To były bardzo dziwne wybory, bo już przed nimi można było przewidzieć, że zwycięstwo ogłoszą niemal wszyscy. I faktycznie tak się stało, choć każdy cieszy się z czego innego. Z punktu widzenia głównych obozów politycznych wybory zakończyły się, używając terminologii piłkarskiej, tzw. zwycięskim remisem, czyli sytuacją, w której niepełne zwycięstwo daje jednak powody do zadowolenia.
Spróbujmy zdekonstruować ten „zwycięski remis” i przyjrzeć się na ile radość poszczególnych partii jest uzasadniona. Nad każdym zwycięzcą tych wyborów unosi się bowiem jakaś ciemna chmura. Zwiastuje ona deszcz, który ostudzi głowy i popsuje nieco nastrój.
Prawo i Sprawiedliwość
PiS wygrał bo uzyskał najwięcej głosów do sejmików i w sześciu z nich przejmie władzę. Skutecznie umocnił się przy tym na wsiach, kosztem PSLu. W skali kraju przełożyło się to na ponad 80 miejsc więcej w sejmikach niż 4 lata temu. Jednocześnie jednak okazało się, że podczas trzyletnich rządów wyhodował sobie w miastach wściekłe zastępy przeciwników. One w sposób niezwykle karny idą do urn, nawet jeśli muszą stać do nich w długich kolejkach. Bardzo źle to wróży przed przyszłorocznymi wyborami do Parlamentu Europejskiego, w których głos elektoratu miejskiego jest znacznie ważniejszy. Na wsiach na wybory europejskie mało kto chodzi. Ewentualna przegrana w wyborach w maju może uruchomić efekt kuli śnieżnej, która doprowadzi do porażki prawicy również w wyborach parlamentarnych jesienią.
Koalicja Obywatelska
Koalicja Obywatelska też się cieszy, bo wygrała wyraźnie prestiżowe pojedynki w wielkich miastach. W Warszawie była to prawdziwa „hekatumba”, używając zabawnego lapsusu Patryka Jakiego. Rafałowi Trzaskowskiemu udało się przekonać do siebie olbrzymie rzesze warszawiaków. Przy gigantycznej, niemal 70% frekwencji, znokautował nie tylko Jakiego, ale i wszystkich innych kandydatów. Tego jeszcze na tydzień przed wyborami trudno się było spodziewać. Podobnie jak tryumfu Hanny Zdanowskiej w Łodzi, z poparciem 70%, przy rekordowej frekwencji. Z wyniku w wyborach do sejmików Koalicja Obywatelska też się może cieszyć, choć w wieczór wyborczy wydawało się, że może być on znacznie bardziej okazały. Przypomnijmy, że miesiąc przed wyborami Grzegorz Schetyna publicznie powiedział podczas Europejskiego Forum Nowych Idei w Sopocie, że za zwycięstwo uzna utrzymanie władzy w minimum 8 sejmikach. To mu się udało, bo wspólnie z PSL i SLD będzie mogła sprawować władzę prawdopodobnie w 10 regionach.
Jednocześnie jednak okazało się, że premia z połączenia z Nowoczesną i Inicjatywą Polską wcale nie jest znacząca. Miliony Polaków nie widzą niszczenia demokracji przez PiS i nie głosują na „anty-PiS”. Owszem lokalnie sojusz dał Platformie znaczące profity. Na przykład w regionie Łódzkim lewicowy kandydat Inicjatywy Polskiej Dariusz Joński zdobył aż 20 tysięcy głosów do sejmiku, co wydatnie poprawiło wynik Koalicji. Niemniej jednak do uzyskania poparcia pozwalającego na spokojne myślenie o wygranej w przyszłorocznych wyborach jest jeszcze daleka droga. Elektorat miejski raczej do tego nie wystarczy, bo jak wielokrotnie powtarzał sam Schetyna „wybory wygrywa się w Końskich a nie w Warszawie”. A w tych wyborach w Końskich Koalicja Obywatelska nawet nie wystawiła listy do rady powiatu.
Pomniejsi zwycięzcy
PSL bardzo się cieszył w wieczór wyborczy, bo uzyskał jak zwykle wyraźnie wyższy wynik niż w sondażach. Po podaniu ostatecznych wyników nastroje są inne, ale wciąż są powody do radości. Tysiące posad dla lokalnych działaczy w setkach gmin i powiatów udało się utrzymać, a radni tej partii są niezbędni do utworzenia koalicji w bodaj 10 sejmikach. Nie da się jednak ukryć, że ludowcom na wsi wyrósł potężny konkurent w postaci PiSu, który jest w stanie wygrywać z nimi w ich matecznikach (Lubelszczyzna, Podlasie). O mały włos nie pozbawił też fotela marszałka Adama Struzika na Mazowszu, który rządzi sejmikiem już od 17 lat. Dla ludowców idą ciężkie czasy, bo PiS będzie niezmiernie trudnym rywalem w walce o głosy na prowincji.
Wybory na pewno wygrał też komitet Bezpartyjni Samorządowcy, bo w kilku regionach będzie języczkiem uwagi i może wysoko licytować swoje poparcie dla PiSu lub Koalicji Obywatelskiej. Spokojnie może żądać stanowisk marszałków. W podobnej roli wystąpi w kilku województwach SLD, które tym samym wraca do wielkiej polityki, będąc potrzebne do budowy powyborczych koalicji w sejmikach. Ogólny wynik SLD jest jednak poniżej oczekiwań i powinien skłonić tę partię, w kontekście przyszłorocznych wyborów, do poważnych rozmów o wejściu do Koalicji Obywatelskiej. Samodzielny start w wyborach ogólnopolskich zakończy się prawdopodobnie spektakularną klapą.
Przegrani
Wybory kolejny raz przegrała natomiast lewica (Razem i okolice). Każdy oddany na nią głos do sejmików został zmarnowany, bo nigdzie nie przełożył się na mandaty. Powtórzyła się więc sytuacja z wyborów sejmowych trzy lata temu. Ciekawe ile razy działacze lewicowi (przecież w większości kwiat polskiej inteligencji!) muszą dostać mocno w twarz, żeby zrozumieć, że aby coś realnie znaczyć w polityce należy się zjednoczyć? Boleśnie przekonał się o tym też Ruch Autonomii Śląska, który startował rozbity na dwa komitety i zyskując ponad 100 tysięcy głosów nie ma żadnego radnego w sejmiku. Jak ktoś dowcipnie skomentował, to typowo polskie zachowanie ostatecznie udowodniło „polskość” Ślązaków. Przegranym też jest ruch KUKIZ oraz narodowcy. Widać wyraźnie, że PiS skutecznie eliminuje sobie konkurencję po prawej stronie sceny politycznej, a elektorat „buntu” to ledwie kilka procent wyborców.
Wnioski
Wybory samorządowe dla partii politycznych były tylko przygrywką do przyszłorocznych wyborów (najpierw europejskich, a potem tych najważniejszych parlamentarnych). Z przygrywki tej wynikają jednak istotne wnioski.
Po pierwsze, Polska to nie Węgry, a Kaczyński to nie Orban. Monopolu władzy u nas stworzyć się nie da. Klasa średnia w miastach jest silna i zmobilizowana przeciwko rządowi. Po drugie, Platforma Obywatelska pod wodzą lekceważonego kiedyś Grzegorza Schetyny przestała być „obciachowa”, a w bloku z liberałami i lewicą, jest w stanie osiągać wyniki o jakich trudno było niedawno jeszcze marzyć patrząc na sondaże. Po trzecie, sytuacja na lewicy jest jeszcze bardziej skomplikowana niż przed wyborami. Priorytetem powinno być zjednoczenie partii lewicowych. Pytanie tylko czy budować osobny blok pod skrzydłami popularnego Roberta Biedronia, czy też wzmocnić lewe skrzydło Koalicji Obywatelskiej i mieć w zasadzie gwarancje wygranej w kolejnych wyborach, bo takiej „wielkiej koalicji” Pis nie pokona. Oba warianty wydają się dziś politycznie niemożliwe, ale utrzymywanie rozbicia jest drogą donikąd, oszukiwaniem siebie i wyborców. Rozbita lewica nie ma nawet szans na zwycięski remis w przyszłych wyborach.
