Unikanie trudnych, często wstydliwych i bolesnych kwestii skutkuje w polskiej przestrzeni publicznej mitologizowaniem i zakłamywaniem historii, niemożliwością racjonalnego opisu teraźniejszości oraz abdykacją wobec wyzwań przyszłości.
Obyczaje panujące w polskiej polityce uniemożliwiają otwarte podejmowanie wielu trudnych i ważnych tematów. Przyczyny tej swoistej politycznej zmowy milczenia wynikają z historycznej traumy oraz strachu przed bólem otwieranych ran; z obawy przed utratą politycznego poparcia i dorobieniem sobie kompromitującej w oczach większości rodaków paskudnej, niewybaczalnej gęby; z niechęci do zajęcia wyraźnego stanowiska w sprawach trudnych, kontrowersyjnych i wywołujących głębokie podziały i w końcu z braku doraźnych politycznych korzyści, a jednocześnie z istnienia dużego ryzyka wizerunkowej katastrofy.
Koszty wejścia w strefę głębszej politycznej i historiozoficznej refleksji są więc u nas bardzo wysokie. Szczególnie dla klasy politycznej. Najtrudniejsze tematy są przez polityków omijane szerokim łukiem, a przecież w znacznej mierze to właśnie politycy kształtują wrażliwość i przekonania większości społeczeństwa. Podejmowane w niszowych akademickich czy intelektualnych gremiach głębsze polemiki i refleksje docierają tylko do kilku procent Polaków. Według badań czytelnictwa Biblioteki Narodowej w Polsce regularnie czyta tylko dziesięć procent obywateli. Połowa Polaków nie czyta w ogóle. Reszta sporadycznie i nie są to lektury wysokiego lotu. Politycy znają te dane i dlatego jak ognia unikają ważnych tematów. Nie chcą by większość potencjalnych wyborców uważała ich za elitę. W warunkach permanentnego u nas buntu mas jest to pozycja bardzo ryzykowna, narażająca na utratę zaufania. Unikanie trudnych, często wstydliwych i bolesnych kwestii skutkuje w polskiej przestrzeni publicznej mitologizowaniem i zakłamywaniem historii, niemożliwością racjonalnego opisu teraźniejszości oraz abdykacją wobec wyzwań przyszłości.
Każda z dziedzin, które powinny być obiektem poważnego zainteresowania i szczególnej troski klasy politycznej oraz liderów opinii, staje się nieuprawianym polem, porośniętym duszącymi się wzajemnie chwastami ignorancji oraz łatwej do wywołania politycznej ekscytacji na pohybel wymyślonym wrogom. Polityczna aktywność unosi się w Polsce na falach sensacji, emocji albo sprowokowanych przez zaniechania katastrof czy społecznych przesądów. Te z kolei wynikają z biedy i nieporadności, za które nikt nie chce u nas brać odpowiedzialności, mając możliwość łatwego zrzucenia każdej winy na „ruskich”, „szkopów” albo „zdrajców”. W takim zakłamanym świecie najbardziej znienawidzonymi przez masy stają się ci, którzy próbują być mądrzy i podejmują konieczne reformy, nie bacząc na sprzeciw, wrogą obojętność czy podejrzliwość biernej i milczącej na ogół większości.
W II RP powszechnie znienawidzony był Władysław Grabski, któremu zawdzięczamy własną walutę i przezwyciężenie hiperinflacji. Doceniały go elity, ale polityczne ataki na niego uczyniły z tej postaci ofiarę ignorancji i prymitywnej agresji. Jeszcze gorszy los spotkał Gabriela Narutowicza, który na wieść o wskrzeszeniu Niepodległej Polski porzucił Szwajcarię oraz wielką firmę i karierę, swoją wiedzą i ogromnym doświadczeniem w budowie dróg i mostów by służyć odradzającej się Ojczyźnie. Po wielkim sukcesie na stanowiskach ministra infrastruktury, a później spraw zagranicznych został wybrany na pierwszego Prezydenta odrodzonej RP. Ponieważ dostał w wyborach głosy mniejszości niemieckiej i żydowskiej stał się celem śmiertelnego zamachu. Zaczadzony szowinistyczną ideologią zabójca nie krył dumy ze swego czynu. Jego imię nadawano licznym rodzącym się wówczas w Polsce dzieciom. Do dzisiaj w rocznicę zamachu na prezydenta Narutowicza na grobie jego zabójcy składane są kwiaty i zapalane znicze. W Wolnej Polsce jednak o tym zjawisku się nie mówi. W III RP fale niechęci i nieuzasadnionych pretensji zalewają postać Leszka Balcerowicza, który podjął się bezprecedensowej przebudowy realnego socjalizmu w zwyczajny kapitalizm. Odwagę, żeby wspierać go i brać na siebie odpowiedzialność za trudną i dla części społeczeństwa bolesną transformację miało niewielu. Do dziś nie brakuje populistów, którzy na rzucaniu na niego kalumnii budują całe polityczne kariery.
Niechęć i pretensje do tych, którzy z poświęceniem wyjmują dla innych ziemniaki z ognia, mają swoje źródło w niezdolności klasy politycznej do uznawania zasług poprzedników. Każda kolejna władza zrzuca na nich odpowiedzialność za wszystko czego masy nie lubią, jednocześnie przedstawiając pozytywne skutki działań poprzedników jako swoje własne zasługi. Dzieje się tak nawet wówczas, gdy zwykła przyzwoitość nakazywałaby stawać w obronie reformatorów, którym wszyscy wiele zawdzięczamy.
U nas to się nie opłaca. Zamiast tego coraz częściej obserwujemy skutki przekonania ludzi władzy, że masom nie można mówić prawdy, lecz trzeba nimi manipulować i odwoływać się do najgorszych nawet, ale jednocześnie najbardziej rozpowszechnionych przekonań, bo tylko to daje szansę na zwiększenie własnej popularności i wyborczy sukces. To musi z czasem doprowadzić do kompletnego zakłamania rzeczywistości i konieczności kierowania się w polityce hasłami opartymi na popularnych przekonaniach, nawet jeśli są one haniebne i szkodliwe dla każdego z osobna i wszystkich razem. W tych warunkach każda próba podejmowania uczciwej debaty staje się politycznie bardzo ryzykowna, bo grozi utratą poparcia. Zamiast podejmować wysiłki edukowania i przekonywać do trudnych, acz koniecznych reform, w krótkiej wyborczej perspektywie łatwiej jest uciekać od odpowiedzialności i niełatwych decyzji.
Pod presją takiej miałkiej polityki jako społeczeństwo uciekamy od poruszania tematów trudnych. Ich podejmowanie – nie tylko politykom, lecz również intelektualistom i naukowcom – grozi narażeniem się na publiczną niechęć i groźbę politycznego linczu. Nie wspominając o takich konsekwencjach cywilnej odwagi i uczciwości jak marginalizacja oraz utrata pracy i zawodowej pozycji. Jednak zaniechanie jest jeszcze groźniejsze, gdyż doprowadza do zerwania więzów scalających każde społeczeństwo i uniemożliwia jego rozwój i doskonalenie. Jest także biernym przyzwoleniem na rozrost społecznych zabobonów oraz politycznych i światopoglądowych ideologii opartych na resentymentach, które nieuchronnie prowadzą do zniszczenia dobrowolnej społecznej aktywności oraz do przemocy wobec mniejszości, a w końcu do zbrodni. Bez ustawicznego szlifowania, diament wspólnoty przestaje istnieć i leci w przepaść z nieuchronną burzą, która chaos tylko przynosi i zamęt…
O czym najbardziej milczymy? Długo by na ten temat milczeć…
Bardzo zapuszczona jest nasza historia. Ta dawniejsza i ta najbliższa stanowią długą listę tematów tabu i białych plam. Jesteśmy bardzo wrażliwi na to, co mówią i sądzą o nas inni, a jednocześnie sami nie podejmujemy wysiłków zrozumienia i opisania wielu historycznych faktów. Nie rozumiemy, że uciekając w zakłamywanie własnej historii i nie rozliczając jej bolesnych epizodów, pozostawiamy ocenę innym, którzy wcale nie muszą kierować się zrozumieniem i sympatią. Pozwalamy na to, aby Niemcy opisywali udział naszych rodaków w Holokauście, bo wypieramy nawet dobrze udokumentowane zbrodnie. Za to niczym mantrę powtarzamy, że tylko w Polsce za pomoc Żydom groziła kara śmierci, a mimo to Polacy stanowią najliczniejszą grupę Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata. Dopiero niedawno ukazała się po polsku wstrząsająca relacja Mordechaja Canina, która od lat pięćdziesiątych kształtowała opinię o tym, co podczas Holokaustu zaszło w naszym kraju. Dopiero teraz ukazują się kolejne publikacje historyków dokumentujących udział Polaków w Zagładzie i rabowaniu mienia ich żydowskich sąsiadów. Większość Polaków nic na ten temat nie wie. Politycy unikają tego tematu jak ognia, bojąc się agresywnego, ludowego antysemityzmu. Co jakiś czas opinią publiczną wstrząsają niezrozumiałe dla większości konwulsje wywołane przez zagraniczne publikacje. Prawda jest taka, że dopóki sami nie zmierzymy się uczciwie z tym problemem, inni będą nas mierzyli swoją miarą, nie kryjąc satysfakcji, że nie tylko oni…
Nie rozumiemy skąd wzięła się niechęć i nieufność do nas ze strony Litwinów. Pamiętamy o Unii Lubelskiej, o bitwie pod Grunwaldem, gdzie wspólnie pokonaliśmy zbrodniczych Teutonów; w narodowym poemacie czytamy: „Litwo, Ojczyzno moja…”, a oni nas nie lubią i nie rozumieją. W czasie wojny wielu Litwinów kolaborowało przeciwko nam z hitlerowcami. Jak to możliwe?! Przecież przez wieki byliśmy braćmi, mieszkańcami wielkiej Rzeczpospolitej Obojga Narodów… O tak zwanym Buncie Żeligowskiego i nieutrzymywaniu przez cały okres trwania II RP stosunków dyplomatycznych z Litwą w dzisiejszej Polsce panuje milczenie…
Gdy Putin oskarża Polskę o kolaborację z Hitlerem i udział w rozbiorze Czechosłowacji w 1938 roku większość Polaków nie kryje oburzenia, a politycy grzmią o zakłamywaniu historii… Jednak 99 procent Polaków nie ma pojęcia jak i dlaczego doszło do zajęcia przez Polskę Zaolzia. To kolejny trudny historyczny temat zamieciony pod dywan narodowej niewinności. Nie rozumiemy o co chodzi Putinowi, gdy oskarża sanacyjne rządy II RP o antysemityzm. Tego tematu również nie przerobiliśmy. Większość Polaków nie ma dziś pojęcia o numerus clausus, gettach ławkowych, pogromach, dyskryminacji, próbach wywiezienia Żydów na Madagaskar, czy planach wywołania powstania w Palestynie, które miało spowodować exodus Żydów z Polski. Sowiecki wywiad i dyplomacja dobrze o tym wiedziały i udokumentowały to w odpowiedni sposób. My do dyskusji na ten temat nie jesteśmy przygotowani, bo nigdy go uczciwie i dogłębnie nie przerobiliśmy, tylko trzymamy go pod narodowym dywanem naszego mesjanizmu i niewinności. Od Rosji w ostatnich latach odgrodziliśmy się sanitarnym kordonem. Nie potrafimy zrozumieć ich polityki i mentalności. Trzydzieści lat po odzyskaniu niezależności od Moskwy nie mamy państwowej strategii współistnienia z Rosją na tym padole łez, wzajemnych pretensji i uprzedzeń. I co gorsza niczego w tej kwestii nie robimy, bo… Tu polecam powrót do początku niniejszego tekstu.
Ukraina to kolejny wielki porzucony temat. Do dziś nie potrafimy zrozumieć skąd się wzięła wśród Ukraińców nienawiść do Polaków, która stała się przyczyną Rzezi Wołyńskiej. W Polsce na ten temat rozmawiamy… rzadko i niechętnie wchodząc w przyczyny tej zbrodni, jakby nie zależało nam na zrozumieniu i uniknięciu powtórki z historii. Jeśli nasza klasa polityczna uznaje, że sojusz Polski i Ukrainy jest w stanie zrównoważyć rosyjski neoimperializm, to dlaczego nie próbujemy wzmocnić jego fundamentów, wyciągając wnioski i próbując zrozumieć wspólną przeszłość.
Nie tylko historia jest u nas porzuconym polem. Nie umiemy dyskutować na temat przyszłości. Odrzucamy rozwiązania dotyczące praw mniejszości przyjmowane od dawna w całym świecie zachodniej cywilizacji. Powoduje to powszechną u nas niechęć do imigrantów oraz osób LGBT. Dzisiejszych Polaków łączy strach przed nieznanym i duma z szowinistycznych i ultrakonserwatywnych przekonań rodem z zamierzchłej przeszłości. Rozmawiać na ten temat u nas się nie da, bo nie ma żadnego intelektualnego połączenia między mieszkańcami przeciwstawnych światopoglądowych obozów.
Polski Kościół jest oblężoną twierdzą. Intelektualnie głęboko podzielony tkwi na granicy schizmy, sparaliżowany strachem przed nieuchronnymi zmianami. W tej pozycji jest bezbronny wobec każdego głosu krytyki, bo zachowuje autorytet tylko dla podporządkowanej sobie części społeczeństwa. Nie udało się nam, Polakom wydyskutować właściwej roli Kościoła i duchownych w życiu politycznym. Skutkuje to przysłowiowym wylewaniem dziecka z kąpielą, czyli niszczeniem licznych pozytywnych ról Kościoła w życiu społecznym na skutek nieszczęsnego zaangażowania wielu duchownych w doraźną – bardzo dzielącą Polaków – politykę.
Nie wiemy, jaka ma być przyszła Polska, co ma być fundamentem jej sukcesu. Panuje tu nieprawdopodobny chaos. Wciąż jest wielu Polaków widzących budowę gospodarczej pozycji na bazie węgla i stali. Nadal można usłyszeć mrzonki o odbudowie naszej potęgi stoczniowej, a nikt nie wie, że w Wolnej Polsce dokonaliśmy w tej dziedzinie głębokiej transformacji i jesteśmy stoczniową potęgą, choć nie budujemy już gigantycznych masowców na zamówienie ZSRR…
Z Wolnej Polski wyjechało na Zachód około trzy milionów Polaków. Budują PKB i przyszłości innych, zwykle dużo bogatszych krajów. Wielu nie widzi już sensu powrotu. Każdy zabiera ze sobą swoje umiejętności, wiedzę zdobytą w kraju, kompetencje, które bez problemu można przeliczyć na pieniądze. Stracone pieniądze dla nas. Zyskane za darmo dla innych… Trudno się dziwić, że młodzi Polacy wolą skazywać się na życie na emigracji, gdy nie znajdują żadnej sensownej strategicznej myśli dotyczącej własnej przyszłości w kraju. Polskie polityczne piekło demotywuje i skutecznie odciąga od Ojczyzny wielu młodych ambitnych Polaków. Kim będą, gdy zechcą lub będą musieli wrócić? Jaki będzie dla kraju bilans ich emigracyjnej przygody? O tych sprawach oczywiście polscy politycy nie mówią. Ten problem – jak i wiele innych – spadnie nam nieuchronnie na głowy i barki w najmniej spodziewanym momencie. Ponieważ nie przygotowujemy się na to… upadek będzie bardzo bolesny.
