Niniejszy tekst jest odpowiedzią na wyzwanie, jakie Leszek Jażdżewski, naczelny Liberte, przesłał mi przez Messengera zapraszając do napisania tekstu, odpowiadającego na pytanie: „czy jesteśmy skazani na disco polo?”. Pytanie zawarte w zaproszeniu stanowiło zachętę do swobodnej wypowiedzi o kulturze na prowincji. Jednak temperatura sporów, jakie wybuchły wokół tego nurtu muzyki w Polsce, za sprawą filmu o jego najpopularniejszym twórcy, Zenku Martyniuku, a także telewizyjnego sylwestra 2020, którego gwiazdami byli wykonawcy discopolo skłoniła mnie do krótkiego rozważenia, z której strony owo rzekome zagrożenie zbliża się do mojej osoby.
Czy jako ktoś, kto urodził się i wychował w dużym mieście powinienem obawiać się rosnącej w siłę muzyki disco polo, która już wkrótce zagłuszy wielkomiejskie dźwięki i rytmy klubowych spotkań? Czy raczej jako mieszkaniec niewielkiego miasteczka na wschodzie Polski, do którego przeniosłem się trzy lata temu, będę musiał się pogodzić się z ubóstwem, słabo wspieranej przez państwo, kultury prowincjonalnej, której atrakcyjność wypływa przede wszystkim z egzotyki, jaką może stanowić dla mieszczucha?
Nie będę ukrywał, że jako osoba wciąż jeszcze optymistycznie nastawiona do przyszłości (wyjątkiem jest zbliżająca się katastrofa klimatyczna), a jednocześnie kosmopolita, z łatwością otrząsnąłem się z widma zagrożeń. Popularna muzyka nigdy nie nadwerężała moich uszu, a monotonię życia znoszę równie dobrze jak jego galopadę. Znacznie trudniej jednak jest mi pogodzić się ze zbytnimi uproszczeniami otaczającej nas rzeczywistości. Jednym z takich uproszczeń jest, utrwalane przez retorykę zagrożenia, przeciwstawienie kultury miejskiej kulturze prowincjonalnej. Istnieją oczywiście różnice pomiędzy tym, co swoim mieszkańcom oferuje duże miasto, niewielkie miasteczko, czy wieś. Różnice te nie pozwalają jednak zdefiniować kultury miasta, miasteczka i wsi jako przeciwstawnych, czy nawet konkurujących. Różnice kulturowe nie opierają się bowiem w głównej mierze na opozycjach, które ją ograniczają, ale na różnorodnościach, które przyczyniają się do jej bogactwa.
Zdaje sobie sprawę, że powyższe deklaracje bogactwa kulturowego to piękne idee, które mogą sprawiać wrażenie zaledwie postulatów. Postulaty te znalazły jednak potwierdzenie w doświadczeniu, jakie zyskałem spędzając ostanie lata mojego życia w niewielkim miasteczku, otoczonym lasami, dalej wioskami, położonym trzydzieści kilometrów od Zamościa. Kiedy zachęcony przez Leszka Jażdżewskiego zacząłem z mojej pamięci wyłuskiwać okoliczne zdarzenia kulturalne, o których uważam, że warto napisać – okazało się, że moja refleksja nad życiem kulturalnym na prowincji zmieniłaby się w obszerny przewodnik. Z pewnością przydatny dla osób zamierzających odwiedzić Zamojszczyznę, nieoddający jednak tego, co chcę powiedzieć o kulturze mojego już dziś regionu. A chcę podzielić się z Państwem moimi refleksjami i odczuciami o specyfice miejsca, w którym mieszkam. Odpowiadając na proste pytanie, czy nie nudzę się mieszkając poza miastem, do którego przywykłem?
Zacznijmy od koncertów oraz imprez muzycznych. Po części ze względu na hasło wywoławcze mojej refleksji, jakim było disco polo. Nie wszędzie są sale teatralne, kina, nie wszyscy mają czas na czytanie książek (także w dużych miastach), wszędzie jednak dociera muzyka, prawie w każdej miejscowości znajduje się jakiś zespół. Rzecz w tym, że oprócz codziennego kontaktu z muzyką, na scenie koncertowej Zwierzyńca dzieje się naprawdę dużo.
Co roku odbywa się tu Rockowisko, na które przyjeżdżają sławy światowego rocka. W niedalekiej miejscowości położonej wśród lasów, spotykają się Punki na trzydniowym święcie tej muzyki. Pod koniec lata do Zwierzyńca zjeżdżają wybitni jazzmani na warsztaty. Entuzjaści muzyki bez trudu znajdą więc atrakcje, które zaspokoją nawet najbardziej wysublimowane gusty. Tym jednak, co najmocniej wiąże wspomniane wydarzenia ze Zwierzyńcem i okolicami jest to, że stanowią one efekt zaangażowania jego mieszkańców. Budżet jakim dysponuje Rockowisko nie pozwoliłby na sprowadzanie światowych gwiazd tego nurtu muzycznego, ale dobre kontakty jego organizatorów pozwalają zaskakiwać uczestników festiwalu pojawieniem się gości raczej mało oczekiwanych w trzytysięcznej miejscowości.
Spotkanie Punków odbywa się na prywatnym polu, dzięki czemu nie obowiązują tam niektóre ograniczenia znane z koncertów organizowanych przez instytucje. Warsztaty jazzowe organizuje perkusisista urodzony w Zwierzyńcu. Wybitni muzycy nie przyjeżdżają tym samym do egzotycznego miejsca, żeby pograć w oderwaniu od wielkomiejskiego zgiełku, ale do jednego ze swoich, zatem do miejsca, które dało jazzowi jednego z jego twórców i wykonawców. Naprawdę dobra muzyka grana w Zwierzyńcu nie stanowi zatem produktu, który sprzedaje się tak samo tutaj, jak w każdym innym miejscu, ale wiąże się z lokalną społecznością i otoczeniem niejako organicznie. Wyrasta z pasji, talentów i potrzeb mieszkańców.
Podobnie lokalnym przedsięwzięciem pozostaje „Letnia Akademia Filmowa”, powołana do życia przez Piotra Kotowskiego, filmoznawcę z Lublina. Organizowana od dwudziestu lat w Zwierzyńcu stanowi jeden z najlepszych festiwali w Polsce. Starannie wyselekcjonowane filmy pozwalają uczestnikom zapoznać się nie tylko z dziełami wybitnymi, ale także szerszymi nurtami kina artystycznego. Spotkania z ekspertami i artystami sztuki filmowej mają tu zawsze walor edukacyjny i poznawczy. Dlatego festiwal Zwierzyniecki nie oferuje emocji związanych z konkursem, ale zaprasza do rozmów w ramach, jedynej chyba takiej w Polsce, Akademii Filmowej.
Na LAFie nie kończy się oferta filmowa Zwierzyńca. W wakacje funkcjonuje tu bowiem darmowe kino pod otwartym niebem, które ulokowało się w pięknym zabytkowym browarze. Wakacyjna pora darmowego kina nie oznacza jednak, że stanowi ono atrakcję jedynie dla wczasowiczów. Zarówno na LAFie, jak i na filmach w browarze można spotkać wielu mieszkańców Zwierzyńca. Chodzenie na projekcje stało się tutaj dla części ludzi elementem życia. Bez trudu można też znaleźć osoby chętne do porozmawiania o filmie, choć projekcje często nie należą do łatwej sztuki. Filmowy Zwierzyniec stanowi więc żywy obszar lokanego życia kulturalnego.
Mieszkańcy gminy Zwierzyniec mają też sporo pasji artystycznych. Jednym z najbardziej zaskakujących dla mnie projektów, jaki poznałem za sprawą moich związków rodzinnych, była zorganizowana przed laty przez babcię mojej żony rekonstrukcja wesela Soszańskiego. Mieszkanka niewielkiej wioski koło Zwierzyńca zrealizowała zatem performans oparty na rekonstrukcji, do czego potrzeba naprawdę bardzo dużo odwagi i wyobraźni artystycznej. Znacznych rozmiarów produkcja składała się z działań teatralnych, śpiewów i kostiumów. Już samo zorganizowanie takiego złożonego przedsięwzięcia zasługuje na uznanie. Jednak szczególnie niezwykła wydała mi się świadomość tego, że powtarzany cyklicznie ceremoniał ślubu, może stać się przedmiotem rekonstrukcji i refleksji estetyczno-społecznej. Warto dodać, że Soszański projekt zrealizowany został w czasach, kiedy rekonstrukcja „nie była jeszcze modna”.
Jak już wspomniałem na początku mojego tekstu listę atrakcji kulturalnych Zwierzyńca i okolic mogę rozwijać w nieskończoność. Aktywność w zakresie kultury filmowej, muzycznej czy teatralnej uzupełnia zainteresowanie przyrodą parku narodowego, który okala Zwierzyniec oraz historią Zamojszczyzny. Podczas wieczornych spotkań w barze lub w plenerze bardzo często pojawiają się rozmowy o przyrodzie lub opowieści o wycieczkach w miejsca, do których dostęp i historię znają lokalni mieszkańcy. A uczestnikami owych rozmów nie są bynajmniej jedynie osoby związane zawodowo ze wspomnianymi obszarami wiedzy. Zwierzyniec jest bowiem, podobnie jak wiele innych prowincjonalnych obszarów, miejscem żywego zainteresowania jego mieszkańców i jednocześnie źródłem ich aktywności kulturowej.
Tak więc nie nudzę się na prowincji, gdyż propozycje jakie mi oferuje moje nowe miejsce zamieszkania, są naprawdę atrakcyjne. Jak już jednak pisałem, posiadam dużą łatwość wchodzenia w nowe środowiska, wyrastającą m.in. z treningu w tym zakresie, jaki mi zaoferowała kariera na prestiżowym polskim uniwersytecie. Na poziomie postulatywnym bez trudu mogę więc sformułować tezę o potrzebie odrzucenia narracji o wyrywaniu się z prowincji do dużych centrów kulturowych, czy też wypadów na prowincję w celu upojenia się egzotyką świata „małych ojczyzn” na rzecz korzystania z naszego wspólnego dziedzictwa kulturowego, które choć różne nie musi straszyć obcością. Takie postulaty mają jednak znikomą moc sprawczą, porównywalną do pouczeń typu: „nie denerwuj się”, „patrz pod nogi”, czy „weź się garść”. Bez większego, przemyślanego zaangażowania państwa, granica pomiędzy miastem i prowincją, długo jeszcze pozostanie linią oddzielającą nas od nieznanego, które budzi lęk.
Tymczasem państwo nie posiada żadnego spójnego projektu budowania wspólnego obszaru kultury w Polsce. Istnieją oczywiście różne przedsięwzięcia o charakterze centralnym, które pozwalają na spotkanie prowincji z miastem. Jednym z nich jest program „Teatr Polska”, w ramach którego wybrane spektakle teatralne pokazywane są w małych miejscowościach. Jego jedenastoletnia historia zaświadcza o trwałości i zainteresowaniu ofertą, jaką przedstawia. Rzecz jednak w tym, że takie projekty, nie są skoordynowane ani z innymi projektami o podobnych charakterze, ani z aktywnością lokalną, której przykłady opisałem wcześniej. Odwiedzający prowincjonalne miejscowości aktorzy wciąż pozostają posłańcami kultury, zaś lokalni jej twórcy i animatorzy – wolnymi elektronami, którzy z zapałem dają lokalnym społecznościom to, co mieszkańcy dużych miast otrzymują w ramach niezwykle drogich pakietów kulturowych finansowanych w znacznej mierze z budżetu państwa.
Heroiczne zaangażowanie animatorów kultury na prowincji jednak nie wystarczy. Brak wsparcia finansowego państwa sprawia, że wiele wartościowych przedsięwzięć upada pod ciężarem chwilowej dekoniunktury. Dotacja to zresztą nie tylko pomoc finansowa, ale także wyraz uznania, tak bardzo potrzebny kulturze tworzonej na prowincji. Trzeba, aby zarówno mieszkańcy miasteczek i wsi jak i zamożni dysponenci pieniędzy państwowych zrozumieli, że kultura tworzona poza dużymi miastami nie stanowi lokalnej efemerydy, ale może być równie ważna dla kraju jak to, co powstaje w ogromnych skupiskach miejskich.
Obok pieniędzy na działalność artystyczną konieczne jest rozbudowanie, poszerzenie bazy kulturalnej i większe zaangażowanie uniwersytetów. Przy czym nie chodzi mi jedynie o transfer wiedzy z dużych ośrodków naukowych na prowincję, ale także zaangażowanie ludzi nauki i sztuki w życie prowincji. Kontakt z ludźmi, którzy rozstrzygają o obliczu kultury państwa jest bowiem przywilejem mieszkańców miast. Młodzi ludzie nabierają wiary w siebie, ocierając się na ulicy o wielkich twórców, korzystają z uznanych ośrodków kultury.
Na prowincji, osoba zajmująca się kulturą może zostać lokalnym działaczem lub „wyrwać się do miasta”, w wyniku czego zrywa najczęściej kontakty z miejscem swojego dorastania. W ten właśnie sposób odbywa się drenaż intelektualny obszarów prowincjonalnych przez duże miasta. Jest to niesprawiedliwość, o której trzeba wreszcie zacząć głośno mówić. Uruchomienie programu kulturowego rozwoju prowincji nie stanowi jednak jedynie aktu sprawiedliwości, powtarzanego w formie sloganu „wyrównania szans”, ale też wyraz roztropności społeczeństwa, którego jedność zapewnia poczucie bezpieczeństwa jego członkom.
Jeśli bowiem uświadomimy sobie, że wspieranie kultury prowincjonalnej nie powinno opierać się jedynie na wyrównywaniu szans (czytaj podciągnięciu kultury na prowincji do standardu miejskiego), ale na inwestycji w obszar, który już teraz oferuje różnorodny i bardzo wartościowy horyzont doświadczeń kulturowych zrozumiemy, że bardziej równomierne finansowanie kultury w Polsce to nie tylko akt sprawiedliwości, ale także projekt lepszego, bezpieczniejszego społeczeństwa opartego na wzajemnym zrozumieniu i uznaniu.
Prowadzone w ostatnich latach w Polsce badania socjologiczne prowincji, czy reportaże pokazujące jej oblicze to krok w dobrym kierunku. Jednak to właśnie spotkanie w obszarze kultury, pozwala budować wspólnotę, z której nikt nie jest wykluczany, a kultura jednego obszaru nie jest postrzegana jako zagrożenie dla innych. Nie jest to prawda szczególnie nowa, rzadko jednak przywoływana w dyskusjach o Polskiej prowincji.
Czas na dyskusję o budowie strategii kulturalnej dla Polski, w której prowincja zajmie należące się jej miejsce.
Photo: Flickr user miuenski miuenski