–
– Ale te typiary są głupie!
– Nie mogę się zdecydować, która z nich jest najbardziej naiwna.
– Obejrzysz, nie uwierzysz, jak można się dać nabrać…
– Ciekawa jestem, co ty o tym powiesz…
Po kilku takich komentarzach i rekomendacji musiałam obejrzeć „Oszusta z Tindera” na platformie Netflix. Ominęła mnie fatyga poszukiwań tytułu w lupce. Film był w „TOP 10” – jego popularność jest ogromna. Dokument opowiada o mężczyźnie izraelskiego pochodzenia, który nazywa się Simon Leviev (pozwolę sobie nie podnosić „spoiler alert”, tytuł bowiem jest dość sugestywny i nieco zdradza fabułę). Został stworzony jako cykl rozmów z trzema jego ofiarami i retrospekcje z udziałem aktora. Mężczyzna miał poznawać kobiety na całym świecie i oszukiwać je według zgrabnego schematu: pierwsza randka, bardzo ekstrawagancka, na której przedstawiał się jako syn miliardera, agent Mosadu działający pod przykrywką pilota lub inna postać o wielkich wpływach i majątku. Będąc na randce w drogich hotelach i pięknych miejscach, do których transport odbywał się prywatnym odrzutowcem, dosyć łatwo jest w to uwierzyć. Jeszcze łatwiej, gdy wyszukiwarka Google i zdjęcia w social mediach zdają się potwierdzać niemal słowo w słowo historię Simona. Troskliwy mężczyzna, wysyłający drogie podarki, zapewniający o miłości i snujący wizje pięknej i jasnej przyszłości we dwoje w otoczeniu gromadki pięknych dzieci – bajka! Wiele kobiet widziało w Simonie szansę na własną wersję historii o dziewczynie, którą książę wypatrzył w tłumie na balu – spełnienie marzenia, które było im (nam, drogie panie!) wtłaczane w głowy przez popkulturę, baśnie i patriarchat niemal od urodzenia.
Gdy potencjalne ukochane były zajęte szukaniem wspólnego mieszkania lub szykowały rodziny na poznanie ich księcia (prince charming nadjeżdża na białym koniu), ich rycerz stawał nagle w obliczu zagrożenia. Wrogowie, którzy czyhali na jego życie, interesy i majątek, atakowali. Przerażone kobiety dostawały zdjęcia pokiereszowanego ochroniarza, który łamał oprawcom kości i dzielnie odpierał ataki na ich ukochanego. Musiał uciekać, blokować karty, aby uchronić się przed śledzeniem i pozbawieniem życia. Jego ukochane słały więc oszczędności zbierane przez lata, zaciągały kredyty i zadłużały się do granic możliwości – ich Romeo bowiem cierpiał, trzeba go ratować. Jego życie było w ich rękach. Gdy niebezpieczeństwo minie i „wielki deal” zostanie zawarty, Simon odda przecież pieniądze i do nich wróci, by żyć długo i szczęśliwie. Pieniądze w rzeczywistości szły jednak na kolejną pierwszą randkę z kolejną ofiarą, którą urzekł czarujący i ekstrawagancki mężczyzna. Gdy któraś z kochanek lub przyjaciółek odmawiała kolejnych transferów pieniężnych lub nabierała podejrzeń, zaczynały się groźby. A cóż to za wyczyn, manipulować osobą, od której wyłudziło się prawie wszystkie pieniądze, jakie posiada, jej dane wrażliwe, a także namiary na jej bliskich? Polityka rządzenia strachem jest straszna w swej skuteczności, zarówno na poziomie jednostkowym, krajowym, jak i międzynarodowym. Aby otrzymać na to dowody, wystarczy włączyć pierwsze z brzegu wydanie wiadomości lub przescrollować własną ścianę na Facebooku – sporo będzie wiadomości z krzykliwym UWAGA!!, TEGO UNIKAJ!!, ZAGROŻENIE!! i tym podobnych. Artykuły informujące o zagrożeniu, w czerwonych lub czarnych barwach mają najlepszy clickbait, co już powszechnie wiadomo zarówno po stronie redaktorów, jak i odbiorców.
Wróćmy jednak do Simona. Dzięki współpracy jego trzech ofiar, starannie przeprowadzonemu śledztwu dziennikarskiemu, wielu podróżom wielu osób udało się go namierzyć i aresztować… Na kilka miesięcy. Sumę jego wyłudzeń według danych z dokumentu szacuje się obecnie na około 10 milionów dolarów. Jego ofiary do dziś spłacają długi i będą to robiły jeszcze przez długie lata.
Do jakich wniosków to prowadzi? Na samym początku narzuca się myśl „nie ufaj ludziom z Internetu”, nie wierz we wszystko co mówią ci nowo poznani mężczyźni. W głowie odzywa się echo starych kampanii przeciw cyberprzemocy kierowanych do mnie jako młodej wówczas nastolatki „nigdy nie wiesz, kto siedzi po drugiej stronie”… Uważaj… Bądź ostrożna… Nie zaczynaj… Nie prowokuj… .
Dziś jednak nie jestem już przestraszoną nastolatką. Moje refleksje popłynęły z prądem nowych doświadczeń (własnych i znanych mi kobiet), a także treści promowanych przez feministyczne influencerki w sieci, naukowe zainteresowania i samotne powroty z pracy do domu w środku nocy. Od lat słucham kolejnych ostrzeżeń: nie chodź sama po zmierzchu. Noś gaz pieprzowy. Uważaj na gaz pieprzowy ze względu na potencjalne rykoszety powodowane kierunkiem wiatru. Udawaj rozmowę przez telefon i podaj lokalizację znajomym. Nie udawaj rozmowy przez telefon, bo staniesz się łatwiejszym celem. Nie noś spódnic. Nie słuchaj muzyki, bo możesz przegapić moment na ucieczkę. Nie uciekaj zbyt szybko, bo możesz nie mieć siły w bezpośrednim starciu… Mnóstwo, mnóstwo komunikatów. Często są ze sobą sprzeczne. Ich treść najczęściej zdaje się zależeć od producentów poszczególnych środków ochrony, którzy płacą copywriterom za reklamę swych produktów, tudzież metod ochrony osobistej czy samoobrony.
Co to ma jednak wspólnego z „oszustem z Tindera”? Ano, to, że tak zwany victim blaming wciąż ma się dobrze, zarówno w sieci, jak i w rzeczywistości off-line. W obu rzeczywistościach przestrogi, ostrzeżenia i oskarżenia kierowane są w stronę ofiar. W dokumencie pięknie to jest pokazane przy reakcjach internautów w social mediach na relację bohaterek z przejść z Simonem. Nie on był zły, to one były głupie, naiwne, poleciały na pieniądze i poniosły konsekwencje. Z zastraszającą łatwością przyszło wielu osobom przeoczenie intencji ofiar: ostrzeżenie i ochrona kobiet, oraz utrata pieniędzy, na co stereotypowe poszukiwaczki złota raczej by się nie zdecydowały. Podobnie jest na przykład przy przemocy seksualnej: znacznie częściej niż pytania do sprawcy o to, co miał w głowie, padają pytania do ofiary o to, co miała na sobie (biada jej, jeśli to była spódniczka nad kolano lub koronkowa bielizna), czy piła alkohol i czy przemieszczała się w towarzystwie znajomego mężczyzny, lub chociaż koleżanki (szła sama ciemną uliczką? olaboga, przecież prowokowała, prosiła się, zasłużyła!)
Bohaterki dokumentu zebrały się na odwagę i nagłośniły swoją sprawę, pokazując przy okazji jedną z przyczyn małego poziomu zgłaszalności podobnych przypadków. Jedna z nich nie zraziła się nawet i nadal szuka miłości.
We mnie natomiast ten film wzbudził nową falę nadziei i tęsknoty za zmianami w społeczeństwie, w systemie edukacyjnym, w prawie, a co chyba najważniejsze – w zwykłej ludzkiej mentalności – za zmianami, które doprowadzą do tego, że popkultura będzie mogła z równym zyskiem promować postawę uczciwości wśród potencjalnych sprawców, jak środki zaradcze i poczucie winy u ofiar.
Fundacja Liberte! zaprasza na Igrzyska Wolności w Łodzi, 14 – 16.10.2022. Partnerem strategicznym wydarzenia jest Miasto Łódź oraz Łódzkie Centrum Wydarzeń. Więcej informacji już wkrótce na: www.igrzyskawolnosci.pl