Zwycięstwo Donalda Trumpa jest zasługą amerykańskiego establishmentu demokratów i sprzyjających im mediów i ekspertów. Przy ogromnej kampanii mówiącej o nadchodzącym końcu demokracji jeśli Trump wygra zrobili wszystko, żeby to zwycięstwo mu podać na tacy.
Najpierw trzymali się nadziei, że niedołężny 81 letni Joe Biden będzie w stanie zebrać myśli i poprowadzić kampanię, potem uznali, że zrobi to Kamala Harris – kandydatka znana głównie z braku własnych politycznych osiągnięć i lewicowych haseł, która została wiceprezydentem dlatego, że miała cechy – płeć, kolor skóry – które dobrze uzupełniały słabości Joe Bidena, zapewniały popularność w aktywie Demokratów, ale nie stanowiły atutów w walce o wyborców w kluczowych dla wygranej stanach.
Czy jeśli demokracja jest zagrożona nie należało zrobić wszystkiego – w tym zaryzykować własne interesy – w celu powstrzymania Trumpa? Ta myśl powstała w głowie bardzo nielicznym, konsensus szybko udało się osiągnąć młotkowaniem nieposłusznych do szeregu. Zamiast ogłosić prawybory – i wytypować kandydata, który miałby realne szanse z Trumpem – rekordowo niepopularnym kandydatem – zrobiono wszystko, żeby najpierw utrzymać Bidena w grze co najmniej o pół roku za długo, a następnie, żeby wybrać akurat tę osobę, która Trumpa pokonać nie mogła.
Harris miała nawet przyzwoitą kampanię, wypadła lepiej w debacie i akurat trudno mieć pretensje do niej, że chciała zostać kandydatką na prezydenta. Ale w tym starciu nie chodziło o to, żeby udowodnić, że amerykański elektorat gotowy jest na kolorową kobietę w Białym Domu ani żeby zrealizować agendę lewicowego skrzydła Demokratów, tylko, żeby powstrzymać Trumpa – czyli wybrać taką osobę, która w stanach decydujących o zwycięstwie: Pasie Rdzy i kilku stanach południa USA mogłaby przekonać do siebie niezdecydowanych wyborców.
Czy mogła to być kojarzona z lewicowymi hasłami Harris? Nawet przy skazanym za przestępstwa Trumpie? Nie mogła. I nie powinno być to żadnym zaskoczeniem. W wyborach, w których to migracja i ekonomia decydowały – a Trump w obu tych obszarach miał przewagę zaufania wśród elektoratu – Demokratom zabrakło wiarygodności. Co jest paradoksem, ponieważ amerykańska gospodarka przeżywa okres wysokiego wzrostu. Kandydatka, która nie była w stanie krytycznie odnieść się do dorobku własnej partii nie umiała znaleźć języka niosącego nadzieję. A w strachu jak zawsze lepszy był Trump.
Osiem wniosków ze zwycięstwa Trumpa
1. Nie wystarczy mieć (w swoich oczach) rację. Trzeba trafić do tych, którzy nie podzielają wartości, które wydają się (nam) oczywiste. Ci wyborcy posługują się innymi kryteriami, wypływającymi z głębokich moralnych przekonań- i zamiast próbować na nie wpływać trzeba je uszanować i potraktować jako realne – lub przegrać.
2. Tłumienie krytyki, fałszywa jedność, zapędzanie do kąta inaczej myślących jest fatalną cechą obu obozów – prawicy i lewicy – ale to lewicy przyniosła porażkę, bo główna myśl establishmentu okazała się fałszywa. Tak jak wcześniej zjednoczono się wokół wybitnie niepopularnej Hillary Clinton, tak teraz zmuszono wyborców do popierania Joe Bidena, niezdolnego do walki o prezydenturę a potem Kamali Harris, której brakowało osiągnięć, osobowości oraz wizerunku do tego, żeby móc ją wygrać.
3. Kolor skóry i płeć nie wygrywają wyborów. Obama swoją pozorną słabość potrafił przekuć w siłę i największy od lat tryumf (landslide) nad przeciwnikiem. Harris nie zbudowała opowieści na miarę Obamy czy wcześniej Kennedy’ego (pierwszego prezydenta USA – katolika) i sprawić, żeby jej tożsamość okazała się wyborczym atutem a nie obciążeniem w oczach tradycyjnych wyborców wahających się stanów.
4. Kluczem jest zdefiniowanie tego kim jest “normalny wyborca” – co jest normalne a co jest odchyleniem od normy. W tym starciu, co przykre, wygrał radykalny prawicowy nacjonalista. W haśle “Kamala is for Them/They, Trump is for You” kryje się cała tajemnica zwycięstwa Trumpa. Kluczem jest zdefiniowanie przeciwnika jako tego, który oferuje obce społeczeństwu recepty, który próbuje coś narzucić wbrew jego woli.
5. Radykalne przemodelowanie sceny politycznej jest możliwe. Dokonał tego Trump i jest to jego niewątpliwa zasługa, przy wszystkich odpychających cechach prezydenta elekta. Przejął partię republikańską i uczynił z niej przyczółek ideologii białego nacjonalizmu, przyciągając wystarczająco wielu wyborców (w tym latynosów, a nawet czarnych) niezadowolonych z oferty Demokratów i kierunku, w którym zmierza kraj.
6. Medialna siła mainstreamu wystarcza, żeby stłumić krytykę we własnym obozie i przeforsować złe i niepopularne rozwiązania, ale nie wystarcza do odniesienia wyborczego zwycięstwa. Zbyt wiele sił niezależnych istnieje, żeby przewaga medialno-komunikacyjna wystarczyła do kontroli świata poza swoją – nawet bardzo dużą – bańką.
7. Demokraci i ich sojusznicy najpierw okazali się zbyt spolegliwi wobec siły i władzy – gdy nie potrafili wymusić alternatywy wobec Bidena. A potem zbyt poprawni i ulegli wobec szantażu lewicowych wartości, które nie pozwoliły im krytycznie i uczciwie skonfrontować się z przyjętą naprędce kandydaturą Harris.
8. Tylko populiści oferują realną w oczach dużej części wyborców alternatywę dla przyjętego konsensusu, dlatego wygrywają wśród wyborców, którzy wcale nie podzielają radykalnych poglądów, ale jeszcze bardziej nie chcą popierać tego co było i co nie chce się zmienić. Tyrania status quo działa tak długo dopóki działa. Gdy przestaje, status quo przegrywa z radykalną ofertą.
Dlatego wyzwaniem dla wszystkich umiarkowanych sił jest budowa alternatywy dla status quo, które wygrać już nie może. I zrobienie tego w porę, a nie gdy będzie już za późno.