Książka „Śmierć i życie po śmierci. Kiedy umrę, ludzkość będzie trwać” jest czymś innym niż się wydaje. Ani nie nadaje się do czytania w dziady, Halloween czy zaduszki, ani nie została napisana tylko przez Samuela Schefflera.
Jej tematem jest chwila, o której pisała Urszula Kozioł:
„chwila
w kształcie dziurki od klucza
obco wgapia się we mnie”.
Poza Schefflerem książkę (przełożoną przez Dawida Misztala, opublikowaną nakładem Wydawnictwa Uniwersytetu Łódzkiego) współtworzą cztery komentarze do jego wykładów, kolejno Susan Wolf, Harryego G. Frankfurta, Seany Valentine’y Shiffrin oraz Nika Kolodnyego. A także wstęp Dawida Misztala, który pracę tę znakomicie spolszczył.
Wbrew temu, co może sugerować tytuł, przedmiotem zainteresowania Schefflera nie jest życie w zaświatach. Autora nie interesuje kwestia jednostkowej nieśmiertelności duszy oraz jej losów po śmierci ciała. Jedyne co może — swobodnie — wiązać tę książkę z eschatologią, to przyjęta przez Schefflera perspektywa: problematyzuje on nasze życie starając się patrzeć na nie w perspektywie końca świata. To właśnie jest owa obca, a wgapiająca się w nas, chwila, która — w ramach eksperymentu myślowego — raz przybiera formę globalnej katastrofy, raz bezpłodności naszego gatunku… Przeprowadzane przez Schefflera eksperymenty myślowe pozwalają mu postawić pytania o sens tego, co robimy i co nas spotyka: czy badania naukowe, i to zarówno te, które daje się bezpośrednio spożytkować (np. poszukiwanie leku na raka), jak i czysto teoretyczne (tzw. podstawowe), ważne dla nas tradycje, doświadczane przez nas przyjemności, są czymś, co byłoby dla nas istotne, gdybyśmy mieli świadomość, że ludzkość za moment czeka zagłada? Czy chcielibyśmy się w nie angażować? Rozwijać je? Poszukiwać?
Odpowiedź Schefflera jest negatywna. Jego zdaniem odniesienie do wizji końca ludzkości pozwala dostrzec, jak istotne jest dla nasz przekonanie, że po naszej śmierci wciąż będą żyć inni ludzie. Po pierwsze, uzmysławia nam, że liczy się dla nas coś więcej, niż tylko własne doświadczenia. Jeśli koniec świata miałby nastąpić po naszej śmierci, nie moglibyśmy go doświadczyć. Scheffler skłania się jednak ku przekonaniu, że przewidywanie takiego scenariusza nie pozostawi nas obojętnymi, co „sugeruje, iż czasami to, co wydarza się po naszej śmierci, ma dla nas znaczenie, a z tego z kolei wynika, że znaczenie mają dla nas także rzeczy inne niż nasze doświadczenie”. Fakt, iż koniec świata nie pozostawia nas obojętnymi, prowadzi — po drugie — do uświadomienia sobie, że to, co uznajemy „za wartościowe lub ważne dla nas”, nie ma podstaw wyłącznie w naszym doświadczeniu. Nie wiąże się także — a przynajmniej nie dla wszystkich — z dokonywaniem chłodnych, zobiektywizowanych bilansów zysków i strat, dzięki którym moglibyśmy, przykładowo, próbować rozstrzygnąć, czy zniszczenie Ziemi i zagłada naszego gatunku są czymś pożądanym czy nie. Wskazuje to, po trzecie, „że to, co dla nas ma wartość bądź znaczenie, nie jest po prostu wyłącznie kwestią wystąpienia najbardziej pozytywnych konsekwencji jakikolwiek by one były”. W końcu świadomość rychłego końca ludzi, w tym naszych bliskich, oraz istotnych dla nas rzeczy pokazuje, że nasza postawa wobec wartości ma charakter konserwujący: „Generalnie pragniemy, aby osoby i rzeczy, na których nam zależy, wspaniale się rozwijały; nie jesteśmy obojętni na zniszczenie tego, co ma dla nas największe znaczenie”. Scheffler jasno pisze, iż jego zdaniem istnieje związek pomiędzy uznawaniem czegoś za wartościowe a podejmowaniem działań na rzecz zachowania tego czegoś. Jako przykład takich działań wskazuje testamenty, które stanowią wyraz troski o zabezpieczenie osób i rzeczy po naszej śmierci, a które straciłyby sens bez naszej wiary, że po naszym życiu życie toczyć się będzie dalej.
Pokazanie, jak istotne dla naszego życia tu i teraz jest odniesienie do przyszłości, w której żyć będą kolejne pokolenia ludzi, a także zapośredniczenie tego odniesienia przez wartości, wydaje mi się w myśli Schefflera szczególnie istotne. Zgadzam się z nim przy tym, że wartości są tym, co pozwala nam zawiązywać współpracę między sobą, a także nadawać tej współpracy wymiar wielopokoleniowy, który nazywa go tradycją. Wartości pozwalają nam zawiązywać relacje „z tymi, którzy przyjdą po nas”, czyniąc z nas kogoś na kształt kuratorów: jesteśmy odpowiedzialni za kolekcję wartości, którą chcemy przekazać. Działania z tym związane odciskają z kolei piętno nad tym, co ma się wydarzyć, paradoksalnie sprawiając, że nasze odniesienie do przyszłości nabiera charakteru osobistego. Jednocześnie jednak takie postawienie sprawy zmusza do zadania pytania o to, czy perspektywa przyjęta przez Schefflera rzeczywiście działa? I nie jest to pytanie błahe, dlatego że żyjemy w perspektywie katastrofy, która nie jest eksperymentem myślowym, ale naszą bardzo prawdopodobną możliwością. Książka, o której piszę, powstała na kanwie Wykładów Tannera, które Scheffler wygłosił na Uniwersytecie Kalifornijskim w Berkeley w 2012 roku. A więc w momencie, gdy w dyskursie naukowym i popularnym lawinowym zainteresowaniem zaczęła cieszyć się koncepcja antropocenu. Mówi ona, że żyjemy w epoce, w której działalność człowieka daje się opisywać w kategoriach aktywności geologicznej, a także, że jest to aktywność zagrażająca przetrwaniu gatunku. Od tamtej pory wiemy jeszcze więcej o zmianach klimatu, zakwaszeniu wód, wymieraniu gatunków, zaniku bioróżnorodności czy pustynnieniu. Wszystkie te zjawiska są alarmujące i odnoszą się do przyszłości, dla części z nas na tyle odległej, że dotyczącej życia po naszej spodziewanej śmierci. Czy reakcje, które wywołują, rzeczywiście świadczą o tym, że żyjemy w perspektywie przyszłości, troszczymy się o to, żeby ludzkość trwała, kiedy sami umrzemy? A może wizja nadchodzącej katastrofy wpędza nas w marazm, by nawiązać do książki Ewy Bińczyk Epoka człowieka. Retoryka i marazm antropocenu? Ilu z nas w ogóle nie interesuje się takim wybieganiem w przyszłość i skupia na tym, by nam samym, tu i teraz, żyło się wygodnie, przyjemnie, a przynajmniej z jak najmniejszą ilością niewygody i niepokoju? Niektóre z tych pytań pojawiają się w zamieszczonych w książce komentarzach do filozofii Schefflera, co pozwala mu doprecyzować swoje stanowisko w zamieszczonej również odpowiedzi.
Gwoli sprawiedliwości, Scheffler nie buduje koncepcji uniwersalnej. Jasno zastrzega, że gdy pisze o naszych postawach, pisze o sobie i o tych, którzy z nim je współdzielą. Usprawiedliwia to cząstkowość jego perspektywy (czy ktokolwiek z nas patrzy z perspektywy całościowej?). Nie powoduje to jednak, że wskazywanie na trudności tej koncepcji pozbawione jest sensu. Nie oznacza jednocześnie, że sensu nie mają rozważania Schefflera. Wręcz przeciwnie. Wydaje mi się, że to książka istotna. Napisana jasnym językiem, znakomicie wykorzystująca potencjał myślenia katastroficznego, momentami dowcipna (by wskazać już sam tytuł i niestandardowe rozumienie „hipotezy życia po śmierci”), jest sposobem upominania się o to, byśmy dostrzegli, jak ważna dla naszego tu i teraz jest perspektywa następowania po sobie pokoleń, tego, że „kiedy umrę, ludzkość będzie trwać”. Może kiedy lepiej to zrozumiemy, łatwiej będzie nam mierzyć się z katastrofami, które czyhają na nas naprawdę?
Źródło ilustracji: Wydawnictwo Uniwersytetu Łódzkiego