Demokracja współczesna w perspektywie Millowskiej :)

Walka między władzą a wolnością

Na wstępie swego klasycznego dzieła zatytułowanego O wolności John Stuart Mill przypomina o odwiecznej wojnie, jaka ma miejsce pomiędzy wolnością a wszelką władzą. Według niego, różne epizody tejże wojny wyróżnić można analizując gruntownie chociażby historię Europy od czasów starożytnych, w szczególności zaś przemiany związane z rozwojem europejskiego parlamentaryzmu. Wolność w koncepcji Milla zaprezentowana została w sposób kompleksowy jako przeciwieństwo władzy – rozumianej jako czynnik kontrolujący i nadzorujący, utożsamianej z rządzącymi oraz z mechanizmem państwowym. Wolność sama w sobie ma być swoistą przeciw-władzą, czynnikiem kontr-państwowym, umiejscowionym w elemencie społecznym, utożsamianym z jednostką rozumianą na sposób liberalny. Tak pojmowana wolność, wolność będąca swego rodzaju przypadłością bądź dopełnieniem człowieka, stoczyć musi bój z władzą, aby pozwolić człowiekowi cieszyć się pełnią swojego człowieczeństwa.

Walczącego o poszerzenie sfery swej wolności człowieka nazywa Mill prawdziwym patriotą, który nie tylko powinien dążyć do zwiększenia zakresu swoich swobód i uprawnień, ale również do tego, by wprowadzone zostały odpowiednie mechanizmy konstytucyjno-prawne, chroniące te właśnie wolności. W tym miejscu krzyżują się postulaty dziewiętnastowiecznego filozofa liberalnego i współczesnych demokratów, albowiem coraz częściej problemem obywateli liberalno-demokratycznych państw jest nie sam brak wolności i swobód, ale raczej ich ochrona, stanie na straży ich przestrzegania i respektowania przez rządzących. W rozważaniach nad współczesnością wracamy więc do Millowskiego punktu wyjścia: do przekonania, że wolność i władza nieustannie, od wieków po czasy dzisiejsze, walczą ze sobą, przepychają się, rywalizują o dominację czy wręcz supremację.

Zjawisko takowej permanentnej wojny szczególnie widoczne wydaje się nam, żyjącym w czasach walki z terroryzmem, kiedy to macki państwa sięgają coraz bliżej naszego prywatnego życia. Państwowe oczy przyglądają się nam gdy robimy zakupy, podróżujemy metrem, kupujemy bilety na dworcach czy tym bardziej uczestniczymy w odprawie na lotniskach. Coraz to nowe pomysły postulujące monitorowanie szkolnych klas, zamieszczanie odcisków palców na dokumentach tożsamości czy wreszcie zbieranie, wykorzystywanie i przetwarzanie naszych danych osobowych przez agencje państwowe oraz firmy i przedsiębiorstwa współpracujące z organami publicznymi i samorządowymi, budzą w społeczeństwach coraz większy niepokój i rodzą szereg obaw. Autor Poddaństwa kobiet sprawę tę zdiagnozowałby bardzo prosto: władza państwowa zdobyła pozycję hegemoniczną, za pomocą nowoczesnych kanałów ograniczyła wolności przez nas wywalczone, wolność będąca celem jednostki znalazła się w odwrocie.

Kryzys „woli ludu”

Największym niebezpieczeństwem, na jakie narażone są systemy demokratyczne – zdaniem Johna Stuarta Milla – miała być „tyrania większości”, ślepo zapatrzonej w demokratyzm proceduralny, przegłosowującej propozycje, wnioski i ustawy wbrew mniejszości czy mniejszościom, w których interesy takie ustawodawstwo mogłoby uderzać. Kryzys „woli ludu”, która miała być rzekomo ucieleśnieniem pragnień, dążeń i przekonań wszystkich obywateli, trzeba by wówczas rozumieć jako utożsamienie tejże „woli ludu” z wolą większości. Społeczeństwom współczesnym – tak się w każdym razie wydaje – udało się przezwyciężyć to niebezpieczeństwo. Wiele społeczeństw drobnymi krokami zmierza ku wyrugowaniu tego typu rozumienia „woli ludu”. Systematycznie postępuje proces poszerzania praw i swobód mniejszości narodowych i etnicznych, państwa promują ustawodawstwo związane z realizacją postulatu równouprawnienia obu płci, w wielu krajach prawa zdobywają mniejszości seksualne. Choć możemy w szczegółowych przypadkach ubolewać nad tym, że zmiany owe dokonują się zbyt wolno, to jednak – przyglądając się całościowo – dostrzec można, że idą one w kierunku zadowalającym prawdziwego liberała. Problem kryzysu „woli ludu” należałoby dziś umieścić w nieco innym miejscu.

Dzisiejszy kryzys „woli ludu” wiąże się nie tyle z zawłaszczaniem władzy przez parlamentarną bądź społeczną większość, ale w znaczniejszym stopniu z przekazywaniem coraz większej władzy organom nie posiadającym żadnej demokratycznej legitymacji bądź jedynie w nieznacznym stopniu przez demokratyczną reprezentację kontrolowanym. Dyktatura ekspertów i medialnie wykreowanych specjalistów oraz doradców jedynie w niewielkim stopniu oddaje skalę owego zjawiska. W większym stopniu dostrzegalne jest ono w takich sferach, jak służby specjalne, agencje wywiadowcze, transnarodowe korporacje i instytucje globalnej finansjery. Wszystkie one wywierają gigantyczny wpływ na działania poszczególnych państw światowych, niejednokrotnie decydują o rozpoczęciu bądź zakończeniu wojny w jakichś regionach świata, tworzą kolejne kanały kontroli obywatela, którego dopiero współcześnie możemy chyba adekwatnie nazwać „szarym” czy „maluczkim”. Realna władza w sposób początkowo nieuświadomiony i niekontrolowany wymknęła się rządzącym z rąk i dziś w większym już stopniu przypomina Foucaultowską „władzę rozproszoną”.

Wezwanie Milla do ochrony człowieka przed tyranią urzędnika, opinii publicznej, społecznych nastrojów oraz innych kanałów narzucania idei, poglądów i postaw, należałoby dziś poszerzyć i wymienić obok wiele innych czynników zagrażających wolności jednostki. Trudno jednak powiedzieć, na ile w ogóle budowanie jakiejkolwiek ochrony przez najnowocześniejszymi wynalazkami kontrolującymi człowieka jest jeszcze możliwe. Powodem przecież zawsze jest dobro obywatela i troska o jego bezpieczeństwo. Ograniczenie swobody poruszania się uzasadnia się koniecznością zatrzymania niebezpiecznych dla społeczeństw osobników. Zbieranie odcisków palców obywateli tłumaczy się jako metodę wyszukiwania i śledzenia potencjalnych terrorystów. Kamery w szkole to przecież nic więcej, jak troska o bezpieczeństwo naszych dzieci. Sami więc systematycznie godzimy się na ograniczanie naszej wolności w trosce o inne dobro. Sami godzimy się na przekazanie szczególnych uprawnień prezydentowi, ministrowi czy innemu urzędnikowi, godząc się jednocześnie, by żaden z nich nie musiał zdawać relacji z ich wykonywania ani nam, ani żadnemu innemu ciału wybranemu w demokratycznych wyborach. „Wola ludu” nie jest już wyznacznikiem politycznych działań, jej wyznacznikiem coraz częściej jest bezpieczeństwo, ochrona naszych dóbr, zdrowia bądź nawet życia.

Władza wbrew „woli ludu”

Kolejny raz jednak wnioski nasze prowadzą do tej niewielkiej książeczki napisanej przez Johna Stuarta Milla w 1859 roku. Twierdzi on mianowicie w eseju O wolności, że „jedynym celem, dla osiągnięcia którego ma się prawo sprawować władzę nad członkiem cywilizowanej społeczności wbrew jego woli, jest zapobieżenie krzywdzie innych. Jego własne dobro, fizyczne lub moralne, nie jest wystarczającym usprawiedliwieniem”. Współczesne organy władcze – państwowe bądź pozapaństwowe – już u autora dzieła O rządzie reprezentatywnym uzyskały prawo do interwencji i narzucenia siłą swojej dominacji nad pewną grupą ludzi, jeśli wymagało by tego dążenie do zapobieżenia krzywdzie innych ludzi. Sama ochrona interesów rządzących nie jest wystarczająca. Teza Milla jest jedynie kontynuacją Locke’owskiego wyznacznika, iż granicą wolności naszej, zawsze powinna być wolność drugiego człowieka. Państwo interweniujące usiłuje właśnie tego postulatu bronić.

Stąd właśnie u Milla założenie, iż każdy z nas przed państwem odpowiadać może tylko i wyłączenie za postępowanie względem innego człowieka, nigdy za postępowa
nie względem samego siebie. Współcześnie jednak – w świecie zglobalizowanym i opierającym na nakładających się na siebie Blumerowskich tysiącach i milionach sieci relacji międzyludzkich – coraz więcej działań ludzkich takowych relacji dotyka. Człowiek współczesny jest uwikłany w tak wiele współzależności, że trudno mu w ogóle oddzielić decydowanie o sobie od decydowania o innym człowieku. Tak na ulicy, w sklepie, autobusie, jak również w domu siedząc przy komputerze, napotykamy drugiego człowieka, kontaktujemy się z nim, rozmawiamy. Poszerza się tym samym sfera, w którą ingerować mogą mechanizmy państwa, gdyż poszerza się zakres naszego możliwego oddziaływania na drugiego człowieka. Już chociażby skontrolowanie naszego komputera przez odpowiednie służby nie będzie tak kontrowersyjne, jak byłoby dwadzieścia lat temu.

Władza wbrew „woli ludu” dopuszczalna jednakże byłaby w oparciu o Millowską zasadę użyteczności, w każdym razie w sensie teoretycznym. Potrafimy sobie bowiem wyobrazić sytuację, kiedy większość obywateli – w szczególności w sytuacji, kiedy ta większość nie posiada pełnej informacji na jakiś temat – nie potrafi podjąć decyzji, która skutkować by mogła maksymalnym dobrem maksymalnej liczby obywateli. Niektóre decyzje w państwach współczesnych – w szczególności w kwestiach bezpieczeństwa – podejmowane są w cieniu gabinetów, w oderwaniu od procedur demokratycznych, bez zasięgania opinii społeczeństwa, a niejednokrotnie także wbrew tejże opinii. Zasada utylitaryzmu pozwalałaby w uzasadnionych przypadkach odchodzić od procedur demokratycznych. Niebezpieczeństwo, jakie może za sobą pociągać dopuszczenie do takiej sytuacji, to całkowita niekontrolowalność organów władzy taką decyzję podejmujących. Władza podejmująca kroki nie uzgadniane ze społeczeństwem lub niezgodne z jego wolą traci społeczne zaufanie, staje się niewiarygodna.

Społeczeństwo aktywne czy pasywne?

Władza, która nie liczy się z obywatelem, nie tylko traci wiarygodność, ale podważa fundamenty samej demokracji rozumianej jako „władza ludu”, zaprzepaszcza ideę władzy stanowiącej emanację społeczeństwa. Państwo zarządzane przez taką władzę staje się jedynie marionetką prawdziwej demokracji. Obywatel odsuwa się od takiego państwa, nie chce z nim współpracować, nie chce z nim współdziałać, nie jest skłonny do podejmowania jakichkolwiek działań społecznych czy obywatelskich. Postawa wycofania i swoistej alienacji charakteryzuje obywateli państw, w których demokracja stała się tylko przykrywką dla procedur, które niejednokrotnie nie mają z demokracją nic wspólnego. Również brak zrozumienia owych procedur – które notabene mogą być jak najbardziej demokratycznymi, lecz nazbyt skomplikowanymi dla przysłowiowego „prostego obywatela” – budzić może nieufność i niechęć ze strony społeczeństwa. Aktywność obywatelska przestaje być postrzegana jako cnota, a jedynie jako forma współpracy z „obcą”, „niezrozumiałą”, „podejrzaną” władzą. Współczesne demokracje coraz częściej postrzegane są przez swoich obywateli właśnie jako „podejrzane”, co owocuje malejącą frekwencją wyborczą, brakiem współdziałania mieszkańców z samorządami lokalnymi, niechęcią do uczestniczenia w inicjatywach społecznych.

Przed pasywnością obywateli ostrzegał John Stuart Mill również w swoich rozważaniach nad wolnością. Zdając sobie doskonale sprawę z tego, że dysponująca dowolnie swoją wolnością jednostka może wybrać samotność i społeczne niezaangażowanie, doceniał jednakowoż ludzką aktywność, przejmując jednocześnie Arystotelesowską definicję człowieka jako zoon politicon – realizującego się w społeczeństwie i przez społeczeństwo. Przez to nazywa się Milla niejednokrotnie piewcą demokratycznego społeczeństwa obywatelskiego. Mówi Mill na łamach swojego eseju O wolności, że „osobnik może zaszkodzić innym nie tylko czynem ale i bezczynnością”. Tutaj również zawarty jest element, który powinien wystarczyć do sfalsyfikowania tezy o rzekomym „skrajnym indywidualizmie” myśli Milla i myśli całego liberalizmu demokratycznego. Jest wręcz odwrotnie, Mill szanuje ludzką wolność i prawo człowieka do wycofania się z życia społecznego, jednakże bardziej ceni społeczną aktywność, zaangażowanie w sprawy całego społeczeństwa, a w szczególności wspólnoty lokalnej. Jednostka w tej odmianie demoliberalizmu odpowiada nie tylko za siebie, ale również za innych członków wspólnot, do których należy – wobec czego w swoich działaniach kierować się powinna interesami całej wspólnoty.

Swoboda zrzeszania się obywateli – obok wolności sumienia i swobody gustów i zajęć – wskazywana jest przez brytyjskiego filozofa jako najważniejsza z wolności. Stąd wywnioskować można, że stowarzyszanie się z ludźmi uznawane jest za niezwykle ważne dla osiągnięcia przez jednostkę ludzką pełni swojego człowieczeństwa. Uprawnienie to wiąże się bowiem jednocześnie z prawem człowieka do dążenia do osiągnięcia własnego dobra, ale również z jego pomocą w budowie dobra innych ludzi, właśnie poprzez zrzeszanie się i stowarzyszanie. W społeczeństwie polskim brak chęci zrzeszania się i społeczna pasywność obywateli są dziedzictwem i reakcją na rzeczywistość komunistyczną, w której przynależność do różnej proweniencji państwowych organizacji była obowiązkiem. Po roku 1989 Polacy mogli cieszyć się prywatnością, korzystać ze swojego prawa do „nie-działania”, „nie-zaangażowania”, post factum wyrazić swój sprzeciw wobec państwa i jego instytucji, które przecież nie były już komunistyczne. Z innych przyczyn pasywność dopadła społeczeństwa dojrzałych demokracji.

Społeczną apatię w państwach dojrzałych demokracji liberalnych wiąże się często z wzrastającym poziomem dobrobytu i społecznego zadowolenia. Brak silnej motywacji do naciskania na władzę, aby ta doprowadziła do dużej zmiany społecznej bądź przeprowadziła w jakiejś sferze gruntowne reformy, sprawia, że ludzie zamykają się we własnych domach i skupiają na własnych sprawach. Zadowolenie z poziomu życia sprawia, że nie istnieje konieczność znacznej społecznej mobilizacji pod hasłami przeprowadzenia zmiany u sterów rządów. Solidne funkcjonowanie mechanizmów państwa prowadzi natomiast do tego, że rola organizacji społecznych w niektórych sferach życia nie jest aż tak istotna i nie wymaga tak dużego obywatelskiego zaangażowania. Nie wydaje się jednak, aby Mill zakładał, iż w tzw. „społeczeństwach dobrobytu” – gdyby oczywiście posługiwał się takim konstruktem teoretycznym – ludzie będą wycofywać się do przysłowiowej „samotni”, chociaż zapewne filozof uszanowałby takie ich działanie. Nie jest bowiem niczym złym skupienie się na sobie i swoich sprawach w sytuacji, kiedy nie czyni się jednocześnie szkody innym.

Silni w działaniu, słabi obojętnością Trzeba jednakże zdawać sobie zawsze sprawę, że – niezależnie od tego, czy apatia i pasywność obywatelska społeczeństw dojrzałych liberalnych demokracji wypływa z zadowolenia z poziomu życia, czy też raczej z nieufności do rządzących – demokracja jest systemem politycznym opierającym się na ludzie, wobec czego wymaga również owego ludu stałego uczestnictwa. Obywatel państwa demokratycznego ma prawo do nie uczestniczenia w niektórych formach bezpośredniego udziału obywateli w rządzeniu państwem – jednakże musi sobie tym samym zdawać sprawę, że władzę tę sprawować za niego będzie ktoś inny. Nie musi być ona sprawowana ze szkodą dla obywatela, który rezygnuje z uczestnictwa, tym samym jednak nie musi prowadzić do powiększenia jego dobra. Demokracja daje obywatelowi prawo do powiedzenia „nie”, ale – jak zresztą zauważał John Stuart Mill – po wielokroć nakłada na niego wielką odpowiedzialność: za siebie oraz za swoich współobywateli, za dobro i szczęście
swoje i współobywateli.

Ostatecznie na tym właśnie polega zarówno siła, jak i słabość współczesnej demokracji – i zauważał to już półtora wieku temu autor eseju O wolności: że daje prawo do bycia pasywnym obywatelem, a z drugiej strony cnotą czyni aktywność. Jest to jej siła, gdyż docenia się wolność ludzką i prawo jednostki do decydowania o sobie; jednocześnie pozwala się wycofać tym, dla których odpowiedzialność za drugiego człowieka byłaby zbyt dużym ciężarem lub zbyt trudnym wyzwaniem. Słabość jednak, ponieważ zezwala się na to, aby jednostka odsuwała się w cień i ciężarem troski o własny dobrobyt i bezpieczeństwo obarczała innych, a z drugiej strony istnieje również przyzwolenie, aby w życiu politycznym i publicznym uczestniczyli ludzie do tego się nie nadający, niegodni, niezdolni, nieuczciwi. Współistnienie w demokracji jej siły i słabości – podobnie jak współistnienie władzy i wolności oraz ciągła ich ze sobą rywalizacja – są niewątpliwie fundamentami współczesnego systemu demokratycznego, konstytuują go i nie pozwalają mu skostnieć.

Wykorzystane zdjęcie jest autorstwa: John_Watkins ., zdjęcie jest na licencji CC

Kultura społeczna demokracji liberalnej :)

Dla prawidłowego funkcjonowania ustroju państwa konieczna jest odpowiednia dla tego ustroju kultura społeczna. Ta kultura może być wynikiem oddziaływania pozaustrojowych czynników i wówczas jest ona podstawą zmiany dotychczasowego ustroju na taki, który tej kulturze odpowiada, albo też może być ona skutkiem kulturotwórczego oddziaływania ustroju istniejącego. Dążenie społeczeństwa ukraińskiego do niezależności od wpływów rosyjskich i do związku z Zachodem, jest przykładem tej pierwszej możliwości, prowadzi bowiem od autorytaryzmu do ustroju demokracji liberalnej. Z kolei ustrój autorytarny w Rosji, wspomagany terrorem i propagandą, to przykład kształtowania kultury społecznej, będącej fundamentem tego ustroju.

Skuteczność wpływu kultury społecznej na zmianę ustroju państwa zależy jednak od tego czy te wzory są w praktyce realizowane w życiu społecznym, czy tylko deklarowane. Deklarowane przywiązanie do określonych wzorów myślenia i zachowania może bowiem wynikać z powierzchownej oceny ich atrakcyjności, a nie z faktycznego stosowania się do nich, co wymaga odrzucenia mocno niekiedy utrwalonych stereotypów kulturowych. W sytuacji wyłącznie deklaratywnego poparcia zmian ustrojowych w wypadku przechodzenia od ustroju autorytarnego do demokratycznego, czego przykładem jest Polska i inne kraje dawnej tak zwanej „demokracji ludowej”, zmiana kulturowa zwykle nie nadąża za formalną zmianą ustroju. Zmiany w kulturze następują powoli i często pojawiają się nawroty do dawnej mentalności. Zmiana ta poza tym zachodzi nierównomiernie w różnych środowiskach społecznych. W Polsce po przeszło trzydziestu latach od formalnej zmiany ustroju kultura społeczna właściwa dla demokracji liberalnej powinna być już w znacznym stopniu upowszechniona. Powód, dla którego tak nie jest, wynika z jednej strony z błędów popełnianych przez rządy liberalne, które doprowadziły do zbyt dużego zróżnicowania poziomu życia obywateli, z których część nie tylko nie stała się beneficjentami transformacji ustrojowej, ale poniosła wyłącznie jej koszty. Z drugiej strony natomiast, ale w ścisłym połączeniu z tym pierwszym powodem, pojawiły się ugrupowania polityczne przeciwne demokracji liberalnej, o charakterze populistycznym i nacjonalistycznym, korzystające w znacznym stopniu ze wsparcia Kościoła katolickiego.

Mimo że Polska pod rządami Zjednoczonej Prawicy brnie coraz bardziej w kierunku ustroju autorytarnego, oddalając się od demokracji liberalnej, warto uświadomić sobie, jakie wzory kulturowe są niezbędne w społeczeństwie, aby ono rozumiało ustrój demokracji liberalnej i dobrze się w nim czuło. Jest to potrzebne po to, aby w środowiskach liberalnych w pełni uświadomić sobie potrzebę takiego ukierunkowania edukacji i pedagogiki społecznej, które przyczyni się do szerokiego upowszechnienia odpowiednich wzorów kulturowych, kiedy Zjednoczona Prawica straci władzę. Jest to również potrzebne po to, aby uświadomić sobie jak wielka jest luka kulturowa w Polsce między kulturą pożądaną, jeśli chcemy być krajem Zachodu, a kulturą istniejącą, będącą dziwną mieszanką wzorów z okresu przedwojennego i z czasu PRL-u.

To, co w szczególny sposób wyróżnia ustrój demokracji liberalnej, to fakt, że jest on jedynym ustrojem, w którym państwo służy swoim obywatelom, a nie odwrotnie, jak w przypadku państwa wyznaniowego, gdzie zarówno państwo, jak i obywatele służyć mają Bogu, a w rzeczywistości instytucji Kościoła, państwa autorytarnego, gdzie obywatele służą wodzowi lub warstwie uprzywilejowanej, czy państwa totalitarnego, gdzie obywatele służą ideologii.

Na kulturę społeczną składają się trzy elementy. Po pierwsze jest to określona hierarchia wartości, po drugie, wynikające z tych wartości normy moralne i obyczajowe, i wreszcie po trzecie – wynikające z tych norm wzory zachowań.

Najważniejszą wartością, znajdującą się na szczycie hierarchii, którą powinien kierować się aparat władzy państwowej w demokracji liberalnej jest wolność jednostki ludzkiej. Według klasycznej interpretacji Johna Stuarta Milla, chodzi o powiązanie swobody wyboru sposobu życia z odpowiedzialnością za innych. Granicą wolności człowieka jest zatem ograniczenie wolności innych ludzi. Wolność polega zatem na wykształceniu wewnętrznej kultury indywidualności, na którą składają się prospołeczne zasady moralne.

W państwach autorytarnych wolności przeciwstawia się bezpieczeństwo. Wolność obywateli jest bowiem nie do pogodzenia z wolą władzy uczynienia z nich bezwolnych uczestników systemu, łatwo podporządkowujących się jej wymaganiom. Bezpieczeństwo ma w tych warunkach być wartością, którą obywatele otrzymują w zamian za rezygnację z wolności. Władza oferuje im tę wartość, wskazując licznych wrogów i własną siłę zdolną do obrony obywateli przed nimi. Wolność wymaga od człowieka aktywności, aby ją wykorzystać zgodnie ze swoimi celami. Bezpieczeństwo i świadomość posiadania opiekuna z tej aktywności zwalnia. Niestety w Polsce jest wiele ludzi, którzy zamiast osobistej aktywności wolą opiekę ze strony państwa. Gdyby było inaczej, PiS nigdy by nie doszedł do władzy.

Realizacja wartości, jaką jest wolność, wymaga akceptacji trzech innych wartości, które wolność tę konstytuują. Są to: egalitaryzm, pluralizm i aktywizm.

Egalitaryzm

Egalitaryzm bezpośrednio nawiązuje do definicji wolności według Milla. Nierówne traktowanie ludzi oznacza bowiem, że część z nich pozbawiona będzie wolności częściowo lub całkowicie. Egalitaryzm związany jest z pojęciem sprawiedliwości, w której wyróżnić można trzy jej aspekty: dystrybucyjny, który dotyczy sprawiedliwego (w tym wypadku nie zawsze równego) podziału korzyści, zasobów i obowiązków; proceduralny, który określa tryb rozwiązywania konfliktu interesów; oraz interakcyjny, który dotyczy właściwego sposobu postępowania wobec innych ludzi. Stosownie do tego podziału wyróżnić należy egalitaryzm ekonomiczny, który oznacza dążenie do niwelowania różnic w poziomach zamożności, jeśli nie wynikają one z różnicy nakładów i efektów pracy; egalitaryzm prawny, czyli równość obywateli wobec prawa; oraz egalitaryzm społeczny, oznaczający szacunek i poczucie godności wszystkim uczestnikom relacji społecznych.

W demokracji liberalnej formalne rozwiązania ustrojowe służące wartości egalitaryzmu to progresywny system podatkowy i praworządność, którą charakteryzuje ochrona praw człowieka, trójpodział władz oraz niezawisłość władzy sądowniczej i instytucji demokratycznych.

Do bardziej szczegółowych wzorów kulturowych wspierających wartość egalitaryzmu należy zaliczyć dwie normy moralne i wynikające z nich dwa wzory zachowania. Pierwszą z nich jest norma przestrzegania prawa. Niezależnie od tego czy dany przepis jest wygodny, czy niewygodny, korzystny lub nie, obywatel ma moralny obowiązek stosowania się do niego. Z normy tej wynika wzór zachowania, jakim jest sygnalizowanie przypadków łamania prawa przez innych ludzi lub instytucje. Drugą normą moralną jest obiektywizm ocen stosowany wobec ludzi i sytuacji. Chodzi tutaj o odrzucenie wszelkich preferencji i stereotypów wynikających z uprzedzeń, partykularyzmu, kolesiostwa i nepotyzmu. Z normy tej wynika wzór zachowania polegający na reagowaniu na wszelkie przejawy dyskryminacji z jakiegokolwiek powodu.

Jeśli po odzyskaniu niepodległości w 1989 roku, a zwłaszcza podczas starań o wejście do Unii Europejskiej w 2004 roku, pojawiły się pewne próby upowszechniania wzorów kulturowych właściwych dla demokracji liberalnej, to po dojściu do władzy Prawa i Sprawiedliwości, zwłaszcza po 2015 roku, nastąpił widoczny regres kulturowy. Został on spowodowany wysiłkami na rzecz zmiany ustrojowej, czemu służyła reforma sądownictwa dokonywana z pogwałceniem konstytucji i prawa unijnego. W jej rezultacie zrezygnowano z ochrony praw człowieka, trójpodziału władzy i niezawisłości sądów oraz innych instytucji, które w demokracji liberalnej muszą być niezależne od władzy wykonawczej.

Doszło do tego, że bezczelne łamanie prawa przez władzę i dostosowywanie go do własnych zamierzeń, w szerokich kręgach społecznych nie robi większego wrażenia. Często można się spotkać z przekonaniem, że rządy prawa to utopia, bo to władza rządzi prawem. Co więcej, łamanie prawa przez rządzących jest niekiedy przedmiotem podziwu dla ich sprytu i pomysłowości. To zupełnie tak, jak podziwianie złodziei samochodów za ich techniczną maestrię. Rządy PiS-u prowadzą więc do postępującej demoralizacji społecznej, skoro konstytucję i wynikające z niej regulacje prawne traktuje się jak przedmiot gry politycznej. Informowanie organów ścigania o postępowaniu niezgodnym z prawem, znów jak dawniej w czasach okupacji i PRL-u, traktowane jest jako niemoralne donosicielstwo.

Rządzenie Zjednoczonej Prawicy przez dzielenie społeczeństwa i wskazywanie wrogów przekreśla normę obiektywizmu ocen, a co za tym idzie egalitaryzm społeczny. Napiętnowani stają się ludzie LGBT+, uchodźcy z krajów egzotycznych, ateiści, przeciwni nacjonalizmowi zwolennicy lewicy i liberałowie. Zamiast walczyć z uprzedzeniami, prawicowa władza je wzmacnia. Kształtowane w ten sposób kulturowe wzory zachowań wyrażane są przez nacjonalistyczne bojówki w przemocy słownej i fizycznej w stosunku do ludzi odbiegających od modelu Polaka – katolika.

 Pluralizm

Pluralizm, czyli różnorodność społeczna, charakteryzująca się rozproszeniem poglądów, stylów życia, wierzeń i ideałów, jest niezbędnym warunkiem poczucia wolności. „Żyj jak chcesz i pozwól innym tak żyć” to jedno z podstawowych haseł liberalnej kultury społecznej, oczywiście zawsze z zastrzeżeniem, że wybrany sposób funkcjonowania w społeczeństwie nie ogranicza innym swobody wyboru. Różnorodność kulturowa społeczeństwa, wynikająca z wielonarodowości, jest znanym od dawna czynnikiem prorozwojowym. Krzyżowanie się rozmaitych punktów widzenia i zwyczajów sprzyja bowiem twórczości, w przeciwieństwie do społeczeństwa kulturowo homogenicznego.

Różnorodność społeczna jest trudna do zaakceptowania dla władzy autorytarnej, która zawsze dąży do jednolitego modelu społecznego, który będzie najbardziej sprzyjał jej celom. Wrogiem różnorodności jest fundamentalizm religijny lub ideologiczny. Oznacza on brak zgody na odstępstwa ludzi od przyjętych za właściwe wzorów myślenia i zachowania, w trosce o stworzenie idealnego modelu funkcjonowania państwa. Tymczasem ludzka omylność i różnorodność potrzeb przekreślają możliwość stworzenia świata idealnego. Żadna jednolita totalna koncepcja ładu społecznego jest zatem nie do przyjęcia. Negatywny stosunek do pluralizmu wynika też z niskiej tolerancji niepewności i wyraża się w tendencji do maksymalnego upraszczania procesów poznawczych. Dążenie do prostoty jest w istocie próbą realizacji stanu idealnego, który – jako taki – ma charakter ponadczasowy i uniwersalny.

Prawa człowieka jako jednostki mogą być chronione tylko w warunkach społecznego pluralizmu i tolerancji. Rozwiązaniem ustrojowym służącym wartości pluralizmu jest ideologiczna neutralność władzy państwowej. Odnosi się to nie tylko do zakazu jakiejkolwiek indoktrynacji ideologicznej w instytucjach państwowych, ale przede wszystkim do systemu prawa. W systemie tym trzeba unikać wszelkich nakazów i zakazów pochodzenia religijnego lub ideologicznego ograniczających wolność jednostki ludzkiej.

Pluralizm społeczny oznacza heterogeniczną kulturę społeczną. W tej różnorodności wzorów kulturowych muszą jednak dominować dwie normy społeczne: moralna i obyczajowa oraz trzy wzory zachowań, które wspierają wartość pluralizmu. Jest to norma moralna tolerancji, która ma w tym wypadku zasadnicze znaczenie. Ta norma stawia ludziom trudne wymagania; trzeba tolerować (co nie znaczy zgadzać się z nimi) zachowania i poglądy, których się nie rozumie lub które z różnych powodów budzą sprzeciw. Ale taka właśnie jest natura demokracji, w której wolność jest dla wszystkich, a nie tylko dla wybranych. Normą obyczajową jest natomiast relatywizm ocen dotyczących ludzi i sytuacji. Chodzi tutaj o uwzględnianie kontekstu i rozmaitych uwarunkowań dotyczących przedmiotu oceny. Ów relatywizm oznacza więc konieczność odejścia od stereotypów i nawyków, dzięki którym wielu ludzi postrzega wyobrażony obraz świata. Przykładem typowych błędów poznawczych wynikających z braku relatywizmu jest petryfikacja będąca skłonnością do niedostrzegania zmian, jakim obiekty podlegają w czasie. Dotyczy to zwłaszcza postaw i poglądów ludzi. Drugim typowym błędem jest generalizacja, przejawiająca się na przykład w przenoszeniu negatywnej oceny twórcy także na jego dzieła, czy w przekonaniu, że człowiek dopuszczający się czynów niemoralnych szkodzi reputacji grupy społecznej, której jest członkiem, lub na odwrót – negatywna ocena przypisana grupie społecznej przekłada się na negatywny stosunek do każdego z jej członków.

Wzorem zachowania wynikającym z normy tolerancji jest dostrzeganie i reagowanie na sytuacje, w których czyjeś zachowanie lub poglądy mogą prowadzić do czyjejś krzywdy. Tolerancja ma swoje granice. Krzywdą jest jednak zagrożenie czyjegoś bezpieczeństwa, a nie głoszenie poglądów, które komuś mogą być niemiłe. Wolność słowa jest cechą pluralizmu i w ogóle demokracji liberalnej. Kiedy jednak głoszony pogląd sieje nienawiść, która może spowodować fizyczne ataki lub społeczny ostracyzm i śmierć cywilną wobec członków danej grupy społecznej, wówczas jego głoszenia należy zabronić.

W przypadku obyczajowej normy relatywizmu ocen, wynikają z niej dwa kulturowe wzory zachowań. Pierwszym jest wymóg koncyliacyjności i dążenia do kompromisu w rozmaitych sporach społecznych. Spierające się strony nie mogą względem siebie przyjmować wrogiej postawy. Natura demokracji polega na tym, że ciągle trzeba coś uzgadniać, kogoś przekonywać i być gotowym do ustępstw i kompromisów. Drugim wzorem zachowań jest wstrzemięźliwość argumentacyjna w relacjach społecznych. Zasada argumentacyjnej wstrzemięźliwości nawołuje, aby uczestnicy publicznego dyskursu zrezygnowali z głębszych ideologicznych uzasadnień swoich zamierzeń, ograniczając się jedynie do konkluzji praktycznych. Wtedy łatwiej o znalezienie kompromisowego rozwiązania. Trudno bowiem oczekiwać, aby ktoś mógł zaakceptować rozwiązanie oparte na zasadach ideologicznych czy religijnych, których on nie uznaje, jak w przypadku sporu o dopuszczalność aborcji lub eutanazji.

Nie ulega wątpliwości, że mimo formalnej akceptacji pluralizmu, polityka Zjednoczonej Prawicy nie służy realizacji tej wartości. Rządzące w Polsce środowisko polityczne nie próbuje być ideologicznie neutralne. Nacjonalizm i katolicyzm są jednoznacznie preferowane w szkolnictwie i w praktyce wymiaru sprawiedliwości. Wypowiedzi i działania ministrów Czarnka i Ziobry nie pozostawiają żadnej wątpliwości i prowadzą wprost do organizacyjnej i prawnej ochrony popieranych postaw i wydarzeń, przy jednoczesnym gorliwym ściganiu tych, którzy nie mieszczą się w prawicowej ideologii. System prawa również zasadniczo odbiega od wymagań demokracji liberalnej, ponieważ wiele ustaw i przepisów ma genezę religijną, co sprawia, że ograniczają one wolność części obywateli, wnikając głęboko w sferę ich życia prywatnego. Przykładem mogą być sprawy aborcji czy antykoncepcji, które w państwie demokracji liberalnej nie powinny w ogóle podlegać regulacji prawnej.

Odejściu od wartości pluralizmu służy również wspomniana już zasada „dziel i rządź”, stosowana przez Zjednoczoną Prawicę. Prowadzi ona do podziału społeczeństwa na wrogie wobec siebie grupy, w których normy tolerancji i relatywizmu nie są stosowane.

Aktywizm

Aktywizm jest wartością, dzięki której realizuje się wolność człowieka. Egalitaryzm i pluralizm są warunkami wolności, natomiast aktywizm jest jej wyrazem. Chodzi więc o działania, które dają poczucie sprawstwa. Realizacja wartości, jaką jest aktywizm, pozwala człowiekowi osiągać zamierzone cele. Im bardziej te cele są ambitne, tym bardziej ich osiągnięcie wymaga przekraczania osobistych ograniczeń. Najczęściej zatem aktywizm oznacza umiejętność współpracy z innymi ludźmi, dzięki czemu można realizować cele, które są nieosiągalne w działaniu indywidualnym.

Rozwiązania ustrojowe sprzyjające upowszechnianiu wartości aktywizmu to stosowanie przez państwo zasady pomocniczości poprzez decentralizację i wzmacnianie samorządności lokalnej oraz wspomaganie organizacji pozarządowych. W rezultacie tworzenia tych warunków następuje rozwój społeczeństwa obywatelskiego. Sytuacja, w której ludzie łączą się dla realizacji rozmaitych projektów mających na celu poprawę jakości życia i rozwiązywanie większości problemów na szczeblu lokalnym, oznacza tworzenie oddolnego porządku społecznego, w czym wyraża się istota demokracji liberalnej.

Warunkiem rozwoju społeczeństwa obywatelskiego są nie tylko wspomagające działania władzy państwowej, ale również określona kultura społeczna sprzyjająca obywatelskiej dojrzałości. Jej charakterystyczną cechą jest wysoki poziom zainteresowania życiem społecznym i funkcjonowaniem państwa. Jest to cecha wymierzona przeciwko obojętności na sprawy, które nie dotyczą ludzi bezpośrednio, czyli zamykania się w kręgu własnych osobistych spraw. Drugą istotną cechą tej kultury jest wysoki poziom zaufania w społeczeństwie, bez którego współpraca i wspólne rozwiązywanie problemów są niemożliwe.

Kultura aktywizmu opiera się zatem na dwóch normach społecznych. Pierwszą jest norma moralna wrażliwości społecznej, która oznacza zainteresowanie sprawami dziejącymi się nie tylko w obszarze własnej aktywności, ale i znajdującymi się poza tym obszarem. Wzorem zachowania, który z tej normy bezpośrednio wynika jest obowiązek spieszenia z pomocą, gdy komuś dzieje się krzywda. Nie ma przy tym znaczenia czy osoby krzywdzone należą do naszej, czy do obcej grupy społecznej.

Drugą normą społeczną wspierającą wartość aktywizmu jest norma obyczajowa identyfikacji dystrybutywnej. Identyfikacja dystrybutywna jest przeciwieństwem identyfikacji kolektywnej, która wymaga wyraźnie określonego zwornika, którym może być jakaś idea, na przykład patriotyzm, lub osoba, skupiająca wokół siebie swoich wyznawców, jak przywódca charyzmatyczny. Do tego typu identyfikacji dążą zwykle przywódcy autorytarni. W demokracji liberalnej potrzebna jest identyfikacja dystrybutywna, która oznacza solidarność jednostki z poszczególnymi członkami grupy, którzy mają podobne interesy lub znajdują się w podobnej sytuacji. Ten typ identyfikacji ma miejsce wtedy, gdy członkowie grupy muszą polegać na wzajemnej kooperacji, jeśli każdy z nich chce osiągnąć swoje cele. Identyfikacja dystrybutywna oznacza tworzenie się grup społecznych w celu realizacji przedsięwzięć dających korzyści wszystkim uczestnikom. Przedmiotem identyfikacji nie jest tu zatem nadrzędna idea, której ludzie mają służyć, ale wspólnota interesów ludzi, którzy, dzięki ekwiwalentności wymiany zasobów, którymi dysponują, mogą sobie wzajemnie pomóc. Ten typ identyfikacji jest na ogół mniej trwały od identyfikacji kolektywnej, ponieważ możliwości wzajemnej pomocy zwykle szybko się wyczerpują i drogi uczestników grupy się rozchodzą. Kulturowym wzorem zachowania wynikającym z identyfikacji dystrybutywnej są otwartość w relacjach społecznych i zaufanie do uczestników grupy.

Formalnie rząd PiS-u nie wyeliminował warunków aktywizmu. Nadal są samorządy lokalne i organizacje pozarządowe. Niemniej jednak centralistyczna i ideologicznie skażona polityka tego rządu znacznie te warunki pogorszyła. Samorządom ograniczono zasilanie finansowe. Zasilanie to zostało w dodatku zróżnicowane. Na większą pomoc ze strony państwa mogą liczyć tylko te samorządy i organizacje pozarządowe, które w pełni realizują cele władzy PiS-u. Pozostałe muszą sobie radzić same. Trudno także o rozwój społeczeństwa obywatelskiego, gdy ustawicznie dzieli się środowiska społeczne na dobre i złe, na patriotów i zdrajców, na propolskie i antypolskie.

Zjawiskiem pozytywnym, świadczącym o dużej wrażliwości społecznej, była spontaniczna pomoc udzielana uchodźcom z Ukrainy. W tym samym jednak czasie sondaże wskazują, że większość polskiego społeczeństwa popiera represyjną politykę rządu w stosunku do uchodźców na granicy z Białorusią. Tłumaczenie tego bliskością kulturową Ukraińców w przeciwieństwie do uchodźców z Syrii, Afganistanu czy Afryki, podważa wartość tej wrażliwości i świadczy o uprzedzeniach rasistowskich.

Potwierdza się też stara teza socjologiczna o luce identyfikacyjnej w polskim społeczeństwie. Polki i Polacy identyfikują się bowiem przede wszystkim ze swoim najbliższym otoczeniem społecznym i z całym narodem. Rzadko natomiast identyfikują się z pośrednimi obszarami funkcjonowania państwa. Dominuje zatem w polskiej obyczajowości identyfikacja kolektywna, a nie dystrybutywna, na której bazuje społeczeństwo obywatelskie. W związku z tym nie dziwi brak zaufania i otwartości w relacjach społecznych. Wyniki badań wskazują, że pod względem tego kulturowego wzoru zachowania zajmujemy ostatnie miejsce w Europie.

 

Autor zdjęcia: Maciej Nux

 

Fundacja Liberté! zaprasza na Igrzyska Wolności 2023 „Punkt zwrotny”! 15-17.09.2023, EC1 w Łodzi. Partnerami strategicznymi wydarzenia są: Miasto Łódź oraz Łódzkie Centrum Wydarzeń. Więcej informacji na: https://igrzyskawolnosci.pl/

 

Wolność jako narzędzie zniewolenia :)

Tradycją intelektualną właściwą światu zachodniemu jest liberalizm, stanowiący spójną koncepcję człowieka i społeczeństwa. John Stuart Mill – twórca współczesnego liberalizmu – zmienił tradycyjne rozumienie wolności, według którego każdy człowiek jest najlepszym sędzią swoich spraw. Zmiana ta polegała na ścisłym powiązaniu wolności z odpowiedzialnością za innych. Wolność w ujęciu Milla może być osiągnięta poprzez wykształcenie wewnętrznej kultury indywidualności, na którą składają się prospołeczne zasady moralne. Ma to swoje konsekwencje dla sposobu sprawowania władzy w państwie. Ponieważ nie wszyscy są zdolni wykształcić taką kulturę, powinnością władzy jest ochrona obywateli przed nieodpowiedzialnym korzystaniem ze swojej wolności ze strony innych członków społeczności. Sprzeciwiał się on zatem modnemu w XIX wieku podejściu laisser-faire, według którego zakres działania rządu dotyczący ochrony osoby i własności powinien dotyczyć wyłącznie ochrony przed siłą i oszustwem. Mill wskazywał również na potrzebę ochrony przed tyranią panującej opinii społecznej, przed skłonnością większości do narzucania idei i praktyk jako reguł postępowania tym, którzy się z nimi nie zgadzają.

Jak zatem wygląda ochrona wolności obywateli we współczesnej Polsce, kraju, który Jarosław Kaczyński uznał za lidera wolności w Unii Europejskiej? Jak państwo chroni obywateli przed niezasłużoną nienawiścią, wykluczeniem, intelektualnym oszustwem, utrudnieniami w korzystaniu ze swoich praw czy zagrożeniami ich bezpieczeństwa? Zgodnie z zasadą laisse-faire, państwo może ograniczyć się jedynie do ochrony przed fizyczną przemocą i złodziejstwem. Może też, zgodnie z wzorem państwa ideologicznego, chronić jedynie te wartości, które są zgodne z jego ideologią. Państwo może wreszcie pełnić rolę strażnika pilnującego zasad obowiązujących w demokracji liberalnej, czyli racjonalności (neutralność światopoglądowa), humanizmu (prawa człowieka) i równości (poszanowanie praw mniejszości). Do jakiego modelu państwa zmierza Prawo i Sprawiedliwość? Otóż odpowiedź na to pytanie wcale nie jest prosta, biorąc pod uwagę z jednej strony deklarowane wartości, a z drugiej – widoczne skutki działań rządu tej partii. PiS nie kryje bowiem swojej niechęci do liberalizmu, ale jednocześnie jakże często swoje działania uzasadnia potrzebą wolności słowa, pluralizmu i swobody wyboru. Warto się zastanowić do czego jest mu potrzebna ta tożsamościowa dwoistość. W związku z tym trzeba poddać ocenie sposoby, jakie PiS stosuje, z punktu widzenia postulatów Milla.

Ochrona przed nienawiścią

Nienawiść jest uczuciem niszczącym zarówno pojedynczego człowieka, jak i wspólnotę społeczną. Uczucie to, nawet jeśli jest wywołane traumatycznym poczuciem doznanej krzywdy, często staje się przyczyną gwałtu, którego ofiarami padają niewinni ludzie. Nienawiść jest zaraźliwą chorobą, na którą łatwo zapadają także ci, którzy od przedmiotu nienawiści nigdy krzywdy nie doznali. Dlatego słusznie podżeganie do nienawiści uznane jest w prawie karnym za przestępstwo, a obowiązkiem państwa niedopuszczanie do jego przejawów i podejmowanie się roli skutecznego mediatora w rozwiązywaniu konfliktów społecznych.

Rząd PiS-u oficjalnie nie odżegnuje się od tej roli, choć niewątpliwie ma poważne trudności z jej wypełnianiem. Powodem jest fakt, że z konfliktów uczynił on, zgodnie z zasadą „dziel i rządź”, paliwo swojej władzy. Wskazywanie wrogów i rozbudzanie negatywnych emocji to wypróbowany sposób pozyskiwania zwolenników każdej populistycznej władzy. Podżegaczami nienawiści są ugrupowania skrajnie nacjonalistyczne, poczynając od względnie cywilizowanej Konfederacji po grupy jawnie neofaszystowskie w rodzaju Falangi, Kongresu Narodowo-Społecznego, Trzeciej Drogi czy Blood and Honour. Występowanie przeciwko tym ugrupowaniom jest dla PiS-u trudne ponieważ w warstwie ideologicznej partia ta ma z nimi wiele elementów wspólnych, jak nacjonalizm i wiodąca rola Kościoła katolickiego. Co by na to powiedzieli wyborcy PiS-u, spośród których wielu sympatyzuje z narodowcami, chociaż na nich nie głosuje?

Rząd PiS-u problem walki z nienawiścią sprowadził w tej sytuacji do konfliktu dwóch wartości. Tą drugą jest wolność słowa, której PiS daje w tym konflikcie pierwszeństwo. To pozornie liberalne rozstrzygnięcie jest oczywiście sprzeczne z koncepcją liberalizmu Milla. Jest ono natomiast w pełni zgodne z prawicową awersją do poprawności politycznej. Powstrzymywanie się od szczucia, obrażania i poniżania uznano za większą krzywdę od doświadczania tych aktów nienawiści.

Uczestnicy Marszu Niepodległości, dopóki nikogo nie biją, mogą więc dowoli używać sobie na liberałach, lewakach, feministkach i gejach; mogą po nazwisku wyzywać polityków opozycji jako zdrajców ojczyzny i palić ich portrety. Wyrażają tylko swoje opinie, więc im wolno. Ponieważ opinie te wyjątkowo odpowiadają władzy, więc władza udaje, że ich nie słyszy, chwaląc uczestników Marszu za dyscyplinę i gorący patriotyzm.

Faszyści urządzili gorszący spęd w Kaliszu, gdzie po antysemickim spektaklu nienawiści spalono kopię XIII-wiecznego dekretu, dającego Żydom równe prawa z Polakami. Nikt im w zorganizowaniu tej imprezy nie przeszkodził, chociaż ich zamiary nie były tajemnicą, i nikt im tej żałosnej zabawy nie przerwał. Przeciwnie, policja pilnowała, aby faszyści mogli krzewić nienawiść bez przeszkód. Ponieważ antysemickie manifestacje nie mogą pozostać w świecie niezauważone, aresztowano po niewczasie trójkę wodzirejów tej imprezy. Wątpię jednak czy zostaną przykładnie ukarani za oczywiste przestępstwo. W podobnych sprawach niejakiego Rybaka, który na wrocławskim rynku spalił kukłę Żyda, byłego księdza Międlara, organizującego antysemickie demonstracje, czy narodowców wieszających na szubienicy portrety europosłów Koalicji Obywatelskiej, prokuratorzy Ziobry występowali raczej w charakterze obrońców niż oskarżycieli. Nierzadko bywa, że faszystowscy aktywiści nie poprzestają na słowach nienawiści i dopuszczają się fizycznych ataków na swoich ideowych przeciwników. O stanowisku pisowskiej władzy do takich zdarzeń najlepiej świadczy wypowiedź europosłanki tej partii Beaty Mazurek, która po takim incydencie w Kielcach stwierdziła, że nie pochwala zachowania sprawców pobicia, ale ich rozumie.

Ochrona przed wykluczeniem

Wykluczenie jest tu rozumiane jako odmowa pełnoprawnego uczestnictwa w danej grupie społecznej. Oznacza ono tak czy inaczej rozumianą dyskryminację lub ostracyzm. Wykluczenie może być karą za działanie wbrew interesowi grupy lub obroną grupy przed potencjalnym zagrożeniem ze strony niektórych jej członków. Wykluczenie będące ograniczeniem wolności jakiejś jednostki lub grupy może być uzasadnione jedynie ochroną wolności innych jednostek lub grup. W przypadku gdy jest ono jedynie skutkiem uprzedzeń, rolą państwa jest przeciwdziałanie temu zjawisku. Czy ta klasyczna zasada Milla znajduje się u podstaw wykluczających działań Prawa i Sprawiedliwości, których przedmiotem są ludzie LGBT, kobiety chcące dokonać aborcji oraz imigranci?

Homoseksualizm nie był w Polsce przedmiotem społecznego zainteresowania dopóki przedstawiciele tej orientacji seksualnej godzili się żyć w cieniu. Kiedy jednak zaczęli się domagać równych praw z osobami heteroseksualnymi, chcąc zakładać rodziny i żyć w społeczeństwie normalnie, bez poczucia wstydliwego piętna, wówczas ze strony obyczajowych konserwatystów i Kościoła katolickiego spotkał ich zmasowany atak. W pełni zasadne aspiracje środowiska ludzi nieheteronormatywnych zostały przez władzę określone mianem „ideologii LGBT” i uznane za zagrożenie dla tradycyjnej rodziny i moralności publicznej. Pogląd ten nie da się uzasadnić ani racjonalnie, ani empirycznie, biorąc pod uwagę doświadczenia krajów, w których od dawna nastąpiła społeczna i prawna emancypacja ludzi LGBT. Jest to tylko wyjście naprzeciw obskuranckiej tradycji Kościoła i środowiska nacjonalistycznego przesiąkniętego kulturą macho. Dyskryminacja prawna ludzi LGBT, połączona z nagonką na nich ze strony, pożal się Boże, moralistów, zaowocowała fizycznymi atakami na ludzi odważającymi się demonstrować swoją tożsamość. Wykluczenie ze skrywanego stało się jawne i brutalne.

W państwie PiS wykluczeniu podlegają kobiety, które mają ambicję rozporządzania własnym ciałem i nie chcą godzić się na rolę przymusowego inkubatora, łagodzoną paternalistycznym komunałem o stanie błogosławionym. Powody, dla których kobieta nie chce urodzić dziecka są rozmaite. O ich ważności może decydować tylko ona sama. Jeśli robi to ktoś za nią, to mamy do czynienia z klasycznym przykładem zniewolenia. Tymczasem Kościół katolicki ze swoim dogmatem, że usunięcie zarodka jest zabójstwem człowieka, wychował fanatyków, dla których walka w obronie życia nienarodzonych stała się najwyższą wartością, z powodu której gotowi są narażać kobiety na cierpienie, a nawet na śmierć. Rząd Zjednoczonej Prawicy zgodził się ze stanowiskiem fundamentalistów religijnych i pozbawił kobiety, wyrokiem swojego Trybunału Konstytucyjnego, prawa do aborcji nawet w przypadku nieodwracalnych wad płodu. Zachęceni tym fundamentaliści wystąpili do Sejmu z projektem ustawy o całkowitym zakazie aborcji, także wtedy, gdy ciąża jest skutkiem gwałtu lub zagrożone jest zdrowie i życie kobiety. Odebranie kobietom prawa decydowania o własnym ciele jest wykluczeniem możliwym tylko w państwie wyznaniowym, gdzie dogmaty religijne są ważniejsze niż prawa człowieka. Kaczyński i jego akolici przystają na to, ponieważ poparcie ze strony Kościoła i jego świeckich bojowników spod znaku Ordo Iuris, których wprowadza się na salony władzy, jest ważniejsze niż ochrona kobiet przed wykluczeniem.

Uchodźców zaocznie wykluczył Kaczyński, opisując ich jako roznosicieli zarazków, a ponadto potencjalnych terrorystów i wyznawców islamu, chcących zdechrystianizować Polskę. Tymi argumentami PiS uzasadnił odmowę przyjęcia 7 tysięcy uchodźców, na które zgodził się wcześniej poprzedni rząd. Polityka prawicy wobec uchodźców zasadniczo zmieniła stosunek do nich polskiego społeczeństwa. Zniknęło uczucie empatii i chęci niesienia im pomocy. Zamiast tego pojawiły się uprzedzenia, które coraz częściej znajdowały wyraz w nieufnym i nieprzyjaznym traktowaniu obcokrajowców o ciemnej karnacji. Pogardliwe określenie „ciapaty”, które upowszechniło się w pewnych kręgach, jest symbolem społecznego wykluczenia. Toteż kiedy pojawił się napór migrantów na polską granicę, rząd Zjednoczonej Prawicy, pewny społecznego poparcia, nie miał żadnych skrupułów, aby tych, którzy nielegalnie przekroczyli granicę pozbawić elementarnych praw człowieka. Stosowanie bezwzględnego push-backu w stosunku do kobiet i dzieci, ludzi chorych i wymagających pomocy, jest krańcową dehumanizacją, będącą skrajną formą wykluczenia.

W przypadku każdej z wykluczonych grup społecznych – LGBT, kobiet decydujących się na aborcję i uchodźców – ograniczanie ich praw tłumaczone było pozornymi zagrożeniami społecznymi, wymyślanymi po to, aby konfliktować społeczeństwo i pozyskiwać w ten sposób zwolenników.

Ochrona przed indoktrynacją

W państwie demokratycznym mogą być swobodnie głoszone różne poglądy i ideologie, za wyjątkiem tych, które krzewią nienawiść i prowadzą do wykluczeń. Rolą państwa jest zachowanie neutralności światopoglądowej i ideologicznej. W ten sposób państwo staje się gwarantem i strażnikiem wolności, nie dopuszczając do dominacji ideologicznej jednej grupy społecznej. Powinno to znajdować wyraz w systemie edukacji państwowej, w którym programowy pluralizm łączy się z promowaniem wartości demokratycznych i zasad etyki uniwersalnej. Dzięki temu proces edukacji staje się wolny od indoktrynacji. Do czasu objęcia władzy nad systemem edukacji przez ministra Czarnka, rola ta wypełniana była na ogół właściwie, mimo nacisków po 2015 roku na wpajanie wartości tradycjonalistycznych w polskiej szkole. Istotne znaczenie w systemie edukacji miał zwłaszcza udział organizacji pozarządowych w prowadzeniu zajęć pozalekcyjnych i organizowaniu imprez służących edukacji obywatelskiej.

Sytuacja zmieniła się zasadniczo, gdy Zjednoczona Prawica przystąpiła do ataku ideologicznego na szkolnictwo. Przemysław Czarnek scentralizował uprawnienia decyzyjne, pozbawiając ich dyrektorów szkół i nauczycieli na rzecz kuratorów i ministerstwa. Ograniczony został udział organizacji pozarządowych, zwłaszcza tych o progresywnym nastawieniu. Zmianie uległa podstawa programowa, w której wyraźny nacisk został położony na upowszechnianie poglądów zgodnych z prawicową polityką historyczną i nauką Kościoła katolickiego. Można powiedzieć, że oficjalnie została zakwestionowana zasada neutralności światopoglądowej państwa. Zamiast przekazywania uczniom wiedzy w sposób neutralny, rzeczowy i obiektywny, oczekuje się od nauczycieli formowania ich postaw i narzucania określonych poglądów i wzorów zachowań. Nauczanie ma być zatem zastąpione indoktrynacją w duchu nacjonalistyczno-klerykalnym.

W demokratycznym państwie szkoła powinna przede wszystkim uczyć krytycznego myślenia, otwartości na różne nurty ideowe i systemy wartości oraz kreatywnego podejścia do rzeczywistości. Niemałą rolę odgrywają w tym nowatorskie interpretacje i eksperymenty artystyczne. Tymczasem, znana z radykalnie prawicowych poglądów, kurator małopolski Barbara Nowak jest przeciwna oglądaniu przez młodzież „Dziadów” Mickiewicza w reżyserii Mai Kleczewskiej, wystawianych w teatrze im. Słowackiego w Krakowie, ponieważ, jej zdaniem, spektakl ma wymowę niepatriotyczną i sprzeczną z przyjętym w państwie PiS-u systemem wartości. Taki to ma być pluralizm: może być różnie, byle było zgodne z bogoojczyźnianą legendą.

Zabawne jest to, że minister Czarnek swoje zmiany wprowadza właśnie pod hasłem pluralizmu. Twierdzi bowiem, że dotychczasowy system edukacji pozostawał pod wpływem lobby lewicowo-liberalnego. Zmiany idące w kierunku nacjonalistyczno-klerykalnym przywracać więc mają niezbędną równowagę i – jako takie – nie mają nic wspólnego ze stosowaniem indoktrynacji. Przeciwnie, są one określane jako ochrona dzieci i młodzieży przed dotychczasową lewicową indoktrynacją. Trzeba mieć naprawdę wiele tupetu, bezczelności i ignorancji, aby posługiwać się takim uzasadnieniem.

Pod tym samym hasłem Czarnek domaga się pluralizmu w nauce. Chodzi o to, aby w wyższych uczelniach państwowych dopuszczać do głosu ludzi reprezentujących poglądy i koncepcje religijne oraz sprzeczne z twierdzeniami nauki. Ma to polegać na zapraszaniu ich na naukowe spotkania, jako partnerów do dyskusji, powierzanie im prowadzenie zajęć ze studentami i zrównanie ich statusu z przedstawicielami oficjalnej nauki. Otóż tak rozumiana otwartość oznaczałaby zrównanie twierdzeń naukowych z twierdzeniami opartymi na innych przesłankach. Taki pluralizm byłby zabójczy dla roli nauki w społeczeństwie, czego skutki można zauważyć choćby w postaci ruchu antyszczepionkowców. Nauka, wiara i snucie ignoranckich fantazji nie mogą się przenikać i muszą pozostać odrębnymi obszarami ludzkich fascynacji. Dopiero wtedy można mówić o wolności. Czy Kościół dopuściłby ateistów, aby z ambony głosili swoje poglądy? Powołując się na demokratyczną wartość pluralizmu, Zjednoczona Prawica tworzy państwo ideologiczne, w którym z natury rzeczy wolność jest ograniczona.

Ochrona przed nierównym traktowaniem

Ten obowiązek państwa demokratycznego wynika zarówno z ochrony przed wykluczeniem, jak i z ochrony przed indoktrynacją. Chodzi o równe traktowanie osób i grup społecznych wyrażających swoje opinie i oczekiwania. Dotyczy to przede wszystkim ochrony zgromadzeń zarówno wcześniej zgłoszonych i formalnie zaakceptowanych, jak i spontanicznych. Często bywa tak, że manifestacja jednej grupy społecznej wywołuje kontrmanifestację ze strony innej grupy. Obowiązkiem państwa jest niedopuszczanie do zakłócania manifestacji i utrudniania uczestnikom jej zaplanowanego przebiegu, nie mówiąc już o możliwości fizycznego starcia skonfliktowanych grup.

Państwo pisowskie na ogół wywiązuje się z tego obowiązku, zapewniając policyjną ochronę manifestacji. Szczególnie gorliwie ochrona ta działa w przypadku uroczystości państwowych oraz manifestacji środowisk przychylnych rządowi. Obchodzenie miesięcznic smoleńskich obwarowane było zawsze wszelkimi środkami zabezpieczającymi przed ich zakłóceniem. Policja zatrzymywała i legitymowała nawet ludzi, którzy w sprzeciwie wobec władzy obnosili się z białymi różami. Ludzi, którzy okrzykami zakłócali ceremonię pod pomnikiem ofiar smoleńskich na Placu Zwycięstwa, policja ścigała nawet wdrapując się za nimi na drzewa. Natomiast kilka kobiet, które próbowały powstrzymać marsz narodowców, kładąc się na jezdni, oskarżono o zakłócanie porządku i skierowano sprawę do sądu, chociaż to one zostały poturbowane przez demonstrantów. Także wtedy, gdy Straż Narodowa Bąkiewicza skutecznie zagłuszała przy pomocy megafonów wielkiej mocy wiec w obronie uczestnictwa Polski w Unii Europejskiej na Placu Zamkowym, policja nie reagowała. Na nic zdały się prośby organizatorów wiecu, aby Bąkiewiczowi zabronić zagłuszania lub przynajmniej przesunąć dalej miejsce jego zgromadzenia. Policja nie otrzymała na to zezwolenia władzy, która w swoim cynicznym tłumaczeniu równo dba o wolność zgromadzeń obywateli.

Ochrona przed pandemią

Niewątpliwie największym zagrożeniem jest już od dwóch lat pandemia covid-19, która opanowała cały świat. Kolejne fale nasilenia zakażeń niosą z sobą zatrważająco dużą liczbę ofiar zarówno śmiertelnych, jak i bezpowrotnie tracących zdrowie. Rząd Zjednoczonej Prawicy, gdy wirus dotarł do Polski, zareagował początkowo histerycznie, wprowadzając całkowity lockdown i liczne obostrzenia, przy czym niektóre z nich były sprzeczne ze zdrowym rozsądkiem, jak na przykład zakaz wstępu do lasu czy ograniczenie listy dozwolonych zakupów. Ta gorliwość sanitarna szybko jednak ustąpiła i zamiast niej pojawił się nieoczekiwanie lekceważący stosunek przedstawicieli władz państwowych, w osobach premiera i prezydenta, do pandemicznego zagrożenia. Było to zapewne spowodowane z jednej strony gospodarczymi i społecznymi kosztami lockdownu, a z drugiej strony – fatalnym stanem organizacyjnym, technicznym i kadrowym instytucji opieki zdrowotnej, który początkowo starano się ukryć przed społeczeństwem. Zapewniając o dobrym przygotowaniu do walki z pandemią, jednocześnie przyjęto strategię przeczekania zarazy, tym bardziej, że wiosną 2020 roku wirus uczynił w Polsce mniejsze spustoszenia niż w innych krajach. Przygotowując się do walki z pandemią, nie uniknięto afer związanych z zakupem masek i respiratorów od podejrzanych dostawców.

Wzmożony atak pandemii jesienią 2020 roku obnażył niewydolność systemu opieki zdrowotnej. Karetki z chorymi, bezskutecznie objeżdżające zapełnione szpitale, to ponury obraz, który utkwił w pamięci Polaków. Wynalezienie szczepionki przeciw covidowi przywitano z nadzieją na poprawę sytuacji. Od początku 2021 roku ruszył Narodowy Program Szczepień z rozmaitymi, jak to u nas bywa, organizacyjnymi kłopotami. Wkrótce też w ślad za tym rozpętała się histeria antyszczepionkowa. Miała ona zasięg światowy, co wskazuje na kolejną zaplanowaną akcję mającą na celu zniszczenie zachodniej cywilizacji, opartej na tradycji Oświecenia. W Polsce znalazło się dostatecznie dużo idiotów, którym udało się wpoić lęk przed przyjęciem szczepionki, aby można było zapomnieć o uzyskaniu odporności stadnej. Nawet nasilająca się już czwarta fala pandemii, zbierająca śmiertelne żniwo wśród niezaszczepionych, nie zmieniła zasadniczo ślepej wiary w mądrości internetowych guru, połączonej z pogardą dla nauki. W krajach zachodnich szybko zaczęto szukać obrony przed skutkami zabójczej ignorancji. Wprowadzono paszporty covidowe, dające możliwość korzystania z normalnego życia jedynie osobom zaszczepionym, a gdzieniegdzie wprowadzono prawny obowiązek szczepienia.

W przeciwieństwie do tego, rząd Zjednoczonej Prawicy postanowił być oryginalny i suwerenny. Żadnych obostrzeń dla ludzi niezaszczepionych, żadnych nakazów i ograniczeń. Wszystko to w imię poszanowania wolności osobistej obywateli. Wiceminister zdrowia z uśmiechem oświadczył, że Polacy mają gen sprzeciwu przed przymusem. I chociaż to lekarz, najwyraźniej był z tej cechy dumny. Prezydent Duda z irytacją powtarza, że żadnego zmuszania kogokolwiek do zaszczepienia się przeciw covidowi w Polsce nie będzie. Zjednoczona Prawica wraz z Konfederacją staje po stronie prawa do wolnego wyboru, które jednak w tym wypadku jest prawem do swobodnego rozprzestrzeniania się choroby i zwiększania liczby ofiar śmiertelnych. Jeśli chodzi o odsetek zgonów spowodowanych pandemią, Polska znajduje się już w światowej czołówce.

Dlaczego PiS nie reaguje na spustoszenia powodowane czwartą falą pandemii? Dlaczego pozostaje głuchy na protesty i apele środowiska lekarskiego oraz ataki opozycji? Źle rozumiana wolność ludzi niechcących się szczepić, która nie ma nic wspólnego ze współczesnym liberalizmem, jest powodem nie tylko wzrostu liczby zakażeń i zgonów, ale również rosnącej liczby ofiar niecovidowych, cierpiących na inne choroby, dla których opieka medyczna obecnie praktycznie nie istnieje. Otóż PiS robi to z powodu, który dla tej partii jest najważniejszy: utrzymania poparcia dającego szansę kontynuacji władzy. Tak się bowiem składa, że przeważająca większość przeciwników szczepień pochodzi z pisowskich mateczników. To im PiS nie chce się narazić jakimikolwiek restrykcjami. Nie chce też narazić się niektórym posłom z własnego ugrupowania lub koalicjantom w postaci Janusza Kowalskiego i Anny Siarkowskiej, którzy wspierają antyszczepionkowe lobby. Wiadomo przecież, że przewaga w Sejmie jest krucha, więc trzeba o nią dbać, choćby za cenę poświęcenia życia tysięcy Polek i Polaków.

PiS nie jest partią ideologiczną, kierującą się jakimikolwiek wartościami. PiS jest partią, która cynicznie stara się wykorzystać wszystko, co pozwoli jej utrzymać władzę.

Zew plemienia – manifest latynoamerykańskiego liberała :)

Zew plemienia przypomina liberałom, czego i dlaczego warto bronić, a dla osób o nieliberalnych przekonaniach może być zachętą do ewolucji w kierunku poparcia dla szerokiego zakresu wolności

Z jednej strony zgodnie ze znanym powiedzeniem „tylko krowa nie zmienia poglądów”. Z drugiej strony coraz częściej mówi się dziś w wielu krajach o problemie silnej polaryzacji i o „bańkach” – informacyjnych, społecznych, kulturowych – w których wielu ludzi tkwi, niezainteresowanych tym, co dzieje się na zewnątrz. Stąd tak interesujące są publikacje na temat czynników prowadzących do zmiany poglądów i tego, w jaki sposób można na czyjeś przekonania oddziaływać. Ciekawe są też osobiste historie osób, u których dokonała się ideowa ewolucja. Od opisu takiej przemiany rozpoczyna się najnowsza książka peruwiańskiego pisarza Mario Vargasa Llosy pt. Zew plemienia.

Pisarz, polityk, liberał

Ten laureat Literackiej Nagrody Nobla w 2010 roku jest znany przede wszystkim za sprawą swoich powieści i zapewne przez kontakt z nimi większość czytelników odkrywa Llosę. Ja po raz pierwszy zetknąłem z tym pisarzem dzięki wydanej przy współpracy Forum Obywatelskiego Rozwoju książce Odkrywając wolność. Przeciw zniewoleniu umysłów ze wstępem Leszka Balcerowicza. Na ponad tysiącu stron z tekstami klasyków liberalizmu, takich jak Adam Smith, John Stuart Mill, Friedrich Hayek czy Milton Friedman, znaleźć można esej Mario Vargasa Llosy Liberalizm w nowym tysiącleciu.

Po lekturze tego eseju sięgnąłem po biografię autora, ponieważ nieczęsto spotyka się tak wyrazistych klasycznych liberałów wśród pisarzy. Dzięki temu poznałem Llosę jako polityka, uczestnika wyborów prezydenckich w Peru w 1990 roku. Wygrał wtedy pierwszą turę, ale w drugiej przegrał z Alberto Fujimorim. Wydana w 2018 roku książka Zew plemienia (polski przekład z 2020 roku) pozwala jeszcze bardziej zagłębić się w poglądy autora, a także w jego opisy i interpretacje myśli siedmiu wybitnych filozofów reprezentujących różne odcienie myśli liberalnej.

Mario Vargas Llosa omawia biografie i filozofie siedmiu autorów, którzy pchnęli go w kierunku liberalizmu. Są to: Adam Smith, José Ortega y Gasset, Friedrich Hayek, Karl Popper, Isaiah Berlin, Raymond Aron i Jean François Revel. Llosa był w młodości lewicowcem, marksistą, sympatykiem kubańskiej rewolucji. Dopiero wydarzenia lat sześćdziesiątych XX wieku, w tym obozy koncentracyjne na Kubie czy los radzieckich dysydentów, wywołały u niego przemianę i intelektualny marsz w stronę myśli liberalnej. „Wystarczyło rozejrzeć się wokół siebie, by zrozumieć, że choć zniknęły różnice klasowe związane z majątkiem, nierówności w ZSRR były gigantyczne i dotyczyły zakresu możliwości” – pisze o swoich praktycznych doświadczeniach z komunizmem. Jednocześnie Llosa od wczesnej młodości brzydził się nacjonalizmem jako „zaprzeczeniem kultur, demokracji, racjonalności”.

Poznając liberalne idee wielu wybitnych filozofów, którym poświęcił kolejne rozdziały książki, Llosa był równocześnie obserwatorem porażek socjalizmu i rewolucji – „przy przestrzeganiu zasad legalizmu” – dokonanej przez Margaret Thatcher, którą wraz z Ronaldem Reaganem określa jako mężów stanu. To wtedy jego „lekturami do poduszki” stały się Droga do zniewolenia Hayeka oraz Społeczeństwo otwarte i jego wrogowie Poppera. Fundamentem przekonań Llosy jest wolność, zarówno gospodarcza, jak i osobista, którą autor książki łączy z ustrojami demokratyczni i sprzeciwem wobec dyktatury.

Wolność zamiast plemienności

Dyktatorzy i autorytarni populiści, jak przekonuje autor, grają na prymitywnej tęsknocie za tradycyjnym światem plemiennym, „gdzie człowiek był jeszcze nieodłączną cząstką wspólnoty, cząstką podporządkowaną wszechpotężnemu szamanowi albo kacykowi”. To właśnie sprzeciwem wobec tego „plemiennego ducha”, źródła nacjonalizmu, fanatyzmu religijnego i największych rzezi w historii, jest liberalny manifest Mario Vargasa Llosy. Tytułowy „zew plemienia” to „przeciąganie owej formy bytowania, w jakiej jednostka, czyniąc się niewolnikiem jakiejś religii, doktryny albo wodza, który przejmie odpowiedzialność za znalezienie rozwiązania dla wszystkich problemów, ucieka od ciernistej drogi wolności i od suwerenności istoty rozumnej”.

Różne odcienie liberalizmu

Każdy z siedmiu rozdziałów poświęcony jest innemu liberałowi. Llosa omawia ich najważniejsze dzieła i poglądy, przeplatając to wątkami biograficznymi i osobistymi doświadczeniami, w tym spotkaniami z niektórymi z nich.

Nie jest przy tym bezkrytyczny wobec osób, które ukształtowały jego własny liberalizm. Sam Mario Vargas Llosa podkreśla, jak ważne jest szerokie rozumienie wolności – od gospodarki, przez wolność słowa, po inne wolności obywatelskie i powiązane z tym otwartość, tolerancję i antynacjonalizm. Dlatego punktuje błędy w poglądach takich osób jak José Ortega y Gasset czy Isaiah Berlin, którzy jako liberałowie nie doceniali tego, jak ważny dla istnienia innych wolności i wolnego społeczeństwa jest liberalizm gospodarczy. 

Powołując się na Adama Smitha, autor książki wyjaśnia, że bez wolności gospodarczej i mocnych gwarancji dla własności prywatnej zagrożone są bliskie Gassetowi demokracja polityczna i wolności obywatelskie. Llosa przytacza poglądy Poppera, który odrzuca „piękne marzenie” o tym, że „gdyby możliwy był socjalizm połączony z wolnością osobistą, nadal byłby socjalistą”. Doświadczenia historyczne pokazują, że takie połączenie nie jest możliwe, a socjalizm prowadzi do opresji jednostek. „Nie ma niekompatybilności między wolnościami politycznymi a bogactwem, między mechanizmami rynku a podniesieniem poziomu życia; wręcz przeciwnie, najwyższy poziom życia osiągnęły państwa, które posiadają demokrację polityczną i stosunkowo wolną gospodarkę” – celnie stwierdził Aron. Jednocześnie Llosa wykorzystuje rozważania niektórych filozofów do krytyki wobec redukowania liberalizmu tylko do polityki gospodarczej.

Liberałowie i ich krytycy

Poza siedmioma głównymi bohaterami pojawiają się też w książce ich ideowi przeciwnicy. W rozdziale o Popperze znajdziemy krytykę Hegla, „intelektualnego oszusta”, który w „w pajęczynie słów, jaką omotał swój system”, ukrył „fundamenty państwa totalitarnego”. W części o Hayeku nie mogło zabraknąć Johna Maynarda Keynesa, który z dużym szacunkiem odniósł się do ważnej dla Llosy książki Hayeka Droga do zniewolenia. Keynes, choć w wielu rzeczach z Hayekiem się nie zgadzał, ocenił publikację słowami: „Moralnie i filozoficznie zgadzam się niemalże ze wszystkim, co Pan mówi, i to nie tylko po prostu się zgadzam, lecz zgadzam się bardzo mocno i szczerze”. Llosa zwraca słusznie uwagę na współczesne wypaczenia myśli Keynesa, która przerodziła się, wbrew intencjom samego twórcy, w „niewzruszony aksjomat socjalistów, socjaldemokratów, konserwatystów, a nawet domniemanych liberałów Starego i Nowego Świata”. Islandzki liberał Hannes Hólmsteinn Gissurarson opowiadał kiedyś, że podczas jednego ze spotkań Hayek miał powiedzieć do entuzjastów jego dorobku – nie nazywajcie się nigdy hayekistami, ponieważ marksiści są gorsi niż Marks, a keynesiści gorsi niż Keynes. 

Nacjonalizm wrogiem wolności 

W wielu rozdziałach przewija się silna krytyka nacjonalizmu jako jednego z najgorszych przejawów plemienności. Llosa przywołuje zapisane w Teorii uczuć moralnych słowa Adama Smitha: „Miłość własnego narodu często skłania nas do patrzenia z najbardziej zjadliwą zazdrością na pomyślność i wzrost potęgi narodu sąsiedniego. […] [To] godny pogardy czynnik niechęci narodowej”. Za Gassetem krytycznie odnosi się też do stymulowanych nacjonalizmem idei separatystycznych. Przypomina, że Popper nazywał nacjonalizm „straszliwą herezją” cywilizacji zachodniej i określał „jako śmiertelnego wroga kultury wolności”.

Powszechna edukacja

Mario Vargas Llosa sporo miejsca poświęca roli edukacji, o której pisali też inni pojawiający się w książce myśliciele, jako narzędzia ułatwiającego budowę liberalnego społeczeństwa i wyrównywania szans. Zwraca jednak uwagę na problemy związane z monopolem państwa w procesie kształcenia i opowiada się, podobnie jak Smith czy Hayek, za konkurencją w edukacji pomiędzy placówkami publicznymi i prywatnymi, w ramach państwowego systemu finansowania, wspominając o idei „bonów oświatowych”, które funkcjonują m.in. w Szwecji.

Świeckie państwo

Z książki wybrzmiewa też entuzjazm wobec świeckiego państwa. Llosa zwraca uwagę, że nawet wierzący Adam Smith popierał konkurencję kościołów różnych wyznań, której skutkiem jest „mniej fanatyzmu i większy duch tolerancji”. Za Gassetem zwraca uwagę na „niekompatybilność pomiędzy myśleniem liberalnym a myśleniem dogmatycznego katolika”, a za Hayekiem podkreśla, że „ani moralne, ani religijne ideały nie uzasadniają przymusu”. Z kolei Aron, który w marksizmie widział świecką religię, zwracał uwagę na podobieństwa pomiędzy świecką i świętą religią, które „usprawiedliwiają wszystkie ofiary, ekscesy i nadużycia w imię raju”.

Pluralizm i wolność słowa

Innymi wartościami bliskimi Llosie i filozofom, którzy go inspirują, są pluralizm i związane z nim tolerancja i wolność słowa. „Tolerancja i pluralizm są, bardziej niż imperatywami moralnymi, praktycznymi koniecznościami do przetrwania ludzi” – czytamy w rozdziale o Berlinie, którego liberalizm „polegał przede wszystkim na praktykowaniu tolerancji, na stałym wysiłku zrozumienia ideologicznego adwersarza”. Sam Berlin pisał, że „nudne jest czytanie sojuszników, ludzi, których punkt widzenia jest zbieżny z naszym. Ciekawsze jest czytanie wroga, tego, który podda próbie solidność naszej obrony”.

Książka Mario Vargasa Llosy pobudza do myślenia i lektury autorów z różnych ideowych „baniek”. Dla pluralizmu fundamentalne znaczenie ma wolność słowa, a jak pisał Ravel, „wielką batalią końca XX wieku, od której zależy wynik wszystkich innych, jest batalia z cenzurą”. Llosa nawiązując do Ravela, pisze, że „kiedy niknie wolność swobodnej wypowiedzi, w łonie jakiegoś społeczeństwa czy instytucji wszystko zaczyna się rozpadać”

Krytyka intelektualistów

W książce dostaje się też intelektualistom. Llosa, podobnie jak Hayek, autor publikacji Intelektualiści a socjalizm, zastanawia się nad fascynacją intelektualistów kolektywizmem i innymi lewicowymi ideami. Także Raymond Aron bronił liberalizmu, demokracji, rynku i kultury zachodniej w czasach, kiedy „gros europejskich intelektualistów dało się omamić syreniemu śpiewowi marksizmu”. Llosa w rozdziale o Popperze wskazuje na intelektualistów, którzy stali za wieloma masowymi mordami, i przywołuje słowa Poppera: „Gdybyśmy zaprzestali szczuć ludzi przeciwko sobie – często w najlepszych zamiarach – już samo to byłoby wielką wygraną”.

W kilku miejscach Llosa odnosi się do kryzysu finansowego z lat 2008–2009. Słusznie zauważa, że był on ciosem dla idei liberalnych. Jednocześnie wyolbrzymia wpływ kapitalizmu i „żądzy zysku” na kryzys, a zdaje się nie widzieć błędnych działań rządów, interwencjonizmu osłabiającego odpowiedzialność za podejmowanie ryzyka (także na rynku finansowym) czy błędów kontrolowanych przez państwa instytucji, takich jak banki centralne, co miało istotny wpływ na wybuch tego kryzysu. Zbyt kategoryczne są też słowa Llosy o tym, że „wielki światowy kryzys finansowy był dramatyczny wyrazem tego upadku Hayekowskich idei i wartości”. Klasyczny liberalizm nie upadł, czego dowodem jest zresztą książka Zew plemienia, a przy tym przedstawia dobre odpowiedzi na problemy i wyzwania XXI wieku.

Liberalna gospodarka i demokracja 

W książce Llosa wyjaśnia swój liberalny stosunek do państwa. Nie jest, jak część liberałów, anarchistą, ale popiera państwo ograniczone, zapewniające „wolność, ład publiczny, poszanowanie prawa i równość szans”. Nawet tam, gdzie państwo powinno być aktywne, może mieć ono prymat, ale nie monopol, a w pozostałych obszarach prymat powinni mieć „obywatele na zasadach wolnej konkurencji”. Za Adamem Smithem krytykuje interwencjonizm i rozrzutność rządzących, „królów i ministrów”, i chce państwa, które interweniuje rzadko i skutecznie. Llosa, który podobnie jak Ravel czy Popper był za młodu socjalistą, przeszedł na stronę wolności i w ramach ewolucji poglądów zrozumiał, że „aby wprowadzić równość, nie ma […] innej rady, niż poświęcić wolność, przyzwolić na przymus, nadzór i wszechwładzę państw prowadzącego działania niwelujące”.

Najnowsza książka Mario Vargasa Llosy to nie tylko dobry przegląd poglądów i najważniejszych publikacji siedmiu wybitnych filozofów i myślicieli, lecz także przypomnienie dorobku liberalizmu. Dlatego warto po nią sięgnąć. Llosa słusznie podsumowuje, że „doktryna liberalna od początku stanowiła jedną z najbardziej  rozwiniętych form kultury demokratycznej i to dzięki niej upowszechniały się w wolnych społeczeństwa prawa człowieka, wolność wypowiedzi, prawa mniejszości seksualnych, religijnych i politycznych, ochrona środowiska i uczestnictwo zwykłego, szarego obywatela w życiu publicznym”.

Klasyczny liberalizm, w którym fundamentalną rolę odgrywa wolność gospodarcza, przyczynił się do wielu realnych, dobrych zmian w coraz bardzie zglobalizowanym świecie. „Byłoby bardzo źle, gdyby w wyniku tej pandemii globalizacja cofnęła się i przywrócilibyśmy granice, których stopniowe znoszenie kosztowało tyle wysiłku” – oceniał niedawno Llosa. Zew plemienia przypomina liberałom, czego i dlaczego warto bronić, a dla osób o nieliberalnych przekonaniach może być zachętą do ewolucji w kierunku poparcia dla szerokiego zakresu wolności. 

Wszystko, co kocham – ankiety Liberté! :)

Leszek Jażdżewski

Za bardzo jestem Polakiem i romantykiem, żeby godzić się z czyimkolwiek dyktatem: czy to bolszewików przebranych za żołnierzy wyklętych, czy ciotek rewolucji w modnych kawiarniach. 

Co dziś oznacza bycie liberałem?

Myśleć na własny rachunek. To wychodzi sporo drożej niż intelektualne all-inclusive. W pakiecie są promocje, pozornie duży wybór, ale i tak kończysz w tych samych kiepskich dekoracjach w równie kiepskim co zwykle towarzystwie.  Liberałom obce są zachowania stadne. W erze social media ciągłe oburzanie się jest w modzie. Liberał nie wyje i nie wygraża, nie pcha się – to kwestia tyleż smaku co zasad. Tłum z zasady racji mieć nie może, bo, jak pisał nieoceniony Terry Pratchett, „Iloraz inteligencji tłumu jest równy IQ najgłupszego jego przedstawiciela podzielonemu przez liczbę uczestników”. 

Co liberał może wnieść do wspólnoty?

Zdrowy sceptycyzm i delikatny dystans. Chłodną głowę, bez której wspólnota zdana jest na emocjonalne rozedrganie. Szacunek – jeśli szanujesz sam siebie, nie możesz nie szanować innych. Odwrócenie tej reguły najprościej tłumaczy zwolenników ideologii, którzy wolne jednostki ustawialiby w równe szeregi. Wspólnota dla liberała jest czymś ambiwalentnym. Wolałby móc ją sobie wybrać, a to wspólnota wybrała, czy raczej ukształtowała jego. Miał dużo szczęścia, jeśli mógł w toku inkulturacji odkryć i przyswoić ideę wolności. To, że zakiełkowała ona i wzrosła w społeczeństwach niewolnych jest, dla racjonalnego liberała, nieustającym, jeśli nie jedynym, źródłem optymizmu. Liberał zrobi wszystko, żeby powstrzymać rękę sąsiada podkładającą ogień pod stodołę. Ręka nie zadrży mu, gdy przyjdzie mu bronić przed przemocą lub hańbą własnej wspólnoty. Wspólnoty ludzi wolnych. 

Która z wolności osobistych jest dla Ciebie najważniejsza? Której jesteś skłonna/skłonny najbardziej bronić?

Autonomii myślenia i działania. Nie mam najmniejszej potrzeby rządzić innymi, ale staję na barykadzie, kiedy czuję, że ktoś próbuje rządzić mną. Ktoś, komu tego prawa nie przyznałem sam, kto narusza powszechnie przyjęte zasady ograniczonej władzy, rości sobie prawo do narzucania mnie i pozostałym swoich obmierzłych zasad, czy raczej ich braku. Za bardzo jestem Polakiem i romantykiem, żeby godzić się z czyimkolwiek dyktatem: czy to bolszewików przebranych za żołnierzy wyklętych, czy ciotek rewolucji w modnych kawiarniach. 

Jaka sfera wolności jest dziś najbardziej zagrożona i jak temu przeciwdziałać?

Wolność myśli. Ten orwellowski potworek zmaterializował się dziś w świecie, w którym niemal nic nie ginie. W którym jeden czuje się strażnikiem moralności drugiego, w obozie bez drutów kolczastych, bo wszyscy pilnują wszystkich. Foucault by tego nie wymyślił. Skoro każdy czuje, że ma prawo do swojego oburzenia i do bycia urażonym, do tego by pilnować „przekazu”, niczym w jakiejś podrzędnej politycznej partyjce, wówczas wszelka komunikacja skazana jest na postępującą degradację, zamienia się w rytuał wspólnego rzucania kamieniami w klatkę przeciwnika. 

Social media cofają nas do ery przednowoczesnej, w której światem rządziły tajemnicze bóstwa, od których wyroków nie było odwołania, których nie można było poznać rozumem, a jedynie składać hołdy, z nadzieją na przebłaganie. Historia zatoczyła koło i znajdujemy się w wiekach ciemnych – wirtualnych, które w narastającym tempie przejmują tak zwany real. Liberałowi pozostaje walczyć i mieć nadzieję. Na Oświecenie. 

Wszystko, co kocham… czyli co? Największa pasja/miłość Twoja-liberała?

Liberałowie są ciekawi, bo pasje, tak jak osobowości i przemyślenia, mają indywidualne. Są jak koty, z jednego gatunku, ale nie tworzący jednorodnego stada. Nie wchodząc zanadto w prywatność (ważną dla każdego liberała nie-ekshibicjonisty), cenię sobie intelektualne fascynacje i przyjaźnie. Długie rozmowy, odkrywanie nowej, podobnej, a jakże innej, osoby w jej pasjach i przemyśleniach niezmiennie dostarcza dreszczu emocji, z którym niczego nie da się porównać. 

Wiele z tych znajomości zawieranych jest w podróżach, bez wykupionych biletów, bez znajomości celu ani drogi, która nieraz wiedzie przez zaświaty i krainy wyobrażone. Tak wygląda odkrywanie nowej wspaniałej książki, czy powrót do przerwanej rozmowy z zakurzonym przyjacielem sprzed lat. Peregrynacje przez cudzą wyobraźnię bywają równie, jeśli nie bardziej, fascynujące, niż banalne rozmowy, na które skazuje nas rutyna codzienności. 

„Podróżować, podróżować, jest bosko”*  

*Maanam, Boskie Buenos 

Piotr Beniuszys

Nie wolno się poddawać. Czyni tak wielu Liberałów Tylko z Nazwy (LiTzN), którzy uznają, że socjaldemokracja jest „nowym liberalizmem”. 

Co dziś oznacza bycie liberałem?

Liberalizm w użyciu praktycznym jest dwustronną transakcją wiązaną. Liberał to człowiek, który zobowiązuje się nie dyktować innym ludziom, jak mają żyć. Ale też szerzej: nie naciskać, nie ewangelizować, nie potępiać, nie poniżać, nie wartościować. Jeśli nie potrafi tego uniknąć – a tak bywa, bo jesteśmy zwykłymi ludźmi – to najlepiej się życiem innych nie interesować. Dodatkowo – bo liberalizm, jak mówił Ortega y Gasset, jest najszlachetniejszym wołaniem, jakie kiedykolwiek rozległo się na tym padole, a więc nie może popaść w minimalizm negatywizmu – jest tutaj powinność, aby wolny wybór drugiego bronić przed trzecim. Zwłaszcza jeśli ten trzeci jest od drugiego silniejszy, a tym bardziej jeśli jest on wpływową grupą, Kościołem, rządem lub korporacją. 

To jedna strona transakcji. Drugą jest to, że liberał ma prawo oczekiwać wzajemności. Czyli, aby także nikt nie starał się mu dyktować, jak ma żyć. Być liberałem oznacza bronić się przed absurdem państwowej legislacji, presją społeczną, dyktatem przestarzałych norm i postaw. Nie popadać w radykalizm rewolucji, ale ciągle napędzać ruch w kierunku zmiany społecznej. Obalać szkodliwe autorytety, ale bronić pozycji rozumu i wiedzy w starciu z emocjami i prymitywizmem.

Co liberał może wnieść coś do wspólnoty?

Nie ma czegoś takiego jak „wspólnota”. Ale oczywiście tylko w sensie obiektywnym. W zakresie ludzkich, subiektywnych odczuć i postaw, wspólnota jest realną potrzebą. Liberałowie powinni wnosić w życie ludzi wokół nich pogląd, który może być wspólny dla liberałów i znacznej części nie-liberałów: jednostka ludzka jest najwyższą wartością i podmiotem wszystkich działań. Godność człowieka jest nienaruszalna i każdemu człowiekowi należy się nieodwoływalny szacunek. W ujęciu liberalnym wyrazem tego szacunku jest wizja człowieka, jako istoty wolnej. Liberał broni wolności także nie-liberałów przed innymi nie-liberałami z szacunku dla człowieka. Nie-liberałowie, szanując człowieka, który od nich się różni, mogą z kolei wnosić inne cenne wartości do tzw. wspólnoty.

Która z wolności osobistych jest dla Ciebie najważniejsza? Której jesteś skłonna/skłonny najbardziej bronić?

Najwyżej stawiam wolność słowa, gdyż w gruncie rzeczy jest fundamentem większości liberalnych wolności. Nieme indywiduum nie jest w stanie obronić żadnej ze swoich wolności. Nie jest także w stanie z żadnej korzystać. Bez obywatelskiej podmiotowości i siły własnego głosu, wolność przedsiębiorcy, wiernego/ateisty, jednostki pragnącej kształtować niestandardowo swój styl życia, jest wolnością na ruchomych piaskach. Strach przed karą za „nieprawomyślne słowo” paraliżuje 99% z nas.

Jaka sfera wolności jest dziś najbardziej zagrożona i jak temu przeciwdziałać?

W Polsce zagrożona jest każda wolność: konserwatyzm nieprzerwanie chce kontrolować nasz styl życia, zmiany ustrojowe zagrażają wolności politycznej, a presja na media – wolności słowa. Jednak – jeśli spojrzeć szerzej, zarówno na Polskę, jak i na świat zachodni – to najbardziej zagrożona jest obecnie wolność gospodarcza. Od kryzysu 2008 roku skuteczna okazała się narracja zniechęcająca do wolnego rynku i konkurencji. Wyrosłe w tej rzeczywistości pokolenia domagają się opieki państwa. Tak samo, jak nie boją się groźby utraty prywatności, którą niosą ich smartfony i aplikacje, tak nie boją się ryzyka związanego z omnipotencją rozbudowanego rządu.

Nie wolno się poddawać. Czyni tak wielu Liberałów Tylko z Nazwy (LiTzN), którzy uznają, że socjaldemokracja jest „nowym liberalizmem”. Zamiast tego należy nieustannie, pokazując przykłady z historii, przestrzegać przed tym, dokąd prowadzi odrzucenie indywidualizmu, formułowanie celów kolektywistycznych i poddanie aktywności ludzi narzuconym „planom” i „programom” rządu. Cena, jaką się płaci za opiekę państwa, bywa niesłychanie wysoka.

Wszystko, co kocham… czyli co? Największa pasja/miłość Twoja-liberała?

Pod każdym względem należę do uprzywilejowanej w Polsce większości. Jestem białym mężczyzną, heteroseksualnym ojcem wielodzietnej rodziny, ochrzczonym katolikiem z „konkordatowym” ślubem, pochodzącym z inteligenckiego, lekarskiego domu, pełnosprawnym człowiekiem, wychowanym w obrębie polskiego kodu kulturowego.

Traktuję to jako zobowiązanie, aby stawać po stronie praw wszystkich mniejszości oraz ludzi nieuprzywilejowanych w polskiej rzeczywistości. Moją pasją jest bronić praw ludzi o innym kolorze skóry; praw kobiet do wyboru i decydowania o własnej drodze życia, tak w jego intymnej, jak i zawodowej i publicznej sferze; walczyć słowem o równouprawnienie osób LGBT+ w postaci małżeństwa dla wszystkich; bronić wolności religijnej, pielęgnować życie religii mniejszościowych w Polsce i chronić je przed dominacją katolicyzmu, opowiadać się za równością wyznań oraz osób bezwyznaniowych w sferze publicznej, której gwarantem może być tylko całkowity rozdział Kościołów od laickiego państwa; wspierać najskuteczniejsze metody ułatwiania awansu społecznego osób mających trudny start w postaci dostępu do bezpłatnej edukacji, a także innych programów rozwojowych dla młodych absolwentów; popierać poszerzanie pomocy osobom z każdym rodzajem niepełnosprawności aż do maksymalnie możliwego ograniczenia/eliminacji jej skutków; być adwokatem otwarcia Polski na przybyszy z innych państw i kręgów kulturowych, promować idee tolerancji wobec ludzi innych narodów, ras, religii, kolorów skóry i tradycji; bezwzględnie zwalczać każdy przejaw antysemityzmu.

Olga Łabendowicz

Współczesny liberał to ktoś, kto walczy ze zmianami klimatu – zarówno w wymiarze kolektywnym, społecznym, jak i indywidualnym, wprowadzając we własnym życiu szereg zmian, które pozwolą spowolnić globalne procesy, które już zostały zapoczątkowane.

Co dziś oznacza bycie liberałem?

Bycie liberałem we współczesnym świecie oznacza konieczność stosowania kompleksowego podejścia do rzeczywistości i dbanie o to, byśmy jako ludzkość stawali się najlepszą wersją siebie. W praktyce sprowadza się to do kultywacji już sprawdzonych wartości, takich jak wolność, równość, odpowiedzialność, walka o społeczeństwo otwarte, rządy prawa i wolny rynek. Jednak nie możemy dłużej myśleć o tych kwestiach w sposób, w jaki robiliśmy to do tej pory. To już nie wystarcza.

W dobie kryzysu klimatycznego i rosnących napięć społeczno-politycznych musimy pójść o krok dalej i rozszerzyć dotychczasowe definicje tych kluczowych dla liberałów pojęć, by móc adekwatnie reagować na bieżące wydarzenia i potrzeby. Dlatego też współczesny liberał to ktoś, kto walczy ze zmianami klimatu – zarówno w wymiarze kolektywnym, społecznym, jak i indywidualnym, wprowadzając we własnym życiu szereg zmian, które pozwolą spowolnić globalne procesy, które już zostały zapoczątkowane. Nasze codzienne wybory konsumenckie, decyzje żywieniowe, aktywizm i faktyczne zaangażowanie, wszystko to wywiera przynajmniej pośredni wpływ na nasz świat. Liberałowie mają zaś szczególny obowiązek stanowić dobry przykład praktyk, które przestają być pustymi słowami, deklaracjami, a stają się rzeczywistością. 

Liberał to zatem osoba o poczuciu bezwzględnej i kompleksowej odpowiedzialności, w przeciwieństwie do tej o charakterze wybiórczym, skupionym wyłącznie na świecie idei. Liberalizm winien stać się zatem praktycznym stylem życia, a nie tylko orbitowaniem wokół wartości o charakterze uniwersalnym i fundamentalnym – co winno zaś dziać się równorzędnie i z uważnością na wszystkich poziomach.  

Co liberał może wnieść coś do wspólnoty?

Tym, co liberałowie wnoszą do wspólnoty są przede wszystkim empatia i odpowiedzialność. Na drugiego człowieka patrzymy bowiem nie przez pryzmat naszych własnych oczekiwań, narzucając utarte i wyłącznie powszechnie akceptowalne klisze, lecz niejako przez soczewkę otwartości i akceptacji. Do codzienności podchodzimy z poczuciem odpowiedzialności za samych siebie i całe społeczeństwo, dążąc do tego, by świat stawał się lepszym – nie tyko w obliczu kryzysu, lecz także w chwilach względnego spokoju. 

Dodatkowo, jako że liberalizm oparty jest na rozsądku i wiedzy, jako liberałowie potrafimy wskazać obszary, które wymagają szczególnej uwagi i troski. Dlatego też zdajemy sobie sprawę, na czym powinniśmy się skupić jako wspólnota, jakie elementy państwowości wymagają naprawy, czy też gdzie jeszcze wiele nam brakuje w zakresie walki o lepsze jutro, by kolejne pokolenia miały szansę na dobre życie. Jest to możliwe właśnie dzięki temu, że opieramy swoje poglądy na faktach i dobrych praktykach, w przeciwieństwie do populistycznych i pozornie atrakcyjnych wizji promowanych przez osoby wyznające inny system wartości. Dlatego też naszym obowiązkiem, jako liberałów, jest sprawienie, by nasz głos był słyszalny i inspirował kolejne jednostki i grupy. Tylko w ten sposób możemy wspólnie zbudować świat, o jaki zabiegamy.

Która z wolności osobistych jest dla Ciebie najważniejsza? Której jesteś skłonna/skłonny najbardziej bronić?

Katalog wolności osobistych, których ochrona jest dla mnie niezwykle ważna jest szeroki. Jednak obecnie, w tym momencie dziejów, kluczowym prawem każdego człowieka, o które każdy powinien walczyć, jest bez wątpienia prawo do zdrowia i życia – w warunkach, które nie grożą pogorszeniem ich jakości. A jak wiemy z raportów o stanie czystości powietrza i tempie postępowania zmian klimatycznych, władze niektórych państw zdają się wciąć spychać poszanowanie tej nadrzędnej wolności na boczny tor. Dzieję się tak albo z obawy o niepopularność wdrażania bardziej wymagających środków i kroków, mających na celu zadbanie o jakość środowiska (co mogło by się przełożyć na spadek popularności wśród wyborców); bądź też w efekcie czystego lekceważenia kwestii, które dotyczą dosłownie każdej żywej istoty na naszej planecie.

Już sam fakt, iż Konstytucja RP przewiduje możliwość ograniczenia praw i wolności obywatela w sytuacji, gdy jego działania zagrażają środowisku lub stanowi zdrowia innych osób (art. 31 ust. 3) wskazuje na to, jak niepodważalna jest ta wolność. Dlatego też nie tylko jako liberałowie, ale przede wszystkim jako obywatele mamy obowiązek walczyć o przestrzeganie prawa do zdrowia i życia. Nie możemy pozwolić by krótkowzroczność lub ignorancja liderów przełożyła się na pogorszenie się bytu naszego i przyszłych pokoleń – jeśli te mają mieć jakiekolwiek szanse.

Jaka sfera wolności jest dziś najbardziej zagrożona i jak temu przeciwdziałać?

W Polsce borykamy się obecnie z całą gamą poważnych zagrożeń. Oprócz tych wynikających z braku poszanowania prawa do zdrowia i życia, które winno być niepodważalne, z trwogą obserwuję działania lokalnych władz, które wprowadzają na swoim obszarze tzw. „strefy wolne od LGBT”. Ze zgrozą przeglądam zapytania od znajomych z zagranicy, dopytujących „co się u nas dzieje?”; z zażenowaniem próbuję tłumaczyć, w jaki sposób tak krzywdzący i niezgodny z konstytucją pomysł znajduje obecnie odzwierciedlenie w rzeczywistości polskich miast i wsi. 

Jako osoby świadome i odpowiedzialne za nasze społeczeństwo nie możemy wyrażać zgody na tak bezczelne sprzeniewierzenie wartości inkluzywności i otwartości, za którymi stoimy. Musimy wyrazić otwarty sprzeciw ku tego typu praktykom i edukować młode pokolenia w duchu otwartości i zrozumienia. Tylko na tych wartościach możemy budować świat, w którym czyjaś orientacja seksualna, religia, czy system przekonań (gdyż dotychczasowe uchwały mogą stanowić zaledwie pretekst do wdrażania kolejnych wykluczających projektów…) będą sprawą dotyczącą tylko samych zainteresowanych. Nie może być przyzwolenia na tworzenie stref, w których ktoś nie jest mile widziany. W efekcie, nie tylko osobom bezpośrednio pokrzywdzonym robi się w tym kraju po prostu niewygodnie. 

Wszystko, co kocham… czyli co? Największa pasja/miłość Twoja-liberała?

Podejmowanie działań dla dobra wspólnoty (ludzi i zwierząt). Wzięcie odpowiedzialności za inne istoty, dążenie do poprawy ich dobrostanu oraz aktywne promowanie rozwiązań, które mogą pomóc nam zapobiec katastrofie klimatycznej. To wolontariat, to akcje społeczne wprost na ulicach, akty nieposłuszeństwa obywatelskiego (gdy takie są uzasadnione), to prawo do krytycznego odnoszenia się do złych praktyk w polityce, godzącym w podstawowe wolności obywatelskie, to organizowanie i realne (a nie tylko deklaratywne) wspieranie inicjatyw prospołecznych, ekologicznych i prozwierzęcych. Moją największą miłością jako liberałki jest zatem aktywność, w każdym tego słowa znaczeniu i na każdym polu, które jest mi bliskie. Bowiem tkwiąc w letargu jeszcze nikt niczego nie osiągnął.   

Sławomir Drelich

Prawo do szczęścia napotyka swoich wrogów w różnych miejscach i w różnym kontekście. Ci wrogowie mogą mieć charakter zinstytucjonalizowany, kiedy to legalnie działające instytucje państwa uniemożliwiają człowiekowi realizację tego prawa.

Co dziś oznacza bycie liberałem? 

Bycie liberałem w pewnym sensie znaczy zawsze to samo, a mianowicie stanie na straży wolności jednostki ludzkiej; chronienie jej przed wszystkim, co może jej zagrażać; zabezpieczanie praw każdego człowieka tak, aby miał on pełną możliwość realizowania swojej wizji szczęścia poprzez wybraną przez siebie ścieżkę życiową; na tyle rzecz jasna, na ile jego wizja szczęścia i wybrana ścieżka życiowa nie wkraczają w sferę wolności innych jednostek. Tak na to patrząc, zarówno liberałów klasycznych i demokratycznych, jak też socjalnych i neoliberałów, łączył ten sam wspólny mianownik. On jest także dziś, czyli 331 lat po publikacji przez Locke’a  Dwóch traktatów o rządzie i Listu o tolerancji, wciąż aktualny i nadal obowiązuje – jak sądzę – wszystkich liberałów.

Patrząc jednak z innej perspektywy, różni nas jednak niesamowicie wiele, bo zarówno w czasach Locke’a czy Monteskiusza, jak też Johna Stuarta Milla, Leonarda Hobhouse’a czy tym bardziej w czasach dzisiejszych, inne czyhają na jednostkę ludzką zagrożenia. Początkowo była to monarsza władza despotyczna, której granice uprawnień dopiero dzięki klasycznym liberałom zaczęto zarysowywać. W XX wieku były to roszczenia środowisk antywolnościowych – tak faszystowskich, jak i komunistycznych – oraz nadmiernie rozbudowane, przeregulowane państwo. Sądzę jednak, że w XXI wieku te zagrożenia są całkowicie odmienne. Chyba w mniejszym stopniu – wbrew pozorom – jest zagrożenie to niesie dziś państwo i jego aparat, gdyż większość skonsolidowanych demokracji przeprowadziła proces decentralizacji władzy publicznej oraz zbudowało skuteczny aparat kontroli władzy. 

Dziś liberałowie chronić powinni człowieka przed tymi, których nie widać, a którzy wpływają na nas trochę bez naszej zgody, a często bez naszej świadomości o tym wpływie. To skomplikowany świat wielkich transnarodowych korporacji oraz finansjery, który dyktuje nam mody i wzorce zachowań, przekształca nas w tępą konsumpcjonistyczną marionetkę, śledzi wszystkie nasze ruchy i gromadzi na nasz temat wszelkiego rodzaju dane. Relacje między tym światem a niektórymi rządami oraz ich służbami są również niejasne i nieoczywiste. To są dziś zagrożenia dla naszej wolności. Śmiać mi się chce, kiedy osoby nazywające się liberałami krzyczą i rwą szaty w obronie niedziel handlowych, a nie dostrzegają, jaki wpływ na nasze życie mają wielki kapitał i transnarodowe korporacje. Mam czasem wrażenie, że niektórzy przespali zmiany, jakie spowodowała globalizacja, i łudzą się, że świat jest wciąż tak prosty jak w czasach Adama Smitha. Liberał zawsze musi być obrońcą jednostki ludzkiej i jej wolności, ale najpierw musi właściwie zdefiniować zagrożenia, z którymi jednostka ludzka w danych czasach się boryka. 

Czy liberał może wnieść coś do wspólnoty?

Błędem środowisk liberalnych było to, że pozwoliły na utrwalenie ich wizerunku podporządkowanego dominującym w latach 70. i 80. XX wieku nurtom neoliberalnym i ekonomicznocentrycznym. Przyjmowały one dość skrajne – także w ramach ideologii liberalnej – poglądy dotyczące wizji społeczeństwa, które daleko wychodziły poza zdefiniowany w XVIII i XIX wieku indywidualizm, a przyjmowały radykalny atomizm społeczny. Utrzymywanie, że społeczeństwo nie istnieje, to nie tylko poznawczy błąd, ale przede wszystkim błąd teleologiczny, gdyż przynosi on dla liberałów i liberalizmu straszne skutki. Chyba najważniejszym z nich jest utożsamienie dobra z interesem, czyli oderwanie od idei dobra – zarówno jednostkowego, jak i wspólnego – jej moralnych konotacji, a podporządkowanie konotacjom ekonomicznym. Niestety taki punkt widzenia odbił się tragicznie na rozumieniu wspólnoty i dyskursie wokół spraw wspólnotowych wśród liberałów. Widać to wzorcowo w polskim dyskursie liberalnym – czy właściwie pseudoliberalnym – którego przejawy dostrzec można nie tylko w wypowiedziach polityków, intelektualistów oraz publicystów, ale jego niesmaczne niekiedy wykwity wyskakują niespodziewanie w kolejnych okienkach facebookowych i twitterowych, wzywając nie wprost o pomstę do nieba.

Liberałowie tymczasem bardzo wiele wnieśli w funkcjonowanie współczesnych wspólnot demokratycznych, a jeszcze więcej wnieść mogą. Wnieśli pewien porządek symboliczny, ład instytucjonalny oraz ramy ustrojowe, w których dziś funkcjonujemy. Natomiast to, co powinni wnosić dziś, musi jednakże daleko wychodzić poza obronę instytucjonalnego ładu liberalno-demokratycznego. Wspólnota polityczna potrzebuje liberałów ze względu na ich przywiązanie do praw człowieka, stanie na straży wolności osobistych i politycznych, umiejętność przyjęcia indywidualistycznego punktu widzenia, dostrzeżenia potrzeb, możliwości i szans każdej jednostki ludzkiej. Liberałowie wnoszą do współczesnej wspólnoty politycznej wiarę w ludzki rozum i racjonalność, jednakże – jak się zdaje – potrafią spoglądać na rzeczywistość społeczną krytycznie, świadomi konieczności jej mądrego przekształcania. Mam czasem wrażenie, że niektórzy polscy liberałowie zapominają, że siłą tej ideologii była wiara w postęp, a przecież postęp to zmiana, czyli sprawianie, że świat nas otaczający będzie systematycznie dostosowywany do naszych dążeń i oczekiwań, te zaś przecież nieustannie się zmieniają. 

Przede wszystkim jednakże liberałowie muszą na nowo odkryć ideę wspólnoty czy też przypomnieć sobie o niej. Nie wolno nam poprzestawać na pewnych konkluzjach Misesa czy Hayeka, kiedy tuż obok na tej samej półce stoi bliższy liberalnemu wspólnemu mianownikowi John Rawls. Nie bez powodu opus magnum Rawlsa nosi tytuł Teoria sprawiedliwości, bo przecież trudno sobie wyobrazić rzetelną refleksję o sprawiedliwości poza kontekstem wspólnoty. Wyrwanie idei sprawiedliwości z kontekstu wspólnotowego skutkuje co najwyżej nadaniem jej rangi zasady regulującej prawo własności, jak chciał chociażby Nozick, a to przecież kolejny przykład wyrwania liberalizmu z kontekstu moralnego i nadanie mu wyłącznie ekonomiczno-legalistycznej wykładni. Mam wrażenie, że jest to wykładnia na dłuższą metę szkodliwa.

Która z wolności osobistych jest dla Ciebie najważniejsza? Której jesteś skłonny najbardziej bronić?

Nie mam wątpliwości, że tą z osobistych wolności, która – moim zdaniem – zasługuje na dogmatyczną wręcz obronę jest prawo człowieka do szczęścia i wyboru drogi do niego wiodącej. Uważam ją za wolność fundamentalną, gdyż to na niej opierają się wszystkie inne wolności; to jej realizację – jak sądzę – zapewniają wszystkie instytucje i zasady liberalno-demokratycznego państwa; wreszcie to tę wolność pozytywną mają zapewnić kolejne wolności negatywne, stanowiące swoiste zabezpieczenie autonomii jednostki ludzkiej. 

Prawo do szczęścia napotyka swoich wrogów w różnych miejscach i w różnym kontekście. Ci wrogowie mogą mieć charakter zinstytucjonalizowany, kiedy to legalnie działające instytucje państwa uniemożliwiają człowiekowi realizację tego prawa. Mam tutaj na myśli chociażby brak możliwości zawarcia sformalizowanego związku osobom tej samej płci oraz brak zabezpieczenia takiego związku przez państwo. Ci wrogowie mogą mieć charakter społeczny i nieformalny, kiedy tzw. większość usiłuje wymusić na mniejszości określone postawy. Chęć wymuszenia na kobiecie urodzenia dziecka czy też oczekiwanie od człowieka, że będzie milczał na temat swojej tożsamości seksualnej czy płciowej, przekonań filozoficznych czy religijnych, to przecież również forma ograniczenia prawa do szczęścia, które najwidoczniej nie zostało właściwie zabezpieczone. Ci wrogowie mają wreszcie charakter ekonomiczny – to wszyscy ci, którzy przekształcają nasze wzorce kulturowe, dyktują mody i zachowania, manipulują nami poprzez nowoczesne technologie i media, propagują określone style życia, aby nie tylko uczynić z nas nowych niewolników, ale również zarobić na tym niewolnictwie solidne pieniądze. Tylko z pozoru ci nowi lewiatani różnią się od dziewiętnastowiecznych właścicieli plantacji bawełny w południowych stanach amerykańskich. 

To właśnie prawo człowieka do szczęścia jest budulcem i ono – moim zdaniem – zasługuje na emocjonalną i twardą obronę.

Jaka sfera wolności jest dziś najbardziej zagrożona i jak temu przeciwdziałać?

Nie będę mówił tutaj o zagrożeniach naszego prawa do prywatności, bo chyba wszyscy już dziś zdajemy sobie sprawę z tego, że prywatność umarła. Częściowo my tę śmierć spowodowaliśmy, kiedy zrzekaliśmy się kolejnych okruchów prywatności, pragnąc zapewnić sobie bezpieczeństwo. Później jednak kolejne nowoczesne technologie zaczęły się wdzierać do naszego życia, ułatwiając je oczywiście, ale niekoniecznie zawsze mieliśmy możliwość realnie przeciwstawić się temu procesowi. Co z tego bowiem, że ktoś nie posiada kont w mediach społecznościowych albo nawet posiadając je ogranicza się wyłącznie do śledzenia aktywności innych? Przecież na każdym skrzyżowaniu, w każdym miejscu publicznym, w budynkach użyteczności publicznej i przedsiębiorstwach, a coraz częściej w pojazdach transportu zbiorowego, zamontowane są kamery monitoringu śledzące każdy nasz ruch, zdolne do szybkiego zidentyfikowania naszej tożsamości. Prawie każdy dziś korzysta z rachunku bankowego przez internet, a niejednokrotnie zdalnie przy pomocy zainstalowanej na smartfonie aplikacji. Każdy chyba płaci kartą płatniczą, niektórzy płacą telefonami. Nasze telefony śledzą naszą aktywność, zaś kamery satelitarne, z których korzystają niektórzy giganci biznesowi, pozwalają na mapach dostrzec spacerujących na obrzeżach miasta kochanków – i co z tego, że zamazano im twarze oraz tablice rejestracyjne samochodów? Nie sądzę, abyśmy potrafili temu wszystkiemu przeciwdziałać. Chciałbym jednak, aby mądrze i ze spokojem próbować przewidywać, co może wydarzyć się w przyszłości, jakie mogą być tego negatywne dla nas skutki. Jako politolog czy filozof nie mam tutaj żadnego pomysłu. To chyba przede wszystkim zadanie dla specjalistów od nowych technologii, cyberbezpieczeństwa, robotyki itp. 

Drugie z zagrożeń, na które chciałem wskazać, dotyczy naszego prawa do decydowania, a konkretniej do podejmowania autonomicznych i niezależnych decyzji. Wiąże się to z nowymi technologiami i nowymi mediami, gdyż te mają na nas coraz większy wpływ. Trudno właściwie wskazać, kiedy nasza decyzja wynikała z realnego i racjonalnego namysłu, kiedy zaś była efektem reklamy, kryptoreklamy, sugestii, socjotechniki. A przecież podejmujemy decyzje konsumenckie, podejmujemy decyzje polityczne, podejmujemy również decyzje w sprawach dotyczących naszego życia rodzinnego i społecznego. W tej sprawie jednakże nie musimy być aż tak bezradni. Kluczowa jest tutaj bowiem edukacja do postaw krytycznych, czyli przystosowanie współczesnego człowieka do radzenia sobie z otaczającym go światem, umiejętnego poruszania się w nim, sceptycyzmu względem atakujących nas zewsząd bodźców. Człowiek musi się nauczyć mówić „nie” technologiom, mediom, reklamie, czyli tym wszystkim nowym lewiatanom, którzy nas otaczają. Krytyczna postawa będzie za chwilę jedynym narzędziem samoobrony człowieka, który rodzi się ze smartfonem w ręku. A i tak nie można mieć pewności, że sama ta postawa wystarczy, aby nas ochronić. 

Wszystko, co kocham… czyli co? Największa pasja/miłość Twoja-liberała.

Liberalizm nie jest dla mnie po prostu ideologią, której w którymś momencie życia można zrezygnować i której można się wyrzec – chociaż to oczywiste, że można! – ale traktuję liberalizm jako raczej życiową postawę, której zasadniczym celem jest przede wszystkim wolność człowieka i dążenie do jej maksymalizowania. Zrozumiałe, że różni ludzie różnie ten swój liberalizm – o ile także postrzegają go jako życiową postawę – mogą odmiennie werbalizować i wcielać w życie. Gdybym miał wspomnieć o moich pasjach i miłościach, a jednocześnie pozostać w liberalnej atmosferze, to musiałbym wymienić książki i góry. Książki, ponieważ towarzyszą mi od dziecięcych lat i na różnych etapach mojego życia definiowały mi moje cele, zamierzenia, plany, ale także wartości. Książka jest ucieleśnieniem wolności intelektualnych: wolności do ekspresji twórczej i artystycznej, wolności do głoszenia swoich poglądów i przekonań, wolności myśli i światopoglądu. W taki sposób podchodzę do mojej każdej lektury, a – muszę się przyznać – podejmowanie decyzji co do tego, po którą z zalegających na stosie książek do przeczytania sięgnę, to gigantyczny problem. 

Druga z miłości to góry! Staram się spędzać w nich każdy wolny moment. Góry dają mi poczucie swobody, której we współczesnym społeczeństwie brakuje chyba wszystkim ludziom miłującym wolność. I bynajmniej nie należę do liberałów-utopistów, którzy pragnęliby wybudować libertariańską utopię ze stron Atlasa zbuntowanego Ayn Rand; wierzę w społeczeństwo i ogromny jego wpływ na jednostkę ludzką, jednocześnie nie definiując go jako czynnik wyłącznie opresyjny i zniewalający. Jednakże góry dają człowiekowi miłującemu wolność poczucie chwilowego wyzwolenia się z kajdan codziennych obowiązków, konwencji społecznych i konwenansów, zawodowych ograniczeń i społecznych zobowiązań. Oczywiście nie jest tak, że w górach nie ma żadnych zasad, podobnie zresztą jak w społeczeństwie. Trzeba jednak przyznać, że w górach można zaczerpnąć świeżego powietrza, zarówno w dosłownym słowa tego znaczeniu, jak też na poziomie metaforycznym. Wszystkich miłujących wolność namawiam więc do górskich wędrówek, a jeśli znajdą na to czas w górach, to warto jednocześnie umilić sobie czas kilkoma stronami dobrej lektury w warunkach naturalnych. 

Tomasz Kasprowicz

Liberałowie mogą wiele wnieść do wspólnot, które nie są zastygłe na swoich stanowiskach. Liberał może wnieść świeżą perspektywę, zanalizować błędy i wskazać drogę na przyszłość. Wykluczenie liberałów to korzyść krótkookresowa – zwarcie szeregów i zapewnienie jednolitości. Na dłuższą metę to jednak śmierć.

Co dziś oznacza bycie liberałem?

A czy oznacza cokolwiek innego niż wczoraj? Bycie liberałem to przekonanie, że najpierw się jest jednostką, a dopiero później członkiem wspólnoty. Efekty takiego podejścia są oczywiście różne w różnych czasach i dziś łatwiej być liberałem. Za brak przynależności czy odejście od jakiejś wspólnoty nie grożą już tak daleko idące konsekwencje (przynajmniej w świecie Zachodu) – co najwyżej publiczne zelżenie czy fala hejtu, ale nie kara śmierci. Uznanie przewagi indywidualizmu nad kolektywizmem nie oznacza, że liberał we wspólnotach nie bierze udziału. Są nawet wspólnoty liberałów – jak Liberte! W końcu człowiek jest zwierzęciem stadnym. Ale dla liberała udział we wspólnocie jest działaniem dobrowolnym więc wszelkie próby narzucania woli jednostce przyjmuje podejrzliwie. Co nie oznacza, że nie potrafi dostrzec ich zalet w sensie efektywności takich typów organizacji. Można być liberałem i zwolennikiem UE czy ONZ. Choć są i libertarianie, którzy wszelkie wspólnoty, łącznie z państwowymi, najchętniej by znieśli.

Co liberał może wnieść coś do wspólnoty?

Liberał to dla wspólnoty zwykle problem. Wynika to z faktu, że liberałowie nisko cenią lojalność są więc pierwszymi kandydatami do jej opuszczenia czy krytykowania. Są zatem wspólnoty, które liberałów w swoich szeregach nie chcą. Szczególnie dotyczy to wspólnot zamkniętych gdzie dowolny glos krytyczny jest właściwie niedopuszczalny. Partie polityczne są tu podstawowym przykładem: wśród członków PiS nie usłyszymy narzekań na karierę towarzysza Piotrowicza czy mgr Przyłębskiej powołanej przez Rade Państwa – mimo że podejrzewam wielu z nich to mierzi. Członkowie KO zaś nie wypowiedzą złego słowa o zachowaniach sędziów za III RP – choć każdy wie, że takie były. Lojalność nie pozwala im wystąpić przeciw swemu plemieniu – a liberałowie lojalności nie uznają. Dlatego jako liberał nie mam problemu przyznać jako Polak, że Polska ma w XX stuleciu wiele powodów do wstydu – co dla narodowców jest niedopuszczalne nawet w świetle ogólnie znanych faktów. Ale narodowcy postrzegają naród jako wspólnotę zamkniętą i nieznoszącą krytyki.

Liberałowie mogą jednak wiele wnieść do wspólnot, które nie są zastygłe na swoich stanowiskach. Liberał może wnieść świeżą perspektywę, zanalizować błędy i wskazać drogę na przyszłość. Bez wewnętrznego fermentu pojawia się marazm i okopanie na starych pozycjach – a co za tym idzie koniec końców oderwanie od rzeczywistości i utrata siły. Wykluczenie liberałów to korzyść krótkookresowa – zwarcie szeregów i zapewnienie jednolitości. Na dłuższą metę to jednak śmierć. 

Która z wolności osobistych jest dla Ciebie najważniejsza? Której jesteś skłonna/skłonny najbardziej bronić?

Oczywiście najważniejsza jest ochrona życia – to dość oczywiste bo bez życia nie ma wolności. Chyba jednak nie o to chodziło w tej ankiecie. Wolność osobista na jakiej buduje moje poczucie bezpieczeństwa to wolność poruszania się. Daje ona szanse na zmianę wspólnoty w jakiej się znajduje kiedy stanie się nazbyt opresyjna. Jestem zwolennikiem integracji europejskiej z całego szeregu powodów. Jednak powodem dla mnie osobiście najważniejszym jest właśnie poszerzenie wolności poruszania się i ewentualny Polexit przeraża mnie najbardziej z powodu zamknięcia tej furtki.

Jaka sfera wolności jest dziś najbardziej zagrożona i jak temu przeciwdziałać?

W Polsce jak wiemy najbardziej zagrożona jest wolność do sprawiedliwego sądu. Chyba nie ma się co tu rozpisywać – bo wiele o tym napisano. Napięcia globalne jednak ujawniają, że mogą pojawić się problemy na poziomie bardziej podstawowych wolności. Trzymajmy kciuki by kryzysy te nie zmaterializowały się bowiem w czasach kryzysów zwiera się szyki i – jak pisaliśmy wcześniej – to złe czasy dla liberałów. 

Wszystko, co kocham… czyli co? Największa pasja/miłość Twoja-liberała?

Napędza mnie ciekawość i chęć zrozumienia. Interesuje mnie jak tyka świat. To moja główna, obok irytacji, motywacja do działania. Co ciekawa w naszym społeczeństwie zupełnie niezrozumiała.

Rafał Gawin

Potrzebne jest wykreowanie nowej wspólnoty, która będzie rozumiała mechanizmy gospodarcze, społeczne i polityczne, jakie działają w Polsce. Taki truizm, ale do tej pory nie gwarantował tego żaden program nauczania, również ten oferowany przez rządy sprzed 2015 roku, wywodzące się z bardziej liberalnych kręgów

Co dziś oznacza bycie liberałem?

Słownik Języka Polskiego PWN nie ma wątpliwości: liberał to w pierwszym znaczeniu „osoba mająca tolerancyjny stosunek do cudzych poglądów i zachowań, nawet jeśli nie uważa ich za słuszne”. Proste? Niekoniecznie. Większość znanych mi liberałów stawia po prostu na posiadanie liberalnych poglądów (drugie znaczenie słownikowe), nie oglądając się na innych. Czy to wystarcza? No właśnie. Nawet antyliberalnego i prosocjalnego wroga warto po prostu wysłuchać. Ba, chociaż na elementarnym poziomie zrozumieć i zaakceptować. Wtedy też debata publiczna, jak również rozmowy przy niedzielnych obiadach, będą wyglądały inaczej. Będą zwyczajnie bardziej liberalne. Sam mam liberalne poglądy, ale czy można mnie nazwać liberałem? Obawiam się, że byłaby to szufladka nadużyć. Jestem z boku i z pozycji centralnych (nie tylko w znaczeniu geograficznym) empatycznie się przyglądam. Stawiam na pojęciową uczciwość, zwłaszcza gdy o czymś nie mam pojęcia.

Czy liberał może wnieść coś do wspólnoty?

Kluczowe jest doprecyzowanie, do jakiej wspólnoty: czy chodzi o wspólnotę (1) ludzi o podobnych przekonaniach, czy o wspólnotę utożsamianą z grupą ludzi zamieszkujących jakąś jednostkę terytorialną, np. (2) państwo – czyli Naród, czy – szeroko i ponad podziałami – (3) Unię Europejską. W pierwszym i trzecim przypadku odpowiedź brzmi: bardzo niewiele; w trzecim może nawet i nic. I nie mówię tylko o marginalizowaniu Polski w Europie; chodzi mi raczej o pewne opóźnienie filozoficzne, antropologiczne, ogólnie: myśleniowe. Jak również o pomieszanie podstawowych pojęć, równoczesne przyjęcie (po 1989 roku) nurtów i kontrnurtów; problemy z podstawowymi pojęciami, błędnie utożsamianymi z ideologiami: począwszy od gender i feminizmu, a na ekologii, LGBT i innych „groźnych” skrótowcach kończąc. W drugim przypadku: praktycznie wszystko. Począwszy od pracy u podstaw. Rozmowy, wyjaśniania, tłumaczenia pojęć. Otwartości na mnogość interpretacji. Myśleliście kiedyś o lekcjach liberalizmu w szkołach? Po przeprowadzeniu dziesiątek lekcji pisarskich jestem zdecydowanie za i chętnie pomogę.

Potrzebne jest wykreowanie nowej wspólnoty, która będzie rozumiała mechanizmy gospodarcze, społeczne i polityczne, jakie działają w Polsce. Taki truizm, ale do tej pory nie gwarantował tego żaden program nauczania, również ten oferowany przez rządy sprzed 2015 roku, wywodzące się z bardziej liberalnych kręgów.

Która z wolności osobistych jest dla Ciebie najważniejsza? Której jesteś skłonna/skłonny najbardziej bronić?

Znowu odwołam się do Słownika Języka Polskiego PWN, ponieważ najbardziej interesuje mnie wolność jako „możliwość podejmowania decyzji zgodnie z własną wolą”. Za dużo mechanizmów, których znaczenia przeciętny obywatel / członek istniejącej lub wyimaginowanej wspólnoty nie rozumie, sprawia, że decyzje podejmuje w ramach szerszego, nie swojego planu: pod wpływem impulsu, wkurwu (używam tego słowa, ponieważ to już kategoria krytycznoliteracka), miękkiego marketingu lub ciężkiej propagandy. Internet i media, nie tylko publiczne, aż się od niej roją. A w kontekście bieżącej polityki wewnętrznej (zagraniczna, oceńmy to obiektywnie, nie jest prowadzona wystarczająco skutecznie) odmienne od obowiązujących dwóch nurtów poglądów na daną sprawę zdanie jest traktowane jako przejaw lekkomyślności, głupoty, szkodliwego „grania na przeciwników” czy wreszcie – szatańskiego, bo pozbawionego moralnych i etycznych proporcji symetryzmu. Brońmy takiego zdania, tylko ono nas ocali w obliczu niezmiennie sztucznie napędzanego konfliktu, walki o rząd dusz, zwłaszcza gdy przecież bardziej liberalna strona sporu przynajmniej oficjalnie od metafizyki w polityce (zwykle) się dystansuje.

Obok woli funkcjonuje ochota, nie tylko w Warszawie, co sygnalizuję, bo możliwe, że będę chciał taki wątek niedługo rozwinąć.

Jaka sfera wolności jest dziś najbardziej zagrożona i jak temu przeciwdziałać?

Niezmiennie zagrożona jest wolność do formułowania niezero-jedynkowych sądów. Do otwierania łam mediów wszelakich na inność, nietypowość, nowe ujęcia starych problemów czy dwubiegunówki sceny politycznej.

W kraju, w którym przepisy prawa interpretuje każdy laik śledzący na bieżąco scenę polityczną.

W kraju, w którym coraz częściej cel uświęca środki. I strony.

W kraju, w którym wybiera się mniejsze zło, w imię sprzeciwu, bez skonkretyzowanego za. Ponieważ liczy się destrukcja zamiast konstrukcji (o dekonstrukcji nawet nie wspominając).

W kraju, w którym wystarczy być przeciw, jak w utworze postmodernistycznym, gdy przecież ten kierunek w literaturze przyjął się w Polsce bardzo szczątkowo i punktowo.

W kraju, w którym kruszynę chleba podnoszą z ziemi, by nią cisnąć w politycznego wroga, ewentualnie zatruć i podać podczas świątecznego spotkania (o ile w ostatniej chwili ktoś go nie odwoła).

W kraju, w którym idee wyparły wartości, a wartości idee – i poruszamy się po cienkiej powierzchni ogólników, a gdy się zapada, mieszamy i głębsze warstwy, by nie nadziać się na bolesne konkrety, demaskujące naszą doraźną hipokryzję.

Jak temu przeciwdziałać, odpowiadam w przypadku poprzednich pytań: słuchać cierpliwie i jeszcze bardziej wyrozumiale edukować wszelkimi możliwymi sposobami. Nie poniżać nikogo, nie dzielić ludzi według poglądów, majątków, wykształcenia czy stosunku do osiągnięć nierewolucji liberalnej. 

A w szczególności: „świecić” własnym przykładem. Cudzysłów stosuję tu z premedytacją: nie musimy być nieskazitelni, żeby być dobrzy – wystarczy, że się otworzymy na drugiego człowieka. Nie potrzebujemy do tego nawet ścian płaczu czy tablic hańby. I to akurat nie jest truizm.

Wszystko, co kocham… czyli co? Największa pasja/miłość Twoja – liberała?

Literatura i muzyka. To chyba ostatnie bastiony wolności czystej i naturalnej, demaskujące każdą koniunkturę: czytając i słuchając więcej, wykrywa się od razu kalkulacje i stylizacje pod konkretne, najczęściej masowe gusty. I owszem, również przy takim podejściu do tworzenia można wykreować dzieło wybitne i totalne; ale – na dłuższą metę i bez tanich pochlebstw – liczy się indywidualność i oryginalność wypowiedzi. Niepodległość głosu, jak chciałby krytyk, któremu najwięcej na początku drogi zawdzięczałem – Karol Maliszewski. Zbieram książki, zwłaszcza łódzkich autorów. Zbieram płyty, zwłaszcza łódzkich zespołów. Oprócz tego mam dwa miniakwaria, w których pływają kapsle od butelek po piwie (niestety, w niewielkim procencie łódzkiej produkcji, ponieważ takowa prawie nie istnieje). Ale nie promuję tej aktywności ze względu na zawarty w piwie alkohol.

Andrzej Kompa

Nade wszystko liberał szanuje innych, akceptuje ludzi bez względu na ich cechy indywidualne i propaguje tolerancję, niezależnie od niezgody z poglądami wyrażanymi przez członków wspólnoty. Zwalcza rasizm, kseno- i homofobię, szowinizm, antysemityzm, obskurantyzm i antydemokratyzm (obojętnie czy w nurcie autorytarnym czy totalitarnym).

Co dziś oznacza bycie liberałem?

Być liberałem znaczy pamiętać o tym, jak ważna jest wolność jednostki, walczyć o jej przestrzeganie. Nie oznacza jednocześnie braku szacunku czy niedostrzegania roli mikrostruktur i sieci wspólnotowych (rodzina naturalna bądź z wyboru, bliscy, kręgi zawodowe, społeczności lokalne, więzi międzyludzkie itp.). Liberał dba o procedury, o porządek prawny, jest państwowcem i legalistą, a jednocześnie kreuje takie społeczeństwo, w którym każdy jego członek będzie mógł odnaleźć dla siebie właściwe miejsce i odpowiednio szerokie formy wyrażania siebie. Nie neguje przy tym zastanych kręgów identyfikacji zbiorowej (grupa etniczna, kulturowa, wyznaniowa lub językowa, naród), dla stara się szlifować je, pozbawiając nacjonalistycznych, ksenofobicznych albo totalitarnych rysów. Łączy zdrowy patriotyzm (odnoszony do państwa i narodowości) ze zdrowym kosmopolityzmem. Może łączyć tradycjonalizm i postępowość.

Liberalizm oznacza wrażliwość społeczną, bo sprowadzanie liberalizmu do leseferyzmu albo ruchu w obronie przedsiębiorczości i pracodawców to działanie krzywdzące, redukujące i jednocześnie samobójcze. Liberał dba o rzeczywistą demokrację, osiąganą zarówno w monarchii parlamentarnej jak i republice demokratycznej, postrzega liberalną demokrację jako optymalną formę ustrojową, zabezpieczaną tak procedurami, jak i praktyką publiczną. 

Liberał, w duchu liberalizmu humanistycznego, wspiera wolny rynek, ale nie zapomina o potrzebie osłon i zachęt socjalnych. Nie uważa również, by wolny rynek był narzędziem automatycznie preferowanym w każdym sektorze życia społecznego (nie jest nim np. dla edukacji i szkolnictwa wyższego czy obronności).

Nade wszystko liberał szanuje innych, akceptuje ludzi bez względu na ich cechy indywidualne i propaguje tolerancję, niezależnie od niezgody z poglądami wyrażanymi przez członków wspólnoty. Zwalcza rasizm, kseno- i homofobię, szowinizm, antysemityzm, obskurantyzm i antydemokratyzm (obojętnie czy w nurcie autorytarnym czy totalitarnym). Nie można być liberałem i nie zabiegać jednocześnie o pełną realizację podstawowych praw i swobód obywatelskich, nie walczyć o przestrzeganie i pełny dostęp do praw człowieka. Dzisiejszy liberał nie może być nieempatyczny – zwrot egalitarystyczny jest jedną z najlepszych przemian liberalizmu ostatniego czasu, a jednocześnie dla liberalnego zrozumienia indywidualizmu efekt jest dużo strawniejszy niż w wypadku socjalistycznego podejścia do sprawy. 

Co liberał może wnieść coś do wspólnoty?

Tak, bardzo dużo. Nic nie godzi tak dobrze wspólnotowości i indywidualizmu jak liberalizm.  To liberał może pokazywać innym, że można czegoś osobiście nie lubić, nie preferować, a jednocześnie nie zwalczać i nie usuwać. Może wnosić wolność i poszerzać jej sferę. Jeśliby wymieniać dalej: szacunek dla prawa, rzeczywistą demokrację, szacunek dla kultury i całokształtu wiedzy, etykę służby, tendencję do rozumienia i samokształcenia się – wszystkie te elementy może wnieść świadomy siebie i swoich poglądów humanistyczny liberał. 

Która z wolności osobistych jest dla Ciebie najważniejsza? Której jesteś skłonna/skłonny najbardziej bronić?

Wolność słowa. Wolność sumienia i wyznania (w tym wolność od wyznawania). Wolność polityczna. Wolności akademickie, odnoszące się do kultury i dostępu do wiedzy. Swoboda życia prywatnego i wolności osobiste.

Jaka sfera wolności jest dziś najbardziej zagrożona i jak temu przeciwdziałać?

W Polsce zagrożone są wszystkie wolności. Wobec zamachu władzy ustawodawczej i wykonawczej na demokratyczne państwo prawa i konstytucję literalnie żadnej wolności nie można być pewnym. Pierwszym, zasadniczym krokiem przeciwdziałania jest restytucja porządku konstytucyjnego w Polsce, a następnie potrzebne reformy liberalne.

Wszystko, co kocham… czyli co? Największa pasja/miłość Twoja-liberała?

Moja rodzina. Moi przyjaciele.

Książki, muzyka, film. Świat. Polska. Łódź. Zabytki. Przyroda. Historia. 

Polszczyzna i angielszczyzna. Łacina i greka. Bizancjum. Uniwersytet. Decorum. 

Rower. Herbata.

Marek Tatała

Jako liberał cenię sobie to, że mogę w życiu podążać za własną wolą, a jednocześnie nie chcą przeszkadzać innym, samodzielnie czy za pośrednictwem np. państwa, w podążaniu ich własnymi ścieżkami. Laissez faire, czyli pozwólcie czynić, sobie i innym, to zasada, która powinna towarzyszyć pasjonatom liberalizmu.

Co dziś oznacza bycie liberałem?

Z jednej strony słowo „liberalizm” jest od lat demonizowane, a z drugiej, także w Polsce, pojawiają się próby jego przejęcia przez środowiska lewicowe, jak miało to miejsce w Stanach Zjednoczonych. Typowy amerykański „liberał” byłby, w zależności od intensywności poglądów, nazwany w Europie socjaldemokratą albo socjalistą. Jako polski liberał bronię klasycznego znaczenia liberalizmu, oznaczającego szacunek dla wolności jednostek – wolności słowa, innych wolności osobistych, wolności gospodarczej. Wolność taka oznacza, jak pisał John Locke, że jednostka nie jest „zależna od arbitralnej woli innych osób, ale swobodnie podąża za własną wolą”. Bycie klasycznym liberałem to opowiadanie się po stronie wolności jednostki zawsze wtedy, kiedy nie narusza ona wolności innych osób. 

Liberalna wizja państwa to wizja państwa ograniczonego, zarówno jeśli chodzi o zakres działań, w tym m.in. udział państwowych podmiotów w gospodarce czy poziom obciążeń podatkowych, jak i metody działania, które powinny opierać się na praworządności. W Polsce państwowego interwencjonizmu jest wciąż za dużo, a w ostatnich latach jego poziom niepokojąco rośnie. Jednocześnie w liberalnym podejściu do życia nie ma nic radykalnego i odzwierciedla ono naturę człowieka. Ponadto, w czasach silnej polaryzacji pomiędzy prawicą i lewicą, które paradoksalnie często łączy kolektywizm, sympatia do etatyzmu i silnego interwencjonizmu państwowego, bycie klasycznym liberałem stało się wyrazem umiarkowania i zdrowego rozsądku.

Co liberał może wnieść coś do wspólnoty?

Dla liberała wspólnota to zbiór jednostek, które mogą bardzo się od siebie różnić. Stąd problematyczne jest sformułowanie „dobro wspólne”, bo coś co dla części jednostek jest dobrem, dla innych może być złem. Jednocześnie myślące wyłącznie o własnej korzyści jednostki mogą przyczyniać się do dobra innych osób. Jak pisał bowiem Adam Smith „nie od przychylności rzeźnika, piwowara czy piekarza oczekujemy naszego obiadu, lecz od ich dbałości o własny interes. Zwracamy się nie do ich humanitarności, lecz do egoizmu i nie mówimy im o naszych własnych potrzebach, lecz o ich korzyściach”. 

Wbrew powszechnym mitom, liberalizm jest bardzo wspólnotową wizją świata, w której wiele działań jest wynikiem nie przymusu państwa, a dobrowolnej współpracy. W wymiarze gospodarczym dobrowolna współpraca, taka jak handel, w tym handel międzynarodowy, jest jednym z motorów rozwoju społeczno-gospodarczego. Liberałowie powinni propagować budowanie lepszych warunków instytucjonalnych do współpracy jednostek, a jednym z fundamentów są tutaj rządy prawa. Poza tym liberałowie powinni przypominać o wyższości dobrowolnej współpracy nad państwowym przymusem, zarówno dla budowania międzyludzkiej wspólnoty, jak i dla rozwoju.

Która z wolności osobistych jest dla Ciebie najważniejsza? Której jesteś skłonna/skłonny najbardziej bronić?

Najważniejsza jest dla mnie wolność słowa, bo jest ona warunkiem koniecznym do obrony innych wolności, w tym także ważnej dla mnie wolności gospodarczej. Szeroko rozumiana wolność słowa oznacza wolność ekspresji, także artystycznej, wolność głoszenia różnych poglądów, także takich, które nam się nie podobają, a nawet możliwość mówienie rzeczy złych, nieprzyjemnych czy brzydkich. Wolności słowa należy bronić, bo pozwala ona na wyrażanie efektów wolności myślenia, działania rozumu.

Warto podkreślić, że w Polsce wciąż istnieją różne restrykcje wolności słowa, które powinniśmy wyeliminować. Należą do nich m.in. art. 212 kodeksu karnego dotyczący zniesławienia, prawna ochrona tzw. uczuć religijnych, zakazy propagowania różnych, często okropnych, ideologii, czy ochrona przed zniewagą rzeczy martwych (np. flaga, godło, hymn) czy organów państwa (np. Prezydent RP). Wszystkie te przepisy powinny zostać wykreślone, a jeśli chodzi o poziom wolności słowa to warto dążyć do standardów wyznaczanych przez 1. poprawkę do Konstytucji Stanów Zjednoczonych i związanego z nią orzecznictwa sądów. Ważnym obszarem, w którym należy bronić dziś zażarcie wolności słowa przed nowymi ograniczeniami kreowanymi przez państwa i państwową cenzurę jest Internet.

Jaka sfera wolności jest dziś najbardziej zagrożona i jak temu przeciwdziałać?

Jedną z najbardziej zagrożonych dziś sfer w Polsce i UE jest wolność wyboru jednostek. Wiąże się ona z rozrostem nadopiekuńczości państw i zjawiskiem nazywanym często paternalizmem. Państwowy paternalizm to naruszenie zasady, w ramach której każdy ma wolność działania w takim zakresie, w jakim nie narusza wolności innych osób. Nadopiekuńcze państwa starają się chronić obywateli przed nimi samymi, odbierając im tym samym wolność decydowania o sobie i zdejmując z nich odpowiedzialność za swoje wybory. Należy ujawniać i nagłaśniać istniejące i kolejne ograniczenia wolności wyboru i konsekwencje jakie niesie za sobą jej ograniczanie. Trzeba pokazywać, że oznacza to utratę nie tylko wolności, ale też wpływu na własne życie i poczucia odpowiedzialności. Sprzeciw jednostek wobec nadmiernego państwowego paternalizmu to wybór czy dorośli ludzie chcą być traktowani jak osoby dorosłe, odpowiedzialne za własne życie, czy jak potrzebujące stałej opieki dzieci. Czy godzimy się na to, że to politycy i urzędnicy wiedzą lepiej, co jest dla nas i innych ludzi dobre i złe oraz w jaki sposób jednostki powinny kształtować swoje życie? Liberałowie nie powinni się na to godzić.

Wszystko, co kocham… czyli co? Największa pasja/miłość Twoja-liberała?

Odpowiadając z perspektywy mojej aktywności publicznej muszę zadeklarować, że jestem „zawodowym liberałem”, co oznacza, że od wielu lat mam przyjemność łączyć pracę z pasją. Czasami oznacza to promowanie liberalnych idei, a czasami konieczność obrony dorobku liberalizmu, który możemy obserwować także w Polsce. Czasami muszę zmagać się z kolejnym użyciem słowa „neoliberał” jako wyzwiska, a czasami mogę na podstawie danych i faktów pokazywać, że wolny rynek, liberalizm czy kapitalizm przyczyniły się do wielu historii sukcesu, w tym wyciągnięcia setek milionów ludzi z ubóstwa. Uwielbiam podróże, a dzięki nim mam też okazję poznawać niezwykle inspirujących liberałów z całego świata, także takich, którzy w think tankach czy innych organizacjach pozarządowych działają, często z sukcesami, na rzecz większej wolności dla jednostek i wzrostu dobrobytu. Jako liberał cenię sobie to, że mogę w życiu podążać za własną wolą, a jednocześnie nie chcą przeszkadzać innym, samodzielnie czy za pośrednictwem np. państwa, w podążaniu ich własnymi ścieżkami. Laissez faire, czyli pozwólcie czynić, sobie i innym, to zasada, która powinna towarzyszyć pasjonatom liberalizmu.

 

Bartłomiej Austen

Zawsze trzeba wychodzić od jednostki i bronić wolności pojedynczej osoby. Nie uogólniać. Chcesz palić choć to niezdrowe, to pal. Twój wybór-Twoje leczenie-Twoje Pieniądze. Jednak niech to będzie Twoja decyzja. Twój wybór. By jednak mógłbyś wybrać, czy palić, czy nie palić My musimy Ci dostarczyć całą paletę kolorów, a nie tylko biały i czerwony. 

Co dziś oznacza bycie liberałem?

Pytanie jest tak postawione, że sam sobie je doprecyzuje. Tzn. gdzie? Niech będzie w Polsce. A kto to jest liberał? Niech będzie to liberał w ludycznym wyobrażeniu Kowalskiego. Dla mnie byciem liberałem w ludycznym polskim mniemaniu to bycie w głębokim andergandzie, bycie wyrzutkiem. Chodzenie pod prąd. W brudnym martensach i w podartych spodniach. Bycie chłopcem do bicia, a nie do picia. Nawet Naczelny „Liberté!” niejaki Pan Keszel Ikswedżżaj oznajmił ostatnio publicznie na fejsbuku, że rzuca picie, a ja podejrzewam, że z tego tylko powodu, że nikt z nim już nie chce się napić, jak oznajmił ostatnio publicznie wszem i wobec, że jest liberałem, a picie do lustra to już nie to samo… Takie są dzisiaj konsekwencje bycia liberałem…. to bycie kibicem Lechii Gdańsk mieszkającym w Gdyni. To bycie przekonanym, że Winona Ryder to ciągle najbardziej sexy nastolatka w szołbiznesie. To słuchanie muzyki ze Seatlle na walkmanie. Jedzenie marchwi z groszkiem. Szukanie lodów Calypso w zamrażarce. To prenumerowanie „Najwyższego Czasu” i głosowanie na Krzysztofa Bosaka w wyborach do Sejmu. Jednak pisząc bardziej serio, to cytując jednego z największych znanych mi liberałów ludzkości Kena Keseya, autora mojej biblii prawdziwego liberała Lotu nad kukułczym gniazdem: ,,(…) jeśli ktoś ma zamknięte oczy, niełatwo jest przejrzeć go na wylot”. 

Co liberał może wnieść coś do wspólnoty?

Na pewno nic odkrywczego. Nic, co zbawi świat. Żadnej świeżości. Świat jest przeraźliwie stary i wszystko już było. Zjada swój własny ogon. Pytanie zostało nam tylko jedno. Co się stanie kiedy świat zacznie trawić swój przewód trawienny? Jednak liberał (choć nie do końca wiem szczerze mówiąc kto to precyzyjnie jest) może też coś niewątpliwie wnieść do wspólnoty, a większość raczej lubi coś sobie przywłaszczyć niż dać. Tymczasem liberał może niewątpliwie siać ferment. Może zachować się wielce nieprzyzwoicie i pozbawić większości posiłku. Może ugryźć kogoś w dupę ot tak po prostu, bez powodu, a będąc zaszczepionym wywołać u ugryzionego wściekliznę. Może czuć się niedzisiejszy i nietutejszy. 500 plus razy się mylić i 500 plus mieć rację. Napisać głupi Kodowiec w damskiej  ubikacji. Nierówności społeczne pokonywać miejskim elektrycznym suvem na prąd, co z kopalni. Biegać za piłką w krótkich spodenkach. Przyznawać się, że myśli o miłości cielesnej bez celu prokreacji. Może pogonić niemieckich nihilistów sikających na dywan. Może mówić, że białe jest białe, a czarne jest czarne. Może to wszystko, bo jest wolny. Pytanie, czy  to wszystko jednak to nie oznacza niestety nie wolny, a powolny i spóźnił się na swoje czasy i znowu marznie na przystanku, bo tramwaj znowu mu odjechał?

Która z wolności osobistych jest dla Ciebie najważniejsza? Której jesteś skłonna/skłonny najbardziej bronić?

Nie lubię jak ktoś mnie okrada. Zawsze mówię znajomemu, który deklaruje, że nie interesuje się polityką, że jeśli tak robisz to polityka zawsze zainteresuje się Tobą, bo takich ignorantów najłatwiej obrobić. Jak polityk jednorazowo zabierze Ci z portfela 120 złotych na bezsensowne kopanie w błocie, czyli przekop mierzei to Cię to nie interesuje, a jak szef Ci zabierze z pensji 120 złotych, to od razu zwalniasz się z pracy. Jaka to jest różnica. Żadna.

Jaka sfera wolności jest dziś najbardziej zagrożona i jak temu przeciwdziałać?

Wolność osobista, jednostki, a co za tym idzie wszystkich. Zadowolić wszystkich, to zadowolić nikogo. Zawsze trzeba wychodzić od jednostki i bronić wolności pojedynczej osoby. Nie uogólniać. Chcesz palić choć to niezdrowe, to pal. Twój wybór-Twoje leczenie-Twoje Pieniądze. Jednak niech to będzie Twoja decyzja. Twój wybór. By jednak mógłbyś wybrać, czy palić, czy nie palić My musimy Ci dostarczyć całą paletę kolorów, a nie tylko biały i czerwony. Naszym obowiązkiem dostarczyć Ci dużo pytań, a Ty musisz odpowiedzieć. Nigdy odwrotnie. Jeśli wybierzesz mimo to złą odpowiedź, to nie nam oceniać, że źle wybrałeś. Musimy być przede wszystkim uczciwym wobec samych siebie. Nie ingerować w naturalny rozwój wypadków.

,, – Ma pan bilet?

– A pan ma?

– A skąd mam mieć.

– No. To wchodzimy.”

Wszystko, co kocham… czyli co? Największa pasja/miłość Twoja-liberała?

Nudne podatki. Politykę robi się w dużej mierze za pomocą podatków. Chcesz mieć więcej pieniędzy, więcej wolności, więcej czasu, lepsze perspektywy dla siebie i dla swoich bliskich, to chciej prostych, czyli liniowych podatków bez żadnych ulg. Chcesz równości, własności prywatnej, przewagi obywatela nad lewiatanem – to chciej podatków liniowych. Każdy inny system podatkowy sprawia, że państwo rośnie, a obywatel maleje. Redystrybucja, pomaganie słabszym oczywiście tak, ale nie poprzez podatki. To nikomu się jeszcze na świecie nie udało i nie uda. Polski system podatkowy jest jednym z najmniej efektywnych i najdroższych systemów w utrzymaniu na świecie. Hamuje polską przedsiębiorczość, polską pogoń za zachodnim dobrobytem. Uniemożliwia rozwój mikro przedsiębiorstw w małe, małych w średnie, a średnich w duże. Bez radykalnego uproszczenia podatków będziemy zawsze biedni, nigdy nie odrobimy dystansu, który nas dzieli do zachodnich sąsiadów, a bez pieniędzy nie da się na dłuższą metę wprowadzać żadnych innych idei, bo ludzie te idee szybko odrzucą. Polacy nie dlatego znaleźli w sobie siłę, by odrzucić socjalizm, bo Wałęsa, bo KOR, bo intelektualiści ich przekonali, że to zły, zbrodniczy, niesprawiedliwy społecznie system, a dlatego, że socjalizm w latach osiemdziesiątych  kolejny raz gospodarczo zbankrutował i wiedzieli, że to się za chwilę znów powtórzy.  

 

Alicja Myśliwiec

Przekraczanie granic z szacunkiem dla granic. Odpowiedzialne zadawanie pytań i związana z nimi powinność szukania odpowiedzi. 

Co dziś oznacza bycie liberałem?

Determinuje sposób bycia, życia i myślenia. Oswaja utopie. Pozwala przebrać się za romantyczkę, pozwala nią być. Zobowiązuje. Niesie za sobą odpowiedzialność za słowo  i uczynek. Nakazuje zadawanie pytań. Powinno dawać do myślenia. Mnie daje wolność dekonstrukcji pojęciowej i zbierania z podłogi tego, co może inspirować w sposób zapładniający… nie służebny. Jest dalekie od egonalności, ale jej świadome.

Co liberał może wnieść coś do wspólnoty?

To co wspólnota do życia liberała? Pokazywanie, że inny (nie) istnieje, że lubimy bańki mydlane i bardzo lubimy siebie, ale że mamy świadomość tego, że na końcu nosa zaczyna się cała „zabawa” w świadome obywatelstwo. Dlaczego zabawa? A dlaczego nie! Liberalizm ulega mediatyzacji, a jej świat to 365 dni demokracji i 50 twarzy drogi do społeczeństwa obywatelskiego. Kto jest bez grzechu, niech wrzuci coś na Twitterze. 

Która z wolności osobistych jest dla Ciebie najważniejsza? Której jesteś skłonna/skłonny najbardziej bronić?

Wolności są równorzędne. Nie mogłabym postawić jednej ponad drugą. Są korzeniem tego samego drzewa. Na tym polega ich siła i zarazem siła liberalizmu. 

Jaka sfera wolności jest dziś najbardziej zagrożona i jak temu przeciwdziałać?

Jak wyżej. Wszystkie równorzędnie. 

Wszystko, co kocham… czyli co? Największa pasja/miłość Twoja-liberała?

Przekraczanie granic z szacunkiem dla granic. Odpowiedzialne zadawanie pytań i związana z nimi powinność szukania odpowiedzi. Bo sztuka formułowania zdań z tezą zakończonych znakiem zapytania doprowadziła nas lutego 2020. Good nihgt and good luck!

Liberalizm demokratyczny – przestrzeń wspólna :)

Liberałowie demokratyczni w kolejnych pokoleniach pozytywnie odpowiadają na emancypacyjne postulaty kolejnych grup społecznych, będąc partią stałego poszerzania zakresu wolności człowieka.

Liberalizm demokratyczny zajmuje w spektrum nurtów liberalnych pozycję centrową. Jest dziś swoistym zwornikiem dla pozostałych nurtów, a w swoim wymiarze polityczno-ustrojowym stanowi punkt odniesienia daleko poza przestrzeń samego liberalizmu, także dla zwolenników wielu innych politycznych idei.

Początki liberalizmu demokratycznego sięgają połowy XIX. wieku. Pierwsi adherenci tej szkoły myślenia stanęli w opozycji wobec stanowiska wcześniejszych liberałów, którzy negowali możliwość skonstruowania wspólnej płaszczyzny dla obrony wolności jednostki ludzkiej z jednej oraz dla zasady wyboru rządu przez „lud” w głosowaniu powszechnym z drugiej strony. W demokracji liberałowie postrzegali zagrożenie dla wolności, którego ogniskiem była zasada rządów większości. Ponieważ większość zazwyczaj stanowili ludzie niewykształceni, ubodzy czy religijni, to wolnościowe prawa ludzi wykształconych, posiadających własność i wolnomyślicieli byłyby w takim ustroju skazane na likwidację. Dlatego przez długi okres czasu walczący z ancien regime liberałowie chcieli likwidacji arystokracji oligarchicznej na rzecz merytokratycznej, a nie na rzecz demokracji obciążonej ryzykiem stoczenia się albo ku ochlokracji, albo chaosu i rewolucyjnej anarchii, albo po prostu tyranii plebiscytarnej.

Liberałowie demokratyczni postanowili jednak zaprojektować szlak pomyślnie wiodący pomiędzy Scyllą a Charybdą.

Doszli do wniosku, że odrzucenie demokracji jako rządów arytmetycznej większości nie oznacza odrzucenia demokracji w ogóle, a umocowanie tzw. przeciętnego obywatela w pozycji wyborcy współodpowiedzialnego za los kraju i może zostać ujęte w bezpieczne dla praw jednostki ramy. Tymi ramami jest naturalnie koncepcja demokracji liberalnej, czyli rządów większości ograniczonych barierami ustrojowymi, prawnymi, systemowymi i kulturowo-obyczajowymi. Demokracja liberalna została postawiona na pięciu zasadniczych filarach i praktyka kolejnych dekad pokazała, że dopóki pozostają one nienaruszone, liberalna demokracja może istnieć, każdy człowiek może głosować w wyborach i referendach, angażować się w społeczeństwo obywatelskie, konsultacje, strajki, demonstracje i akty obywatelskiego nieposłuszeństwa, a w tym samym czasie wolność słowa, prasy, zgromadzeń, sumienia, religii i światopoglądu, samorealizacji w życiu zawodowym i osobistym, a także własność prywatna pozostają bezpieczne. Owe 5 filarów to: konstytucjonalizm (trudne do zmiany gwarancje praw obywatelskich przynależne jednostce, które wykluczają działania władzy w wielu obszarach wrażliwych), państwo prawa (legalne bariery wykluczające arbitralne sprawowanie władzy), system checks and balances (rozbudowany trójpodział władzy, który uniemożliwia jednej klice zdobycie wszystkich instytucji władzy, a zatem uniemożliwia niepodzielne lub niekontrolowane władanie nad obywatelem), bezpłatna szkoła obejmująca wszystkich (inwestycja państwa we wzmacnianie pierwiastka merytokratycznego w demokracji) oraz surowe zasady rekrutacji urzędników państwowych (walka ze zjawiskiem ignorancji, korupcji i demoralizującego zepsucia w strukturach oficjalnych).

Z takim oto arsenałem teoretycznym demokratyczni liberałowie ruszyli do boju o powszechne prawa wyborcze. Ich sukces był w krajach Zachodu całkowity, także w odniesieniu do przeobrażeń wewnątrz ruchu liberałów.

Dzisiaj idee narzucone przez liberalizm demokratyczny w obszarze ustrojowo-politycznym są dobrem wspólnym wszystkich nurtów liberalizmu i w zasadzie nie są wprost kwestionowane.

Rysuje się natomiast problem kryzysu demokracji liberalnej i podmywania każdego z jej pięciu fundamentów. Niewykluczone, że liberałowie staną w przyszłości przed dylematem, jak zachować się w sytuacji zaniku demokracji liberalnej, gdy do wyboru pozostaną proste rządy większości lub tzw. oświecony autorytaryzm. Byłaby to klęska liberalizmu demokratycznego i możliwe pole dla renesansu jego wcześniejszych, antydemokratycznych nurtów.

Wyzwaniem są tutaj oczywiście ambicje poszerzania zakresu swojej władzy przez wygrywające w demokracji partie polityczne, które w tym celu negują państwo prawa i konstytucjonalizm oraz usiłują przejąć całe państwo. Wyzwaniem jest spadek jakości kanałów dostarczających obywatelom wiedzy o świecie i polityce, zwłaszcza na tle ekspansji mediów społecznościowych, trywializmu i manipulatorstwa, „baniek” internetowych oraz ordynarnych fake news. Ale wyzwaniem jest też immanentna logice demokracji tendencja egalitarystycznego demokratyzmu. Podczas gdy liberalna idea wolności w sposób naturalny prowadzi do równości w postaci równych uprawnień i swobód dla wszystkich, tak demokratyczna równość niekoniecznie jest zgodna z aspiracjami wolnościowymi i może zamiast tego prowadzić ku tyranii demokratycznej większości, gdy dążenia do wertykalnego awansu ambitnych jednostek zostają stłumione przez horyzontalne zrównywanie do jednego, niskiego i osiągalnego dla większości poziomu.

Ta asymetria jest źródłem wad demokracji i niebezpieczeństw, które niesie ona ze sobą. Jeśli jednostka pod takim czy innym względem należy do mniejszości, wówczas istnieje obawa, że jej autonomia znajdzie się pod presją ze strony większości. John Stuart Mill krytykował koncepcję demokracji jako rządów większości, zauważając, że rząd w takim ustroju reprezentuje wyłącznie matematyczną większość, która go wybrała, co jest nie tylko zagrożeniem dla wolności, ale także zaprzeczeniem równości, jako że przedstawiciele mniejszości nie posiadają wpływu na władzę i przez to mają mniej uprawnień. Dodatkowym problemem jest niski poziom intelektualny większości społecznych, co determinuje charakter ich postulatów oraz politykę rządu wyłonionego przez takie masy. Obywatelska edukacja nie posiada wystarczającej siły oddziaływania, aby przekształcić brutalną grę interesów grupowych w wyśnioną dbałość o wspólne dobro. Alexis de Tocqueville zwracał dodatkowo uwagę na przemożną rolę „tyranii większości” w kształtowaniu opinii publicznej. W ustroju demokratycznym równość statusu zapewnia jednostce niezależność od wszystkich innych jednostek, ale czyni często bezradnym wobec opinii przygniatającej większości. Niezależnie od posiadanego potencjału czy nawet racji, osamotniona jednostka musi się ugiąć, zamilknąć lub zmienić stanowisko, inaczej zostanie zmarginalizowana.

Z tych rozważań wyłania się więc koncepcja wolności i równości, jaką postuluje liberalizm demokratyczny. Wolność jest rozumiana w sposób zgodny z klasyczną wizją Milla (zresztą czołowego liberała demokratycznego). Liberalizm demokratyczny podkreśla znaczenie wolności negatywnej, a więc wolności od ingerencji państwa i sił społecznych w autonomię wyborów jednostki. Ta jest władna podejmować wszystkie decyzje dotyczące jej samej w sposób samodzielny i całkowicie wolny tak długo, jak skutki jej wyborów i działań nie wywierają negatywnego wpływu na żadną inną jednostkę, która sobie wpływu takiego nie życzy. Uzupełnieniem tej koncepcji jest jednak niewielki element wolności pozytywnej w postaci prawa obywatela do bezpłatnej edukacji. Bez powszechnej edukacji liberalna demokracja będzie bowiem niestabilna i przekształci w ochlokrację.

Koncepcja równości jest natomiast klasycznie liberalną konstrukcją równości wobec prawa uzupełnioną o równe prawa polityczne, w związku ze zniesieniem wszystkich cenzusów wyborczych, a także umocowaniem każdego obywatela jako równoprawnego uczestnika debaty publicznej. W dobie zaniku instytucji medialnych gate keeperów, gdy dzięki sieci internetowej niemalże każdy obywatel ma dostęp do takich samych narzędzi nadawania politycznych komunikatów, ta równość przestaje być formalna, a coraz bardziej staje się realna.

Liberalizm demokratyczny jest nurtem zdominowanym przez problematykę ustrojowo-polityczną, ale się do niej nieograniczającym. Millowska koncepcja wolności czyni z tego liberalizmu nurt progresywny w zakresie problematyki społeczno-obyczajowej. Liberałowie demokratyczni w kolejnych pokoleniach pozytywnie odpowiadają na emancypacyjne postulaty kolejnych grup społecznych, będąc partią stałego poszerzania zakresu wolności człowieka. W przeciwieństwie do lewego skrzydła liberałów ostrożnie podchodzą jednak do projektów tzw. dyskryminacji pozytywnej, zwłaszcza jeśli przywileje przyznawane tą drogą grupom wcześniej upośledzonym jawią się jako potencjalne źródło długoterminowego wygenerowania nierówności formalnych. Oznacza to wchodzenie liberałów demokratycznych w spór np. z bardziej radykalnymi nurtami feminizmu.

Ilustracja: Dawid Czajkowski

W zakresie problematyki ekonomicznej liberalizm demokratyczny przeszedł metamorfozę. W swoim wczesnym okresie był on nurtem radykalnie wolnorynkowym, idącym w tych postulatach dalej aniżeli liberałowie klasyczni. Leseferyzm ekonomiczny miał być ciosem w status warstw uprzywilejowanej arystokracji, całkowicie wolna konkurencja miała z jednej strony być czynnikiem krzewiącym merytokrację, a z drugiej wygenerować boom nowej warstwy przedsiębiorców i spowodować głębokie, liberalne przemiany społeczne. W końcu całkowicie, radykalnie wolny handel był ciosem w interesy najbogatszych i drogą ku walce z głodem, a więc nędzą najuboższych. Demokratyczni liberałowie byli więc radykałami państwa-minimum i wrogami wszelkiego typu protekcji.

Pod wpływem późniejszego nurtu liberalizmu socjalnego, demokratyczny liberalizm ewoluował do pozycji nurtu prezentującego poglądy na gospodarkę, które w porównaniu z innymi nurtami należy uznać za wypośrodkowane i umiarkowane. Bez wątpienia demokratyczni liberałowie postulują zaangażowanie państwa w regulowanie gospodarki i politykę społeczną w zakresie wyraźnie mniejszym niż socjalliberałowie czy zieloni liberałowie. Są o wiele od nich bardziej sceptyczni wobec koncepcji wolności pozytywnej. Jednak nie postulują także zasadniczego wycofania się państwa. Są dziś zwolennikami podstawowych usług publicznych, minimalnej sieci bezpieczeństwa socjalnego oraz regulacji rynku wówczas, gdy jego swobodne działanie prowadzi do autodestrukcji. W rzeczywistości nastrojów intelektualnych związanych z kryzysem finansowym po 2008 r. oznacza to jednak raczej pozostawanie „na prawo” od dominującej narracji.

Liberalizm Rawlsa to nie liberalizm [POLEMIKA] :)

Z największym zainteresowaniem zabrałem się do lektury artykułu prof. Andrzeja Szahaja pt. „Sarmacki popliberalizm” w serwisie „Liberte.pl” (1). Podobnie jak Profesor uważam, że polskiemu liberalizmowi nie brakuje wad. Z jego konserwatyzmem, oddaniem socjaldemokratom kwestii imigracji czy prawa do aborcji. Niestety szybko zaciekawienie ustąpiło pola frustracji. Profesor polskim liberałom zarzuca przede wszystkim… liberalizm. Jednocześnie narzeka, że nie są „liberałami” w znaczeniu amerykańskim, czyli socjaldemokratami.

Andrzej Szahaj w artykule stwierdza, że istnieje wyrafinowany liberalizm, budowany na myśli Johna Stuarta Milla, który niestety się w Polsce nie przyjął. Po 1989 roku przyjął się za to w Polsce liberalizm w popularnej sarmackiej wersji, utożsamiany z noblistami z ekonomii, Friedrichem Hayekiem i Miltonem Friedmanem. To liberalizm, który konkurencję ceni wyżej niż współpracę, a przedsiębiorców od pracowników.

Ten dominujący „popliberalizm” miał doprowadzić do licznych problemów społecznych, ostatecznie torując Prawu i Sprawiedliwości drogę do władzy. Tak? Moim zdaniem zupełnie nie.

Czy Mill był liberałem?

„Nowy liberalizm”, na który powołuje się prof. Szahaj, to nic innego jak angloamerykańska wersja kontynentalnej socjaldemokracji. W Wielkiej Brytanii i Stanach Zjednoczonych słowo „socjaldemokracja” się nie przyjęło. Zamiast tego na przełomie XIX i XX wieku pojęcie „liberalizmu” zostało tam przejęte przez zwolenników poglądu, który w Europie kontynentalnej określilibyśmy jako socjaldemokratyczny.

Nurty, o których pisze prof. Szahaj, rzeczywiście wypływają z myśli Johna Stuarta Milla. Jednak autor „O wolności” jest mniej jednoznacznym liberałem niż mogłoby się wydawać. Z wiekiem dryfował coraz bardziej w kierunku socjalizmu, rewidując swoje wcześniejsze poglądy. Odrzucał fundamentalną dla liberałów harmonię interesów społecznych, formułował argumenty w obronie imperializmu, a osobistą autonomię doprowadził do absurdu, w którym uznawał pojedynczego jezuitę za niewolnika swojego zakonu (2).

Te części myśli Milla były inspiracją dla późniejszych wprost socjaldemokratycznych „liberałów” anglosaskich. Herbert Spencer, który był liberałem w rzeczywistym tego słowa znaczeniu, określał tych „nowych liberałów” jako nowych torysów (3) i ostrzegał przed nadchodzącą erą niewolnictwa (4), którą totalitarny wiek XX się rzeczywiście okazał. Nawiasem mówiąc, to „darwinizm społeczny”, który przywołuje Profesor i który często przypisywany jest Herbertowi Spencerowi, jest wyzwiskiem wymyślonym przez socjaldemokratów w latach 40. XX w. i nijak się ma do doktryny liberalnej (5).

O ile stanie w rozkroku pomiędzy liberalizmem i socjalizmem Milla ktoś rzeczywiście mógłby uznać za formę liberalizmu, o tyle trudno popełnić taki błąd w stosunku do Johna Deweya i Johna Rawlsa.

John Dewey postanowił odebrać liberałom nie tylko „liberalizm”, ale i indywidualizm. Ewidentną inspiracją programu gospodarczego jego „nowego indywidualizmu” były Włochy Mussoliniego z mirażem przemysłowców i robotników wspólnie planujących gospodarkę (6) (niezwykle indywidualistycznie).

Z kolei John Rawls, aby uzasadnić państwo opiekuńcze, postulował spoglądanie na społeczeństwo zza tzw. zasłony niewiedzy. Autor „Teorii sprawiedliwości” proponuje nam, żebyśmy zastanowili się, jak zorganizowanego społeczeństwa chcielibyśmy, gdybyśmy nie wiedzieli, jaką pozycję będziemy w nim zajmować ze względu na swoje zdolności, odziedziczony majątek czy płeć. Z perspektywy socjaldemokraty wydaje się, że każdy wybierze wtedy państwo opiekuńcze. Niestety z tak sformułowanego eksperymentu myślowego każdy może wywieść to, co lubi. Jako liberał wierzę, że „niewidzialna ręka rynku” tworzy lepsze środowisko niż państwo opiekuńcze nawet dla najbiedniejszych z nas, więc dla mnie wynikiem byłby akurat leseferystyczny liberalizm.

Niemniej moim celem nie jest deprecjonowanie obu wpływowych myślicieli, ale zwrócenie uwagi na ich czysto socjaldemokratyczną orientację.

Dobrowolna współpraca

Zdaniem prof. Szahaja liberałowie popierają bezlitosną konkurencję kosztem współpracy, co jest pewnym nieporozumieniem. Być może liberałowie o takie nieporozumienia sami się proszą, podkreślając w swojej retoryce nieskrępowany indywidualizm. Jednak zarzut atomistycznego indywidualizmu jest bardziej uprawniony wobec Milla, który przez całe życie pozostawał wyalienowany z relacji społecznych i ich nie rozumiał, skupiając się tylko na swojej osobistej autonomii od jakiegokolwiek wpływu. Najpierw izolował go ojciec, otaczając prywatnymi nauczycielami łaciny czy greki, a potem Mill izolował się już sam ze swoją żoną.

Henry Reeve, dziennikarz liberalnego „Edinburgh Review”, tłumacz „O demokracji w Ameryce” Tocqueville’a i bliski przyjaciel Zygmunta Krasińskiego, który znał rodzinę Milla przez ponad 50 lat, stwierdził, że „Mill nigdy w ogóle nie żył w tym, co nazwalibyśmy społeczeństwem (…) W późniejszych latach prowadził życie jakby proroka, otoczonego przez podziwiających wyznawców (…) [L]udzkość była dla niego raczej abstrakcją niż rzeczywistością. (…) Nie do przecenienia byłoby dla jego filozofii, gdyby zszedł na ziemię żyć pomiędzy mężczyznami i kobietami takimi, jakimi są; ale to była lekcja, której nigdy nie odrobił, książka, której nigdy nie otworzył” (7).

Dzisiaj również wielu socjaldemokratów widzi społeczeństwo jako źródło przemocy, którą państwo musi korygować, czego najlepszym przykładem są tzw. „mikroagresje”. W rzeczywistości ani w Polsce po 1989 roku, ani w XIX-wieku nie mieliśmy ery indywidualizmu, w którym każdy dba tylko o siebie. Ludzie są fundamentalnie społecznymi zwierzętami i współpracują ze sobą. Liberałowie postulują, że na tej dobrowolnej współpracy opiera się ład społeczny, a nie na przymusowych instytucjach państwa.

Współpraca to esencja liberalizmu. Nieprzypadkowo idea pracy organicznej została w Polsce wzięta z myśli Herberta Spencera, którym zaczytywała się XIX-wieczna Warszawa. Ludwig von Mises początkowo chciał zatytułować swoje opus magnum, „Ludzkie działanie”, właśnie: „Społeczna współpraca”. Podział pracy i konkurencja przekształcają relacje społeczne z gry o sumie zerowej, w której grupy zbieracko-łowieckie walczą o ograniczone zasoby, w obopólnie korzystną współpracę. Cytując Misesa, „[t]o, że mój bliźni, podobnie jak ja, potrzebuje butów, nie utrudnia mi ich nabycia, lecz ułatwia” (8).  Im więcej osób potrzebuje butów, tym łatwiej produkować je na skalę masową, obniżając koszty i sprzedając po przystępnych cenach.

Profesor w jednym akapicie wątpi, czy polscy liberałowie czytali Adama Smitha, a w innym neguje najbardziej znaną tezę ojca ekonomii. Mianowicie, że realizacja egoistycznych interesów jednostek może prowadzić do dobra wspólnego. „Niewidzialna ręka rynku” to właśnie pogląd, że ład społeczny powstaje samorzutnie – jako produkt działania niezależnych jednostek, a nie odgórnego planu. Co więcej, Smith stwierdza wyraźnie, że nigdy nie zdarzyło mu się widzieć, „aby wiele dobrego zdziałali ludzie, którzy udawali, iż handlują dla dobra społecznego” (9).

Czyich interesów bronią liberałowie?

Prof. Szahaj oskarża liberałów o ochronę interesów przedsiębiorców, co jest kolejnym nieporozumieniem. Liberałowie nie uznają dobrze pojętych interesów społecznych za sprzeczne, nie widzą społeczeństwa jako walki przedsiębiorców z pracownikami, ani żadnej innej walki. Celem liberałów jest zawsze dobro wspólne, realizowane przez abstrakcyjne zasady.

Przytoczona przez Profesora XIX-wieczna szkoła manchesterska wyrosła na sprzeciwie wobec wyzysku biednych przez kontrolujące państwo elity. Richard Cobden i John Bright zbudowali pierwszy współczesny oddolny ruch społeczny, „Ligę Przeciwko Cłom Zbożowym” (ang. Anti-Corn Law League), który doprowadził w Wielkiej Brytanii do zniesienia ceł chroniących interesy posiadaczy ziemskich i podnoszących ceny żywności dla konsumentów. Występowali również przeciwko brytyjskiemu imperializmowi, w którym widzieli formę państwa opiekuńczego dla arystokracji korzystającej ze stanowisk w administracji kolonialnej. Arystokracji, której podboje reszta społeczeństwa była zmuszona finansować. Ta walka okazała się jednak znacznie trudniejsza, a skutecznie zorganizowany przez Richarda Cobdena sprzeciw parlamentu wobec drugiej wojny opiumowej kosztował go karierę polityczną.

Socjaldemokraci dużo mówią o pomocy najbiedniejszym, ale jak zwykle dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane. Wysoka płaca minimalna w Kolumbii odcina najsłabszych od rynku pracy, skazując ich na niepewne warunki pracy w szarej strefie (10). Regulacja chwilówek we Włoszech ogranicza najsłabszym dostęp do pożyczek, skazując ich na zaciąganie długów u mafii (11). Darmowe państwowe szkolnictwo w Kenii wypycha dzieci ze slumsów z rozliczalnych przed rodzicami prywatnych szkół dla biednych do placówek państwowych, których nauczyciele ignorują swoją pracę i nie przychodzą na lekcje (12). Silna redystrybucja dochodów w Danii ogranicza opłacalność edukacji, zniechęcając dzieci z biednych rodzin do wybierania studiów dających perspektywę wysokich zarobków (13). Zakaz eksmisji lokatorów w Polsce, uniemożliwiając rozwój komercyjnego rynku mieszkań na wynajem, skazuje najbiedniejszych z terenów wysokiego bezrobocia na emigrację do Irlandii, zamiast przeprowadzki do jednego z polskich miast o wysokich zarobkach (14).

Czy PiS to wina liberałów?

Prof. Szahaj w swoim artykule rysuje obraz Polski w ruinie, a przynajmniej ruiny Polski B i C, które po latach liberalnej polityki gospodarczej okazały się bezbronne wobec współczującego autorytaryzmu Prawa i Sprawiedliwości. Ruina jest jednak przesadzona, podobnie jak rzekomy dotychczasowy liberalizm, który po początkowym okresie reform znacznie osłabł. Ja w każdym razie już nie pamiętam polskiego polityka, który nazywałby się liberałem.

W rzeczywistości rozwój Polski w ostatnich 30 latach przekroczył oczekiwania. W 1989 roku nasz kraj był biedniejszy od Ukrainy. Od tamtego czasu zanotowaliśmy najszybszy wzrost gospodarczy w całej Unii Europejskiej. I nie była to poprawa tylko dla jakiegoś mitycznego 1 procenta. Tegoroczna publikacja Eurostatu monitorująca inkluzję społeczną pokazuje, że Polska w ostatnich latach miała trzeci największy wzrost medianowego dochodu (płace, dochody z innych źródeł i transfery społeczne) w UE-28 (15). I to było przed „Rodziną 500+”.

Wiele pozostało do zrobienia, różnica w poziomach życia z Europą Zachodnią ciągle zachęca młodych Polaków do emigracji i nie zniknie od razu. Możemy jednak przyspieszyć doganianie krajów rozwiniętych. Zamiast programu „Rodzina 500+”, który odcina młode kobiety od rynku pracy i uzależnia rodziny od państwowych transferów, obniżmy opodatkowanie najmniej zarabiających. Dajmy im szansę wejścia na legalny rynek pracy i wyciągnięcia się z biedy.

W tym samym celu potrzebujemy drastycznego ograniczenia licencjonowania zawodów na rzecz dobrowolnych certyfikatów.

Skończmy też z fikcją darmowych studiów, w ramach których biedniejsi płacą za naukę na prywatnych uczelniach i jeszcze dotują studia swoich kolegów z klasy średniej na uczelniach państwowych. Tymczasem nawet najlepsze „darmowe”, państwowe uczelnie pozostają nierozliczalne przez studentów i utrzymują swoją pozycję raczej zdolnymi studentami niż rzeczywistą jakością edukacji.

Wizytujący ostatnio Warszawę prezes Europejskiego Banku Odbudowy i Rozwoju ze zdumieniem odnotował, że pomimo początkowej pozycji lidera Polski w transformacji ustrojowej, państwowe przedsiębiorstwa są ciągle utrzymywane w aż 39 z 43 sektorach gospodarki (16). Zamiast utrzymywać 12 z 20 największych spółek warszawskiej giełdy w rękach polityków, prywatyzujmy je, pozwalając, by konkurencja obniżyła ceny i podniosła jakość dla konsumentów. Niedawny raport WiseEuropa pokazuje, że przeciętna polska rodzina płaci o 144 zł rocznie więcej za prąd przez państwowe wsparcie górnictwa, a w podatkach i kosztach zdrowotnych jeszcze wielokrotnie więcej. Zamiast dotować schyłkowy sektor, bo to wygodne politycznie, prywatyzujmy go i zobaczmy, jak sobie poradzi na rynku.

Fenomenalny wzrost gospodarczy ostatnich 30 lat rozbudził oczekiwania, ale Platforma Obywatelska zamiast dalszych prowzrostowych reform, dała Polakom politykę „ciepłej wody w kranie” i okradła ich z oszczędności emerytalnych w OFE. Zagłosowali więc na jedyną partię opozycyjną, która zresztą w kampanii udawała umiarkowaną. Zarzut, że liberalizm doprowadził do rządów PiS, widzę raczej jako kolejną inkarnację serialu, w którym socjaldemokraci wzorują się na marksistach, czekających od publikacji „Manifestu komunistycznego” w 1848 roku na ostateczny kryzys kapitalizmu i bunt mas. Nie wydaje mi się to jednak trafnym opisem wyborów z 2015 roku.

Rafał Trzeciakowski – ekonomista Forum Obywatelskiego Rozwoju, członek Towarzystwa Ekonomistów Polskich, doktorant w Szkole Głównej Handlowej w Warszawie

(1) Szahaj, A. (2017) „Sarmacki popliberalizm”, <liberte.pl>, 04.10.2017.
(2) Mill, J.S. (1859), „On Liberty and The Subjection of Women”, 1879, 04.10.2017.
(3) Spencer, H. (1884), „The Man versus the State, with Six Essays on Government, Society and Freedom”, Liberty Fund edition, 04.10.2017.
(4) Spencer, H. (1884), „The Man versus the State, with Six Essays on Government, Society and Freedom, Liberty Fund edition”, 04.10.2017.
(5) Leonard, T.C. (2009), „Origins of the myth of social Darwinism: The ambiguous legacy of Richard Hofstadter’s Social Darwinism in American Thought”, „Journal of Economic Behavior & Organization”, 71(1): 37-51, 04.10.2017.
(6) Dewey, J. (1930), „Individualism Old and New”, edycja Prometheus Books 1999, 04.10.2017.
(7) Raeder, L.C. (2001), „Mill’s Religion of Humanity: Consequences and Implications”, „Humanitas”, 14(2): 4-34, 04.10.2017.
(8) Mises, Ludwig von (1949), „Ludzkie działanie”, edycja Instytut Misesa 2007, online dostępna edycja Liberty Fund, 04.10.2017.
(9) Smith, A. (1776), „Badania nad naturą i przyczynami bogactwa narodów”, edycja De Agostini 2003, online dostępna edycja Liberty Fund, 04.10.2017.
(10) Peña, X. (2013), „The formal and informal sectors in Colombia. Country case study on labour market segmentation”, „Employment Working Paper”, 146, International Labour Organization, 04.10.2017.
(11) Marinaro, Isabella Clough (2017), „Loan-sharking in a time of crisis: lessons from Rome’s illegal credit market”, „Trends in Organized Crime”, 20(1-2): 196-215, 04.10.2017.
(12) Tooley, J. (2013), „The Beautiful Tree: A Personal Journey Into How the World’s Poorest People are Educating Themselves”, 04.10.2017.
(13) Landersø, R., Heckman, J.J. (2016), „The Scandinavian Fantasy: The Sources of Intergenerational Mobility in Denmark and the US”, „The Scandinavian Journal of Economics”, 119(1): 178–230, 04.10.2017.
(14) Trzeciakowski, R. (2017), „Umowa najmu instytucjonalnego ułatwi Polakom wynajem mieszkań”, Analiza 11/2017, 04.10.2017.
(15) Eurostat (2017), „Monitoring social inclusion in Europe”, 04.10.2017.
(16) Koper, A., Barteczko, A. (2017), „EBRD urges Poland to revive privatizations”, Reuters 12.09.2017, 04.10.2017.
(17) Bukowski, M., Śniegocki, A. (2017), „Ukryty rachunek za węgiel 2017”, WiseEuropa, 04.10.2017.

Lead od redakcji. Tekst stanowi odpowiedź na esej prof. Andrzeja Szahaja w ramach ankiety Jaki liberalizm? rozpisanej z okazji 9. urodzin Liberté!.

Fot. Kancelaria Premiera (2013), Konferencja o reformie OFE, od lewej: Jacek Rostowski, Donald Tusk, CC BY-NC-ND 2.0.

Liberalizm drobnych kroków :)

Tekst pochodzi z XXI numeru kwartalnika Liberté! „Jak uratować demokrację”, dostępnego w sklepie internetowym. Zachęcamy również do zakupu prenumeraty kwartalnika na cały rok 2016.

Polska nigdy nie była liberalna. Ani w erze szacownej Drugiej Rzeczpospolitej, ani w czasach dogorywającej już Trzeciej Rzeczpospolitej. Nawet w momentach dominacji wśród polityczno-ekonomicznych decydentów liberalnego czy neoliberalnego paradygmatu większość politycznych elit pałała szczerym obrzydzeniem do liberalizmu, zarówno w jego ekonomicznej, jak i obyczajowej postaci. Liberalizm był (i jest nadal) traktowany jako ciało obce w polskiej myśli politycznej, w polskim dyskursie publicznym i w polskiej wyobraźni zbiorowej. Czy wobec tego mówienie o obronie liberalizmu ma w ogóle sens? Może powinniśmy najpierw wznieść jego solidne fundamenty?

Liberalizm szczątkowy

Nie tyle rozbawienie, ile przede wszystkim politowanie budzić mogły wypowiedzi przywódców Platformy Obywatelskiej, którzy z iście teatralnym oburzeniem występowali w telewizjach śniadaniowych, złorzecząc Prawu i Sprawiedliwości oraz jego świeżo przyjętej nowelizacji ustawy o Trybunale Konstytucyjnym. Ci sami – jak o sobie zaczęli mówić – „obrońcy demokracji” zapomnieli jednakże, że przed kilkoma tygodniami również dopuścili się zamachu na ów trybunał. Pozwoliło im to na powołanie pięciorga sędziów trybunału w minionej kadencji parlamentu, a przecież pięcioro sędziów stanowi trzecią część składu sędziowskiego tego organu. Trybunałowi Konstytucyjnemu ustawa zasadnicza nadaje znaczenie szczególne: czyni go strażnikiem stanowionego w Polsce prawa, który może nie tylko rozstrzygać spory kompetencyjne pomiędzy centralnymi konstytucyjnymi organami państwa, lecz także badać programy i działalność partii politycznych pod kątem zgodności z Konstytucją RP. Czy PiS powinien się czuć usprawiedliwiony antykonstytucyjnymi roszczeniami PO? Zdecydowanie nie. Jednak zabiegi członków PO dały swoiste przyzwolenie na naruszanie prawno-konstytucyjnego gmachu naszego państwa przez jej poprzedników.

Polskie elity polityczne – jak widać – za punkt honoru postawiły sobie takie ustalenie składu Trybunału Konstytucyjnego, aby stał się on de facto ciałem realizującym zarazem wolę polityczną określonego środowiska. Różnica między PO a PiS-em w kontekście ich „antytrybunałowych” zakusów polega jedynie na tym, że poprzednia większość parlamentarna pracowała nad nowelizacją kilka miesięcy i udawała, że robi to z pobudek ustrojowych, aktualni włodarze natomiast przeprowadzili nowelę nocą, nie kryjąc przed nikim, że ich działanie to jedynie reakcja na ruchy politycznych poprzedników. Jedni i drudzy udowodnili swą dezynwolturę wobec konstytucyjnych fundamentów państwa, w szczególności zaś względem tak mocno podnoszonej przez liberałów idei państwa prawnego. Kruki i wrony rozdziobały fundament praworządności, jakim uczyniono naszą dość liberalną konstytucję z 1997 r. Kruki robiły dobrą minę do złej gry – wrony bezczelniej, gryzły ciemną nocą.

Gdzie więc ukryli się wszyscy ci liberałowie, którzy powinni dziś bronić Trybunału Konstytucyjnego? Niestety, okazuje się, że liberalne łatki miały może jakieś znaczenie w latach 90., kiedy to rzeczywiście niewielka część kształtujących się wówczas elit politycznych do liberalizmu się przyznawała i o nowo tworzonym państwie polskim myślała z perspektywy ideologii liberalnej. Środowiska te zdominowali przedstawiciele tzw. liberalizmu gdańskiego, którzy skupili się w Kongresie Liberalno-Demokratycznym, później zaś znaleźli się w Unii Wolności oraz Platformie Obywatelskiej. Im dalej jednak od przełomu okrągłostołowego, tym bardziej wartości liberalne były wypłukiwane przez polityczną pragmatykę i jałowe spory o władzę. Tym samym wszystko to, co budowano w pierwszych latach wolnej Polski, zostało zaprzepaszczone przez apologetów tzw. polityki ciepłej wody w kranie, która przecież już w swoim założeniu była odejściem od wszelkich twardych ideologii. Oznaczała tym samym rezygnację z tworzenia wizji dobrego państwa, ku któremu określona ekipa rządząca miałaby zmierzać. Porzucenie wszelkich wielkich narracji politycznych okazało się również jednoznaczne z porzuceniem liberalnej aksjologii.

Kruki i wrony rozdziobały fundament praworządności, jakim uczyniono naszą dość liberalną konstytucję z 1997 r. Kruki robiły dobrą minę do złej gry – wrony bezczelniej, gryzły ciemną nocą.

W ogóle analizy polskiej aksjologii politycznej w dobie Trzeciej Rzeczpospolitej przynoszą szereg paradoksów. Wielkim paradoksem początku XXI w. był fakt rozpoczęcia polskiej dyskusji o podatku liniowym przez partię polityczną deklaratywnie lewicową. Jeszcze większym paradoksem okazało się, że kiedy partia konserwatywno-socjalna podatki obniżyła, to skorzystali na tym ludzie najzamożniejsi! Tymczasem ugrupowanie, które określało się mianem liberalnego, podnosiło podatki, nacjonalizowało obywatelskie oszczędności emerytalne, a w ciągu ośmiu lat nie było w stanie uchwalić najbardziej choćby umiarkowanej wersji ustawy o związkach partnerskich. Liberalizm jest więc niewątpliwie konglomeratem wartości i idei nadal w Polsce niezakorzenionych, którymi w zależności od bieżących potrzeb politycznych szafują różnorodne podmioty na polskiej scenie politycznej.

Liberalizm w Polsce w ostatnim dwudziestopięcioleciu w sposób wyrazisty zaprezentował się wyłącznie z perspektywy ekonomicznej. Liberalizm obyczajowy czy aksjologiczny stanowił jedynie margines. Tym samym to, co niejednokrotnie określane bywa mianem „liberalnych wartości”, okazywało się jakąś skrzywioną poczwarką utożsamianą przez takich intelektualistów jak Andrzej Szahaj czy Jan Sowa z „kapitalizmem drobnego druku” czy też „kapitalizmem spuszczonym ze smyczy”, hołdującym „apoteozie imitacji”. Abstrahuję w tym miejscu od refleksji nad słusznością tez postawionych w pracach „Kapitalizm drobnego druku” czy „Inna Rzeczpospolita jest możliwa!”, bo mógłbym wygłosić dziesiątki polemicznych oracji wobec tez postawionych w obu tekstach. Niestety, nośne hasło lat 90. – „Liberały, aferały” – dość skutecznie opanowało wyobraźnię publicystów i obserwatorów sceny politycznej. Wszystko to pokazuje nam, że w dyskursie liberalnym wolnej Polski zabrakło promocji liberalnych wartości, a sama nazwa tej jakże przecież szerokiej i różnorodnej doktryny została zdominowana przez jej – bezsprzecznie wartościowe i istotne w budowie fundamentów Trzeciej Rzeczpospolitej – „wolnorynkowizm” i apologię kapitalizmu.

Liberalizm rudymentarny

Zbudowanie podstaw dla liberalnego społeczeństwa to zadanie na długie lata czy wręcz na pokolenia. Wiara polskich wolnościowców w konieczny triumf liberalizmu, jeśli tylko wprowadzimy do konstytucji odpowiednie regulacje prawne, planistykę gospodarczą zastąpimy kapitalizmem, a pojęcie wolności stanie się wytrychem, za którego pomocą otwierać będziemy wszystkie drzwi, okazała się płonna. Cała ta wiara, co dziś coraz lepiej widać, była zwyczajną pomyłką i – obawiam się – wynikała w większym stopniu z naiwności nieopierzonych doktrynerów niż idealizmu młodych działaczy. Skoro bowiem dziś „przeciętnego Polaka” nie interesuje kwestia niezależności Trybunału Konstytucyjnego, to najwidoczniej ów „przeciętny Polak” nie zdaje sobie sprawy ze znaczenia tej instytucji w sieci instytucjonalnej nowoczesnego państwa prawa. Kluczem do wolności musi więc być edukacja – edukacja wolnościowa. Nie da się jednak zamknąć jej w haśle: „Róbta, co chceta” czy też sprowadzić do samej li tylko wolności wyboru. Człowiek biedny, wykluczony i gorzej wykształcony – co już w XIX w. zauważał John Stuart Mill, a kilkadziesiąt lat temu powtarzał Isaiah Berlin – ma zdecydowanie mniejszą perspektywę wyboru, a sama wolność pozytywna pozostaje dla niego w rzeczywistości iluzją. Fundamentem edukacji wolnościowej musi być więc równość szans.

Edukacja powinna być dla współczesnych liberałów orężem walki o kształtowanie w duchu liberalnych wartości. Współpraca ze środowiskami szkolnymi i akademickimi, organizacja konferencji, wykładów, prelekcji i debat, wydawnictwa popularyzatorskie i naukowe, aktywna debata w świecie wirtualnym, a także permanentne recenzowanie kolejnych posunięć ekip rządowych – oto zadania aktywistów liberalizmu rudymentarnego. Możliwe, że w ostatnich latach zabrakło solidnej liberalnej krytyki działań ekipy rządzącej, a liberalna obrona OFE – bo chyba była to najlepiej zorganizowana inicjatywa środowisk wolnościowych – nie dotarła ze swoim przekazem do wszystkich, których objąć mogła. Komentatorzy przewidują, że w najbliższych latach wartości liberalne w jeszcze większym stopniu będą przez nową konserwatywno-socjalną władzę marginalizowane. Nie mam wątpliwości, że okazja ta zostanie podchwycona przez opozycję parlamentarną, która szybko przywdzieje szaty „obrońców wolności”. Nie wolno jednak sprowadzić tego wielkiego celu, jakim jest budowa wolnościowych fundamentów w społeczeństwie, do politycznego „ujadania”, którego kolejnym efektem miałaby być reaktywacja „ciepłej wody w kranie”.

Politykę „ciepłej wody w kranie” uznaję za najgorszą formę rządzenia, jaką możemy sobie wyobrazić we współczesnych demokracjach. Wbrew temu, co twierdzą niektórzy komentatorzy, to polityka wypłukana z wartości bardziej psuje demokrację niż narodowy egoizm, doktrynerstwo, polityczna poprawność, ślepe schlebianie tradycjonalizmowi czy nawet etatyzm. Rezygnacja z wartości sprowadza politykę wyłącznie do procedur, buduje złudzenie merytokracji, która w efekcie przepoczwarza się w dyktaturę biurokracji. Społeczeństwa obywatelskiego nie da się zbudować na idei „spokojnego” administrowania krajem – aktywność społeczna i obywatelska muszą wypływać z wartości, indywidualnych czy zbiorowych. Dlatego też środowiska liberalne powinny się skupić na wypracowaniu wizji państwa i społeczeństwa, które opierać się będą na liberalnych wartościach. Nie da się jednak poprzestać na hasłach tak przecież ważnych dla liberałów, jak państwo minimalne czy przedsiębiorczość. Należy stworzyć strategie i projekty dostosowane do polskich realiów i opierające się na rzetelnej ewaluacji sukcesów i porażek polskiego dwudziestopięciolecia.

To polityka wypłukana z wartości bardziej psuje demokrację niż narodowy egoizm, doktrynerstwo, polityczna poprawność, ślepe schlebianie tradycjonalizmowi czy nawet etatyzm. Rezygnacja z wartości sprowadza politykę wyłącznie do procedur.

Nie możemy pozwolić, aby dyskusję o wartościach zdominowała polityka historyczna, której fundamentem będzie dziewiętnastowieczna wizja narodu ubrana w martyrologiczne szaty. Nie znaczy to jednak, że liberałowie nie powinni brać udziału w debatach o przeszłości. Nie można pozwolić również, aby dyskurs historyczny zdominowały kręgi konserwatywne czy nacjonalistyczne, bo historia Polski w ich wydaniu będzie opisem jednostronnym i ubogim. Chyba jednak najwyższy czas, aby młodzi liberałowie wyszli z własnego ogródka i spojrzeli również w kierunku tych środowisk, którym się nie powiodło, a sukces Polski, jakim niewątpliwie jest ostatnie ćwierćwiecze niepodległości, uzupełnili światłocieniami prowincjonalnej bylejakości bądź małomiasteczkowego zawodu. Liberałom oraz tym, którzy za liberałów się uważali, brakowało po 1989 r. społecznej wrażliwości i empatii. Powinniśmy wziąć serio słowa Johna Stuarta Milla, który w eseju „O wolności” mówi stanowczo, że „energia może być źle zużyta, ale człowiek energiczny może zawsze zrobić więcej dobrego niż gnuśny i apatyczny”. Kiedyś jedna z partii politycznych obiecywała, że uwolni energię Polaków – nie udało jej się to, ale mam wrażenie, że cel ten był postawiony słusznie.

Pierwszym krokiem w walce z apatią i zgnuśnieniem musi być zaangażowanie liberałów w działania o charakterze lokalnym. Już dziś można dostrzec dziesiątki ruchów miejskich i lokalnych komitetów wyborczych, które uczestniczą w kreowaniu polityki miejskiej czy gminnej, a niektóre nawet współrządzą. W budowie nowoczesnego liberalizmu rudymentarnego nie potrzebujemy żadnego szyldu, pod którym byśmy się ukrywali i który centralizowałby wolność myślenia o swojej „małej ojczyźnie”. Może się okazać, że komunitariańska idea wspólnoty jednak bliższa jest liberalnemu myśleniu niż promowana ostatnio przez środowiska konserwatywne idea podmiotowości. Badania pokazują, że coraz więcej Polaków dostrzega znaczenie polityki lokalnej i z coraz większą uwagą przygląda się rozstrzygnięciom lokalnych włodarzy. Wspieranie koncepcji dwukadencyjności wójtów, burmistrzów i prezydentów miast, a może również członków zarządów powiatów i województw powinno być dla liberała warunkiem sine qua non budowania samorządów opierających się na rzeczywistej wolności i partycypacji obywatelskiej. Towarzyszyć temu powinno wspieranie koncepcji budżetów partycypacyjnych, podbudowywane przykładami dobrych praktyk z polskich samorządów.

Liberalizm drobnych kroków

Zaprezentowane wcześniej pomysły i idee – jak się wydaje – powinny się stać pewnymi wstępnie i roboczo naszkicowanymi wyznacznikami działalności polskich liberałów. Szczególne znaczenie mogą one zyskać w czasach potencjalnie niesprzyjających liberalnemu myśleniu i liberalnym wolnościom. Propozycje te moglibyśmy określić mianem liberalizmu drobnych kroków, gdyż mogłyby posłużyć jako „podstawy wstępu do zarysu” projektu budowy liberalnego społeczeństwa i państwa. Nie mam żadnych złudzeń co do tego, że w ostatnim dwudziestopięcioleciu liberalnych fundamentów aksjologicznych nie udało się zbudować. Liberałowie stworzyli ramy liberalnej gospodarki, państwa prawa i konstytucjonalizmu. Nadszedł jednak czas, aby zająć się budowaniem liberalnej tkanki społecznej. Paradoksalnie czasy rządów konserwatystów, etatystów i tradycjonalistów mogą nolens volens wytworzyć doskonałe podglebie do integracji liberalnych środowisk, a działania promujące i budujące liberalne wartości mogą się okazać tym bardziej skuteczne.

Liberalizm drobnych kroków musi jednak zmierzać w jakimś konkretnym kierunku. Nie można budować, nie posiadając projektu budowy. Nie stworzymy zaś projektu budowy bez zdefiniowania koncepcji. Śmierć wielkich narracji odtrąbiono już wielokrotnie. Sam w wielu tekstach opisywałem to, co dziś zwiemy postpolityką, w kontekście odejścia współczesnych elit politycznych od wielkich ideologii. Świat postpolityczny traktuje wszelkie idee i wartości instrumentalnie – także wartości genetycznie liberalne – i dlatego, jeśli chcemy bronić wolności i całego jej aksjologicznego towarzystwa, musimy zaproponować Polakom projekt nowego polskiego liberalizmu i zarazem wskazać im drogi, którymi powinniśmy ku jego budowie zmierzać. Remontować możemy jedynie te liberalne koncepty, które udało się w Polsce wdrożyć, czyli konstytucjonalizm oraz wolną gospodarkę. Jeśli zaś chodzi o wolnościowe społeczeństwo, to niestety nie mamy czego remontować: wolnościowe społeczeństwo w Polsce to jedynie fasada, pod którą kryje się bagaż wzajemnych nieufności i niezadowolenia, zawodu klasą polityczną, niezrozumienia mechanizmów działania gospodarki i państwa, a także postsocjalistyczna optyka obcości państwa.

Remontować możemy jedynie te liberalne koncepty, które udało się w Polsce wdrożyć, czyli konstytucjonalizm oraz wolną gospodarkę. Jeśli zaś chodzi o wolnościowe społeczeństwo, to niestety nie mamy czego remontować.

Ostatnie dwudziestopięciolecie pokazuje, że Polacy są wytrwali i pracowici, bardzo dobrze radzą sobie w konkurencji z Europejczykami, szybko się uczą i potrafią skutecznie realizować swoje cele – to oni, a nie polityczni decydenci zbudowali polski wzrost i uruchomili rozwój. Pęd do dobrobytu i wmawiana im przez elity polityczne konieczność jak najszybszego „dogonienia Zachodu” zakryły im oczy na stan wspólnoty, w której żyją, i wyparły odpowiedzialność za państwo. Polacy zostawili Polskę na pastwę polityków, którzy dawno już utknęli w demagogiczno-dyskursywnym klinczu. Jeśli chcemy, żeby wspólnota i państwo były budowane na wartościach wolności, tolerancji, współpracy, aktywności i przedsiębiorczości, to musimy podjąć wysiłek planowego, systematycznego i skrupulatnego budowania fundamentów liberalnego społeczeństwa. Nie będzie to łatwe, ale na pewno jest możliwe.

Płynie z tego wniosek, że liberałowie nie powinni się stać flanką politycznej walki z reaktywowaną Czwartą Rzeczpospolitą „bis”. Polityczna walka pseudoliberalnego pospolitego ruszenia jest nie do wygrania, jeśli nie uda się uprzednio zbudować liberalnego społeczeństwa, u którego fundamentów legną najważniejsze wartości liberalne. Niech nauczką i przestrogą będzie dla środowisk wolnościowych rok 2007 i zwycięstwo Platformy Obywatelskiej, które dla wielu liberałów zarówno młodszego, jak i starszego pokolenia było nadzieją na początek tego wyczekiwanego liberalnego ładu. Projekt ten jednak spalił na panewce, runął niczym domek z kart, zawalił się z hukiem jak budynek postawiony na piasku.

Dobro republiki i rządy rozsądku – z prof. Zbigniewem Pełczyńskim :)

„Jako liberałowie – zwolennicy społeczeństwa otwartego i obywatelskiego – musimy być wierni swoim ideałom i przekonywać innych, że oni również powinni podążać tymi ścieżkami. Reszta jest w rękach Opatrzności lub – jeśli ktoś odrzuca to pojęcie – mądrości ludzkiej, która w przeszłości i w ostateczności raczej tryumfowała”.

Główne rozważania filozofii polityki dają się w zasadzie sprowadzić do odpowiedzi na pytanie: „Czy całość ma większą wartość niż jej części?”. Hegel odpowiada na to pytanie twierdząco. Locke i nawiązująca do niego nowożytna tradycja liberalna stawiają na jednostkę. Przeciwstawienie to nadal pozostaje osią sporu między liberałami i komunitarianami. Czy ideę społeczeństwa obywatelskiego można w tym względzie uznać za próbę udzielenia pewnej kompromisowej odpowiedzi?

Ująłbym sprawę trochę inaczej. Filozoficznie mówiąc, spór Hegla z Lockiem jako klasykiem liberalizmu europejskiego jest następujący: dla Locke’a państwo, czyli społeczeństwo politycznie zorganizowane, jest abstrakcją, wtórną konstrukcją myślową. Pierwotnym elementem pojęcia społeczeństwa jest jednostka. Dla Hegla sytuacja jest odwrotna. Jednostka – pojmowana nie biologicznie, ale z jej właściwościami kulturowymi (takimi jak mowa, zdolność do współżycia i współdziałania, tworzenia trwałych struktur społecznych, itp.) – pozostaje pojęciem wtórnym wobec wspólnoty, która ją ukształtowała. Indywiduum typu liberalnego jest abstrakcją – podmiotem sztucznie wyodrębnionym myślowo ze społeczeństwa. Z tego założenia dla Hegla (i innych „komunitarystów”) wypływa szereg wniosków etycznych, na przykład co do właściwej relacji interesów jednostek i interesów ogólnych, publicznych czy też narodowych.

Czy mówiąc o społeczeństwie obywatelskim, możemy czerpać inspiracje z obu tych tradycji (Locke, Hegel) czy w którejś z nich znajduje ono mocniejsze ugruntowanie?

Najpierw pewna klaryfikacja pojęcia wraz z rzutem oka na historię myśli politycznej. Przed Heglem nikt nie odróżnił jasno i wyraźnie społeczeństwa obywatelskiego od państwa. Wprost przeciwnie, były one traktowane jako synonimy. Na przykład Tomasz z Akwinu pisał o „societas civilis sive politica”. Dla Locke’a społeczeństwo obywatelskie, w odróżnieniu od „naturalnego”, takiego jak rodzina, to społeczeństwo poddane władzy rządowej, którą nazywa „civil government”. Podobnie jest w myśli Jana Jakuba Rousseau. Dla Hegla społeczeństwo obywatelskie („buergerliche Gesellschaft”) to sfera działalności ludzkiej – typowa dla nowoczesnego świata i – co mocno podkreśla – usytuowana niejako poza państwem, które oparte jest na prawie i przymusie. Jest to sfera dobrowolnego, autonomicznego, niezależnego działania w celu realizacji pewnych grupowych interesów. Może mieć wpływ na to, co się dzieje w państwie, ale nie podlega dekretom władzy państwowej i nie powinno być przez nią zakazane czy nierozsądnie ograniczane. Dla Hegla powstanie i docenienie takiej sfery jest wielkim osiągnięciem nowoczesności.

Choć są między nimi pewne niuanse, na przykład co do zakresu pożądanej swobody działania, w zasadzie Hegel i Locke zgadzają się w pełni co do ogromnej wartości społeczeństwa obywatelskiego w tym sensie. Obaj uważają, że bez niego nie można mówić o wolności w państwie. Tylko nieznajomość myśli Hegla rodzi pogląd, że są między nimi zasadnicze różnice. Pryncypialnym przeciwnikiem jednego i drugiego był oczywiście Karol Marks, który twierdził, że społeczeństwo obywatelskie, utożsamiane przez niego ze społeczeństwem „burżuazyjnym”, jest sferą niewoli tych, którzy nie dysponują własnymi środkami produkcji (czyli ogromu społeczeństwa) i muszą pracować dla tych, którzy je posiadają. Wolność kontraktu między nimi jest czystą fikcją.

W opozycji do Marksa (ale i częściowo Hegla) powstała koncepcja Poppera. W eseju „Samozatrucie otwartego społeczeństwa” Leszek Kołakowski zwraca uwagę, że Popper, piętnując wrogów społeczeństwa otwartego, sytuuje ich na zewnątrz, pomija jednak drugą, wewnętrzną stronę zagrożenia. Kołakowski wskazuje, że nie chodzi tu tylko o „[…] przyrodzoną słabość, na jaką demokracja cierpi, kiedy ma własnymi, czyli demokratycznymi środkami bronić się przeciwko zewnętrznym zagrożeniom, lecz nade wszystko proces, w którego toku rozszerzanie i konsekwentne zastosowanie zasad liberalnych przeobraża je w ich przeciwieństwo”. Gdzie zatem czają się współcześnie „wewnętrzni wrogowie” społeczeństwa otwartego?

W tym pytaniu kryje się pewne (choć zasadne) zamieszanie. „Społeczeństwo otwarte” w definicji Poppera to nie to samo co społeczeństwo obywatelskie w potocznym znaczeniu. Popperowi chodziło o społeczeństwo, w którym nie ma obowiązujących dogmatów i jakiejkolwiek cenzury czy kontroli obiegu idei (tak typowych dla byłych ustrojów faszystowskich czy też komunistycznych). Oczywiście zaliczenie Hegla (a nawet pierwotnego Marksa – nie „marksistów” w stylu Lenina czy Stalina) do antenatów tego typu ustrojów było całkowitym absurdem. Ale sama idea otwartego społeczeństwa, jako fundamentu wolnego państwa i społeczeństwa, była słuszna. (Sto lat wcześniej pisał o tym John Stuart Mill w eseju „On Liberty”, a jeszcze wcześniej sam Locke w rozprawie o tolerancji religijnej.

Nie zupełnie pamiętam, o co chodziło Leszkowi Kołakowskiemu. Może o to, że również tradycja i dominujące poglądy, także religijne, mogą zagrażać wolności i społeczeństwu otwartemu. (Na co zwracał uwagę również Mill, podążając śladami de Tocqueville’a. Polskie dyskusje wokół związków partnerskich są na to klasycznym przykładem).

A wreszcie słowo o społeczeństwie otwartym versus obywatelskim. To są dwa różne pojęcia pochodzące z odrębnych sfer dyskursu, mają jednak element wspólny. Społeczeństwo obywatelskie zakłada otwartość na wszelkie pomysły i inicjatywy obywatelskie, które poprzedzają działalność polityczną, a więc także otwartość dyskusji i opinii na ten temat.

Kołakowski, jak się wydaje, miał na myśli paradoksy, które mogą się pojawiać, gdy założymy konsekwentną realizację liberalnych zasad. Ot, zasada tolerancji zastosowana bez wyjątków prowadziłaby do konieczności tolerowania nietolerancji, co daje skutki odwrotne do założonych. Czy oprócz tradycji i dominujących poglądów (np. religijnych) widzi dziś profesor jakichś „wrogów” zagrażających otwartości – wskazanej jako punkt wspólny społeczeństwa obywatelskiego i otwartego? A więc, w dużym skrócie, zagrażających „otwartości” współczesnych demokracji.

Teraz rozumiem. Tak, istnieje paradoks, ale jak wiele innych w życiu społecznym nie ma recepty na jego absolutne czy globalne rozwiązanie. Wydaje mi się, że zdrowy rozsądek, wnioski z historii, analogie z innych krajów czy okresów dziejów itp. muszą dyktować rozwiązanie. Jeśli stuprocentowa tolerancja prowadzi na przykład do zagrożenia porządku społecznego, można i trzeba ją ograniczać. Przykład: propaganda pedofilii w Internecie jako pięknej i cennej formy miłości międzyludzkiej. (W Anglii, przez przeoczenie, organizacja promująca tę ideę otrzymywała nawet dotacje państwowe!). Inny, bardzo aktualny przykład: propaganda dżihadu przez imamów, mająca na celu zachęcenie do wyjazdu do krajów, gdzie działają terrorystyczne lub rebelianckie organizacje i przyłączanie się do nich.

W takiej sytuacji ograniczenie wolności słowa wydaje mi się jak najbardziej uzasadnione i zyskuje przewagę nad „normalnymi” zasadami liberalizmu. Sprawa jest trudna, ale nie można być absolutnym czy dogmatycznym „ślepym” liberałem. W tym względzie hołduję starej rzymskiej zasadzie „salus rei publicae est suprema lex esto”, ale zagrożenie musi być realne, nie urojone.

Dobro republiki najwyższym prawem. Gdybyśmy jednak chcieli określić, czym ono jest, stanęlibyśmy u progu kolejnego wielkiego tematu filozofii polityki. Skoro nie ma na to miejsca, zapytam o sprawy najbardziej dziś palące. Według Poppera „zamkniętość” społeczeństwa jest przede wszystkim cechą zbiorowości, gdzie działają silne tabu magiczne, gdzie zdławiona jest krytyczna dyskusja. Czy w Rosji dochodzi obecnie do ponownego „zamknięcia” społeczeństwa? (Zwłaszcza gdy wziąć pod uwagę skalę propagandy, podwójne standardy działania władzy czy sprzeczność tkwiącą w większości formułowanych przez nią komunikatów).

Niestety, takie jest życie – dużo bardziej skomplikowane niż debaty filozoficzne lub publicystyczne. Bardzo popieram angielską teorię „reasonable men”, na której m.in. opiera się duża część zwyczajowego angielskiego prawa (common law). W ostateczności dylematy czy paradoksy tego charakteru po prostu trzeba rozwiązywać metodą dyskusji ludzi, kierujących się zdrowym rozsądkiem i doświadczeniem życiowym. (Myślę, że Polakom brakuje odwagi myślenia w ten sposób).

Co do aktualnej sytuacji w Rosji, wydaje mi się, że lepiej zbyt szeroko nie rozciągać pojęcia społeczeństwa otwartego. Chyba sensowniej jest przeanalizować bieżącą sytuację i jej poszczególne elementy, niż wyciągać „ciężkie armaty” teoretyczne. W Rosji osobisty prestiż prezydenta Putina, jego nacjonalistyczna, wielkomocarstwowa ideologia mająca masową pożywkę w „ludzie”, dominacja organów państwowych nad niezależnymi, bezpartyjnymi mediami itp. chyba wystarczająco wyjaśnia sytuację. Oczywiście, z wielu względów, filary społeczeństwa otwartego w Rosji są kruche, ale nie można sugerować, że doszło tam do całkowitego powrotu do popperowskiego koszmaru „społeczeństwa zamkniętego”, jak to się działo w okresie komunizmu. Jest szansa, że „putinizm” nie będzie trwał wiecznie, a nawet, że on sam zmodyfikuje swoje nastawienie, a przynajmniej politykę.

Jeśli lepiej powściągnąć działa teoretyczne, to czy te realne też uważa profesor za zbędne? W jakim zakresie siła państw Europy powinna być dziś siłą militarną? W jaki sposób demokratyczne społeczeństwa mogą dziś skutecznie występować w obronie swojej własnej formuły rządów?

To nie są tematy – choć ważne – które mnie interesują. Poza tym wymagałyby setki kolejnych słów. Oczywiście, realne armaty są czasem nieuniknione, w ostateczności nawet rakiety z bronią jądrową. Miejmy jednak nadzieję, że tak się nie stanie, że politycy wszelkiej maści i narodowości znajdą wyjście z tych palących problemów politycznych i międzynarodowych.

My jako liberałowie – zwolennicy społeczeństwa otwartego i obywatelskiego – musimy być wierni swoim ideałom i przekonywać innych, że oni też powinni podążać tymi ścieżkami. Reszta jest w rękach Opatrzności lub – jeśli ktoś odrzuca to pojęcie – mądrości ludzkiej, która w przeszłości i w ostateczności raczej tryumfowała.

Rozmawiała: Agnieszka Rozner

Artykuł ukazał się w XIX numerze kwartalnika Liberté!

Ważne: nasze strony wykorzystują pliki cookies. Używamy informacji zapisanych za pomocą cookies i podobnych technologii m.in. w celach reklamowych i statystycznych oraz w celu dostosowania naszych serwisów do indywidualnych potrzeb użytkowników. mogą też stosować je współpracujący z nami reklamodawcy, firmy badawcze oraz dostawcy aplikacji multimedialnych. W programie służącym do obsługi internetu można zmienić ustawienia dotyczące cookies. Korzystanie z naszych serwisów internetowych bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zapisane w pamięci urządzenia.

Akceptuję