Za murami, za bramami Watykanu jest inny świat. Osobny. Z pięknie przystrzyżonymi trawnikami w słynnych ogrodach watykańskich. Ze stacją benzynową, na której warto zatankować, bo cena za litr jest liczona bez podatku. Ze sklepem, kilkupiętrowym, gdzie można znaleźć produkty najwyższej jakości o adekwatnie wysokiej cenie.
Jest pięknie. Ekskluzywnie. Wyjątkowo. Ale ten świat jest zarezerwowany dla wybranych – dla mieszkańców Watykanu, jego pracowników i osób zaproszonych.
Tymczasem we wspominanym sklepie był tłum. I ja. Nieco speszona przepychem.
W tym czasie na via del Corso w Rzymie, przeciętna Włoszka odmawiała sobie kupienia kolejnej torby Louis Vuitton.
W tym czasie w Warszawie otwierał się kolejny second hand.
W tym czasie zaczynał się kryzys.
To było kilka lat temu. Media nieustannie pisały o problemach, które właśnie dotarły do Europy ze Stanów Zjednoczonych. Odniosłam wtedy wrażenie, że jest jeden kraj, który nie doświadcza finansowych problemów. Ten kraj nie widniał w żadnych kryzysowych statystykach.
To Watykan.
Ale jest w tym finansowym dobrobycie Watykanu coś niepokojącego. Kryzys wiary. Trudniejszy do przezwyciężenia niż ten, o którym nieustannie pisały i piszą media.
Trudniejszy do przezwyciężenia, niż słabość ciała, która jak oświadczył Benedykt XVI „w ostatnich miesiącach osłabła we mnie na tyle, że muszę uznać moją niezdolność do dobrego wykonywania powierzonej mi posługi.”
Słabość wobec władzy i przepychu widzę w każdej relacji zapowiadającej konklawe.
Widzę piękne limuzyny. Kardynalski przepych. Widzę hipokryzję tego świata, który z ambony, bogato zdobionej mówi, że posługa papieska „w jej duchowej istocie powinna być spełniana nie tylko przez czyny i słowa, ale w nie mniejszym stopniu także przez cierpienie i modlitwę.”
Te uroczyste słowa Josepha Ratzingera nie przystają do rzeczywistości usłanej purpurą i złotem.
Watykan jest układem politycznym, a nie duchowym.
Konklawe to nic innego jak wybór człowieka pośród ludzi. Polityczny gest, któremu polskie media przypisują wymiar mistyczny.
Nie rozumiem tej medialnej histerii. Tego, że polskie media poświęcają tak dużo uwagi watykańskim wyborom. Że wszystkie wiadomości są zdominowane natchnionym wyczekiwaniem na dym i informację – kto będzie nowym papieżem. Podczas gdy we Włoszech gazety odnotowany pierwszy dzień konklawe, ale nie oddały tej informacji pierwszeństwa nad innymi. To samo jak w Wielkiej Brytanii, Stanach Zjednoczonych, Francji, Hiszpanii (przejrzałam portale najważniejszych dzienników w tych krajach).
Tylko w Polsce dziennikarze natchnieni duchem świętym wypatrują znaków na niebie z wielką gorliwością. Brakuje mi w relacjach z Watykanu chłodnego dystansu do teatru, który odziany w purpurę nie koresponduje z rzeczywistoścą spoza murów najmniejszego państwa-miasta na ziemi.
Irytuje mnie ta hipokryzja mediów, która przypisuje boski wymiar konklawe. W rzeczywistości ozdobionej złotem, zdominowanej przez afery pedofilskie, informacje o dziwnych milionowych transakcjach Watykanu, konklawe widzę jak przedstawienie ducha i ciała, które umiera, bo nie przystaje do czasów, w których żyją ludzie. Wierzący i niewierzący.