Praliberał miesiąca: Walthère Frère-Orban :)

„Praliberał miesiąca” jest rubryką biograficzną. Co miesiąc będziemy na łamach „Liberté!” przywoływać w krótkich notkach postaci aktywnych polityków liberalnych dawnych lat, którzy w swoich czasach i krajach wywarli wpływ na tok debaty publicznej, a dzisiaj już rzadko bywają przywoływani.

Praliberał miesiąca: Walthère Frère-Orban

Drugi człon nazwiska bohatera rubryki w tym miesiącu ma prawo współczesnym liberałom fatalnie się kojarzyć, lecz ta zbieżność jest mniej niż przypadkowa. Walthère Frère-Orban był jednym z polityków o najbardziej jaskrawo liberalnych poglądach w XIX-wiecznej Europie zachodniej. Przez kilka dekad pozostawał kołem zamachowym belgijskiego ruchu liberalnego, bez owijania w bawełnę identyfikował Kościół katolicki i kontrolowanych przez niego polityków jako główne zagrożenie dla istnienia wolnego społeczeństwa i budowy wolnościowego państwa. Jego zaangażowanie w misję liberalizmu było jednak wieloaspektowe: dotyczyło nie tylko wolności sumienia i wyznania, ale także kwestii ustrojowych, gospodarczych, handlowych i społecznych.

Frère-Orban urodził się w Liège w 1812 r., w średnio zamożnej rodzinie. Swoją polityczną karierę zawdzięczał zapewne ożenkowi z dziedziczką fortuny Orbanów-Rossiusów, gdyż w przeciwnym razie w żadnym razie nie mógłby zrezygnować z pracy zawodowej. Wcześniej jednak zdobył doktorat w dziedzinie prawa oraz pracował jako adwokat. Do polityki wszedł w roku 1846, pierwotnie poprzez zaangażowanie ideowo-partyjne. 

Wysokie czoło, kręcone nieco kudły zaczesywane do tyłu w stylu „na króla Poniatowskiego”, upodobanie do przyjmowania dystyngowanej pozy i oficjalnych portretów, skrywały człowieka, który był – jak na wieloletniego lidera politycznego – niezbyt charyzmatyczny, raczej wyniosły i niesympatyczny, zdystansowany wobec ludzi, których miał skłonność dość nisko oceniać. Był „w głębi duszy autokratą”. Gdy w 1846 r. został współzałożycielem belgijskiej Partii Liberalnej i pisał jej pierwszy manifest polityczny, to umieścił w nim postulaty silnie antydemokratyczne. Ryzykując stale rozpadem partii na dwa byty, trwał na stanowisku odrzucenia idei powszechnego prawa wyborczego, a nawet obniżenia majątkowego cenzusu. Ku złości skrzydła progresywnego liberałów nieustannie twierdził, że obniżenie lub likwidacja cenzusu dopuści do władania sprawami publicznymi wielką liczbę ludzi „najmniej zdolnych, a największych ignorantów”. Co gorsza, niespełniający warunku cenzusu majątkowego „nie będą wyborcami, będą sługami, ludźmi podatnymi na dominację innych, (…) pozbawieni niezależności”, która jest konieczna, aby dokonywać autentycznie osobistego wyboru politycznego, zamiast de facto sprzedawać swój głos. To stanowisko frakcji doktrynerów w ramach Partii Liberalnej, długo po pierwszym kongresie w 1846 r., miało pozostać jeszcze obowiązujące. 

Dwa lata później Frère-Orban wszedł po raz pierwszy do liberalnego rządu, początkowo na stanowisko ministra ds. prac publicznych, ale w toku kryzysu zaufania do systemu bankowego (run na wycofywanie lokat, spowodowany rewoltą w ramach Wiosny Ludów w sąsiedniej Francji i upadkiem tamtejszego liberalnego rządu), przejął także ministerstwo finansów. Utrata płynności przez system finansowy rozlewała się w postaci utraty dostępu do kredytu dla producentów przemysłowych. Frère-Orban zainicjował powołanie Narodowego Banku Belgii, który przejął monopol emisji pieniądza i ustalania stóp procentowych, a także uporządkował wcześniejszą antykryzysową politykę emisji obligacji budżetowych. Od 1850 r. realizowano program prac publicznych, który redukował zjawisko ubóstwa na prowincji flamandzkiej (budowano kanały, drogi kolejowe i szosy). Minister finansów wprowadził także podatek od spadku w linii prostej, co spowodowało sprzeciw naturalnego, burżuazyjnego elektoratu liberałów i przejście partii na kilka lat do opozycji. 

Te działania były niezbyt liberalne, ale Frère-Orban zaprezentował wówczas umiejętność elastycznego prowadzenia polityki w dobie naglącego kryzysu. Generalnie był bowiem przeciwnikiem wszelkich gospodarczych ingerencji państwa, każdą uznawał za zamach na wolność. Tej postawie dał dowód, gdy od 1857 r. był znów ministrem finansów w okresie już pokryzysowym – mocno obniżył podatki stanowiące bariery handlowe, takie jak podatek od wywozu towarów, w 1860 r. wymusił na miastach likwidację opłat za wwóz towarów na ich obszar, wspierał powstawanie nowych banków kredytowych dla przedsiębiorców oraz kas emerytalnych dla robotników. Handel i produkcja kwitły. 

A jednak, gdy populista Napoleon III rzucił Belgii rękawicę na polu walki o kontrolę nad kolejami, Frère-Orban nie wahał się przeforsować ustawy o kontroli państwa nad strukturą właścicielską dróg kolejowych. Z tym konfliktem w tle przejmował w 1868 r. tekę premiera od bardziej spolegliwego wobec Paryża kolegi partyjnego. 

Po raz drugi i ostatni został premierem w 1878 r., gdy zjednoczył doktrynerów, progresywistów i radykałów wokół antyklerykalizmu. Frère-Orban był protestantem i gorącym wrogiem mieszania się Kościoła katolickiego, biskupów i Stolicy Apostolskiej do belgijskiej polityki. Jego rząd 1878-84 zrealizował reformę laicyzacji szkół podstawowych (tzw. pierwsza wojna szkolna drastycznie zredukowała rolę kleru w szkołach: katechezy zastąpiono religioznawstwem nauczanym z laickiego punktu widzenia, programy nauczania, dobór podręczników i nominacje nauczycieli poddano kontroli państwa), po której nastąpiła polityka kontroli i sankcjonowania przypadków łamania ustawy. Ograniczono dofinansowanie instytucji kościelnych, zlikwidowano przedstawicielstwo dyplomatyczne przy Stolicy Apostolskiej w związku z likwidacją Państwa Kościelnego. 

Tuż przed końcem swojego urzędowania Frère-Orban zgodził się na częściowe poszerzenie prawa wyborczego w wyborach lokalnych. 

Po klęsce liberałów w wyborach 1884 r. i rozstaniu się partii z frakcją progresywną, Frère-Orban obserwował rządy Partii Katolickiej z mieszanymi uczuciami. Z jednej strony musiał mieć świadomość, że nie wygrał zasadniczego ideologicznego sporu przeciwko tradycjonalistom, gdyż to do nich należało ostatnie słowo. Jednak w okresie swoich, o wiele przecież krótszych, rządów prowadził politykę na tyle ofensywną i zdeterminowaną, że ustawił „benchmarki” debaty na tyle głęboko po stronie liberalnej, że nawet absolutna większość parlamentarna katolików nie była w stanie przeprowadzić pełnego demontażu jego antyklerykalnych reform. Nie pozwoliła na to opinia publiczna, ukształtowana przez ponad 40 lat politycznej pracy Frère-Orbana, który zmarł w 1896 r. w Brukseli.

Jak pokonać antysemityzm w Polsce? :)

Anna Wacławik-Orpik: Temat naszego panelu brzmi: „Jak pokonać antysemityzm w Polsce?‟. Zawarta jest w nim teza, że antysemityzm w Polsce da się pokonać. Pytanie nie brzmi zatem „Czy da się pokonać antysemityzm?‟, ale jak to zrobić. Jestem głęboko wdzięczna organizatorom Igrzysk Wolności za bycie optymistami, z takim jednakowoż zastrzeżeniem, że chyba będziemy rozmawiali raczej o pokonywaniu antysemityzmu niż o jego pokonaniu, bo gdyby było to możliwe – już byśmy go pokonali i nie musieli się tu dziś spotykać. Czy państwo, jako eksperci i praktycy, znawcy tematu, widzą jakąś zmianę, jakieś nowe, specyficzne dla naszych czasów i dla współczesnej Polski odcienie antysemityzmu? Czy do różnych, zbadanych i opisanych, antysemickich narracji dochodzą jakieś nowe wątki, nowa jakość? 

Paula Sawicka: W sprawie nowych wątków – na pewno tak, ponieważ nasza rzeczywistość ciągle przynosi nam jakieś odmiany tego starego. Ale niewątpliwie te stare formy bardzo dobrze się mają i świetnie funkcjonują. Od dwudziestu lat, jako działaczka Otwartej Rzeczpospolitej zajmuję się tym, jak te kwestie wyglądają w życiu publicznym i muszę powiedzieć, że byłam bardzo zaskoczona z jaką siłą stereotypy antysemickie odradzają się w nowych warunkach, w nowej roli, choćby w homofobicznej retoryce wtedy, kiedy jest na nią nie tylko przyzwolenie, ale nawet zapotrzebowanie i do niej zachęta. 

Zuzanna Radzik: Mam wątpliwości co do tego, czy pojawiają się jakieś nowe wątki. Antysemityzm to taki dwutysiącletni recykling różnych pomysłów, które się rozwijają, rosną, puchną, ale nie są nowe. Da się jednak zauważyć pewne powroty. Na przykład to, że nagle w życiu publicznym, tej wiosny, wyrasta wielka, profesjonalnie przygotowana, demonstracja przeciwko ustawie 447. Niektórzy dziwią się skąd ten temat, ale kiedy patrzy się na to, jak te tematy związane z Żydami funkcjonują w Polsce, to lęk przed powrotem Żydów po swoje jest wciąż obecny. W naszej pracy w Forum Dialogu, która jest głównie pracą w terenie, w niedużych polskich ośrodkach, których zresztą ten lęk też dotyka, to jest główny temat, który nie dotyczy tylko antysemityzmu jako takiego, ale go karmi. Ludzie mają poczucie, że jest jakiś temat związany z mieszkaniem pożydowskim, z przestrzenią miasteczka, z tym, co się stało, i że to nie jest załatwiona sprawa. To paraliżuje rozmowę i powoduje backlash lęków. Jakby dziesięć, czy piętnaście lat temu popytać po miasteczkach, to to tam było i jest dalej, co jest paradoksem, bo właśnie obchodziliśmy 80 lat od wybuchu II wojny światowej i to dalej jest w wielu miejscach żywy temat. Kiedy przychodzimy do szkoły znajdującej się w małym miasteczku i chcemy porozmawiać z uczniami o tym, gdzie w tej miejscowości mieszkali Żydzi, to nauczyciele czują się sparaliżowani tematem rozmowy, bo o tym się nie rozmawia. Dla mnie tym, co w ostatnim czasie było nowe to był duży powrót publicznego i politycznego wykorzystywanie tego lęku związanego z instytucją mienia – wysadzenie w powietrze relacji międzynarodowych poprzez nowelizację ustawy o IPN-ie, ale też to, jak bardzo liderzy opinii, wykształcona klasa wyższa czy nie, była zdziwiona, że to są tematy, które okazują się wciąż aktualne. To znaczy to zdziwienie karmiło moje zdziwienie. Podobnie jak poczucie, że czytaliśmy już Grossa, wybudowaliśmy Muzeum POLIN, czyli zrobiliśmy to, co trzeba. Tak jakby te tematy nie były u nas w Polsce wbudowane w jakieś tożsamościowe dyskusje. Jakbyśmy mogli je łatwo załatwić i iść do przodu, mieć je z głowy.

Andrzej Leder: Nie do końca się z tym zgadzam. Powiedziałbym, że to, o czym była przed chwilą mowa jest świadectwem tego, że jest coś nowego w formach antysemityzmu albo w ogóle w tym, w jaki sposób przeżywany jest w Polsce stosunek do Żydów czy problem żydowski. Oczywiście dyskurs czy narracje, które wracają są znane, jak już zostało wspomniane, od dwóch tysięcy lat. Wydaje mi się natomiast, że nowa jest sytuacja, w której są one wypowiadane i w związku z tym, pełnią nowe funkcje. Przychodzą mi do głowy dwa problemy: problem winy i problem odpowiedzialności. W Polsce jest nieprawdopodobny problem z uświadomieniem sobie winy Polaków wobec Żydów w okresie zagłady. Zawsze – powiedziałbym do 2000 roku – odbywało się to w taki sposób, że pewna wąska inteligencka elita wiedziała różne rzeczy, ale to praktycznie nie przechodziło w dyskurs publiczny i nie stawało się elementem sporu publicznego, który dotykał bardzo wielu ludzi. I to, co się stało w ciągu ostatnich kilkunastu lat to fakt, że problem winy zaczął być problemem, który bardzo silnie polaryzuje opinie. To, czy Polacy są winni czy niewinni, a Żydzi podli czy skrzywdzeni stało się tematem sporów, a nie tylko cichego przeświadczenia. Sprawa odpowiedzialności, też o wiele jawniej dyskutowana, wiąże się na przykład ze sprawą własności. W momencie, kiedy pewien podmiot społeczny staje się podmiotem politycznym, to znaczy staje się podmiotem, który podejmuje suwerenne decyzje, to zaczyna też ponosić odpowiedzialność. Przez cały okres PRL-u, można było dość łatwo zrzucać konieczność rozwiązania różnych trudnych spraw na brak podmiotowości politycznej czyli właśnie brak możliwości wzięcia odpowiedzialności. Na przykład za przejęcie mienia żydowskiego. Dzisiaj te sprawy napierają i zmuszają do podejmowania decyzji – jak rozstrzygamy problemy moralne poprzez porządek prawny. Moim zdaniem, decyzja Aleksandra Kwaśniewskiego żeby nie przeprowadzić procesu reprywatyzacji – właśnie ze względu na trudność kwestii mienia żydowskiego – była fatalna na poziomie dojrzewania do odpowiedzialności zbiorowej. Ale była ona też w moim przekonaniu symptomatyczna. Pokazała, że nikt w tym społeczeństwie – również ludzie, którzy siebie nazywają liberalnymi – nie jest gotów i zdolny do tego, żeby udźwignąć ciężar wzięcia tej odpowiedzialności. Fakt, że to się staje elementem powszechnego sporu to moim zdaniem nowa sytuacja. To realnie oznacza, że w kraju, w którym w ogromnej większości wymordowano Żydów, wina i odpowiedzialność stają się tematem debaty publicznej w pewnym sensie dotyczącym wszystkich, a nie tylko bardzo wąskiej grupy inteligenckiej. 

 

Anna Wacławik-Orpik: Ale zdaje się, że to szkodzi tej dyskusji – to, że dyskutujemy na temat winy i odpowiedzialności w takim kształcie, w jakim to się odbywa w Polsce. 

Sebastian Rejak: Zgadzam się, że to jest coś nowego, natomiast powiedziałbym, że bardziej w kontekście intensyfikacji. Nie jest to zjawisko całkiem nowe jakościowo. II wojna światowa w relacjach polsko-żydowskich skutkowała ogromnym udziałem Polaków w różnych akcjach antyżydowskich – czy to jeśli chodzi o przejmowanie mienia, rabowanie, donosicielstwo, a nawet akty mordu. Ale to nie jest tak, że Żydzi jako grupa mniejszościowa przed pierwszą czy drugą wojną nie doświadczali niczego złego ze strony społeczności większościowej. Wszyscy znamy historię pogromów, począwszy od XIV wieku. To nie jest tak, że problem uporania się z winą czy wypierania jej jest jakościowo całkiem nowy, ale przytłacza nas wszystkich swoim ogromem. Moja teza na pytanie o nowe wątki w narracjach antysemickich jest taka, że pewne rzeczy wzmagają się czy powracają, natomiast podstawowe zjawisko to to, że Żydzi w Polsce i w naszym kręgu kulturowym –w Europie chrześcijańskiej – są wrogiem numer jeden wtedy, kiedy społeczność większościowa szuka jakiegoś racjonalnego we własnym przekonaniu uzasadnienia, dlaczego coś złego się wydarzyło. Na poziomie religijnym wątki antysemickie czy związane z antyjudaizmem są obecne już w pismach chrześcijańskich. I w miarę kiedy w cywilizacji europejskiej działy się nowe rzeczy, o dużym zasięgu i znaczeniu, wtedy ten antysemityzm przybierał nowe formy: kapitalizm – Żydzi ponoszą odpowiedzialność za politykę pieniądza i uciskanie klas uboższych; ruchy lewicowe, w szczególności komunizm – Żydzi są za to odpowiedzialni. Dziś pojawia się  kwestia odzyskiwania mienia prywatnego i to znów jest jedna z twarzy stereotypu „Żydzi rządzą kapitałem‟. Nawiążę tylko do kwestii technicznej zawetowania tej ustawy przez prezydenta Kwaśniewskiego. To oczywiście negatywna decyzja, ale powodem, dla którego ustawa została zawetowana był fakt, że nie uwzględniałaby ona roszczących nieposiadających polskiego obywatelstwa, co rodziłoby spore komplikacje na gruncie prawno-międzynarodowym, ale także etycznym. Pytanie, które jest tytułem tego panelu rozwinąłbym i zapytał: jak pokonać antysemityzm i dlaczego trzeba to robić wszelkimi dostępnymi i godziwymi środkami? Półśrodki skazane są na niepowodzenie. To, co jest nowego we współczesnym antysemityzmie to nie jakaś zmiana w jego naturze, ale nowe formy wyrażania. Podobnie jak analizujemy lata 30 i nazizm – nazizm tak naprawdę wiele nowego nie zaproponował. Rasistowski antysemityzm to już końcówka XVIII i XIX wiek, ale to są nowe formy propagowania przez radio i większa mobilność. Dziś to w szczególności Internet i media społecznościowe. Walka z antysemityzmem, która tego nie uwzględnia jest moim zdaniem skazana na niepowodzenie. 

Andrzej Leder: Chciałem się jeszcze odnieść do tego stwierdzenia, że ta debata jest szkodliwa. Gdyby ona dość szybko i bez dużych nieprzyjemności doprowadziła do tego, że będzie fajnie, to nie byłaby poważnym konfliktem i debatą. Moim zdaniem to, jak ten konflikt i debata na ten moment przebiegają nie jest wcale tak pesymistyczne. Nawet to, że Zuzanna Radzik może pojechać do jakiejś miejscowości, rozmawiać tam z nauczycielem o dawnej własności żydowskiej jest dowodem na to, że taka sytuacja jest w ogóle możliwa. Myślę, że w latach trzydziestych potencjalni rozmówcy po prostu pocięliby ją żyletkami. Na Uniwersytecie Warszawskim jest niemała grupa studentów, która organizuje obchody przeciwko ekscesom antysemickim sprzed wojny… To wszystko świadczy o tym, że ta debata jest naprawdę debatą. To, co słyszeliśmy w latach trzydziestych w wielu krajach europejskich, ale w Polsce szczególnie, to był właściwie jeden głos. Natomiast wydaje mi się, że w Polsce mamy do czynienia ze sporem tożsamościowym. To znaczy sporem o to, co to znaczy być Polakiem. W pewnym sensie Żydzi są zakładnikami polskiego sporu o polską tożsamość i fakt, że odbywa się on teraz w takiej formie, w jakiej się odbywa, świadczy między innymi o tym, jak głęboką przemianę przechodzi aktualnie polska tożsamość i ostrość tegoż sporu jest związana z tym, jak bardzo jest ona pogrążona w kryzysie. 

Paula Sawicka: O antysemityzmie można mówić różnie i różnie się nim zajmować. Tutaj  w pierwszym rzędzie zajęliśmy się mechanizmem, zgodnie z którym antysemityzm może być narzędziem do osiągania jakichś politycznych celów. Choć bywa mniej widoczny, dziś obserwujemy, jak łatwo go wydobyć, po niego sięgnąć. Żeby rozmawiać o antysemityzmie nie musimy wiązać go z Holocaustem i II wojną światową. Antysemityzm był i jest obecny, i mocno zakorzeniony. Warto więc porozmawiać także o tym, jak to jest, że mijają lata, od pięćdziesięciu lat żyjemy w epoce poszanowania praw człowieka, wydawałoby się, że takie rzeczy jak antysemityzm są niedopuszczalne w przestrzeni publicznej, wystarczy jednak, że ktoś zechce odgrzebać antysemickie stereotypy, a natychmiast wrogość do Żydów wybucha z niesamowitą siłą. Antysemityzm w Polsce wcale nie potrzebuje Żydów. Nie ma tu Żydów, którzy uzasadnialiby polityczny antysemityzm, jaki został zbudowany przez Romana Dmowskiego i był bardzo mocno wpajany przez dwudziestolecie międzywojenne. Tu widzę główny problem. Marek Edelman powiedział kiedyś, że antysemityzm to nie jest problem Żydów – to problem Polaków i tego, jak oni się sami wobec siebie zachowują i co sobie nawzajem robią. Bo to antysemita decyduje, kto jest Żydem. Nie jest ważne, czy ktoś faktycznie Żydem jest, czy nie. To po prostu hasło. Dzisiaj widzimy, jak łatwo Żyda można zamienić na homoseksualistę, stosując dokładnie te same metody, ten sam język i ten sam sposób rozumowania po to, aby uzyskać polityczny zysk. Wracając jeszcze do kwestii tożsamościowej – to Dmowski stworzył „prawdziwego Polaka” i ten prawdziwy, narodowy Polak nie istnieje bez Żyda. Żyd jest mu niezbędny, ponieważ polskość definiuje się wyłącznie przez to, jak się odróżnia od żydostwa. Wszystkie te okropne cechy, które posiadają Żydzi – które zresztą, jeśli je zebrać, są ze sobą całkowicie sprzeczne – one wszystkie definiują Polaka jako tego, który taki nie jest. Dlatego powiedziałam, że może nie trzeba koniecznie mówić o pokonywaniu antysemityzmu w kontekście winy i zła, które się wydarzyło, a raczej w kontekście tego, czy można pokonywać antysemityzm proponując Polakom inne uzasadnienie tożsamości narodowej – takie, które nie będzie zbudowane wyłącznie na negacji. 

Zuzanna Radzik: Mnie jednak przydarzyło się coś nowego w tym antysemickim kontekście. Zobaczenie w tym roku biskupa tarnowskiego, jak mówi do księży w czasie mszy, robiąc antysemicką aluzję do antysemickiej fałszywki z początku XX wieku po to, żeby rozmawiać z nimi o sytuacji pedofilii w kościele… To przekroczyło wszystko, czego się spodziewałam. Takie sytuacje przypominają również, że w Polsce, kiedy rozmawiamy o antysemityzmie, musimy też rozmawiać o Kościele i o gigantycznym zaniedbaniu – mówię to jako teolożka – które Kościół robi udając, że jak się w 1965 roku zmieni coś w dokumencie na Soborze, to można twierdzić, że te zmiany zostały wprowadzone, albo że Jan Paweł II był w synagodze, ale jeśli się tego nie przełoży na konkretne, choćby minimalne, działania edukacyjne i fomracyjne, to struktura teologii, która od dwóch tysięcy lat mówiła złe rzeczy o Żydach, się nie zmieni. Takie rzeczy nie odwracają się same z siebie. I stąd potem możliwe są pewne powracające automatyzmy, choćby w interpretowaniu tekstów z Nowego Testamentu, które wciąż są czytane podczas kazań w sposób antysemicki. Ale księżom w seminariach nikt nie pokazuje, że można je przeczytać inaczej, nikt nie uczy takiego mechanizmu, bo się o tym nie rozmawia. Chciałabym jeszcze nawiązać do tego o czym mówił profesor Leder o tym, że wąska elita wiedziała, ale nie przekuło się to na dyskurs. Ja mam jednak wrażenie, że jest odwrotnie. Kiedy zapyta się ludzi w różnych miasteczkach jak to było, to oni tę wiedzę mają. To elita nie dała temu języka, bo jest wiecznie zaskakiwana tym, że Polacy zrobili coś złego Żydom. Od 1945 roku fala za falą pojawiają się nowe zaskoczenia i my, jako kolejne pokolenia tych „elit”, przeżywamy wstrząsy, że coś takiego miało miejsce. Pytanie brzmi: kto tak naprawdę coś tu przeoczył albo nie chciał zobaczyć? A co do tożsamościowych tematów, to pojawia się inne niebezpieczeństwo, o którym warto wspomnieć, kiedy mówimy o antysemityzmie. Dla części liberalnych elit istotnym aspektem tożsamości jest to, żeby być przeciwko antysemityzmowi. Nie powinien to być jednak czynnik polaryzujący, dzielący społeczeństwo na antysemickie „oni” i nieantysemickie „my”. I jeszcze jedno ad vocem, wydaje mi się, że w Polsce nie da się mówić o antysemityzmie, abstrahując od Holocaustu, bo chyba nawet nie do końca zrozumieliśmy jako społeczeństwo to doświadczenie i jego wpływ na naszą tożsamość. Byliśmy jego uczestnikami, świadkami, ale w dalszym ciągu go nie nazwaliśmy. Kiedy jako Forum Dialogu pracujemy w szkołach, nie przychodzimy uczyć dzieci, że mają lubić Żydów. Przychodzimy tam po to, żeby opowiedzieć im, że Żydzi tu mieszkali i zarysować temat tak, aby oni sami doszli do tego gdzie mieszkali, co robili, że byli częścią tej lokalnej społeczności. Ważne jest, żeby pokazywać to na takim mikro-poziomie. Nie na skali polskiej tożsamości, ale tutejszości tego miasteczka, w którym żyją. Rozmowę zaczynamy w taki sposób, a nie wychodząc od tego, co potrzeba zrobić, co wypada powiedzieć, a czego mówić nie można. Wtedy ta rozmowa o Zagładzie, o przedwojniu, a w konsekwencji o dzisiejszej sytuacji, zaczyna się układać inaczej, a Żydzi włączani są w ich najmniejsze „my”. 

Andrzej Leder:Ja też chciałbym nawiązać do sporu, który jest obecny w tle naszej rozmowy, czyli sporu o to, czy antysemityzm jako zjawisko jest czymś absolutnie immanentnym dla kultury polskiej, to znaczy niepodlegającym historycznej zmianie, czy też jest czymś, co jest właśnie elementem historycznego procesu, w którym wszyscy uczestniczymy. Ja występuję bardzo wyraźnie po stronie tych, którzy twierdzą, że to jest część nowożytnego procesu historycznego, bo nie mówię o chrześcijańskim antyjudaizmie, który ma dwa tysiące lat. Dmowski nie dlatego był ważnym politykiem w Polsce, że wpisał nowożytny antysemityzm w swoje teksty, ale dlatego, że zrozumiał, iż tworzenie się polityki masowej, które następowało na przełomie XIX i XX wieku – a w Polsce przede wszystkim po rewolucji 1905 roku, co w Łodzi trzeba zaznaczyć – było zjawiskiem fundamentalnym dla jego czasów. I po to, żeby chłopską masę, która jeszcze dwa pokolenia wcześniej była po prostu niewolniczą masą, unarodowić, trzeba to zrobić poprzez opozycję wobec tego, co jest jej najbardziej znane i jednocześnie i tak stygmatyzowane przez nauczanie Kościoła – jedyne nauczanie docierające do chłopów. Moim zdaniem to był, w procesie upodmiotowienia polskiego społeczeństwa, niezwykle chytry, dość diaboliczny, ale też historycznie zrozumiały pomysł konkretnego polityka. Dlatego współczesny antysemityzm trzeba też analizować w kontekście głębokiej przemiany, jaką przechodzi polskie społeczeństwo – włączenia w globalny, kapitalistyczny system, utworzenia się naprawdę dużej klasy średniej i tak dalej. To, o czym mówiła Zuzanna Radzik, to znaczy, że pewna część liberalnej klasy średniej uważa, że bycie antysemitą jest tożsamościowo niefajne i nieestetyczne jawi się właśnie jako element tego historycznego procesu, co wcale nie znaczy, że jest to głębokie i przemyślane. Natomiast co do pytania o alternatywną narrację, moim zdaniem ta narracja, w której antysemityzm odgrywa tak ogromną rolę, to narracja, którą nazwałbym folwarczną – taką, w której mamy pana, Żyda i chłopa, i pan tłumaczy chłopu, że powinien nienawidzić Żyda. Uważam, że dopiero kiedy w Polsce przebije się coś w rodzaju narracji emancypacyjnej – opowieści o wielkiej emancypacji społeczeństwa polskiego, która dokonała się w ciągu sześciu pokoleń – to mogłaby być opowieść alternatywna wobec tej dominującej, martyrologiczno-folwarcznej – problem antysemityzmu zostanie przemieszczony, zmieniony. 

Anna Wacławik-Orpik: I tutaj wracamy do tego, co powiedziała Paula Sawicka. Skoro jest tak dobrze i tak się wyzwoliliśmy, to dlaczego jest tak źle, że wystarczy iskra i po tych 150-ciu latach to wszystko wybucha z siłą, która nas zaskakuje, jak wspomniała Zuzanna Radzik. Pytając o nowe odcienie w dyskusji o antysemityzmie w Polsce, chciałabym też zapytać o wątek, który w tej liberalnej części dyskutantów pojawia się dość często, a mianowicie wprowadzenie wątku palestyńskiego. Czy to są argumenty z krainy antysemityzmu, czy to jest oświecona dyskusja na temat tego, co Żydzi dzisiaj robią z Palestyńczykami i jaką to pełni funkcję w tej dyskusji? 

Sebastian Rejak: To jest temat, który regularnie pojawia się w polskiej dyskusji, ale w ostatnim czasie przybiera na sile. Jesteśmy jeszcze daleko od sytuacji, z którą musi uporać się Europa Zachodnia, czego przykładem jest to, jak wyglądała sytuacja w brytyjskiej Partii Pracy. U nas żadna z lewicowych partii czy liczących się ruchów społecznych nie ma wypisanej kwestii izraelsko-palestyńskiej na sztandarach, ale to nie znaczy, że nie jest ona obecna w tzw. narracji antysemickiej. I tutaj znowu musimy wrócić do Internetu. Demonstracje, które są antyizraelskie i powołują się na prawo Palestyńczyków do samostanowienia są zazwyczaj rzadkie i mało liczne. Natomiast wątek propalestyński i antyizraelski, który jest obecny w przestrzeni internetowej to coś, co stale rośnie. Można właściwie w jednym wpisie przeczytać „Żydzi won z Polski” i „wolna Palestyna”. Dwa elementy, które pochodzą z dwóch różnych kontekstów – jeden to historyczno-kulturowe osadzenie i powielanie nienawiści wobec Żydów, a drugi to sytuacja polityczna stosunkowo nowa, czyli istnienie Państwa Izrael na Bliskim Wschodzie. Dla antysemity każdy element, który można wykorzystać przeciwko znienawidzonej grupie jest odpowiednią bronią. Dla polskiego antysemity to, jakiego wątku użyje jest bez znaczenia. Wrócę do tego, co profesor Leder wspomniał o chrześcijańskim antyjudaizmie, bo to wydaje się kwestią fundamentalną. Dobrze tę napiętą relację chrześcijaństwo-judaizm opisuje amerykański rabin i filozof Richard Rubenstein. Analizując jak chrześcijańska Europa postrzega Żydów, dochodzi on do wniosku, że u źródeł tego postrzegania leży sam fakt istnienia Żydów i judaizmu równolegle do chrześcijaństwa. Żydów. Sam fakt istnienia Żydów jako grupy społecznej i religijnej z punktu widzenia chrześcijańskiej Europy i Kościoła jest wyzwaniem. Zaściankowy antysemita sobie tego nie uświadamia, ale jest to dziedziczone kulturowo. Fakt, że Żydzi w naszym kręgu kulturowym istnieją, mają swoje przekonania nie dające się, w sensie mesjanizmu, pogodzić z chrześcijańskimi, to pewien wewnętrzny konflikt, którego chrześcijańska Europa nie potrafiła w sposób konstruktywny rozwiązać. Nie potrafiła przejść do porządku dziennego nad faktem, że Żydzi dalej są grupą, która tworzy –  i może tworzyć – wspólną tkankę społeczno-kulturową. 

Anna Wacławik-Orpik: Jakieś inne uwagi jeśli chodzi o wątek palestyński?  

Paula Sawicka: Myślę, że wątek palestyński można potraktować jako polityczną reakcję na sytuację, która zaistniała na Bliskim Wschodzie, a która jest na pewno bardzo zła i skomplikowana. Trzeba to wyraźnie odróżnić od użycia tego argumentu jak pałki czy żyletki, żeby kogoś zaatakować. Często toczą się rozmowy o tym, czy antyizraelskość jest antysemityzmem. Otóż można mieć zastrzeżenia do polityki państwa Izrael i to nie musi być podejście antysemickie, ale bardzo często tak właśnie jest. Dziś argument o tym, że Żydzi zabijają dzieci chrześcijańskie, żeby mieć krew na macę nie jest już wiarygodny – lepszy jest argument o Palestyńczykach. 

Anna Wacławik-Orpik: Zanim przejdziemy do praktycznych uwag, jak pokonywać antysemityzm w Polsce, chciałabym, żebyśmy nieco urealnili oczekiwania. Pokonać antysemityzm w Polsce, to znaczy doprowadzić do jakiej sytuacji? Czy usatysfakcjonuje nas, że znikną powieszone gwiazdy Dawida ze ścian albo znikną wstrętne napisy? Co to właściwie znaczy: pokonać antysemityzm w Polsce, bo jeśli jest to kwestia tożsamościowa, to musielibyśmy pokonać Polaków w sobie. 

Paula Sawicka: Są marzenia i są realia. Można oczywiście starać się sobie wyobrazić sytuację, w której wszyscy będziemy mądrzy, zdrowi i bogaci, ale jednocześnie musimy wiedzieć, że jeżeli jesteśmy rzecznikami wolności, to nie możemy ludziom odbierać prawa do posiadania jakichś poglądów, nawet takich, które są poglądami głoszącymi, że jakiś inny naród, nacja czy religia jest gorsza od naszej. Ale szacunek dla czyjejś wolności nie oznacza prawa przekraczania granic wolności innych ludzi albo ich krzywdzenia. Istotną sprawą jest też to, że w przestrzeni publicznej, w wypowiedziach osób publicznych powinny obowiązywać standardy wykluczające odwoływanie się do antysemickich argumentów. W przestrzeni publicznej nie powinno oczywiście być jeszcze wielu innych rzeczy: mowy i czynów nienawiści, a one przecież są i coraz częściej są kierowane do wszelkich „obcych”, „innych” niż „prawdziwy Polak” Standardy wciąż się psują. Chcę też przez to powiedzieć, że jeśli ktoś ma poglądy, które mnie nie odpowiadają – na inną religię, inną tożsamość płciową czy nację – to póki ma je dla siebie i nie próbuje przy pomocy tych poglądów nikogo krzywdzić, dyskryminować, wykluczać, to w zasadzie ja byłabym na tym poziomie usatysfakcjonowana. 

Anna Wacławik-Orpik: Można powiedzieć, że to niewiele…

Paula Sawicka: Nie, to bardzo dużo. Skoro nie chcę, żeby inni narzucali mi swoją religię, swoje przekonania, muszę szanować ich prawo do ich przekonań. Poświęciłam na to dwadzieścia lat, ale widzę, że efekty są znikome… 

Zuzanna Radzik: Gdybym miała snuć jakąś większą wizję, to pewnie szłabym w stronę sugerowaną przez profesora Ledera, dotyczącą przebudowy tożsamościowej opowieści Polaków. To zapewniłoby trwałość tej zmianie. Jestem przekonana, że w przypadku tego, co dzieje się w Polsce, to jest to ważny element tego, co Polacy mówią i myślą o sobie, i tę opowieść trzeba naprawić. Podobnie jest jeśli chodzi o, równie mi bliski, temat Kościoła i myślę, że to nie może być jedynie zewnętrzna korekta. Musi pojawić się tożsamościowy zwrot, który uświadomi ludziom, jak ważne wewnętrznie dla chrześcijaństwa jest to, żeby być chrześcijaninem i jednocześnie tolerować, że judaizm istnieje, a czasem nawet złośliwie nie czeka na mesjasza. Żydzi mają swoją własną tożsamość, która rozwija się niezależnie i nie możemy jej zdefiniować według własnych kategorii tak, żeby nam się podobała, przystawała do naszego systemu. Ale to dłuższa droga. Na zupełnie podstawowym poziomie uważam, że są jeszcze do zabezpieczenia pewne sprawy, których w dalszym ciągu nie zrobiliśmy na poziomie przestrzeni. Ja nazywam go poziomem gospodarskim – mówię o nieoznaczonych, nienazwanych, niezadbanych, nieogrodzonych, nieposprzątanych miejscach. Jak to możliwe, że burmistrz czy wójt miejscowości uważa, iż to w porządku, że na mapie nie ma cmentarza, który niegdyś się tu znajdował, że na stronie internetowej nie ma informacji na temat tego, że Żydzi tu mieszkali, że ich wymeldowano, albo że stanowili 60% społeczności…

Paula Sawicka: Musimy być jednak sprawiedliwi. Te rzeczy się dzieją, zmiany są w toku… To musi być długi marsz.

Zuzanna Radzik: Tak, to się zmienia i często jest nawet lepiej niż podejrzewamy. My mamy już dziewięćdziesiąt osób w programie, który skupia i wspiera lokalnych aktywistów – dzieje się zaskakująco dużo. Sama jeszcze pięć lat temu nie spodziewałam się, że znajdziemy w terenie tyle osób, które same robią tyle ważnych rzeczy w swoich miejscowościach. Ale to są aktywiści, natomiast ja miałabym takie marzenie, żeby jeśli do jakiejś miejscowości przyjeżdża żydowska rodzina szukająca swoich korzeni i chcąca tylko zobaczyć jaki krajobraz widział dziadek, kiedy chodził po tych ulicach, albo jakie drzewa mijała babcia prowadzona do transportu do Treblinki, to w tym bardzo emocjonalnym momencie ktoś z urzędu miasta ich przywita, a nie wszyscy będą chować się w obawie, że Żydzi przyszli po tę kamienicę – to nadal ten gospodarski poziom. Ważna jest jednak też edukacja, bo bez niej nie dowiemy się, że Żydzi byli, że byli tutaj, ilu ich było i co się z nimi stało, a bez tego z kolei nie będzie poważnej rozmowy o tym, dlaczego to takie ważne. My często przychodzimy do szkół, w których dzieci uważają, że Żydzi mają pejsy i są chciwi. To jedyne, co o nich wiedzą. Nie mają pojęcia o niczym, co związane jest na przykład z ich lokalnością, a to także jeden z warunków, będących podglebiem dla wszystkich tych uprzedzeń. 

Anna Wacławik-Orpik: Czyli poziom gospodarski, historia, upamiętnianie miejsc, czysta przestrzeń publiczna…

Andrzej Leder: To, żeby w Polsce w ogóle powstała inna narracja tożsamościowa – postulat Janusza Palikota, który zgłaszał go wielokrotnie, ale także w zeszłym roku w czasie Igrzysk Wolności – to sprawa fundamentalna i bardzo potrzebna. Wydaje mi się jednak też, że są jeszcze inne konkretne sprawy w skali społecznej i powiem o dwóch. Jedna sprawa to jest polityczne rozstrzygnięcie kwestii reprywatyzacji czy własności. Póki ta sprawa jest tak niepewna i niejasna jak jest teraz, będzie źródłem fantazji, wyobrażeń, złości i lęku, które żywią wszystkie antysemickie stereotypy. Wydaje mi się, że po prostu w jakimś momencie któraś władza polityczna, wyrażająca jakiś rodzaj woli politycznej będzie musiała ten problem rozstrzygnąć i najlepiej, żeby było to sprawiedliwe rozstrzygnięcie. Druga sprawa to moim zdaniem kwestia niesprawiedliwości globalnego systemu ekonomicznego, w który Polska jest włączona. Bo trzeba pamiętać, że ludzie, którzy bardzo często aktualnie wchodzą w brutalny dyskurs antysemicki, to w dużym stopniu ofiary transformacji ekonomicznej w Polsce – wykluczane, a potem wykorzystywane przez polityków, których wściekłość i nienawiść jest bardzo często uzasadniona ich klęską życiową. Oczywiście nie ma takiego świata, w którym wszyscy odnoszą zwycięstwo, ale skala różnego rodzaju wykluczeń społecznych i ekonomicznych, które dokonały się w Polsce w ciągu ostatnich trzydziestu lat, a o których rzadko myślimy w liberalnych środowiskach – napędza zjawiska rasistowskie i ksenofobiczne. Myślę, że głęboka zmiana globalnego systemu, w tym także tego, który jest w Polsce, jest konieczna do tego, żeby to paliwo, które działa na antysemitów, było dużo mniej wydajne. Chciałbym się jeszcze odnieść do edukacji. Myślę, że bez uczynienia historii najnowszej elementem systematycznej edukacji, bardzo wiele naszych postulatów będzie bezsilnych. Nie tylko postulatów dotyczących antysemityzmu, ale także postulatów tożsamościowych. W momencie, kiedy szkoła odpuszcza to, co działo się w nowoczesnej Polsce, stereotypy tożsamościowe wywodzące się w dużym stopniu z XIX wieku, się samopowielają i jak tkanka rakowa zarastają świadomość społeczną. Zatem oświecenie, oświecenie i jeszcze raz oświecenie. 

Zuzanna Radzik: Kiedy mówię o wiedzy, nie chodzi o logistykę: gdzie, ile tysięcy, do którego obozu. To są fakty, które można wygooglować. Rozmowa o tym, o jakich postawach i wyborach ludzkich rozmawiamy w tych czasach jest o wiele ważniejsza niż wszystkie techniczne rzeczy, które są szybko przerabiane w podręcznikach. Uczniom brakuje rozmowy o sensie tych sytuacji, wyborach i dramatach, z jakimi się wówczas mierzono. Nie ma na to przestrzeni, chyba że na literaturze, ale nie na historii. Tego strasznie brakuje. To jest też stracona szansa do rozmowy o Sprawiedliwych w Polsce, o tym, jakim trzeba było być człowiekiem, czy co trzeba było zrobić, żeby zostać Józefem Ulmą, żeby podjąć takie decyzje. Nie chcemy rozmawiać o konstruowaniu siebie jako człowieka i obywatela, który potem może robić coś dla innych. Ucieka nam jedna z najważniejszych rozmów, które powinniśmy po tym wszystkim odbyć. 

Sebastian Rejak: Zgadzam się, że kwestia tożsamości jest kluczowa. To coś więcej niż ta dmowszczyzna: „Polak to nie Żyd”. Problem jest o tyle szerszy, że Polak jest określany w negacji do wszystkiego, co w przekonaniu mówiącego jest „nieautentyczne”. Tożsamość Polaka jest budowana w jakimś stopniu jako tożsamość negatywna– Polak to nie Żyd, nie człowiek o innym kolorze skóry czy orientacji seksualnej. Szkoła natomiast nie tylko naucza, ale też kształtuje. Obecnie jest ona jednak również w głębokim kryzysie. Model tożsamości, który szkoła przekazuje jest dziś infantylnym monolitem, opartym na opozycji do tego, co postrzegane jest jako niestandardowe. Jak szkoła przedstawia Polaków? Jako dość bezkształtną masę, która zachowuje się w jeden, przewidywalny sposób; jest zuniformizowana kulturowo; patriotyzm w dużym stopniu budowany jest na ustawicznym przypominaiu klęsk i cierpienia. Dopiero kiedy szkoła powróci do kształtowania młodego człowieka w poszanowaniu dla różnorodności i pokazywania, że bycie Polakiem może odmieniać się nie tylko przez przypadki, ale też przez różne kolory skóry i różnego rodzaju tożsamości społeczno-językowo-religijne – dopiero wtedy będziemy mogli skuteczniej zwalczać antysemityzm, ale nie jako jedno wyizolowane zjawisko. Jaka jest pozytywna wiadomość? Moim zdaniem taka, że ponieważ ogrom zjawiska nienawiści wobec tego co inne – mowy nienawiści – dokonuje się obecnie na platformach cyfrowych, jest na nie odpowiedź. I to musi być odpowiedź na tym samym poziomie, czyli na poziomi cyfrowym. W czasach, kiedy mamy Cambridge Analytica, kiedy mamy ogromne maszyny cyfrowe śledzące użytkowników internetu, trzeba wiedzieć, gdzie i jak reagować i do kogo kierować pozytywne przesłanie. Są już dzisiaj takie startupy, i w Polsce i w Izraelu. Za dwa tygodnie w Warszawie będzie miał miejsce tak zwany hackathon – coś w rodzaju 48-godzinnego maratonu dla programistów i specjalistów od mediów społecznościowych, którego celem jest próba skonstruowania narzędzi cyfrowych, pozwalających identyfikować użytkowników, którzy szerzą mowę nienawiści. Dziś najczęściej stosowanym narzędziem jest tzw. postmoderacja – nienawistny post jest zgłaszany i być może za 48 godzin, a może za tydzień, będzie usunięty. Możliwe jest jednak niedopuszczenie do szerzenia mowy nienawiści. Na razie jest to możliwe technicznie, ale trzeba znaleźć taką formułę, która przeniesie tę cyfrową możliwość na poziom prawnie akceptowalny i komunikacyjnie skuteczny. Takie narzędzia są możliwe do skonstruowania, zatem jest to jakaś, mam nadzieję, pozytywna wieść w naszej debacie.

Andrzej Leder: Brzmi jak cenzura… 

Sebastian Rejak: To jest oczywiście kwestia dyskusyjna – ta granica między cenzurą a edukacją i ochroną społeczeństwa. Na podobnej zasadzie cenzura nie dopuszcza do publikowania treści pornograficznych, a zwłaszcza pedofilskich treści pornograficznych. No cóż, tacy ludzie jak my pewnie dalej będą debatować nad tym, co już jest cenzurą, a co jest ochroną społeczeństwa przed pewną mentalną chorobą. Jaką cenę będziemy w stanie zapłacić za zapewnienie sobie ochrony przed publicznie głoszoną nienawiścią – tego nie wiem.

Paula Sawicka: A jak się ma taka działalność, jaką prowadzi Forum Dialogu do zwalczania tej cyfrowej nienawiści? Wygląda na to, że w szkole pracuje się z młodzieżą, uprawia jakąś działkę, ale potem ta młodzież idzie do komputera i w Internecie zasysa dawkę czegoś innego. 

Zuzanna Radzik: My z Forum Dialogu przekonujemy młodzież, żeby chodziła po przestrzeni, a nie siedziała w klasie. Fizyczność i bezpośredniość mają ogromne znaczenie. 

Paula Sawicka: Trzeba to robić, pamiętając jednocześnie o tym, że jeżeli w klasie jest 25-ciu uczniów, to nie do każdego z nich ta nauka trafi… To oczywiście nie znaczy, żeby tego nie robić. Taka praca u podstaw na pewno rokuje. 

Anna Wacławik-Orpik: Chodzi chyba też o jakąś kontrę wobec tego, co czyta się w Internecie i o to, żeby jednak myślenie krytyczne i kontakt z rzeczywistością, nawet w takiej mikroskali, próbować przywracać. Chciałam zacytować à propos tej wymiany zdań na temat cenzury, nie kogo innego jak Marka Edelmana: „Wolność słowa może istnieć tak długo, jak długo nie zagraża demokracji. Nie od dziś wiadomo, że od nienawistnych słów do zbrodniczych czynów jest niedaleka droga. Tam, gdzie jest ksenofobia, nacjonalizm, nie ma miejsca na demokratyczne działania. Trzeba z tym walczyć siłowo”. Walczyć siłowo – co to znaczy w kraju, gdzie chyba nie czujemy, że wsparcia ze strony państwa w tej walce z antysemityzmem. Mam wrażenie, że od kilku lat ta tendencja jest odwrotna, począwszy od tego, że wycofano szkolenia dla policjantów na temat tego, co oznaczają symbole malowane na ścianach, poprzez niepodejmowanie interwencji, ochronę dla marszu 11 listopada, zgarniania, wynoszenia antyfaszystów z ulic i tak dalej. Jak walczyć z antysemityzmem bez wsparcia instytucji, które zostały do tego powołane? 

Paula Sawicka: Tu właśnie jest problem – w instrumentalizacji antysemityzmu, wykorzystywania go do określonego celu, wzbudzania w ludziach lęku, zarządzania ich strachem. Deklaracja Marka Edelmana wynikała poniekąd z bezradności. On nas przecież nie zachęcał, żebyśmy dzisiaj poszli wszyscy na barykady, zaopatrzyli się w pałki i poszli się tłuc, tak jak tragarze żydowscy przed wojną bili się z młodzieżą endecką… 

Andrzej Leder: Żeby używać siły, trzeba siłę mieć. Na razie nie wydaje mi się, żebyśmy ją mieli. Natomiast siłą w warunkach państwa jest nie tylko władza polityczna, ale również ruchy społeczne, opinia publiczna czy pojawiający się dyskurs. Dla mnie charakterystyczne jest to, że czterolecie rządów partii nacjonalistycznej to jednocześnie okres bardzo dużego zwiększania się partycypacji w ruchach antyfaszystowskich. Mówię o tym, ponieważ obserwuję to na uniwersytecie. Jeszcze cztery, pięć lat temu ruchy antyfaszystowskie były kompletnie izolowane, to były pojedyncze osoby. Obecnie to są prawdziwe ruchy, w skład których wchodzą młodzi aktywiści, formułujący pewne poglądy i myślę, że tworzenie się tego rodzaju środowisk, które mniej lub bardziej walczą o to, żeby pewien rodzaj dyskursu nie był możliwy, będzie z czasem przynosiło pewien rezultat. Tutaj siła nie polega na tłuczeniu się kijami baseballowymi, tylko doprowadzeniu do tego, żeby z punktu widzenia polityków możliwość wpływu takich środowisk była ważna, bo wtedy politycy zaczną działać za pomocą instrumentów państwa. Dopóki ta siła będzie mała – nie będą działać. W momencie kiedy będzie rosła, stawała się coraz bardziej widoczna i znaczący odłam opinii publicznej będzie wymuszał na politykach to, żeby reagowali, to wówczas również państwo zacznie inaczej działać. Nie wiem, czy to się uda. Moim zdaniem sprawa jest w grze albo w walce, ale nie zmienia to faktu, że w taki sposób rozumiem używanie siły, o której mówił Marek Edelman. 

Zuzanna Radzik: Myślę, że siłę sobie i innym daje też niewstydzenie się traktowania antysemityzmu poważnie i zdanie sobie sprawy, że nie jest to historyczny problem. Nie powinniśmy pozwalać, aby antysemityzm był postrzegany jako coś błahego. Nie trzeba być w żadnej organizacji czy ruchu, aby dać sobie tego rodzaju siłę. To jest jakiś początek. Druga rzecz, oprócz ruchów społecznych i organizacji, to także prawo. Zaniedbania z nim związane mają więcej lat niż ostatnie cztery. Ile razy Otwarta Rzeczpospolita słyszała o znikomej szkodliwości? Mamy paragrafy w kodeksie, ale ile razy kończy się to choćby pokazaniem w sądzie, że jest to niedopuszczalne w debacie albo w przestrzeni publicznej? 

Andrzej Leder: Ale właśnie dlatego, że nawet w czasach, kiedy rządziły partie liberalne, tak naprawdę nie było specjalnej presji, poza bardzo wąskimi środowiskami, do których my należymy, która by powodowała, że politycy uważaliby, że to jest ważne ze względu na ich polityczny interes. 

Paula Sawicka: To jest problem, który towarzyszył nam przez te wszystkie lata. Tego rodzaju sprawy były bagatelizowane i odsyłane na boczny tor. Nie tylko dlatego, że niektórzy uważali, że to nie takie ważne, że to margines, ale również dlatego, że polityk zabiega o popularność. A w Polsce publiczne opowiadanie się przeciwko antysemityzmowi i rasizmowi nie było i wciąż nie jest popularne, wzbudza wśród polityków obawę, że mogą nie zostać wybrani. Dotyczy to też kwestii stosunku do Kościoła, wypowiadania się w zdecydowany sposób na temat tego, co jest w Kościele złe. Polityka unikania trudnych tematów z różnych powodów doprowadziła do tego, że te środowiska coraz bardziej rozzuchwalały się, uważając, że mają na to przyzwolenie. Dzisiaj dostają też zachętę. Obserwując przestrzeń publiczną możemy mówić o eskalacji antysemityzmu, ale nie myślę, że w Polsce jest obecnie więcej ludzi o takich poglądach, tylko po prostu teraz nie trzeba się ich wstydzić, dopuszczalne jest ich wygłaszanie. Natomiast my wszyscy, którzy się z tym nie zgadzamy powinniśmy mieć odwagę protestować za każdym razem – w tramwaju, w taksówce, na ulicy – ale przecież nie zawsze umiemy się na to zdobyć, bo przecież mamy już do czynienia nie tylko z mową nienawiści, ale także z nienawistnymi czynami. Niedawno dwie licealistki zapytały mnie jak powinny się zachowywać, jak postępować, a ja nie mogłam im odpowiedzieć, żeby reagowały, kiedy jakiś osiłek będzie się wyrażał źle o jadącym z nimi w autobusie Ukraińcu czy innym „nieprawdziwym Polaku”. Nie mogłam im tego poradzić, żeby ich nie narazić na przemoc, chociaż oczywiście rada jest taka: nie bądźmy obojętni. 

Sebastian Rejak: Jeśli chodzi o formę siły, która jest i może być stosowana, to porównałbym to do regulowania rzeki, która od czasu do czasu wylewa. Inżynierowie nad tym pracują, stosują konkretne zabezpieczenia. To jest właśnie ta praca analogowa, która w mikroskali ma ogromny sens. Ta łagodna, analogowa forma przymusu to równocześnie jedna z możliwości jakimi dysponuje państwo. Przymus to nie tylko płacenie podatków, ale też edukacja. Każdy z nas temu przymusowi podlega. Nie jest bez znaczenia to, jaka ta edukacja jest, czyli, w jaki sposób państwo używa siły w celu kształtowania przyszłych obywateli. Mówiąc krótko: czy państwo posługuje się systemem edukacji, aby tak kształtować młodych ludzi, żeby nie byli dla siebie nawzajem zagrożeniem. Zdarza się jednak – to wcale nie tak rzadko – że tak stosowana siła nie jest skuteczna i w momencie, kiedy rzeka wylewa musimy reagować bardziej zdecydowanie. Używamy zatem środków nadzwyczajnych i takimi środkami mogą być właśnie pewne narzędzia czy mechanizmy, wbudowywane w świat cyfrowy. Tego rodzaju mechanizmy są już stosowane przez niektóre polskie portale, ograniczające na przykład możliwość publikowania komentarzy pod tekstami dla osób, które nie wykupiły prenumeraty. Następuje pewnego rodzaju selekcja, ponieważ do debaty włączy się tylko ktoś, komu będzie na tym zależało na tyle, że będzie w stanie za to zapłacić. W dużej mierze ogranicza to udział tzw. trolli w komentarzach pod tekstami. Jeden z wiodących portali informacyjnych, który nie posiada wersji drukowanej, całkowicie wyłączył możliwość publikowania komentarzy. To nie jest idealne rozwiązanie, bo oczywiście zawęża w jakimś stopniu możliwość debaty publicznej, ale to też forma tamowania krwotoku i stosowania pewnej siły tam, gdzie zalew mowy nienawiści infekuje coraz szersze kręgi. W momencie, kiedy nasze ulubione, analogowe mechanizmy nie dają takiej skuteczności – trzeba szukać czegoś, co przynajmniej w jakimś stopniu ten krwotok powstrzyma.


* Rozmowa została zarejestrowana podczas Igrzysk Wolności 2019. Wypowiedzi Zuzanny Radzik nie zostały przez nią autoryzowane.

Wszystko, co kocham – ankiety Liberté! :)

Leszek Jażdżewski

Za bardzo jestem Polakiem i romantykiem, żeby godzić się z czyimkolwiek dyktatem: czy to bolszewików przebranych za żołnierzy wyklętych, czy ciotek rewolucji w modnych kawiarniach. 

Co dziś oznacza bycie liberałem?

Myśleć na własny rachunek. To wychodzi sporo drożej niż intelektualne all-inclusive. W pakiecie są promocje, pozornie duży wybór, ale i tak kończysz w tych samych kiepskich dekoracjach w równie kiepskim co zwykle towarzystwie.  Liberałom obce są zachowania stadne. W erze social media ciągłe oburzanie się jest w modzie. Liberał nie wyje i nie wygraża, nie pcha się – to kwestia tyleż smaku co zasad. Tłum z zasady racji mieć nie może, bo, jak pisał nieoceniony Terry Pratchett, „Iloraz inteligencji tłumu jest równy IQ najgłupszego jego przedstawiciela podzielonemu przez liczbę uczestników”. 

Co liberał może wnieść do wspólnoty?

Zdrowy sceptycyzm i delikatny dystans. Chłodną głowę, bez której wspólnota zdana jest na emocjonalne rozedrganie. Szacunek – jeśli szanujesz sam siebie, nie możesz nie szanować innych. Odwrócenie tej reguły najprościej tłumaczy zwolenników ideologii, którzy wolne jednostki ustawialiby w równe szeregi. Wspólnota dla liberała jest czymś ambiwalentnym. Wolałby móc ją sobie wybrać, a to wspólnota wybrała, czy raczej ukształtowała jego. Miał dużo szczęścia, jeśli mógł w toku inkulturacji odkryć i przyswoić ideę wolności. To, że zakiełkowała ona i wzrosła w społeczeństwach niewolnych jest, dla racjonalnego liberała, nieustającym, jeśli nie jedynym, źródłem optymizmu. Liberał zrobi wszystko, żeby powstrzymać rękę sąsiada podkładającą ogień pod stodołę. Ręka nie zadrży mu, gdy przyjdzie mu bronić przed przemocą lub hańbą własnej wspólnoty. Wspólnoty ludzi wolnych. 

Która z wolności osobistych jest dla Ciebie najważniejsza? Której jesteś skłonna/skłonny najbardziej bronić?

Autonomii myślenia i działania. Nie mam najmniejszej potrzeby rządzić innymi, ale staję na barykadzie, kiedy czuję, że ktoś próbuje rządzić mną. Ktoś, komu tego prawa nie przyznałem sam, kto narusza powszechnie przyjęte zasady ograniczonej władzy, rości sobie prawo do narzucania mnie i pozostałym swoich obmierzłych zasad, czy raczej ich braku. Za bardzo jestem Polakiem i romantykiem, żeby godzić się z czyimkolwiek dyktatem: czy to bolszewików przebranych za żołnierzy wyklętych, czy ciotek rewolucji w modnych kawiarniach. 

Jaka sfera wolności jest dziś najbardziej zagrożona i jak temu przeciwdziałać?

Wolność myśli. Ten orwellowski potworek zmaterializował się dziś w świecie, w którym niemal nic nie ginie. W którym jeden czuje się strażnikiem moralności drugiego, w obozie bez drutów kolczastych, bo wszyscy pilnują wszystkich. Foucault by tego nie wymyślił. Skoro każdy czuje, że ma prawo do swojego oburzenia i do bycia urażonym, do tego by pilnować „przekazu”, niczym w jakiejś podrzędnej politycznej partyjce, wówczas wszelka komunikacja skazana jest na postępującą degradację, zamienia się w rytuał wspólnego rzucania kamieniami w klatkę przeciwnika. 

Social media cofają nas do ery przednowoczesnej, w której światem rządziły tajemnicze bóstwa, od których wyroków nie było odwołania, których nie można było poznać rozumem, a jedynie składać hołdy, z nadzieją na przebłaganie. Historia zatoczyła koło i znajdujemy się w wiekach ciemnych – wirtualnych, które w narastającym tempie przejmują tak zwany real. Liberałowi pozostaje walczyć i mieć nadzieję. Na Oświecenie. 

Wszystko, co kocham… czyli co? Największa pasja/miłość Twoja-liberała?

Liberałowie są ciekawi, bo pasje, tak jak osobowości i przemyślenia, mają indywidualne. Są jak koty, z jednego gatunku, ale nie tworzący jednorodnego stada. Nie wchodząc zanadto w prywatność (ważną dla każdego liberała nie-ekshibicjonisty), cenię sobie intelektualne fascynacje i przyjaźnie. Długie rozmowy, odkrywanie nowej, podobnej, a jakże innej, osoby w jej pasjach i przemyśleniach niezmiennie dostarcza dreszczu emocji, z którym niczego nie da się porównać. 

Wiele z tych znajomości zawieranych jest w podróżach, bez wykupionych biletów, bez znajomości celu ani drogi, która nieraz wiedzie przez zaświaty i krainy wyobrażone. Tak wygląda odkrywanie nowej wspaniałej książki, czy powrót do przerwanej rozmowy z zakurzonym przyjacielem sprzed lat. Peregrynacje przez cudzą wyobraźnię bywają równie, jeśli nie bardziej, fascynujące, niż banalne rozmowy, na które skazuje nas rutyna codzienności. 

„Podróżować, podróżować, jest bosko”*  

*Maanam, Boskie Buenos 

Piotr Beniuszys

Nie wolno się poddawać. Czyni tak wielu Liberałów Tylko z Nazwy (LiTzN), którzy uznają, że socjaldemokracja jest „nowym liberalizmem”. 

Co dziś oznacza bycie liberałem?

Liberalizm w użyciu praktycznym jest dwustronną transakcją wiązaną. Liberał to człowiek, który zobowiązuje się nie dyktować innym ludziom, jak mają żyć. Ale też szerzej: nie naciskać, nie ewangelizować, nie potępiać, nie poniżać, nie wartościować. Jeśli nie potrafi tego uniknąć – a tak bywa, bo jesteśmy zwykłymi ludźmi – to najlepiej się życiem innych nie interesować. Dodatkowo – bo liberalizm, jak mówił Ortega y Gasset, jest najszlachetniejszym wołaniem, jakie kiedykolwiek rozległo się na tym padole, a więc nie może popaść w minimalizm negatywizmu – jest tutaj powinność, aby wolny wybór drugiego bronić przed trzecim. Zwłaszcza jeśli ten trzeci jest od drugiego silniejszy, a tym bardziej jeśli jest on wpływową grupą, Kościołem, rządem lub korporacją. 

To jedna strona transakcji. Drugą jest to, że liberał ma prawo oczekiwać wzajemności. Czyli, aby także nikt nie starał się mu dyktować, jak ma żyć. Być liberałem oznacza bronić się przed absurdem państwowej legislacji, presją społeczną, dyktatem przestarzałych norm i postaw. Nie popadać w radykalizm rewolucji, ale ciągle napędzać ruch w kierunku zmiany społecznej. Obalać szkodliwe autorytety, ale bronić pozycji rozumu i wiedzy w starciu z emocjami i prymitywizmem.

Co liberał może wnieść coś do wspólnoty?

Nie ma czegoś takiego jak „wspólnota”. Ale oczywiście tylko w sensie obiektywnym. W zakresie ludzkich, subiektywnych odczuć i postaw, wspólnota jest realną potrzebą. Liberałowie powinni wnosić w życie ludzi wokół nich pogląd, który może być wspólny dla liberałów i znacznej części nie-liberałów: jednostka ludzka jest najwyższą wartością i podmiotem wszystkich działań. Godność człowieka jest nienaruszalna i każdemu człowiekowi należy się nieodwoływalny szacunek. W ujęciu liberalnym wyrazem tego szacunku jest wizja człowieka, jako istoty wolnej. Liberał broni wolności także nie-liberałów przed innymi nie-liberałami z szacunku dla człowieka. Nie-liberałowie, szanując człowieka, który od nich się różni, mogą z kolei wnosić inne cenne wartości do tzw. wspólnoty.

Która z wolności osobistych jest dla Ciebie najważniejsza? Której jesteś skłonna/skłonny najbardziej bronić?

Najwyżej stawiam wolność słowa, gdyż w gruncie rzeczy jest fundamentem większości liberalnych wolności. Nieme indywiduum nie jest w stanie obronić żadnej ze swoich wolności. Nie jest także w stanie z żadnej korzystać. Bez obywatelskiej podmiotowości i siły własnego głosu, wolność przedsiębiorcy, wiernego/ateisty, jednostki pragnącej kształtować niestandardowo swój styl życia, jest wolnością na ruchomych piaskach. Strach przed karą za „nieprawomyślne słowo” paraliżuje 99% z nas.

Jaka sfera wolności jest dziś najbardziej zagrożona i jak temu przeciwdziałać?

W Polsce zagrożona jest każda wolność: konserwatyzm nieprzerwanie chce kontrolować nasz styl życia, zmiany ustrojowe zagrażają wolności politycznej, a presja na media – wolności słowa. Jednak – jeśli spojrzeć szerzej, zarówno na Polskę, jak i na świat zachodni – to najbardziej zagrożona jest obecnie wolność gospodarcza. Od kryzysu 2008 roku skuteczna okazała się narracja zniechęcająca do wolnego rynku i konkurencji. Wyrosłe w tej rzeczywistości pokolenia domagają się opieki państwa. Tak samo, jak nie boją się groźby utraty prywatności, którą niosą ich smartfony i aplikacje, tak nie boją się ryzyka związanego z omnipotencją rozbudowanego rządu.

Nie wolno się poddawać. Czyni tak wielu Liberałów Tylko z Nazwy (LiTzN), którzy uznają, że socjaldemokracja jest „nowym liberalizmem”. Zamiast tego należy nieustannie, pokazując przykłady z historii, przestrzegać przed tym, dokąd prowadzi odrzucenie indywidualizmu, formułowanie celów kolektywistycznych i poddanie aktywności ludzi narzuconym „planom” i „programom” rządu. Cena, jaką się płaci za opiekę państwa, bywa niesłychanie wysoka.

Wszystko, co kocham… czyli co? Największa pasja/miłość Twoja-liberała?

Pod każdym względem należę do uprzywilejowanej w Polsce większości. Jestem białym mężczyzną, heteroseksualnym ojcem wielodzietnej rodziny, ochrzczonym katolikiem z „konkordatowym” ślubem, pochodzącym z inteligenckiego, lekarskiego domu, pełnosprawnym człowiekiem, wychowanym w obrębie polskiego kodu kulturowego.

Traktuję to jako zobowiązanie, aby stawać po stronie praw wszystkich mniejszości oraz ludzi nieuprzywilejowanych w polskiej rzeczywistości. Moją pasją jest bronić praw ludzi o innym kolorze skóry; praw kobiet do wyboru i decydowania o własnej drodze życia, tak w jego intymnej, jak i zawodowej i publicznej sferze; walczyć słowem o równouprawnienie osób LGBT+ w postaci małżeństwa dla wszystkich; bronić wolności religijnej, pielęgnować życie religii mniejszościowych w Polsce i chronić je przed dominacją katolicyzmu, opowiadać się za równością wyznań oraz osób bezwyznaniowych w sferze publicznej, której gwarantem może być tylko całkowity rozdział Kościołów od laickiego państwa; wspierać najskuteczniejsze metody ułatwiania awansu społecznego osób mających trudny start w postaci dostępu do bezpłatnej edukacji, a także innych programów rozwojowych dla młodych absolwentów; popierać poszerzanie pomocy osobom z każdym rodzajem niepełnosprawności aż do maksymalnie możliwego ograniczenia/eliminacji jej skutków; być adwokatem otwarcia Polski na przybyszy z innych państw i kręgów kulturowych, promować idee tolerancji wobec ludzi innych narodów, ras, religii, kolorów skóry i tradycji; bezwzględnie zwalczać każdy przejaw antysemityzmu.

Olga Łabendowicz

Współczesny liberał to ktoś, kto walczy ze zmianami klimatu – zarówno w wymiarze kolektywnym, społecznym, jak i indywidualnym, wprowadzając we własnym życiu szereg zmian, które pozwolą spowolnić globalne procesy, które już zostały zapoczątkowane.

Co dziś oznacza bycie liberałem?

Bycie liberałem we współczesnym świecie oznacza konieczność stosowania kompleksowego podejścia do rzeczywistości i dbanie o to, byśmy jako ludzkość stawali się najlepszą wersją siebie. W praktyce sprowadza się to do kultywacji już sprawdzonych wartości, takich jak wolność, równość, odpowiedzialność, walka o społeczeństwo otwarte, rządy prawa i wolny rynek. Jednak nie możemy dłużej myśleć o tych kwestiach w sposób, w jaki robiliśmy to do tej pory. To już nie wystarcza.

W dobie kryzysu klimatycznego i rosnących napięć społeczno-politycznych musimy pójść o krok dalej i rozszerzyć dotychczasowe definicje tych kluczowych dla liberałów pojęć, by móc adekwatnie reagować na bieżące wydarzenia i potrzeby. Dlatego też współczesny liberał to ktoś, kto walczy ze zmianami klimatu – zarówno w wymiarze kolektywnym, społecznym, jak i indywidualnym, wprowadzając we własnym życiu szereg zmian, które pozwolą spowolnić globalne procesy, które już zostały zapoczątkowane. Nasze codzienne wybory konsumenckie, decyzje żywieniowe, aktywizm i faktyczne zaangażowanie, wszystko to wywiera przynajmniej pośredni wpływ na nasz świat. Liberałowie mają zaś szczególny obowiązek stanowić dobry przykład praktyk, które przestają być pustymi słowami, deklaracjami, a stają się rzeczywistością. 

Liberał to zatem osoba o poczuciu bezwzględnej i kompleksowej odpowiedzialności, w przeciwieństwie do tej o charakterze wybiórczym, skupionym wyłącznie na świecie idei. Liberalizm winien stać się zatem praktycznym stylem życia, a nie tylko orbitowaniem wokół wartości o charakterze uniwersalnym i fundamentalnym – co winno zaś dziać się równorzędnie i z uważnością na wszystkich poziomach.  

Co liberał może wnieść coś do wspólnoty?

Tym, co liberałowie wnoszą do wspólnoty są przede wszystkim empatia i odpowiedzialność. Na drugiego człowieka patrzymy bowiem nie przez pryzmat naszych własnych oczekiwań, narzucając utarte i wyłącznie powszechnie akceptowalne klisze, lecz niejako przez soczewkę otwartości i akceptacji. Do codzienności podchodzimy z poczuciem odpowiedzialności za samych siebie i całe społeczeństwo, dążąc do tego, by świat stawał się lepszym – nie tyko w obliczu kryzysu, lecz także w chwilach względnego spokoju. 

Dodatkowo, jako że liberalizm oparty jest na rozsądku i wiedzy, jako liberałowie potrafimy wskazać obszary, które wymagają szczególnej uwagi i troski. Dlatego też zdajemy sobie sprawę, na czym powinniśmy się skupić jako wspólnota, jakie elementy państwowości wymagają naprawy, czy też gdzie jeszcze wiele nam brakuje w zakresie walki o lepsze jutro, by kolejne pokolenia miały szansę na dobre życie. Jest to możliwe właśnie dzięki temu, że opieramy swoje poglądy na faktach i dobrych praktykach, w przeciwieństwie do populistycznych i pozornie atrakcyjnych wizji promowanych przez osoby wyznające inny system wartości. Dlatego też naszym obowiązkiem, jako liberałów, jest sprawienie, by nasz głos był słyszalny i inspirował kolejne jednostki i grupy. Tylko w ten sposób możemy wspólnie zbudować świat, o jaki zabiegamy.

Która z wolności osobistych jest dla Ciebie najważniejsza? Której jesteś skłonna/skłonny najbardziej bronić?

Katalog wolności osobistych, których ochrona jest dla mnie niezwykle ważna jest szeroki. Jednak obecnie, w tym momencie dziejów, kluczowym prawem każdego człowieka, o które każdy powinien walczyć, jest bez wątpienia prawo do zdrowia i życia – w warunkach, które nie grożą pogorszeniem ich jakości. A jak wiemy z raportów o stanie czystości powietrza i tempie postępowania zmian klimatycznych, władze niektórych państw zdają się wciąć spychać poszanowanie tej nadrzędnej wolności na boczny tor. Dzieję się tak albo z obawy o niepopularność wdrażania bardziej wymagających środków i kroków, mających na celu zadbanie o jakość środowiska (co mogło by się przełożyć na spadek popularności wśród wyborców); bądź też w efekcie czystego lekceważenia kwestii, które dotyczą dosłownie każdej żywej istoty na naszej planecie.

Już sam fakt, iż Konstytucja RP przewiduje możliwość ograniczenia praw i wolności obywatela w sytuacji, gdy jego działania zagrażają środowisku lub stanowi zdrowia innych osób (art. 31 ust. 3) wskazuje na to, jak niepodważalna jest ta wolność. Dlatego też nie tylko jako liberałowie, ale przede wszystkim jako obywatele mamy obowiązek walczyć o przestrzeganie prawa do zdrowia i życia. Nie możemy pozwolić by krótkowzroczność lub ignorancja liderów przełożyła się na pogorszenie się bytu naszego i przyszłych pokoleń – jeśli te mają mieć jakiekolwiek szanse.

Jaka sfera wolności jest dziś najbardziej zagrożona i jak temu przeciwdziałać?

W Polsce borykamy się obecnie z całą gamą poważnych zagrożeń. Oprócz tych wynikających z braku poszanowania prawa do zdrowia i życia, które winno być niepodważalne, z trwogą obserwuję działania lokalnych władz, które wprowadzają na swoim obszarze tzw. „strefy wolne od LGBT”. Ze zgrozą przeglądam zapytania od znajomych z zagranicy, dopytujących „co się u nas dzieje?”; z zażenowaniem próbuję tłumaczyć, w jaki sposób tak krzywdzący i niezgodny z konstytucją pomysł znajduje obecnie odzwierciedlenie w rzeczywistości polskich miast i wsi. 

Jako osoby świadome i odpowiedzialne za nasze społeczeństwo nie możemy wyrażać zgody na tak bezczelne sprzeniewierzenie wartości inkluzywności i otwartości, za którymi stoimy. Musimy wyrazić otwarty sprzeciw ku tego typu praktykom i edukować młode pokolenia w duchu otwartości i zrozumienia. Tylko na tych wartościach możemy budować świat, w którym czyjaś orientacja seksualna, religia, czy system przekonań (gdyż dotychczasowe uchwały mogą stanowić zaledwie pretekst do wdrażania kolejnych wykluczających projektów…) będą sprawą dotyczącą tylko samych zainteresowanych. Nie może być przyzwolenia na tworzenie stref, w których ktoś nie jest mile widziany. W efekcie, nie tylko osobom bezpośrednio pokrzywdzonym robi się w tym kraju po prostu niewygodnie. 

Wszystko, co kocham… czyli co? Największa pasja/miłość Twoja-liberała?

Podejmowanie działań dla dobra wspólnoty (ludzi i zwierząt). Wzięcie odpowiedzialności za inne istoty, dążenie do poprawy ich dobrostanu oraz aktywne promowanie rozwiązań, które mogą pomóc nam zapobiec katastrofie klimatycznej. To wolontariat, to akcje społeczne wprost na ulicach, akty nieposłuszeństwa obywatelskiego (gdy takie są uzasadnione), to prawo do krytycznego odnoszenia się do złych praktyk w polityce, godzącym w podstawowe wolności obywatelskie, to organizowanie i realne (a nie tylko deklaratywne) wspieranie inicjatyw prospołecznych, ekologicznych i prozwierzęcych. Moją największą miłością jako liberałki jest zatem aktywność, w każdym tego słowa znaczeniu i na każdym polu, które jest mi bliskie. Bowiem tkwiąc w letargu jeszcze nikt niczego nie osiągnął.   

Sławomir Drelich

Prawo do szczęścia napotyka swoich wrogów w różnych miejscach i w różnym kontekście. Ci wrogowie mogą mieć charakter zinstytucjonalizowany, kiedy to legalnie działające instytucje państwa uniemożliwiają człowiekowi realizację tego prawa.

Co dziś oznacza bycie liberałem? 

Bycie liberałem w pewnym sensie znaczy zawsze to samo, a mianowicie stanie na straży wolności jednostki ludzkiej; chronienie jej przed wszystkim, co może jej zagrażać; zabezpieczanie praw każdego człowieka tak, aby miał on pełną możliwość realizowania swojej wizji szczęścia poprzez wybraną przez siebie ścieżkę życiową; na tyle rzecz jasna, na ile jego wizja szczęścia i wybrana ścieżka życiowa nie wkraczają w sferę wolności innych jednostek. Tak na to patrząc, zarówno liberałów klasycznych i demokratycznych, jak też socjalnych i neoliberałów, łączył ten sam wspólny mianownik. On jest także dziś, czyli 331 lat po publikacji przez Locke’a  Dwóch traktatów o rządzie i Listu o tolerancji, wciąż aktualny i nadal obowiązuje – jak sądzę – wszystkich liberałów.

Patrząc jednak z innej perspektywy, różni nas jednak niesamowicie wiele, bo zarówno w czasach Locke’a czy Monteskiusza, jak też Johna Stuarta Milla, Leonarda Hobhouse’a czy tym bardziej w czasach dzisiejszych, inne czyhają na jednostkę ludzką zagrożenia. Początkowo była to monarsza władza despotyczna, której granice uprawnień dopiero dzięki klasycznym liberałom zaczęto zarysowywać. W XX wieku były to roszczenia środowisk antywolnościowych – tak faszystowskich, jak i komunistycznych – oraz nadmiernie rozbudowane, przeregulowane państwo. Sądzę jednak, że w XXI wieku te zagrożenia są całkowicie odmienne. Chyba w mniejszym stopniu – wbrew pozorom – jest zagrożenie to niesie dziś państwo i jego aparat, gdyż większość skonsolidowanych demokracji przeprowadziła proces decentralizacji władzy publicznej oraz zbudowało skuteczny aparat kontroli władzy. 

Dziś liberałowie chronić powinni człowieka przed tymi, których nie widać, a którzy wpływają na nas trochę bez naszej zgody, a często bez naszej świadomości o tym wpływie. To skomplikowany świat wielkich transnarodowych korporacji oraz finansjery, który dyktuje nam mody i wzorce zachowań, przekształca nas w tępą konsumpcjonistyczną marionetkę, śledzi wszystkie nasze ruchy i gromadzi na nasz temat wszelkiego rodzaju dane. Relacje między tym światem a niektórymi rządami oraz ich służbami są również niejasne i nieoczywiste. To są dziś zagrożenia dla naszej wolności. Śmiać mi się chce, kiedy osoby nazywające się liberałami krzyczą i rwą szaty w obronie niedziel handlowych, a nie dostrzegają, jaki wpływ na nasze życie mają wielki kapitał i transnarodowe korporacje. Mam czasem wrażenie, że niektórzy przespali zmiany, jakie spowodowała globalizacja, i łudzą się, że świat jest wciąż tak prosty jak w czasach Adama Smitha. Liberał zawsze musi być obrońcą jednostki ludzkiej i jej wolności, ale najpierw musi właściwie zdefiniować zagrożenia, z którymi jednostka ludzka w danych czasach się boryka. 

Czy liberał może wnieść coś do wspólnoty?

Błędem środowisk liberalnych było to, że pozwoliły na utrwalenie ich wizerunku podporządkowanego dominującym w latach 70. i 80. XX wieku nurtom neoliberalnym i ekonomicznocentrycznym. Przyjmowały one dość skrajne – także w ramach ideologii liberalnej – poglądy dotyczące wizji społeczeństwa, które daleko wychodziły poza zdefiniowany w XVIII i XIX wieku indywidualizm, a przyjmowały radykalny atomizm społeczny. Utrzymywanie, że społeczeństwo nie istnieje, to nie tylko poznawczy błąd, ale przede wszystkim błąd teleologiczny, gdyż przynosi on dla liberałów i liberalizmu straszne skutki. Chyba najważniejszym z nich jest utożsamienie dobra z interesem, czyli oderwanie od idei dobra – zarówno jednostkowego, jak i wspólnego – jej moralnych konotacji, a podporządkowanie konotacjom ekonomicznym. Niestety taki punkt widzenia odbił się tragicznie na rozumieniu wspólnoty i dyskursie wokół spraw wspólnotowych wśród liberałów. Widać to wzorcowo w polskim dyskursie liberalnym – czy właściwie pseudoliberalnym – którego przejawy dostrzec można nie tylko w wypowiedziach polityków, intelektualistów oraz publicystów, ale jego niesmaczne niekiedy wykwity wyskakują niespodziewanie w kolejnych okienkach facebookowych i twitterowych, wzywając nie wprost o pomstę do nieba.

Liberałowie tymczasem bardzo wiele wnieśli w funkcjonowanie współczesnych wspólnot demokratycznych, a jeszcze więcej wnieść mogą. Wnieśli pewien porządek symboliczny, ład instytucjonalny oraz ramy ustrojowe, w których dziś funkcjonujemy. Natomiast to, co powinni wnosić dziś, musi jednakże daleko wychodzić poza obronę instytucjonalnego ładu liberalno-demokratycznego. Wspólnota polityczna potrzebuje liberałów ze względu na ich przywiązanie do praw człowieka, stanie na straży wolności osobistych i politycznych, umiejętność przyjęcia indywidualistycznego punktu widzenia, dostrzeżenia potrzeb, możliwości i szans każdej jednostki ludzkiej. Liberałowie wnoszą do współczesnej wspólnoty politycznej wiarę w ludzki rozum i racjonalność, jednakże – jak się zdaje – potrafią spoglądać na rzeczywistość społeczną krytycznie, świadomi konieczności jej mądrego przekształcania. Mam czasem wrażenie, że niektórzy polscy liberałowie zapominają, że siłą tej ideologii była wiara w postęp, a przecież postęp to zmiana, czyli sprawianie, że świat nas otaczający będzie systematycznie dostosowywany do naszych dążeń i oczekiwań, te zaś przecież nieustannie się zmieniają. 

Przede wszystkim jednakże liberałowie muszą na nowo odkryć ideę wspólnoty czy też przypomnieć sobie o niej. Nie wolno nam poprzestawać na pewnych konkluzjach Misesa czy Hayeka, kiedy tuż obok na tej samej półce stoi bliższy liberalnemu wspólnemu mianownikowi John Rawls. Nie bez powodu opus magnum Rawlsa nosi tytuł Teoria sprawiedliwości, bo przecież trudno sobie wyobrazić rzetelną refleksję o sprawiedliwości poza kontekstem wspólnoty. Wyrwanie idei sprawiedliwości z kontekstu wspólnotowego skutkuje co najwyżej nadaniem jej rangi zasady regulującej prawo własności, jak chciał chociażby Nozick, a to przecież kolejny przykład wyrwania liberalizmu z kontekstu moralnego i nadanie mu wyłącznie ekonomiczno-legalistycznej wykładni. Mam wrażenie, że jest to wykładnia na dłuższą metę szkodliwa.

Która z wolności osobistych jest dla Ciebie najważniejsza? Której jesteś skłonny najbardziej bronić?

Nie mam wątpliwości, że tą z osobistych wolności, która – moim zdaniem – zasługuje na dogmatyczną wręcz obronę jest prawo człowieka do szczęścia i wyboru drogi do niego wiodącej. Uważam ją za wolność fundamentalną, gdyż to na niej opierają się wszystkie inne wolności; to jej realizację – jak sądzę – zapewniają wszystkie instytucje i zasady liberalno-demokratycznego państwa; wreszcie to tę wolność pozytywną mają zapewnić kolejne wolności negatywne, stanowiące swoiste zabezpieczenie autonomii jednostki ludzkiej. 

Prawo do szczęścia napotyka swoich wrogów w różnych miejscach i w różnym kontekście. Ci wrogowie mogą mieć charakter zinstytucjonalizowany, kiedy to legalnie działające instytucje państwa uniemożliwiają człowiekowi realizację tego prawa. Mam tutaj na myśli chociażby brak możliwości zawarcia sformalizowanego związku osobom tej samej płci oraz brak zabezpieczenia takiego związku przez państwo. Ci wrogowie mogą mieć charakter społeczny i nieformalny, kiedy tzw. większość usiłuje wymusić na mniejszości określone postawy. Chęć wymuszenia na kobiecie urodzenia dziecka czy też oczekiwanie od człowieka, że będzie milczał na temat swojej tożsamości seksualnej czy płciowej, przekonań filozoficznych czy religijnych, to przecież również forma ograniczenia prawa do szczęścia, które najwidoczniej nie zostało właściwie zabezpieczone. Ci wrogowie mają wreszcie charakter ekonomiczny – to wszyscy ci, którzy przekształcają nasze wzorce kulturowe, dyktują mody i zachowania, manipulują nami poprzez nowoczesne technologie i media, propagują określone style życia, aby nie tylko uczynić z nas nowych niewolników, ale również zarobić na tym niewolnictwie solidne pieniądze. Tylko z pozoru ci nowi lewiatani różnią się od dziewiętnastowiecznych właścicieli plantacji bawełny w południowych stanach amerykańskich. 

To właśnie prawo człowieka do szczęścia jest budulcem i ono – moim zdaniem – zasługuje na emocjonalną i twardą obronę.

Jaka sfera wolności jest dziś najbardziej zagrożona i jak temu przeciwdziałać?

Nie będę mówił tutaj o zagrożeniach naszego prawa do prywatności, bo chyba wszyscy już dziś zdajemy sobie sprawę z tego, że prywatność umarła. Częściowo my tę śmierć spowodowaliśmy, kiedy zrzekaliśmy się kolejnych okruchów prywatności, pragnąc zapewnić sobie bezpieczeństwo. Później jednak kolejne nowoczesne technologie zaczęły się wdzierać do naszego życia, ułatwiając je oczywiście, ale niekoniecznie zawsze mieliśmy możliwość realnie przeciwstawić się temu procesowi. Co z tego bowiem, że ktoś nie posiada kont w mediach społecznościowych albo nawet posiadając je ogranicza się wyłącznie do śledzenia aktywności innych? Przecież na każdym skrzyżowaniu, w każdym miejscu publicznym, w budynkach użyteczności publicznej i przedsiębiorstwach, a coraz częściej w pojazdach transportu zbiorowego, zamontowane są kamery monitoringu śledzące każdy nasz ruch, zdolne do szybkiego zidentyfikowania naszej tożsamości. Prawie każdy dziś korzysta z rachunku bankowego przez internet, a niejednokrotnie zdalnie przy pomocy zainstalowanej na smartfonie aplikacji. Każdy chyba płaci kartą płatniczą, niektórzy płacą telefonami. Nasze telefony śledzą naszą aktywność, zaś kamery satelitarne, z których korzystają niektórzy giganci biznesowi, pozwalają na mapach dostrzec spacerujących na obrzeżach miasta kochanków – i co z tego, że zamazano im twarze oraz tablice rejestracyjne samochodów? Nie sądzę, abyśmy potrafili temu wszystkiemu przeciwdziałać. Chciałbym jednak, aby mądrze i ze spokojem próbować przewidywać, co może wydarzyć się w przyszłości, jakie mogą być tego negatywne dla nas skutki. Jako politolog czy filozof nie mam tutaj żadnego pomysłu. To chyba przede wszystkim zadanie dla specjalistów od nowych technologii, cyberbezpieczeństwa, robotyki itp. 

Drugie z zagrożeń, na które chciałem wskazać, dotyczy naszego prawa do decydowania, a konkretniej do podejmowania autonomicznych i niezależnych decyzji. Wiąże się to z nowymi technologiami i nowymi mediami, gdyż te mają na nas coraz większy wpływ. Trudno właściwie wskazać, kiedy nasza decyzja wynikała z realnego i racjonalnego namysłu, kiedy zaś była efektem reklamy, kryptoreklamy, sugestii, socjotechniki. A przecież podejmujemy decyzje konsumenckie, podejmujemy decyzje polityczne, podejmujemy również decyzje w sprawach dotyczących naszego życia rodzinnego i społecznego. W tej sprawie jednakże nie musimy być aż tak bezradni. Kluczowa jest tutaj bowiem edukacja do postaw krytycznych, czyli przystosowanie współczesnego człowieka do radzenia sobie z otaczającym go światem, umiejętnego poruszania się w nim, sceptycyzmu względem atakujących nas zewsząd bodźców. Człowiek musi się nauczyć mówić „nie” technologiom, mediom, reklamie, czyli tym wszystkim nowym lewiatanom, którzy nas otaczają. Krytyczna postawa będzie za chwilę jedynym narzędziem samoobrony człowieka, który rodzi się ze smartfonem w ręku. A i tak nie można mieć pewności, że sama ta postawa wystarczy, aby nas ochronić. 

Wszystko, co kocham… czyli co? Największa pasja/miłość Twoja-liberała.

Liberalizm nie jest dla mnie po prostu ideologią, której w którymś momencie życia można zrezygnować i której można się wyrzec – chociaż to oczywiste, że można! – ale traktuję liberalizm jako raczej życiową postawę, której zasadniczym celem jest przede wszystkim wolność człowieka i dążenie do jej maksymalizowania. Zrozumiałe, że różni ludzie różnie ten swój liberalizm – o ile także postrzegają go jako życiową postawę – mogą odmiennie werbalizować i wcielać w życie. Gdybym miał wspomnieć o moich pasjach i miłościach, a jednocześnie pozostać w liberalnej atmosferze, to musiałbym wymienić książki i góry. Książki, ponieważ towarzyszą mi od dziecięcych lat i na różnych etapach mojego życia definiowały mi moje cele, zamierzenia, plany, ale także wartości. Książka jest ucieleśnieniem wolności intelektualnych: wolności do ekspresji twórczej i artystycznej, wolności do głoszenia swoich poglądów i przekonań, wolności myśli i światopoglądu. W taki sposób podchodzę do mojej każdej lektury, a – muszę się przyznać – podejmowanie decyzji co do tego, po którą z zalegających na stosie książek do przeczytania sięgnę, to gigantyczny problem. 

Druga z miłości to góry! Staram się spędzać w nich każdy wolny moment. Góry dają mi poczucie swobody, której we współczesnym społeczeństwie brakuje chyba wszystkim ludziom miłującym wolność. I bynajmniej nie należę do liberałów-utopistów, którzy pragnęliby wybudować libertariańską utopię ze stron Atlasa zbuntowanego Ayn Rand; wierzę w społeczeństwo i ogromny jego wpływ na jednostkę ludzką, jednocześnie nie definiując go jako czynnik wyłącznie opresyjny i zniewalający. Jednakże góry dają człowiekowi miłującemu wolność poczucie chwilowego wyzwolenia się z kajdan codziennych obowiązków, konwencji społecznych i konwenansów, zawodowych ograniczeń i społecznych zobowiązań. Oczywiście nie jest tak, że w górach nie ma żadnych zasad, podobnie zresztą jak w społeczeństwie. Trzeba jednak przyznać, że w górach można zaczerpnąć świeżego powietrza, zarówno w dosłownym słowa tego znaczeniu, jak też na poziomie metaforycznym. Wszystkich miłujących wolność namawiam więc do górskich wędrówek, a jeśli znajdą na to czas w górach, to warto jednocześnie umilić sobie czas kilkoma stronami dobrej lektury w warunkach naturalnych. 

Tomasz Kasprowicz

Liberałowie mogą wiele wnieść do wspólnot, które nie są zastygłe na swoich stanowiskach. Liberał może wnieść świeżą perspektywę, zanalizować błędy i wskazać drogę na przyszłość. Wykluczenie liberałów to korzyść krótkookresowa – zwarcie szeregów i zapewnienie jednolitości. Na dłuższą metę to jednak śmierć.

Co dziś oznacza bycie liberałem?

A czy oznacza cokolwiek innego niż wczoraj? Bycie liberałem to przekonanie, że najpierw się jest jednostką, a dopiero później członkiem wspólnoty. Efekty takiego podejścia są oczywiście różne w różnych czasach i dziś łatwiej być liberałem. Za brak przynależności czy odejście od jakiejś wspólnoty nie grożą już tak daleko idące konsekwencje (przynajmniej w świecie Zachodu) – co najwyżej publiczne zelżenie czy fala hejtu, ale nie kara śmierci. Uznanie przewagi indywidualizmu nad kolektywizmem nie oznacza, że liberał we wspólnotach nie bierze udziału. Są nawet wspólnoty liberałów – jak Liberte! W końcu człowiek jest zwierzęciem stadnym. Ale dla liberała udział we wspólnocie jest działaniem dobrowolnym więc wszelkie próby narzucania woli jednostce przyjmuje podejrzliwie. Co nie oznacza, że nie potrafi dostrzec ich zalet w sensie efektywności takich typów organizacji. Można być liberałem i zwolennikiem UE czy ONZ. Choć są i libertarianie, którzy wszelkie wspólnoty, łącznie z państwowymi, najchętniej by znieśli.

Co liberał może wnieść coś do wspólnoty?

Liberał to dla wspólnoty zwykle problem. Wynika to z faktu, że liberałowie nisko cenią lojalność są więc pierwszymi kandydatami do jej opuszczenia czy krytykowania. Są zatem wspólnoty, które liberałów w swoich szeregach nie chcą. Szczególnie dotyczy to wspólnot zamkniętych gdzie dowolny glos krytyczny jest właściwie niedopuszczalny. Partie polityczne są tu podstawowym przykładem: wśród członków PiS nie usłyszymy narzekań na karierę towarzysza Piotrowicza czy mgr Przyłębskiej powołanej przez Rade Państwa – mimo że podejrzewam wielu z nich to mierzi. Członkowie KO zaś nie wypowiedzą złego słowa o zachowaniach sędziów za III RP – choć każdy wie, że takie były. Lojalność nie pozwala im wystąpić przeciw swemu plemieniu – a liberałowie lojalności nie uznają. Dlatego jako liberał nie mam problemu przyznać jako Polak, że Polska ma w XX stuleciu wiele powodów do wstydu – co dla narodowców jest niedopuszczalne nawet w świetle ogólnie znanych faktów. Ale narodowcy postrzegają naród jako wspólnotę zamkniętą i nieznoszącą krytyki.

Liberałowie mogą jednak wiele wnieść do wspólnot, które nie są zastygłe na swoich stanowiskach. Liberał może wnieść świeżą perspektywę, zanalizować błędy i wskazać drogę na przyszłość. Bez wewnętrznego fermentu pojawia się marazm i okopanie na starych pozycjach – a co za tym idzie koniec końców oderwanie od rzeczywistości i utrata siły. Wykluczenie liberałów to korzyść krótkookresowa – zwarcie szeregów i zapewnienie jednolitości. Na dłuższą metę to jednak śmierć. 

Która z wolności osobistych jest dla Ciebie najważniejsza? Której jesteś skłonna/skłonny najbardziej bronić?

Oczywiście najważniejsza jest ochrona życia – to dość oczywiste bo bez życia nie ma wolności. Chyba jednak nie o to chodziło w tej ankiecie. Wolność osobista na jakiej buduje moje poczucie bezpieczeństwa to wolność poruszania się. Daje ona szanse na zmianę wspólnoty w jakiej się znajduje kiedy stanie się nazbyt opresyjna. Jestem zwolennikiem integracji europejskiej z całego szeregu powodów. Jednak powodem dla mnie osobiście najważniejszym jest właśnie poszerzenie wolności poruszania się i ewentualny Polexit przeraża mnie najbardziej z powodu zamknięcia tej furtki.

Jaka sfera wolności jest dziś najbardziej zagrożona i jak temu przeciwdziałać?

W Polsce jak wiemy najbardziej zagrożona jest wolność do sprawiedliwego sądu. Chyba nie ma się co tu rozpisywać – bo wiele o tym napisano. Napięcia globalne jednak ujawniają, że mogą pojawić się problemy na poziomie bardziej podstawowych wolności. Trzymajmy kciuki by kryzysy te nie zmaterializowały się bowiem w czasach kryzysów zwiera się szyki i – jak pisaliśmy wcześniej – to złe czasy dla liberałów. 

Wszystko, co kocham… czyli co? Największa pasja/miłość Twoja-liberała?

Napędza mnie ciekawość i chęć zrozumienia. Interesuje mnie jak tyka świat. To moja główna, obok irytacji, motywacja do działania. Co ciekawa w naszym społeczeństwie zupełnie niezrozumiała.

Rafał Gawin

Potrzebne jest wykreowanie nowej wspólnoty, która będzie rozumiała mechanizmy gospodarcze, społeczne i polityczne, jakie działają w Polsce. Taki truizm, ale do tej pory nie gwarantował tego żaden program nauczania, również ten oferowany przez rządy sprzed 2015 roku, wywodzące się z bardziej liberalnych kręgów

Co dziś oznacza bycie liberałem?

Słownik Języka Polskiego PWN nie ma wątpliwości: liberał to w pierwszym znaczeniu „osoba mająca tolerancyjny stosunek do cudzych poglądów i zachowań, nawet jeśli nie uważa ich za słuszne”. Proste? Niekoniecznie. Większość znanych mi liberałów stawia po prostu na posiadanie liberalnych poglądów (drugie znaczenie słownikowe), nie oglądając się na innych. Czy to wystarcza? No właśnie. Nawet antyliberalnego i prosocjalnego wroga warto po prostu wysłuchać. Ba, chociaż na elementarnym poziomie zrozumieć i zaakceptować. Wtedy też debata publiczna, jak również rozmowy przy niedzielnych obiadach, będą wyglądały inaczej. Będą zwyczajnie bardziej liberalne. Sam mam liberalne poglądy, ale czy można mnie nazwać liberałem? Obawiam się, że byłaby to szufladka nadużyć. Jestem z boku i z pozycji centralnych (nie tylko w znaczeniu geograficznym) empatycznie się przyglądam. Stawiam na pojęciową uczciwość, zwłaszcza gdy o czymś nie mam pojęcia.

Czy liberał może wnieść coś do wspólnoty?

Kluczowe jest doprecyzowanie, do jakiej wspólnoty: czy chodzi o wspólnotę (1) ludzi o podobnych przekonaniach, czy o wspólnotę utożsamianą z grupą ludzi zamieszkujących jakąś jednostkę terytorialną, np. (2) państwo – czyli Naród, czy – szeroko i ponad podziałami – (3) Unię Europejską. W pierwszym i trzecim przypadku odpowiedź brzmi: bardzo niewiele; w trzecim może nawet i nic. I nie mówię tylko o marginalizowaniu Polski w Europie; chodzi mi raczej o pewne opóźnienie filozoficzne, antropologiczne, ogólnie: myśleniowe. Jak również o pomieszanie podstawowych pojęć, równoczesne przyjęcie (po 1989 roku) nurtów i kontrnurtów; problemy z podstawowymi pojęciami, błędnie utożsamianymi z ideologiami: począwszy od gender i feminizmu, a na ekologii, LGBT i innych „groźnych” skrótowcach kończąc. W drugim przypadku: praktycznie wszystko. Począwszy od pracy u podstaw. Rozmowy, wyjaśniania, tłumaczenia pojęć. Otwartości na mnogość interpretacji. Myśleliście kiedyś o lekcjach liberalizmu w szkołach? Po przeprowadzeniu dziesiątek lekcji pisarskich jestem zdecydowanie za i chętnie pomogę.

Potrzebne jest wykreowanie nowej wspólnoty, która będzie rozumiała mechanizmy gospodarcze, społeczne i polityczne, jakie działają w Polsce. Taki truizm, ale do tej pory nie gwarantował tego żaden program nauczania, również ten oferowany przez rządy sprzed 2015 roku, wywodzące się z bardziej liberalnych kręgów.

Która z wolności osobistych jest dla Ciebie najważniejsza? Której jesteś skłonna/skłonny najbardziej bronić?

Znowu odwołam się do Słownika Języka Polskiego PWN, ponieważ najbardziej interesuje mnie wolność jako „możliwość podejmowania decyzji zgodnie z własną wolą”. Za dużo mechanizmów, których znaczenia przeciętny obywatel / członek istniejącej lub wyimaginowanej wspólnoty nie rozumie, sprawia, że decyzje podejmuje w ramach szerszego, nie swojego planu: pod wpływem impulsu, wkurwu (używam tego słowa, ponieważ to już kategoria krytycznoliteracka), miękkiego marketingu lub ciężkiej propagandy. Internet i media, nie tylko publiczne, aż się od niej roją. A w kontekście bieżącej polityki wewnętrznej (zagraniczna, oceńmy to obiektywnie, nie jest prowadzona wystarczająco skutecznie) odmienne od obowiązujących dwóch nurtów poglądów na daną sprawę zdanie jest traktowane jako przejaw lekkomyślności, głupoty, szkodliwego „grania na przeciwników” czy wreszcie – szatańskiego, bo pozbawionego moralnych i etycznych proporcji symetryzmu. Brońmy takiego zdania, tylko ono nas ocali w obliczu niezmiennie sztucznie napędzanego konfliktu, walki o rząd dusz, zwłaszcza gdy przecież bardziej liberalna strona sporu przynajmniej oficjalnie od metafizyki w polityce (zwykle) się dystansuje.

Obok woli funkcjonuje ochota, nie tylko w Warszawie, co sygnalizuję, bo możliwe, że będę chciał taki wątek niedługo rozwinąć.

Jaka sfera wolności jest dziś najbardziej zagrożona i jak temu przeciwdziałać?

Niezmiennie zagrożona jest wolność do formułowania niezero-jedynkowych sądów. Do otwierania łam mediów wszelakich na inność, nietypowość, nowe ujęcia starych problemów czy dwubiegunówki sceny politycznej.

W kraju, w którym przepisy prawa interpretuje każdy laik śledzący na bieżąco scenę polityczną.

W kraju, w którym coraz częściej cel uświęca środki. I strony.

W kraju, w którym wybiera się mniejsze zło, w imię sprzeciwu, bez skonkretyzowanego za. Ponieważ liczy się destrukcja zamiast konstrukcji (o dekonstrukcji nawet nie wspominając).

W kraju, w którym wystarczy być przeciw, jak w utworze postmodernistycznym, gdy przecież ten kierunek w literaturze przyjął się w Polsce bardzo szczątkowo i punktowo.

W kraju, w którym kruszynę chleba podnoszą z ziemi, by nią cisnąć w politycznego wroga, ewentualnie zatruć i podać podczas świątecznego spotkania (o ile w ostatniej chwili ktoś go nie odwoła).

W kraju, w którym idee wyparły wartości, a wartości idee – i poruszamy się po cienkiej powierzchni ogólników, a gdy się zapada, mieszamy i głębsze warstwy, by nie nadziać się na bolesne konkrety, demaskujące naszą doraźną hipokryzję.

Jak temu przeciwdziałać, odpowiadam w przypadku poprzednich pytań: słuchać cierpliwie i jeszcze bardziej wyrozumiale edukować wszelkimi możliwymi sposobami. Nie poniżać nikogo, nie dzielić ludzi według poglądów, majątków, wykształcenia czy stosunku do osiągnięć nierewolucji liberalnej. 

A w szczególności: „świecić” własnym przykładem. Cudzysłów stosuję tu z premedytacją: nie musimy być nieskazitelni, żeby być dobrzy – wystarczy, że się otworzymy na drugiego człowieka. Nie potrzebujemy do tego nawet ścian płaczu czy tablic hańby. I to akurat nie jest truizm.

Wszystko, co kocham… czyli co? Największa pasja/miłość Twoja – liberała?

Literatura i muzyka. To chyba ostatnie bastiony wolności czystej i naturalnej, demaskujące każdą koniunkturę: czytając i słuchając więcej, wykrywa się od razu kalkulacje i stylizacje pod konkretne, najczęściej masowe gusty. I owszem, również przy takim podejściu do tworzenia można wykreować dzieło wybitne i totalne; ale – na dłuższą metę i bez tanich pochlebstw – liczy się indywidualność i oryginalność wypowiedzi. Niepodległość głosu, jak chciałby krytyk, któremu najwięcej na początku drogi zawdzięczałem – Karol Maliszewski. Zbieram książki, zwłaszcza łódzkich autorów. Zbieram płyty, zwłaszcza łódzkich zespołów. Oprócz tego mam dwa miniakwaria, w których pływają kapsle od butelek po piwie (niestety, w niewielkim procencie łódzkiej produkcji, ponieważ takowa prawie nie istnieje). Ale nie promuję tej aktywności ze względu na zawarty w piwie alkohol.

Andrzej Kompa

Nade wszystko liberał szanuje innych, akceptuje ludzi bez względu na ich cechy indywidualne i propaguje tolerancję, niezależnie od niezgody z poglądami wyrażanymi przez członków wspólnoty. Zwalcza rasizm, kseno- i homofobię, szowinizm, antysemityzm, obskurantyzm i antydemokratyzm (obojętnie czy w nurcie autorytarnym czy totalitarnym).

Co dziś oznacza bycie liberałem?

Być liberałem znaczy pamiętać o tym, jak ważna jest wolność jednostki, walczyć o jej przestrzeganie. Nie oznacza jednocześnie braku szacunku czy niedostrzegania roli mikrostruktur i sieci wspólnotowych (rodzina naturalna bądź z wyboru, bliscy, kręgi zawodowe, społeczności lokalne, więzi międzyludzkie itp.). Liberał dba o procedury, o porządek prawny, jest państwowcem i legalistą, a jednocześnie kreuje takie społeczeństwo, w którym każdy jego członek będzie mógł odnaleźć dla siebie właściwe miejsce i odpowiednio szerokie formy wyrażania siebie. Nie neguje przy tym zastanych kręgów identyfikacji zbiorowej (grupa etniczna, kulturowa, wyznaniowa lub językowa, naród), dla stara się szlifować je, pozbawiając nacjonalistycznych, ksenofobicznych albo totalitarnych rysów. Łączy zdrowy patriotyzm (odnoszony do państwa i narodowości) ze zdrowym kosmopolityzmem. Może łączyć tradycjonalizm i postępowość.

Liberalizm oznacza wrażliwość społeczną, bo sprowadzanie liberalizmu do leseferyzmu albo ruchu w obronie przedsiębiorczości i pracodawców to działanie krzywdzące, redukujące i jednocześnie samobójcze. Liberał dba o rzeczywistą demokrację, osiąganą zarówno w monarchii parlamentarnej jak i republice demokratycznej, postrzega liberalną demokrację jako optymalną formę ustrojową, zabezpieczaną tak procedurami, jak i praktyką publiczną. 

Liberał, w duchu liberalizmu humanistycznego, wspiera wolny rynek, ale nie zapomina o potrzebie osłon i zachęt socjalnych. Nie uważa również, by wolny rynek był narzędziem automatycznie preferowanym w każdym sektorze życia społecznego (nie jest nim np. dla edukacji i szkolnictwa wyższego czy obronności).

Nade wszystko liberał szanuje innych, akceptuje ludzi bez względu na ich cechy indywidualne i propaguje tolerancję, niezależnie od niezgody z poglądami wyrażanymi przez członków wspólnoty. Zwalcza rasizm, kseno- i homofobię, szowinizm, antysemityzm, obskurantyzm i antydemokratyzm (obojętnie czy w nurcie autorytarnym czy totalitarnym). Nie można być liberałem i nie zabiegać jednocześnie o pełną realizację podstawowych praw i swobód obywatelskich, nie walczyć o przestrzeganie i pełny dostęp do praw człowieka. Dzisiejszy liberał nie może być nieempatyczny – zwrot egalitarystyczny jest jedną z najlepszych przemian liberalizmu ostatniego czasu, a jednocześnie dla liberalnego zrozumienia indywidualizmu efekt jest dużo strawniejszy niż w wypadku socjalistycznego podejścia do sprawy. 

Co liberał może wnieść coś do wspólnoty?

Tak, bardzo dużo. Nic nie godzi tak dobrze wspólnotowości i indywidualizmu jak liberalizm.  To liberał może pokazywać innym, że można czegoś osobiście nie lubić, nie preferować, a jednocześnie nie zwalczać i nie usuwać. Może wnosić wolność i poszerzać jej sferę. Jeśliby wymieniać dalej: szacunek dla prawa, rzeczywistą demokrację, szacunek dla kultury i całokształtu wiedzy, etykę służby, tendencję do rozumienia i samokształcenia się – wszystkie te elementy może wnieść świadomy siebie i swoich poglądów humanistyczny liberał. 

Która z wolności osobistych jest dla Ciebie najważniejsza? Której jesteś skłonna/skłonny najbardziej bronić?

Wolność słowa. Wolność sumienia i wyznania (w tym wolność od wyznawania). Wolność polityczna. Wolności akademickie, odnoszące się do kultury i dostępu do wiedzy. Swoboda życia prywatnego i wolności osobiste.

Jaka sfera wolności jest dziś najbardziej zagrożona i jak temu przeciwdziałać?

W Polsce zagrożone są wszystkie wolności. Wobec zamachu władzy ustawodawczej i wykonawczej na demokratyczne państwo prawa i konstytucję literalnie żadnej wolności nie można być pewnym. Pierwszym, zasadniczym krokiem przeciwdziałania jest restytucja porządku konstytucyjnego w Polsce, a następnie potrzebne reformy liberalne.

Wszystko, co kocham… czyli co? Największa pasja/miłość Twoja-liberała?

Moja rodzina. Moi przyjaciele.

Książki, muzyka, film. Świat. Polska. Łódź. Zabytki. Przyroda. Historia. 

Polszczyzna i angielszczyzna. Łacina i greka. Bizancjum. Uniwersytet. Decorum. 

Rower. Herbata.

Marek Tatała

Jako liberał cenię sobie to, że mogę w życiu podążać za własną wolą, a jednocześnie nie chcą przeszkadzać innym, samodzielnie czy za pośrednictwem np. państwa, w podążaniu ich własnymi ścieżkami. Laissez faire, czyli pozwólcie czynić, sobie i innym, to zasada, która powinna towarzyszyć pasjonatom liberalizmu.

Co dziś oznacza bycie liberałem?

Z jednej strony słowo „liberalizm” jest od lat demonizowane, a z drugiej, także w Polsce, pojawiają się próby jego przejęcia przez środowiska lewicowe, jak miało to miejsce w Stanach Zjednoczonych. Typowy amerykański „liberał” byłby, w zależności od intensywności poglądów, nazwany w Europie socjaldemokratą albo socjalistą. Jako polski liberał bronię klasycznego znaczenia liberalizmu, oznaczającego szacunek dla wolności jednostek – wolności słowa, innych wolności osobistych, wolności gospodarczej. Wolność taka oznacza, jak pisał John Locke, że jednostka nie jest „zależna od arbitralnej woli innych osób, ale swobodnie podąża za własną wolą”. Bycie klasycznym liberałem to opowiadanie się po stronie wolności jednostki zawsze wtedy, kiedy nie narusza ona wolności innych osób. 

Liberalna wizja państwa to wizja państwa ograniczonego, zarówno jeśli chodzi o zakres działań, w tym m.in. udział państwowych podmiotów w gospodarce czy poziom obciążeń podatkowych, jak i metody działania, które powinny opierać się na praworządności. W Polsce państwowego interwencjonizmu jest wciąż za dużo, a w ostatnich latach jego poziom niepokojąco rośnie. Jednocześnie w liberalnym podejściu do życia nie ma nic radykalnego i odzwierciedla ono naturę człowieka. Ponadto, w czasach silnej polaryzacji pomiędzy prawicą i lewicą, które paradoksalnie często łączy kolektywizm, sympatia do etatyzmu i silnego interwencjonizmu państwowego, bycie klasycznym liberałem stało się wyrazem umiarkowania i zdrowego rozsądku.

Co liberał może wnieść coś do wspólnoty?

Dla liberała wspólnota to zbiór jednostek, które mogą bardzo się od siebie różnić. Stąd problematyczne jest sformułowanie „dobro wspólne”, bo coś co dla części jednostek jest dobrem, dla innych może być złem. Jednocześnie myślące wyłącznie o własnej korzyści jednostki mogą przyczyniać się do dobra innych osób. Jak pisał bowiem Adam Smith „nie od przychylności rzeźnika, piwowara czy piekarza oczekujemy naszego obiadu, lecz od ich dbałości o własny interes. Zwracamy się nie do ich humanitarności, lecz do egoizmu i nie mówimy im o naszych własnych potrzebach, lecz o ich korzyściach”. 

Wbrew powszechnym mitom, liberalizm jest bardzo wspólnotową wizją świata, w której wiele działań jest wynikiem nie przymusu państwa, a dobrowolnej współpracy. W wymiarze gospodarczym dobrowolna współpraca, taka jak handel, w tym handel międzynarodowy, jest jednym z motorów rozwoju społeczno-gospodarczego. Liberałowie powinni propagować budowanie lepszych warunków instytucjonalnych do współpracy jednostek, a jednym z fundamentów są tutaj rządy prawa. Poza tym liberałowie powinni przypominać o wyższości dobrowolnej współpracy nad państwowym przymusem, zarówno dla budowania międzyludzkiej wspólnoty, jak i dla rozwoju.

Która z wolności osobistych jest dla Ciebie najważniejsza? Której jesteś skłonna/skłonny najbardziej bronić?

Najważniejsza jest dla mnie wolność słowa, bo jest ona warunkiem koniecznym do obrony innych wolności, w tym także ważnej dla mnie wolności gospodarczej. Szeroko rozumiana wolność słowa oznacza wolność ekspresji, także artystycznej, wolność głoszenia różnych poglądów, także takich, które nam się nie podobają, a nawet możliwość mówienie rzeczy złych, nieprzyjemnych czy brzydkich. Wolności słowa należy bronić, bo pozwala ona na wyrażanie efektów wolności myślenia, działania rozumu.

Warto podkreślić, że w Polsce wciąż istnieją różne restrykcje wolności słowa, które powinniśmy wyeliminować. Należą do nich m.in. art. 212 kodeksu karnego dotyczący zniesławienia, prawna ochrona tzw. uczuć religijnych, zakazy propagowania różnych, często okropnych, ideologii, czy ochrona przed zniewagą rzeczy martwych (np. flaga, godło, hymn) czy organów państwa (np. Prezydent RP). Wszystkie te przepisy powinny zostać wykreślone, a jeśli chodzi o poziom wolności słowa to warto dążyć do standardów wyznaczanych przez 1. poprawkę do Konstytucji Stanów Zjednoczonych i związanego z nią orzecznictwa sądów. Ważnym obszarem, w którym należy bronić dziś zażarcie wolności słowa przed nowymi ograniczeniami kreowanymi przez państwa i państwową cenzurę jest Internet.

Jaka sfera wolności jest dziś najbardziej zagrożona i jak temu przeciwdziałać?

Jedną z najbardziej zagrożonych dziś sfer w Polsce i UE jest wolność wyboru jednostek. Wiąże się ona z rozrostem nadopiekuńczości państw i zjawiskiem nazywanym często paternalizmem. Państwowy paternalizm to naruszenie zasady, w ramach której każdy ma wolność działania w takim zakresie, w jakim nie narusza wolności innych osób. Nadopiekuńcze państwa starają się chronić obywateli przed nimi samymi, odbierając im tym samym wolność decydowania o sobie i zdejmując z nich odpowiedzialność za swoje wybory. Należy ujawniać i nagłaśniać istniejące i kolejne ograniczenia wolności wyboru i konsekwencje jakie niesie za sobą jej ograniczanie. Trzeba pokazywać, że oznacza to utratę nie tylko wolności, ale też wpływu na własne życie i poczucia odpowiedzialności. Sprzeciw jednostek wobec nadmiernego państwowego paternalizmu to wybór czy dorośli ludzie chcą być traktowani jak osoby dorosłe, odpowiedzialne za własne życie, czy jak potrzebujące stałej opieki dzieci. Czy godzimy się na to, że to politycy i urzędnicy wiedzą lepiej, co jest dla nas i innych ludzi dobre i złe oraz w jaki sposób jednostki powinny kształtować swoje życie? Liberałowie nie powinni się na to godzić.

Wszystko, co kocham… czyli co? Największa pasja/miłość Twoja-liberała?

Odpowiadając z perspektywy mojej aktywności publicznej muszę zadeklarować, że jestem „zawodowym liberałem”, co oznacza, że od wielu lat mam przyjemność łączyć pracę z pasją. Czasami oznacza to promowanie liberalnych idei, a czasami konieczność obrony dorobku liberalizmu, który możemy obserwować także w Polsce. Czasami muszę zmagać się z kolejnym użyciem słowa „neoliberał” jako wyzwiska, a czasami mogę na podstawie danych i faktów pokazywać, że wolny rynek, liberalizm czy kapitalizm przyczyniły się do wielu historii sukcesu, w tym wyciągnięcia setek milionów ludzi z ubóstwa. Uwielbiam podróże, a dzięki nim mam też okazję poznawać niezwykle inspirujących liberałów z całego świata, także takich, którzy w think tankach czy innych organizacjach pozarządowych działają, często z sukcesami, na rzecz większej wolności dla jednostek i wzrostu dobrobytu. Jako liberał cenię sobie to, że mogę w życiu podążać za własną wolą, a jednocześnie nie chcą przeszkadzać innym, samodzielnie czy za pośrednictwem np. państwa, w podążaniu ich własnymi ścieżkami. Laissez faire, czyli pozwólcie czynić, sobie i innym, to zasada, która powinna towarzyszyć pasjonatom liberalizmu.

 

Bartłomiej Austen

Zawsze trzeba wychodzić od jednostki i bronić wolności pojedynczej osoby. Nie uogólniać. Chcesz palić choć to niezdrowe, to pal. Twój wybór-Twoje leczenie-Twoje Pieniądze. Jednak niech to będzie Twoja decyzja. Twój wybór. By jednak mógłbyś wybrać, czy palić, czy nie palić My musimy Ci dostarczyć całą paletę kolorów, a nie tylko biały i czerwony. 

Co dziś oznacza bycie liberałem?

Pytanie jest tak postawione, że sam sobie je doprecyzuje. Tzn. gdzie? Niech będzie w Polsce. A kto to jest liberał? Niech będzie to liberał w ludycznym wyobrażeniu Kowalskiego. Dla mnie byciem liberałem w ludycznym polskim mniemaniu to bycie w głębokim andergandzie, bycie wyrzutkiem. Chodzenie pod prąd. W brudnym martensach i w podartych spodniach. Bycie chłopcem do bicia, a nie do picia. Nawet Naczelny „Liberté!” niejaki Pan Keszel Ikswedżżaj oznajmił ostatnio publicznie na fejsbuku, że rzuca picie, a ja podejrzewam, że z tego tylko powodu, że nikt z nim już nie chce się napić, jak oznajmił ostatnio publicznie wszem i wobec, że jest liberałem, a picie do lustra to już nie to samo… Takie są dzisiaj konsekwencje bycia liberałem…. to bycie kibicem Lechii Gdańsk mieszkającym w Gdyni. To bycie przekonanym, że Winona Ryder to ciągle najbardziej sexy nastolatka w szołbiznesie. To słuchanie muzyki ze Seatlle na walkmanie. Jedzenie marchwi z groszkiem. Szukanie lodów Calypso w zamrażarce. To prenumerowanie „Najwyższego Czasu” i głosowanie na Krzysztofa Bosaka w wyborach do Sejmu. Jednak pisząc bardziej serio, to cytując jednego z największych znanych mi liberałów ludzkości Kena Keseya, autora mojej biblii prawdziwego liberała Lotu nad kukułczym gniazdem: ,,(…) jeśli ktoś ma zamknięte oczy, niełatwo jest przejrzeć go na wylot”. 

Co liberał może wnieść coś do wspólnoty?

Na pewno nic odkrywczego. Nic, co zbawi świat. Żadnej świeżości. Świat jest przeraźliwie stary i wszystko już było. Zjada swój własny ogon. Pytanie zostało nam tylko jedno. Co się stanie kiedy świat zacznie trawić swój przewód trawienny? Jednak liberał (choć nie do końca wiem szczerze mówiąc kto to precyzyjnie jest) może też coś niewątpliwie wnieść do wspólnoty, a większość raczej lubi coś sobie przywłaszczyć niż dać. Tymczasem liberał może niewątpliwie siać ferment. Może zachować się wielce nieprzyzwoicie i pozbawić większości posiłku. Może ugryźć kogoś w dupę ot tak po prostu, bez powodu, a będąc zaszczepionym wywołać u ugryzionego wściekliznę. Może czuć się niedzisiejszy i nietutejszy. 500 plus razy się mylić i 500 plus mieć rację. Napisać głupi Kodowiec w damskiej  ubikacji. Nierówności społeczne pokonywać miejskim elektrycznym suvem na prąd, co z kopalni. Biegać za piłką w krótkich spodenkach. Przyznawać się, że myśli o miłości cielesnej bez celu prokreacji. Może pogonić niemieckich nihilistów sikających na dywan. Może mówić, że białe jest białe, a czarne jest czarne. Może to wszystko, bo jest wolny. Pytanie, czy  to wszystko jednak to nie oznacza niestety nie wolny, a powolny i spóźnił się na swoje czasy i znowu marznie na przystanku, bo tramwaj znowu mu odjechał?

Która z wolności osobistych jest dla Ciebie najważniejsza? Której jesteś skłonna/skłonny najbardziej bronić?

Nie lubię jak ktoś mnie okrada. Zawsze mówię znajomemu, który deklaruje, że nie interesuje się polityką, że jeśli tak robisz to polityka zawsze zainteresuje się Tobą, bo takich ignorantów najłatwiej obrobić. Jak polityk jednorazowo zabierze Ci z portfela 120 złotych na bezsensowne kopanie w błocie, czyli przekop mierzei to Cię to nie interesuje, a jak szef Ci zabierze z pensji 120 złotych, to od razu zwalniasz się z pracy. Jaka to jest różnica. Żadna.

Jaka sfera wolności jest dziś najbardziej zagrożona i jak temu przeciwdziałać?

Wolność osobista, jednostki, a co za tym idzie wszystkich. Zadowolić wszystkich, to zadowolić nikogo. Zawsze trzeba wychodzić od jednostki i bronić wolności pojedynczej osoby. Nie uogólniać. Chcesz palić choć to niezdrowe, to pal. Twój wybór-Twoje leczenie-Twoje Pieniądze. Jednak niech to będzie Twoja decyzja. Twój wybór. By jednak mógłbyś wybrać, czy palić, czy nie palić My musimy Ci dostarczyć całą paletę kolorów, a nie tylko biały i czerwony. Naszym obowiązkiem dostarczyć Ci dużo pytań, a Ty musisz odpowiedzieć. Nigdy odwrotnie. Jeśli wybierzesz mimo to złą odpowiedź, to nie nam oceniać, że źle wybrałeś. Musimy być przede wszystkim uczciwym wobec samych siebie. Nie ingerować w naturalny rozwój wypadków.

,, – Ma pan bilet?

– A pan ma?

– A skąd mam mieć.

– No. To wchodzimy.”

Wszystko, co kocham… czyli co? Największa pasja/miłość Twoja-liberała?

Nudne podatki. Politykę robi się w dużej mierze za pomocą podatków. Chcesz mieć więcej pieniędzy, więcej wolności, więcej czasu, lepsze perspektywy dla siebie i dla swoich bliskich, to chciej prostych, czyli liniowych podatków bez żadnych ulg. Chcesz równości, własności prywatnej, przewagi obywatela nad lewiatanem – to chciej podatków liniowych. Każdy inny system podatkowy sprawia, że państwo rośnie, a obywatel maleje. Redystrybucja, pomaganie słabszym oczywiście tak, ale nie poprzez podatki. To nikomu się jeszcze na świecie nie udało i nie uda. Polski system podatkowy jest jednym z najmniej efektywnych i najdroższych systemów w utrzymaniu na świecie. Hamuje polską przedsiębiorczość, polską pogoń za zachodnim dobrobytem. Uniemożliwia rozwój mikro przedsiębiorstw w małe, małych w średnie, a średnich w duże. Bez radykalnego uproszczenia podatków będziemy zawsze biedni, nigdy nie odrobimy dystansu, który nas dzieli do zachodnich sąsiadów, a bez pieniędzy nie da się na dłuższą metę wprowadzać żadnych innych idei, bo ludzie te idee szybko odrzucą. Polacy nie dlatego znaleźli w sobie siłę, by odrzucić socjalizm, bo Wałęsa, bo KOR, bo intelektualiści ich przekonali, że to zły, zbrodniczy, niesprawiedliwy społecznie system, a dlatego, że socjalizm w latach osiemdziesiątych  kolejny raz gospodarczo zbankrutował i wiedzieli, że to się za chwilę znów powtórzy.  

 

Alicja Myśliwiec

Przekraczanie granic z szacunkiem dla granic. Odpowiedzialne zadawanie pytań i związana z nimi powinność szukania odpowiedzi. 

Co dziś oznacza bycie liberałem?

Determinuje sposób bycia, życia i myślenia. Oswaja utopie. Pozwala przebrać się za romantyczkę, pozwala nią być. Zobowiązuje. Niesie za sobą odpowiedzialność za słowo  i uczynek. Nakazuje zadawanie pytań. Powinno dawać do myślenia. Mnie daje wolność dekonstrukcji pojęciowej i zbierania z podłogi tego, co może inspirować w sposób zapładniający… nie służebny. Jest dalekie od egonalności, ale jej świadome.

Co liberał może wnieść coś do wspólnoty?

To co wspólnota do życia liberała? Pokazywanie, że inny (nie) istnieje, że lubimy bańki mydlane i bardzo lubimy siebie, ale że mamy świadomość tego, że na końcu nosa zaczyna się cała „zabawa” w świadome obywatelstwo. Dlaczego zabawa? A dlaczego nie! Liberalizm ulega mediatyzacji, a jej świat to 365 dni demokracji i 50 twarzy drogi do społeczeństwa obywatelskiego. Kto jest bez grzechu, niech wrzuci coś na Twitterze. 

Która z wolności osobistych jest dla Ciebie najważniejsza? Której jesteś skłonna/skłonny najbardziej bronić?

Wolności są równorzędne. Nie mogłabym postawić jednej ponad drugą. Są korzeniem tego samego drzewa. Na tym polega ich siła i zarazem siła liberalizmu. 

Jaka sfera wolności jest dziś najbardziej zagrożona i jak temu przeciwdziałać?

Jak wyżej. Wszystkie równorzędnie. 

Wszystko, co kocham… czyli co? Największa pasja/miłość Twoja-liberała?

Przekraczanie granic z szacunkiem dla granic. Odpowiedzialne zadawanie pytań i związana z nimi powinność szukania odpowiedzi. Bo sztuka formułowania zdań z tezą zakończonych znakiem zapytania doprowadziła nas lutego 2020. Good nihgt and good luck!

Wolność nie może iść w parze z dziadowskim państwem – z Pauliną Matysiak i Marceliną Zawiszą rozmawia Sławomir Drelich :)

Sławomir Drelich: W ostatnich tygodniach cała Polska oglądała miniserial „Czarnobyl”. Czy to jest rzeczywiście film o przeszłości, o tym, co ponad trzydzieści lat temu wydarzyło się gdzieś w Europie? A może jest to raczej film o przyszłości?

Marcelina Zawisza: Ten serial opowiada o wielu rzeczach, ale dla mnie to przede wszystkim film o konsekwencjach tzw. taniego państwa; o tym, w jaki sposób brak procedur czy też lekceważące do nich podejście wpływa na działanie najważniejszych instytucji tego państwa, jak oszczędzanie na materiałach może prowadzić do tragedii. W „Czarnobylu” widzimy dwie rzeczy. Pierwsza to oczywiście wyparcie. Strach przed zgłoszeniem awarii i podjęciem interwencji. Strach przed opresyjnym państwem i jego aparatem. Wszyscy przez lata kłamią po to, żeby nie pokazywać słabości państwa. Drugi obraz to właśnie to tanie państwo. Główną przyczyną awarii finalnie okazało się zastosowanie najtańszych rozwiązań technologicznych. Pręty borowe mają końcówki z grafitu, który zwiększa reaktywności, bo tak było taniej. Ta mieszanka doprowadziła do strasznej tragedii. W tym sensie serial jest dla mnie opowieścią zarówno o przeszłości, jak i o przyszłości. 

Ale mówiąc o tanim państwie masz na myśli państwo liberalne czy też jakąś wersję tego modelowego państwa minimalnego? Mi się wydawało, że ten serial opowiada raczej o państwie totalitarnym, a nie o państwie liberalnym. 

MZ: Wydaje mi się, że można na niego patrzeć również z dzisiejszej perspektywy – i w tym sensie mówi o jednym i drugim. Dlatego powiedziałam o strachu i obawie przed zgłoszeniem awarii. Wyparcie jej przez kolejne osoby jest efektem obawy, że będzie się obarczonym odpowiedzialnością za jej wywołanie. Nie bez przyczyny pojawia się tam dość wymowne przemówienie jednego z dygnitarzy, który przekonuje, że wszyscy powinni mieć do państwa zaufanie, gdyż państwo sobie ze wszystkim poradzi. Państwo, to znaczy partia. Takie podejście jest absurdalne, ale dzisiaj też się z nim spotykamy. Gdy wielkie korporacje doprowadzają do wycieków ropy, czy innych katastrof ekologicznych, to przecież też próbują to ukrywać, mówić, że mają wszystko pod kontrolą. Wielkie korporacje tytoniowe fałszowały wyniki badań mówiące o szkodliwości palenia. Przykłady można mnożyć. I dlatego potrzebujemy z jednej strony silnych instytucji państwowych, które są dobrze zarządzane i potrafią sobie radzić w różnych sytuacjach, ale z drugiej kontroli społecznej nad tymi procesami. A demokracja i dobre, sprawne państwo kosztują. Weźmy przykład budowy polskich dróg. Przypomnijmy sobie zasady rozstrzygania przetargów. Co było najważniejsze? Jak najniższa cena oczywiście. Znaleźć więc można szereg przykładów wycofywania się wykonawców, niedokończonych dróg. Bo jak coś kosztuje 700 mln, a państwo za realizację tego oferuje 560 mln to oczywiście, że znajdzie się ktoś kto to zrobi. Ale jaki będzie skutek? Brak umów o pracę dla pracowników, najtańsze materiały, które się szybko zużyją. Dwa lata po zbudowaniu drogi są w niej dziury? Ciekawe dlaczego! A przecież mówimy o miejscu budowy, które powinno zatrudniać ludzi na umowę o pracę, ponieważ gdyby miało dojść do wypadku, to ci ludzie zostają bez niczego. Przez ostatnich kilkanaście lat mieliśmy niestety do czynienia z takim, wręcz wypowiedzianym wprost, założeniem zamówień publicznych, że budować można z najtańszych materiałów, przy użyciu niemalże niewolniczej pracy. 

Ale finalnie okazało się, że polskie autostrady wcale nie są takie tanie. Cena budowy kilometra polskiej autostrady mieści się mniej więcej w okolicach średniej europejskiej, jednakże choć jest niższa od autostrad budowanych przez Austriaków czy Węgrów, ale jednak wyższa od kilometra autostrady budowanej w Czechach czy nawet Niemczech. 

MZ: Ale jak zapytamy ludzi, którzy przy ich budowie pracowali, to okazuje się, że ani nie budowali ich z wysokiej jakości materiałów, ani w oparciu o dobre umowy o pracę. Tak naprawdę więc stworzyliśmy w Polsce potworka. Dotyczy to zresztą nie tylko budowy dróg.

Czyli mam rozumieć, że państwo powinno być drogie i że wy jako Lewica Razem zachęcacie właśnie do popierania drogiego państwa?

Paulina Matysiak: Zaraz powiem o tym – jak sam określiłeś – drogim państwie. Najpierw jednak pozwól, że odniosę się do serialu „Czarnobyl”. Zgadzam się oczywiście z diagnozą Marceliny na temat przyczyn tej katastrofy i tego, że ludzie, których poznajemy w serialu, nie chcieli mówić o tym, co tak naprawdę się stało. Wiemy oczywiście, że ludzie ci obawiali się reakcji władz i tego, że zostaną ukarani czy też, że zostaną obciążeni winą za zdarzenie. Widzimy jednak przede wszystkim, że pokazana w serialu wierchuszka polityczna zupełnie nie chciała się zmierzyć z problemem. Nie zamierzali słuchać, że pojawił się jakiś problem, ale chcieli słyszeć, że jest dobrze, pomijając i bagatelizując realne zagrożenia, z którymi mieli do czynienia. Mamy też postać naukowca, fizyka jądrowego, który we współpracy z aparatczykiem partyjnym ostatecznie zatrzymuje katastrofę i ratuje sytuację…

Symboliczny dowód na to, że nauka wygrywa z polityką?

PM: Tak, zdecydowanie. Takie jest również przesłanie tego serialu: żeby liderzy polityczni słuchali ekspertów, praktyków, osób, które mają realny kontakt z problemami i zagrożeniami, a także dysponują pomysłami na ich rozwiązanie. Całkowicie zdyskredytowano politycznych przywódców, którzy ignorując naukowe świadectwa, przekonywali, że aparat państwa da sobie radę ze wszystkim. Najbardziej paradoksalne jest to, że w realiach demokratycznych wielu ludzi mogło uwierzyć takim politycznym liderom, a przecież mogło to się skończyć katastrofą na gigantyczną skalę, śmiercią nie tylko tysięcy, ale wręcz milionów ludzi. Ja zatem poszłabym w tym właśnie kierunku, jeśli chodzi o interpretacją przesłania tego serialu: niekoniecznie triumf nauki, ale wskazanie, że głos świata nauki powinien być słyszalny i słuchany przez polityków. 

W serialu też pokazano, że nie zawsze pierwszy pomysł na rozwiązanie istotnego problemu okazuje się tym pomysłem najskuteczniejszym, a zatem okazuje się, że warto słuchać wielu doradców czy ekspertów. To niewątpliwie bardzo dobry sposób na radzenie sobie z kłopotami, wobec których stajemy współcześnie. Mamy tu krytykę aparatu władzy, który zupełnie wyalienował się od problemów obywateli, a jego celem stało się samo dążenie do utrzymania władzy. Jak się okazuje, politycy nie zawsze wiedzą, co i jak robić, szczególnie w sytuacji, kiedy wymaga się szybkiego podejmowania decyzji i reagowania kryzysowego. 

Według Was zatem lepszym rozwiązaniem na te wszystkie bolączki byłoby drogie państwo?

PM: Czasami może i okazałoby się drogie, ale przecież wysoka jakość kosztuje. Nie można oszczędzać na ludziach, którzy korzystają z tego wszystkiego, za co państwo płaci i nam przekazuje.

MZ: Przecież ochrona zdrowia kosztuje, mieszkania kosztują, autostrady kosztują, oświetlenie kosztuje. Kosztuje też zapewnienie bezpieczeństwa obywatelom, czyli policja, straż pożarna, pogotowie ratunkowe. Wszystko to kosztuje. 

Nie przesadzajmy, przecież minister Anna Zalewska pokazała, że można przeprowadzić reformę bezkosztowo.

MZ: Tak, tak, na pewno. Wszyscy każdego dnia widzimy, jak bezkosztowo została ona wprowadzona. Prezydenci największych miast wysłali rachunki do ministerstwa edukacji, a dzieci z podwójnego rocznika – nawet te z bardzo dobrymi wynikami egzaminów po gimnazjum czy szkole podstawowej – mają problem z dostaniem się do szkół. Koszty zostały zepchnięte na innych.

PM: Wczoraj jechałam pociągiem i przypadkowo byłam świadkiem rozmowy pasażerów, z których jeden – warszawiak – opowiedział historię swojej córki, która ukończyła w tym roku gimnazjum. Opowiadał o całej procedurze składania dokumentów i rejestrowania się młodzieży w systemie rekrutacyjnym. Tym jednak, co najbardziej utkwiło mi w pamięci, było niekoniecznie to, że panuje chaos i że te wszystkie dzieci przeżywały ogromny stres, tylko to, co – jak opowiadał – stało się z jego córką. Powiedział on swojemu koledze, że jego dziecko w ciągu roku postarzało się o dwa lata, że na bieżąco obserwował wszystkie stresy swojego dziecka przez cały ostatni rok. Cały ten chaos, dezinformacja i niewiedza na temat tego, co będzie dalej i jak to będzie w czerwcu i lipcu w praktyce wyglądało, sprawiło, że dzieci i ich rodzice znaleźli się w niesamowicie trudnej i stresogennej sytuacji. Wśród moich znajomych również są rodzice, których dzieci należą do tego tzw. podwójnego rocznika, i oni wszyscy zwyczajnie są wkurzeni. Mają przekonanie, że zostali zostawieni samym sobie, że dla ich dzieci nie ma miejsc w szkołach.

Ten problem ma jednak dwie strony. Kiedy ostatnio rozmawiałam z nauczycielami z mniejszych miejscowości niedaleko Torunia czy Aleksandrowa Kujawskiego, to oni mi uświadomili, że cała ta reforma uderza w takie małe i prowincjonalne szkoły średnie. Okazuje się, że paradoksalnie, mimo że mamy teraz ten podwójny rocznik, to jednak może zdarzyć się tak, że w tych szkołach może nie dojść do uruchomienia ani jednej klasy pierwszej, bo nie będzie wystarczającej liczby chętnych. Niekoniecznie więc będzie tak, że do każdej szkoły średniej absolwenci gimnazjów i podstawówek muszą walić drzwiami i oknami, bo największym zainteresowaniem cieszyły się licea w dużych miastach. Pamiętać trzeba, że przecież klasy pierwsze po gimnazjum i pierwsze po szkole podstawowej pracować będą według odrębnych podstaw programowych, nie będzie zatem możliwości łączenia tych klas nawet na niektórych zajęciach, a w przypadku niewystarczającej liczby uczniów oddział klasowy może po prostu nie zostać uruchomiony. 

Problem ten ma zatem dwa końce. Dotyczy on nie tylko uczniów, ale również nauczycieli, dyrektorów szkół, jednostek samorządu terytorialnego i całej społeczności lokalnej, która wokół tych szkół średnich – szczególnie w małych miejscowościach czy na wsiach – funkcjonuje. 

MZ: Przede wszystkim każda reforma – wbrew temu, co mówiła była pani minister Zalewska – kosztuje. 

Ale skoro cały czas krążymy w oparach nieskutecznego i źle zorganizowanego państwa, które nie jest w stanie zabezpieczyć realizacji określonych potrzeb społecznych, to czy w takim razie serial „Czarnobyl” może być dla polskiego widza swego rodzaju przestrogą czy też przynajmniej znakiem ostrzegawczym? Mam na myśli zagrożenia ekologiczne.  

MZ: Niekoniecznie. Myślę, że kluczowa sprawa, o której w tym serialu się mówi, to kwestia bezpieczeństwa. Sądzę, że to, co łączy ten film z problemami klimatycznymi czy energetycznymi, to to, że dość przypadkowo pojawił się wtedy, kiedy toczyła się dyskusja na temat budowy elektrowni atomowej w Polsce. W Polsce jest dość wysokie poparcie dla budowy elektrowni atomowej i nie wydaje mi się, aby pojawienie się tego serialu miało coś w tym zakresie zmienić albo przeformułować dyskurs dotyczący tej sprawy. Mam nadzieję, że ludzie odczytają ten film jako przestrogę przed dziadowskim państwem, w którym wszystko chce się zbudować po taniości. To jest tak, jakbyśmy budowali dom i w pewnym momencie stwierdzili, że jak już udało się nam zbudować jakąś szkieletową konstrukcję, to ten dom już stabilnie stoi. Ale przecież on jeszcze nie chroni nas przed deszczem, nie chroni nas przed słońcem, nie chroni nas przed wiatrem, czyli właściwie nie jest to dom, jest to co najwyżej dopiero szkielet tego co powinno być domem.

Namiocik?

MZ: Nawet nie. Pewnie możliwe byłoby nałożenie na niego jakiejś płachty, ale to nie rozwiązuje problemu. Na samym końcu serialu ta kwestia bardzo mocno wybrzmiała. Wyłożono to czarno na białym: jeśli będziemy mieć dziadowskie państwo, to będziemy mieć tego typu sytuacje. Reaktor w Czarnobylu nie miał obudowy bezpieczeństwa, nie używano w nich odpowiednio wzbogaconego paliwa i zainstalowano najtańsze pręty, mające grafitowe końcówki. Zrobiono to nie dlatego, że ktoś miał taką fantazję tylko z oszczędności.

Mam też nadzieje, że takie wnioski pozwolą na zwiększenie się sympatii ludzi do państwa, które moglibyśmy określić mianem dobrego państwa, nie państwa taniego. Państwa, które jest dobrze zarządzane, które ma środki finansowe na ochronę zdrowia i karetki pogotowia, na edukację, na mieszkalnictwo, na policję i straż pożarną, na wszystko to, co jest potrzebne, abyśmy mogli bezpiecznie żyć.

Ja mam jednak wrażenie, że ten serial może zniechęcić ludzi do energetyki jądrowej. To dobrze czy niedobrze?

MZ: Niedobrze. Jednak w tej sprawie potrzebujemy konkretnych działań. Cała nasza debata publiczna dotycząca elektrowni węglowych i atomowych, ekologii i zmian klimatycznych jest na naprawdę niskim poziomie, zaś działania polityczne aktualnego rządu są po prostu żenujące. Jeżeli Polska nie podejmie działań, to za jakieś dwadzieścia czy trzydzieści lat kolejne pokolenie będzie żyło w bardzo trudnych warunkach. Polska zgodnie z przewidywaniami będzie pustynniała, będziemy mieli bardzo ograniczony dostęp do wody, w związku z czym żywność będzie potwornie droga. Nasze dzieci i nasze wnuki będą miały realny problem z wyżywieniem. Wyżywić się będą mogli najbogatsi. I nie będzie tak, że będziemy mogli posadzić sobie coś w ogródku pod domem i się tym wyżywić, bo zwyczajnie nie będziemy mieli wody, żeby to podlać. Zatem wszystkie te wyobrażenia, że jakoś damy sobie radę, nie mają się nijak do tego z czym będziemy musieli się mierzyć.

Okazuje się przecież, że Polska w ogóle nie buduje zbiorników retencyjnych. 

MZ: Polska nie robi praktycznie nic, aby zwiększyć swoje zasoby wody. 

PM: Obecnie uruchamiane są jakieś programy finansowania budowy zbiorników retencyjnych, jednakże niestety przeprowadzane są one o kilkanaście lat za późno. Przecież postępujące zmiany klimatyczne nie są żadną nowością, a katastrofa klimatyczna jest zagrożeniem realnym i niestety coraz bardziej do nas się zbliżającym. Nasz poziom wód gruntowych nie odstaje od poziomu Egiptu, co powinno nas przerażać. Widać więc, że mamy w Polsce bardzo mało wody. Sporą jej część zużywa rolnictwo, bo to jest prawie siedemdziesiąt procent naszych zasobów. Już w tym roku mieliśmy przecież taką sytuację, że w Skierniewicach zabrakło wody, a nie jest to sytuacja odosobniona. Mieszkańcy Skierniewic raczej będą musieli powoli przyzwyczajać się, że będzie to zdarzać się częściej i że nie zawsze jak odkręcę kurek kranu, to woda z niego poleci. 

MZ: W niektórych miejscach można przez Wisłę piechotą ze względu na bardzo niski stan wody, a przecież nie mieliśmy w Polsce ostatnio długotrwałych upałów. 

PM: Generalnie poziom wód w europejskich rzekach regularnie spada. Myślę, że każdy mieszkaniec Torunia dostrzega to przyglądając się stanowi Wisły, szczególnie zaś w okresie letnim. W tym roku w Kutnie, moim rodzinnym mieście, po raz kolejny wyschła Ochnia. Po prostu – wyschła rzeka, można sobie chodzić po jej dnie. Kilka lat temu część miejskich działaczy kutnowskich przy tej okazji wysprzątała koryto tej rzeki z różnego rodzaju śmieci. Natomiast faktem jest to, że nikt nawet spośród najstarszych mieszkańców Kutna nie pamiętał z przeszłości takiej sytuacji. Wydaje mi się, że największym problemem Polski jest to, że choć te zmiany klimatyczne już dawno dzieją się na naszych oczach, to my nadal albo nie podejmujemy żadnych działań, albo są one ograniczone i bardzo spóźnione. Brakuje nam przede wszystkim jakiejś sensownej polityki, strategii na przyszłość i – to się na pewno będzie źle kojarzyło – planowania. Musi się ona opierać na przeświadczeniu, że mamy świadomość, co może nas spotkać w przyszłości. A przecież wiemy już dziś, że za kilkadziesiąt lat będziemy mieli problem z węglem, którego zasoby przecież się kończą, a tym samym będziemy mieli problem z zapewnieniem bezpieczeństwa energetycznego. Decyzje i prace nad uruchomieniem elektrowni atomowej w Polsce tak naprawdę powinny zapadać już teraz, nie za piętnaście lat, bo wtedy może już być za późno. 

MZ: Tak. Trzeba zdać sobie sprawę z tego, że nie będziemy mogli dłużej funkcjonować w takich realiach polityki energetycznej, z jaką mamy do czynienia obecnie. Energetyka oparta na węglu nie pozwoli nam spokojnie funkcjonować przez najbliższe czterdzieści lat. Nie tylko ze względu na klimat, ale także kończące się i coraz głębiej położone pokłady węgla. Ich wydobywanie jest bardzo kosztowne i niebezpieczne. A przecież chcemy uratować naszą planetę dla naszych dzieci i wnuków. 

Ale przecież jeśli chodzi o politykę węglową w Polsce, to rząd przecież przede wszystkim stara się obronić miejsca pracy w tym sektorze. Czy tak nie jest?

MZ: To nie kopalnie kopcą. Ich zamknięcie nie rozwiąże żadnego problemu. Potrzebujemy transformacji naszej energetyki z elektrowni węglowej na OZE i atom.

Nie możemy pozwolić na to żeby jak w latach dziewięćdziesiątych kilkaset tysięcy osób straciło dobre zatrudnienie. Naszym priorytetem powinno być odejście od elektrowni węglowych i inwestowanie w odnawialne źródła energii. To, czego aktualnie potrzebujemy, to radykalne zmiany w zakresie polityki energetycznej. Teraz jesteśmy zależni od Rosji, a każdego roku wzrasta skala importu węgla z tego kraju. Węgiel rosyjski jest bardzo złej jakości, jest on bardzo zanieczyszczony, a my spalając go wprowadzamy do atmosfery bardzo dużo substancji niebezpiecznych. 

Przede wszystkim musimy zbudować w Polsce dwie elektrownie atomowe, które pozwolą nam uzyskać bezpieczeństwo energetyczne. Po drugie – potrzebujemy bardzo dużych inwestycji w energetykę odnawialną, prosumencką: potrzebujemy wiatraków, fotowoltaiki itp. Musimy więc oprzeć naszą energetykę na elektrowniach atomowych, ale jednocześnie musi obudować całe państwo siecią wsparcie generowanego przez energię odnawialną i jak najwięcej tej energii produkować. 

Bo przecież w oparciu o OZE nie jesteśmy w stanie stworzyć stabilnego i bezpiecznego systemu krajowej polityki energetycznej.

MZ: Oczywiście, nie ma na to szans. W naszej części świata jesteśmy w stanie pokryć z OZE całego naszego zapotrzebowania na energię. Odnawialne źródła mogą być skutecznym rozwiązaniem dla indywidualnych osób,  ale nie rozwiązują w pełni problemu zapotrzebowania energetycznego przemysłu. Energetyka jądrowa byłaby więc swego rodzaju stabilizatorem dla gospodarki. Z gazem uzależnimy się od Rosji albo od Stanów Zjednoczonych. To nie jest dobre rozwiązanie, bo przecież w przypadku wydobycia gazu łupkowego do atmosfery również uwalnia się ogromna ilość zanieczyszczeń. Rzeczywiście, spalanie gazu nie jest dla nas tak szkodliwe dla naszej atmosfery jak spalanie węgla, ale już sam proces wydobywania i transportu gazu jest bardzo szkodliwy. 

Ale nie możemy zapominać o tym, że Polska wydała ogromne pieniądze na budowę gazoportu w Świnoujściu, uruchomionego w 2015 r., który pozwala na przyjmowanie gazu skroplonego właściwie ze wszystkich kierunków świata. Ten terminal LNG ma być przecież systematycznie rozbudowywany, a w tym roku rozpisano przetarg na budowę drugiego nabrzeża. Czy to nie jest jakiś pomysł?

MZ: Wracam do tego, co wcześniej powiedziała Paulina: planowanie jest potrzebne, planowanie jest konieczne! Jeżeli my nie będziemy sensownie i rozsądnie planować bezpieczeństwa energetycznego naszego kraju i zarazem tego, jak ratować naszą planetę, to czeka nas – mówiąc oczywiście metaforycznie – wielki wybuch. Ten „wybuch” to susza, bardzo droga żywność i konflikty, wynikające z tego, że nie każdy będzie miał dostęp do jedzenia czy wody pitnej. Niestety to się jawi jak wizja zbliżona do Mad-Maxa niż do tego, jak chcielibyśmy sobie wyobrażać przyszłość naszych dzieci. 

Myślę, że już to, co się dzieje we wschodniej Wielkopolsce, w promieniu kilkudziesięciu kilometrów od Kopalni Węgla Brunatnego „Konin”, wokół której od kilku lat można zaobserwować systematyczne obniżanie się poziomu wody w jeziorach, co widać chociażby w miejscowości turystycznej Przyjezierze niedaleko Strzelna na pograniczu Kujaw i Wielkopolski. Są nawet przykłady jezior, które zwyczajnie zniknęły, jak np. Jezioro Skrzynka niedaleko Ostrowa w woj. kujawsko-pomorskim. Wystarczy przyjechać do Wilczyna czy Wójcina, żeby to zobaczyć. Naukowcy z toruńskiego UMK dostrzegli współzależność między wielkością wydobycia węgla brunatnego a opadaniem poziomu jezior. To już teraz nosi znamiona katastrofy ekologicznej, a tymczasem wasza odpowiedź na ten problem właściwie nie różni się zbytnio od odpowiedzi partii rządzącej, czyli budowa elektrowni jądrowej i uniezależnienie się do Rosji.

MZ: Stawiamy na odnawialne źródła energii w połączeniu z energią atomową. Nie ma rozwiązań idealnych. To daje nam największą niezależność energetyczną.

PM: Razem nie zamierza krytykować PiS-u, tylko dlatego, że jest PiS-em. Mamy zamiar to robić w kontekście energetyki jądrowej, jak też w każdej innej sprawie. Sądzę, że sam fakt, że partia rządząca mówi o konieczności uruchomienia programu energetyki atomowej, należy docenić i pochwalić. Co prawda główny pomysł dotyczy chyba przekształcenia w elektrownię jądrową elektrowni w Bełchatowie po tym, jak skończą się tamtejsze złoża. Pamiętać warto, że w powiecie bełchatowskim jest za mało wody do chłodzenia reaktorów. Przypomnę, że skala zanieczyszczeń generowanych przez elektrownię w Bełchatowie jest olbrzymia. Natomiast obawiam się, że w tym dyskursie PiS-u wokół energetyki jądrowej brakuje jakichś konkretów, czyli: co robimy teraz?, jak to robimy?, gdzie ma być ta elektrownia?, gdzie miałaby powstać druga elektrownia? Brak informacji dotyczących ewentualnej drugiej – po wspomnianym Bełchatowie – elektrowni i kiedy miałaby zacząć się ich budowa. 

Ale chyba co do potrzeby stworzenia systemu opartego na atomie jest chyba zgoda między waszą partią a środowiskiem PiS-u?

MZ: Tak, co do potrzeb rzeczywiście się zgadzamy.

Zastanawiam się, w czym jeszcze Lewica Razem zgadza się z PiS-em, skoro zgadzacie się co do zasadności programu „Rodzina 500+”, zgadzacie się w sprawie energetyki atomowej…

MZ: Nie do końca tak jest, bo przecież my domagamy się również wspierania energetyki odnawialnej, a tymczasem rząd PiS robi wszystko, żeby ją zniszczyć. 

Ale dobrze mi się wydaje, że w sprawie „500+” się zgadzacie?

MZ: Tak.

Znalazłem was obie – Marcelinę Zawiszę i Paulinę Matysiak – parę tygodni temu w jednym z konserwatywnych tygodników. Przeczytałem sobie zatem wywiad z dwiema paniami z Lewicy Razem opublikowany w tym konserwatywnym i jednoznacznie prorządowym tygodniku. Dodam tylko, że na okładce tego numeru widniała wielka twarz zapłakanego dziecka z ustami przewiązanymi tęczową flagą i wielki nagłówek: „Ciemna strona homo tęczy”. Nie wstyd wam?

MZ: Wydaje mi się, że nie jest sztuką przekonywać przekonanych. Właśnie teraz rozmawiamy i staramy się do pewnych spraw przekonać czytelników i czytelniczki „Liberté!”, z którymi w wielu sprawach pewnie też się nie zgadzamy tak, jak też nie zgadzamy się z PiS-em. Zasadne jest zatem rozmawiać i przekonywać tych, którzy mają odmienne od nas poglądy, bo przecież bez tego nie będzie debaty publicznej i prawdziwej demokracji w tym kraju.

PM: Ponadto trzeba powiedzieć, że każda poważna partia polityczna, która stawia sobie ambitne cele, musi wyjść do ludzi ze swoją agendą i opowiedzieć o swoim programie wszędzie tam, gdzie ma taką możliwość. Zatem chyba nikt nie powinien się dziwić, że udzieliłyśmy wywiadu jakiejś gazecie czy że przyjęłyśmy zaproszenie do jakiegoś programu publicystycznego, radiowego czy telewizyjnego. Nie mamy złudzeń co do różnic między nami a czytelnikami tego czy innego pisma – jak chociażby „Liberté!”, ale przecież trzeba o swoich postulatach rozmawiać. Jak widzimy na przykładzie zagadnień energetycznych czy ekologicznych, nie tylko lewica ma swoje pomysły. Pomysły te należy konfrontować, wybierać najlepsze, korygować te, które są już wdrażane. 

Wracając do tego, co już wspomniałeś w sprawie naszego poparcia dla programu „Rodzina 500+”. Tak, generalnie zgadzamy się z tym pomysłem, ale nie zapominajmy, że są też zagadnienia i postulaty, które łączą nas z innymi środowiskami. Weźmy chociażby kwestię równości małżeńskiej, jaka łączy nas z Wiosną Roberta Biedronia. Mamy również tę kwestię wpisaną do programu od początku istnienia naszej partii i cały czas postulat ten poruszamy. Wydaje mi się, że chyba jako jedyna partia polityczna mówimy o tym jasno i wyraźnie, nie oszukując naszych wyborców. Mamy też świadomość tego, że osoby ze środowisk LGBT+ nie zagłosują na nas tylko dlatego, że ten problem poruszamy. Ludzie przecież kierują się różnymi motywacjami podejmując swoje decyzje wyborcze. 

Grzegorz Schetyna całkiem niedawno, jeszcze przed rozpoczęciem kampanii wyborczej, powiedział, że w ogóle nie zamierza podejmować tematu związków partnerskich ani aborcji. A po jakimś czasie wspomniał, że jego partia jednak popiera związki partnerskie.

MZ: Jest to dla mnie najmniejsze zaskoczenie na świecie. Przypomnę tylko, że po Czarnym Proteście, który zgromadził kilkanaście tysięcy ludzi, Schetyna nazwał zwolenniczki wprowadzenia europejskich standardów przerywania ciąży radykałami. Później to samo powiedział kilkakrotnie Neumann. Mam nawet gdzieś na Facebooku zachowane cytaty z tych panów.

PM: Ale przecież całkiem niedawno, jeszcze przed powołaniem sztabu wyborczego Koalicji Obywatelskiej, Barbara Nowacka z Inicjatywy Polskiej, czyli jedna z aktualnych liderek Koalicji Obywatelskiej, sama powiedziała wprost, że ten główny postulat, który przez lata głosiła, teraz chowa do kieszeni.

MZ: I że to nie będzie tematem w trakcie kampanii.

PM: Tak właśnie wygląda ta wielka koalicja.

Nie wiem, dlaczego tak się tego czepiacie. Przecież to chyba po prostu taka pragmatyka polityczna, polegająca na tym, że na czas kampanii chowamy to, co jest kontrowersyjne. Znamy przecież strategię PiS-u i Jarosława Kaczyńskiego. Przed wyborami Macierewicz jest chowany do szafy, a po wyborach wyskakuje z niej jako np. minister obrony narodowej. Może ze związkami partnerskimi i Koalicją Obywatelską będzie podobnie: schowamy temat do szafy na kampanię i wybory, a po wyborach temat zostanie z tej szafy przez Schetynę wyjęty. 

PM: Problem Schetyny i Platformy Obywatelskiej polega jednakże na tym, że nawet kiedy rządzili i mieli możliwość wprowadzania swojego programu, wówczas robili to stosunkowo rzadko. Przypomnę tylko, że temat związków partnerskich był przez PO skutecznie chowany. Jak takiej partii teraz w tych sprawach można zaufać? 

MZ: Mówię wam, wkrótce zobaczymy konferencję Schetyny, który dostanie mnóstwo maili od ludzi związanych ze środowiskami LGBT i poinformuje nas, że porozmawiamy o tej sprawie po wyborach. 

Teraz trzeba się zastanowić, czy Lewica Razem wreszcie przebudziła się z letargu i wykazała się polityczną pragmatyką? Mogliście przyłączyć się do Koalicji Obywatelskiej i pragmatycznie pójść ze Schetyną, żeby odebrać władzę PiS-owi. Tymczasem zdecydowaliście się na lewicową koalicję z Wiosną i SLD. Czy to nie jest pragmatyzm analogiczny do tego, co zrobiła Barbara Nowicka?

Ale mi to jednak wygląda na pragmatyzm.

MZ: Nie, bo nie mamy problemu z mówieniem o naszych wartościach i ważnych dla nas postulatach. Otwierałam pierwszą konwencję i mówiłam o naszych postulatach: aborcja na żądanie kobiety do 12. tygodnia ciąży, likwidacja klauzuli sumienia, dostęp do darmowej antykoncepcji. Później padały inne rzeczy: edukacja seksualna w szkole, publiczny deweloper budujący mieszkania na wynajem, likwidacja śmieciówek, emerytura obywatelska, świeckie państwo. My nie chowamy naszych postulatów do kieszeni, bo są wybory. Wręcz przeciwnie.

Nie wiem, bo jako przedstawiciel liberalnego środowiska byłem wielokrotnie dość krytyczny względem Platformy Obywatelskiej, która przecież deklarowała przywiązanie do wartości liberalnych, ale właśnie często chowała je w szafie. Ta krytyczna postawa wynikała właśnie z porzucania przez tę partię swoich rzekomych wartości.

MZ: Nasza decyzja o wejściu do lewicowej koalicji, a nieprzystąpieniu do Koalicji Obywatelskiej czy wcześniej Koalicji Europejskiej, wynika z tego, że nie ma takiej siły, która zmusiłaby nas do pójścia do wyborów w wielkiej koalicji wszystkich ze wszystkimi. Nazwałabym taką koalicję „koalicją nijaką”. Nie wyobrażam sobie startowania w wyborach z tych samych list, co były minister edukacji narodowej i były lider Młodzieży Wszechpolskiej Roman Giertych, fantastyczny Roman, który zmienił zdanie, ponieważ obraził się na Kaczyńskiego. 

Jeśli Roman Giertych w takim tempie będzie zmierzał z prawej strony sceny politycznej do lewej, to za pięć lat będzie w Lewicy Razem.

MZ: Tak. Albo zostanie komunistą. Ale zostawmy już fantastycznego Romana. My naprawdę wierzymy w to, że polityka powinna być oparta na wartościach i dlatego naszym zdaniem – a uważałyśmy tak jeszcze zanim udało się sformułować wspólny blok lewicy – na lewo od PiS-u powinny funkcjonować dwa bloki polityczne: pierwszy – centrowo-liberalny czy konserwatywno-liberalny i drugi – lewicowy. Chcemy zachęcić ludzi do tego, żeby poszli do wyborów, a przykład Koalicji Europejskiej udowodnił, że taki wielobarwny i bezideowy sojusz mobilizuje za mało osób. Związek wszystkich ze wszystkimi od konserwatywnego PSL-u aż po lewicową Barbarę Nowacką zupełnie nie jest w stanie dogadać się co do fundamentalnych spraw politycznych: od świeckiego państwa, poprzez prawa kobiet i osób LGBT, aż po sprawę podatków. Oni sami nie wiedzą, czy są za czy przeciwko „500+”. Oni sami nie wiedzą, czy będą obniżać czy podwyższać podatki.

Naprawdę nie macie nic przeciwko temu, żeby pójść do wyborów wspólnie z Włodzimierzem Czarzastym i jego formacją, której uosobieniem są tacy ludzie, jak Leszek Miller czy Włodzimierz Cimoszewicz, czyli politycy, którzy swoją karierę zaczynali w PRL i często w PZPR, a kiedy rządzili Polską podejmowali niejednokrotnie decyzje, które niewiele miały wspólnego z lewicową wrażliwością?

PM: Z wymienionych postaci intensywniej współpracujemy jedynie z Włodzimierzem Czarzastym, bo pozostała dwójka jest już w Brukseli. Prawdą jest jednak, że gdybyśmy nie chcieli pójść z nimi do wyborów, to raczej byśmy nie prowadzili z nimi w ogóle rozmów i ostatecznie nie podjęlibyśmy takiej decyzji, jaka została przecież podjęta. Wierzymy, że nasza oferta może rzeczywiście przyciągnąć wyborców lewicowych, a na naszych listach znajdują się osoby, które mają lewicowe poglądy i wyborcy mogą być pewni, o co nasi posłowie będą walczyć w sejmie. Niekoniecznie byłoby to takie oczywiste w przypadku powołania wielkiej koalicji ludzi różnorakich poglądów. 

A elektorat lewicowy istnieje w ogóle w Polsce? Po ostatnich wyborach europejskich mam wrażenie, że ten elektorat gdzieś przepadł. Wynik Wiosny Biedronia jest przecież poniżej oczekiwań, SLD raczej niewiele wniosło do Koalicji Europejskiej. Może tego elektoratu już nie ma, a lewicowy elektorat socjalny został wzięty przez PiS?

MZ: Oczywiście, że istnieje elektorat lewicowy i widzimy wielkie szanse dla wspólnego lewicowego bloku. Kiedy w badaniach sondażowych pojawiają się środowiska lewicowe, to regularnie gromadzą wspólnie ok. 12-14 proc. poparcia społecznego. Obecnie mamy stabilne 11 proc. w sondażach. Ci wyborcy często nie chcą głosować na rozdrobnione partie, ale chętnie zagłosują na wspólny blok organizacji i środowisk lewicowych. wybory, z jaką mamy do czynienia w ostatnich latach. Nie zapominajmy, że zarówno PiS, jak i PO, grają na to, aby po swojej stronie sceny politycznej być jedynym rozgrywającym.

Widać to zresztą było przez cały okres prowadzenia przez Schetynę rzekomych negocjacji z mniejszymi partiami, kiedy to nieustannie przekładano terminy spotkań, chcąc tak naprawdę obniżyć wartość negocjacyjną każdego z tych środowisk. Doprowadzić do tego, że będzie już za późno, aby każde z nich wystartowało samodzielnie. Po co to robił? Aby przedstawicielom mniejszych środowisk jak najmniej dać, żeby uspokoić swoje zbuntowane i wkurzone środowisko. Oni zdają sobie sprawę, że Schetyna oddał za dużo w wyborach europejskich. 

Tak, polaryzacja rzeczywiście służy dużym siłom politycznym. Widać to nie tylko w Polsce, ale także w innych krajach europejskich.

MZ: Najgorsze jest to, że spolaryzowana w Polsce jest nie tylko scena polityczna, ale silnie spolaryzowane są również nasze media. Z jednej strony – „PiS-owska” telewizja publiczna, a z drugiej strony TVN, który jest bardzo przychylny „PO”. Gdzieś tam pomiędzy nimi jest Polsat. A niestety nie ma w Polsce lewicowych mediów.

Chyba aż tak źle to nie jest. Pewne treści lewicowe bądź publikacje lewicujących publicystów jednak znaleźć można czasami czy to w „Dzienniku. Gazecie Prawnej”, czy to „Gazecie Wyborczej” lub nawet w „Polityce”.

PM: Tak, trochę tego można czasami znaleźć.

Ale przecież to nie kto inny, jak właśnie Robert Biedroń, zapowiadał, że rozwali ten mur duopolu w Polsce, że nie wchodzi w grę żadna rozmowa z Platformą o wspólnym starcie, a tymczasem prowadził takie rozmowy przed powołaniem wspólnego bloku lewicy. 

PM: Tak naprawdę to wszystkie te rozmowy dotyczyły przede wszystkim miejsca na listach. Wiadomo, że im więcej koalicjantów, tym mniej miejsc na listach dla każdego z nich. Każdy zatem starał się ugrać jak najwięcej i każdy w pierwszej kolejności chciał zobaczyć, ile jest w stanie oddać ten największy koalicjant. Tylko tyle i aż tyle. 

Ale pobawmy się teraz trochę w polityczne wróżenie z fusów. Przyjmijmy taki optymistyczny wariant, że w powyborczej rzeczywistości Lewicy udało się zdobyć kilkadziesiąt mandatów, między 20 a 40, i że wy – Lewica Razem – macie również swoich posłów w sejmie. PiS wygra wybory i pewnie będzie miał samodzielną większość. Obok będzie Platforma, która – jak powiedziałyście – w ogóle nie ma poglądów i żadnych wartości. To teraz powiedzcie całkiem serio i szczerze, jak i z kim chcecie realizować te wartości, o których tak dużo mówicie i te lewicowe postulaty, od których nie chcecie odstąpić ani na krok? A każda ustawa wymaga większości. Z kim chcecie wasze ustawy głosować?

MZ: Ja myślę, że zarówno z jednymi, jak i drugimi.

No to konkretnie: co zrobicie z PiS-em a co zrobicie z Platformą?

MZ: Przygotujemy ustawę likwidującą w Polsce „śmieciówki”, bo to jest bardzo poważny problem dla młodych ludzi na rynku pracy.

I zrobicie to z Grzegorzem Schetyną?

MZ: Jednych i drugich będziemy przekonywać. To będzie ich wybór, czy głosować za prospołecznymi projektami ustaw. Ja nie będę robić z Grzesia socjalisty. PO zapowiedziała już obniżenie PIT-u i CIT-u, a na pytanie o Państwową Inspekcję Pracy mówią: „Mniej kontroli”. Polska jest jednym z najmniej kontrolujących przedsiębiorców krajem w całej Europie. U nas, żeby przedsiębiorca był skontrolowany, to musi istnieć kilkadziesiąt lat. Kontrole głównie przeprowadza się jak są nieprawidłowości i ktoś je zgłosi.

To mam jednak wrażenie, że „śmieciówek” z nimi nie zlikwidujecie. Kilka tygodni temu Grzegorz Schetyna powiedział, że podniesienie wieku emerytalnego było błędem Platformy Obywatelskiej, za co został skrytykowany przez swojego kolegę partyjnego Jacka Rostowskiego, byłego ministra finansów. 

PM: Niektórzy powiedzą wszystko, żeby wygrać wybory. Wracając zaś do ewentualnych porozumień w sejmie w sprawie konkretnych ustaw, to tak naprawdę nie ma najmniejszego znaczenia, z kim się w ich sprawie dogadamy. Chodzi o to, żeby przeprowadzać dobre i prospołeczne rozwiązania. Nie będzie mi przeszkadzać, jeśli za naszą dobrą ustawą zagłosują posłowie PiS-u, jeśli dzięki temu ludziom będzie się żyło lepiej. 

MZ: Będziemy tak samo przekonywać Grzegorza Schetynę, jak i Jarosława Kaczyńskiego, żeby głosowali za naszymi projektami ustaw. Jestem pewna natomiast, że np. za ustawą wprowadzającą europejskie standardy przerywania ciąży nie zagłosuje Prawo i Sprawiedliwość, ale już część posłów Platformy Obywatelskiej i Barbara Nowacka mogą. Zobaczymy jaki będzie skład Sejmu. Ale uważam, że rolą posłanki jest nie tylko wprowadzanie prawa, ale też budowanie poparcia społecznego dla danych postulatów. Ludzie zmieniają swoje poglądy, ale to jest ciężka praca i rola merytorycznej, rzeczowej debaty publicznej. Dlatego uważamy, że strategia chowania pewnych tematów i postulatów jest de facto dezerterowaniem z roli polityka. Bo jak chcesz coś zmienić, to przekonuj ludzi do tej zmiany. Jeśli zaś naprawdę nie masz żadnych poglądów, to odejdź z polityki. 

Nie macie wrażenia, że środowiska lewicowe – i mam na myśli te ideowe środowiska lewicowe, a nie tych, którzy tę swoją lewicowość jedynie oficjalnie deklarują – trochę za bardzo się okopały w tych swoich organizacjach i że z tego powodu brakuje dialogu między lewicą a liberałami? Może taki dialog pozwalałby sformułować jakąś wspólnotę wartości i interesów, o które wspólnie moglibyśmy walczyć?

PM: Tak, zgadzam się z tobą, że taki dialog jest konieczny. Ale dlatego my właśnie tak mocno w tej rozmowie podkreślamy, że rolą polityków i polityczek jest nie tylko procedowanie ustaw, ale także edukowanie społeczeństwa, opowiadanie o postulatach, które się chce wprowadzić, tłumaczenie ludziom motywów swoich działań. Zdajemy sobie sprawę, że wprowadzanie jakichś nowych tematów do debaty publicznej jest bardzo trudne, jeszcze trudniejsze jest przekonywanie do swoich pomysłów. Jednakże sama dyskusja i rozmowa ma swoją wartość, a społeczeństwo – jak już Marcelina wspominała – nie jest tworem niezmiennym, ludzie zwyczajnie zmieniają swoje poglądy. Taką zmianę można dostrzec chociażby w sprawie postulowanego przez nas skrócenia czasu pracy do 35 godz. w tygodniu.

To jednak chyba dość niszowy w Polsce temat?

PM: Może, ale okazuje się, że kolejne partie polityczne podejmują ten temat i wpisują do swoich postulatów programowych. Także ludzie pracujący w różnych branżach coraz częściej dostrzegają potrzebę takiej zmiany. Można więc powiedzieć, że powoli ten temat przebija się do świadomości społecznej i staje się realnym postulatem programowym. Ja też widzę rolę lewicy jako tej części sceny politycznej, która mówi czasem o rozwiązaniach radykalnych czy wręcz szalonych, ale dzięki temu tematy te zostają w ogóle wprowadzone do dyskusji. Mówimy np. o bezwarunkowym dochodzie podstawowym.

Tutaj się chyba z liberałami nie dogadacie.

PM: Pewnie rzeczywiście niektórzy złapią się za głowę, jak o tym usłyszą. Ale przed chwilą mówiliśmy o uzgadnianiu swoich wartości i o dialogu, zatem dlaczego i o tym nie możemy porozmawiać? 

MZ: Ten postulat sprowadza nas tak naprawdę do tematu wolności od przymusu ekonomicznego. 

No to spójrzmy na inną – dla niektórych kontrowersyjną – kwestię. Parę lat temu środowiska skupione wokół „Liberté!” uruchomiły akcję „Świecka szkoła”. Całkiem niedawno Leszek Jażdżewski przemawiając przed Donaldem Tuskiem dość mocno powiedział parę słów o relacjach państwo – Kościół. Jakoś nie rzuciła mi się w oczy aktywność środowisk lewicowych, które by oficjalnie poparły te liberalne postulaty.

MZ: Ale my jesteśmy za.

PM: My od początku istnienia naszej formacji wspieramy takie postulaty.

Nie słyszałem jednak po waszej stronie obrońców Jażdżewskiego, który dostawał – kolokwialnie mówiąc – manto medialne, a razem z nim całe nasze środowisko.

MZ: Manto dostawał chyba za te świnie, o których wspomniał. Gdyby o nich nie było w tym przemówieniu, to na pewno dostałby dużo większe wsparcie. Trochę się chyba retorycznie zagalopował. Jednak co do słuszności jego wniosków raczej nie ma nad czym polemizować. Potrzebujemy rozdziału państwa od Kościoła. Potrzebujemy tego, aby prokuratura wkroczyła do kurii – jednej czy drugiej – i wyjęła wszystkie dokumenty dotyczące pedofilii w Kościele. Potrzebujemy przede wszystkim stanowczego państwa, które nie będzie się bało Kościoła.

Brzmi to co najmniej jak manifest antyklerykalny.

PM: Nie chodzi o żaden antyklerykalizm! Po prostu w każdym normalnym państwie zadziałoby się tak, jak to dopiero co zostało powiedziane. To, co Sekielski pokazał w swoim filmie, obnaża niestety również fakt, że państwo w tym temacie niewiele robi systemowo i pozwala kościołowi chronić przestępców. Mamy już reportaże i filmy dokumentalne, mamy wiedzę, do której się dokopali kolejni dziennikarze śledczy. Niestety strasznie frustrujące jest zarówno dla ofiar, jak i dla zewnętrznych obserwatorów, to, jak niewiele dla tych ludzi zrobiło państwo. Demoralizujące jest to, że ksiądz wykorzystujący seksualnie dzieci zostaje przeniesiony do kolejnej parafii, w której robi dokładnie to samo! Później trafia do kolejnej parafii i do kolejnej. Pomijam fakt, jak bardzo jest to niesprawiedliwe, bo to chyba widzi każdy Polak, który o tych sprawach się dowiedział. Ta niesprawiedliwość i przyzwolenie na krzywdę to tylko jedna z przyczyn, dla których opowiadamy się za rozdziałem Kościoła od państwa. 

A co z renegocjacją konkordatu?

PM: Ale cała ta dyskusja zaczyna się najzwyczajniej od kwestii estetycznych, od tego, co można zaobserwować na poziomie funkcjonowania samorządów lokalnych, a mianowicie, jak układają się władze lokalne z duchownymi. 

MZ: Mój ulubiony przykład tego zjawiska to święcenie przez jakiegoś proboszcza włazów do kanalizacji. 

PM: To przykład z gminy Czarnożyły w powiecie wieluńskim.

Ale czy tutaj nie wchodzimy już w sferę wolności światopoglądowych i istoty społeczeństwa obywatelskiego? Przecież kościoły i związki wyznaniowe mają prawo do uczestniczenia w życiu publicznym.

PM: Ja nie odmawiam księdzu prawa do uczestnictwa w jakiejś uroczystości państwowej czy patriotycznej.

MZ: Ale już niekoniecznie każda uroczystość państwowa czy patriotyczna powinna się rozpoczynać mszą. Kościół oczywiście może zorganizować mszę w określonej intencji, w której będzie mógł wziąć udział każdy, kto tylko będzie tego chciał. 

A co z podatkiem kościelnym?

MZ: Opodatkowanie kościoła, opodatkowanie tacy, ujawnienie dochodów kościołów i związków wyznaniowych… Wyobraźmy sobie, że mamy do czynienia nie z kościołem, ale z jakąś fundacją. Nie wiemy, skąd czerpie ona swoje przychody, nie wiemy, na co wydaje swoje pieniądze, a przy okazji ma potężny wpływ na polityków i pośrednio na funkcjonowanie naszego państwa, także na nasze prawo. Szczerze powiedziawszy, to nie wyobrażam sobie, żeby ktokolwiek zgodził się na funkcjonowanie takiej fundacji. 

Może jednak dla większości Polaków, którzy uważają się za katolików, nie ma w tym problemu? Może oni to akceptują? 

PM: rzecz w tym, że tutaj nie chodzi o sam wpływ, który przecież może wynikać z historii, tradycji i osiągnięć danej instytucji.

Dokładnie! Więc może od razu podziękujecie, że to Kościół katolicki razem z Wałęsą obalili komunizm?

PM: Chodzi po prostu o to, że finanse kościoła są niejasne i nieprzejrzyste. Powtarzam, nie jest dla mnie żadnym problemem udział duchownych w obchodach świąt państwowych, które przecież celebrowane są we wszystkich miastach w Polsce. Natomiast jest już dla mnie problemem to, że na takich obchodach po przemówieniu prezydenta czy burmistrza do głosu dopuszcza się księdza, który odmawia publicznie modlitwę. Przecież przed taką uroczystością może odbyć się w kościele msza, na którą pójdą sobie zainteresowani. Problemem jest jednak również wymieszanie się sfery politycznej ze sferą kościelną tam, gdzie mamy do czynienia z działalnością czysto państwową. 

MZ: Dodać trzeba do tego likwidację funduszu kościelnego i likwidacja finansowania z budżetu państwa lekcji religii. Jeśli kościół chce prowadzić religię, to niech za nią płaci. 

Ale przecież może to ludzie chcą religii w szkole?

MZ: Jeśli ludzie chcą, to się na te lekcje zrzucą. Proste. Oczywiście szkoła powinna dawać możliwość przeprowadzania stowarzyszeniom, fundacjom i kościołom lekcji w szkole, ale organizator czy też pomysłodawca powinien zawsze za takie zajęcia zapłacić. Dlaczego wszyscy podatnicy mają za to płacić? Skoro kościół chce wynająć szkołę na jakieś zajęcia, to niech zapłaci za korzystanie z sal lekcyjnych, niech zapłaci pensje katechetom, a wówczas nie ma żadnego problemu. 

PM: Te wszystkie pomysły, o których mówimy w ramach rozdzielenia państwa od kościoła, w żaden sposób nie naruszają wolności osobistych ani prawa tych instytucji do prowadzenia działalności publicznej. Ponadto uporządkowanie tych spraw będzie w interesie samego kościoła, podobnie jak wyprowadzenie religii do salek katechetycznych również może się okazać dla kościoła korzystne, bo będzie to szansa na budowanie wspólnoty wokół parafii. Nie zapominajmy jednak o tym, że aktualnie Kościół katolicki ma w relacjach z państwem pozycję uprzywilejowaną i to należy uporządkować. 

MZ: Inna kościoły i związki wyznaniowe nie mogą cieszyć się takimi przywilejami. 

Jeszcze jedna sprawa. Jesteście zwolenniczkami seksualizacji dzieci?

MZ: Zacznę od krótkiej historii. Można znaleźć w sieci taki filmik, który prezentuje edukację seksualną w przedszkolu. 

Przerażająca sprawa! Z tego co słyszałem, to uczą tam dzieci masturbacji!

MZ: Bzdura. Otóż edukacja seksualna w przedszkolu polega na tym, że jest taka karteczka przed wejściem do przedszkola, a na tej kartce są narysowane różne formy powitania się dziecka z dorosłym. Co ważne, to dziecko ma wybrać sposób, w jaki chce się witać z dorosłym: czy chce podać rękę, czy chce się przytulić, czy chce przybić piątkę, czy nie chce się w ogóle witać, bo nie ma takiej ochoty itp. I to uczy dzieci, że mają prawo stawiać granice, że mają prawo mówić „nie”. I biorąc pod uwagę to, że wszyscy chcemy chronić nasze dzieci przed pedofilami – to właśnie sposób na to, żeby od najmłodszych lat uczyć, że nikt nie ma prawa mnie dotykać, jeżeli sobie tego nie życzę. Nie mam więc wątpliwości, że taka edukacja seksualna powinna się rozpoczynać jak najwcześniej. Tego powinniśmy uczyć nasze dzieci. Trzeba też nauczyć dzieci tego, że jeśli dzieje się coś złego, to mogą powiedzieć o tym dorosłym, ci zaś powinni ich wysłuchać i nie oceniać. Oczywiście w późniejszych latach taką edukację seksualną obudowuje się kolejnymi zagadnieniami, np. wiedzą na temat własnego ciała, wiedzą o tym, jak się zabezpieczać przed niechcianą ciążą, przed chorobami wenerycznymi. Te poszczególne zagadnienia muszą być oczywiście dostosowane do poziomu rozwoju psychofizycznego dziecka. 

Wiemy o tym, że wiek inicjacji seksualnej nieustannie się obniża, a nastoletnia młodzież wchodzi w swoje pierwsze relacje, które mają charakter seksualny. Widzę zatem, że przedstawicielki Lewicy Razem są za tym, żeby seksualizować dzieci i żeby robić to od możliwie najwcześniejszych lat. Domyślam się więc, że jesteście również za wprowadzeniem dżenderyzmu do szkół. Mam rację?

PM: Tak.

MZ: Zdecydowanie.

Straszne to, co mówicie. Widmo dżenderyzmu krąży po Polsce…

MZ: Tak, jesteśmy dokładnie tym potworem LGBT. 

PM: Tak, LGBT to my.

Ale sądzicie, że naprawdę jest potrzeba instytucjonalizować obecność tych tematów w szkole?

MZ: Ale przecież ten temat już tam jest. Przecież w szkołach są dzieciaki, które są ciekawskie, rozmawiają ze sobą o wielu sprawach.

Owszem, ale może lepiej zostawić ten temat rodzicom i domowi rodzinnemu. Prawica mówi, że tymi sprawami powinna zajmować się rodzina a nie nauczyciele, a tym bardziej nie jacyś edukatorzy seksualni.

PM: Nie można tych spraw zostawić w domu, bo przecież domy są bardzo różne i rodziny są bardzo różne, dzieci rodzą się i wychowują w różnych środowiskach. Założenie, że w tych sprawach każde dziecko dowie się wszystkiego w domu, jest bardzo optymistyczne. Z doświadczenia wiemy, że nie wszystkiego dowie się w domu. Już z rozmów ze znajomymi możemy się dowiedzieć, że w różnym stopniu wiedzę dotyczącą spraw erotycznych i seksualnych czerpali ze swojego środowiska domowego. Poza tym nie jest powiedziane, że ta wiedza powinna być przekazywana na jakichś zajęciach pod nazwą edukacja seksualna. To przecież może być tak jak teraz wychowanie do życia w rodzinie, a mogą to być również tematy poruszane na godzinach wychowawczych. 

Czemu nie mamy uczyć dzieci i młodzieży o homoseksualizmie? Przecież niektórzy mogli o tym nigdy nie usłyszeć od swoich rodziców. Wówczas szkoła powinna im powiedzieć, że jest z nimi wszystko w porządku, że są w społeczeństwie różne mniejszości seksualne i że każdemu należy się szacunek.

Mogę sobie od razu wyobrazić, że zaraz pojawią się nauczyciele, którzy pod osłoną klauzuli sumienia nie będą chcieli o takich sprawach mówić.

MZ: Niech szkoła uczy dzieci przynajmniej szacunku do siebie nawzajem. Przyznam szczerze, że ja kompletnie nie potrafię w tym zakresie zrozumieć prawicy. Na tych lekcjach można by omawiać kwestie społeczne, nie tylko sprawy związane z seksualnością, ale także np. zagadnienia dotyczące niepełnosprawności, wykluczenia społecznego, empatii, ubóstwa, tolerancji itp. Dzieci i młodzież często powtarzają to, co słyszą w domu. Czasami nie mają świadomości, jaką krzywdę wyrządzają innym poprzez swoje słowa, brak im czasem wyobraźni i empatii. I właśnie tego powinna uczyć młodych ludzi szkoła.

Czyli bardziej macie chyba na myśli coś w rodzaju przystosowania do życia w społeczeństwie, którego częścią byłaby właśnie edukacja seksualna ściśle rozumiana. Tylko teraz powiedzcie, czy rzeczywiście taki przedmiot powinien być wykładany w szkole i to przez zatrudnionych tam nauczycieli? Czy może poza szkołą albo przynajmniej w wykonaniu jakichś osób z zewnątrz, z organizacji pozarządowych?

MZ: Myślę, że jak najbardziej robić to dwutorowo, w ramach współpracy szkół z organizacjami i różnymi instytucjami. 

Bo zdajecie sobie sprawę, jakie ryzyko niesie za sobą decyzja o wpuszczaniu do szkół organizacji zewnętrznych? Skoro bowiem wpuścimy do szkoły KPH, to dlaczego mielibyśmy nie wpuścić Ordo Iuris? I odwrotnie.

PM: Podejrzewam, że z punktu widzenia dużego miasta nie będzie to żadnym problemem, bo takich NGS-ów chcących przeprowadzić takie zajęcia będzie pewnie mnóstwo. Natomiast z perspektywy małych miejscowości może się okazać, że nie ma komu przeprowadzać takich zajęć. Z własnego doświadczenia wiem, że czasami pojawia się problem, żeby w 50-tysięcznym mieście znaleźć organizację, która wykonała by określony projekt, na który miasto ma pieniądze. Natomiast zdecydowanie nie zamykałabym drzwi szkół organizacjom, które mają pomysł i są gotowe do zorganizowania akcji edukacyjnej poruszającej ważne kwestie społeczne. Moim zdaniem, nie można edukacji seksualnej opierać na samych NGO-ach, ale kwestie te powinny być wkomponowane w działalność szkoły i realizowane w ramach systemu edukacji publicznej. 

Co ciekawe, ministerstwo edukacji narodowej wśród priorytetów polityki edukacyjnej państwa na rok szkolny 2019/2020 wymieniło pomoc osobom wykluczonym, niepełnosprawnym czy też edukację w zakresie niepełnosprawności.

MZ: Czy to dlatego zakazali nauczania indywidualnego w szkole? Tak ich wspierają, że każą im się zamknąć w domu. Naprawdę mam wrażenie, że politykę wspomagania osób z niepełnosprawnościami PiS realizuje z gracją słonia w składzie porcelany. Ta władza ma wielką zdolność w ubieraniu rozwiązań problemów w ładne słówka, ale kiedy spojrzymy na ich realne działania, to zobaczymy tam prawdziwy PiS. Mówią przykładowo, że państwo ma budować mieszkania, a robią program „Mieszkanie+”, który tak naprawdę jest promocją dla deweloperów. Do końca tego roku wybudują niecały tysiąc mieszkań z zapowiedzianych 100 tysięcy. Do tego uwolnili czynsze w tych mieszkaniach więc nie będą już tańszą alternatywą dla wynajmu z rynku. PiS w ogóle na poziomie diagnozy zdaje się być partią bardzo dobrze wyczuwającą nastroje i problemy społeczne, ale jeśli przychodzi do realizacji ich pomysłów, to one okazują się porażką. Zatem albo mają bardzo złą wolę, albo są po prostu nieudolni, albo chodzą na smyczy wielkiego biznesu. Nie wiem, która odpowiedź jest właściwa, ale sądzę, że może nawet wszystkie trzy razem.

Wniosek finalny w duchu bardzo lewicowym, więc w tym miejscu dziękuję wam za tę rozmowę i życzę dużo sił w kampanii wyborczej. Może liberałowie i lewica wspólnie będą mogli zrobić coś pożytecznego. 

Przestańcie kapitulować :)

Od kilku lat mamy do czynienia z postępującą kapitulacją obrońców idei liberalnych. Ta kapitulacja wynika z owczego pędu wielu liderów opinii, błędnej analizy sytuacji społeczno-politycznej, a nie z faktów i prawidłowej oceny prawdy historycznej. Ci, którzy powinni bronić „naszych” idei szczególnie zdecydowanie – liberalni i lewicowi filozofowie idei, politolodzy, publicyści, politycy, ekonomiści – raz po raz, jeden po drugim, biją się w pierś i zaczynają przepraszać, ogłaszać, że byli głupi, próbować redefiniować liberalizm lub twierdzić, że liberalizm to przeszłość.

[Od Redakcji: tekst pochodzi z XXX numeru kwartalnika Liberté!, który ukazał się drukiem w lutym 2019 r.]

Nie ma większego prezentu dla licznych wrogów wolności niż zasiać zwątpienie w szeregach jej obrońców. To śmiertelne zagrożenie dla wolnorynkowej, liberal­nej demokracji, najlepszego dla jednostki systemu politycznego, który szczęśliwe w drugiej połowie XX wieku zdominował świat rozwinięty. Nie jest to zjawisko charakterystyczne wyłącznie dla Polski. W Warszawie na salony wprowadziła je ponad 10 lat temu „Krytyka Polityczna”, zarażając defetyzmem kolejne czołowe ośrodki Polski liberalnej, z „Gazetą Wyborczą” włącznie, a nawet niektórych liderów „Liberté!”.

Piszę ten tekst, aby pokazać, dlaczego to nie liberalizm zawiódł, i udowodnić, że to, czego doświadczamy, czyli fala populizmu, jest efektem innych zjawisk. Stawiam kilka tez na temat faktów powszechnie niedocenianych w analizie sytuacji społeczno­-politycznej w Polsce.

Podział polskiego społeczeństwa i tak szerokie poparcie dla populizmu wcale nie są efektem liberalnej transformacji gospodarczej i ustrojowej.

Niezwykłe jest, że tak wielu uczestników życia publicznego w Polsce przyjęło tę błędną tezę za pewnik, tłumacząc w ten sposób poparcie dla partii antysystemowych takich jak PiS czy Kukiz’15. Jakiś czas temu po raz kolejny na ten temat w „Gazecie Wyborczej” pisał Wawrzyniec Smoczyński, powtarzając zgrane tezy o skutkach społecznych brutalnej transformacji. Zdecydowanie mniej dramatyczne społecznie byłoby trwanie w izolo­wanym skansenie biedy lat 80. Badając historię procesów społeczno-ekonomicznych, nie sposób znaleźć okresu, który przynosiłby jedynie pozytywne skutki (i to wszyst­kim). Jednocześnie trudno w historii Polski doszukać się okresu porównywalnego z latami 1989–2018, kiedy to poziom życia w zasadzie całego społeczeństwa rósłby równie dynamicznie i znacząco. Ludzie broniący tezy o winie liberalnej transformacji abstrahują od faktów, a ich błędna diagnoza prowadzi do porzucenia przez wielu kluczowych wartości demokracji liberalnej. A od tego już tylko krok do klęski.

Polskie społeczeństwo było w latach 1989 czy 1990 podobnie dramatycznie podzielone światopoglądowo jak w roku 2018. Pozwolę sobie przypomnieć, że w pierwszych od 50 lat częściowo wolnych wyborach, które dawały nadzieję na wyrwanie z beznadziei komunizmu, nie wzięło udziału 38 proc. Polaków. W 1990 roku w pierwszej turze wyborów prezydenckich, w których rywalizowali m.in. Lech Wałęsa oraz Tadeusz Mazowiecki, 23,1 proc. głosów otrzymał nikomu nieznany populista i hochsztapler Stanisław Tymiński, który wszedł do drugiej tury i otrzymał 25,75 proc. głosów. Przy Tymińskim Kaczyński czy Morawiecki naprawdę mogą uchodzić za polityków przewidywalnych. W 1993 roku drugie całkowicie wolne wybory parlamentarne w Polsce wygrały ugrupowania postkomunistyczne: Sojusz Lewicy Demokratycznej, zdobywając 20,41 proc. głosów oraz Polskie Stronnictwo Ludowe, otrzymując 15,4 proc. głosów. Dziś, znając późniejsze strategiczne wybory liderów partii postkomunistycznych, lekceważymy fakt, że zasadnicza część głosów na te partie była w 1993 roku wyrazem sprzeciwu wobec demokratycznej i proza­chodniej nowej drogi, którą zaczęła podążać Polska. Bardzo długo szczęściem Polski był fakt, że populiści głosowali na populistycznych polityków, którzy niezależnie od retoryki, doszedłszy do władzy, w istocie podzielali konsensus co do kierunku rozwoju państwa. Wyłom od tej zasady nastąpił dopiero w roku 2015, bo paradok­salnie pierwsze rządy PiS-u tego konsensusu nie naruszyły.

Obecne problemy są wynikiem kryzysu elit i ich wiary w wartości, a nie ogrom­nej zmiany społecznej.

Liderzy obozu europejskiego zaczęli wątpić, a liderzy obozu populistycznego – zamiast zagospodarowywać głosy populistów i realizować rację stanu – idą drogą prymitywnej chęci utrzymywania władzy lub sami uwierzyli w swoją zwodniczą ideologię. Skutki społeczne transformacji ekonomicznej nie są zatem przyczyną popierania populizmu. Populiści zawsze mieli w Polsce znaczące poparcie. Transformacja paradoksalnie, co może zaskakiwać, okazała się neutralna, pokazując, że wbrew marksistowskiej ideologii statystycznie to wcale nie stan posia­dania określa wybory polityczne. W teorii poparcie dla populizmu powinno znacząco spadać. Statystyczny poziom życia ekonomicznego Polaka w roku 1989 i w roku 2018 jest nieporównywalny. To tutaj dokonała się prawdziwa rewolucja, która jednocześnie pozostała w zasadzie bez wpływu na wybory polityczne społeczeństwa.

Polska od roku 1989 jest konsekwentnie radykalnie politycznie podzielona pomię­dzy szeroko rozumianych zwolenników otwartości i kierunku prozachodniego oraz zwolenników powstrzymania drogi, którą ten kraj podąża od początku transformacji.

Wyniki wyborów przeprowadzanych w Trzeciej Rzeczpospolitej były efektem trzech głównych czynników: sposobu rozdrobnienia lub konsolidacji partii odwołujących się do jednej z opisanych grup wyborców, umiejętności mobilizacji swojego rezerwuaru wyborców oraz naturalnego zmęczenia politykami długo sprawującymi władzę. Obecny kryzys był w roku 2015 wynikiem przede wszystkim obniżonej mobilizacji „otwartego” elektoratu. Doprowadzili do tego liderzy opinii, którzy masowo zwątpili w swoje idee i zarazili defetyzmem masy wyborców. Jednocześnie ów defetyzm jest zupełnie oderwany od efektów wprowadzenia w życie w całym zachodnim świecie „naszych” idei, które przyniosły historycznie niespotykany dobrobyt i pokój.

Nie zmienia to faktu, że na skutek trzech ważnych czynników obóz demokratyczny będzie miał dziś trudniejsze zadanie niż przez ostatnie 30 lat. Nie oznacza to również, że liderzy demokratyczni nie popełnili strategicznych błędów, jednak z pewnością nie były błędem liberalizm i przeprowadzona skutecznie transformacja gospodarcza.

Po pierwsze, Kościół katolicki wypowiedział sojusz

Obecny kryzys „obozu europejskiego” został istotnie pogłębiony przez złamanie nieformalnej umowy zawartej przy okrągłym stole przez jednego z kluczowych graczy na polu walki o idee, czyli Kościół katolicki. Jedną z największych histo­rycznych zasług Jana Pawła II oraz liderów hierarchii kościelnej przełomu lat 80. i 90. ubiegłego wieku było wdrożenie wielkiej siły Kościoła katolickiego w pracę na rzecz europejskiego i demokratycznego kierunku zmian w Polsce. Natura i ideologia polskiego Kościoła katolickiego wcale nie były spójne z tym kierunkiem zmian, wręcz przeciwnie. Został on narzucony strukturze przez charyzmatycznego lidera, a sojusz od początku został przypieczętowany nieprawdopodobną wręcz niepisaną umową finansową, dzięki której za sprawą m.in. Tadeusza Mazowieckiego oraz polityków postkomunistycznych Kościół otrzymał gigantyczne wpływy finansowe i narzędzia do skutecznego docierania do mas.

Umowa dość sprawnie funkcjonowała do roku 2005, czyli śmierci silnego, chary­zmatycznego lidera (choć równolegle rozwijały się inicjatywy Kościoła radykalnego i Radia Maryja). Po niej nastąpiło nieuniknione. Poglądy większości struktury zostały przejęte przez nowych liderów Kościoła. Nastąpiła transformacja pozycji Kościoła, którego część mniej więcej od roku 2010 stała się siłą zwalczającą europejski kierunek

Polski i wartości demokracji liberalnej. Jednym z największych grzechów koalicji PO–PSL w latach 2007–2015 był brak reakcji na tę zmianę. Platforma Obywatelska konsekwentnie finansowała potęgę Kościoła w sposób nieporównywalny z żadną inną instytucją, budując siłę niszczącą fundament wartości, na której wznosiliśmy Trzecią Rzeczpospolitą. Jako inicjatorzy akcji „Świecka szkoła” chcieliśmy przede wszystkim naruszyć tabu, jakim w mainstreamie jest debata o przywilejach Kościoła, i wskazać, że tu leżą narzędzia (czyli groźba zakręcenia kurka z funduszami) do realnej negocjacji zmiany kierunku działania politycznego Kościoła. Nasza kampania była zapewne zbyt późna i prowadziliśmy ją na zbyt małą skalę, jednak faktem jest, że Platforma Obywatelska nie uczyniła w tej sprawie nic, a ówczesny lider Nowoczesnej wyrzucał wolontariuszy inicjatywy z konwencji założycielskiej swojej partii.

Przy projektowaniu nowej Polski po PiS-ie ustalenie na nowo roli Kościoła katolickiego jest kwestią fundamentalną.

Status quo nie wchodzi w rachubę i Kościół musi zrozumieć, co zrobił, wypowiadając okrągłostołową umowę. Rzeczywistość musi wreszcie dotrzeć do liderów Koalicji Obywatelskiej. Pierwszą możliwością jest wymuszenie poprzez jasne negocjacje finansowe nowej systemowej umowy z Kościołem, stabilizującej demokrację. Kościół musiałby w zamian za dalsze przy­wileje „zrobić porządek” z Radiem Maryja i swoim skrzydłem antyeuropejskim. Jeśli do takiej umowy nie dojdzie, to demokratyczne państwo nie może sobie pozwolić na finansowanie w takiej skali tak silnej organizacji działającej przeciw systemowi.

Druga droga zakłada, że umowa okrągłostołowa z Kościołem od początku była błędem i karmieniem instytucji, która w oczywisty sposób, prędzej czy później, zwróci się przeciw systemowi. Dlatego nowy demokratyczny porządek musi być budowany z Kościołem katolickim, który będzie traktowany w sposób identyczny jak inne związki wyznaniowe lub organizacje pozarządowe. To oznacza radykalne zakręcenie kurka ze środkami finansowymi i przejęcie przez państwo wielu funkcji użyteczności publicznej sprawowanych przez Kościół.

Mimo całego mojego sceptycyzmu wobec Kościoła uważam, że dla Polski lepszy jest scenariusz pierwszy, w którym górę w Kościele biorą ludzie rozumiejący polską rację stanu. Drugi scenariusz jest dla przyszłości Polski o wiele trudniejszy. Niestety wydaje się dziś o wiele bardziej prawdopodobny.

Najgorszym scenariuszem jest jednak sytuacja, w której Kościół katolicki, wyko­rzystując masowo środki publiczne i uprzywilejowaną pozycję, będzie dalej uprawiał antyeuropejską propagandę i wychowywał kolejne pokolenia w duchu odległym od wartości liberalnej demokracji. Myśląc w kategoriach pokoleń, na pewno przegramy. Sprawa rewizji relacji państwo–Kościół jest dla budowy demokratycznej Polski po PiS-ie niezbędna.

Po drugie, wieloletni brak demokratycznej propagandy przyniósł efekty

W całej historii świata być może smutną, ale naturalną regułą jest to, że ową historię piszą zwycięzcy. Jedynym znanym mi wyjątkiem jest Trzecia Rzeczpospolita, w której zwycięzcy pozwolili, aby historię pisał ktoś zupełnie inny, a światem idei dla przecięt­nego Kowalskiego w sposób zorganizowany zajął się w zasadzie tylko Kościół katoli­cki. Liderzy Trzeciej Rzeczpospolitej wbrew jakiemukolwiek rozsądkowi pozwolili, aby każdy uczeń znał historię Władysława Łokietka, Świętego Szymona Słupnika, do znudzenia recytował Bogurodzicę albo Norwida, ale nie miał zielonego pojęcia, czym były Solidarność, stan wojenny, kim byli Wałęsa, Balcerowicz, Mazowiecki czy Kuroń. W polskiej szkole przez 30 lat w zasadzie nigdzie nie tłumaczyliśmy, czym jest demokracja, dlaczego konsensus i współpraca to ważne wartości, dlaczego poli­tyczny oponent nie jest wrogiem na śmierć i życie, dlaczego handel międzynarodowy skutecznie zapewnia pokój albo po co budujemy organizacje międzynarodowe takie jak Unia Europejska (i nie, nie chodzi tylko o kasę na budowę dróg).

Skąd przeciętny młody człowiek z Krasnegostawu albo Rabki-Zdroju bądź łódz­kiego blokowiska ma czerpać taką wiedzę? Dlaczego w Polsce w zasadzie nie ma pomników Wałęsy, Kuronia, Balcerowicza czy Mazowieckiego? Dlaczego nasza elita abdykowała z konieczności opowiedzenia kolejnym pokoleniom o sobie, o swojej historii i swoich wartościach? Jakąś rozpaczliwą (ze względu na zasoby) pracę w tym zakresie usiłowały wykonywać organizacje pozarządowe, tak jakby państwo nie dysponowało w tym zakresie wachlarzem możliwości.

 

Nie rozumiem, dlaczego tak się stało. Mogę domniemywać, że zaważyła wzajemna rywalizacja liderów w obozie europejskim i charakterystyczna dla inteligencji niechęć do tworzenia propagandy. Osobiście podskórnie ją podzielam i słyszę w swoim środo­wisku. Najważniejsza jest nauka krytycznego myślenia, a „łopatologiczne czytanki” przynoszą skutek odwrotny od zamierzonego. Problem w tym, że te racje działają tylko w stosunku do jakiejś części społeczeństwa. Obóz europejski wybrał sobie tę część i dla niej stworzył swoje media i swój sposób komunikacji: „Gazetę Wyborczą”, TOK. FM, TVN 24, „Krytykę Polityczną” czy „Liberté!”. To media i inicjatywy wspaniałe i bardzo potrzebne, ale w sposób naturalny nie mogły mieć charakteru masowego i docierać wszędzie. Zbudowaliśmy narzędzia komunikacji atrakcyjne dla nas samych, zapominając o pozostałej części społeczeństwa skazanego na kościelną ambonę, media publiczne albo przekaz Radia Maryja. Nie wiem do dziś, jak to jest możliwe, że jedyną rozgłośnią docierającą do absolutnie każdego zakątka Polski jest tylko Radio Maryja. To pięknoduchostwo, ambicja elity do tworzenia ambitnych mediów dla własnego dobrego samopoczucia, brak wyobraźni i próby zrozumienia ludzi innych od nas, lekceważenia znaczenia treści nauczania w szkołach (bo liczą się tylko testy i PISA…) sprawiło, że oddaliśmy ogromną część społeczeństwa w ręce antyeuropejskiej propa­gandy. Czy w tej sytuacji zjawisko o nazwie PiS powinno dziwić?

 

Dziś przez brak prodemokratycznej propagandy wielki sukces Trzeciej Rzeczpospolitej chwieje się w posadach. To nie wprowadzenie w życie skutecznych idei demokratycznych i kapitalistycznych stworzyło dzisiejszy kryzys. Przyczyna leży po stronie oddania pewnie około połowy społeczeństwa bez walki katolicko­-narodowemu zamkniętemu obozowi, który był dla nich jedynym wyraźnie słyszal­nym głosem. I w szkole, i w Kościele, i w realnie dostępnych mediach. W jedynym charakterystycznym dla siebie stylu mówi o tym dziś Lech Wałęsa: „Powinniśmy zrobić to, co robi Rydzyk z Torunia, czyli we wszystkich partiach i organizacjach otworzyć mikrofony”[1].

Do najważniejszych zadań obozu europejskiego należy stworzenie nowych kanałów komunikacji, nowych mediów, dzięki którym będziemy w stanie dotrzeć do porzuconej komunikacyjnie części społeczeństwa. Musi w tym pomóc państwo po odbiciu jego zasobów z rąk PiS-u. Po 30 latach państwowego masowego finansowania propagandy katolicko-patriotycznej istnieje rozpaczliwa potrzeba przywrócenia równowagi. Jednocześnie nowe media masowe nie mogą być częścią konglomeratu mediów publicznych. One, po pierwsze, zbyt łatwo stają się łupem politycznym, po drugie, jeśli media publiczne mają przetrwać i mieć sens, należy odbudowywać ich charakter misyjny, a nie podążać drogą Jacka Kurskiego.

Po trzecie, dobre ramy, ale złe szczegóły

Trzecia Rzeczpospolita była państwem w zasadzie modelowych zasad ramowych, opartych na dobrych wartościach, w którym w typowo polski sposób zaniechano dbałości o szczegóły. Dziś zamiast ruchu naprawy szczegółów będących przyczyną problemów zapanowała intelektualna moda na atakowanie zasad ramowych, które były świetnie ułożone. To prawdziwy paradoks wynikający zapewne z cechy polskiej inteligencji, która zawsze czuje się „ponad” uczestnictwem w dyskusji o przyziemnym konkrecie.

Trzecia Rzeczpospolita niestety przyzwyczaiła obywateli do tego, że dając im wolności, nie oferuje dobrej jakości usług publicznych. PiS, nie oferując skutecznych rozwiązań szczegółowych, buduje narrację, że ten stan rzeczy zmieni, i to zyskuje popularność. Trzeba mieć plan, aby odpowiedzieć na tę realną społeczną potrzebę. I nie jest nią narracja mówiąca, że państwo minimum wszystko załatwi. Prawda jest taka, że „państwa minimum” nikt nigdy w Polsce nie widział i nikt nie znalazł na nie konceptu. Potrzebujemy państwa odpowiedniego, sprawnego i dobrze zorga­nizowanego.

W Trzeciej Rzeczpospolitej zawodziła organizacja państwa oparta zwykle na założeniach idących wbrew liberalnym wytycznym. Liberalizm mówi o ograni­czonym, sprawnym i sprawczym państwie. Tymczasem państwo budowane od początku lat 90. nie było ani ograniczone, ani sprawne. Mieliśmy do czynienia z biednym państwem, które starało się zajmować niemalże wszystkim. Rewolucja gospodarcza początku lat 90. przyniosła kapitalizm i własność prywatną, ale nie wprowadziła sprawnego, ograniczonego państwa. Państwo pozostało rozległe i nadmiernie zbiurokratyzowane, ze skomplikowanym systemem podatkowym, ciągle zmieniającym się otoczeniem prawnym, przewlekłymi procesami sądowymi – ta mieszanka w połączeniu ze zwykłą biedą instytucji w latach 90. i ciągłym niedofinansowaniem przyniosła złe efekty.

Głoszącym słuszne liberalne idee poli­tykom lat 90. nie udało się zorganizować usług państwa wedle wyznawanych przez siebie poglądów.

Czy można było zrobić to lepiej w tak obiektywnie trudnej sytuacji? Nie wiem. Wiem natomiast, że oskarżanie o cokolwiek liberalizmu, którego w realnej organi­zacji usług państwa było tak mało, świadczy o zbiorowym oderwaniu od rzeczy­wistości. W ostatnich latach wiele usług oferowanych przez państwo zaczyna działać nieco lepiej, państwo może angażować swoje zasoby w nowe obszary. Jest to wynikiem tylko jednego zjawiska – bogacenia się społeczeństwa, a co za tym idzie całego państwa. A więc spektakularnego sukcesu transformacji. Zamiast toczyć bezproduktywne spory o neoliberalizm, który istnieje tylko w książkach, lewica i liberałowie powinni wspólnie usiąść do stołu i zacząć pracować nad skutecznymi oraz sprawiedliwymi reformami usług publicznych. Takimi, na jakie będzie nas stać, i tymi, które sprawią, że poczucie sprawiedliwości i skuteczności działania państwa zostanie przywrócone. Kilka przykładów:

1. Podatki. (Sposób ich ściągania jest rodzajem usługi państwowej). Powinny być możliwe niskie, ale pozwalać państwu sprawnie działać. Kluczowe, by były jasne i dawały przedsiębiorcy poczucie bezpieczeństwa. Dziś system podatkowy daje poczucie bezpieczeństwa jedynie pracownikom urzędów podatkowych, czego świetnym przykładem jest przepis o tzw. split payment. Mnożą się przykłady firm upadających przez decyzje urzędników skarbowych albo urzędników przyznających kolejne koncesje.

2. Urlopy macierzyńskie. Kiedy nasze państwo dojdzie wreszcie do wniosku, że najskuteczniejszą polityką prodemograficzną jest zagwarantowanie kobietom opieki macierzyńskiej w okresie, kiedy tego najbardziej potrzebują i nie są zdolne pracować? Tajemnicą poliszynela jest dziś skala dyskryminacji przez ZUS i liczby procesów kobiet samozatrudnionych lub zatrudnionych w mikro- i małych firmach, którym odmawia się prawa do bezpieczeństwa i godnego macierzyństwa.

3. Zbędne regulacje. Nasze państwo jest przeregulowane, a do tego regulowane niemądrze. Trwonimy czas i energię przedsiębiorców oraz urzędników na zajmowa­nie się sprawami zupełnie niepotrzebnymi, a jednocześnie w wielu obszarach wyma­gających szczególnej kontroli pozostawiamy wielkie pole do nadużyć. Najprostszym przykładem mogą być przepisy BHP i fikcyjne szkolenia dla pracowników biuro­wych, podczas gdy w wielu zakładach produkcyjnych czy firmach budowlanych, gdzie istnieje realna potrzeba przestrzegania takich przepisów, brakuje nadzoru. W sztuczny sposób oddajemy nadmiar władzy urzędnikom, którzy decydują, gdzie może powstać apteka, a gdzie sklep monopolowy. Wprowadzamy niepotrzebną biurokracje tam, gdzie powinny decydować popyt i podaż.

4. Dyskryminacja najsłabszych. Od zawsze zastanawia mnie, czy można nazwać dobrze zorganizowanym i sprawiedliwym społeczeństwo, w którym najsłabszym, tym, którzy wypadli z rynku pracy, odmawia się dostępu do usług medycznych lub znacząco go utrudnia. A jednocześnie nie wprowadzamy żadnych mikropłatności racjonalizujących częstotliwość korzystania ze służby zdrowia przez wiele osób. Ale czy w polskiej debacie publicznej jest gdzieś miejsce na taki temat? O wiele łatwiej jest przecież napisać o „neoliberalizmie” kolejny pamflet, który niczego nie wyjaśnia.

Nie wstydźmy się liberalizmu, weźmy go na sztandary!

Idee liberalne wspaniale zmieniły świat, przyczyniły się do ogromnego wzrostu zamożności ludności na całym świecie, dały jednostce wolność i możliwość rozwoju, a w relacjach międzynarodowych niosą pokój zamiast konfliktów.

Czym jest liberalizm? To demokratyczny ustrój państwa zapewniający ochronę wszystkim obywatelom, chroniący mniejszości przed zamachem większości. To ustrój oparty na rządach prawa, które chroni jednostkę przed arbitralnymi decyzjami władzy. To trójpodział władzy zapewniający równowagę systemu i broniący przed zdobyciem w państwie władzy absolutnej przez jeden obóz lub jednostkę.

Liberalizm to system gwarantujący prawa człowieka, wolności osobiste, prawa kobiet, wolność wyznania, prawo wyboru sposobu życia, wolność słowa i prowadzenia działalności gospodarczej czy artystycznej i prawo własności. Liberalizm podkreśla, że państwo musi działać zgodnie z zasadami tworzenia równych szans dla obywateli, traktowania wszystkich równo wobec prawa, ze szczególną uwagą podchodząc do osób najsłabszych, którym społeczeństwo powinno pomóc w wyjściu z problemów.

Liberalizm w centrum stawia wartości takie jak dążenie do rozwoju, protestancki kult rzetelnej i uczciwej pracy, przedsiębiorczości, oszczędzania i umiejętności zarzą­dzania zrównoważonym budżetem. Liberalizm to państwo ograniczone, państwo odpowiednie, państwo znoszące biurokratyczne absurdy, państwo kierujące się zasadą pomocniczości – ale jednocześnie państwo sprawne, traktujące z najwyższą starannością zasady i jakości świadczonych przez siebie usług, świadome faktu, że bylejakość w szczegółach może zabić najlepsze idee.

Liberalizm to wiara w siłę nauki, możliwości ludzkiego umysłu i uwielbienie humanizmu. Liberalizm oznacza rozdział państwa i Kościoła, świeckie państwo połączone z pełną tolerancją dla każdej religii w życiu prywatnym jednostki. To liberałowie będą walczyć zarówno o prawo do praktykowania religii katolickiej, jak i o prawo do zawierania związków partnerskich tej samej płci. To liberałowie szanują różne wybory ideowe jednostek i chcą tworzyć społeczeństwo, w którym różniący się od siebie ludzie mogą zgodnie funkcjonować.

To liberalizm podkreśla wagę tworzenia powiązań międzynarodowych, które przełamują bariery kulturowe i tworzą zależności, które hamują agresję w rela­cjach międzynarodowych i zapewniają pokój. Dlatego liberalizm zawsze na swoje sztandary wybiera idee handlu międzynarodowego, znoszenia barier w przepływie pracowników, usług i kapitału. To liberałowie z tego samego powodu opowiadają się za tworzeniem międzynarodowych organizacji i struktur, które amortyzują napięcia między państwami i tworzą ramy umożliwiające skuteczniejszą współpracę.

Liberalizm to wiara w człowieka, liberalizm to chęć szukania kompromisów i budowania sojuszy wśród ludzi wyznających różne wartości, ale pragnących współistnienia w jednym społecznym organizmie po to, by pokonać prawdziwych wrogów wolności, nieakceptujących zasad demokracji liberalnej. Dziś Polska potrze­buje takiego sojuszu jak powietrza, potrzebuje „drużyny pierścienia” – może nie idealnej, ale łączącej, a nie dzielącej różne grupy i organizacje. O takiej potrzebie budowania szerokiego demokratycznego frontu piszą w wydanej niedawno w ramach Biblioteki Liberté! książce Tak umierają demokracje profesorowie Harvard University Steven Levitsky oraz Daniel Ziblatt.

Tych właśnie opisanych wartości nie wolno nam redefiniować, musimy ich za wszelką cenę bronić i nieść z przekonaniem nasz ideowy sztandar nawet w najciem­niejszych czasach. Nie wiem, czy wygramy już w tym roku. Ale jestem przekonany, że przyszłość będzie należeć do nas, a miejsce Polski pozostanie w sercu Europy.

Skrócona wersja tekstu ukazała się na łamach „Magazynu Świątecznego” „Gazety Wyborczej”.

[1] https://liberte.pl/lech-walesa-dzisiejsza-racja-stanu-to-dobre-budowanie-wiekszych-struktur-rozwiazaniem-jest-kontynentalizm/

Katechizacja w szkole – odpowiedź na argumenty strony katolickiej :)

Kościół Katolicki i sympatyzujące z nim środowiska zaciekle bronią lekcji religii w szkołach. Zamiast komentować liczne wypowiedzi w tym temacie, zdecydowałem odpowiedzieć zbiorowo na najczęściej pojawiające się argumenty strony katolickiej.

Najczęstsze argumenty broniące obecności lekcji katechezy w szkołach publicznych lub finansowania ich z budżetu państwa.

Konstytucja Rzeczypospolitej Polskiej – art. 53, ust. 3 – gwarantuje rodzicom prawo do zapewnienia dzieciom wychowania zgodnie ze swoimi przekonaniami.

Ten argument to manipulacja. Jest to powoływanie się na zapisy prawne, mówiące o czymś innym, a jedynie tematycznie pasujące do omawianego problemu. Zapis ten chroni swobodę rodziców do wychowywania dziecka zgodnie ze swoimi przekonaniami – a nie zobowiązuje państwo do tego, by w imię czyichś przekonań te dzieci wychowywało za nich. Innymi słowy – zapis mówi, że państwo nie może przeszkadzać rodzicom w wychowywaniu dzieci zgodnie z ich poglądami, a nie że musi ich wspierać w takim wychowaniu, czy tym bardziej przejmować ich rolę.

Konstytucja Rzeczypospolitej Polskiej – art. 53, ust. 4, gwarantuje nauczanie religii w szkole.

Zapis ten niczego nie gwarantuje. Mówi, że religia „może być przedmiotem nauczania w szkole”. „Może” nie jest synonimem „musi”, ani „jest”. Zapis ten stanowi jednocześnie, że w takiej sytuacji „nie może być naruszona wolność sumienia i religii innych osób”. Tymczasem obecność katechizacji w szkole właśnie do tego prowadzi, czego przejawem jest np. „karanie” uczniów bezcelowym obowiązkiem spędzania dodatkowej godziny w szkole, tylko dlatego, że lekcje katechezy umieszczono w środku planu zajęć. Z drugiej strony uczestnictwo w lekcjach religii bywa łatwym sposobem podwyższenia sobie średniej ocen. Stanowi to więc ukryte „nagradzanie” uczniów za udział w takich zajęciach – a że nagradza tu państwowa instytucja, można to uznać za naruszenie wolności wyznania.

Lekcje katechizacji wpajają uniwersalne wartości i zasady.

Kłamstwo. Lekcje katechizacji wpajają wartości i zasady katolickie. Te zaś są dalekie od uniwersalnych. Za wartości, czy też zasady uniwersalne można uznać np. poszanowanie cudzej wolności (oczywiście w granicach rozsądku), szanowanie cudzego mienia, czy niekrzywdzenie innych ludzi (pomijając przypadki obrony życia czy mienia). Katolicyzm głosi tu zasady całkowicie sprzeczne z tym co uznaje się powszechnie w wielu miejscach na świecie. Wolność (np. wolność wyznania, wolność głoszenia innych poglądów politycznych) to dla Kościoła Katolickiego zło – i każdy kto wyznaje poglądy inne niż katolickie, popełnia ciężki grzech (np. Grzegorz XVI – Mirari vos, Pius IX – Syllabus Errorum). Katechizm Kościoła Katolickiego w punkcie 1868 mówi ponadto, że grzechem jest również aprobowanie grzechu innych i nieprzeszkadzanie w nim – co w praktyce zobowiązuje do krzywdzenia innych ludzi za odmienne poglądy i powodowania szkód na cudzym mieniu (np. podpalanie warszawskiej tęczy – uznawane było przez środowiska katolickie za walkę grzechem homoseksualizmu).

Lekcje katechizacji są w szkołach dobrowolne.

Same lekcje są dobrowolne tylko formalnie. Po pierwsze – wiele szkół forsuje udział w takich zajęciach, wbrew prawu domyślnie zapisując wszystkich uczniów na katechezę i wymagając od niekatolickich rodziców składania pisemnych deklaracji. Po drugie – uczniowie nieuczęszczający na lekcje katechezy i tak muszą ten czas spędzić w szkole, ponieważ lekcje te zwykle umieszcza się w środku planu zajęć. Po trzecie – działanie katechety często wychodzi poza obszar właściwych mu zajęć. Nierzadko katecheta jest jednocześnie nauczycielem etyki – i przemyca on na tych lekcjach poglądy katolickie. Konsekwencją obecności katechetów w szkole bywa również zobowiązywanie uczniów nieuczęszczających na lekcję katechezy, do udziału w różnych katolickich uroczystościach.

Konstytucja Rzeczypospolitej Polskiej – art. 70, ust. 2, mówi że nauka w szkołach publicznych jest bezpłatna, więc katechizacja powinna być finansowana z budżetu.

Po pierwsze – gdy w latach dziewięćdziesiątych toczyły się rozmowy na temat wprowadzenia religii w szkołach, Kościół Katolicki mówił, że idzie do szkół z misją i nie chce za to ani złotówki od państwa. Wtedy Kościół mógł na siebie wziąć ciężar finansowania katechizacji, a teraz nie może? Skoro chce swojej obecności w szkole, to może sam pokryć koszty takich lekcji. Katolicy w takim wypadku też mieliby zagwarantowaną darmową naukę. Zmieniłby się tylko opłacający je pośrednik – lekcje te byłyby finansowane ze źródeł Kościoła Katolickiego, a nie z podatków. Zapis w Konstytucji mówi bowiem, że nauka dla obywatela jest darmowa, a nie że nauczanie ma być zawsze finansowane przez państwo. Innymi słowy – wystarczyłoby aby zobowiązane ustawą szkoły, stawiały zawsze warunek, że zewnętrzna instytucja prowadząca w nich zajęcia, musi pokryć ich koszt – i dla zainteresowanego zajęciami, dalej byłyby one darmowe.

Po drugie – to co odbywa się na szkolnej katechezie trudno nazwać nauką. O nauce czegoś można by było mówić, gdyby nauczano tam np. prawa kanonicznego i treści dokumentów kościelnych.  W rzeczywistości jest to natomiast albo działalność wychowawcza połączona z wpajaniem wierzeń i dezinformacją polityczną (wpajaniem stereotypów, teorii spiskowych, uprzedzeń), albo czas w którym uczniowie jedynie odrabiają zadania domowe z innych przedmiotów i prowadzą luźne rozmowy z katechetą.

Wyrzucanie lekcji katechezy ze szkół jest powrotem do czasów komunistycznych.

Kłamstwo. Czasy komunistyczne cechowały się właśnie kolektywistycznym podejściem do społeczeństwa, narzucaniem poglądów i finansowaniem czego się da z budżetu. Usunięcie katechizacji ze szkół, to krok w stronę demokratyzacji (w Polsce ciągle panuje demokracja nieskonsolidowana). System demokratyczny wymaga bowiem m.in. równego traktowania obywateli – podczas gdy szkolna katechizacja jest silnym uprzywilejowaniem strony katolickiej. Państwo demokratyczne nie powinno też wspierać instytucji silnie antydemokratycznych i antywolnościowych – a taką jest Kościół Katolicki.

Polskie społeczeństwo to w 90% katolicy, więc to prawie wyłącznie katolicy finansują szkolną katechizację.

Kłamstwo. Według danych Instytutu Statystyki Kościoła Katolickiego, katolicy stanowią nie więcej niż 26% polskiego społeczeństwa (więcej na ten temat pisałem w artykule Najnowsze dane sugerują, że katolicy to nie więcej jak 25,8% społeczeństwa!). Tylu bowiem obywateli uczęszcza regularnie na niedzielne msze, stanowiące dla katolika obowiązek (Kodeks Prawa Kanonicznego – kan. 1247), którego odrzucenie skutkuje automatycznie wykluczeniem ze wspólnoty (Kodeks Prawa Kanonicznego – kan. 751 i kan. 1364). Szkolną katechizację finansują więc przede wszystkim niekatolicy. Nawet zresztą gdyby katolicy stanowili większość, dalej dochodziłoby do dyskryminacji.

Polskie społeczeństwo to w 90% katolicy, więc w demokratycznym państwie Kościół Katolicki ma prawo dyktować czego nauczać w szkole.

Katolicy w Polsce to mniejszość – o czym jest mowa w poprzednim punkcie. Demokracja zaś nie polega na tym, że większość może narzucić wszystko mniejszości. Polega na podejmowaniu wyborów głosem większościowym, przy czym podjęte decyzje nie mogą krzywdzić mniejszości. Prawdziwa demokracja cechować się też powinna równym traktowaniem obywateli, świeckością i niepodleganiem zewnętrznym, niezależnym instytucjom. Lekcje katechezy są tego zaprzeczeniem. W demokracji ponadto, zasadniczy wpływ na politykę wywierają – poprzez głosowanie – obywatele oraz wyłonieni przez nich przedstawiciele w parlamencie, a nie jakieś dodatkowe organizacje, zwłaszcza reprezentujące interesy innego państwa, takie jak Kościół Katolicki. Kościół nie ma więc żadnej legitymacji by wyznaczać czego mają nauczać polskie szkoły.

Szkoła bez katechizacji, to nie jest polska tradycja.

Tradycja nie jest żadnym argumentem merytorycznym. Argument odnoszący się do tradycji – czyli wskazujący, że coś jest słuszne, tylko dlatego, że wcześniej było za takie uznawane, jest błędem logicznym i sofizmatem. W ten sposób da się bowiem pozornie usprawiedliwić każdą patologię. Idąc tym tokiem rozumowania można na przykład dojść do wniosku, że nie powinno się karać pijanych kierowców, bo to „tradycja” skoro od dawna w Polsce zdarzają się takie przypadki.

Kościół Katolicki jest mocno związany Polską i jej historią. Pomagał Polsce przetrwać w najcięższych chwilach.

Kościół Katolicki jest związany z Polską w podobny sposób, w jaki pasożyt związany jest z ciałem żywiciela. Na związku tym korzysta tylko Kościół, powodując w państwie szkody – m.in. w postaci podziałów społecznych, problemów z dyscypliną zawodową (np. związanych z klauzulą sumienia) czy aktów przemocy i wandalizmu na tle światopoglądowym (wystarczy popatrzeć co się dzieje na największym katolickim marszu w Polsce – czyli Marszu Niepodległości). Podobnie wygląda to w polskiej historii. Przykładem jak Kościół Katolicki „pomagał Polsce przetrwać”, mogą być czasy zaborów. Papież Klemens XIV wyraził oficjalnie zadowolenie z pierwszego rozbioru Polski. Pius VI błogosławił konfederację targowicką i polecił księżom pełną współpracę z zaborcami. Grzegorz XVI w encyklice Cum primum potępił powstanie listopadowe, a Leon XIII w encyklice Caritatis nakazał całkowite poddanie się władzy zaborców.

Walka z lekcjami katechezy w szkołach, to walka z polskością i zasadami na których opiera się Polska.

Idąc tokiem rozumowania tego rodzaju argumentów, można by powiedzieć, że walka z rosyjskimi trollami w internecie, to walka z Polską. Polskość to kwestia Polski, a nie Watykanu. Retoryka uzależniania „polskości” od jakiegoś podmiotu leżącego poza granicami kraju, świadczy tylko o złych intencjach Kościoła Katolickiego. Polska obecnie opiera się na zasadach względnie demokratycznych. Demokrację Kościół Katolicki zaś potępia (Leon XIII – Diuturnum illud). Lekcje katechezy są więc przejawem ofensywy przeciwko zasadom, na których ma opierać się Polska.

Katolicy muszą finansować zabiegi zapłodnienia in vitro, więc niekatolicy mogą finansować katechizację.

Zabiegi zapłodnienia in vitro są na pewnych płaszczyznach korzystne dla społeczeństwa. Katechizacja służy tylko interesom Kościoła Katolickiego oraz katolickich stowarzyszeń i partii politycznych. Zabiegi zapłodnienia in vitro nikomu nie szkodzą (hasła o potrzebie ochrony życia zarodków nie mają tu żadnej wartości merytorycznej, zwłaszcza że są rzucane dla pozoru – bowiem w polityce Kościoła Katolickiego życie ludzkie zawsze miało niewielką wartość). Szkolna katecheza natomiast promuje lub przynajmniej legitymizuje, poglądy i zachowania społecznie szkodliwe – nietolerancję, utożsamianie krzywdzenia innych z czynieniem dobra itp. Tak więc niekatolicy finansując z podatków lekcje katechezy, zmuszani są do płacenia za promowanie doktryny negującej ich podstawowe prawa oraz za szerzenie wrogości wobec nich. Katolicy finansując zabiegi zapłodnienia drogą in vitro, finansują jedynie coś co im się nie podoba – ponieważ narusza stosowaną przez nich dla pozoru zasadę ochrony życia (dla pozoru, bo np. w przypadku pochwalania przez Kościół Katolicki zbrodni NSZ i NZW, „konieczność obrony życia od poczęcia” już nie działa).

W szkolnej katechizacji chodzi tylko o pomaganie rodzicom, a nie o sam Kościół Katolicki.

Nieprawda. Jak wspomniano w jednym z poprzednich punktów, większość ludzi w Polsce nie wyznaje katolickich poglądów, więc raczej nie wychowuje też na katolików swoich dzieci. Wysyłanie tych dzieci na lekcję katechezy wynika głównie z konformizmu normatywnego, chęci nieodstawania od reszty, niechęci do dodatkowych formalności (których wbrew prawu wymagają szkoły) itp. W większości przypadków szkolna katechizacja nie jest więc żadnym przedłużeniem toru wychowawczego rodziców. Do tego dochodzi fakt, że w wielu szkołach lekcje te faktycznie nie są prowadzone – a uczniowie w tym czasie odrabiają prace domowe i prowadzą luźne rozmowy. Tym bardziej więc nie można tego uznać za pomoc rodzicom.

Robert Zandberg i Ryszard Biedroń :)

Kim jest Robert Biedroń? Rasowym politykiem, czy wysokiej klasy PR-owcem? Odkrywcą nowych idei politycznych, czy nowym Kaszpirowskim współczesnych czasów? Reformatorem, czy zręcznym szarlatanem, który powiela pomysły innych, wmawiając ludziom, że jest pierwszy? Poważnym kandydatem na lidera opozycji, czy jurorem w programie Top Model? Kim jest były poseł, były prezydent miasta i były radny – Robert Biedroń?

 

Ale to już było…

Biedroń jest Adrianem Zandbergiem i Ryszardem Petru w jednym, bo historia zatacza koło. W 2015 roku obaj panowie byli ulubieńcami mediów, przy czym Zandberg był ich pupilem, a Petru ciekawostką, który ciekawość swą budował dzięki niezliczonym spotkaniom z wyborcami. To Petru, a nie Biedroń, wymyślił rozmowę z Polakami, aby na tej podstawie ułożyć program. Pamiętam doskonale te spotkania i charakterystyczne „ściany pomysłów”, na których uwiedzeni świeżością Petru przyszli wyborcy przyklejali żółte karteczki z pomysłami na Polskę. Tak powstawała Nowoczesna. Biedroń niczego nowego nie wymyślił, skutecznie powiela pomysły innych. Jest świetnie przygotowanym specem od marketingu politycznego i tym się zdecydowanie wyróżnia od większości polityków Platformy, którzy twierdzą, że marketing polityczny, to strata czasu. Otóż nie – i spora frekwencja na spotkaniach z Biedroniem tę prawdę potwierdza. Anna Mierzyńska twierdzi, że tylko dwóch polityków przyciąga podobne tłumy na swe spotkania – Donald Tusk i Robert Biedroń. Nie do końca się zgodzę – Donald Tusk mobilizuje znacznie więcej słuchaczy, co tłumaczyłbym tym, o czym kiedyś powiedział Leszek Miller – Tusk to wytrawny polityk, Biedroń, to cały czas jeszcze obietnica. Nie pomaga Biedroniowi także to, jak traktuje własnych wyborców. Najpierw odpuszcza urząd prezydenta Słupska, potem rezygnuje z funkcji radnego. Testuje wyborców, nie prowadzi z nimi otwartej gry. W wywiadzie dla „NaTemat” powiedział: „Zrezygnowałem, ponieważ zajmuję się nowym projektem i nie wyobrażam sobie, żebym miał łączyć pobieranie diety radnego z jeżdżeniem po Polsce. Uważam, że to fair. Budowa struktur ogólnopolskiego ruchu politycznego to dla mnie kluczowa sprawa. Chcę mieć pewność, że na nasze listy trafią najbardziej kompetentne osoby. A to wymaga sporo czasu”. Na pytanie, czy nie było wiadomo przed wyborami, że będzie jeździł, odpowiedział: „Wiadomo, ale musiałem wprowadzić silną drużynę radnych z takimi wartościami jak ja. Dlatego stworzyłem razem z panią prezydent Krystyną Danilecką-Wojewódzką komitet, żeby mieć pewność, że w Słupsku wygra pani prezydent i będzie największy w historii klub radnych i tak się stało”. Jak wygląda Rada Miasta Słupsk? 9 mandatów zdobył klub Łączy nas Słupsk, 7 Koalicja Obywatelska i 7 PiS. Na swoim profilu Facebook tak skomentował te wyniki: „Zdobyliśmy najwięcej mandatów z poparciem 34%. Jak widać progresywna, otwarta i europejska polityka jest możliwa. Nie jesteśmy skazani na duopol dwóch konserwatywnych partii”. Z kim zatem zawiązał koalicję? Z którą z owych konserwatywnych partii? We wspomnianym już wywiadzie o koalicjach mówi, że go nie interesują. Że chce się najpierw sprawdzić, a potem rozmawiać. Tyle że Polska, to nie jest Słupsk. Nie ta skala i nie te zagrożenia. W Słupsku ryzyko samodzielnych rządów PiS było marginalne, w Polsce – to fundament bitwy o odzyskanie normalnego państwa. Fotki ze spotkań, to jeszcze nie wszystko, a już na pewno nie realne poparcie w wyborach. Bycie aktualnym pupilem mediów nie daje bowiem żadnej pewności, że w przyszłym parlamencie będzie się rozdawać karty. Nawet jeśli o sobie myśli się tak: „Mam konkretne nazwisko, funkcję i odpowiedzialność, więc muszę być lokomotywą”. Zaiste, wielka skromność i pokora. O pokorze zresztą mówi, że: „Pokora w polityce jest bardzo ważna, ale ja czuję też siłę. Od wielu lat nie widziałem spotkań, na które przychodzi tylu ludzi. Z całym szacunkiem dla Janusza Palikota czy innych kolegów i koleżanek, którzy budowali takie ruchy. Naprawdę, to jest fenomen, i chciałbym, żebyśmy go mądrze i rozsądnie zagospodarowali”. Z całym szacunkiem, Robercie, ale na spotkania z Ryszardem Petru trzy lata temu przychodziły większe tłumy.

Ok., każdy polityk ma prawo uwierzyć w siebie i marzyć o własnej partii, rzecz w tym, że po szeroko rozumianej liberalnej stronie to czwarta taka przygoda w ostatnich kilku latach. Oczywiście można budować co trzy, cztery lata kolejną nową partię, która zauroczy Polaków, ale w realnym życiu wygląda to nieco inaczej. Ktoś z tak dużym doświadczeniem politycznym powinien to wiedzieć, chyba że liczy się w tym projekcie całkiem coś innego. Problem w tym jednak, że czas i okoliczności każą głęboko się zastanowić nad konsekwencjami.

Banem w oponentów.

Przyglądając się zwolennikom Roberta Biedronia, dyskutując z nimi na Twitterze, mam silne i nieodparte wrażenie, że niewiele się oni różnią od zwolenników PiS. Tu i tam zauważam ten sam bezkrytycyzm i momentami wręcz fanatyczne uwielbienie. I przemożną chęć dołożenia Platformie. Nie dziwi mnie to. Oficjalnie celem Biedronia są wyborcy niezdecydowani, ale każdy, kto obserwuje polską politykę od lat, wie, że to kategoria całkowicie teoretyczna. Już dawno wiadomo, że ok. 45% Polaków nie interesuje się absolutnie polityką i żaden Palikot, Petru, Kukiz czy Biedroń nie spowodują nagle, że ta grupa do polityki się przekona. Sondaże i wyniki wyborów, to potwierdzają. Mogłaby, gdyby politycy myśleli o stworzeniu dużego bloku, pokazali zdolność do kompromisu, którego celem jest rzeczywiste dobro Polski, ale przecież wiadomo, że Biedroń żadnej koalicji przed wyborami nie chce. Biedroń chce się zmierzyć i policzyć po to tylko, aby mieć mocniejszą pozycję do późniejszych negocjacji, nic poza tym. Tak samo myśleli panowie przed Biedroniem. Czym się to skończyło, wiadomo.
No ale sam Biedroń i jego wyznawcy uważają, że tym razem będzie inaczej. Dlaczego tak uważają? Bo Robert Biedroń, to nowa jakość w polityce. Zapewne przejawia się ona tym, że Biedroń na lewo (na prawo nie) rozdaje bany na Twitterze. I zapewne dlatego, że sondaż IBRIS daje mu 40% zaufanie wśród wyborców. Tymczasem polityk, który banuje oponentów, to albo przejaw megalomanii, albo kompletnego niezrozumienia, czym jest święte prawo do krytyki przynależne każdemu wyborcy. Polityk to nie jest osoba prywatna, która może sobie wybierać kto ma ją obserwować, polityk ma całkowicie inną pozycję społeczną. Oczywiście nie mówię tu o wulgarnych wpisach, chamstwo rugować trzeba. Niestety, Robertowi kompletnie pomyliły się te role.
A jak jest z tą świeżością i nowością? Sięgnijmy do jego profili w mediach społecznościowych i sprawdźmy, jaki może być program Ruchu Roberta Biedronia i czy faktycznie jest to nowa jakość na naszej scenie politycznej.

Program – kalka, czy naprawdę coś nowego?

Ruch Biedronia programu jeszcze nie ma. Ma go pokazać w lutym. Na razie założyciel Ruchu jeździ po Polsce, aby od ludzi usłyszeć, jakim ma być politykiem. To zgrabny zabieg PR-owy, ale nie tak odkrywczy, jak by się wydawało. Może więc program będzie świeży i różniący się od innych? Sprawdźmy. W tym celu przestudiowałem profile Roberta Biedronia na Twitterze (przy pomocy innego konta, gdyż należę do szczęśliwców, których Biedroń zablokował) i na Facebooku oraz porównałem z programami Nowoczesnej i Platformy, sięgając także do własnej pamięci, o czym na swoich spotkaniach mówił Ryszard Petru oraz politycy Platformy na różnych konwencjach. Wszystkiego oczywiście nie jestem w stanie wychwycić, ale postaram się, aby ta analiza była możliwie jak najszersza.

Czego możemy zatem dowiedzieć się o przyszłym programie Ruchu Biedronia? Sztandarowe hasła to wycofanie religii ze szkół, likwidacja Funduszu Kościelnego oraz opodatkowanie tacy na normalnych zasadach. Jako przykład Biedroń podaje tu swoje działania w Słupsku, gdzie wyniósł portret Jana Pawła II z urzędu oraz zdjął krzyże w szkołach. Świetnie! To bardzo dobry zaczyn, jednak, z całym szacunkiem, Słupsk, to nie cała Polska. Wiara w to, że ktokolwiek w pojedynkę będzie w stanie zlikwidować Fundusz Kościelny, wycofać religię ze szkół i opodatkować kościół, to wiara w magiczne zaklęcia. Aby dokonać tak głębokich zmian konieczne jest zwarcie szyków i zbudowanie silnego, jednolitego bloku wszystkich partii opozycyjnych. Tego się w pojedynkę nie da zrobić. Ale idźmy dalej: Nowoczesna i rzetelna edukacja seksualna, centralny program dostępności dla osób z niepełnosprawnościami, równe prawa dla każdej pary, bez względu na płeć osób, które je tworzą oraz legalne związki partnerskie dla wszystkich par. Wyższe zarobki nauczycieli i pracowników edukacji. Obywatelskie emerytury, finansowane solidarnie, z naszych podatków. Lepsze lekcje WOSu, aby zaangażować młodych ludzi w życie publiczne. Wdrożenie systemowych rozwiązań dla pracowników kultury, aby skończyć z prekariatem nie tylko tej grupy zawodowej. Inwestowanie w odnawialne źródła energii oraz sukcesywne odejście od węgla na rzecz odnawialnych źródeł energii. Wprowadzenie skandynawskiego modelu edukacji, aby była ona bardziej horyzontalna i bardziej otwarta. Szkoła powinna uczyć mniej dat, a więcej współpracy. Budowa społeczeństwa obywatelskiego, a nie pomników – krew dobrze się sprzedaje, ale to nie jest najważniejsza rzecz w polityce. Dążenie do jedności i zgody narodowej na wzór Kościuszki, który walczył o prawa wykluczonych – ten postulat mnie najbardziej zaintrygował. Skoro tak, to dlaczego Biedroń nie dąży do jedności już teraz? Są też postulaty związane z przejrzystością procesu rekrutacji specjalistów do spółek skarbu państwa oraz postulat narzuconych limitów dotyczących płci w zarządach, radach nadzorczych i urzędach. Wspomina się przy tej okazji o odbudowie Służby Cywilnej.

Idźmy dalej. Nie ma wolnej Polski bez wolnej Ukrainy. W momentach takich jak ten, Polska powinna prowadzić na pomoc Ukrainie całą Unię Europejską – to kolejny postulat programowy. Zniesienie klauzuli sumienia – jeśli lekarzowi światopogląd przeszkadza w wykonywaniu swojej pracy, to powinien zmienić zawód. W Polsce doświadczamy przemocy światopoglądowej. Zmiana zasad opodatkowania młodych przedsiębiorców na wzór brytyjski, czyli: „płacę składki, kiedy zaczynam zarabiać”. Zmiana archaicznego programu nauczania.

Jak widać hasła programowe wzniosłe i interesujące, ale czy naprawdę nowe? Rzucam okiem na programy Nowoczesnej i Platformy, i, przepraszam, ale widzę tu prawie wyłącznie to samo. Hasła zawarte w programie Nowoczesnej w wielu aspektach się pokrywają, a budowa społeczeństwa obywatelskiego jest w programie Platformy od jej powstania. Sięgnijmy do podstaw programowych Nowoczesnej, Platformy Obywatelskiej i Koalicji Obywatelskiej:
Prosty system podatkowy 3×16 VAT CIT i PiT nie spowoduje wzrostu podatków, ułatwi rozliczenia z fiskusem i ograniczy samowolę interpretacyjną organów skarbowych. Likwidacja przywilejów emerytalnych zmniejszy deficyt budżetowy i zniesie niesprawiedliwe społecznie przywileje jednych grup zawodowych, kosztem pozostałych. Do takiego stanu dopłacamy miliardy złotych rocznie. Likwidacja nadmiernych przywilejów związków zawodowych ułatwi rozwój wielu gałęzi gospodarki. Czas na opłacanie działalności związków zawodowych wyłącznie ze składek członkowskich, bo to jest uczciwe. Edukacja dopasowana do potrzeb rynku pracy zmniejszy bezrobocie. Karta nauczyciela nie powinna dłużej chronić tych, którzy do tego zawodu się nie nadają. Bo od nich również zależy powodzenie naszych dzieci. Państwo z zasady neutralne światopoglądowo, szanuje wszystkich, bez względu na wyznanie czy poglądy polityczne. Nauka katechezy nie powinna być finansowana z budżetu Państwa – płacimy za to 1,2mld rocznie. Państwo ma nam zapewnić bezpieczeństwo, sprawną obsługę administracyjną i możliwość rozwoju. Refundacja in-vitro, większa dostępność do gabinetów ginekologicznych czy aptek z „awaryjną antykoncepcją”. Szkoła równych szans ma zapewnić wszystkim dzieciom, bez względu na pozycję ekonomiczną ich rodziców takie same możliwości rozwoju. Podwyżki dla nauczycieli i otwarcie ścieżek zawodowego awansu. Bezpłatna komunikacja publiczna dla wszystkich dzieci i uczącej się młodzieży. Polityka senioralna. Czyste powietrze, czyli walka ze smogiem. Dalsze inwestycje w drogi powiatowe i orliki. Zwiększona samodzielność regionów.

Pobieżna tylko analiza postulatów Ruchu Biedronia i programów Platformy, Nowoczesnej i Koalicji Obywatelskiej, stworzonych przecież wcześniej, wyraźnie wskazuje na wiele podobieństw lub wręcz prostych kalek. Nie dziwi to wcale, bo przecież tak naprawdę Biedroniowi blisko jest do innych ugrupowań centro-liberalnych. Postawmy więc zasadnicze pytanie: po co zatem cały ten ferment?

Po pierwsze – struktury.

Rzut oka na ludzi, którzy współpracują z Biedroniem przy jego projekcie. W większości to jego dotychczasowi współpracownicy z wcześniejszych lat. Ale jedno nazwisko rzuca się w oczy od razu. To Krzysztof Gawkowski. Były działacz SLD ma się w Ruchu Biedronia zajmować budowaniem struktur. Po co Biedroniowi były działacz SLD do tego zadania? To oczywiste. Ze wszystkich partii i ugrupowań lewicowych tylko Sojusz ma rozbudowane i działające struktury. Wyznaczenie więc Gawkowskiego do ich budowy na rzecz Ruchu wydaje się oczywiste. Jednak bardzo ryzykowne. Jeśli ktokolwiek ma nadzieję na to, że lewica się zjednoczy, to wybór Gawkowskiego musi tej tezie całkowicie zaprzeczyć. Nie będzie żadnego pokoju na lewicy, jeśli Gawkowski zacznie wyciągać ludzi z SLD do Ruchu Biedronia lub gdy zacznie budować struktury Ruchu w oparciu o zasoby Sojuszu. To posunięcie może zaś świadczyć o jednym, że Biedroń mierzy także w wyborców SLD. Osobiście nie miałbym nic przeciwko temu, aby Ruch Biedronia zastąpił na scenie politycznej Sojusz Lewicy Demokratycznej, ale bądźmy realistami – SLD przecież na to nie pójdzie. Już widzę, jak Włodek Czarzasty abdykuje na rzecz Biedronia. Czeka nas zatem ostra jazda. Gorzej, że to jazda po demokratycznej stronie.

O co więc chodzi?

W Radiu Tok FM Krzysztof Gawkowski powiedział: „Budujemy z Robertem Biedroniem struktury. To nie będzie partia na chwilę, a Biedroń wystartuje w wyborach do Parlamentu Europejskiego. Ale na pewno Ruch Biedronia nie pójdzie do eurowyborów razem z Koalicją Obywatelską. Co nie znaczy, że nie będziemy szukali porozumienia później”. W moim przekonaniu Robert Biedroń zastosuje tę samą taktykę, co do tej pory, czyli po wyborach do europarlamentu zrezygnuje z mandatu, bo swój cel widzi dalej. Nie jest nim ani mandat europosła, ani tym bardziej mandat posła polskiego. Jego celem jest prezydentura. Biedroń grając na swój Ruch, gra wyłącznie na siebie. Osłabienie liberalnej strony sceny politycznej jest mu na rękę, bo powszechnie wiadomo, że jeśli wynik wyborczy Koalicji Obywatelskiej będzie poniżej oczekiwań, Donald Tusk nie zdecyduje się wrócić do polskiej polityki – pozostanie w polityce międzynarodowej, w której nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. Wiara w to, że Biedroń może porwać wyborców do tej pory niegłosujących lub zabrać wyborców Zjednoczonej Prawicy jest błędem. Żadne badania socjologiczne i prezentowane do tej pory sondaże nie uwiarygadniają tej tezy. Poparcie PiS-owi się nie zmniejsza, a już na pewno nie na rzecz Ruchu Biedronia – nie widać żadnych przepływów wśród tych grup wyborców. Jedyne ruchy, jakie widać, to tylko w obrębie demokratyczno-liberalnej części sceny. De facto jest to osłabianie opozycji na rzecz obozu władzy, gdyż system D’Hondta zawsze będzie promował większych i zjednoczonych, a nie rozbitych. Zatem wiara w to, że Biedroń jest jakimś odnowicielem polskiej polityki, to wiara grubo przesadzona. Przykro to powiedzieć, bo mam do Roberta Biedronia wiele sympatii i wcale nie jestem do niego uprzedzony, ale jego działania destabilizują opozycję wobec PiS, a nie ją umacniają.

Symptomatyczne jest także to, że:
1. Biedroń mocniej atakuje Koalicję Obywatelską, niż PiS (ataki na rządzących są zdecydowanie zbyt miękkie, jak na polityka opozycji, nawet jeśli uznać, że Biedroń dąży do ogólnonarodowej zgody).
2. W prawicowych mediach także społecznościowych można przeczytać wiele artykułów i komentarzy, które chwalą Biedronia, jak choćby artykuł Janickiego w jednej z prawicowych gazet.
3. Sam Biedroń często puszcza oko do prawicy, co może potwierdzać tezę, że jego celem nie są wyborcy PiS.
4. Nie ma mowy o żadnym sojuszu na lewicy, nie ma mowy o żadnym bloku lewicowym z udziałem Biedronia. Jakiekolwiek rozmowy na ten temat są jedynie mydleniem oczu.

Zwolennicy Biedronia i sam Biedroń mocno podkreślają, że na spotkania z nim przychodzą tłumy. Jednak to żaden wyznacznik, a budowanie na tym narracji, że może to oznaczać wysokie poparcie społeczne, jest błędne i przedwczesne. Kilka tygodni temu byłem uczestnikiem wykładu Leszka Balcerowicza na Uniwersytecie Ekonomicznym w Poznaniu. Cała aula uniwersytecka pękała w szwach, a i spora część korytarza przed aulą była zajęta. Czy to oznacza, że ultraliberalne poglądy profesora Balcerowicza mają przytłaczające poparcie w społeczeństwie? Oczywiście, że nie.

A co za 10-15 lat…?

Możemy się spierać o pryncypia. Możemy się też spierać o drobiazgi. Ale w tych wszystkich sporach brakuje mi rzeczy jednej. Co z Polską za lat 10-15? Kto i jak rozwiąże najbardziej znaczące problemy tego świata? Jakie propozycje dla wyborców mają politycy w kwestii ratowania ziemi przed zagładą ekologiczną? Czy jest w Polsce odważny polityk lub odważna formacja polityczna, która wyda ostrą i zdecydowaną wojnę branży wydobywczej, zwłaszcza węgla kamiennego? Kto wypowie te trudne, ale niezbędne słowa, że energetykę opartą na węglu należy natychmiast zamknąć? Kto pokaże alternatywy? Nie idiotyczne gadki o milionie elektrycznych aut, tylko spójną wizję zamiany źródeł energii na bardziej ekologiczne.
Tego nie widzę w tych wszystkich rozmowach i dyskusjach o nowych i starych partiach oraz ugrupowaniach. Aby naprawdę zmienić Polskę potrzeba do tego zwartej, zjednoczonej grupy politycznej, która spojrzy na najważniejsze problemy z perspektywą dalszą, niż tylko najbliższy rok. Po przejęciu władzy Polskę będzie trzeba naprawdę odbudować, bo obecnie mamy do czynienia z jej totalną dewastacją. Kto się podejmie tej naprawy? Rozbici na małe grupki politycy, myślący wyłącznie o swoich karierach, czy zwarty i silny jednością blok ludzi, dla których przyszłość naszych dzieci i wnuków jest najważniejsza?
Kto?

 

Good night and good luck Państwu.

 

 

 

Czy Polska potrzebuje prawdziwej, nowoczesnej prawicy? :)

Jak długo jeszcze Polacy o przekonaniach głęboko prawicowych, tych prawdziwych, nie kreowanych na siłę, będą znosić indolencję, dyletantyzm, niedowład twórczy i zwykłą czasami ludzką ciapowatość obozu władzy? Jak długo żarliwi konserwatyści będą znosić bijącą po oczach bezideowość Prawa i Sprawiedliwości? Na razie jeszcze nie mają wyjścia, bo na Platformę z przyczyn dla nich oczywistych głosować nie będą, a innej opcji nie mają. Póki co z ciężkim sercem udają, że PiS to partia neokonserwatywna. Tymczasem Prawo i Sprawiedliwość ma tyle wspólnego z nowoczesnym konserwatyzmem, co puszka wołowiny z krwistym stekiem.

Widoczna już od kilku miesięcy niemoc w sprawach sądowych, to całe prężenie muskułów pod publiczkę, jakieś pozorne ruchy, które kompletnie nic nie znaczą i do niczego nie prowadzą, poza dawaniem sobie glejtu na gadanie o złodziejskiej kaście sędziów, czym pisowska publika karmi się namiętnie, uwidoczniona niespodziewaną wizytą Premiera u I Prezes Sądu Najwyższego, jako żywo przypomina podobną indolencję, która miała miejsce przy nowelizacji ustawy o IPN. W obu tych kwestiach od ponad trzech lat PiS powtarza, że są one kluczowe dla reformy państwa i w obu tych kwestiach po okresie burzy i naporu przychodzi wycofanie z podkulonym ogonem. Nawet przejęcie Trybunału Konstytucyjnego, które akurat było zadaniem najprostszym, zostało zawalone. Nawet prezesa TK obóz władzy nie potrafił wybrać zgodnie z siłą przeforsowaną własną ustawą. PiS niczego nie reformuje, jedyne, co mu przychodzi dobrze, to gigantyczne rozdawanie nie swoich pieniędzy i równie gigantyczne napełnianie partyjnej kasy i kieszeni swoich członków partii środkami publicznymi. Na to wszystko patrzą ideowi konserwatyści i powoli mają tego dość. Jeszcze tego nie widać w sondażach, bo sondaże akurat tak zmieniających się nastrojów szybko nie wykrywają, ale już pierwsze sygnały tego zniechęcenia zobaczymy za miesiąc.

PiS nie ma nic wspólnego z ideową prawicą i nowoczesnym konserwatyzmem. PiS to partia całkowicie bezideowa, taki mało strawny kogel-mogel, złożony z socjalizmu, komunizmu, narodowościowej papki, udawanego konserwatyzmu i siermiężnego patriotyzmu, polanego gęstym sosem populizmu. Z nowoczesnym konserwatyzmem nie ma to kompletnie nic wspólnego. Obóz władzy zbudowany z niby to prawicowych partii, jest całkowitym zaprzeczeniem prawicowości, bo sprzeniewierza się świętym dla konserwatyzmu zasadom: poszanowania praworządności i własności prywatnej. Obóz władzy za nic ma obie te święte podstawy konserwatyzmu. W zasadzie tylko w kwestiach religii katolickiej jest konserwatywny, ale i tu ten konserwatyzm jest obleczony pleśnią daleko zamierzchłych czasów. Jednym słowem – dramat. Poza tym konserwatyści nigdy nie wspierali tylko jednego kościoła – wolność jednostki, także w kwestiach wiary, to dogmat konserwatyzmu. Wiara w sensie różnych religii.

Nie jest też nowoczesną prawicą Kukiz’15, mimo że usilnie próbuje to wmówić wyborcom. Marszałek Tyszka pisze na Twitterze: „Obecnie tylko my proponujemy zmianę konstytucji”, robiąc z ugrupowania, którego jest członkiem, jedynego słusznego na politycznej scenie. To oczywisty polityczny teatr, bo zgromadzenie polityczne marszałka Tuszki bierze udział w jej łamaniu. I nic nie zmienią gorące zapewnienia Pana marszałka, że ugrupowanie K’15 szanuje Ustawę Zasadniczą. Łamanie jej, to łamanie aksjomatu konserwatyzmu, czyli poszanowania prawa. Chcecie reformować państwo? Róbcie to w zgodzie z prawem. Na tym polega istota rzeczy. Tymczasem kogo powołał Prezydent Duda do Izby Dyscyplinarnej, za co Kukiz’15 ponosi także odpowiedzialność? Szczególną uwagę przyciągają te nazwiska: „Małgorzata Bednarek, w czasach pierwszych rządów PiS wynalazła aferę w bielskim wymiarze sprawiedliwości, co skończyło się kompromitacją i koniecznością przeprosin oraz wypłaty odszkodowań (w 2015 r. Zbigniew Ziobro powołał ją na stanowisko szefowej śląskiego wydziału Prokuratury Krajowej); Paweł Roch, również w okresie poprzednich rządów PiS, zasłynął przesłuchiwaniem – jako prokurator – kobiety podczas porodu, na sali porodowej (sprawa skończyła się skargą do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka i odszkodowaniem); sędzia Adam Tomczyński był bliskim współpracownikiem innego sędziego, Adama Czajki, który wydawał wyroki, prowadzące do upadłości firm, w aktywach których były „ciekawe nieruchomości w Warszawie”, a Tygodnik Polityka pisał o Tomczyńskim, że „sądził w procesach, które rujnowały ludziom życie”; sędzia Zubert, który niedawno przesłuchiwał niepełnoletnią córkę byłego szefa CBA, Pawła Wojtunika i próbował ją nakłonić do składania zeznań przeciwko ojcu” – cytat za Onet.pl. Oto „crème delà crème” polskiego wymiaru sprawiedliwości – sędziowie Sądu Najwyższego, którzy mają sądzić innych sędziów. Dodajmy – za uposażenie wyższe, niż wszystkich pozostałych. Tak właśnie wyglądają ideały konserwatyzmu w wykonaniu Zjednoczonej Prawicy i Kukiz’15.

Nie ma też mowy o nowoczesnym konserwatyzmie w sytuacji, gdy obóz władzy świadomie doprowadza system prawny w Polsce do dualizmu, dodać trzeba – chorego dualizmu, który sprowadza się do tego, że zwykły obywatel musi się dostosowywać do wyroków sądów, zaś kasta władzy ma stosunek do nich całkowicie ambiwalentny. Tym sposobem partia, która ma w swojej nazwie rzeczownik PRAWO uczyniła z prawa pojęcie całkowicie względne. Nie może być też mowy o nowoczesnym konserwatyzmie i nowoczesnej prawicowości wtedy, gdy tkwi się w ubiegłowiecznym postrzeganiu odmienności seksualnej, czy postrzeganiu związków partnerskich. Cała nowoczesna prawica zachodnia już dawno zaakceptowała zarówno homoseksualizm, jak i małżeństwa jednopłciowe. Polska „prawica” nadal jest spowita łańcuchami uprzedzeń i wstecznictwa.

Czym zatem ma być nowoczesna prawica w Polsce? Ma być po prostu nowoczesna. Przymiotnik ten określa pewne cechy, którym prawica ta musi się charakteryzować. Oczami wyobraźni widzę to tak.

1. Otwartość na dialog.

Aby naprawdę zreformować kraj, uczynić go silnym i konkurencyjnym konieczne jest odejście od wojny polsko-polskiej. Przy czym od razu dodam, że wojny tej bardziej potrzebuje obecny obóz władzy, niż opozycja. Nie zgadzam się z twierdzeniem symetrystów wszelkiej maści, że wojna polsko-polska jest tak samo potrzebna PiS-owi jak PO. Wojna potrzebna jest wyłącznie Kaczyńskiemu, który bez wroga nie potrafi funkcjonować w polityce, a potwierdza to całe jego polityczne życie.
Zatem nowa, nowoczesna prawica musi ogłosić pokój z opozycją i wspólną budowę polskiego domu. Oczywiście nie mówię, że ma się zakończyć spór, który jest solą polityki, ale ma to być spór konstruktywny, ukierunkowany na prawdziwą reformę państwa, która – nie oszukujmy się – jest niezbędna.

2. Państwo i kościół, to byty odmienne.

Należy zrewidować konkordat. Ułożyć stosunki państwo – kościół na nowo, na miarę XXI wieku. Religia musi wrócić do kościoła, a szkoła państwowa musi być świecka. Wszystkie religie muszą być w państwie traktowane tak samo. Kościół należy opodatkować, nie ma najmniejszych powodów, aby ta jedna instytucja była traktowana inaczej. Fundusz kościelny należy bardziej upodmiotowić, tak aby egalitarne traktował wszystkie związki wyznaniowe w Polsce.

3. Prawa kobiet są takie same jak prawa mężczyzn.

Nowoczesna prawica nie może traktować inaczej praw kobiet i praw mężczyzn. Kompromis aborcyjny należy utrzymywać, ale musi być też przestrzegany przez obie strony. Kobieta musi mieć dostęp do antykoncepcji i nieskrępowanej pomocy specjalistów, w tym ginekologa. Najważniejszym czynnikiem zapobiegania niechcianym ciążom musi być powszechna edukacja w szkołach i to już od najmłodszych klas. Nie ma żadnego powodu, aby dzieci w tym względzie traktować, jak ameby. Ale też nie może być zgody na to, aby aborcja była w pełni dopuszczalna. Usuwanie ciąży z przyczyn ekonomicznych nie może mieć miejsca. Państwo i kościoły muszą stworzyć warunki do wychowania dzieci z niechcianych ciąż.

4. Polityka historyczna musi być godna.

Polska historia jest wielka i znacząca. Polityka historyczna musi być jednym z priorytetów państwa. Ale jednocześnie nie może być zakłamana. Polityka historyczna nie może prowadzić do wycinania z jej kart kogokolwiek. Polska historia jest trudna i skomplikowana, ale właśnie dlatego każdy Polak powinien ją znać niezafałszowaną.

5. Sojusze.

Głównym sojusznikiem Polski musi być Unia Europejska. Nie ma innej drogi. Jesteśmy częścią Europy i nic tego nie zmieni. Polska musi wrócić w szeregi państw praworządnych, rozumianych jako wspólnotę idei i zasad wypływających z doświadczeń kilkudziesięciu wieków europejskiej kultury. Jednocześnie należy reformować Europę. Polska powinna zawierać sojusze w celu budowania siły Europy i siły własnej. Silnym sojusznikiem Polski powinny być też Stany Zjednoczone Ameryki, ale z poszanowaniem godności. Niedopuszczalne są w kontaktach z USA takie zachowania, którymi nas uraczył prezydent Duda podczas ostatniej wizyty w Białym Domu.

6. Konstytucja.

Najwyższym prawem w Polsce jest Konstytucja Rzeczypospolitej Polskiej z 1997 roku. Żaden organ władzy nie może jej łamać. Należy jedną specustawą przywrócić jej stosowanie, a następnie otworzyć ogólnonarodową dyskusję na temat jej poprawy w niektórych aspektach, tak aby dostosować ją do współczesnych czasów. Zmiana Konstytucji musi jednak być przeprowadzona z zachowaniem zasad w niej zapisanych. Właśnie w tym celu należy stworzyć ponadpartyjny sojusz zbudowany z nowoczesnej prawicy i odpowiedzialnej opozycji. Większość konstytucyjna jest możliwa po oddzieleniu się od skrajnych ruchów nacjonalistycznych, udawanej prawicy socjalno-katolickiej oraz skrajnych ruchów lewicowych.

7. Polska nowoczesna, silna i równa dla wszystkich.

Polityka powinna dążyć do realnej poprawy życia wszystkich Polaków. Ale nie może się to odbywać kosztem przyszłych pokoleń. Rząd nie ma żadnych swoich pieniędzy. Rząd dysponuje jedynie pieniędzmi obywateli i nie ma prawa rozdawać ich w sposób koniunkturalny, niczym kiełbasę wyborczą skierowaną jedynie do określonych grup społecznych. Polityka socjalna nie może polegać wyłącznie na rozdawnictwie. Państwo musi dążyć do obniżania kosztów funkcjonowania, dzięki czemu możliwa jest redukcja podatków, która zawsze pobudza przedsiębiorczość. Mikro, mały i średni biznes musi być autentycznie promowany, a dopiero owoce wzrostu należy dzielić sprawiedliwie między potrzebujących. Programy typu 500+ muszą być zmodyfikowane, ich finansowanie nie może prowadzić do zadłużania państwa i w konsekwencji do jego zapaści. Wiek emerytalny należy niezwłocznie podnieść, bo społeczeństwo się starzeje w tempie przyśpieszonym, a państwo tego w dłuższej perspektywie nie wytrzyma. Jednocześnie jednak należy dać obywatelom wolny wybór – wcześniejsza emerytura, mniejsza emerytura. Nowoczesna partia prawicowa nie może ograniczać obywateli. Państwo musi też szanować wolności obywatelskie – prawo do demonstrowania przekonań, wolność słowa, muszą być w pełni zagwarantowane. Jednocześnie chroniona musi być własność prywatna, jako fundament państwa. Bezwzględnie muszą być ścigane wszelkie działania związane z dewastacją mienia, przede wszystkim podczas demonstracji. Zdelegalizować należy zarówno partie skrajnie narodowe i prawicowe, jak i skrajnie lewicowe. Niedopuszczalne jest, aby w Polsce dotkniętej tak boleśnie przez nazizm i komunizm możliwe było funkcjonowanie ugrupowań odwołujących się do tych idei.

Nowoczesna prawica, to także prawica tworzona przez nowe twarze. Młodych. Ale też i bardziej doświadczonych ludzi. Nade wszystko ludzi w polityce nowych.

To rzecz jasna jedynie najważniejsze punkty programu nowoczesnej partii konserwatywno-prawicowej. Zapewne można by jeszcze tu dopisać kilka punktów, ale nie w tym rzecz. Idzie mi o to, aby pokazać pewien inny punkt widzenia i wskazać nowy horyzont myślowy. Co chwilę słychać kolejne nawoływanie do budowy nowej partii po liberalnej stronie, tymczasem to droga donikąd. To po „prawej” stronie mamy do czynienia z poważną chorobą. To tam rozwija się rak nienawiści, wstecznictwa i zapóźnienia gospodarczego Polski. To obecny obóz władzy robi z naszego kraju margines polityki, sprowadzając go do roli pariasa. Oczywiście propaganda obozu władzy codziennie wmawia swym wyznawcom, że jest inaczej, ale tego nie da się usankcjonować kolejnymi kłamstwami, zgodnie z goebbelsowską definicją „prawdy”. Polsce potrzeba innowacyjności rzeczywistej, a nie innowacyjności morawieckiej, zbudowanej na slajdach z PowerPoint’u. W Polsce trzeba odsunąć obecny obóz władzy od rządzenia i rozpocząć wielki program faktycznej reformy państwa. Bez nowoczesnej prawicy, otwartej na dialog z odpowiedzialną opozycją zrobić się tego nie da.

Good night and good luck Państwu.

 

 

 

Co dalej? Mocno polityczny esej na koniec roku 2017 :)

 

IV RP. Gdzie jesteśmy?

Kaczyński dopiął swego, rozmontował sądy i Krajową Radę Sądownictwa, czyniąc z tych zasadniczych dla demokracji organów państwa marionetkowe wydmuszki pod całkowitą kontrolą własną. Do tego dania głównego dołożył smakowite stare wino w postaci zmienionej pod siebie ordynacji wyborczej, a za chwilę dorzuci jeszcze deser mascarpone – opanuje wolne media pod sprawdzonym już hasłem repolonizacji. Każdy, kto jest dzisiaj tym zdziwiony czy zaskoczony, powinien dać sobie spokój z polityką. Od pierwszych bowiem decyzji obozu władzy, a przypomnę, że było to ułaskawienie Kamińskiego, Wąsika i dwóch ich podwładnych oraz nocny demontaż Trybunału Konstytucyjnego, plan prezesa PiS jest oczywisty i klarowny. Demokratycznego państwa prawa w zasadzie już nie ma i jest to fakt niezaprzeczalny, a symbolem Polski Kaczyńskiego będzie od dzisiaj nowa karta wyborcza z ustawowym prawem do poprawienia głosu, możliwość mianowania komisarzy wyborczych przez ministra Błaszczaka oraz Julia Przyłębska jako człowiek roku tygodnika braci Karnowskich.

Trudno jest rządzić według ustalonych, tworzonych przez wieki, zasad i standardów demokracji. Trudno się rządzi, pilnując ram Konstytucji, uchwalonej głosami większości narodu. Takie rządzenie wymaga wiedzy,inteligencji i zdolności, a te nie są przecież dane każdemu politykowi. Znacznie łatwiej iść na skróty, nie bacząc na krępujące ograniczenia, kłamiąc i manipulując, usta mając pełne Dekalogu – dodać trzeba, Dekalogu specyficznego, dopasowanego do oczekiwań władzy i jej wyznawców. Obecny obóz rządzący opanował tę wątpliwą sztukę kierowania państwem do perfekcji. Dzięki czemu rządzić może armia przeciętnych, ale wiernych, w myśl zapomnianego już, lecz wracającego do łask, powiedzenia: bez ludzi zdolnych można się w zasadzie obejść, potrzebni są wyłącznie posłuszni.

W uparcie powtarzanym przez PiS przekazie, który, jak twierdzę od dawna, trafia wyłącznie do jego elektoratu, obóz władzy wygrał wybory i ma mandat do rządzenia. Jednak nikt przecież nie odbiera tego prawa PiS-owi, oburzenie budzi wyłącznie fakt przekraczania uprawnień i nadużywania władzy ze strony zjednoczonej prawicy. Powszechnie wiadomo bowiem, iż obóz ten poparło w wyborach około 19% wszystkich uprawnionych, co oznacza ni mniej, ni więcej, że ponad 80% czynnych wyborców nie dało się przekonać do programu PiS, zostając w domach lub po prostu nie głosując na ten obóz. Bezwzględną większość w Sejmie prawica uzyskała dzięki systemowi D’Hondta, który promuje zwycięskie partie (metoda ta promowała także PO a wcześniej SLD), a także dzięki skłóceniu lewicy, co być może samo w sobie nie jest takie złe, jednak skutki dało opłakane. Uzasadniony sprzeciw części społeczeństwa oraz instytucji europejskich budzi też to, że PiS dał sam sobie prawo do zmiany ustroju państwa, nie posiadając do tego mandatu. Z Konstytucji wiadomo przecież, iż zmiana ustroju może nastąpić jedynie w drodze referendum, jeśli wcześniej uchwali się tę zmianę większością konstytucyjną, do której niezbędne jest 2/3 głosów w obecności co najmniej połowy ustawowej liczby posłów. PiS tego nie ma, dlatego stosuje drogę na skróty, zmieniając ustrój przy pomocy zwykłych ustaw, czym po prostu nagina prawo i łamie Konstytucję w sposób oczywisty i bezprzykładny. Niechże więc przestanie oszukiwać swój elektorat i powie mu wreszcie prawdę, jak jest.

Kaczyński cierpliwie czekał na swoje pięć minut, znosił upokorzenia ośmiu kolejnych wyborczych porażek i przyczajony, szykował się na totalną rozprawę z liberalnym państwem, które przeszkadzało mu od samego początku powstania. Nigdy nie czuł się dobrze w ciasnym gorsecie ogólnie przyjętych zasad i norm konstytucyjnych, bo te ograniczenia nie dawały mu jednego: władzy dziel i rządź, typowej dla jego ideologicznych idoli, czyli komuszych genseków. Pierwszy rząd PiS był tak naprawdę tylko testem, który powiedział mu wiele o mechanizmach manipulacji ludźmi. Zresztą, jak pamiętam go od początku lat 90-tych, zawsze manipulował ludźmi, grając na ich emocjach i przyznać trzeba – w tym jest cynicznym mistrzem.

Sprowadzanie dzisiaj analizy zachowań elektoratu PiS wyłącznie do kwestii 500+ oraz do jego generalnie niższego wykształcenia, jest karygodnym błędem, jaki popełniają wszyscy ci, którzy nazywają siebie anty-pisem. „Poparcie dla PiS silnie wiąże się bowiem z przekonaniem o skorumpowanym charakterze poprzednich elit politycznych i z akceptacją aktualnych programów społecznych, a także z wizją wspólnoty, jaką oferuje swoim wyborcom partia Kaczyńskiego. Natomiast wyborcy niepopierający PiS są zrażeni i zniechęceni do polityki”. Jest to generalny wniosek z badań prof. Gduli, który postanowił przyjrzeć się elektoratowi PiS. Według zespołu pod jego kierownictwem podstawą do akceptacji obozu władzy nie jest wcale klasyczny populizm, ale zjawisko nazwane przez nich neoautorytaryzmem, który „łączy przedstawicieli różnych klas, obiecując rozliczenie establishmentu, stworzenie dumnej wspólnoty narodowej i wzrost poczucia mocy zarówno wobec elit, jak i grup o słabszej pozycji, np. uchodźców. Dla tego typu sprawowania władzy bardzo ważne są relacje, w jakie publiczność wchodzi z liderem i organizowanym przez niego dramatem politycznym. W dramacie tym publiczność uczestniczy w różnych rolach – ofiary, dumnego członka wspólnoty narodowej czy człowieka twardych zasad moralnych. Jednocześnie neoautorytaryzm mieści się w ramach paradygmatu demokratycznego, kładąc nacisk na uczestnictwo wyborcze, dawanie głosu zwykłym ludziom i niezależność państwa narodowego”. A na to wszystko nakłada się właśnie wzrost aspiracji wywołanej podnoszeniem się standardu życia dzięki programowi 500+. I doprawdy mało istotne jest to, że program ten bezlitośnie zadłuża państwo, tworząc również negatywne mechanizmy związane z podejmowaniem pracy. Po co pracować, gdy można całkiem nieźle żyć na garnuszku państwa? Ostatnim elementem, który nie jest w pełni doceniany, to opanowanie przez PiS Internetu. Skalą jego zawładnięcia PiS zaskoczył przeciwników i zaskakuje nadal. Do dziś Opozycja nie wdrożyła programów, które by niwelowały tę przewagę, mimo że one istnieją. Tym sposobem można elektoratowi PiSu wmówić każdą rzecz, choćby to, że jesteśmy potęgą gospodarczą, której wszyscy się boją, albo to, że papież Franciszek jest lewakiem. Można też bez końca wmawiać ludziom, że PiS jako jedyna partia spełnia obietnice wyborcze, choć tak naprawdę w pełni spełniono tylko jedną, o zmianie ustroju podczas kampanii dziwnym trafem nie było mowy, albo ta mowa była mocno zakamuflowana. Tymczasem z uporem i konsekwencją wdrażane są jedynie te projekty, które dotyczą ograniczenia zgromadzeń, przejęcia służb i sądów oraz ustawienia wyborów. Stan szkolnictwa, służby zdrowia, obniżenie VAT, ustawa dla frankowiczów, czy zwiększenie kwoty wolnej od podatku i darmowe leki dla seniorów, a więc to, co faktycznie pomogłoby ludziom i o czym PiS głośno krzyczało w kampanii – kompletnie leży odłogiem. Nudnym już evergreenem tej władzy są tylko, jak mantra, powtarzane dykteryjki o sukcesie 500+ i ośmiu latach rządów Platformy. To pokazuje prawdziwe intencje tej władzy.

Czytam, że niektórzy czują się dziś przez tę władzę oszukani. Ale ja ani nie podzielam tego poglądu, ani go nie rozumiem. Tak można by się czuć tylko wtedy, gdyby Kaczyński obiecał narodowi kontynuację liberalnej demokracji, tymczasem już w kampanii wyborczej wysyłał sygnały, które dla każdego powinny być czytelne – jak choćby ten z ukryciem projektu nowej konstytucji oraz ukryciem Macierewicza (o ukryciu siebie samego nie wspomnę). Nikt nie powinien czuć się oszukany przez Kaczyńskiego, gdyż akurat pod tym względem wykonuje on wszystko to, o czym marzył i zapowiadał przez lata. Nie wydaje mi się też, aby przypadkiem było powoływanie się na wyrok Sądu Najwyższego z 1973 roku w sprawie kary dla TVN24, tak jak prokurator Piotrowicz ze Stanu Wojennego nie jest przypadkowo twarzą zamachu na niezawisłość trzeciej władzy. Normalnie każdy demokrata z bagażem doświadczeń z tamtych lat nie dopuściłby do czegoś takiego, ale Kaczyński nie jest demokratą, Kaczyński jest wyznawcą tezy, że cel uświęca środki. I to ta teza jest generalnym fundamentem IV RP. Państwo Kaczyńskiego oparte jest na zasadzie “wszystko dobre, co przynosi mi korzyść”. Pod tym względem niczym nie różni się od Polski Ludowej.

Polacy stanęli dziś na rozdrożu dróg. Każdemu, komu nie jest po drodze z taką Polską, pozostają do wyboru dwie ścieżki. Można albo uznać, wzorem pokolenia lat 60-tych ubiegłego wieku, że nie da się nic zrobić i że filozofia małej stabilizacji, nawet kosztem naginania praw obywatelskich, jest w gruncie rzeczy do przyjęcia i zacząć się w tej Polsce jakoś urządzać, albo uznać, że państwo PiS chwilowo zgarnęło wszystko i stawić temu czoła, robiąc manewr uprzedzający, polegający na zwarciu tych wszystkich sił, które są takiemu państwu przeciwne wokół hasła budowy nowej Rzeczpospolitej.

W całej tej ważnej i słusznej obronie demokratycznego państwa prawa nie można zapominać o tym, że III RP nie była idealnym państwem, spełniającym marzenia każdego obywatela. Ponad wszelką wątpliwość można bez przesady uznać, że III Rzeczpospolita obarczona była pewnymi grzechami, jak pokazało życie, na tyle istotnymi, iż utorowały one drogę do autorytarnej władzy Kaczyńskiemu. Przy czym słowo “była” jest ze wszech miar adekwatne, bowiem na naszych oczach obóz władzy urzeczywistnił właśnie swoją idee fixe, jaką było wdrożenie w życie IV RP. Śmiało zatem można postawić tezę, iż nie byłoby IV RP, gdyby nie pierworodne grzechy III RP. Ale jeśli III Rzeczpospolita była samym złem, jak chce tego obecna władza, tłumacząc gawiedzi zamach na Konstytucję, to nie da się wymazać z annałów historii takich oczywistych faktów, jak rządy drugiej Solidarności w latach dziewięćdziesiątych, pierwszy rząd PiS, czy wreszcie rządy Lecha Kaczyńskiego w stolicy i jako głowy tego państwa. I jest to konstatacja ponad wszelką miarę oczywista.

Zatem…

 

III RP. Gdzie byliśmy?

Ocenę historyczną III RP zostawmy fachowcom, być może kiedyś doczekamy się, jako naród, rzetelnej oceny dokonanej przez historyków, którzy nie będą tworzyć jej na nowo, wygumkowując zasłużonych bohaterów, aby przypodobać się władzy. Ja chciałbym ją opisać ze swojej perspektywy, tak jak ją pamiętam od jej zarania, okiem wtedy młodego mężczyzny, który uwierzył w idee głoszone przez profesora Balcerowicza i grupę gdańskich liberałów – bierzcie sprawy w swoje ręce! No to wzięliśmy. Pokolenie tamtych dwudziestoparolatków było czystym materiałem testowym, bo nikt nas przecież nie uczył w szkołach nawet podstaw ekonomii. Mieliśmy wtedy tylko entuzjazm i żyłkę przedsiębiorczości, którą prawie każdy Polak wyssał z mlekiem matki – jako swoisty dar, przekazywany z pokolenia na pokolenie. Ten właśnie dar pozwolił nam przetrwać rozbiory, zbudować całkiem niezłą II RP i przeżyć pół wieku komunizmu.

Więc testowano na nas projekt, którego w historii świata wcześniej nie przerabiano, czyli jak pokojowo przejść od komunizmu do kapitalizmu. Nie było łatwo. Śmiem twierdzić, że każdy kto na przełomie lat 80/90 rzucił się w ten wir przedsiębiorczości, mógłby spokojnie napisać książkę o swoich przeżyciach. Nie inaczej jest ze mną. Widziałem powstające fortuny w ciągu pół roku i ich upadki w czasie jeszcze krótszym. Widziałem gigantyczne przekręty finansowe, gdzie jedna firma bogaciła się kosztem innej firmy – sam doświadczyłem takiego spektakularnego ciosu od wydawałoby się wiarygodnej spółki handlowej, która później okazała się zwykłą przykrywką dla zorganizowanej grupy przestępczej. Rany leczyłem kilka lat… Widziałem ten cały rodzący się kapitalizm, który z każdym rokiem stawał się coraz bardziej etatystyczny. W zasadzie tylko pierwsze dwa lata były prawdziwym rajem gospodarczym, później do głosu zaczęli dochodzić różni szarlatani, rodem z drugiej Solidarności i zaczęli z Polski robić wydmuszkę liberalnej gospodarki, z każdym rokiem bardziej socjalną. Widziałem zmieniające się i bogacące duże miasta, głównie na zachód od Wisły i coraz bardziej odstającą Polskę wschodnią. Zajęci nadrabianiem straconych przez komunizm lat, zapomnieliśmy o tej drugiej Polsce, która nie zdążyła w odpowiednim czasie wsiąść do właściwego pociągu, z przyczyn przecież różnych. Jedni po prostu żyli wspomnieniami, tkwiąc w czasach PRL, w której “wszystko było”, drudzy kompletnie nie rozumieli tej nowej Polski, bo niby skąd ją mieli rozumieć, skoro nikt im jej nie tłumaczył? Widziałem też w zasadzie od samego początku powstania III RP bezpardonową wojnę między niedawnymi przecież współbraćmi z opozycji solidarnościowej. Pamiętam doskonale, kiedy na tę scenę wszedł Jarosław Kaczyński – od początku z jednym i tym samym przekazem.

III RP kompromisem stała, co powszechnie uznawane jest za jej grzech główny. Ci o poglądach lewicowych narzekają, że kompromis z Kościołem był zbyt głęboki, ci o przekonaniach prawicowych oskarżają o zdradę narodową tych, którzy w jego zawieraniu brali udział, nie chcąc pamiętać, że wśród nich było wielu dzisiejszych wyznawców prawicowego odnowienia Polski. A Lech Kaczyński co tam robił? Tak, III RP była obarczona wieloma grzechami, ale nie kompromisy były złe, tylko część polityków, którzy świadomie wykorzystywali (i wykorzystują po dziś dzień) prawdziwy grzech pierworodny Trzeciej, czyli totalną abdykację w kwestii najważniejszej – edukacji. Bo hasło: “edukacja, głupcze!” zostało całkowicie odsunięte na bok, gdy Polacy dorabiali się i gonili Zachód, gdyż III RP tym właśnie była – państwem, w którym każdy Polak miał się odbić od szarości komuny, po to, by nie wstydzić się Polskości podczas wakacji czy podróży służbowych. III RP zapomniała o edukacji i to, a nie kompromisy, jest przyczyną zwycięstwa Czwartej. Żaden polityk nie przekonałby do swoich chorych haseł tylu wyborców, gdyby ci przerobili w szkołach choćby podstawy ekonomii i politologii.

Pamiętam budowanie podwalin pod nowoczesne państwo. Pamiętam Małą Konstytucję i dążenia Lecha Wałęsy do jej wykorzystania dla swoich wizji, pamiętam Lecha Falandysza, który interpretował jej zapisy, niczym orkiestrowy wirtuoz. To co dzisiaj robi Kaczyński i jego “prawnicy”, to żałosny spektakl prymitywizmu prawnego. Oni wszyscy mogliby czyścić buty Falandyszowi. Pamiętam też budowanie wspólnoty wokół Nowej Konstytucji, prawdziwy społeczny dialog różnych środowisk, który z dzisiejszymi manipulacjami prezydenta Dudy nie ma nic wspólnego. Pamiętam doskonale tę narodową dyskusję na temat preambuły do Konstytucji, aby znalazły się w niej zapisy dla każdego Polaka ważne. Każdego! Pamiętam walkę o rzecz w demokracji świętą – trójpodział władz, bo tylko takie państwo może być państwem bezpiecznym, odpornym na naturalną chęć dążenia polityków do władzy wszechobecnej i wszędobylskiej. Uczyliśmy się wszyscy tej zachodniej demokracji, pochodzącej wprost od barona de La Brède, znanego na świecie jako Monteskiusz. Władza polityczna nad obywatelami musi być hamowana i ograniczana, a tym hamulcem musi być władza trzecia – całkowicie niezależni od polityków sędziowie. Widziałem, jak władza ta oczyszczała swoje szeregi z komunistycznych złogów, widziałem jak budowali swój etos. Jestem realistą, wiem, że sędziowie nie są idealni, można im zarzucić sporo, ale powinniśmy im, jako społeczeństwo, pozwolić, aby sami ten etos zbudowali do końca. Nikt przy zdrowych zmysłach nie będzie udawał, że w karygodnym procederze złodziejskiej reprywatyzacji brali udział także niektórzy sędziowie. Ale pamiętać trzeba, że działo się to również pod okiem polityków wszystkich opcji, a zamieszani w ten proces byli też urzędnicy, adwokaci i biegli sądowi z dziedziny obrotu nieruchomościami. Sędziowie mają dziś dużo do udowodnienia i powinniśmy pozwolić im się wykazać. Do dzisiaj też żaden Sejm nie uchwalił dużej Ustawy Reprywatyzacyjnej, bo małą uchwalił parlament poprzedniej kadencji za czasów koalicji PO/PSL.

Pamiętam dramat Tadeusza Mazowieckiego, gdy sromotnie i upokarzająco przegrywał z przybyszem z kosmosu, niejakim Stanem Tymińskim, machającym czarną teczką. Wtedy po raz pierwszy zrozumiałem, że podział na “złe elity III RP” i na “prawdziwych Polaków” będzie się pogłębiał z każdym rokiem. Mazowiecki nie rozumiał tego – wierzył, że Polacy to naród racjonalny i cierpliwy. Tymczasem suweren już wtedy miał inne wyobrażenia o mądrości i wyrozumiałości dla władzy. Niezliczone kłótnie, zakończone ostrym i jedynym możliwym rozwiązaniem – dymisją rządu Olszewskiego, doprowadziły do przekazania władzy po raz pierwszy w ręce postkomunistów, którzy przetrwali z rządami całą kadencję. Potem Polacy władzę przekazali w ręce związkowców z AWS i po raz pierwszy zobaczyliśmy wtedy jak wygląda rządzenie krajem z tylnego siedzenia, co zakończyło się po czterech latach powrotem do władzy SLD i zawsze chętnego do współrządzenia PSL, jednak tym razem z poparciem tak wysokim, że władza ta mogła nam zmienić nawet zimę w lato lub odwrotnie. Zaprzepaszczono przy okazji 4 lata wdrażania koniecznych i trudnych reform Premiera Buzka. Po drodze jeszcze, dzięki twardej polityce Lecha Wałęsy wyprowadziliśmy Armię Czerwoną z Polski, aby po kilku latach znaleźć się w NATO, a pod koniec drugich rządów SLD wejść do Unii Europejskiej, co było dla większości Polaków wyśnionym marzeniem. Gdy trzy lata później staliśmy się członkiem Układu z Schengen poczuliśmy prawdziwy zew wolności, pamiętam swój pierwszy wtedy przejazd przez granicę polsko-niemiecką bez zatrzymywania. Potem był wybór Jerzego Buzka na szefa Parlamentu Europejskiego i Donalda Tuska na przewodniczącego Rady Europejskiej, co stanowiło dowód uznania dla zasług Polski w jej wieloletnich dążeniach ku wolności. Gdy Tusk obejmował pierwszą, dwuipółletnią, kadencję szefa Rady, powiedział: “80 proc. moich rodaków głęboko wierzy w sens Unii Europejskiej i nie szuka alternatywy”. 2004, 2007, 2009 i 2014, to cezury pokazujące, że ostatecznie wyrwaliśmy się spod jarzma Wschodu. Dziś, po ponad dwóch latach rządów prawicy, możemy śmiało zapytać: czy naprawdę ostatecznie?

Pamiętam kolejny rozdział budowania III RP, jakim był gorąco popierany przez Polaków projekt POPiS. Czuło się wtedy prawdziwą nadzieję na zmianę, zwłaszcza, że rządy lewicy skończyły się wielkimi skandalami, związanymi z niszczeniem wielkich prywatnych firm, czy też aferą Rywina, która okazała się dla Polaków nie do przetrawienia. POPiS miał w sobie coś atrakcyjnego, nadzieję na połączenie dwóch obozów postsolidarnościowych, którym nie było już wtedy po drodze. Nadzieja ta okazała się jednak płonna i uniosła się w niebyt historii, niczym papierosowy dym. To był początek bardzo długiego procesu zmierzchu III RP. Najpierw pierwszy rząd PiS, który od razu pokazał prawdziwe intencje Kaczyńskiego, a potem wybór jego brata na prezydenta i oszałamiające: “melduję wykonanie zadania, panie prezesie”. To te słowa powinny służyć za prawdziwe wyjaśnienie przyczyn późniejszej katastrofy tupolewa, która z początkowej fazy wielkiego zjednoczenia narodu szybko przeszła w polskie piekło, umiejętnie podsycane do dziś.

Pamiętam też te kampanie wyborcze, pełne kłamstw, manipulacji i smrodu dziadka z Wermachtu – wiadomo było, że nie ma takiego świństwa, którego nie można byłoby użyć, aby wygrać wybory. Dwa lata wystarczyły, żeby podziękować PiS-owi i w euforii wybrać Platformę. Tuskowa filozofia ciepłej wody w kranie była wtedy lekiem na skołatane serca większości Polaków i niechybnie przeszłaby w fazę żwawszą, gdyby nie kryzys, jaki spadł na cywilizowany świat, niczym grom z jasnego nieba. Oczywistym było, że wszystkie plany dynamicznego rozwoju, ujednolicenia podatków i kilku jeszcze innych obietnic wyborczych można było schować do szuflad. Ważniejsze było to, jak przejść suchą nogą po tym wzburzonym morzu, dając Polakom poczucie bezpieczeństwa, gdy wokół padały jak kawki takie giganty jak Lehman Brothers, który działał blisko 160 lat. Rząd Platformy i PSL zajęty stabilizowaniem sytuacji zapomniał o tym, o czym nie pamiętano od początku III Rzeczpospolitej, czyli o tłumaczeniu ludziom po co robi się to, co robi (ilu wyborców wiedziało na przykład o całym programie prospołecznym rządów PO/PSL? O urlopach macierzyńskich i tacierzyńskich? O programie budowy żłobków i przedszkoli? O programie walki z ubóstwem?). Tusk myślał, jak sądzę, że Euro 2012 i tysiące kilometrów autostrad wystarczą. A PiS przyczajony czekał, umiejętnie wykorzystując ten błąd zaniechania, podsycał nastroje z każdym rokiem coraz bardziej. Aż wreszcie doszło do kulminacji, zwieńczonej ośmiorniczkami przy dobrym winie w pewnej znanej restauracji w Warszawie. Jak można było tak zaprzepaścić osiem, całkiem niezłych dla Polski, lat, przygotowując mocne podwaliny do rozdawnictwa, jakie zafundował potem Polsce PiS, przypisując sobie całe dobro?

Żółta karta należała się Platformie, była niczym ożywczy zdrój, niestety cios okazał się tak bolesny, że właściwie do dzisiaj trudno się Platformie pozbierać, czego wcale nie ułatwia wyrosła z jej drzewa Nowoczesna, która, bądźmy szczerzy, nie spełnia pokładanych w niej nadziei.

Można więc bez wahania powiedzieć, a ja jestem w pełni oddany temu poglądowi, że Polska doszła do punktu, skąd dalszy marsz nie przyniesie już żadnych korzyści narodowi. Nazwijmy rzeczy po imieniu – III RP dobiegła kresu swej historii dokładnie z dniem wyboru PiS w 2015 roku z nagrodą w postaci samodzielnych rządów. Nikomu do tej pory się to nie udało. III RP zapłaciła za wszystkie swoje błędy, które zostały tak mocno uwypuklone w zmanipulowanej kampanii wyborczej obozu prawicy, że zdołały przykryć jej niewątpliwe sukcesy. Grzech pierworodny – odłogiem położona edukacja za czasów wszystkich rządów lat 1989-2015 – dał o sobie znać w najbardziej dotkliwej formie, jaką są rządy obozu władzy, który nie liczy się z żadnymi standardami demokracji.

Wiemy już zatem, co było oczywiste dla mnie od dawna, że prezydent ostatecznie pogrzebał trójpodział władz, za moment pogrzebie też wolne od manipulacji wybory, a na koniec podpisze też wyrok na wolne, prywatne media, bo na tym polega deal zawarty z Kaczyńskim, którego elementem jest rząd Morawieckiego. I tylko ktoś bardzo naiwny lub niewyrobiony politycznie sądzić może, że cała ta “reforma” sądownictwa ma na celu poprawę losu obywatela. Jej prawdziwym celem jest rozprawa z opozycją, bo gdy cały wymiar sprawiedliwości jest w jednych rękach można wreszcie dokonać tej “dziejowej sprawiedliwości”, dokładnie tak samo, jak chcieli zrobić to komuniści.

To wszystko jest już dzisiaj jasne. Brak nam tylko jednego. Odpowiedzi na pytanie, co z tym wszystkim zamierza zrobić Opozycja, która zmuszona zostanie do ostatecznego zjednoczenia.

Dlatego…

 

Co dalej?

To najlepszy moment na atak, pod jednym wszakże warunkiem, że Opozycja dojrzała już do idei wspólnego frontu anty PiS. To dobry moment także dlatego, że główne partie opozycyjne są świeżo po wewnętrznych wyborach, co powinno tylko te partie wzmocnić (frakcji Petru w Nowoczesnej radzę przejść do PO). Odejść na plan dalszy mogą więc wszelkie swary i akademickie dyskusje o nowych twarzach w kierownictwie tych ugrupowań, które są zwykłą stratą czasu. To idealny moment, aby zrobić krok wyprzedzający działania prezydenta i rządu, czyli pociągnąć za sobą nie tylko elektorat własny, ale co najważniejsze, elektorat płynny, który od kilkunastu tygodni został przez PiS definitywnie porzucony. Obóz prawicowy co miał do rozdania już rozdał, teraz zaczyna kisić się we własnym sosie podziału owoców władzy i mówić wyłącznie do swoich. A moment, kiedy partia rządząca zaczyna mówić wyłącznie do własnego elektoratu, jest początkiem jej końca. Obóz władzy robi to od kilkunastu tygodni.

Jokerem w talii kart Opozycji powinno być hasło budowy V Rzeczpospolitej, całkowicie nowej Polski po PiS-ie. Francja ma swoją V Republikę (nie mówię, że to ona ma być wzorem), my możemy mieć swoją V RP, z wyraźnie nakreślonymi standardami demokracji liberalnej i wyraźnym rozdziałem państwa od kościoła, ale gwarantującą byt każdemu. Ten projekt powinien połączyć wszystkich, którym na sercu leży dobro Polski. O walorach integrujących i podnoszących poparcie nie wspomnę.

Dość więc już tego biadolenia! Wiadomo, że Kaczyński zrealizuje wszystko, co zamierzał od lat i żadne protesty już tego nie zmienią. Naród chce dostać na noworoczny stół prezent od Opozycji, którym powinno być coś, co jest w stanie porwać ludzi. Same protesty, choć bardzo ważne w warstwie jednoczenia poglądów, to za mało.

Dajcie Polakom nową ideę!

Śladem Andrzeja Olechowskiego rzucam i promuję to hasło od jakiegoś czasu. Przedstawcie Polakom plan na “co dalej”. To nie może być klajstrowanie III RP, czy naprawianie IV, to musi być coś nowego, konkretnego i jasno opisanego.

Chcemy wygrać wybory? Weźmy się za bary z tą ideą.

Oto moja prywatna lista propozycji i sugestii, rozszerzona i rozbudowana, względem moich wcześniejszych tekstów na ten temat.

1. Wyraźny podział kompetencji władz. Zapisać trzeba w Konstytucji wyraźny podział kompetencji pomiędzy ośrodkami władzy. Tak, niby jest on wyraźnie zaznaczony, ale pamiętajmy, że to co jest oczywiste dla profesora czy doktora prawa, nie musi być jasne dla zwykłego Polaka, a prawo powinno być jasne i oczywiste, aby unikać jego beznamiętnego naginania. Jak pokazuje rzeczywistość także dla wykształconych przecież publicystów prawicowych nie jest to klarowne (choć wiem, że większość z nich po prostu cynicznie gra, udając, że PiS nie łamie Konstytucji).

2. Jasne kryteria wyboru władzy sądowniczej. Zapisać trzeba w Konstytucji wyraźne kompetencje dotyczące wyboru władzy sądowniczej. Niech będzie jasno napisane kto i ilu wybiera członków do KRS. Tak, Konstytucję trzeba czytać całościowo, bez wyrywkowej interpretacji jej zapisów, ale zmiana ta niczego nie pogorszy, a jedynie na lata wytrąci argumenty tym wszystkim, którzy będą chcieli  Konstytucję naginać i łamać jeszcze bardziej. Mówiąc krótko: niech jasno będzie zapisany trójpodział władz.

3. Wybór członków najważniejszych instytucji w Państwie. Wprowadzić trzeba, jako zasadę naczelną wyboru do wszystkich ważnych instytucji państwowych, większość 3/5 głosów jako warunek obligatoryjny bez żadnych innych opcji, co wymusi dogadywanie się rządzących z opozycją. Tworzenie fikcji w postaci “jeśli nie uda się wyłonić większością 3/5 głosów, to wyłaniamy ją większością zwykłą”, jest po prostu kpiną. Nie obawiałbym się paraliżu, gdyż każda władza do rządzenia potrzebuje tych instytucji, więc będzie zmuszona do kompromisów. Jest wtedy szansa na złagodzenie tej latami trwającej plemiennej wojny. Dobry kompromis to nic złego.

4. Izba Kontrolna w Sądzie Najwyższym. Zgoda, stworzyć trzeba w Sądzie Najwyższym izbę kontroli sędziów, ale niech będzie ona złożona z równej liczby sędziów powoływanych przez przedstawicieli III władzy, parlament i prezydenta. Dajmy sobie spokój z ławnikami, nie twórzmy sądów ludowych. Niech taka izba powstanie. Sposób jej powołania da względną równowagę w tej izbie, a jednocześnie spełni oczekiwania części społeczeństwa. Niech i trzecia władza podlega kontroli.

5. Prokuratura i rząd to muszą być dwie odrębne instytucje. Oddzielić należy prokuraturę od rządu, ale dając jej jeszcze większą niezależność, niż było to za rządów PO/PSL. Prokurator generalny powinien być wyłaniany w wyborach powszechnych podczas wyborów parlamentarnych.

6. Niezależność religii od państwa. Religia niech będzie religią a nie polityką. Zapisać trzeba w Konstytucji wyraźny i jednoznaczny rozdział kościołów od państwa. Zapisanie tego w Konstytucji zakończy niekończące się wojny religijne w Polsce.

7. Kompromis aborcyjny. Kompromis aborcyjny (ten, który obowiązuje obecnie) powinien być zapisany w Konstytucji, aby zdecydowanie utrudnić ciągłą grę tym tematem, zarówno przez lewicę jak i prawicę. Zapisanie tego w Ustawie Zasadniczej powinno także zakończyć niekończącą się dyskusję na ten temat.

8. Rada Podręczników i Rada Mediów. Stworzyć trzeba Radę Podręczników Szkolnych oraz Radę Mediów, aby czuwały nad właściwymi treściami w podręcznikach szkolnych i pluralizmem w mediach. Wybór członków tych Rad niech odbywa się według generalnej zasady większości 3/5. KRRiT niech odejdzie do annałów historii. Ciągła gra historią – także.

9. Sędziowie Pokoju. Wprowadzić trzeba w sądach sędziów pokoju do rozstrzygania drobnych spraw, obligatoryjną darmową mediację, niższe opłaty sądowe i prostsze zasady skargi nadzwyczajnej do SN w przypadku gdy wyroki obu instancji różnią się zasadniczo. Ten ostatni postulat można uregulować odpowiednią zmianą w Kodeksie Postępowania Cywilnego, tworząc swoistą III instancję postępowania. W procedurze karnej można by uczynić podobnie. Kasacja wyroku obecnie jeszcze obowiązująca to zwykła fikcja, a skarga nadzwyczajna proponowana przez prezydenta, to ponury żart z prawa.

10. Polityka pomnikowa. Postawić trzeba w Warszawie (i tylko w Warszawie) pomnik Lechowi Kaczyńskiemu, ale jednocześnie z gwarancją, że pomnik też będzie miał Lech Wałęsa. Tym samym zakończyć ten niekończący się spektakl smoleńską grą.

11. Wybory. Wprowadzić z powrotem JOW-y w wyborach samorządowych w każdej gminie z wyjątkiem wyborów do sejmików wojewódzkich. Wyborami niech zajmują się sędziowie a nie politycy.

12. IPN i przejęcie narracji historycznej. Zapisać trzeba jasne kompetencje Instytutowi Pamięci Narodowej, nie likwidować. Niech zajmie się też wiarygodną i kompetentną oceną III RP. Żadnego mieszania polityki z historią. Członków do Rady IPN niech wybiera Sejm większością 3/5. Ministerstwo Kultury powinno przygotować kampanię społeczną odkłamującą historię z narracją historyczną akceptowalną także dla zwolenników “większego znaczenia Polski w historii świata”.

13. Ustawa o zgromadzeniach. Przywrócić trzeba obywatelom prawo do zgromadzeń. Ale rozróby pacyfikować w zarodku i bezwzględnie. Ochrona własności prywatnej, samorządowej i państwowej winna być nadrzędna.

14. Służba Cywilna. Zapisać trzeba w Konstytucji zasady funkcjonowania Służby Cywilnej jako kuźni kadr państwowych. Urzędnik powinien być wysokiej klasy specjalistą. Czym wyższy urząd, tym większy stopień specjalizacji.

15. Obrót ziemią. Dać trzeba konstytucyjne gwarancje dotyczące obrotu ziemią jak każdą własnością prywatną. Żadnych ograniczeń, a zwłaszcza faworyzowania Kościołów.

16. Reprywatyzacja. Uchwalić trzeba wreszcie ustawę reprywatyzacyjną. Dość tej fikcji. Prawa lokatorów winny być tak samo chronione jak prawa spadkowe i właścicielskie, zaś sądy powinny rozstrzygać czy dany właściciel kamienicy nie nadużywa władzy nad lokatorami, windując czynsze ponad rynkową wartość w danym mieście.

17. Ochrona przyrody. Przyroda powinna być chroniona konstytucyjnie. Widocznie w Polsce tak trzeba.

18. Organizacje pozarządowe. Dać trzeba gwarancję niezależności organizacjom pozarządowym. To także powinno być prawo zapisane w Konstytucji.

19. In vitro. Zagwarantować trzeba także konstytucyjne prawo obywatela do programu in vitro. Państwo powinno ten program finansować, jako jeden z programów demograficznych.

20. Związki partnerskie. Konstytucja powinna je gwarantować. W demokracji liberalnej nie ma żadnego powodu, aby ta kwestia nie była uregulowana. Adopcja dzieci w związkach partnerskich powinna zostać także uregulowana w myśl zasady, że każdy obywatel jest wobec prawa równy. Odpowiednie ministerstwo powinno wdrożyć wielką kampanię informacyjno-edukacyjną na ten temat.

21. Szkoły. Zagwarantować trzeba konstytucyjny podział na szkoły państwowe, prywatne i wyznaniowe. Ze szkół państwowych musi zniknąć “obowiązkowa” religia (która obowiązkowa póki co nie jest, ale tylko teoretycznie) i krzyże ze ścian – nauka religii niech będzie autentycznie dobrowolna, a w salce do jej nauki niech wiszą symbole wszystkich najważniejszych kultów. Nauczać trzeba o każdej ważniejszej religii światowej. W pozostałych typach szkół (prywatnych czy wyznaniowych) niech będzie zagwarantowana swoboda wyboru, jakiej religii będzie się nauczać lub czy w ogóle będzie się jej uczyć.

22. Wsparcie najbiedniejszych, czyli nowy program 500+. Zagwarantować trzeba konstytucyjny obowiązek wspierania najbiedniejszych oraz samotnych matek i rodzin wielodzietnych. Należy zapisać minimum gwarantowane jako procent PKB, aby państwo miało obowiązek dzielić się wzrostem gospodarczym z tymi, którzy tego naprawdę potrzebują. Odpowiednia ustawa powinna określać dokładnie zasadny pomocy, aby unikać bezczelnego rozdawnictwa na kredyt, jako formy kupowania głosów wyborczych.

23. Program wsparcia osób starszych. Państwo, które nie dba o osoby najstarsze, jest państwem wstydu. Oddziały geriatryczne powinny być powszechne w całym kraju, a wybrane leki dla seniorów faktycznie muszą być bezpłatne. V RP powinna także stworzyć program tanich kredytów dla przedsiębiorców, którzy chcieliby otwierać specjalistyczne domy opieki dla seniorów. Opłaty za pobyt w tych placówkach także powinny być wspierane przez państwo. Opieka nad seniorami jest tak samo ważna, jak tworzenie programów prodemograficznych.

24. Program budowy mieszkań. Bank Gospodarstwa Krajowego niech wprowadzi program tanich (dotowanych przez państwo) kredytów inwestycyjnych dla deweloperów. Ziemia kupowana pod budownictwo mieszkaniowe powinna być także dotowana z budżetu. Wszystko po to, aby koszt budowy mieszkań był jak najniższy.

25. Program budowy żłobków i przedszkoli. Ze środków zaoszczędzonych na nowym programie 500+ należy budować nowe żłobki i przedszkola, a czesne w tych instytucjach należy także dotować, aby młode matki mogły jak najszybciej wracać do aktywności zawodowej, co przyniesie kolejne oszczędności w wydatkach państwa na ZUS.

26. Wielki program prywatyzacji spółek skarbu państwa. Gros środków na cele społeczne musi pochodzić ze sprywatyzowanych spółek skarbu państwa. W rękach państwowych powinny zostać tylko same strategiczne spółki (głównie stricte zbrojeniowe). Pozostałe powinny zostać sprywatyzowane poprzez publiczną sprzedaż na Giełdzie Papierów Wartościowych. To jedyny uczciwy sposób prywatyzowania. Ministerstwo Skarbu powinno przygotować wielką kampanię informacyjno-edukacyjną na ten temat. Sprywatyzowane spółki wnosiłyby więcej środków do budżetu, a przede wszystkim ukrócone zostałoby polityczne rozdawnictwo stanowisk.

27. Wiek emerytalny. Wiek ten trzeba podnieść do 70 lat dla mężczyzn i 67 lat dla kobiet – to jedyna gwarancja, że państwo nie upadnie za lat kilka. Ale jednocześnie wprowadzić trzeba rozwiązania dla osób, które chciałby skorzystać ze wcześniejszej emerytury, zaznaczając jednak, że jej wysokość będzie ograniczona. Społeczeństwa żyją coraz dłużej, rośnie armia osób zawodowo nieczynnych. Państwo nie powinno także ograniczać aktywności zawodowej emerytom.

28. Konstytucja dla biznesu. Stworzyć trzeba rzetelną i realną Konstytucję Dla Biznesu, uprościć maksymalnie system podatkowy, ujednolicić VAT, a środki uzyskane w ten sposób przeznaczyć na pomoc najbardziej potrzebującym, tak aby program pomocowy nie był w istocie kredytem do spłaty przez przyszłe pokolenia. Nie utrudniać życia przedsiębiorcom. Stworzyć program finansowania inwestycji przedsięwzięć gospodarczych, pamiętając, że to małe i średnie firmy prywatne generują najwyższy dochód państwa.

29. Trybunał Konstytucyjny. Przywrócić trzeba Trybunał Konstytucyjny do życia. Wybrani prawidłowo sędziowie niech zastąpią dublerów, a nowi niech będą wybierani według zasady 3/5. Trybunał to jedyna instytucja hamująca zapędy polityków.

30. Rozliczenie polityków za łamanie Konstytucji. Aby V RP nie była obarczona grzechem zaniechania u jej zarania, niezbędne jest postawienie polityków, którzy dopuścili się złamania Konstytucji przed Trybunałem Stanu. Jest to także niezbędne dla poszanowania prawa, którego wymaga się od zwykłych obywateli.

Zapewne można by te propozycje zapisać inaczej, zapewne można by je jeszcze rozszerzyć o inne, ważne kwestie. Ale nie o szczegóły idzie. Idzie o danie ludziom nadziei, że jest plan na Polskę po PiS-ie, i że to nie jest plan naprawy czegoś, czego się już naprawić nie da i czegoś, co tak naprawdę nie spełniało oczekiwań większości Polaków. Tę potrzebę widać było już u schyłku drugiego rządu PO/PSL. Kaczyński to rozumiał i taką propozycję Polakom złożył, ale Kaczyński nie rozumie współczesnego świata. Jego pomysłem na państwo, jest państwo wszechmocne, omnipotentne, a tym samym z innej epoki.

V Rzeczpospolita powinna być państwem z jednej strony nowoczesnym i liberalnym, ale gwarantować też powinna bezpieczeństwo tym wszystkim, którzy we współczesnym świecie nie mogą się odnaleźć. I powinno być to konstytucyjnie gwarantowane. Polska będzie potrzebować odnowy, rządy obozu prawicy nie będą dobre – mimo miliardów wydawanych na propagandę sukcesu, nie da się w nieskończoność zaklinać rzeczywistości.

Twierdzę, że narracja dotycząca rujnowania państwa prawa nie przynosi już efektów. Coraz więcej ludzi rozumie, że Kaczyński zagarnął wszystkie frukty i zrobi wiele, aby ich nie oddać. Coraz więcej osób patrzy na to ze smutkiem, brak niektórym wiary, że da się to odkręcić. Dlatego konieczne jest wyprzedzenie, a tym wyprzedzeniem musi być coś, co będzie też wyzwaniem intelektualnym na tyle dużym, aby można było zebrać wokół tego projektu 2/3 głosów w przyszłym Sejmie w celu urealnienia Konstytucji oraz aby możliwe było jej zatwierdzenie w drodze Referendum. W 2019 roku przypadnie okrągła 30 rocznica odzyskania wolności, a to byłby idealny moment na rozpoczęcie procesu odnowy państwa, zapoczątkowanego zwycięstwem wyborczym Opozycji. Proponuję 30 zasad nowego państwa na 30-lecie wolności. Tak powinna powstać V Rzeczpospolita Polska.

Pora najwyższa zrozumieć, że nie da się inaczej pokonać Kaczyńskiego.

 

Good night and good luck.

 

Pisane w dniach 18-27.12.2017 roku.

 

 

 

Ważne: nasze strony wykorzystują pliki cookies. Używamy informacji zapisanych za pomocą cookies i podobnych technologii m.in. w celach reklamowych i statystycznych oraz w celu dostosowania naszych serwisów do indywidualnych potrzeb użytkowników. mogą też stosować je współpracujący z nami reklamodawcy, firmy badawcze oraz dostawcy aplikacji multimedialnych. W programie służącym do obsługi internetu można zmienić ustawienia dotyczące cookies. Korzystanie z naszych serwisów internetowych bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zapisane w pamięci urządzenia.

Akceptuję