Ostatnio było o lobbystach, dzisiaj o istocie tej pracy. Czuję się trochę wywołany do tablicy przez Ministra Finansów, który niedawno grzmiał z sejmowej mównicy, że oto parlamentarzyści Prawa i Sprawiedliwości wspierają lobbystów pracujących dla zagranicznych inwestorów. Oczywiście w całym tym ciągu wszyscy są źli: posłowie i senatorowie PIS-u, lobbyści i międzynarodowe firmy z obcym, bo nie polskim, kapitałem.
O gustach politycznych ministra Rostowskiego pisać nie będę, bo też nie miejsce na to i czas. Ale mieszanie z błotem inwestorów zagranicznych, które jakoś dziwnie przeszło bez echa w mediach, wydaje się być co najmniej nie na miejscu. Tak na szybko. Firmy z kapitałem amerykańskim zainwestowały w Polsce na przestrzeni minionych 20 lat ponad 30 mld dolarów (nieco ponad 100 mld zł). Ta łączna kwota odpowiada 20% rocznego budżetu naszego kraju. Nawet gdyby skumulować budżety z okresu 20 lat, to i tak wartość zainwestowanego kapitału stanowić będzie dość mocny udział w ogólnej strukturze. A przecież to nie koniec zysków i korzyści dla Polski. Bo skoro firma, to CIT i nowe miejsca pracy. A jeśli kolejne etaty, to wpływy z PIT-ów. Wszystko trafia do kieszeni państwa. Jest na drogi, mosty i szpitale. Do tego należy dorzucić know-how, który przywieźli Amerykanie, kształcąc polskich pracowników. Niektórzy z nich, co bardziej przedsiębiorczy, wykorzystali zdobytą wiedzę i założyli własną działalność gospodarczą, stając się „solą polskiej ziemi”, żeby zacytować Premiera Tuska sprzed roku.
Gdyby jednak spojrzeć na napływ kapitału zagranicznego do Polski w minionym roku, na jego pochodzenie i wartość, można dojść do wniosku, że Minister Finansów trochę się zagalopował, krzycząc na biednych inwestorów, którzy tak znacząco przykładają się do tego, że w Polsce jest gospodarczo nie najgorzej. W samym 2011 roku napłynęło do polski ponad 9 mld euro inwestycji (wg informacji PAIZ).
Zwykle jednak jednym z istotnych czynników wpływających na sukces zagranicznych inwestorów jest fakt, że wynajmują różne polskie firmy, aby uzyskać odpowiednie wsparcie. Podpisują więc kontrakty z kancelariami prawniczymi, agencjami PR oraz bardzo często z firmami lobbingowymi. Jeśli decydują się inwestować kilkadziesiąt czy nawet kilkaset milionów dolarów, muszą mieć pewność, że z prawnego punktu widzenia działalność będzie prawidłowa, zadbać o odpowiedni wizerunek firmy w oczach potencjalnych odbiorców usług i/lub produktów jak również zadbać o dobre relacje z władzą, na poziomie centralnym i samorządowym. Minister krzycząc na lobbystów, znowu, tylko że pośrednio, bije w tych Bogu ducha winnych inwestorów zagranicznych, którzy najzwyczajniej w świecie chcą poczuć się nieco pewniej w obcym dla nich kraju, innym środowisku politycznym i biznesowym.
Każdy wie co robi prawnik. Od paru lat, czarną magią przestała być działalność specjalistów od marketingu i PR-u. Kozłem ofiarnym stali się więc lobbyści. A ta praca polega przecież na tym, żeby tłumaczyć niezorientowanym obcokrajowcom realia polityczne panujące w Polsce, pomagać im wyjaśnić procesy legislacyjne i wskazać momenty, w których mogą się wypowiedzieć – aktywnie uczestniczyć w tworzeniu prawa. I to uwaga – zgodnie z prawem!
Nie wypędzajmy zagranicznych firm z Polski. Raczej zachęcajmy żeby rozwijały swoje przedsiębiorstwa, bo to zwykle wiąże się chociażby z nowymi miejscami pracy. Ale dajmy też szansę inwestorom stworzyć wygodne dla nich warunki pracy. A o te bardzo często dbają właśnie lobbyści. Nie przeciwko komuś, ale dla kogoś. I nie wbrew prawu, ale zgodnie z jego literą.