Krzysztof Iszkowski w swoim tekście pt. ‘Dlaczego lubię [potencjalnie] związki zawodowe’ pozytywnie odnosi się do postulatów głoszonych przez te instytucje w Polsce. Przyznam, że artykuł mojego redakcyjnego kolegi bardzo mnie zaskoczył. Związki zawodowe to jedna z instytucji państwa demokratycznego i nawet liberał powinien dostrzegać wartość ich istnienia. Trudno mi jednak zaakceptować fakt, że liberał może utożsamiać się z postulatami głoszonymi przez te organizacje szczególnie w Polsce. W większości bowiem są one skrajnie antyrozwojowe, a ich realizacja doprowadzi jedynie do wzrostu bezrobocia.
Związki zawodowe w Polsce stały się w latach 90tych ostoją populizmu i obrony interesów różnych grup pracowniczych w zupełnie automatyczny i bezrefleksyjny sposób. Interesów, które niezwykle często godzą w zasady równych szans czy równego traktowania zawodów. To związki zawodowe konserwują często przepisy, które nie pozwalają na niezbędne reformy w kluczowych dla państwa i obywateli obszarach jak np. edukacja. Karta Nauczyciela broniona do ostatka przez Związek Nauczycielstwa Polskiego to sztandarowy przykład w jaki sposób związki w Polsce są w stanie sparaliżować niezbędne reformy we wrażliwym obszarze. Niezwykłe, w jaki sposób organizacje te roztrwoniły ogromny kapitał zaufania społecznego, który odziedziczyły po ruchu Solidarności z lat 80tych.
Co więcej związki zawodowe w Polsce stały się idealną przystanią, do której cumują różnego rodzaju populiści, próbując przez te instytucje wprost wkraczać w życie polityczne kraju. Historycznym przykładem jest rzecz jasna AWS, ale bardziej współczesne drogi Janusza Śniadka czy obecnie Piotra Dudy lidera Solidarności potwierdzają tę zależność. W efekcie związki zawodowe zamiast skupiać się na działalności oddolnej, szkoleniach pracowników, mobilizowaniu ich do stałej edukacji zawodowej, tłumaczeniu realiów ekonomicznych, lub jak niegdyś organizowaniu społecznych ubezpieczeń, zajmują się głównie organizowaniem demonstracji i akcji typowo politycznych. Co gorsza od lat związkowcom brakuje szerszego spojrzenia na państwo i ogólny interes ekonomiczny. Liczą się tanie chwytliwe hasła i tylko to, co uda się wywalczyć dla załogi „własnej” firmy i zaistnienie w mediach. Związki działają ręka w ręką z partiami politycznymi: Solidarność z PiS, a OPZZ z SLD. Dla działaczy związkowych często jednocześnie liczą się tylko ci, którzy w firmach zostają, a nie ci którzy być może na skutek ich działań będą zwolnieni. Głosować na nich będą przecież tylko osoby, które wciąż pracują. Ten wąski egoizm działaczy związkowych wypacza działalność tych instytucji w Polsce.
Fatalny jest również system finansowania związków zawodowych w Polsce. Przepisy zgodnie, z którymi firma ma obowiązek zatrudnić związkowca na pełny etat są moim zdaniem skandaliczne. Związkowiec jest przecież zwolniony od pracy zawodowej z zachowaniem prawa do wynagrodzenia na czas niezbędny do wykonania doraźnej czynności wynikającej z jego funkcji związkowej. Dotyczy to jednego pracownika, wybranego przez związek, jeśli liczy on od 150 do 500 członków zatrudnionych w zakładzie pracy. Pracodawca musi też udostępnić mu pomieszczenia i urządzenia niezbędne do wykonywania działalności. O ile sala na spotkania jest zrozumiała, to już zapis o sprzęcie jest co najmniej kontrowersyjny. To patologiczny system, z którym wiąże się także tragedia wielu działaczy związkowych, którzy rozwijając swoją karierę w organizacji nie wykonują jednocześnie swojego zawodu. W efekcie rodzi się problem, bo kto zatrudni inżyniera, który przez 10 lat nie miał styczności z wyspecjalizowaną pracą? Związki powinny działać jak inne stowarzyszenia i same finansować swoją aktywność. Takie związki działają w krajach anglosaskich, gdzie odnotowują wielkie sukcesy fundraisingowe, gdzie przepisy nie tworzą patologicznych systemów finansowania związkowców i nie narzucają niezrozumiałych obciążeń na przedsiębiorców.
Związki zawodowe w Polsce od lat też postulują rozwiązania, które w efekcie pogłębią bezrobocie i sprawią, że Polska na dobre wpadnie w tarapaty kryzysu ekonomicznego. Likwidacja umów cywilno – prawnych, jako możliwej formy zatrudniania pracowników w oczywisty sposób spowoduje dwa efekty. Po pierwsze wzrost bezrobocia. Mały przedsiębiorca i tak nie zdecyduje się na zatrudnienie na umową o pracę. Koszty tego będą zbyt wielkie, co w połączeniu z mało elastyczną możliwością zwolnienia pracownika będzie nie do udźwignięcia przez mini firmę. Zamiast tego przedsiębiorca sam będzie pracował ponad siły po wiele godzin dziennie przez cały tydzień wraz z weekendami, aby mieć szanse na przetrwanie. Wiele osób dotychczas utrzymujących się z umowy o dzieło czy zlecenia wyląduje w bezradnym Urzędzie Pracy. Po drugie spowoduje to lawinowy wzrost pseudo-przedsiębiorczości, ponieważ Ci pozornie sprytniejsi wybiorą własną działalność gospodarczą. Problem polega na tym, że masowo tworzone będą fikcyjne firmy niezdolne do utrzymania się na rynku. Krzysztof Iszkowski napisał o stymulowaniu gospodarki przez podniesienie dochodów najbiedniejszych, tymczasem dla wielu przejście z umów cywilno – prawnych na działalność gospodarczą z racji na większy i stały ZUS będzie oznaczało znaczące uszczuplenie dochodów. Równie negatywny efekt zajdzie w przypadku podniesienia tzw. płacy minimalnej. Znów spowoduje ono zwiększenie bezrobocia. Szczególnie mali i średni przedsiębiorcy będą w oczywisty sposób zwalniać i narzucać coraz więcej obowiązków pracownikom, którzy pozostaną.
Postulaty związków zawodowych są korzystne tylko dla pracowników wielkich przedsiębiorstw, którzy mają silną pozycję zawodową. Natomiast ich wprowadzenie będzie oznaczało negatywny efekt dla całego sektora MŚP, na którym opiera się przecież polska gospodarka. Będzie to miało negatywny wpływ na wszystkich młodych pracowników, walczących o swoją pozycję, a także paradoksalnie najbiedniejszych i bezrobotnych, którym jeszcze trudniej będzie wrócić na rynek pracy. Realizacja związkowych postulatów przyczyniłaby się też do zwolnienia i tak gasnącego wzrostu gospodarczego kraju.
Związki zawodowe można lubić, ale tylko potencjalnie. Wówczas, gdy, przeistoczą się z organizacji populistyczno – lobbingowych w zorganizowane na sposób anglosaski instytucje naprawdę pomagające ludziom utrzymać się na rynku pracy, wspierające podnoszenie ich kwalifikacji, zabieganie o zbiorowe ubezpieczenia, co jest specyfiką działania związków w państwach skandynawskich. Polskiej odmiany nie da się lubić nawet potencjalnie.