To nie kapiszon. To bomba atomowa.
Identycznie pod względem formalnym było z taśmami Platformy. Podkreślam: pod względem formalnym, bo pod względem treści sytuacja jest diametralnie różna.
To koniec Jarosława Kaczyńskiego i formacji, którą z takim mozołem długie lata budował. Budował opierając się na micie, że są ideowi i mają obrzydzenie do pieniędzy. Sam wódz jest abnegatem, nie dba o resztki uzębienia, o buty, o włosy w nosie.
Mamy do czynienia z pozorowaniem, gdyż PiS jest zgrają oszustów, którzy nade wszystko dybią na majątek, zaś kwestie ideowe stanowią dla nich zasłonę dymną.
Wróćmy do zjawiska socjologicznego budzenia się elektoratu z letargu. Po taśmach Platformy również długie miesiące nie było żadnego efektu erozji poparcia i odchodzenia wyborców od ugrupowania rządzącego. Bagatelizowano taśmy.
Jednak ostatecznie to one spowodowały krach wyborczy Platformy, pomimo że na taśmach poza knajackim językiem właściwie niewiele było treści… Stąd moje podkreślenie o formalnym podobieństwie.
W wypadku taśm Kaczyńskiego sytuacja jest odmienna. Merytorycznie różna od tamtych taśm.
Kaczyński – nie wiedząc, że jest nagrywany – przyznaje się do tego, że jest biznesmenem, że jest oszustem i lawirantem, że prowadzi interesy, że prowadzi je w imieniu partii, że w imieniu spółki, że to wszystko to jedna wielka lipa, by uniknąć fiskusa, prokuratora, a zwłaszcza, by utrzymać reputację wśród ludu.
Ludzie oszukani budzą się powoli z letargu. Nie chcą się sami przed sobą przyznać do tego, że byli naiwni. Że dali się oszukać. Że nie okazali się dość przewidujący. A jednak proces ten postępuje systematycznie. Ludzie otwierają oczy. Zmagają się z myślami.
Zaczynają postrzegać swojego jowialnego i poczciwego wodza z innej perspektywy. Jakże to, on nie jest safandułą? Obraca miliardami?! Ukrywa coś przed nami? Dlaczego ukrywa? Dlaczego nie jest szczery i prostolinijny?!
Może tylko udawał, że dba głównie o nas? Może wcale nie zależy mu na nas i na naszej ojczyźnie? Może dba jedynie o interes swojaków i swój własny? Co niby mielibyśmy mieć z dwóch wieżowców w centrum stolicy? Nic!
Ludzie budzą się powoli. Dociera do nich przeczucie o własnej głupocie. Dali się oszukać koncertowo. Mają do czynienia z mistrzem cwaniactwa, który jeździł po wsiach, po Polsce powiatowej i jadł żurek z elektoratem. W zamian oczekiwał zaufania.
Zaufanie zyskuje się powoli, stracić je można w jednej chwili. I już nigdy nie odzyskać. Zamiast sympatii od ludu Kaczyńskiego czeka sroga zemsta: ludzie w poczuciu krzywdy skażą go na peryferie życia publicznego. Najpierw jednak będą się pastwić z tym większą siłą, im silniej mu przedtem w czystość intencji wierzyli.
