Winni są ci, którzy kierując się swoimi politycznymi i materialnymi interesami prowadzą nieodpowiedzialną populistyczną politykę, co nieuchronnie prowadzi do społecznych i gospodarczych kryzysów, których ofiarami stają się przede wszystkim ci, w imieniu których – zgodnie z demagogiczną propagandą – taka polityka jest prowadzona.
Żeby zrozumieć papieża Franciszka trzeba poznać czasy, które go ukształtowały, gdy był młodym zakonnikiem, a także później, gdy spoczywała na nim odpowiedzialność za argentyńskich jezuitów i w końcu za cały kościół w tym kraju. Jorge Maria Bergoglio wychował się i ukształtował w Argentynie rządzonej przez Juana Domingo Perona i jego następców wyznających ideologię peronizmu. Argentyński populizm Perona powstał w latach 40′ XX wieku i stanowił mieszaninę nacjonalizmu, propagandy sprawiedliwości społecznej oraz idei tak zwanej „trzeciej drogi”, czyli ustroju, który miał łączyć zalety gospodarki kapitalistycznej z ideami silnego państwa i socjalistycznej sprawiedliwości w rozdziale dochodu narodowego. Ta hybryda możliwa była do utrzymania dzięki gigantycznym dochodom, jakie Argentyna czerpała z dostaw dla hitlerowskich Niemiec i Włoch Mussoliniego w czasie II Wojny Światowej. Juan Domingo Peron nie ukrywał sympatii dla faszyzmu. Formalnie „zerwał” z krajami „Osi” na kilka dni przed kapitulacją Trzeciej Rzeszy. Wielkie bogactwa, jakie zasiliły Argentynę w czasie wojny pochodziły nie tylko z oficjalnych dostaw surowców, żywności i produktów przemysłowych, ale również z transferu kosztowności, metali szlachetnych i wartościowych przedmiotów zrabowanych przez nazistów w okupowanej Europie. Ogromne pieniądze, które płynęły do Argentyny w czasie wojny i po niej pozwalały na prowadzenie polityki opartej na populizmie i rozdawnictwie środków, co z kolei pozwalało na zdobycie poparcia politycznego. Niesprawiedliwy i skorumpowany system rządów przez umiejętną propagandę był przedstawiany jako wrażliwość i sprawiedliwość społeczna. W świadomości Argentyńczyków lata 40′ utrwaliły peronizm jako opiekuńczy ustrój dobrobytu. Późniejsze nieuniknione problemy gospodarcze i społeczne, będące skutkiem nieodpowiedzialnej i populistycznej polityki peronistowskich elit władzy, nie zmieniły pozytywnego nastawienia rzesz argentyńskiego społeczeństwa. Peronizm w rozmaitych postaciach, często odległych od swojego pierwowzoru, nawet dziś pozostaje najważniejszą doktryną polityczną w Argentynie.
Tego rodzaju ustrój był i poniekąd jest możliwy z powodu braku demokratycznych tradycji oraz nierozdzielenia polityki od wymiaru sprawiedliwości, czy jak kto woli z braku trójpodziału władz. Populistom sprzyjają również typowo latynoskie mity społeczne, takie jak „wodzostwo” (caudillismo), które prowadziły społeczeństwa Ameryki Łacińskiej w stronę dyktatur. Warto przypomnieć, że wodzostwo latynoamerykańskie wywodzi się z mitów założycielskich państw kontynentu, opartych na wierze w wyzwolicielską rolę hiszpańskich generałów, którzy opowiedzieli się za niepodległością zamorskich posiadłości Królestwa Hiszpanii. Z punktu widzenia Hiszpanii byli to zdrajcy, dezerterzy i przemytnicy. Z punktu widzenia nowych społeczeństw krajów Ameryki Łacińskiej – twórcy państwowości i wyzwoliciele (libertadores). Wracając do peronistów oraz skutków ich polityki należy odnotować, że Jorge Maria Bergoglio był świadkiem potężnego kryzysu, który zaczął się w latach 60’. W tym samym czasie doszło do konfrontacji między blokiem komunistycznym a Stanami Zjednoczonymi i wolnorynkowa zachodnią Europą. W Ameryce Łacińskiej kapitalizm był ustrojem niesprawiedliwym i oligarchicznym. Dla wielu ludzi komunizm zaszczepiony na Kubie w 1959 roku stał się paradygmatem walki ze złem i niesprawiedliwością. Również wielu ludzi Kościoła wierzyło w propagandę realnego socjalizmu. Na całym kontynencie szerzyła się tak zwana „teologia wyzwolenia”. Reakcją na komunistyczne zagrożenia stały się rządy wojskowych junt, które dokonywały zbrodni w imię obrony społeczeństw przed komunistycznym totalitaryzmem. Każdy człowiek i każdy duchowny był poddany silnej presji obu stron zyskującego na sile konfliktu. Doświadczał tego również Jorge Maria Borgolio, który wstąpił do zakonu w czasie rewolucyjnego wrzenia na Kubie w 1958 roku, a święcenia kapłańskie przyjął w okresie zimnowojennej konfrontacji, jaka miała miejsce na całym kontynencie latynoamerykańskim. W 1973 – w roku złożenia wieczystej profesji – wraz z całą Argentyną przeżył kolejną falę kryzysu i peronistowskiego populizmu, który wówczas „puszczał oczko” w stronę komunistów. To wszystko musiało mieć wpływ na późniejszego papieża Franciszka, który z pozycji człowieka wiary i teologa obserwował społeczne i polityczne konwulsje swojego kraju. Zapewne podróże do Niemiec i Włoch pozwoliły mu na większy dystans wobec politycznej gorączki własnego kraju, ale z pewnością nie ochroniły go przed trudnymi wyborami tak dramatycznych czasów, które skończyły się wprowadzeniem wojskowej dyktatury.
Rządy wojskowych w Argentynie (1976-83) były niedemokratyczne. Władza dopuszczała się w tym czasie wielu nadużyć, przestępstw i zbrodni. Tysiące ludzi na własnej skórze doświadczyło okrucieństwa ówczesnych rządów. Junta nie wzięła się jednak z nikąd. Jej powstanie było wynikiem konfrontacji Związku Radzieckiego ze Stanami Zjednoczonymi i szeroko pojętym Zachodem. Konfrontacji, której celem było zdobycie ideologicznych i politycznych wpływów na całym kontynencie. Była to konfrontacja autorytarnego ustroju, jaki panował w ZSRR i krajach Europy Wschodniej, a także w Chinach, Kampuczy i Korei Północnej, ze światem wartości symbolizowanym przez Europę Zachodnią i Stany Zjednoczone. Walka szła o rząd dusz na kontynencie, na którym demokracja i wolny rynek działały w sposób często bardzo odległy od charakterystycznych dla nich zasad oraz ideałów.
Ojciec Juan Maria Bergolio – jak większość obywateli Argentyny oraz wielu innych krajów Ameryki Łacińskiej – w czasie nasilenia zimnej wojny na kontynencie w latach 60′ i 70′ znalazł się w położeniu nie do pozazdroszczenia. Z jednej strony napierał ideologiczny zapał „rewolucjonistów”, podsycany przez Fidela Castro, który po wygraniu wojny domowej i przejęciu władzy w Hawanie w 1959 roku przeszedł na pozycje „marksistowsko-leninowskie” i otwarcie głosił, że jedyną drogą do zdobycia władzy w krajach Ameryki Łacińskiej jest wojna partyzancka, dywersja, terroryzm i walka z bronią w ręku. Swoich przeciwników określał mianem imperialistów oraz faszystowskiej oligarchii. Takimi obraźliwymi epitetami Fidel Castro i inni zwolennicy marksizmu-leninizmu w swoich płomiennych wystąpieniach, podczas licznych lewicowych konferencji, obdarzali wszystkich, którzy „nie są z nami”. Dotykało to także towarzyszy z innych komunistycznych partii Ameryki Łacińskiej. Taki los spotkał Komunistyczną Partię Argentyny, która początkowo nie chciała organizować w swoim kraju partyzantki i uważała, że może walczyć o poparcie demokratycznymi metodami. Wiarę w możliwość wyborczego zwycięstwa kubański dyktator krytykował w ostrych słowach i nazywał mrzonką oraz okłamywaniem ludu pracującego miast i wsi.
Warto podkreślić, że dla pozostających pod silnym wpływem sowieckiej propagandy epoki Chruszczowa i Breżniewa lewackich „rewolucjonistów” w wielu krajach, jednym z głównych przeciwników była wiara, a zwłaszcza Kościół katolicki. Oratorskie popisy kubańskiego Comandante, a także jego towarzysza z Argentyny, Ernesto Che Guevary, budziły czasami zaniepokojenie nawet wśród towarzyszy radzieckich, a co dopiero wśród przedstawicieli rządów krajów Ameryki Łacińskiej. Jednak Fidel Castro, w bezwzględny sposób krytykując Stany Zjednoczone jako siedlisko wszelkiego zła i ostoję światowego „imperializmu”, początkowo cieszył się sympatią wpływowych europejskich, zwłaszcza francuskich, myślicieli i publicystów. Ich bezkrytyczne podejście do ZSRR w latach powojennych, przymykanie oczu na łagry, tortury, sądowe bezprawie, czystki etniczne i powszechne łamanie praw człowieka w imię ideologii, która samą siebie określała jako wyższą i służącą sprawiedliwości społecznej, dopiero z czasem zmieniało się w bardziej realistyczny stosunek do realnego socjalizmu. Jednak nigdy nie przybrało form tak zdecydowanych i odrzucających jak wobec drugiego europejskiego totalitaryzmu, jakim był faszyzm.
Równie zbrodniczy komunizm Stalina, stając się sojusznikiem Zachodu w walce ze zbrodniczym nazizmem Hitlera, zyskał pozycję partnera, nie wroga, a także życzliwe zainteresowanie wielu wybitnych myślicieli, intelektualistów, dziennikarzy, artystów i polityków Zachodniej Europy. Realny socjalizm dla części z nich był alternatywą wobec niesprawiedliwego kapitalizmu i nadzieją na lepszy świat. Lista naiwnych „pożytecznych idiotów”, którzy świadczyli ZSRR tego rodzaju usługi jest długa. Ich postawę lapidarnie streścił francuski pisarz Albert Camus mówiąc, że błędne idee zawsze prowadzą do rozlewu krwi, ale ponieważ jest to zawsze krew innych, niektórzy myśliciele bez jakichkolwiek zahamowań wygadują co im ślina na język przyniesie. To gadanie w wielu krajach Trzeciego Świata doprowadziło do zbrodni, a nawet do ludobójstwa.
Sylwetki niezłomnych kubańskich rewolucjonistów, którzy grają na nosie jankeskim imperialistom u wybrzeża imperium zła – bezkrytycznie idealizowanych przez europejskich intelektualistów – budziły sympatię i nadzieję uciemiężonych przez niesprawiedliwy kapitalizm jak świat długi i szeroki. Chruszczow szybko wyczuł szansę, jaką stanowił antyamerykańsko nastawiony kubański brodacz i zaczął wykorzystywać Kubę jako eksportera „rewolucyjnych” idei na cały kontynent. Ideolodzy komunizmu zakładali, że Ameryka Łacińska, z jej niesprawiedliwościami społecznymi i biedą, będzie doskonałym terenem ekspansji radzieckich wpływów. Co za tym idzie bardzo łatwą zdobyczą. Wobec niezdecydowania i słabości rządów na kontynencie oraz bierności imperium z północy dokonywanie komunistycznych przewrotów wydawało się proste. Skoro bogata Kuba z łatwością, a nawet z entuzjazmem, oddała się w ręce zwolenników „postępowej” ideologii, to w innych biedniejszych i dużo gorzej rządzonych krajach zadanie wydawało się łatwiejsze. Skoro w sprawie leżącej u jej wybrzeży wyspy jankesi wykazali niezdecydowanie i niezręczność, to w odległych o tysiące kilometrów Chile, Urugwaju czy Argentynie, w których partie komunistyczne istniały od lat 20′ XX wieku, warunki do zbudowania sojuszniczych rządów na wzór kubański były nieporównanie lepsze. Także następcy Chruszczowa, Breżniewowi przejęcie kolejnych krajów wydawało się tylko kwestią czasu. Kolejnym po Kubie komunistycznym krajem na kontynencie miało być Chile. Tam sytuacja wydawała się o tyle łatwiejsza, że lewica doszła do władzy w demokratycznych wyborach. Salwador Alliende bardzo szybko stał się zwolennikiem rewolucyjnej ideologii, która w kilka lat doprowadziła do potężnego kryzysu, paraliżu gospodarczego kraju i hiperinflacji. Oczywiście winę za te problemy propagandyści lewicowych rządów zrzucali na USA. Tak samo jak czynią to do dziś w przypadku zrujnowanej przez rządy komunistów Kuby. Utrzymanie władzy mogła chilijskim komunistom zapewnić tylko internacjonalistyczna „braterska” pomoc ZSRR. Po taką pomoc do Moskwy Alliende wysłał swojego dowódcę sił zbrojnych, generała Augusto Pinocheta. Trzy miesiące później Pinochet dokonał wojskowego przewrotu stanu i ukonstytuował juntę, która rzeczywiście obroniła Chile przed komunizmem, ale do dziś jest rozliczana z dokonanych w czasie swoich rządów przestępstw i zbrodni. Doradcy kubańscy i radzieccy, a także agencji z krajów demokracji ludowej szkolili wówczas „rewolucjonistów” z Brazylii, Urugwaju, Boliwii i Argentyny i innych krajów. Wszędzie tam udało się pozyskać ludzi, których zadaniem była propaganda ideologiczna, szukanie zwolenników, szkolenie dywersantów i organizacja podziemnych struktur przyszłej władzy.
Jednak przykład Chile nie poszedł w las. Po przewrocie w Chile rządy krajów latynoamerykańskich działały szybciej i w sposób jeszcze bardziej zdecydowany. Partyzanci, którzy mieli dokonać zamachów stanu stali się zwierzyną łowną dla wojska, służb specjalnych i policji. Zagrożoną demokrację, pod pretekstem walki z komunistyczną dywersją, zastępowały junty wojskowe, które w brutalny sposób rozprawiały się z agentami „rewolucji”, wśród których było wielu idealistów i ludzi dobrej woli, wierzących, że nowy ustrój może zlikwidować niesprawiedliwości i rządy pazernej oligarchii w ich krajach. W wizję komunistycznego raju na ziemi uwierzyło tysiące studentów, intelektualistów, przedstawicieli wolnych zawodów, a także duchownych. Wrażliwość i pragnienie sprawiedliwości oraz dobra w życiu społecznym pchały ich w stronę ustroju, który obiecywał równość, sprawiedliwość i rządy mądrych, szlachetnych ludzi, a nie bezwzględną dyktaturę kapitału. Ich marzenia zostały brutalnie stłamszone przez wojskowych, z których wielu również działało z patriotycznych pobudek, widząc w sobie obrońców ojczyzny i świata przez zbrodniczym totalitaryzmem. Cel, jakim było uchronienie ich krajów przed losem Kuby, w mniemaniu wielu z nich uświęcał środki, jakie stosowano zwalczając marksistowsko-leninowską dywersję. W swoim mniemaniu obie strony działały zatem w imię szlachetnych celów. W większości krajów kontynentu rozgorzała zacięta walka, której paradygmat można porównać do konstrukcji klasycznej tragedii. Każda ze stron realizowała swoje cele, a konflikt był nieuchronny. Zwyczajni ludzie byli między młotem a kowadłem. Podziały zrodzone w tamtym czasie trwają do dziś. Zło wówczas uczynione daje owoce w postaci nienawiści i chęci dokonania rozliczeń. Przedstawiciele wojskowych junt wskazują na fakt, że po kilku latach rządów i opanowaniu sytuacji wojsko oddało władzę i umożliwiło powrót do pełnej demokracji. Na Kubie komuniści władzy nie oddali do dziś. Porównując los Kubańczyków i Chilijczyków można przyznać rację wojskowym. Nic jednak nie może wytłumaczyć i usprawiedliwić zbrodni, których dokonali. Z drugiej strony nic również nie może usprawiedliwić rabunków, przestępstw, zbrodni i powszechnego łamania praw człowieka, których na Kubie dopuszcza się reżim Fidela Castro. Jego konto obciąża również gospodarcza ruina kraju i powszechna nędza, jaką zgotował swoim rodakom.
Na koniec chcę wrócić do Jorge Bergoglio i jego domniemanych win wobec dwóch duchownych, którzy stali się ofiarami represji wojskowej junty w Argentynie. Przychodzą mi na myśl oskarżenia Józefa Glempa o to, że nie uchronił Jerzego Popiełuszki przed męczeńską śmiercią z rąk naszej wojskowej junty. Na szczęście nikomu nie przyszło do głowy oskarżać Karola Wojtyłę o współpracę z juntą w czasie gdy bezpieka prześladowała i mordowała polskich księży. Być może wysocy rangą hierarchowie polskiego Kościoła także są temu winni? Może zrobili za mało, żeby ich ochronić i ocalić? Może ich kontakty w władzą też można nazwać kolaboracja z juntą? Mnożę te absurdalne pytania i porównania, żeby pokazać w jakiej sytuacji znalazł się papież Franciszek. To nie Jorge Bergoglio jest winien prześladowań księży w Argentynie. Winni są oprawcy z czasów junty i winni są ci, którzy zasiali ten wicher historii, doprowadzając do brutalnej i zbrodniczej konfrontacji. Winni są również ci, którzy kierując się swoimi politycznymi i materialnymi interesami prowadzą nieodpowiedzialną populistyczną politykę, co nieuchronnie prowadzi do społecznych i gospodarczych kryzysów, których ofiarami stają się przede wszystkim ci, w imieniu których – zgodnie z demagogiczną propagandą – taka polityka jest prowadzona. Papież, który z bliska widział szalbierstwa populizmu i jego skutki, z pełną – bolesną zapewne – świadomością daje nam wzór człowieczeństwa i fundament nieprzemijających wartości, których jest orędownikiem.
