–
Ludobójstwo to coś więcej niż wojna,
ponieważ zamiar zawsze pozostaje,
nawet jeśli tym razem to się nie powiodło.
Jean Hatzfeld, Nagość życia: Opowieści z bagien Rwandy
Gdy patrzymy na wschód, widzimy ogrom zbrodni. Zbrodni, jakich jeszcze kilka chwil temu mieliśmy nadzieję nie doświadczyć ze strony cywilizowanych narodów. Zbrodni, które w każdej minucie niosą śmierć, strach, cierpienie; które przejmują trwogą, odbierają nam głos, choć przecież każą głośno krzyczeć przeciw wojnie, przeciw bestialstwu, przeciw każdej ze zbrodni. Społeczność międzynarodowa – na prośbę samej Ukrainy, ale też innych państw – zbiera dowody, mające pozwolić na postawienie winnych w stan oskarżenia, na osądzenie zbrodni, na wielowymiarową powojenną sprawiedliwość. Dziś mówimy o, określonych w Rzymskim Statucie Międzynarodowego Trybunału Karnego, zbrodni wojennej i zbrodni przeciwko ludzkości. Statut pozwala jednak sądzić i za dwie inne zbrodnie: za zbrodnię agresji (lecz tu ani Ukraina ani Rosja nie podlegają jego zapisom) oraz za ludobójstwo. Jednak z tym ostatnim sprawy nie mają się tak prosto, jak chciałyby to widzieć media czy szafujący słowem „ludobójstwo” politycy. Prawda, ogrom zbrodni w Buczy czy Mariupolu skłania do użycia tego określenia, ale sami prawnicy pozostają bardzo ostrożni. Bowiem aby sądzić za ludobójstwo, trzeba udowodnić ludobójczy zamiar. „Tak łatwo jest dokonać ludobójstwa – pisze w książce Ostateczne rozwiązania. Ludobójcy i ich dzieło, Konstanty Gebert. – Wystarczy przekonać swoich, że ich los się poprawi, gdy pozbędą się obcych. Prawdziwa próba przychodzi, gdy obcy nie zechcą się wynieść. Wtedy trzeba zabijać. I ze zdumieniem patrzyć, jak to łatwo idzie. Żołnierze wykonują rozkazy. Pięknoduchy nabierają wody w usta. Duchowni mówią o dziejowym przeznaczeniu narodu”. A jednocześnie… Tak trudno jest skazać za ludobójstwo. Dlaczego? Kluczowy jest ów zamiar. Ale… po kolei.
Ludobójstwo stanowi albo brutalny „element” wojny, albo najwyższy wyraz okrucieństwa lokalnych reżimów wobec własnych obywateli. Katalogując nowożytne ludobójstwa – począwszy od wymordowania Herero i Namaqua w Niemieckiej Afryce Południowo-Zachodniej (dzisiejsza Namibia), rzezi Ormian, przez Zagładę i Porajmos, okrucieństwo Czerwonych Khmerów, ludobójstwo w Rwandzie, masakrę w Srebrenicy, aż po ludobójstwo Rohingyów w Mjanmie i Ujgurów w chińskim Sikniangu – wraz z Gebertem szukamy „prawidłowości”, „powtarzalności”. I… nie tak trudno ją znaleźć. Ja jednak szukam najpierw tutaj, w świadectwach ocalonych. „Ludobójstwo – opowiada Jeanowi Hatfeldowi jedna z ocalałych rwandyjskich Tutsi – to nie jest jakiś krzak, który wyrósł z dwóch czy trzech korzeni, ale splot korzeni, które tkwiły pod ziemią i nikt tego nie zauważył”. Te jednak, choć gwarantują mu trwanie, tkwią pod ziemią i w normalnej sytuacji nikt ich nie dostrzega. Czasem nawet nie myślimy o ich istnieniu. Tymczasem one sięgają często bardzo głęboko i okazują się być silniejsze niż to, co widzimy nad powierzchnią. Potrafią przetrwać nawet, gdy zniszczymy to, co widoczne. Najprostszym rozwiązaniem byłoby oczywiście zniszczenie owych korzeni i… na tym koniec. Gdyby jednak tak proste rozwiązania dawały się zastosować, to pokolenia nie byłyby wystawione na niebezpieczeństwo. „Historie” takie jak Kambodża, wojna w byłej Jugosławii, ludobójstwo w Rwandzie, tragedia Konga, Sudanu, Darfuru czy Syrii po prostu by się nie zdarzyły. By zatem analizować oblicze wojny, jakim niewątpliwie jest ludobójstwo, musimy dotrzeć właśnie do korzeni, przyglądając się kulturowej i narodowej tożsamości społeczeństw, zwracając uwagę na ich pamięć historyczną i przekonania, które wspólnie mają wpływ na mechanizm każdego ludobójstwa. Do takich „korzeni” dociera w swojej znakomitej książce Konstanty Gebert. Jego Ostateczne rozwiązania. Ludobójcy i ich dzieło to książka kompletna, nie tylko prowadząca czytelników przez nowożytne ludobójstwa, nie tylko pokazująca ich historię i skalę, nie tylko gromadząca fakty, ale – a może przede wszystkim – analizująca mechanizm ludobójstwa, pozwalający nadać mu „imię”, a tym samym odróżnić je od innych wojennych zbrodni.
Fakty są takie, że przed II wojną światową termin „ludobójstwo” w ogóle nie istniał. W roku 1941, mierząc się ze skalą ówczesnej wojennej tragedii, Winston Churchill mówił: „Od czasów mongolskich inwazji na Europę nigdy nie było tak bezlitosnych, metodycznych rzezi osiągających tak wielką skalę. Ale to tylko początek. Lada chwila krwawym śladem hitlerowskich czołgów nadejdą głód i zarazy. Jesteśmy świadkami bezimiennej zbrodni”. Zbrodnia ta zyskała nazwę dopiero w roku 1944 dzięki polskiemu prawnikowi, Rafałowi Lemkinowi. Już wcześniej pisał on o barbarzyństwie rozumianym jako „opresywne i destrukcyjne działania skierowane przeciwko jednostkom jako członkom grup narodowych, religijnych lub rasowych” oraz „wandalizmie oznaczającym niszczenie dziedzictwa kulturalnego”. W listopadzie 1944 Lemkin publikuje książkę Axis Rule in Occupied Europe, w której używa terminu „ludobójstwo” dla opisania eksterminacji całych narodów i grup etnicznych. Pisze dalej: „To skoordynowany plan różnych działań mających na celu zniszczenie podstaw życia grup narodowych, w celu ich unicestwienia. Ludobójstwo jest skierowane przeciwko grupie narodowej jako podmiotowi, a podejmowane działania skierowane są przeciwko jednostkom, ale nie jako jednostkom, lecz jako członkom grupy narodowej”. Co ważne, Lemkin rozumie ludobójstwo bardzo szeroko, nie tylko jako fizyczną eksterminację narodowych, rasowych i religijnych grup poprzez morderstwo, głód czy brak opieki medycznej, ale także jako niszczenie języka, kultury, świątyń, a nawet jako demoralizacji poprzez promocję alkoholizmu i hazardu. Według niego jest to „nowoczesna zbrodnia”, realizowana przy użyciu najnowszych technik, sprawnego systemu organizacji, a nawet konkretnego zarządzania. Jest to skoordynowany i przemyślany plan działań, zmierzający do unicestwienia danej grupy, rozgrywający się na każdym możliwym polu eksterminacji.
Dziś, dzięki uchwalonej w roku 1948 Konwencji o zapobieganiu i karaniu zbrodni ludobójstwa, zwanej przez niektórych Konwencją Lemkina, możemy uporządkować sytuację. I tak art. 2 mówi: „W rozumieniu Konwencji niniejszej ludobójstwem jest którykolwiek z następujących czynów, dokonany w zamiarze zniszczenia w całości lub części grup narodowych, etnicznych, rasowych lub religijnych, jako takich: a) zabójstwo członków grupy, b) spowodowanie poważnego uszkodzenia ciała lub rozstroju zdrowia psychicznego członków grupy, c) rozmyślne stworzenie dla członków grupy warunków życia, obliczonych na spowodowanie ich całkowitego lub częściowego zniszczenia fizycznego, d) stosowanie środków, które mają na celu wstrzymanie urodzin w obrębie grupy, e) przymusowe przekazywanie dzieci członków grupy do innej grupy”. Natomiast karze (art. 3) podlega „a) ludobójstwo, b) zmowa w celu popełnienia ludobójstwa, c) bezpośrednie i publiczne podżeganie do popełnienia ludobójstwa, d) usiłowanie popełnienia ludobójstwa, e) współudział w ludobójstwie”. I znów… Konieczne jest udowodnienie ludobójczego zamiaru; zaplanowanego, a nawet inspirowanego historycznie czy intelektualnie działania, mającego na celu eksterminację danej grupy.
I tak, rację ma Gebert, gdy pisze, że „jak każde wielkie ludzkie przedsięwzięcie, ludobójstwo potrzebuje najpierw zrywu wyobraźni”. Mówimy tu – jakkolwiek przewrotnie to brzmi – o intelekcie. To tu „myśli się to, co nie do pomyślenia”, aby później przekształcić to w czyn. W tym właśnie momencie będziemy rozpoznawać zamiar/intencję. Słusznie też wskazuje dwa „elementy ludobójczej wyobraźni”, tyleż proste, co upiorne. To dwie, niezmienne od dziesiątek lat, strategie: wybijanie zarazków (bo likwidacją chorób lub ich nośników inspirowano ludobójstwa) lub pielęgnowanie ogrodu (gdzie „pieli się chwasty”). A wszystko to dla… lepszego życia. „Ogrodniczy model myślenia o ludobójstwie – pisze Gebert – tym się różni od mikrobiologicznego, że postuluje, iż nie wystarczy wytrzebić to, co złe: trzeba jeszcze pielęgnować to, co dobre. W modelu mikrobiologicznym zakłada się zaś, że to, co dobre, po prostu samo się rozwinie do pełni swego potencjału, gdy szkodliwego złego zabraknie”. Tylko… gdy patrzymy na zbrodnię, na zabójców, ale najbardziej na tych, którzy przekonali ich, że takie działanie jest ze swej istoty moralne, to musimy zapytać: „Gdzie niby jest to dobre?” Bo… ja nie widzę.
Ale właśnie ze względu na ów zamiar musimy za Lemkinem powtórzyć, że ludobójstwo jest „najbardziej ludzką zbrodnią” (the most human crime), bo tylko człowiek potrafi zaprogramować eksterminację na tak wielką skalę. Tu korzenie sięgają po nienawiść wobec inności, agresywną propagandę i ideologię, ale także czerpią z pamięci, podsycają lęk, resentyment i potrzebę „odpłaty” tym, co wydają się zagrożeniem. Zygmunt Bauman podkreśla tu, że gdy w świecie współczesnym mamy do czynienia z „dehumanizacją relacji” i brakiem moralnej refleksji nad działaniem systemów politycznych i społecznych, wówczas „ludobójstwo jest wciąż możliwe, zwłaszcza podczas społeczno-ekonomicznych problemów i w państwach, które mają już w swojej historii tego rodzaju epizody”. A skoro tak, to owa zbrodnicza „mobilizacja” jest nie tylko możliwa, ale wydarza się. Raz za razem. Pytanie – dziś jeszcze bez odpowiedzi – brzmi, czy wydarza się również w Ukrainie? Sam mord, jakkolwiek okrutny, to jeszcze nie ludobójstwo. Ataki na ludność cywilną, to jeszcze nie ludobójstwo. Związane ręce, strzał w tył głowy, masowe groby, to jeszcze nie ludobójstwo. To zbrodnia wojenna. Pewną szansę na zmianę tej kwalifikacji daje uznanie działań Rosjan za „zaczystkę” – stosowaną przez Kreml przynajmniej od XVI wieku metodę doszczętnego wyniszczania narodu przeciwnika; zabijanie wedle ściśle opracowanego wcześniej planu, listy, na której mieli znaleźć się ukraińscy politycy, działacze społeczni, opozycjoniści, naukowcy czy artyści – słowem… intelektualna elita, bez której narodowi zawsze trudniej przetrwać.
Dziś wiemy jedno. W ludobójstwie na pierwszy plan wysuwa się kwestia relacji człowieka z drugim człowiekiem, jak również społeczności ze społecznością. Z owej relacji, lub raczej z jej załamania, wynika chęć wyeliminowania już nie tylko konkretnych ludzi, ale i części tworzonej z ich udziałem historii. Pamięć zbiorową zbrodniarze kwalifikują tu jako zagrożenie. Jest zaczynem resentymentu, pretekstem do zadawania śmierci. Wielokrotnie już tak zabijano cywilizacje. Dokonując operacji na żywym organizmie, chciano pozbyć się jednego z elementów, bez świadomości ryzyka, że musi ona stanowić stabilny układ wielu czynników. Że bez którejś ze swoich składowych cywilizacja przestaje być pełna i popada w zagrażający jej istnieniu konflikt. Rzeź strąca człowieka w rzeczywistość istniejącą przed ustanowieniem prawa i uformowaniem się wspólnoty, przed wspólną pamięć, gdzie „pojęcia tego, co słuszne i niesłuszne, sprawiedliwości niesprawiedliwości – jak pisał Thomas Hobbes – nie mają miejsca”… I na koniec. Coś, co musimy mieć na uwadze. Bo historia ludobójstw pokazuje nam, że „człowiek może w jednej chwili stać się bardzo zły”; że „gdy doszło do ludobójstwa, może dojść do drugiego, w dowolnym czasie, w dowolnym miejscu”… i mamy na to szereg przekonujących dowodów.
Fundacja Liberte! zaprasza na Igrzyska Wolności w Łodzi, 14 – 16.10.2022. Partnerem strategicznym wydarzenia jest Miasto Łódź oraz Łódzkie Centrum Wydarzeń. Więcej informacji już wkrótce na: www.igrzyskawolnosci.pl