Wybory bowiem już niedługo i zarówno rząd, jak i opozycja będą wykorzystywać każdą okazję, by przejąć elektorat wiejski, bo według wszelkich badań, to ten elektorat może zdecydować na jesieni o wynikach wyborów, przy różnicy dosłownie 2-3%, które dzielą opozycję od przejęcia władzy lub drugiej strony – od jej utrzymania.
Dnia 2 maja, pomiędzy jednym świętem a drugim, w dzienniku ustaw RP ukazało się rozporządzenie, w którym sekretarz Buda z Ministerstwa Rozwoju i Technologii (czemu akurat rozwoju i technologii?) uchylił w całości niedawno wprowadzony zakaz importu wszystkich produktów rolnych z Ukrainy. Tego też samego dnia ukazało się rozporządzenie wykonawcze Unii Europejskiej wprowadzające środki zapobiegawcze dotyczące niektórych produktów rolnych z Ukrainy. Niektórych, bo na czwartej stronie tego krótkiego rozporządzenia wymieniono, że dotyczy to po kodach celnych nieprzetworzonej pszenicy, kukurydzy, rzepaku i nasion słonecznika.
Sprawa się jednak absolutnie nie skończyła. To dopiero początek i z pewnością będziemy mieli ciąg dalszy. Wybory bowiem już niedługo i zarówno rząd, jak i opozycja będą wykorzystywać każdą okazję, by przejąć elektorat wiejski, bo według wszelkich badań, to ten elektorat może zdecydować na jesieni o wynikach wyborów, przy różnicy dosłownie 2-3%, które dzielą opozycję od przejęcia władzy lub drugiej strony – od jej utrzymania. Szkoda tylko, że widzimy już teraz po tych trzech tygodniach, że odbywa się to kosztem prawdy, kosztem naginania liczb i faktów i cała ta propagandowa burza, która przetoczyła się w polskich mediach, ma bardzo niewiele wspólnego z rzeczywistością. Kłamią świadomie i nieświadomie wszyscy – zarówno rząd, jak i większość opozycji. Najsmutniejsze w tym we wszystkim jest to, że nie natknąłem się w tej dyskusji na chociaż jeden przypadek skontrowania przez dziennikarza, nawet ekonomicznego, tych oczywistych bzdur opowiadanych przez zaproszoną jedną czy drugą stronę[1].
Skupię się w tym tekście na tym, na czym się znam, czyli na mrożonych owocach, bo zajmuję się tym zawodowo od prawie dwudziestu lat. Zboże zostawię innym.
Słyszymy od strony rządowej i od strony opozycyjnej, np. posła Maliszewskiego z PSL, który notabene jest lobbystą (i nic w tym złego), bo reprezentuje jedną stronę konfliktu, czyli Sadowników RP, że Polskę zalewają sprowadzane z Ukrainy mrożone owoce i warzywa. Wspomina się o 50 tys. ton sprowadzonych do Polski w zeszłym roku malin, czy straszy ukraińską truskawką. Co do tej drugiej – mija się to z prawdą, bo jak się spojrzy na dane za zeszły rok dotyczące ilości mrożonej truskawki dostarczonej z Ukrainy do Polski, to widać, że są to ilości minimalne przy naszej produkcji. Ukraina nie jest żadną konkurencją dla Polski w tym owocu. Egipt, Maroko – tak, ale w żadnym wypadku Ukraina.
Okej. Rzeczywiście do Polski z Ukrainy od wielu lat sprowadza się sporo ukraińskiej mrożonej maliny, sporo też mrożonych jagód leśnych, grzybów, owoców dziko rosnących np. rokitnika, czarnego bzu, leśnych jeżyn. Wszystkich tych, które rosną same z siebie – nie wymagają specjalnej pielęgnacji i zabiegów takich, jak np. truskawka. Przy takich owocach liczy się koszt pracy, bo to on jest głównym składnikiem ceny, a praca za godzinę na Ukrainie kosztuje poniżej 10 PLN za godzinę. W Polsce – 2 razy tyle. Na Ukrainie też ziemia jest tania. Cała jest bowiem własnością państwa. Można ją za grosze jedynie wydzierżawić, następnie posadzić tam np. malinę, która będzie sama z siebie organicznie rosła. Co roku można wydzierżawić kolejny hektar, przesadzić część malin z już posiadanego terenu na nowy i tak areał rośnie. Areały ukraińskie są przez to dużo większe niż polskie.
Wydajność jest przy takim sposobie gospodarowania bardzo niska. Często 2-3 razy niższa niż w Polsce. Ukraiński plantator – w odróżnieniu od polskiego – nie używa w ogóle pestycydów, bo go na nie nie stać. Musiałby je importować, bo na Ukrainie nie ma żadnej fabryki, która by je produkowała. Nie ma też (w odróżnieniu od polskiego sąsiada) żadnych dopłat do ich stosowania, a kredyty są na poziomie 25% i nikt ich nie bierze, bo by zbankrutował przy tych cenach sprzedaży. Wierutną bzdurą jest też tym samym zarzut, że ukraińska malina jest nieprzebadana i zagraża zdrowiu polskiemu, unijnemu konsumentowi. Od przynajmniej ośmiu lat ta malina trafia na europejski rynek i wielokrotnie była badana pod kątem pestycydów przez różne unijne służby. Przez te lata nie słyszałem o żadnym przypadku, by gdzieś je znaleziono. A były takie przypadki dotyczące polskich czy serbskich malin. W zeszłym roku w Polsce takiego przypadku na pewno nie było, mimo wielu zleconych przez polski rząd Sanepidowi kontroli. A nie było, bo nie mogło być, gdyż ta malina w 99% przypadków jest organiczna.
Poseł Maliszewski, jak i przedstawiciele rządu powtarzają jak mantrę, że do Polski przyjechało 50 tys. mrożonych malin, które są konkurencją dla polskich sadowników. Zapominają jednak dopowiedzieć, że na Ukrainę miesięcznie wjeżdża z Polski 1-1,5 tys. ton mrożonej frytki. Na Ukrainie nie ma ani jednej fabryki produkującej frytki. Co miesiąc też eksportujemy na Ukrainę drugie tyle produkowanych w Polsce mrożonych brokułów, kalafiorów, szpinaku. Na Ukrainę jedzie wszystko to, czego nie da się zebrać ludzkimi rękami, np. mrożona wiśnia. Trzeba do tego kombajnów, otrząsarek, trzeba skomplikowanych linii produkcyjnych, tuneli mroźniczych, blanszowników, odpeszczczarek, również zachodnich środków nawożenia i ochrony roślin. Wszystkiego tego, czego Ukraina nie ma, a my mamy, bo dała nam, polskim rolnikom i przetwórcom – w pewnym uproszczeniu – Unia. To wszystko, co tego sprzętu wymaga, szerokim strumieniem eksportujemy na Ukrainę. Sprzedajemy im przetworzone zamrożone warzywa, owoce, a w zamian bierzemy od nich głównie nieprzetworzony, ewentualnie wstępnie oczyszczony, zamrożony surowiec. O tym już nasi prezentujący tylko tunelowe myślenie politycy, komentatorzy, eksperci nie wspominają.
Tak samo nie wspominają, że z tych 50 tys. mrożonych malin, które trafia do Polski, niewiele finalnie w Polsce zostaje. Może 20, maksymalnie 25%. Te maliny są w polskich zakładach przerabiane na różne klasy i eksportowane dalej w świat. Są przerabiane na dżemy, lody, soki, jogurty. Są zamrożone polewane czekoladą i sprzedawane do Stanów Zjednoczonych. To dzięki nim polscy przetwórcy mają poprzez pozyskanie taniego surowca możliwość konkurowania z niemieckimi producentami. I tę walkę wygrywają. W tej branży spożywczej naprawdę odnieśliśmy duży sukces, który teraz chcemy sami sobie zabrać, pozbawiając się dostępu do taniego surowca. Oczywiste jest przecież, że większą wartość dodaną uzyska się produkując z maliny, niż zbierając tę malinę. Większe podatki zapłaci do kasy samorządowej, państwowej ten producent niż rolnik, do którego od lat finalnie się dopłaca i ciągle okazuje się, że za mało.
Tutaj jednak wkracza brutalny świat polityki i jego wyborcza arytmetyka nie mająca nic wspólnego z ekonomią. Lepiej mieć głosy 100 plantatorów niż głos jednego producenta. Producentów będzie zawsze mniej niż sadowników. W 2014 roku po inwazji Rosji na Krym i Donbas Ukraina straciła większość swojego rynku eksportowego, który był ukierunkowany na Rosję. Dlatego została w zamian od Unii (której my również, o czym większość polityków w Polsce w 2023 roku raczyła zapomnieć – byliśmy i jesteśmy wciąż członkiem) zaproszenie do wspólnego unijnego rynku rolnego. Dano Ukraińcom możliwość wyrobienia EUR1 na terenie Ukrainy, dzięki czemu malina ukraińska zyskała możliwość konkurowania bez cła z jej europejskimi odpowiednikami. Okazała się konkurencyjna dla serbskiej, polskiej czy chińskiej. Wygrywa tak, jak ich leśna jagoda, ale nie wszystkie owoce i warzywa z Ukrainy mają tyle szczęścia. Truskawka, wiśnia, porzeczka, brokuł i szpinak przegrywają. Wygrywa za to Polska, która jest korytarzem transportowo-produkcyjnym dla tych ukraińskich produktów, które przebijają się na unijny rynek.
Należy też wspomnieć o tym, że 24 lutego 2022 roku wiele tu zmienił. Wyprowadzony atak z Krymu na Chersoń sprawił, że ten najbardziej rolniczo żyzny rejon Europy przestał w dużej mierze produkować. W tym roku zaczęliśmy sprzedawać na Ukrainę np. mrożoną paprykę. W poprzednich latach ją od niej kupowaliśmy. Sporo ukraińskich firm eksportujących mrożonki przestało istnieć. Została około połowa. Reszta albo trafiła pod rosyjską okupację, albo ich fabryki zostały, tak jak jeden z naszych znajomych pod Charkowem, zniszczone przez rosyjskie bomby. Te, które przetrwały, miały problem z pozyskaniem stabilnego źródła prądu wskutek wojny energetycznej – na szczęście finalnie przegranej przez Rosję.
Wydarzenia z 2022 roku znowu pokazały, jak elastyczni i odważni są polscy przedsiębiorcy. Od 2015 roku do tego momentu ukraińscy eksporterzy z każdym rokiem stopniowo omijali Polskę jako pośrednika i trafiali bezpośrednio do francuskich, belgijskich, niemieckich producentów, maksymalizując zyski. Wojna jednak znowu wszystko zmieniła. Żaden Hiszpan, Francuz nie zaryzykuje wyłożenia 80 tys. euro za auto mrożonych malin. Żaden Hiszpan, Francuz nie przyjedzie do Chmielnickiego na magazyn sprawdzić jakość tego towaru. Polak mimo wojny przyjedzie. Przyjedzie, kupi i potem sprzeda temu Hiszpanowi, co się boi przyjechać. To też powód, dla którego te mityczne 50 tys. mrożonych malin przejechało w zeszłym roku przez polską granicę. Powinniśmy być z tego dumni. Wojna paradoksalnie stała się szansą dla polskich przedsiębiorców, producentów, którą wykorzystujemy. Znowu, tak jak w 2015 r., Polska kontroluje większość eksportu z Ukrainy.
Unia Europejska wyewoluowała z Europejskiej Wspólnoty Węgla i Stali. Tak naprawdę z unii celnej. Celem Europejskiej Wspólnoty Węgla i Stali było utworzenie wspólnej puli produkcji węgla i stali, aby konkurować z innymi rynkami i zapobiec tym samym kolejnej wojnie pomiędzy jej członkami. Podwaliną Unii Europejskiej była więc unia celna. Nie prawa kobiet, nie praworządność. Dopiero potem upływające lata sprawiły, że Unia zaczęła się mocno integrować. Uderzenie więc polskiego rządu, by ugrać te 2-3% głosów na wsi we wspólną unijną politykę rolną jest naprawdę uderzeniem w fundament unii jakiejkolwiek, nie tylko europejskiej, bo od unii celnej zaczyna się historia większości znaczących organizacji istniejących w tej chwili na naszej planecie. Trzeba być naprawdę skrajnym szkodnikiem i populistą, by mając z jednej strony na szali te potencjalne 2-3% głosów, a z drugiej strony naszych przyjaciół z Ukrainy, naszych przyjaciół z Unii i przede wszystkich nasz interes gospodarczy, wybierać te 2-3%.
Pamiętajmy o tym, jak za jakieś 2 miesiące temat mrożonych malin i kolejnego embarga znowu wróci, a wróci, kiedy zaczną się zbliżać nowe zbiory letniej maliny. Oczywiście, że plantatorom malin należy pomóc. Naprawdę im współczuję. Jednak pomagając im, trzeba pamiętać o szerszym horyzoncie i nie zaszkodzić polskim przetwórcom i producentom, tak żeby dalej Niemiec w niemieckim Lidlu w Dreźnie jadł lody produkowane przez polską firmę z ukraińskich malin. Jak będziemy chcieli, żeby te lody były produkowane w polskiej fabryce z polskich malin, to finalnie może się okazać, że przesadziliśmy. Wtedy okaże się, że ten Niemiec w tym niemieckim Lidlu w Dreźnie będzie jadł lody produkowane w Niemczech albo w Czechach, produkowane z ukraińskiej maliny. Tak samo jak Kowalski w niemieckim Lidlu w mojej rodzinnej Gdyni. Świat naprawdę jest dużo bardziej skomplikowany, niż się polskim politykom i komentatorom wydaje.
[1] Po napisaniu tego tekstu przeczytałem artykuł Witolda Gadomskiego: ,,Ukraińskie zboże jest «skażone» tak, jak «trujące» były polskie wędliny w Czechach”, który trochę unieważnia moje kategoryczne stwierdzenie.
—
Fundacja Liberté! zaprasza na Igrzyska Wolności 2023 „Punkt zwrotny”! 15-17.09.2023, EC1 w Łodzi. Partnerami strategicznymi wydarzenia są: Miasto Łódź oraz Łódzkie Centrum Wydarzeń. Więcej informacji na: https://igrzyskawolnosci.pl/