Koronawirus od prawie dwóch lat układa nam życie od nowa / przewraca nasze życie do góry nogami (niepotrzebne skreślić). Szczególnie widoczne jest to w służbie zdrowia, która skupiając większość swoich sił na froncie walki z COVID-19, oferuje nam zupełnie inny standard usług, a najpopularniejszą formą kontaktu i diagnozy jest telefon.
Pechowo jest chorować w czasie pandemii.Pechowo mieć koronowirusa, próbując zrozumieć jakie restrykcje i ograniczenia aktualnie obowiązują, czy i na jak długo zobowiązani jesteśmy zostać w izolacji. Nie wspominając już o teście na koronawirusa, który, w skali odczuwanej przyjemności, jest równie przyjazny i nieinwazyjny jak czyszczenie gałki ocznej patyczkiem higienicznym.
Jeszcze bardziej pechowo jest, kiedy wredny koronawirus wymaga hospitalizacji chorego, ponieważ nim znajdzie się wolne łóżko, przed zarażonym kilka (jeśli nie kilkanaście) godzin atrakcji w stylu: czekanie na karetkę, rajd karetką w poszukiwaniu dostępnych miejsc w szpitalach, kilkugodzinny postój na podjeździe do szpitala, albo darmowe zwiedzanie województwa z perspektywy okna karetki.
Ale największy pech to w czasie pandemii zachorować na coś innego niż koronawirus. Całkowita niewydolność służby zdrowia, która w zasadzie w całości została rzucona na front walki z wirusem (złośliwi koronasceptycy dopatrują się tutaj motywacji ekonomicznych, a nie humanitarnych – ponoć na oddziałach covidowych można zarobić krocie), sprawia, że na tradycyjną wizytę u lekarza nie ma co liczyć (bez względu, czy korzystamy z państwowej, czy prywatnej służby zdrowia). Lekarze-specjaliści są dostępni… przez telefon. Instytucja teleporady medycznej to jeden z najbardziej zauważalnych wskaźników, pokazujących jak koronawirus wprowadza nowe porządki do naszej egzystencji.
Przećwiczyłam ten scenariusz na żywym organizmie, własnym żywym organizmie, dwukrotnie, uznając najwyraźniej, że diagnozowanie dolegliwości przez telefon, badanie przez telefon, skierowanie na operacje wystawione przez telefon jest wydarzeniem na tyle ważnym w moim życiu, że warto je powtórzyć. Na szczęście, sam finał zabawy – zabiegi operacyjne – nie zostały wykonane przez telefon, a tradycyjnie – w szpitalu. Trochę konwencjonalnie, trochę konserwatywnie, ale nie zaproponowano mi operacji wykonywanej przez telefon. Być może za trzecim razem? Na szczęście dla mnie (a nieszczęście dla służby zdrowia), nie było takiej potrzeby.
Załamanie służby zdrowia i tak niebędącej w najlepszej formie przed COVID-19 jest jednym z największych dramatów i społecznych kosztów, jakie przychodzi nam, obywatelom, płacić w efekcie pandemii. Dodatkowo należy do tego rachunku doliczyć jeszcze gwałtowny spadek zaufania do lekarzy i służby zdrowia jako takiej, co widzimy i słyszymy już wyraźnie w retoryce wszelkiej maści znachorów i szeptuch, proponujących alternatywne do konwencjonalnej medycyny sposoby leczenia chorób.
I tak jak w przypadku, powiedzmy, przeziębienia, uderzeniowa dawka witaminy C wraz ze zjedzoną surową główką czosnku, zgodnie z zaleceniem internetowego guru medycyny alternatywnej, raczej nie powinna nam zaszkodzić (może poza bliskimi kontaktami interpersonalnymi po zjedzeniu czosnku), tak w przypadku, gdy takie metody zalecane są do leczenia chorób przewlekłych, jak nowotwory, jest to wołanie o dramat.
Niestety, jedną z najbardziej polskich cech jest brak zaufania do ekspertów oraz nadmiar zaufania do tych, którzy ekspertami nie są, ale chcemy im uwierzyć. Zgodnie z wynikami badań, zawartymi w opracowaniu przygotowanym przez Fundację im. Stefana Batorego, na pytanie komu ufamy w kwestii informacji dotyczących koronawirusa, tylko 72% ankietowanych wskazało lekarzy, natomiast aż 81% respondentów zadeklarowało, że wierzy w tym zakresie informacjom otrzymywanym przez rodzinę czy znajomych [1].
W efekcie, koronawirus zafundował nam mieszankę wybuchową: do i tak niezwykle niskiego poziomu zaufania społecznego, jakim cieszyła się (chyba właściwsze słowo – nie cieszyła się) polska służba zdrowia (tutaj Polacy okupują trzecie miejsce od końca wśród wszystkich państw członkowskich Unii Europejskiej [2], deklarując zatrważająco niską ufność w system opieki zdrowotnej), doszedł paraliż wywołany koniecznością przerzucenia większości sił na front walki z wirusem, co znacząco wydłużyło okres oczekiwania na pomoc lekarską w obszarze innych chorób oraz zyskujący poparcie i coraz bardziej słyszalny głos ze strony środowisk alternatywnych, doszukujących się w służbie zdrowia i szerzej, przemyśle farmaceutycznym, autorów globalnego spisku, mającego na celu zdziesiątkowanie populacji. Dodatkowo do równania należy dodać jeszcze decyzje polityczne, które, jak zakaz aborcji wprowadzony przez Trybunał Konstytucyjny Julii Przyłębskiej, stawiają lekarzy przed wyborami, które już kosztowały życie dwie kobiety w ciąży.
Zdobycie i odbudowa zaufania do lekarzy i służby zdrowia będzie procesem niewdzięcznym i długotrwałym, a skutki jego braku, podobnie jak inne konsekwencje pandemii – społeczne czy ekonomiczne – będziemy odczuwać latami. Pozostaje nam tylko życzyć sobie dużo zdrowia.
[1] P. Marczewski, „Epidemia nieufności. Zaufanie społeczne w czasie kryzysu zdrowotnego”, Warszawa 2020
[2] Ibidem.
Fundacja Liberte! zaprasza na Igrzyska Wolności w Łodzi, 14 – 16.10.2022. Partnerem strategicznym wydarzenia jest Miasto Łódź oraz Łódzkie Centrum Wydarzeń. Więcej informacji już wkrótce na: www.igrzyskawolnosci.pl
