Opowieść o podziale nadwyżki – recenzja książki „Ludowa historia Polski” Adama Leszczyńskiego :)

„Ludowa historia Polski” Adama Leszczyńskiego to najbardziej wyczekiwana polska książka ostatnich lat. Lewicowi inteligenci spodziewali się po niej, że – śladem „Ludowej historii Stanów Zjednoczonych” Howarda Zinna – dostarczy argumentów przeciw nacjonalistycznej tromtadracji. Te oczekiwania niekoniecznie zostaną spełnione, choć dzieło Leszczyńskiego ma duże szanse wejść do kanonu polskiej historiografii, ładnie łącząc narracyjną sprawność publicysty z rzetelnością warsztatu habilitowanego historyka.

Akademicki rygoryzm (2060 przypisów na 672 stronach) jest jednak tożsamy powściągliwości, co sprawia, że w „Ludowej historii Polski” nie znajdziemy gotowych ripost na urzędowe bajania o dawnej wielkości. Nie ma także – to akurat na szczęście – ludomanii. Leszczyński nie wmawia czytelnikowi, że cierpienie uszlachetnia, a doświadczenie biedy i dyskryminacji dają moralną przewagę. Wprost przeciwnie: zastrzega, że „Ludzie żyjący w nędzy i stanie porównywanym chętnie przez współczesnych do niewolnictwa (a taki był przypadek chłopów polskich) bywali okrutni i brutalni, nie tylko w momentach, w których się buntowali, ale także wobec siebie nawzajem. … Pamiętać należy także, że szlachta i inteligencja polska wydały w ostatnich stuleciach całe szeregi ludzi szlachetnych i prawych, którzy bezinteresownie i z poświęceniem działali na rzecz prawdziwie demokratycznej Rzeczypospolitej.”

Pokazawszy, że dotychczasowe polskie dziejopisarstwo skupiało się na działaniach i losach elit, Leszczyński skupia się na tym, co działo się – jak to określa – z siedmioma czy ośmioma dziesiątymi populacji Rzeczypospolitej przez dziewięć dziesiątych jej istnienia. Wypełnia w ten sposób lukę, z którą nie uporała się nawet historiografia czasów PRL (jej pierwsza dekada upłynęła na topornym wciskaniu buntów chłopskich w marksistowski schemat walki klas, by w trzech kolejnych wrócić w dawne nacjonalistyczne koryto), ale wątpliwe, by otworzył w ten sposób nowy nurt badawczy. Kryterium ilościowe (udział badanej grupy w ogóle ludności pomnożony przez czas trwania) wydaje się obiektywne, a przez to słuszne, ale nie przesądza o tym, czym powinni zajmować się historycy i o czym chcą czytać ich odbiorcy. Dzieje polskiej pańszczyzny są mniej więcej tak samo monotonne, jak opis życia Homo Sapiens w okresie przed wynalezieniem rolnictwa. O ile jednak epoka preagrarna jest ciekawie i konkluzywnie opisana przez Yuvala Harariego w „Sapiens. Krótka historia ludzkości” (stanowi tam około jednej szóstej książki), to trzy kluczowe rozdziały „Ludowej Historii Polski” zajmują blisko połowę tekstu, ale nie wyczerpują tematu niedoli polskich chłopów. Cytowanych źródeł jest mnóstwo i, mimo iż z reguły pisane są z pozycji panów, nie pozostawiają wątpliwości co do brutalnej i opresyjnej natury systemu. Jego geneza pozostaje jednak niewyjaśniona. Rok 1520 Leszczyński przyjmuje za cezurę pomiędzy względnie pomyślną dla chłopów epoką kolonizacji – przyzwoitych obszarowo nadań ziemi, pisemnych umów i umiarkowanego wymiaru pańszczyzny – a okresem „przykręcania śruby”, który miał trwać następne ćwierć tysiąclecia. Nie odpowiada jednak na pytanie, co pozwoliło szlachcie przysłowiową śrubę przykręcić. Słabnąca władza królewska? Nieurodzaje zmuszające chłopów do zadłużania się u panów by przeżyć kolejne przednówki? Eksplozja demograficzna zmieniająca rynek siły roboczej na niekorzyść pracowników? Wzrost popytu na zboże w zachodniej Europie, nagle wzbogaconej zrabowanymi w Ameryce złotem i srebrem? Każda z powyższych hipotez brzmi prawdopodobnie, żadna nie zostaje jednak poddana dyskusji. W rezultacie, pańszczyzna jawi się jako dopust boży, a nie wynik wytłumaczalnych społecznych, ekonomicznych i politycznych procesów.

Nowatorska periodyzacja jest niewątpliwym atutem „Ludowej historii Polski”. Epokę kolonizacji (Melioratione terre, dosł. poprawianie ziemi) poprzedza w niej powolne, trwające ponad trzysta lat (od X do XIII wieku) zawiązywanie się struktury społecznej. Czarny okres przykręcania śruby kończy się po przeszło dwóch stuleciach, w roku 1768, kiedy zabicie włościanina przez jego pana na nowo staje się przestępstwem. Koniec niewoli nadejdzie jednak dopiero w 1864, wraz z carskim ukazem znoszącym pańszczyznę w Kongresówce. Następne osiemdziesiąt lat – w tym dwie wojny światowe i II RP – to czas „kapitalizmu na peryferiach”, zakończony radykalną reformą rolną w roku 1944 i wygnaniem ziemian. Polsce Ludowej poświęcono w „Ludowej historii Polski” zaledwie 47 stron, opisując ją jako czas „wyzysku w imieniu partii”. Można by się spodziewać, że następną cezurę stanowić będzie rok 1988 i początek wolnorynkowych reform rządu Rakowskiego. Niestety, mimo iż nawiązania do III RP pojawiają się w książce parokrotnie, Leszczyński nie podejmuje się jej systematycznego opisu – choć z wymowy rozdziału o PRL można wnioskować, że do transformacji stosunek ma raczej pozytywny.

Pobieżność przedostatniego rozdziału i zupełny brak rozdziału ostatniego nie są jedynym rozczarowaniem. Mimo odrzucenia kanonicznej periodyzacji z latami 1138, 1370, 1569, 1795 i 1918 jako kamieniami milowymi, Leszczyński pozostaje wierny związanej z nią geografii: ziemiom ukrainnym poświęca więcej uwagi niż Mazowszu, o Śląsku zapomina w XVI wieku, Pomorze (z wyjątkiem Gdańska) w ogóle pomija. A w wieku XIX skupia się na zaborach rosyjskim i austriackim, mimo iż większość obszaru obecnej Polski znajdowała się wówczas w granicach Rzeszy. Podejście takie jest zrozumiałe w historii szlachecko-inteligenckiej, która działa się w Warszawie i Krakowie, ale przede wszystkim w modrzewiowych dworkach obecnej Białorusi, w krzemienieckim liceum i na uniwersytetach Lwowa i Wilna. Polski lud był gdzie indziej: z małymi i z reguły późnymi wyjątkami na zachód od Bugu i wcale niekoniecznie w granicach Rzeczypospolitej – również na Śląsku, Pomorzu (Leszczyński pobieżnie wspomina, że zachodnia część tej krainy rządzona była z Kopenhagi), Warmii i Mazurach. Był – aż powoli, gdzieś w połowie XIX wieku – zniknął. W jaki sposób do tego doszło, czytelnik „Ludowej historii” się nie dowie. Może tylko spekulować o emancypacyjnej sile pruskich rządów prawa i przypomnieć sobie marksowską uwagę, że proletariusze nie mają ojczyzny. O ile jednak Leszczyński bardzo szczegółowo wyjaśnia, co kryje się za lakonicznym stwierdzeniem szkolnych podręczników, że „dola chłopa pańszczyźnianego pogorszyła się”, o tyle na temat drugiej dyżurnej zbitki, „Śląsk i Pomorze wynarodowiły się” – milczy.

Paradoksalnie, najciekawsze fragmenty „Ludowej historii Polski” to te, w których lud schodzi na drugi plan, a na planie pierwszym rozgrywa się polityczny spór pomiędzy PPS a narodową demokracją. Socjalizm, co warto przypomnieć, był pierwszy. Endecja narodziła się w kontrze do niego i zadziwiająco szybko, w ciągu mniej niż dekady (1899-1907) zdobyła pozycję dominującą. Leszczyński nie wyjaśnia tego zjawiska, które zasługuje na głębsze zastanowienie. To, że baza społeczna socjalistów była mniejsza niż nacjonalistów – bo robotników było o wiele mniej niż chłopów i drobnomieszczaństwa – to fakt, lecz tylko część wytłumaczenia. To, że endecy w przeciwieństwie do socjalistów mogli liczyć na wsparcie kościoła, stanie się faktem dopiero w latach 20.: w ostatniej dekadzie zaborów na równi z socjalistami byli przez kler potępiani za modernizm, a w wyborach do Dumy wystąpili, z sukcesem tak dużym, że wymazał konkurenta z kart historii – przeciw Akcji Katolickiej. Również antysemityzm wydaje się wyjaśnieniem anachronicznym, w większym stopniu tłumaczącym popularność endecji w okresie międzywojennym, niż w pierwszym dwudziestoleciu XX wieku.

W tej sytuacji ciekawym tropem – podsuniętym autorowi tej recenzji przez internetową dyskusję o społecznym i politycznym profilu kolejarzy w II Rzeczpospolitej – jest porównanie pochodzenia klasowego działaczy obydwu stronnictw. Hipoteza, według której mizerne notowania PPS (tak długo, jak odbywały się w miarę uczciwe wybory, otrzymywała nie więcej niż 15% głosów) wynikały z tego, że gros jej polityków stanowili inteligenci jest niezwykle atrakcyjna. Nie tylko dlatego, że można ją uznać za zapowiedź późniejszych cierpień Unii Demokratycznej oraz, ostatnio, Partii Razem. Jej główny urok wynika z tego, że obrazowo pokazuje peryferyjność kraju, w którym z braku robotników socjalizm musieli zmajstrować zdeklasowani feudałowie. Wychowani na romantycznym kulcie nieudanych powstań byli bardziej zainteresowani rewolucyjnym, niż równościowym i emancypacyjnym aspektem socjalizmu. W rezultacie, w kluczowych letnich tygodniach 1914 roku, kiedy socjaliści w Niemczech (Haase) i Francji (Jaurès) usiłowali zorganizować strajk generalny by zapobiec wybuchowi wojny, polski socjalista Piłsudski przebierał nogami by w tej wojnie wziąć udział.

W porównaniu do inteligenckiej (a więc „pańskiej”) PPS i jej górnolotnych haseł, narodowi demokraci mocno trzymali się realiów, okazywali respekt dla istniejących hierarchii (straszenie rewolucją pozwoliło im szybko dogadać się z klerem i ziemiaństwem) i dzięki temu lepiej trafiali w ludowe gusta. W tej sytuacji dawnym socjalistom pozostało wziąć władzę siłą – co zrobili w maju 1926 – a następnie upodobnić się do przeciwnika: pogodzić z tradycyjnymi elitami (w październiku tego samego roku Piłsudski złożył spektakularną wizytę w Nieświeżu, zamku książąt Radziwiłłów) i odpuścić reformę rolną. Nie odpuścili etatyzmu, przez co zdobycie państwowej posady (choćby jako konduktor w pociągu lub zawiadowca stacji) było najbardziej prawdopodobnym sposobem zapewnienia sobie życiowego komfortu. Choć wcale niekoniecznie wynikało to z socjalistycznych doświadczeń formacyjnych sanatorów: także przed rozbiorami państwowa synekura (m.in. w wojsku) stanowiła de facto jedyną społecznie akceptowalną drogę awansu. Ekstrakcja nadwyżki za pomocą sprawowanej władzy jest raczej normą niż wyjątkiem w skali ludzkości, ale zarówno w pierwszej jak i w drugiej Rzeczypospolitej mechanizm ten był wyjątkowo silny. III RP w obecnym wydaniu – ze spółkami skarbu państwa obsadzanymi „swoimi ludźmi”, próbami wypychania prywatnych właścicieli z rynku i obsesją tworzenia „narodowych czempionów” zmierza w tym samym kierunku. Tak oto PiS dokonało syntezy obydwu nurtów konkurujących o władzę w pierwszej połowie XX wieku. Doszło do władzy jak endecy, afirmując ludową zaściankowość, niechęć do zewnętrznego świata i reprezentujących go miejskich inteligentów. Rządzi zaś jak piłsudczycy: wielbi coraz bardziej sklerotycznego wodza, ogranicza możliwość działalności opozycji, wierzy we własną absurdalną propagandę i równie głupią zasadę „chcieć – to móc”. Naprzeciw tej anachronicznej kwintesencji nacjonalizmu stoi nowoczesna i postnarodowa większość, ciągle niezdolna dokonać politycznej artykulacji swoich interesów.

Wróćmy do „Ludowej historii Polski”. O ile nie dziwi, że nie ma w niej ani pół słowa o bitwach pod Orszą i Pskowem, wojnach z Turkami, rokoszu Zebrzydowskiego i innych elitarnych kaprysach, o tyle sposób potraktowania drugiej wojny światowej zaskakuje. Mało jest przypadków bardziej radykalnej zmiany społecznej niż ta, która zaszła w Polsce w latach 1939-45. Zniknięcie całych klas społecznych (Żydzi wymordowani w 90%, burżuazja i ziemiaństwo pozbawione majątków i znaczenia), przemieszczenie i przemieszanie milionów ludzi w wyniku zmiany granic i zburzenia stolicy, a na koniec tego kataklizmu instalacja zupełnie nowej władzy, ideologii i systemu gospodarczego – w książce opisane są pobieżnie, niemalże za pomocą dygresji i przypisów. Tylko reformie rolnej autor poświęcił trochę więcej miejsca, głównie dlatego, że przypieczętowała ostateczny koniec pańszczyzny. Czytelnicy, którzy liczyli na systematyczny opis tego, co Andrzej Leder nazwał w swoim słynnym kulturoznawczym eseju „prześnioną rewolucją”, srodze się zawiodą.

Trudno ocenić, czy to przemilczenie wynika z braku czasu (jeśli książka ma mieć dobre wyniki sprzedaży, musi trafić do księgarń między połową listopada a połową grudnia, tak by mogła stać się gwiazdkowym prezentem), zmęczeniem autora (udokumentowanie kilkuset lat pańszczyzny wymagało wprost heroicznej kwerendy w archiwach), czy też z niechęci do zrażenia lewicowego czytelnika. Choć Leszczyński nie wypowiada tego wprost, to wymowa ostatniego rozdziału „Ludowej historii Polski” podważa ulubiony – i w zasadzie ostatni – argument obrońców PRL. Z tego co pisze, wynika bowiem, że awans społeczny milionów chłopskich i robotniczych dzieci w latach 50. i 60. nie był żadnym wielkim osiągnięciem komunizmu, lecz naturalną konsekwencją tego, że w czasie wojny zginęła duża część kadry zarządzającej i specjalistów. To dzięki temu możliwe były spektakularne powojenne kariery (autor opisuje je na przykładzie własnego dziadka, urodzonego w latach 20. w chłopskiej rodzinie), ale w połowie lat 60. Ścieżki awansu zaczęły zarastać i emancypacyjna siła realnego socjalizmu okazała się mniejsza niż kapitalizmu. Jeśli zaś chodzi o samych chłopów i robotnice, to w ujęciu Leszczyńskiego wojna nie zmieniła zasadniczo stosunków społecznych, bo partia zajęła miejsce prywatnych wyzyskiwaczy.

„Ludową historię Polski” kończy „esej o metodzie”, w którym Leszczyński stara się bronić historii jako dyscypliny naukowej, rządzącej się regułami niezależnymi od bieżącej polityki. Jest to próba szlachetna, ale niestety mało przekonująca. Jeśli istnieją jakiekolwiek prawa (lub chociaż prawidłowości) rządzące ludzkim zachowaniem, są one psychologicznej lub ewentualnie socjologicznej natury. Prawa historyczne nie istnieją, a historyk jest nie tyle naukowcem, co rzemieślnikiem. Gall Anonim pracował na zlecenie Krzywoustego. Szesnastowieczni bajarze o Sarmatach i Wandalach jako protoplastach polskiej szlachty dawali jej usprawiedliwienie, by zwiększyć chłopom wymiar pańszczyzny i nie czuć z tego powodu moralnego dyskomfortu. Wydane w latach 1877-78 „Dzieje Polski w zarysie” Michała Bobrzyńskiego dowodziły nieuchronności habsburskiego panowania w Galicji (której namiestnikiem miał zostać w końcu sam Bobrzyński). Obecnie inny krakowski historyk, Andrzej Nowak, pisze – ku zgrozie Leszczyńskiego – inną historię Polski, trzymającą się obficie w ostatnich latach sponsorowanego nacjonalistyczno-mesjańskiego kanonu. Jak zgrabnie ujął to Michael Mann, każda epoka ma takie idee, jakich potrzebuje. Wśród nich – potrzebną w danym momencie opowieść o historii. Nie inaczej jest z „Ludową historią Polski”: z chłopów jesteśmy, o chłopach czytać chcemy.

 

Człowiek „panem przyrody”? – z prof. Andrzejem Elżanowskim rozmawia Marcin Łubiński :)

Marcin Łubiński: Człowiek nazywa się „panem przyrody”, wielu przedstawicieli naszego gatunku sądzi, że poprzez lata ewolucji staliśmy się najdoskonalszym ze zwierząt – niektórzy obrażają się nawet za porównanie człowieka do zwierzęcia. Czy słusznie? Niektóre małpy człekokształtne potrafią opanować język migowy, słonie potrafią zasłaniać źródła wody przed innymi zwierzętami, by nie wypiły im wody, niektóre ptaki i ssaki używają narzędzi by wyciągać insekty z gniazd. Co tak naprawdę nas różni?

Prof. Andrzej Elżanowski: Wyróżnia nas skuteczne stosowanie liniowego myślenia przyczynowego, które w połączeniu z werbalnym przekazem zapewnia ludzkim grupom sprawczość generującą cywilizację z jej wszystkimi skutkami dla planety i biosfery ujmowanymi pod hasłem antropocenu. Przeciętnie inteligentnym ludziom (co nie znaczy wszystkim uznawanym za psychiatrycznie normalnych) myślenie to wystarcza (w miarę dostępnej wiedzy) do dobierania odpowiednich środków do osiągnięcia celów, tak jak szympansom i krukowatym do zrobienia narzędzia w celu wydobycia owadów, tylko w bardziej złożonych kontekstach. Przewaga istot z gatunku Homo sapiens nad istotami z dwóch gatunków rodzaju Pan (bonobo i szympansy) polega głównie na tym, że dzięki mowie ludzkie grupy kumulują wynalazki dokonywane przez elitę najlepszych. Przewaga ta może być tylko sprawą stopnia, zwłaszcza że rozrzut ludzkiej inteligencji jest ogromny (częściowo w wyniku osłabienia działania doboru naturalnego), ale przewaga ludzi jako zbiorowości jest oczywista: ludzie stworzyli cywilizację czyli w ontologii Karla Poppera świat III. 

To, co nie tylko nie jest oczywiste, ale jawnie fałszywe, to wnioskowanie z tej przewagi o prawie do eksploatowania wszystkich innych i całego świata we własnym interesie. Przekonanie o takim prawie jest często popełnianym (zwłaszcza przez biologów) banalnym błędem wnioskowania o tym, co być powinno, z tego co jest. Logiczna dyskusja z nielogicznymi twierdzeniami jest trudna, więc takich zwykle zadowolonych z siebie mądrali-naukowców należy zapytać, czy wobec tego gotowi są poddać się bolesnym, śmiertelnym eksperymentom, jeżeli na Ziemię przybędą kosmici o znacznie wyższym poziomie inteligencji i cywilizacji (których pomysłowa grupa filozofów nazwała superionami). 

Wiele osób usprawiedliwiając człowieka powołuje się na to, że „zwierzęta nie myślą”, czy wręcz „nie czują” – jak wygląda ten proces u zwierząt? Czy aż tak się od nich różnimy? A może jednak mamy więcej wspólnego niż chcielibyśmy przyznać? Są udokumentowane przypadki tego, że zwierzęta ratowały człowieka – a więc przedstawiciela innego gatunku. Zdawać się może, że nieraz posiadają więcej empatii od nas.

Jak to uzmysłowiła światu w 2012 r. Deklaracja z Cambdridge o świadomości, nie ma wątpliwości co do umysłowości, a zatem podmiotowości ssaków i ptaków, a więc, tragicznie, właśnie tych, które ludzie masowo i bezwzględnie eksploatują. Ale w obecnym naukowym rozumieniu zwierząt jako Metazoa (czy Animalia przy włączeniu niektórych jednokomórkowców) należy do nich dużo organizmów, które na pewno nie myślą, bo nie mają czym, np. parzydełkowce (stułbie, meduzy i korale) mające tylko rozproszone sieci neuronów. U większość typów (phyla) składających się na Metazoa zwoje głowowe (nazywane mózgiem) włączają tylko odpowiednie, czasem bardzo złożone odruchy. Według obecnej wiedzy myślenie, a więc umysł, powstało ewolucyjnie na pewno tylko u kręgowców, zapewne u głowonogów (wśród mięczaków) oraz być może u niektórych stawonogów (zwłaszcza skorupiaków). Zatem obecne naukowe pojęcie zwierząt nie ma sensu jako kategoria etyczna i fatalnie obciąża stosunek ludzi do ssaków, ptaków i innych podmiotów pozaludzkich, bo jako zwierzęta wpadają one do samej kategorii co stułbie, tasiemce czy komary. Pilnie potrzebny jest nowy aparat pojęciowy i nowy język do wypracowania rozumnego i etycznego stosunku do świata i innych organizmów. Punktem wyjścia powinna być ontologia stworzona wspólnie przez Karla Poppera i wybitnego neurobiologa noblisty Johna Eccles’a (odkrywcy synapsy), która przeprowadza fundamentalny podział na „świat 1”, przedmiotów zarówno żywych, jak i nieożywionych i na „świat 2”, podmiotów, do którego należy świadomość (niektórych) zwierząt i ludzi. Niestety ontologia ta została zignorowana w wyniku biologicznej ignorancji filozofów i filozoficznej (etycznej) ignorancji biologów. A przecież podział na życie przedmiotowe i podmiotowe wyznacza domenę zastosowań etyki i powinien stać się fundamentem bioetyki.

To, co łączy nas najsilniej z innymi myślącymi zwierzętami i co ma bezpośrednie znacznie etyczne, to negatywne i pozytywne doznania, generowane przez te same (homologiczne) skupienia neuronów (tzw. jądra) w mózgu, ujmowane łącznie pod nazwami układu limbicznego i układu nagrody. W odróżnieniu od części odpowiedzialnych za funkcje czysto poznawcze, układy te są bardzo konserwatywne – znany neurobiolog Kent C. Berridge zauważył, że nie widzi jakościowej różnicy między szczegółowo poznanymi substratami doznań szczurów i ludzi. Wspólne doznania przekładają się na wspólne potrzeby, a wspólne potrzeby na wspólne wartości. Większość potrzeb w piramidzie Maslowa (łącznie z potrzebą bezpieczeństwa) dzielimy ze wszystkimi ssakami i ptakami, a tylko te szczytowe (samorealizacja etc.) są ograniczone są do podmiotów osobowych, do których należą szympansy oraz delfiny, słonie i niektóre ptaki (zwłaszcza krukowate).

Mózgowe generatory doznań mogą również reagować na doznania innych osobników powodując współodczuwanie, co w psychologii opisywane jest jako empatia, a przynajmniej jej kluczowy element. Niektóre niektóre ssaki, szczególnie słonie i niektóre walenie, mają wysoko rozwiniętą empatię. Pomagają sobie nawzajem, a nawet osobnikom innego gatunku. Były przypadki, gdy słonie wyciągały z bagna młodego nosorożca. Z pomocy innym gatunkom – choćby ludziom – znane są delfiny. Natomiast u większości naczelnych empatia jest słabo rozwinięta. Pojawia się dopiero u człowiekowatych, ale działa tylko w obrębie własnej grupy – wojny między grupami szympansów są równie bezwzględne jak między Tutsi i Hutu i nie ma empatii dla zabijanych do zjedzenia gerez albo nadziewanych na ostre patyki galago. Wygląda na to świat, że byłby dużo lepszy gdyby cywilizację stworzyły delfiny lub słonie.

Wysoko rozwinięta empatia działa również u szczurów, ale – tak jak u hominidów – tylko w obrębie własnej grupy: w układzie eksperymentalnym szczury otwierały pudełka, w których uwięzieni byli ich towarzysze, a jeżeli w jednym pudełku był szczur, a w drugim czekolada, to otwierały obydwa pudełka i dzieliły się czekoladą. U myszy stwierdzono, że obserwacja towarzyszy (ale nie obcych myszy) w bólu uwrażliwia obserwatorów na ból. Zdawałoby się, że odkrycia te powinny przyczynić się do lepszej ochrony zwierząt eksperymentalnych, ale jeżeli ktoś się spodziewał ze tzw. biomedyczna społeczność się tym przejęła i samoograniczyła, to znaczy, że nie zna norm moralnych reakcji naszego gatunku.

Może się zdawać, że „najlepiej rozwinięty gatunek” będzie lepiej dbał o swoich braci mniejszych oraz o planetę. Jednak wciąż dopuszczamy się nieuzasadnionego mordu na innych gatunkach, czy wręcz hodujemy je na rzeź (zazwyczaj w skandalicznych warunkach). Co pańskim zdaniem za to odpowiada? Czy przez tysiąclecia zatraciliśmy wrażliwość? 

Zdawać się tak może i powinno osobie zdolnej do refleksji etycznej, ale większość ludzi jest do tego niezdolna i przyjmuje mniej lub bardziej bezkrytycznie zastaną moralność. Wykazały to badania (ostatnio głównie Johna C. Gibbsa i współautorów) rozwoju moralnego ludzi w najróżniejszych społecznościach miejskich i wiejskich, potwierdzające długo ignorowane (jako niepoprawne politycznie) badania Lawrence Kohlberga. A w tradycyjnej moralności zwierzęta są po to, żeby je eksploatować – polski Kościół pilnuje tego zła z szatańską zajadłością, ostatnio może nawet bardziej niż tzw. moralności seksualnej (może dlatego, że wielu księży kompensuje brak normalnego seksu zabijaniem zwierząt na polowaniach, czyli „orgazmem przy strzale”).

Wrażliwości nie zatraciliśmy, bo jej nigdy w skali gatunku nie mieliśmy. Wywodzimy się od okrutnych małp, jakimi byli 5-6 mln lat temu ostatni wspólni przodkowie rodzajów Homo i Pan. Potwierdza to rozpowszechnienie okrucieństwa (rozumianego jako czerpanie przyjemności z zadawania cierpienia) zarówno wśród szympansów, jak i ludzi obojga płci i każdego wieku, a więc od dzieci począwszy. Najprawdopodobniej pierwotną funkcją okrucieństwa (wyjaśniającą jego powstanie) było wzmocnienie motywacji do polowania i zabijania zdobyczy. Przed wynalezieniem broni palnej do unieruchomienia i zabicia zwierząt niezbędne były okrutne podstępy, jak podcinanie ścięgien tylnych nóg słoni, chwytanie w doły, które jest do tej pory stosowane w Afryce, czy paraliżowanie zatrutymi strzałami, które dotąd prowadzi do spustoszenia w lasach Amazonii. Brutalne dobijanie ofiar, zwłaszcza dużych jak słonie, hipopotamy czy bawoły, powoduje wielkie podniecenie (opisywane jako „pain-blood-death complex”) i jest okazją do gratisowego znęcania się w postaci odcinania uszu, warg i genitaliów. 

Odkąd sięgają zapisy historyczne, wrażliwość na los zwierząt co najwyżej zdarzała się wśród intelektualnych elit (Grecji i Rzymu) oraz wśród najbardziej empatycznych kobiet, wysyłanych właśnie za to na stosy przez obżerających się mięsem inkwizytorów. Okrucieństwo związane z obżarstwem doprowadziło w VII-VIII w n.e. do udomowienia królików przez mnichów, którzy w czasie postu objadali się płodami i noworodkami króliczymi i w tym celu zabijali i rozcinali ciężarne samice.

Polscy myśliwi powołują się wciąż na „tradycję”, uznają za swojego patrona św. Huberta, który był myśliwym, jednak jak wiemy, po objawieniu porzucił ten proceder i nigdy nie zabił już żadnej istoty. Czy jako etyk sądzi pan, że religia czy kultura mogą służyć usprawiedliwianiu zabijania niewinnych istot? 

To, że organizacja dedykowana zabawie w zabijanie przywłaszcza sobie jakiegoś świętego do symbolicznej poprawy wizerunku, jest zrozumiałe i – jak widać – politycznie skuteczne. Po upadku PZPR organizacja potrzebowała nowego politycznego wsparcia i znalazła je w Kościele. Natomiast to, że zarówno katoliccy jak i protestanccy duchowni polują, jest kompromitacją etyki chrześcijańskiej, w której wartości mają pochodzić od Boga i nie przedostają się „poniżej” poziomu człowieka, przez co etyka chrześcijańska najwyraźniej nie może uznać samoistnej (immanentnej) wartości życia i (negatywnej) wartości cierpienia zwierząt. Nawet skądinąd postępowy papież Franciszek, który w Krakowie w 2016 r. przewodniczył Światowym Dniom Młodzieży poświęconym cierpieniu i miłosierdziu, nie zająknął się o morzu cierpienia zwierząt, a przecież takie jedno papieskie słowo uczyniłoby morze dobra! Oczywiście red. Hołownia i inni wrażliwi ludzie, którzy jakimś sposobem łączą dobroć z wiarą w przyjmującego krwawe ofiary wspólnego Boga ze Starego Testamentu, zapewne powiedzą, że ich etyka chrześcijańska szanuje zwierzęta. Tylko że etyka religijna powinna być oceniana na podstawie jej rzeczywistego działania, a nie osobistych czy elitarnych interpretacji, co najdobitniej pokazuje rozziew między ezoterycznymi interpretacjami a krwawą brutalnością islamu. W samych założeniach komunizmu też nie ma nieszczęść i zbrodni, do których doprowadził.   

Traktując pana pytania dosłownie odpowiadam przekornie, że niestety mogą, skoro usprawiedliwiają. Polujący parafianie czują się moralnie usprawiedliwieni przez polującego proboszcza, bo przecież nie można od każdego wymagać zdolności do samodzielnego etycznego  myślenia – większość ludzi jest do tego po prostu niezdolna. Tym większa jest wina i odpowiedzialność Kościoła za traktowanie zwierząt, zwłaszcza na wsi, i tym pilniejsza potrzeba rozdziału Kościoła od państwa oraz religii od prawa. Najbardziej dramatycznie ta potrzeba zaznaczyła się przy okazji zakazu uboju rytualnego, historycznego triumfu etyki nad zabobonem, zniweczonego przez byłego prezesa Trybunału Konstytucyjnego Andrzeja Rzeplińskiego, który po ogłoszeniu wyroku wygłosił homilię o pierwszeństwie religii nad etyką i dostał za to od Kościoła zasłużoną nagrodę. Przeciwko zakazowi od początku był i jest Jan Krzysztof Ardanowski, obecny minister rolnictwa, bo ubój rytualny należy do porządku biblijnego. Jak widać polskie zacofanie na tle religijnym jest ponadpartyjne.

Jak wiemy, w Polsce nadal dozwolone jest rytualne zabijanie zwierząt – a więc zazwyczaj bez znieczulenia, ogłuszenia, tak by w pełni odczuwały ból. Zdaje się więc, że prawo z jednej strony chroni zwierzęta, a z drugiej dopuszcza ich cierpienie. Skąd bierze się ten paradoks? 

W tym wypadku z przerostu i nadużycia doktryny praw człowieka, które jak wiadomo powstały jako prawa negatywne do niebycia prześladowanym przez opresyjne reżimy. A teraz właśnie te prawa są regularnie przywoływane przez różne grupy interesów dla uzasadnienia znęcania się nad jednostkami z innych gatunków. Nadużycie to uwypukla znaną skądinąd fundamentalną słabość doktryny praw człowieka: oto po mileniach postępu społecznego i moralnego polegającego na likwidowaniu przywilejów nabywanych przez urodzenie, ludzie przyznali sobie przyrodzone prawo do dręczenia nie-ludzi! Parę lat temu biedni, uciemiężeni myśliwi poskarżyli się do Rzecznika Praw Obywatelskich o naruszenie ich praw w związku z zakazem tresowania psów myśliwskich na żywych zwierzętach. Bardzo zawiodłem się na panu Bodnarze, który przekazał to z wnioskiem do Trybunału Konstytucyjnego.

Wszelkie badania (i zdrowy rozsądek) dowodzą, że ubój przez podrzynanie szyi powoduje nieporównanie więcej cierpienia niż prawidłowo przeprowadzony ubój konwencjonalny przy pomocy aparatu bolcowego. Jest to przedśmiertna męczarnia zadawana świadomie przytomnemu zwierzęciu, które zabijamy dla własnych korzyści. Etycznie jest to kwintesencja zła i dlatego jest to co do zasady zabronione przez obowiązujące w Polsce bezpośrednio Rozporządzenie Rady (WE) nr 1099/2009 z dnia 24 września 2009 r. w sprawie ochrony zwierząt podczas ich uśmiercania, które dopuszcza uśmiercanie wyłącznie po uprzednim ogłuszeniu, ale dopuszcza wyjątek „w przypadku zwierząt poddawanych ubojowi według szczególnych metod wymaganych przez obrzędy religijne” respektując „wolność wyznania i prawo do uzewnętrzniania religii lub przekonań poprzez uprawianie kultu, nauczanie, praktykowanie i uczestniczenie w obrzędach, co zapisano w art. 10 Karty praw podstawowych Unii Europejskiej”. Wyjątek ten jest wynikiem lobbowania przez organizacje żydowskie, którzy torują drogę mniej wpływowym uzułmanom (na zasadzie „jak oni mają prawo to dlaczego nie my”). W efekcie w większości krajów UE łącznie z Polską ten „wyjątek” stosowany jest na masową skalę do dochodowego eksportu do Izraela i krajów muzułmańskich. Zakaz podrzynania bez uprzedniego ogłuszenia obecnie obowiązuje tylko w Belgii, Danii, Szwecji, Słowenii a poza UE w Islandii, Norwegii i (od XIX w.) w Szwajcarii. W Finlandii obowiązuje ogłuszenie jednocześnie z podcięciem, a w Austrii, Słowacji, Estonii, Łotwie i Grecji ogłuszenie zaraz podcięciu. W Polsce po 5 latach rządów PiS panuje masowe zarzynanie żywcem bez żadnych ograniczeń, również w klatkach obrotowych uznanych za szczególnie okrutne.

Konflikt interesów widzimy w rolnictwie, z jednej strony resort rolnictwa odpowiada za produkcję, a więc także produkcję zwierzęcą, a z drugiej strony pozwala na okrucieństwo względem zwierząt. 

Tak, ten konflikt interesów jest przekleństwem ochrony zwierząt, która nie będzie działać dopóki nadzór nad Ustawą o ochronie zwierząt nie zostanie wyprowadzony z resortu rolnictwa i powierzony Ministerstwu Spraw Wewnętrznych, czyli resortowi, który był odpowiedzialny za ochronę zwierząt w II RP. Humanitarna ochrona zwierząt dotyczy moralności publicznej, bezpieczeństwa i porządku publicznego, a nie produkcji żywności. 

Często podnoszony przez myśliwych jest konflikt pomiędzy zwierzętami dzikimi a rolnikami, którym niszczą uprawy. Jednak ze statystyk wiemy, że takich przypadków jest bardzo mało, a jednak wciąż priorytetowo „chroniony” jest człowiek. W końcu to my odbieramy im siedliska naturalne zmuszając poniekąd do „podjadania” tego, co znajdą na polach. Jak można rozwiązać ten problem w pańskiej opinii?

Ten problem silniej zaznacza się tylko lokalnie i według mojej wiedzy jest rozdymany przez to, że niektórzy rolnicy wolą kasować odszkodowania niż trudzić się zbiorami upraw i dlatego chętnie oprawiają kukurydzę na polu graniczącym z lasem. Jestem przekonany, że problem ten dotyczący głównie dzików, jest do rozwiązania lub radykalnego złagodzenia. 

Abstrahując od bieżących problemów z ASF, myśliwi nie powinni polować na dziki w lasach, gdzie są one bardzo pożyteczne, lecz systematycznie przepędzać je z pól. Dziki są bardzo inteligentne i szybko nauczyły by się, również międzypokoleniowo przez przewodzące grupom lochy, gdzie jest bezpiecznie, a gdzie nie. Co nie znaczy, że nie weszłyby w kukurydze graniczącą z lasem. Dlatego potrzebna jest też pewna regulacją rozmieszczenia lub grodzenia upraw i wypłacanie odszkodowań pod warunkiem jej przestrzegania.

Jeśli mówimy o rolnictwie – co z dzikami? Władze zdają się nie widzieć, że te zwierzęta stanowią ważne ogniwo w łańcuchu ekosystemu, całą odpowiedzialność za powstanie epidemii ASF zrzuca się na zwierzęta, ministerstwo proponuje masowe odstrzały, mimo iż istnieją dowody na to, że to ludzie niestosujący się do wymogów ministerialnych i podstawowych środków higieny roznosili epidemię po całej Polsce. Niestety zwierzęta wciąż giną, a myśliwi zacierają ręce. Jak można temu przeciwdziałać? 

Nie wiem. Próbowaliśmy wspólnie z ekologami populacji ssaków z Instytutu Biologii Ssaków PAN i dostaliśmy nóż w plecy od Komisji Europejskiej, która zawiesiła etykę i zignorowała naukę na żądanie producentów wieprzowiny. To jest kolejny probierz rzeczywistego statusu zwierząt w UE, która wbrew szczytnym deklaracjom o dobrostanie zwierząt, jako wartości wspólnotowej, dotąd nie zapobiegła piekielnym transportom żywych krów na Bliski Wschód, gdzie po gehennie podróży zwierzęta są żywcem podrzynane, często po brutalnym traktowaniu, związaniu czy podwieszeniu.

Wybijanie dzikich zwierząt dla ochrony hodowli przed patogenami nasila się i będzie coraz częstsze, rolnicy będą domagać się wybicia wszystkiego, co rusza się poza zagrodą, a rządy krajowe (szczególnie obecny rząd polski) są ich politycznymi zakładnikami. Zło produkcji zwierzęcej eskaluje poza hodowle, a wszyscy obywatele UE to ostatecznie współfinansują poprzez podatki, których jakaś część trafia na gigantyczne dopłaty dla rolników. Dlatego wydaje mi się, że pozostaje tylko długofalowe przeciwdziałanie w Parlamencie Europejskim.

Chciałbym zapytać jeszcze o sprawę stada krów z Deszczna.  Jak zakończyła się walka o ich życie? Pierwotnie państwo żądało ich śmierci z powodów zaniedbań właściciela.  Mimo że krowy żyły wolne i szczęśliwe, chciano je uśmiercić w imię zasad i prawa, które nie przewiduje wyjątków. Jak wiem, Polskie Towarzystwo Etyczne pracowało nad tym, aby zapewnić im godne życie. Jak skończyła się sprawa?

Tragicznie dla wielu z nich i smutno dla pozostałych i to mimo niebywałej gotowości (przed wyborami jesienią 2019) do wsparcia ze strony rządu, która nie została wykorzystana, ponieważ stado samowolnie przejęła lokalna awanturnicza grupka (nawet nie zarejestrowana w KRS) nazywająca się Biurem Ochrony Zwierząt, skłócona z większością innych organizacji i ewidentnie nie mająca środków na rozwiązanie tej super-trudnej sprawy. Następnie grupa ta porzuciła stado w stanie zbliżonym do tego, za jaki został skazany jego poprzedni właściciel, ale nadal jej szefowa odmawiała wydania pod opiekę chorych, kulawych krów, a w końcu, również samowolnie, wbrew woli wielu darczyńców, przekazała je ludziom o złej reputacji. W grudniu nowy „opiekun” zorganizował brutalne pędzenie (samochodem!) ciężarnych krów i matek z małymi cielętami i trzymał pomieszane chaotycznie zwierzęta w kojcach. A następnie ich transport, najpierw pod osłoną lubuskiej policji, która chroniła nielegalną akcję również przed Inspekcją Transportu Drogowego (!), a później pod osłoną nocy, kiedy Inspekcja już nie pracuje. Transport ten spowodował tragiczną śmierć wielu zwierząt i stado wylądowało w takich warunkach, że ostatnio nawet Powiatowa Lekarz Weterynarii zawnioskowała o interwencyjny odbiór tych zwierząt. Jako przewodniczący Polskiego Towarzystwa Etycznego złożyłem ostatnio wniosek do Prokuratury Krajowej o objęcie nadzorem dochodzenia, które trwa już bez żadnego skutku od końca 2019 r.

Skompromitował się wójt gminy Deszczno, przynajmniej jeden lokalny weterynarz wystawiający jawnie fałszywe świadectwa, a przede wszystkim lokalny wymiar sprawiedliwości i organy ścigania. Oprócz mało budującego obrazu Polski powiatowej, w tle tej tragedii straszy też obłęd prywatyzacyjny w III RP, obejmujący wyprzedawanie polskiej przyrody – gdyby rezerwat Santockie Zakole, w którym od lat żyło stado i w którym wypas jest pożądany dla zachowania siedlisk ptaków, nie został sprzedany lokalnemu chłopu, to byłaby duża szansa na pozostawienie w nim pod opieką społeczną tego stada – z pożytkiem dla wszystkich. 

Jeśli miałby pan wskazać kierunek, w którym możemy iść, aby lepiej chronić prawa zwierząt i lepiej z nimi koegzystować, co by to było? Czy mogłaby to być lepsza edukacja? Jeśli tak, jak miałaby wyglądać i gdzie powinna się odbywać? 

W teorii oczywiście tak – dzieci w szkołach podstawowych i młodzież w szkołach średnich powinni otrzymywać na lekcjach biologii dobrze już utrwaloną widzę o psychice tzn. zdolnościach poznawczych i doznaniowości i jej mózgowych generatorach u ssaków i ptaków, a na lekcjach etyki o rzeczywistych źródłach wartości podmiotowych i imperatywie ich poszanowania, bo przecież są to nasze wspólne wartości. Brzmi to trochę utopijnie i przynajmniej w polskiej rzeczywistości takie jest, bo w demokracji to ostatecznie społeczeństwo (a nie jak dawniej oświecony monarcha) decyduje o profilu nauczania i treściach programowych poprzez demokratyczny wybór rządu o określonym profilu światopoglądowym. Dlatego apele o edukację (które zresztą kończą dyskusję o większości problemów) wydają mi się raczej oddelegowaniem niż rozwiązaniem problemu, który polega na uzyskaniu dostatecznego poparcia dla znacznych zmian w powszechnej edukacji.

Pokładam pewną nadzieję w środowisku akademickim, które w tej sprawie może mieć znaczący głos. Środowisko to, obecnie w sprawach dotyczących zwierząt zdominowanie przez dobrze finansowanych biomedyków, opowiada się głównie po stronie eksploatatorów zwierząt, co prowadzi do coraz wyraźniejszego dysonansu z konsekwentnie ewolucyjnym, darwinowskim światopoglądem części przyrodników. Dlatego zarysowuje się podział, któremu sprzyja otrzeźwienie humanistyki zwane posthumanizmem, a szczególnie szeroko podejmowane na świecie human-animal studies, które angażują biologów w nowe spojrzenie na niektóre Metazoa jako pozaludzkie podmioty. Takie spojrzenie na zwierzęta wnosi też duża część studiującej młodzieży, nawet jeżeli jest ono z pasją tępione przez większość kadry tzw. „nauk o życiu” szafujących śmiercią i cierpieniem – na szczęście część tej młodzieży nie da się całkiem zdemoralizować i sama staje się kadrą.


Prof. dr hab. Andrzej Elżanowski, zoolog i bioetyk, wykłada na Wydziale Artes Liberales Uniwersytetu Warszawskiego i działa jako Przewodniczący Polskiego Towarzystwa Etycznego. Były stypendysta Smithsonian Institution i US National Research Council. Autor licznych, szeroko cytowanych prac naukowych, od lat działa na polu humanitarnej ochrony zwierząt, zwłaszcza doświadczalnych. Od 1983 wegetarianin, od 2013 weganin.

Dlaczego podpisałem apel: powstrzymajmy mowę nienawiści :)

Pisze ten tekst w reakcji na głosy osób nam ideowo bliskich, które kwestionują zasadność naszego listu, ewentualnie źle w moim rozumieniu spraw go interpretują. List można przeczytać TUTAJ.

Kiedy w dramatyczny poniedziałkowy dzień idea listu pojawiła się w dyskusjach w naszym środowisku  – moją pierwszą reakcją było stwierdzenie – to jest moralnie słusznie, ale przecież nic tym nie osiągniemy, to będzie przysłowiowe „wołanie na puszczy”.  W środku  byłem też rozdarty. Bo czytam kolejne podsumowania hejtu, który latami wylewał się „z prawicy” i symetryzm czy dystans w naturalnym odruchu wydają mi się niesprawiedliwe. Historia pokazuje, że słowa mają znaczenie, do jakich tragedii mogą doprowadzić i nie możemy w ich obliczu milczeć. Zło trzeba wskazywać.

Ale sytuacja w której wszyscy jesteśmy jest bardziej skomplikowana.

Czasem ktoś musi mówić o tym co jest moralne i może scalać, nawet jeśli będzie to gest, który wzbudzi tylko uśmiech niektórych naszych cynicznych przeciwników. Istnieją tragiczne momenty, które powinny skłaniać do głębszej i dalszej refleksji niż bieżąca walka polityczna. Pytanie jest straszliwie poważne – czy można zrobić cokolwiek aby ten samonakręcający się seans nienawiści zatrzymać? Bo zmierzamy do pewnej katastrofy. Przecież na prawicy nie wszyscy ludzie są tacy, możemy się różnić ale chyba łączy nas to, że nie chcemy wojny domowej. Jak do nich wyciągnąć rękę? Takie momenty trzeba wykorzystać aby spojrzeć czy po drugiej stronie nie ma przynajmniej grupy osób, która rozumie potrzebę opamiętania się. W długiej perspektywie walka na śmierć i życie dwóch politycznych plemion w Polsce o podobnej liczebności  zniszczy nasze państwo.

Apel o przebaczenie nie oznacza wycofania się ze swoich wartości. Apel o przebaczenie nie oznacza przyzwolenia na zło – jest moralnym wyciągnięciem ręki do przeciwnika, z wiarą że może się zmienić i opamiętać. W liście jest też jasno pokreślone, że przepraszamy za nasze winy (czyli naszego obozu politycznego) – ale nie uznajemy że prawda leży po środku. W liście dobitnie apelujemy, że ze złem hejtu i nienawiści trzeba zacząć poważnie walczyć.

Przebaczenie i pojednanie było podstawą budowy III RP i historycznie wielkiego sukcesu naszego państwa. A umówmy się, że winy komunistów były jednak znacząco większe niż PiS.

Wiele osób porównuje zabójstwo Adamowicza do zabójstwa Narutowicza i  w ogóle atmosferę tego co się dzieje do początku lat 20stych. Nie ma prostych analogii, jest XXI wiek, zupełnie zmieniła się geopolityczna rzeczywistość, jesteśmy w Unii – ale coś jest na rzeczy. Porównanie idei i mowy nienawiści endecji (przemówienia Strońskiego o Narutowiczu) – jako żywo przypomina dziś język części prawicy czy partii rządzącej. W oczywisty sposób w tamtym czasie stałbym przy Narutowiczu i tamtej stronie. Pamiętajmy jednak co stało się dalej. W pewnym uproszczeniu Piłsudski, aby bronić „naszych wartości”, w reakcji na m.in. całą endecką ideologie doprowadza do zamachu majowego. Przekracza w słusznej sprawie rubikon – agresji i rozwiązania niedemokratycznego. To moment z którego nie można się już wycofać i potem sanacja zachowuje się wciąż gorzej łącznie z Berezą Kartuską, ściganiem Witosa czy Sikorskiego. To wszystko działo się ze względną sympatią czy przyzwoleniem ze strony tzw. liberalnych elit. Mimo, że sanacja zaczęła używać realnie metod nienawiści, o których wcześniej wobec innych grup mówiła endecja.

Nienawiść niestety naturalnie rodzi nienawiść nawet wśród dobrych ludzi. Dlatego tak ważne jest aby dziś w środowiskach opozycyjnych mówić o humanizmie i miłości. Musimy wygrać z PiS – ale nie może ogarnąć nas atawistyczna chęć zemsty. Jeśli wojna polsko polska – będzie się dalej brutalnie rozwijać, miejsca na idee liberalne będzie coraz mniej, również jeśli w brutalny sposób wygra nasz obóz. W naturalny sposób będziemy mieli za jakiś czas do czynienia z jeszcze brutalniejszą recydywą spadkobierców Kaczyńskiego.

Pamiętajcie też o tym jaką rolę pełni takie środowisko jak Liberté! My nie wygrywamy wyborów, my nie jesteśmy politykami. Naszą rolę jest promocja wartości, idei liberalnych, promowanie postaw i moralności, dbałość o dobro państwa polskiego w perspektywie wieloletniej. Musimy mobilizować zwolenników naszej wizji świata, ale nie możemy dehumanizować naszego rywala.

Jest też zasadnicze krótkofalowe pytanie polityczne, na które nie widzę prostej odpowiedzi. Ale jednak. To co się stało w Gdańsku jest kulminacyjnym bodźcem mobilizującym do działania i uczestnictwa wyborach liberalną część wyborów. Terrorystyczne zabójstwo  prezydenta nas reprezentującego i zamach na tak naprawdę najważniejszą instytucję III RP jaką jest  idea WOŚP. Tej mobilizacji nie da się w 2019 roku zatrzymać. Co jest politycznym ratunkiem dla Kaczyńskiego? Czy dalsza eskalacja konfliktu czy atmosfera pojednania, która jemu odbiera legitymizacje do rozprawy z III RP i politycznego istnienia? Szczególnie gdy mobilizacji wyborców liberalnych i tak nic już nie powstrzyma?

Pewnie macie rację Wy wszyscy drodzy krytycy i pragmatycy, że takie myślenie dziś o pojednaniu jest straszliwe naiwne i tak nic nie przyniesie. Udowodnił to wczoraj swoją demonstracją Kaczyński. Być może jesteśmy bezradni. Ale nawet jeśli wszystko wskazuje na to, że w krótkiej perspektywie macie rację – to nie wolno akceptować nam determinizmu. To droga do pewnej katastrofy. Jeśli nie wiadomo co robić, trzeba zachowywać się przyzwoicie i wskazywać co powinno być moralną drogą. Nawet jeśli nie widzimy szans na powodzenie. To jedyna iskra nadziei.

Dlaczego Amerykanie dokonali takiej samej wolty jak Polacy :)

Pod koniec roku 2014, pracując jako główny ekonomista jednego z polskich banków, objeżdżałem Polskę i spotykałem się z przedsiębiorcami, opowiadając im o sytuacji gospodarczej kraju w ramach promocji instytucji, w której pracowałem (większość bankowych ekonomistów wykonuje takie też zadania). Na jednym ze slajdów prezentacji pokazałem bardzo ciekawy, jak mi się wydawało, wykres. Otóż badania nastrojów społecznych, prowadzone przez miesięcznie przez CBOS od początku transformacji, wykazały, że pod koniec 2014 roku po raz pierwszy od 25 lat (!) więcej niż 50 proc. Polaków uważała, że ich rodzinom żyje się dobrze. Uznałem, że jest to symptomatyczny przejaw ożywienia gospodarczego. Był to jednak element prezentacji, przy którym publiczność najczęściej … wybuchała śmiechem. Ktoś nawet raz spytał: „pracuje Pan dla rządu?”.

Slajd był uczciwy. Większość badań społecznych pokazuje, że ludzie odczuwają wyraźną poprawę sytuacji materialnej. Badania GUS, Diagnoza Społeczna profesora Janusza Czaplińskiego, badania TNS (dziś Kantar). Na to nałożyć można dziesiątki wskaźników ekonomicznych, które wskazują na bardzo wyraźny wzrost dochodów i konsumpcji Polaków nie tylko w ostatnich latach, ale i dwóch dekadach. Do poziomu życia przeciętnego Europejczyka wciąż bardzo wiele nam brakuje, ale w procesach gospodarczych liczą się zmiany a nie poziomy – ludzie biedniejsi z rosnącymi dochodami powinni czuć się lepiej niż ludzie zamożniejsi ze spadającymi dochodami. Doświadczenie kontaktów z polskimi przedsiębiorcami uczy, że narzekanie to ich cecha wrodzona, wyniesiona pewnie z czasów, kiedy prowadzenie firmy było jak obóz survivalowy. Tak też zinterpretowałem ich reakcję w roku 2014.

Nadszedł rok 2015, który zmienił nie tylko scenę polityczną, ale zmusił do zadania nowych pytań o sytuację Polaków. Wybory parlamentarne i prezydenckie przyniosły nie tyle zmianę władzy, co były objawem kontestacji systemu – nie tylko przez młodych i przez mieszkańców małych miasteczek, ale przez ogromną rzeszę ludności. Dlaczego Polacy masowo opowiedzieli się za siłami politycznymi, które w dość radykalny sposób odcinały się od systemu, który dał im poprawę warunków życia? Czy przeceniamy osiągnięcia III RP? A może są jakieś inne czynniki? Dyskusja wybuchła i trwa do dziś, ale prawdę mówiąc dopiero rok 2016 pozwolił w pełni ją rozwinąć. Okazało się bowiem, że bardzo podobne zjawiska polityczne, co w Polsce, występują w krajach zachodnich, a głównie w Stanach Zjednoczonych. I tam też uważni obserwatorzy zadają sobie bardzo podobne pytanie: skąd taki bunt?

Bez potraktowania lat 2015 i 2016 łącznie, bez spojrzenia na przemiany polityczne globalnie, nie da się zrozumieć wydarzeń nad Wisłą.

Porównanie Polski i Stanów Zjednoczonych to bardzo pouczające ćwiczenie. Konserwatywna rewolta polityczna w obu krajach ma przecież bardzo podobne oblicze: jest agresywnie nastawiona do dotychczasowych elit, bardzo podejrzliwa wobec innych krajów, nastawiona niechętnie do obcych, mająca silne wsparcie mediów religijnych itd. itp. Skąd te podobieństwa? Przecież Polska i Stany Zjednoczone to kraje o zupełnie odmiennych cechach. I nie chodzi tu nawet o różnicę w poziomie dochodów, kulturze czy historii politycznej, które były obecne od dawna. Chodzi raczej o przemiany społeczne, które teoretycznie mogą mieć wpływ na wstrząsy polityczne. W USA spada tempo rozwoju gospodarczego, zanika klasa średnia, wyraźnie rosną nierówności dochodowe, odradzają się napięcia rasowe i klasowe, państwo nie potrafi wykonać wielu swoich podstawowych funkcji (np. zadbania o infrastrukturę). W Polsce tymczasem tempo rozwoju jest relatywnie szybkie, klasa średnia rośnie w siłę, napięć etnicznych brak mimo masowego napływu Ukraińców, nastroje społeczne – jak wspomniałem na początku – są bardzo dobre, kraj dokonał wręcz skoku cywilizacyjnego w wielu dziedzinach, jak np. infrastruktura. To, że w USA doszło do rewolty wyborców, można bardzo łatwo wyjaśni oznaki tej rewolty było zresztą widać od dawna. To, że w Polsce doszło do rewolty, wyjaśnić jest znacznie trudniej.

Podobieństwo przemian politycznych w Polsce i USA zmusza do poszukiwania takich przyczyn rewolty, które byłyby wspólne dla obu krajów. Ja dostrzegam trzy takie przyczyny, którym nadać można globalny status. Po pierwsze, rozczarowanie kapitalizmem. Po drugie, rewolucja w mediach i sposobach komunikacji. Po trzecie, naturalny bunt pokoleniowy. Nie pretenduję do nadania moim wnioskom waloru czegokolwiek więcej niż luźnych hipotez.

Zacznijmy od rozczarowania kapitalizmem. Zarysowałem powyżej dość cukierkowy obraz polskiej gospodarki, jakby nie było w niej ciemnych plam. Daleko mi do opinii Rafała Wosia, autora książki „Dziecięca choroba liberalizmu”, który twierdzi, że polska transformacja to była dla ludzi hekatomba. Jestem przekonany, że transformacja była wielkim sukcesem. Ale nasza wiedza o skutkach transformacji jest na tyle niepełna, że nie dostrzegliśmy kilku trendów o dużym potencjale politycznym. Przede wszystkim, chodzi o wzrost nierówności. Badania GUS pokazują, że nierówności – mierzone np. wskaźnikiem GINI – w ostatnich dwóch dekadach w Polsce malały. To była dominująca interpretacja we wszystkich mainstreamowych mediach. Jednak w ostatnich miesiącach zaczęły pojawiać się nowe badania oparte na dużo szerszych niż dotychczas zbiorach danych, które wskazują, że nierówności dochodowe w Polsce istotnie się zwiększają. Zwykłe badania statystyczne nie wyłapywały jak szybko rosną dochody najzamożniejszych Polaków, co udało się badaniom opartym o zeznania podatkowe. I tak według badań statystycznych, udział 5 proc. najzamożniejszych obywateli w ogólnym dochodzie krajowym spadł w latach 2006-2013 z ok. 25 do ok. 21 proc., a według badań opartych o zeznania podatkowe – wzrósł z ok. 25 do ok. 28 proc. Nie można dać się zwieść pozorom, że to tylko kilka punktów procentowych różnicy. Te kilka punktów może odzwierciedlać bardzo istotne trendy społeczne, które dotychczas pozostawały poza radarem ekonomistów. W Polsce występuje ten same trend, co w wielu krajach zachodnich i powoduje podobne reakcje ludzi.

Rozczarowanie kapitalizmem to jednak zjawisko znacznie szersze niż tylko frustracje wynikające z rosnących nierówności. To także erozja mitu o ostatecznym zwycięstwie kapitalizmu nad innymi systemami, będąca wynikiem kryzysu finansowego oraz – co istotne – bezprecedensowej ekspansji Chin. Hipotezę, że ekspansja Chin mogła podważyć globalną wiarę w przewagę kapitalizmu postawił niedawno amerykański ekonomista Tyler Cowen w felietonie dla Bloomberga, a ja mogę nieskromnie dodać, że to samo napisałem trzy miesiące wcześniej w „Dzienniku”. Ścieżka jaką ta erozja przedostała się do Polski jest bardzo prosta do zarysowania. Jednym z głównych propagatorów idei, że państwo powinno istotnie wspierać rynek w tworzeniu mechanizmów rozwojowych, jest chiński ekonomista Justin Yfu-Lin, do niedawna główny ekonomista Banku Światowego. Jednym z jego wiernych uczniów jest zaś Mateusz Morawiecki, obecny wicepremier i główny strateg gospodarczy PiS. Zresztą, główni stratedzy PO, jak Jan Rostowski czy Jan Krzysztof Bielecki, zaczęli w późnym etapie rządów tej partii wyznawać podobne idee.

Jednak rozczarowanie kapitalizmem to za mało by wyjaśnić podobieństwa w przemianach politycznych między USA a Polską. Drugim ważnym czynnikiem jest rewolucja w mediach, a szczególnie powstanie mediów społecznościowych. W ciągu kilku lat media przestały praktycznie pełnić rolę sita filtrującego informacje, do wyborców zaczęły docierać komunikaty, z którymi wcześniej na szerszą skalę się nie spotykali. Ten kanał komunikacji najszybciej wykorzystały siły opozycyjne wobec partii mainstreamowych, często niszowe. Marcin Kędryna, doradca prezydenta Andrzeja Dudy, bardzo trafnie, choć trochę przypadkowo, ujął to zjawisko, mówiąc w rozmowie dziennikarzem „Tygodnika Podhalańskiego”: „Myśmy wygrali te wybory dzięki pilnowaniu Internetu”. Dokładnie to samo wydarzyło się w USA. Badanie naukowców z Oxfordu pokazało, że boty (sztuczne profile w mediach społecznościowych) Donalda Trumpa były pięciokrotnie bardziej aktywne od analogicznych systemów wykorzystywanych przez sztab Hillary Clinton.

Warto zwrócić uwagę, że największą siłą polityczną, która skutecznie wykorzystała Internet do swoich celów, jest Rosja. Kraj, któremu dwa lata temu powszechnie wróżono gospodarczą marginalizację, okazał się potęgą w dziedzinie jak najbardziej nowoczesnej – cyberwojnie. Od zwykłego trollingu internetowego, po cyfrową inwigilację, Rosji udało się rzucić na front starcia z zachodem potężne narzędzia wpływu. Amerykańscy czy niemieccy politycy otwarcie i głośnio mówią o cybernetycznym zagrożeniu ze strony Rosji. U nas jakoś o tym ciszej w przestrzeni publicznej, ale nie można mieć najmniejszych wątpliwości, że Rosjanie penetrują Polskę dużo łatwiej niż kraje zachodnie i osiągają swoje cele znacznie skuteczniej.

Ostatni czynnik, który łączy rewolty w Polsce i USA jest najbardziej banalny, ale w moim przekonaniu niesłusznie pomijany. To zwykła rebelia pokoleniowa. Systemy polityczne często przechodzą wstrząsy co 20-30 lat, ponieważ nowe pokolenie kontestuje zastany porządek, szukając w ten sposób dla siebie miejsca. Chodzi zarówno o miejsca na scenie politycznej, jak też nowe miejsce w przestrzeni ideowej.

W Polsce rebelia pokoleniowa jest widoczna gołym okiem. To młodzi ludzie poparli Pawła Kukiza, który stał się młotem pneumatycznym rozwalającym establishmentową skałę. PiS wszedł w szczeliny, które wyrąbał Kukiz. Wiele sondaży pokazuje, że młodzież w Polsce przechyliła się w poglądach mocno na prawo, dając wsparcie rewolcie politycznej. Liberalni publicyści widzą w tym efekty konserwatywnej edukacji i zbyt dużej roli kościoła w wychowaniu, ale moim skromnym zdaniem powody leżą gdzie indziej. Każde pokolenie ma swój bunt, a bunt zawsze kieruje swe ostrze przeciw mainstreamowi. Dziś mainstream jest centro-lewicowy, więc bunt ma oblicze konserwatywne. Tylko tyle i aż tyle.

W USA zmiana pokoleniowa jest trudniejsza do uchwycenia, bo przecież młodzi ludzie głosowali raczej na Hillary Clinton, a samego Donalda Trumpa trudno uznać za przejaw jakiejkolwiek świeżości (w przeciwieństwie do Kukiza). Ale pozory mylą. Młodzi ludzie popierali przede wszystkim, i to w ogromnej większości, Berniego Sandersa, który przegrał z Clinton w prawyborach. Sanders był uosobieniem głębokiej zmiany, związanej zresztą z rosnącym rozczarowaniem kapitalizmem, której chcieli młodzi ludzie. Clinton poparli z przymusu, a i tak zagłosowało na nią dużo mniej młodych niż na Baracka Obamę w 2008 czy 2012 roku.  Co więcej, wśród białych młodych wygrał Trump, a jego młodzi wyborcy oceniali go znacznie lepiej niż wyborcy Clinton ich kandydatkę.

Można się cieszy, że dzisiejsze wstrząsy polityczne przybierają na razie relatywnie łagodną formę. Bunty, rebelie, zmiany w systemach gospodarczych w przeszłości przynosiły dużo poważniejsze konsekwencje niż to co obserwujemy dziś w Polsce czy Stanach Zjednoczonych. To nie jest rewolucja ludzi, którzy nie mają nic do stracenia – tylko tych, którzy chcą, żeby było inaczej niż było. A to nie jest paliwo na wielką zmianę.

Ignacy Morawski, założyciel SpotData, platformy wizualizacji i analizy danych; w przeszłości ekonomista WestLB i Polskiego Banku Przedsiębiorczości, wielokrotnie wyróżniany w rankingach prognoz makroekonomicznych przez Narodowy Bank Polski czy dziennik Parkiet; publikuje felietony w Dzienniku Gazecie Prawnej oraz miesięczniku Bank; karierę rozpoczynał jako dziennikarz ekonomiczny Rzeczpospolitej.

Ciapaci, kozojebcy i terroryści. Islamofobia w Polsce :)

Realne problemy z integracją imigrantów i ich potomków w Europie Zachodniej, krwawe zamachy fundamentalistów, niekontrolowany napływ uchodźców, postkolonialne poczucie wyższości dawnych imperiów to realne czynniki, które mogą sprawiać, że w krajach takich jak Francja, Wielka Brytania czy Niemcy poglądy islamofobiczne, choć godne pożałowania, mogą być w jakimś stopniu zrozumiałe. Skąd jednak islamofobia w Polsce, gdzie nie ma potrzeby tworzenia ideologii obronnej przed islamem?

15 Newsha Tavakolian, Listen (Imaginary CD Covers), 2011W Polsce nie może być mowy o zagrożeniu ekonomicznym czy kulturowym ze strony islamu, niezależnie od percepcji społecznych tego problemu. Nie tylko ze względu na znikomą liczebność tej grupy, lecz także z uwagi na jej dobrą integrację. Katarzyna Górak-Sosnowska pisze o islamofobii platonicznej – istniejącej przy braku bezpośrednich doświadczeń z muzułmanami, a na marginesie odnotowuje, że islamofobia nie jest w Polsce statystycznie odnotowywana z braku danych1.

Polska wytworzyła własny mit „Polski jagiellońskiej”, następnie Kresów, który służył uwiarygodnianiu polskiej ekspansji, a potem pretensji na wschodzie – tam, gdzie etniczni Polacy znajdowali się w mniejszości. Przedrozbiorowa Rzeczpospolita Obojga Narodów, będąca wyobrażonym punktem odniesienia, mogłaby być zaklasyfikowana zarówno do świata Wschodu, jak i Zachodu. Polska wobec własnego Orientu, tj. Kresów, występowała z innych pozycji niż Zachód wobec kolonii. Polska, kolonizując wschód, jednocześnie się nim stawała w stopniu, jaki był niemożliwy dla potęg morskich, takich jak Wielka Brytania czy Francja, w stosunku do Afryki Północnej, Bliskiego Wschodu czy Indii. Polonizacja Rusinów oznaczała też inkulturację Rzeczpospolitej pierwiastkami orientalnymi. Wilno i Lwów stanowiły realne przestrzenie przenikania się Orientu i Okcydentu.

Słynny amerykański politolog Samuel Huntington przeprowadza linię podziału między cywilizacjami na linii oddzielającej katolicyzm od prawosławia (Polska jawi się jako „przedmurze chrześcijaństwa”), ale współczesna Polska placet potwierdzający pełnoprawną przynależność do Zachodu otrzymała w istocie dopiero w roku 2004, przystępując do Unii Europejskiej. Kraje Europy Środkowej zdominowane przez ZSRR wybitny czeski pisarz Milan Kundera opisywał jako „Zachód porwany”. A może Kundera nie miał racji, a Polska to Orient, któremu tymczasowo udało się przyłączyć do Zachodu, do którego – pozbawiona suwerennego rozwoju w czasach kształtowania się nowoczesnych pojęć na kanwie oświecenia – w znacznej mierze nie pasuje?

Muzułmanie w Polsce

Do lat 80. XX w. polscy Tatarzy stanowili większość polskich muzułmanów. W tamtym czasie zaczęły się pojawiać grupy napływowe, przede wszystkim z zaprzyjaźnionych z PRL-em socjalistycznych państw Bliskiego Wschodu. Z czasem, zwłaszcza po roku 1989, pojawili się imigranci ekonomiczni będący w drodze „na Zachód” bądź traktujący Polskę już jako kraj docelowy, a także uchodźcy z Bośni, Iranu, Afganistanu czy Czeczenii2. Do tego doliczyć można około tysiąca konwertytów na islam, co razem daje około 0,1 proc. populacji (30 tys. osób). Według badań CBOS-u z roku 2010 zaledwie 3 proc. Polaków miało kontakt z Arabem, a 1 proc. z Turkiem. Z konieczności obraz muzułmanina jest obrazem medialnym, a nie pochodzącym z bezpośredniego doświadczenia3.

W badaniach GUS-u czy spisie powszechnym wyznawcy islamu nie stanowią wystarczająco dużej próby statystycznej, żeby móc dokładnie oszacować ich liczbę, tym bardziej że wyznawcy tej religii są historycznie skoncentrowani na wschodnich rubieżach obecnej Rzeczpospolitej (polscy Tatarzy). W szacunkach liczebności społeczności muzułmańskiej uwzględnia się członków wspólnot religijnych. Dane GUS-u mówią o wzroście liczby członków sunnickiego związku religijnego Ligi Muzułmańskiej z 208 w 2006 r. do 3800 w 2010 r. W ciągu czterech lat prawie podwoiła się liczba członków Muzułmańskiego Związku Religijnego w RP – polskiego związku muzułmanów hanafickich, z 604 w 2007 r. do 1132 w roku 20114. Centrum Badań nad Uprzedzeniami szacuje, że liczba muzułmanów w Polsce wynosi od około 5 tys. do nawet 65 tys.5. Jak widać, nie są to twarde, ale raczej mocno szacunkowe dane.

Rozważania na temat polskiej islamofobii są szczególne, ponieważ mniejszość muzułmańska w Polsce jest na tyle niewielka, że w zasadzie niedostrzegalna. To tworzenie wizerunku muzułmanina wyobrażonego, ale – jak twierdzi Jean Baudrillard – prawdziwe jest to, co zobaczymy w telewizji, rzeczywistość stała się hologramem samej siebie. Tym, co uwodzi naprawdę, jest rzeczywistość „zredukowana o jeden wymiar mniej”6.

Przejawy islamofobii w badaniach opinii

Mimo że muzułmanie stanowią ułamek procenta populacji Rzeczpospolitej i w przeważającej części są dobrze zintegrowani – nie mieszkają w gettach, najczęściej nie wyróżniają się wyglądem ani ostentacją religijnych praktyk – stosunek Polaków do muzułmanów jest negatywny. 44 proc. Polaków deklaruje niechętny stosunek do muzułmanów, a niespełna jedna czwarta ma wobec nich uczucia pozytywne7. Arabowie od kilku lat znajdują się na końcu rankingu najmniej lubianych narodów razem z Romami (Arabów i muzułmanów się w Polsce ze sobą utożsamia, podobne zjawisko występuje w niemal całej Europie). A „przekonania na temat islamu – pisze Katarzyna Górak-Sosnowska – są nie tylko negatywne, ale także błędne”8.

Badanie w ogólnopolskim panelu badawczym Ariadna – który, jak piszą jego twórcy, „zbiera opinie Polaków na różne tematy dotyczące codziennego życia”9 – z września 2015 r. poświęcone identyfikacji postaw islamofobicznych i próbom ich diagnozy przyniosło kilka ciekawych spostrzeżeń. Panel skonstruowany był z wielu szczegółowych pytań i badał skojarzenia z islamem, muzułmanami, deklarowany stosunek do nich. Obejmował 711 osób. Wydaje się, że to za mała próba, żeby wyciągać daleko idące wnioski z cząstkowych korelacji przy podziale próby na mniejsze grupy (np. jaki stosunek do muzułmanów mają osoby z wyższym wykształceniem zamieszkałe na wsi i oceniające przeciętnie swoją sytuację materialną), powinna natomiast być wystarczająco reprezentatywna na potrzeby ogólnej analizy [Wykres 1].

1

Między 49 a 54 proc. ankietowanych odczuwało zagrożenie – rzeczywiste bądź symboliczne – ze strony muzułmanów (rzeczywiste zagrożenie to możliwość utraty pracy czy mieszkania na rzecz muzułmanina, zagrożenie symboliczne to zagrożenie, jakie stanowi islam dla polskiej kultury; pytano też o poczucie zagrożenia terroryzmem). Większość ankietowanych deklarowała duży dystans społeczny do muzułmanów, przy czym muzułmanki oceniano wyraźnie lepiej niż mężczyzn wyznających islam. Ponad 65 proc. badanych deklarowało, że odczuwałoby dyskomfort w relacjach z muzułmanami, a jedynie 15 proc. – że by go nie odczuwało [patrz: Wykres 2].

2Krytyka islamu korelowała w badaniu z postawami islamofobicznymi. Sugeruje to, że osoby mające najwięcej informacji o islamie zwykle jednocześnie odczuwają wobec niego największą niechęć. Prawdopodobnie jest tak, że niechęć do islamu wyczula na (selektywne) informacje na jego temat. Jednocześnie starsi ankietowani w mniejszym stopniu wyrażali postawy islamofobiczne.

Autorka raportu z badań nie poświęca szczególnej uwagi odpowiedziom na pytanie o postawy ekstremalne wobec muzułmanów. Wprawdzie większość osób sprzeciwia się przemocy fizycznej i podpalaniu meczetów (odpowiednio 10 i 12 proc. nie widziało w tym nic złego), ale to i tak szokujące dane. Co gorsza, wypędzenie z Polski muzułmanów popiera już przeszło 23 proc. (!) ankietowanych. To bardzo wiele wyjaśnia, jeśli chodzi o licytację między partiami o miano najbardziej niechętnej muzułmanom oraz otwarte deklaracje o islamofobii polityków, nawet tych zajmujących najwyższe stanowiska. Trudno sobie wyobrazić podobne deklaracje choćby w stosunku do przedstawicieli narodowości żydowskiej, niemieckiej czy ukraińskiej, choć i tu dokonuje się negatywny przełom.

Większość skojarzeń ankietowanych z islamem można sprowadzić do klisz pt. „religia”, „terroryzm”, „Arabowie”. Polacy nie są też szczególnie wyczuleni na mowę nienawiści wobec muzułmanów i w niewielkim stopniu są skłonni na nią reagować lub jej zakazywać. Badanie „Postrzeganie muzułmanów w Polsce” wskazało, że to młodzi ludzie najczęściej skłonni są do islamofobii, agresji fizycznej wobec muzułmanów; charakteryzuje ich też największa nieufność i dyskomfort w relacjach z muzułmanami. 80 proc. ankietowanych zadeklarowało, że nie ma kontaktu z muzułmaninem, a ponad 60 proc., że nikt z ich rodziny nie zna żadnego muzułmanina11.

Próba badania dokonywanego przez internet przeszacowywała, jak się wydaje, liczbę mieszkańców wsi (37 proc.) oraz korzystanie z internetu (ponad 4 godz. dziennie) w stosunku do średniej. Mimo to nie można lekceważyć ujawnionych w badaniu postaw, zwłaszcza że bardzo wyraźnie zarysowuje się grupa ewidentnie wroga islamowi, gotowa akceptować przemoc zarówno werbalną, jak i fizyczną. Brak styczności osobistej i bazowanie na wizerunkach medialnie zapośredniczonych sugeruje wyraźnie, że to przekazy medialne, a nie bezpośredni kontakt są podstawą budowy określonych postaw. Z drugiej strony brak realnej styczności nie powoduje wcale spadku poczucia zagrożenia ze strony muzułmanów.

Akty fizycznej agresji związane z islamofobią

Rzecznik praw obywatelskich Adam Bodnar podał do wiadomości publicznej informację o przestępstwach pochodzących z nienawiści w przedziale czasowym od 1 stycznia do końca sierpnia 2016 r. W tym okresie wszczęto 493 postępowania przygotowawcze w sprawach o przestępstwa z nienawiści. To o 41 więcej niż w porównywalnym okresie w roku poprzednim (w ogóle, bez względu na przesłankę/cechę osobistą). RPO stwierdza gwałtowny przyrost spraw, w których pokrzywdzonymi były osoby wyznające islam. W roku 2016, we wskazanym okresie, wszczęto aż 116 postępowań przygotowawczych (podczas gdy w 2015 r. było ich 50), a w sprawach dotyczących osób pochodzenia arabskiego takich postępowań podjęto 80 (gdy w roku 2015 odnotowano jedynie 14 takich spraw). Łącznie liczba spraw, w których podmiotami ataków były osoby pochodzenia arabskiego i wyznania muzułmańskiego, wzrosła zatem trzykrotnie (196 we wskazanym okresie w stosunku do 64 rok wcześniej).

Brunatna księga”, czyli zestawienie prasowych informacji o incydentach na tle rasistowskim, szczegółowo wylicza około 30 takich aktów wymierzonych w muzułmanów w ciągu dwóch lat – od kwietnia 2014 r. do kwietnia 2016 r. Te niekompletne materiały pozwalają jednak stwierdzić, z czym muszą się liczyć osoby o „muzułmańskim (zdaniem napastników) wyglądzie”.

Wrocław, 5–6 kwietnia 2014 r. Dwóch Polaków bije do nieprzytomności Marokańczyka, łamiąc mu kości twarzy.

8 Newsha Tavakolian, Ocalanʼs Angels, 2015Wrocław, 1 czerwca 2014 r. Atak na Egipcjanina, wyzywanie od „ciapatych” i „brudasów”, grożenie spaleniem lokalu, uderzenie pięścią w oko.

Kruszyniany, 28–29 czerwca 2014 r. Zdewastowanie tatarskiego cmentarza i meczetu w trakcie trwania ramadanu.

Bydgoszcz, 24 sierpnia 2014 r. Pobicie przez troje ludzi Libańczyka, właściciela lokalu gastronomicznego, i broniącego go policjanta po służbie w cywilu.

Białystok, 7 września 2014 r. Pobicie w autobusie i obrzucenie wyzwiskami dwóch czeczeńskich uchodźców przez dwóch mieszkań́ców miasta.

Zambrów, 13 października 2014 r. Pobicie przez trzech mężczyzn 14-letniego chłopca z Czeczenii na przystanku autobusowym.

Zabrze, 25 stycznia 2015 r. Atak sześciu mężczyzn na dwóch Algierczyków w tramwaju. Gdy napastnicy wsiedli do pojazdu, obrzucili cudzoziemców wyzwiskami: „Śmierdzące Araby”, „Czarnuchy” i „Brudasy, won z Polski”, a następnie użyli wobec nich przemocy fizycznej.

Poznań, 3 listopada 2015 r. Atak z powodów rasistowskich na obywatela Syrii. Napastnicy, trzej mężczyźni, grozili mu śmiercią i obrzucili go obelgami, Syryjczyk musiał być operowany.

Chełm, 11–12 listopada 2015 r. Brutalne pobicie przez zamaskowanego mężczyznę Palestyńczyka zatrudnionego w jednym z lokali gastronomicznych. Poszkodowany relacjonował: „Od razu wskoczył za ladę i zaczął mnie bić po nerkach ogromną pałką. W lokalu byli ludzie, ale nikt nie próbował go powstrzymać”.

Wrocław, 14 listopada 2015 r. Atak czterech mężczyzn na obywatela Egiptu. Sprawcy obrzucili go rasistowskimi wyzwiskami odnoszącymi się do jego koloru skóry i religii (islamu), a jeden z nich uderzył go pięścią w twarz.

Września, 15 listopada 2015 r. Na ulicy Sądowej małżeństwo Hindusów zostało zaatakowane przez mieszkańca miasta, który obrzucił ich rasistowskimi obelgami, a pod adresem mężczyzny krzyknął: „Jesteś Syryjczykiem” i uderzył go w twarz.

Adelsheim (Niemcy), 9 stycznia 2016 r. Próba wdarcia się przez grupę obywateli Polski na teren miejscowego ośrodka dla uchodźców. Napastnicy byli uzbrojeni w noże.

Warszawa, 20 lutego 2016 r. Pobicie z powodów rasistowskich obywatela Chile przez nierozpoznanego mężczyznę w pociągu Kolei Mazowieckich relacji Sochaczew–Warszawa. Napastnik pytał: „A kim ty właściwie jesteś? Arabem?” i bił go po głowie, kopał, uderzył też w twarz butelką i wybił mu ząb.

Łódź, 5 marca 2016 r. Atak dwóch mężczyzn na obywatela Egiptu, wykładowcę Uniwersytetu Łódzkiego w tramwaju linii 3. Mężczyzna został wypchnięty z tramwaju na przystanku kopnięciem w brzuch12.

Przejawy islamofobii w sieci i mediach

Piąty raport Europejskiej Komisji przeciwko Rasizmowi i Nietolerancji (ECRI) na temat Polski stwierdził w roku 2015, że w Polsce narasta problem islamofobii w sieci, zaznaczając obecność portalu agresywnie antymuzułmańskiej Polskiej Ligii Obrony, której celem jest niedopuszczenie do tego, żeby Polska stała się „islamskim kalifatem”13.

Portal naTemat.pl opisał akcję bloga Freikorps Polen, który zestawiał komentarze w polskim internecie na temat uchodźców ze zdjęciami nazistów. Nawet bez tego zabiegu ich wydźwięk jest jednoznacznie rasistowski. „Bydło. Strzelać, póki jeszcze możemy coś zrobić”, „Pobudować komory gazowe na granicach i jazda z ku**ami, a nie przygarniać!!!” albo „Porównanie tych robaków do szlachetnych i pożytecznych zwierząt, jakim jest bydło, jest obraźliwe14. Przejawów nietolerancji było tak wiele, że spółka wydawnicza Agora pod tekstami o uchodźcach na swoich portalach gazeta.pl i wyborcza.pl wyłączyła możliwość ich komentowania15.

Wspomniana „Brunatna księga” opisuje przypadek islamofobicznych, a przy okazji też antysemickich wypowiedzi osób powszechnie znanych. „21 stycznia Mariusz Pudzianowski, zawodnik MMA i właściciel firmy transportowej, zamieścił na swoim profilu na Facebooku następujący komentarz na temat uchodźców, którzy we francuskim porcie Calais z powodu dramatycznej sytuacji bytowej próbowali nielegalnie przedostać się do Wielkiej Brytanii: «Nie mam litości – śmiecie ludzkie! Mnie tam dać! Nie pożałuję bejsbola, zero tolerancji! Ludzie, jaka tolerancja? Ja już nie mam tolerancji dla tych śmieci – co niby nazywają się ludźmi!»”. Pudzianowski wyzwał na Facebooku działaczkę akcji HejtStop Joannę Grabarczyk, która do-

niosła na niego do prokuratury od „judeopolonii”. Poparł go Paweł Kukiz, poseł i lider ugrupowana parlamentarnego Kukiz’15, który o Grabarczyk napisał: „Gdybym był na jej miejscu, to też marzyłbym (marzyłabym) o imigrantach w kontekście sylwestrowej nocy”. Prokuratura sprawę umorzyła [patrz: wykres 3]16.

3Raport firmy Sotrender, badającej trendy w sieciach społecznościowych, wykazał, że profil „Nie dla islamizacji Europy” jest piątym wśród organizacji pozarządowych profilem na Facebooku z 308 tysiącami lajków17.

Pozornie tak „niewinne” z punktu widzenia islamofobii publikacje jak okładka „Newsweeka” z Antonim Macierewiczem w turbanie i podpisem: „Amok. Czy język nienawiści wywoła prawdziwą wojnę?”, która oburzyła nie tylko prawicowych komentatorów, utwierdza negatywny stereotyp muzułmanów18. Turban z tradycyjnego nakrycia głowy, kojarzącego się z beduinami czy historycznymi przedstawieniami muzułmanów, staje się w tym wypadku narzędziem stygmatyzacji nielubianego polityka jako fanatyka.

Skrajnym przypadkiem nietolerancji wobec muzułmanów w mediach głównego nurtu był tekst szefa działu opinii „Rzeczpospolitej” (czyli osoby decydującej o tym, jakie publicystyczne teksty ukazują się na łamach dziennika) – Dominika Zdorta – który wezwał do deportacji polskich Tatarów, którzy mieszkają na tych ziemiach od średniowiecza. Tatarzy jego zdaniem stanowią zagrożenie, ponieważ przez lata nie nawrócili się na chrześcijaństwo, a ich tożsamość opiera się na wierze. Powinny się nimi zainteresować odpowiednie służby i poważnie rozważyć konieczność ich deportacji19.

Zdort rozważał tekst amerykańskiego politologa George’a Friedmana, który sugerował, że konieczna będzie wywózka muzułmanów z Europy. Jak pisał Zdort, pomysł „w praktyce jednak byłby niesłychanie skomplikowany w realizacji. Nawet gdyby – dzięki „współpracy” islamskich terrorystów – udało nam się uciszyć głosy protestu naiwnych wyznawców praw człowieka, to trudno sobie wyobrazić, jak mielibyśmy usunąć z Europy wyznawców islamu”. Zastanawiał się też, w jaki praktyczny sposób można by deportować Tatarów z Polski ze względu na bunty i zdrady tatarskie w przeszłości.

Zdort został skrytykowany także na łamach mediów prawicowych, którym Tatarzy służą jako przykrywka dla ich własnej islamofobii, jednak nie spotkały go ani ostracyzm, ani konsekwencje zawodowe. Co więcej, przez dwa tygodnie jego tekst przeszedł w zasadzie niezauważony. Był to ważny sygnał przesuwania się dopuszczalnych granic debaty na łamach najbardziej opiniotwórczych mediów.

Należy sobie postawić pytanie, czy w Polsce panuje kultura przyzwolenia dla agresji wobec muzułmanów. Trzeba ze smutkiem stwierdzić, że niestety tak. Brakuje uniwersalnego potępienia agresji na osoby o odmiennym wyglądzie (często omyłkowo za Arabów uznawani są np. Latynosi). Liderzy polityczni nie zajmują w tej kwestii jednoznacznych postaw. Akty agresji są przemilczane, mimo że równolegle w sprawie antypolskiej ksenofobii w Wielkiej Brytanii następuje reakcja na najwyższym szczeblu, z niezapowiedzianą wizytą ministrów spraw zagranicznych i wewnętrznych włącznie.

Medialne przedstawienia islamu w Polsce – spór o karykatury proroka Mahometa

Pierwsza poważna debata na temat islamu w obrębie kultury europejskiej odbywała się w Polsce w latach 2005 i 2006 przy okazji publikacji karykatur proroka Mahometa w polskiej prasie, w geście solidarności w związku z groźbami pod adresem duńskiej gazety „Jyllands-Posten”. Autor karykatur, Kurt Westergaard, został we własnym domu zaatakowany przez młodego Somalijczyka i o mało nie zginął20.

Ówczesny redaktor „Rzeczpospolitej” – Grzegorz Gauden – napisał wtedy: „Doszło do najpoważniejszego w ostatnim czasie zderzenia między dwiema wielkimi kulturami. Spór dotyczy fundamentalnych dla nas wartości. Prawa do wolności, w tym swobody wypowiedzi. Zdecydowaliśmy się przedrukować te karykatury, bo całkowicie odrzucamy metody, do których odwołali się islamscy przeciwnicy publikacji. Wolności wypowiedzi trzeba bronić. Także wtedy, kiedy nie zgadzamy się z ich treścią”21.

Premier Danii Anders Fogh Rasmussen mimo gwałtownych protestów na całym świecie i retorsji wymierzonych w jego kraj ze strony niektórych państw muzułmańskich odmówił spotkania z ambasadorami krajów arabskich protestujących przeciwko karykaturom i domagających się potępienia przez rząd ich publikacji, stając na gruncie liberalnego państwa prawa, w którym kontrowersje wokół wolności słowa rozstrzyga niezależny sąd.

Był to pierwszy tak ostry konflikt dotyczący sfery wartości pomiędzy światem zachodnim a islamem, w którym aktywny udział wzięła również Polska. Można uznać, że publikacja karykatur i opowiedzenie się za wolnością słowa było w tamtym kontekście opowiedzeniem się po stronie Zachodu, tym bardziej że świat muzułmański zareagował nie tylko protestami, lecz także zerwaniem stosunków dyplomatycznych (m.in. Irak zerwał stosunki z Danią i Norwegią), bojkotem duńskich towarów i zamieszkami pod placówkami dyplomatycznymi Danii. W pewnym sensie była to próba sił – wystąpienie na pozycjach tradycyjnie zdystansowanych wobec religii ze strony prasy europejskiej, która zastosowała wobec islamu te same kryteria co wobec innych religii, tj. nie zawahała się poddać go krytyce, a nawet wyśmiać. Mniejszość muzułmańska w znacznej mierze nie dopuszcza obrażania ich religii czy drwin z niej. Jak podaje sondaż Instytutu Gallupa, potrzeba ochrony muzułmańskich symboli religijnych i Koranu przed bluźnierstwem w krajach europejskich jest „ważna” lub „bardzo ważna” aż dla 89 proc. ankietowanych [patrz: wykres 4].

4Koncepcja zakresu debaty publicznej i rozdziału religii od państwa okazała się radykalnie inna w koncepcji postoświeceniowej Europy Zachodniej i islamu. Co ciekawe, Polska, która sama nie jest krajem o silnej oświeceniowej i sekularnej tradycji, w tym aspekcie plasowała się gdzieś pomiędzy. Sojusz sił religijnych i państwowych, uznających potrzebę szczególnej ochrony religii przed satyrą czy krzywdzącą ich zdaniem krytyką przeciwko „obozowi oświeceniowemu”, tj. lewicowo-liberalnym zwolennikom wolności słowa stojącej ponad uczuciami religijnymi, w sporze o karykatury był faktem.

Jedynym rządem na świecie, który postanowił przeprosić za publikację karykatur, był rząd Prawa i Sprawiedliwości z premierem Kazimierzem Marcinkiewiczem22. Hierarchia kościelna także jednoznacznie potępiła publikację. Przewodniczący Komitetu ds. Dialogu z Religiami Niechrześcijańskimi bp Tadeusz Pikus napisał w oświadczeniu: „Wolność słowa, która wyśmiewa, raniąc uczucia innych, jest wypaczoną wolnością, a solidaryzowanie się z nią jest źle pojętą solidarnością. Incydent ten potwierdza wątpliwej jakości szkołę dialogu społecznego, międzykulturowego i międzyreligijnego. Przez łamanie prawa człowieka wierzącego, zwłaszcza do należnego mu szacunku, uderza się w jego godność i wprowadza się «dyktaturę relatywizmu»23. Dla polskiej prawicy radykalizm dopuszczalnej w Europie Zachodniej czy USA krytyki prasowej był trudny do przyjęcia. Zakres tolerancji dla radykalnie odmiennych poglądów – niewielki. Polskie prawo penalizujące „obrażanie uczuć religijnych”24 jest odzwierciedleniem takiego stanu rzeczy.

Paradoksalnie większa religijność w wypadku Polaków mogłaby służyć budowaniu pomostów z kwestionującymi zasadność sekularnego prawa wspólnotami muzułmańskimi. Muzułmanów i polskich katolików podejście do „świętości” nie musiałoby koniecznie dzielić, tak jak oddziela zsekularyzowany Zachód od muzułmańskich imigrantów. W USA sojusz różnorodnych wspólnot religijnych (głównie protestanckich i katolickich fundamentalistów) opowiada się m.in. za radykalnym wsparciem dla Izraela, mimo że większość amerykańskich Żydów popiera demokratów. Tzw. „pas biblijny” (Bible Belt), tj. stany w USA, w których większość stanowią chrześcijańscy fundamentaliści, odgrywa bardzo istotną rolę w republikańskich prawyborach prezydenckich; kieruje do Izby Reprezentantów i do Senatu radykalnie konserwatywnych polityków, pokazuje, że możliwe są strategiczne sojusze religijnych fundamentalistów przeciwko sekularnemu państwu, nawet jeśli – jak w wypadku protestantów i katolików – występuje między nimi zadawniony głęboki konflikt (wywodzący się jeszcze z czasów zerwania Anglii z Rzymem).

Benjamin Barber w klasycznej już pracy „Dżihad kontra McŚwiat” opisuje modernizację i sprzeciw wobec niej25. Według niego świat jest areną starcia procesów globalizacji z „dżihadem” definiowanym szeroko, szerzej niż tylko w świecie arabskim, jako sprzeciw wobec nowoczesności, kosmopolityzmu, sekularyzacji. W tych kategoriach polscy religijni czy narodowi fundamentaliści sytuują się blisko swojego wroga, czyli muzułmańskiego fundamentalizmu, stanowią więc lokalną wariację tej samej odpowiedzi na globalny proces. Interpretacja Barbera stawia nas w sytuacji konfrontacji „dwóch dżihadów”. Muzułmański fundamentalizm i europejski nacjonalizm, mimo że wspólnie są wrogie globalizacji, w co najmniej równym stopniu wrogie są także sobie.

Przedstawienia medialne muzułmanów – zamachy w Paryżu i kryzys uchodźczy

6 Newsha Tavakolian, Ocalanʼs Angels, 2015Zagadnienie islamofobii stało się palące w momencie, w którym tematem numer jeden w Unii Europejskiej stał się niekontrolowany napływ uchodźców z Bliskiego Wschodu i Afryki. Kryzys uchodźczy nie sięgnął wprawdzie Polski bezpośrednio, jednak setki tysięcy uchodźców, którzy przedzierali się przez Turcję, Bałkany i południowe Włochy do Niemiec i innych bogatych krajów UE sprawiły, że konieczność rozwiązania problemu stała się istotna dla całej wspólnoty. Propozycja tzw. kwot uchodźców wzbudziła gwałtowny opór krajów dawnego bloku komunistycznego, które nie zostały dotknięte kryzysem, więc nie odczuwały potrzeby stosowania nadzwyczajnych rozwiązań poza tymi dotychczas obowiązującymi (rozporządzenie Dublin II, konwencje genewskie itp.). Obrazy z dworca Keleti w Budapeszcie, z Grecji, z Lampedusy, z otwierających się na uchodźców w bezprecedensowy sposób Niemiec w połączeniu z gorącą dyskusją wokół zgody na przymusowe rozlokowanie uchodźców przez Komisję Europejską (ostatecznie stanęło na nieco ponad 7 tys. osób w Polsce, ale dotychczas nawet nie rozpoczęto relokowania pierwszych uchodźców) we wszystkich krajach UE spowodowały gigantyczną społeczną falę sprzeciwu.

Na kryzys uchodźczy nałożyły się doniesienia o serii zamachów we Francji: w Paryżu na redakcję „Charlie Hebdo”, a następnie 13 listopada w klubie Bataclan i trzech innych miejscach oraz zamachu w Nicei. Każdy z nich wywołał, co zrozumiałe, ogromne poruszenie, falę solidarności z ofiarami, ale też podsycał i tak już bardzo silną niechęć do mniejszości muzułmańskiej. Utożsamienie terrorystów z całą wspólnotą islamu stawało się przyczynkiem do dyskusji o tym, czy muzułmanie w Europie stanowią zagrożenie dla jej wartości. Przytoczone poniżej relacje medialne i komentarze polityków nie pretendują do pełnej medialnej analizy dyskursu, są jednak ilustracją dla bardzo wyraźnej tendencji. Wypowiedzi polityków dominowały na portalach i serwisach informacyjnych, to do nich odnosiły się komentarze ekspertów i publicystów.

Z wyjątkiem niektórych liberalnych mediów i polityków lewicy stanowisko było jednoznaczne: Polska nie zgodzi się na żadnych uchodźców ze względu na zagrożenie, jakie stanowią oni dla bezpieczeństwa jej obywateli. Świeżo zaprzysiężony rząd Beaty Szydło ustami przyszłego sekretarza stanu ds. europejskich Konrada Szymańskieg26o odmówił wykonania nawet tych bardzo ograniczonych zobowiązań rządu Ewy Kopacz, która dopiero postawiona w sytuacji bezalternatywnej zgodziła się na przyjęcie owych 7 tys. uchodźców, a wcześniej głośno protestowała przeciwko próbom wymuszania na Polsce jakichkolwiek tzw. kwot27.

Sprzeciw wobec przyjmowania uchodźców uwiarygadniał generalną linię nowego rządu przeciw „europejskiemu mainstreamowi” i dawał amunicję do walki z wrogiem zarówno wewnętrznym, jak i zewnętrznym. „Musimy dotrzeć do społeczności muzułmańskiej, która nienawidzi tego kontynentu i chce go zniszczyć. Musimy dojść również do lewicowych ruchów politycznych, które z uporem uważają, że należy się w dalszym ciągu otwierać” – mówił minister spraw zagranicznych Witold Waszczykowski w RMF FM. „Słyszę od rana dyskusje tego oszalałego lewactwa, które tłumaczy nam, że absolutnie to państwa zachodnie są winne, to myśmy nie stworzyli warunków do integracji dla tych ludzi. Biczowanie się, iż cała nasza cywilizacja jest ułomna, to ślepa uliczka” – odpowiedział na pytanie, czy zamachy w Paryżu można wiązać z falą uchodźców28.

Każdy zamach powodował, że opinie wcześniej radykalne, jak cytowana poniżej opinia Łukasza Warzechy z wPolityce.pl, zaczęły nadawać ton w głównym nurcie debaty: „[…] [To] oczywiste, że celem fanatyków jest wywołanie konfliktu pomiędzy muzułmanami, mieszkającymi w Europie, a jej rdzennymi mieszkańcami. Dlatego trzeba unikać stosowania odpowiedzialności zbiorowej. Zarazem jednak nie wolno dłużej unikać stwierdzenia podstawowego faktu: że źródłem problemów jest odmienność kulturowa, a pożywką dla fanatyków jest islam w jednej ze swoich, wcale nie najmniej popularnych, postaci. Werbalne potępienie zamachów przez francuską Radę Kultu Muzułmańskiego ma pewne znaczenie, lecz nie zapominajmy, że islam jest religią skrajnie zdecentralizowaną, a organizacje takie, jak rada nie mają żadnej mocy regulacyjnej wobec radykalnych imamów, którzy mogą głosić pochwałę fanatyzmu tuż pod jej nosem. Nawet jeśli wciąż większość żyjących w Europie muzułmanów odcina się od takich aktów (czego w obecnej chwili trudno być pewnym), to w najlepszym przypadku pozostają bierni. Czy gdziekolwiek odbył się masowy muzułmański protest przeciwko islamskiemu terroryzmowi? Czy wiadomo, aby jakakolwiek grupa europejskich muzułmanów efektywnie współdziałała ze służbami na rzecz ujawniania dżihadystów? Nie”29. Nawet fragmenty, w których autor sam sobie zaprzeczał – i to w tym samym akapicie (fragmenty pogrubione) – nie zmieniały podstawowego faktu – tę walkę wygrywali, i to zdecydowanie, przeciwnicy polityki otwartości na uchodźców i radykalni krytycy islamu. Notabene protesty się odbywały, i to masowe30, a informację prowadzącą do poznania tożsamości „mózgu” paryskiej operacji ujawniła policji muzułmanka31, o czym w Polsce w krótkiej notce poinformował niszowy antymuzułmański portal Euroislam.pl32.

W debacie pojawiały się bardziej wyważone eksperckie wypowiedzi. Andrzej Barcikowski, były szef Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, stwierdził, mocno upraszczając, że zamachy biorą się z braku możliwości społecznego awansu muzułmanów w Europie Zachodniej, gdyż dla młodych bezrobotnych wyznawców islamu autorytetami stają się radykalni imamowie33. Sławomir Sierakowski na łamach lewicowej „Krytyki Politycznej” pisał: „Uchodźcy to ofiary, a nie sprawcy terroryzmu”34. Wypowiadali się także eksperci, których interpretacje można by podważać, o czym świadczy ta relacja z portalu popularnego tabloidu: „To dopiero początek! To efekt polityki francuskiej i ich mocarstwowych planów” – mówi o zamachach w Paryżu ekspert ds. stosunków międzynarodowych i znawca kultury islamu dr Wojciech Szewko. Sygnalizuje też, że „istnieją plotki o radykalnych uciekinierach niemieckich, którzy mogli się pojawić w Polsce”35. Znaczenie tych odmiennych od głównego nurtu głosów, a przede wszystkim ich ranga były nieporównywalne z dominującą narracją o „zagrożeniu” ze strony muzułmanów generalnie i uchodźców w szczególności.

Kolejne zamachy stawały się pretekstem do dyskusji, czy model integracji muzułmanów zawiódł. Kwestia kryzysu uchodźczego i dyskusja o przyjmowaniu – na wniosek Brukseli – uchodźców w Polsce uczyniła temat wcześ>niej gorący i emocjonujący, ale wciąż odległy, tematem bliskim. „Zagrożenie” stało się czymś realnym – i trzeba było zareagować. Milczy się o tym, że jedno ma związek z drugim. Założenie, w którego ramach to na muzułmanach czy raczej ich rzecznikach (przeciwnikach stereotypizacji) leży konieczność udowodnienia, że muzułmanie jako całość w Europie Zachodniej nie są rozsadnikiem terroryzmu. W ramach tego przedstawienia każda odmienność – burkini, zasłanianie twarzy, tradycyjna rola kobiety, rytualny ubój zwierząt – przynależą do kategorii wzmacniania stereotypu groźnego obcego.

Miałem okazję występować m.in. z Łukaszem Warzechą w sztandarowym programie „Debata” w TVP, przedstawianym jako poważna dyskusja na temat uchodźców w godzinach najlepszej oglądalności i przyglądać się tej manipulacji od wewnątrz36. W trzeciej części programu żonę opozycjonisty z Tadżykistanu skazanego na 15 lat więzienia w obozie dla uchodźców na warszawskim Targówku przedstawiono jako żonę terrorysty, którego ugrupowanie walczy o ustanowienie kalifatu w Azji Środkowej we współpracy z Al-Kaidą. Partia Islamskiego Odrodzenia Tadżykistanu, o której była mowa w materiale, jest ugrupowaniem opozycyjnym, działającym przez lata w sposób legalny, ostatecznie zdelegalizowaną przez autorytarne władze Tadżykistanu dopiero w roku 2015. Jej działacze, którzy występowali przeciwko terrorystycznym metodom walki, byli prześladowani, torturowani, skazani na wieloletnie wyroki więzienia. Przedstawienie kobiety nieświadomej kontekstu, w jakim zostanie ukazana, jako żony terrorysty ukrywającej się przed wymiarem sprawiedliwości w Polsce było skrajnie nieuczciwą manipulacją narażającą ją na poważne zagrożenie. List do TVP, wysłany przez Ludwikę Włodek, socjolożkę, pisarkę i znawczynię Azji Środkowej pozostał, wedle mojej wiedzy, bez odpowiedzi37.

Poprzedzająca materiał debata była sformułowana w sposób mający wykazać niegotowość – mentalną i praktyczną – Polaków do przyjęcia uchodźców. Kontekst, dla którego ci uchodźcy w ogóle znaleźli się w Europie, został w zasadzie pominięty. Za „eksperta” uchodzi m.in. Miriam Shaded38, walczącą otwarcie z islamem. W ten sposób jako równoważne przedstawia się głosy osób, które mówią o delegalizacji Koranu, i te, które próbują tłumaczyć kontekst, w jakim Unia Europejska, w tym Polska, znalazła się w związku z kryzysem uchodźczym wywołanym przede wszystkim przez wojnę w Syrii. W sondzie towarzyszącej programowi głosujący w stosunku 95 do 5 poparli wniosek o to, żeby Polska nie przyjmowała uchodźców39.

Medialne relacje i opinie islamofobicznych komentatorów charakteryzuje jedna lub wiele z opisanych metod. W ewidentny sposób lokują się one po stronie „zamkniętej wizji” islamu, opisanej w raporcie o islamofobii dla Runnymede Trust:

  1. wyrwanie z kontekstu szokujących, często okrutnych przykładów zachowań muzułmanów;
  2. podparcie ich cytatami z Koranu lub osób, które wypowiadają się, zdaniem autorów, w „imieniu” islamu, umieszczając poszczególne niepowiązane ze sobą wydarzenia w kontekście;
  3. pokazanie słabej, nieadekwatnej reakcji w Europie Zachodniej, gdzie doszło do danego wydarzenia. Cytowanie wyrwanych z kontekstu wypowiedzi osób, które mają usprawiedliwiać zachowania muzułmańskich fundamentalistów;
  4. Mniej szokujące, ale powszechne przykłady łamania zachodnich standardów w Europie Zachodniej przez tzw. „zwykłych muzułmanów”;
  5. Przedstawianie skrajnych, nieakceptowalnych zachowań jako typowych, ilustrujących to, czym jest islam, np. wiek poślubianych kobiet;
  6. statystyki, które mają udowodnić nielojalność muzułmanów, nieakceptowanie przez nich zachodniego porządku;
  7. przedstawianie islamu jako całości;
  8. muzułmanie przedstawiani nie tylko jako wspólnota religijna, lecz także rodzaj tajnej struktury o tych samych celach politycznych. Teorie spiskowe powielające zimnowojenne schematy, w których komuniści spiskowali, żeby obalić rząd USA w czasach maccartyzmu, czy antysemickie teorie o Żydach, którzy rządzą światem.

Takie zjawisko nie jest czymś zupełnie swoistym dla polskich mediów. Jeśli chodzi o treść, to o jej doborze decydują różne czynniki. Przede wszystkim założenie o istniejących różnicach i podziale na Wschód i Zachód, muzułmanów i niemuzułmanów, często z podkreśleniem niższości tych pierwszych, nie odbiega od tego prezentowanego przez brytyjską prasę, np. „Daily Telegraph”, które dzieli społeczeństwo na Brytyjczyków i muzułmanów, mimo że ci drudzy są pełnoprawnymi obywatelami kraju40. Terroryzm, poniżanie kobiet, fundamentalizm religijny to częste tematy nie tylko brytyjskich, lecz także amerykańskich publikacji.

James Fallows na łamach „The Atlantic” już w roku 1996 oskarżał media o podkopywanie fundamentów demokracji, między innymi w związku z fałszywą zasadą równowagi, w której argumenty obu stron przedstawia się jako równoprawne, podobnie jak słabości i mocne strony kandydatów, mimo że w żadnym razie nie mogą być one porównywalne, pozorując pluralizm, a faktycznie negując sens debaty publicznej41.

Podobna fałszywa równowaga panowała również w polskich mediach. Dziennikarze „tylko zadawali pytania”: „Czy zamachy to jest kwestia nieudanej integracji muzułmanów w Europie?”, „Czy napływ uchodźców grozi nam kolejnymi zamachami?”. Dla uatrakcyjnienia debaty poszukiwali coraz radykalniejszych głosów. Budowali atmosferę strachu, przywoływali zmyślone lub niemal zmyślone fakty, jak słynne „strefy szariatu w Szwecji”, do których policja rzekomo się nie zapuszcza (co zdementowała ambasada Szwecji w Warszawie), z przemówienia prezesa PiS-u Jarosława Kaczyńskiego42.

Władza ramy – czyli jak komunikacja kształtuje przekonania

Manuel Castells, wybitny hiszpański socjolog, opisuje system, w którym procesy komunikacji, zaprogramowane i kontrolowane odpowiednio przez elity, mogą znacząco wpłynąć na przekonania odbiorców, a tym samym zmienić ich polityczne wybory43. Polityka dziś toczy się w mediach i przez media, do jej analizy należy zastosować narzędzia dekonstruujące władzę medialną.

Według badań Pew Research Center tylko 7 proc. informacji może liczyć na zwiększoną uwagę widzów amerykańskich mediów44. Są to informacje, które budują poczucie zagrożenia, odnoszą się do bezpieczeństwa oraz informacje donoszące o łamaniu konwencji społecznych. Bodźce w postaci newsów

wystarczą do tego, żeby wzbudzić odpowiednią reakcję, nie potrzeba samodzielnego przeżycia określonej sytuacji. Zgodnie z opisanym wcześniej mechanizmem emocje powodują skupienie uwagi na danym problemie i skłaniają do poszukiwania większej ilości informacji na jego temat10. Newsy medialne mogą budzić w odbiorcach gniew i niepokój. Niepokój służy unikaniu ryzyka i uruchamia skrypty racjonalne, gniew osłabia ocenę ryzyka, zwiększa zachowania ryzykowne, uruchamia skrypty emocjonalne. Gniew i niepokój wobec interwencji Amerykanów w Iraku w roku 2003 decydował o tym, czy dana osoba popierała wojnę, czy się jej sprzeciwiała.

5 Newsha Tavakolian, Ocalanʼs Angels, 2015Newsy telewizyjne (główne źródło informacji politycznych) ustalają ważność określonych tematów poprzez powtarzanie wiadomości, umieszczanie poszczególnych wydarzeń w nagłówkach, zwiększanie czasu poświęconego danej informacji, podkreślanie ważności informacji, dokonywanie wyboru słów i obrazów ilustrujących wydarzenie oraz zapowiadanie informacji, która pojawi się w wiadomościach. Tworzenie ramy odbywa się za pośrednictwem struktury i formy narracji oraz poprzez dobór dźwięków i obrazów.

Castells wyróżnia trzy elementy procesu tworzenia ram w umysłach za pomocą przekazu. Są to: wyznaczanie hierarchii tematów (agenda-setting), wyjaskrawianie (priming) i ramowanie (framing).

Hierarchizowanie tematów przez odbiorców odbywa się na podstawie tego, w jaki sposób media podkreślają wagę danej informacji. „Badania wskazują też, że świadomość widowni, zwłaszcza dotycząca kwestii politycznych, jest silnie związana z czasem, jaki poświęcają jej media o zasięgu krajowym”45.

Wyjaskrawienie, jak podaje za Scheufelem i Tewksburym Castells, polega na tym, że treść przekazu sugeruje go jako punkt odniesienia do innych tematów, niezwiązanych nawet wprost z tym przekazem. W efekcie odbiorca zaczyna oceniać polityków czy debatę publiczną przez pryzmat wyjaskrawionego tematu.

Ramowanie jest procesem „wybierania i podkreślania pewnych aspektów wydarzeń i kwestii oraz tworzenia między nimi związków w celu propagowania określonej interpretacji, oceny lub rozwiązania”. Co ważne, „tylko te ramy, którym udaje się połączyć przekaz z ramami istniejącymi wcześniej w umyśle, stają się aktywatorami przewodzenia”46.

Gdyby założyć, że w Polsce otrzymaliśmy podobną jak w innych krajach Europy dawkę informacji na temat muzułmanów, terroryzmu, uchodźców i w efekcie wzrost nastrojów islamofobicznych był większy niż gdzie indziej, oznaczałoby to, że albo informacje podane w polskich mediach były sformatowane tak, by uruchamiać ramy strachu, niechęci, a nie np. współczucia lub też że zbliżona treściowo informacja dała inny efekt ze względu na wcześniej istniejące uwarunkowania. Analiza porównawcza przekazu w polskich i zachodnich mediach na tle stosunku do muzułmanów byłaby tu ciekawym i wiele wyjaśniającym zabiegiem.

Ramowanie to nie „formatowanie”, ale raczej aktywizowanie odpowiednich sieci neuronowych, co zakłada, że określone schematy powstały już w mózgu odbiorcy i reagują – bazując na informacjach i emocjach już zgromadzonych – na określony komunikat. Jeśli jest on powtarzany i nie wystąpi zjawisko przeciwramy inaczej definiującej dane zjawisko, to interpretacje zaczynają się utrwalać.

Opisywany przez Castellsa proces kształtowania opinii publicznej to nic innego niż najbardziej wyrafinowany przykład smart power, pojęcia zdefiniowanego przez Josepha K. Nye’a, gdzie zamiast koercji czy próby przekonania do własnego poglądu najbardziej efektywnym mechanizmem jest takie ułożenie agendy i zdefiniowanie problemu, żeby obiekt naszego działania nieświadomie zadziałał zgodnie z naszym interesem47.

Polityczne elity głównego nurtu sprawują największą kontrolę nad ramami newsów. Poziom ich kontroli się intensyfikuje, kiedy ramy

newsów odwołują się do wydarzeń spójnych kulturowo (np. obrony państwa przed wrogiem po wydarzeniach z 11 września 2001 r. lub w czasie wojny). Wpływ ram medialnych na elity polityczne okazuje się wyraźniejszy, kiedy decyzje polityczne nie są pewne. Przeciwramy, żeby okazały się skuteczne, muszą być zakorzenione kulturowo albo mieć wsparcie przynajmniej części elit i mediów, które podzielają dany punkt widzenia48.

Bardzo istotne jest również to, czy w mediach panuje jednomyślność w ocenie danego tematu – przykładowo jednomyślność panowała w kwestii 11 września i konieczności prowadzenia wojny z terroryzmem. W warunkach walczącej o dominację ramy bardzo ważnym elementem jest przedstawianie jej jako już dominującej – tę rolą odgrywają przede wszystkim sondaże opinii publicznej, ale także teksty opinii w gazetach, wypowiedzi komentatorów w telewizjach i radiu, a ostatnio w znacznej mierze ton nadają media społecznościowe, zwłaszcza ważny w kręgach opiniotwórczych Twitter. Konformizm elit i natura współczesnej polityki polega na tym, że po wstępnym ustaleniu hierarchii sił szybko znika potrzeba zmiany tej hierarchii, następuje chęć dostosowania się i niewalczenia z tym, co postrzegane jest jako opinia publiczna. Problem polega na tym, że im bardziej ulega się danej ramie zamiast występować z własną kontrramą, tym bardziej oddaje się pole (odbiorcę) przeciwnikowi, uniemożliwiając sobie przedstawienie spójnej i skutecznej kontrnarracji w danym temacie, co oznacza konieczność próby podjęcia innego zagadnienia lub dostosowania się do wyznaczonego pola przez przeciwnika.

Taki mechanizm wystąpił w Polsce, gdzie po stronie elit politycznych nie znalazła się żadna grupa, która w sposób zdecydowany i jednoznaczny przeciwstawiłaby ramę strachu i zagrożenia ze strony uchodźców (powiązanej z ramą terroryzmu) innej ramie, np. dumy i otwarcia w geście solidarności, zakorzenionej w historycznym doświadczeniu przymusowej emigracji i wojny. Potwierdzają to sondaże opinii publicznej. Według powtarzanych od maja 2015 r. badaniach CBOS-u w ciągu 14 miesięcy liczba osób niechętnych wobec przyjmowania uchodźców wzrosła dwuipółkrotnie, z 21 proc. do 53 proc., a liczba zwolenników ich przyjmowania spadła z 72 proc. do 40 proc. [patrz: Wykres 5]49.

5W omówieniu cytowanego badania pada spostrzeżenie, że w wypadku pytania o relokację do Polski uchodźców z Afryki Północnej i Bliskiego Wschodu, znajdujących się na terenie UE, wyniki są jeszcze bardziej jednoznaczne: 66 proc. przeciw, 26 proc. za. „Mimo że w pytaniu nie ma mowy o pochodzeniu uchodźców, na wykresie prezentującym stosunek Polaków do pomocy osobom uciekającym przed wojną wyraźnie zaznaczają się ataki terrorystyczne. Do zamachu w Paryżu (w listopadzie 2015 r.) opinia publiczna była na ogół przychylna przyjmowaniu uchodźców, choć w przeważającej części za słuszne rozwiązanie uznawano azyl tymczasowy. Po tych wydarzeniach przewagę liczebną zyskali niezgadzający się na ich przyjmowanie, którzy od tego momentu stanowią ponad połowę badanych. Kolejny wzrost poziomu sprzeciwu w tej sprawie, który nastąpił po zamachu w Brukseli (w marcu 2016 r.), miał już charakter krótkotrwały”.

Niemiecki politolog mieszkający w Polsce, Klaus Bachmann, w odniesieniu do niechętnych uchodźcom deklaracji Polaków zauważył na spotkaniu w Fundacji Batorego, że przy takich nastrojach społecznych obecnie żaden polski rząd nie mógłby w kwestii uchodźców prowadzić innej polityki niż rząd PiS-u50.

Setki tysięcy uchodźców przestały być tematem „samym w sobie”, a stały się jedynie odpryskiem debaty o terroryzmie w Europie. Radykalizmem stało się w Polsce głoszenie wcześniej zupełnie umiarkowanego „centrowego” postulatu przyjmowania ograniczonej liczby uchodźców. Podjęcie walki w ramach tak zdefiniowanego sporu („Czy mimo wszystko powinniśmy przyjmować uchodźców?”) było z góry skazane na porażkę.

Zakończenie

Problem islamofobii jest zjawiskiem realnym i narastającym. Nie jest łatwo znaleźć odpowiedź na pytanie, czemu akurat w Polsce – która nie ma większych doświadczeń z mniejszością muzułmańską i której nie dotknął ani żaden atak terrorystyczny, ani kryzys uchodźczy – zjawisko islamofobii występuje z taką intensywnością. Wydaje się, że doszło do splotu kilku czynników i dopiero ich dokładne zbadanie pozwoli na udzielenie jednoznacznych odpowiedzi. Przede wszystkim warto wykorzystać wiedzę i doświadczenie z badań nad antysemityzmem. Co prawda w Polsce historia Żydów i muzułmanów jest nieporównywalna, jednak mechanizm konstruowania inności muzułmanina w ramach dyskursu zachodniego – a także w warunkach polskich – przypomina uderzająco to, w jaki sposób konstruowano bazujące na sklejeniu kategorii religijnej i rasowej pojęcie Żyda. Jak pisze Katarzyna Górak-Sosnowska: „idea kulturowego determinizmu Saida jest bardzo popularna w Polsce”, a muzułmanin, wobec braku możliwości osobistego z nim kontaktu, pełni tu funkcję „odległego obcego”51.

Obiecującym tropem w odkryciu przyczyn islamofobii jest analiza dyskursu medialnego na temat muzułmanów w połączeniu z zastosowaniem teorii neuropsychologicznych do badań nad komunikacją polityczną i polityką. Komunikaty dotyczące zamachów terrorystycznych w Paryżu były zestawiane z tematem muzułmanów oraz uchodźców i tworzyły skrypty wywołujący ogromny efekt społeczny oraz polityczny, co potwierdzało teorie Manuela Castellsa. Żeby uzyskać twarde dane dotyczące postaw islamofobicznych, należałoby przeprowadzić badania na grupach konfrontowanych z tradycyjnymi zachowaniami kojarzonymi z muzułmanami (np. modlitwa w miejscu publicznym) w zależności od kontekstu, w jakim są one przedstawiane – czy jest to tradycyjny kraj muzułmański, czy kraj europejski, czy też np. modlitwa terrorystów, film dokumentalny albo materiał prasowy. Warto poddać analizie szczególnie reakcje na materiały filmowe, tzw. migawki, z głównych wydań dzienników telewizyjnych, w których aktom terrorystycznym (podłożonym bombom, dekapitacji) towarzyszą obrazy przedstawiające muzułmanów w tradycyjnych strojach lub modlących się, i zbadać, jaki wpływ na postawy wobec islamu mają tak zmontowane materiały.

Ciekawa byłaby analiza porównawcza przekazów medialnych w kilku krajach europejskich oraz w Polsce pod kątem intensywności przekazu dotyczącego terroryzmu, muzułmanów oraz uchodźców. Gdyby się okazało, że przekazy te są zbliżone, oznaczałoby to, że Polacy pozostają bardziej podatni na islamofobię lub że skrypty uruchamiane za pomocą określonych przekazów medialnych działają na nich silniej. Gdyby jednak wyszło na to, że polskie przekazy medialne są bardziej nacechowane otwartą bądź ukrytą stereotypizacją islamu, wówczas to one byłyby odpowiedzialne za nieproporcjonalny do problemu wzrost islamofobii w Polsce.

Bez tworzenia uruchamiającej odpowiednie skrypty w mózgu narracji (ramy) dany przekaz nie może być skuteczny – zwłaszcza wtedy, gdy bazuje wyłącznie na suchych faktach. Jeśli tworzy się ramę, w której zestawia się zamachy terrorystyczne z uchodźcami, i do takiej dyskusji zaprasza ekspertów, to nawet ktoś tłumaczący, że nie można pociągać do odpowiedzialności całej grupy, w kontekście całej konstrukcji przekazu wyda się skrajnie niewiarygodny. Będzie wzmacniał stereotyp spisku elit próbujących ukryć prawdę przed społeczeństwem. Teoria komunikacji wyjaśnia, dlaczego próby objaśniania i tłumaczenia, czym jest islam w takim kontekście, okazały się społecznie zupełnie nieskuteczne. Jedynym sposobem byłoby wytworzenie innego skryptu – z innym przekazem – i odpowiednie jego nagłośnienie.

Tu dochodzimy do kolejnego elementu, czyli braku silnego i jednoznacznego głosu elit politycznych w Polsce sprzeciwiających się utożsamianiu islamu z terroryzmem i przede wszystkim zamachów terrorystycznych z uchodźcami. Ustąpienie pola tym, którzy na islamofobii zdobywali polityczne korzyści, sprawiło, że nastroje społeczne, początkowo akceptujące przyjęcie uchodźców, jednoznacznie zmieniły się na wrogie uchodźcom. Żaden polityk i żaden rząd nie mógłby w takich warunkach optować za przyjmowaniem uchodźców.

Islamofobia ma daleko idące konsekwencje społeczne i polityczne. Jest na rękę muzułmańskim terrorystom. Dzięki niej mogą oni pozyskiwać kolejnych wyalienowanych członków społeczności Europy Zachodniej. Muzułmanie widzą, że nie są obywatelami pierwszej kategorii. Poczucie niższości i upokorzenie prowadzą do poszukiwań ideologii, która może dać odpór poniżeniu, zapewnić poczucie wartości.

Podsycanie konfliktu na linii Zachód–islam jest jednym z najważniejszych celów i narzędzi budowania własnego wpływu przez liderów dżihadu, co potwierdza lektura prywatnego listu, który lider światowej Al-Kaidy – Ajman al-Zawahiri – napisał do przywódcy irackiej gałęzi Al-Kaidy, al-Zarkawiego. Wyrazisty konflikt z „niewiernymi”, taki jak w Iraku, oraz globalny konflikt wynikający z „prześladowania” muzułmanów są zdaniem ówczesnego lidera Al-Kaidy kluczem do zwycięstwa52. Jednym z najlepszych narzędzi propagandowych i rekrutacyjnych Al-Kaidy jest założenie, że Zachód znajduje się w stanie wojny z islamem i muzułmanami – argument, który jest wzmacniany każdego dnia przez tych, którzy sugerują, że wszyscy muzułmanie są terrorystami i wszyscy ci, którzy wyznają islam, stanowią zagrożenie dla bezpieczeństwa USA53.

Narastająca islamofobia w Polsce i Europie jest pokłosiem tego, w jaki sposób definiuje się tożsamość muzułmańską, ale też sposobu formułowania medialnych i politycznych komunikatów oraz ich wykorzystywania. Bez zrozumienia natury tych procesów ci, którym za względów moralnych, społecznych i politycznych zależy na tym, by islamofobię ograniczać, będą skazani na porażkę.

Tekst bazuje na pracy licencjackiej „Islamofobia w Polsce: przyczyny i konsekwencje” napisanej w Katedrze Bliskiego Wschodu i Północnej Afryki na Wydziale Studiów Międzynarodowych i Politologicznych Uniwersytetu Łódzkiego pod kierunkiem dr Marty Woźniak-Bobińskiej.

1 K. Górak-Sosnowska, Deconstructing Islamophobia in Poland, Warszawa 2014, s. 10.

2 A. Stefaniak, Postrzeganie muzułmanów w Polsce: raport z badania sondażowego, Centrum Badań nad Uprzedzeniami, Warszawa 2015, s. 4.

3 K. Górak-Sosnowska, Dz. cyt.

4 K. Sadowa, Muzułmanie w Europie – asymilacja czy koegzystencja?, „Wrocławskie studia erazmiańskie”, zeszyt VIII, Wrocław 2014., s. 374.

5 A. Stefaniak, Dz. cyt., s. 4.

6 J. Baudrillard, Symulakry i symulacja, Warszawa 2005, s. 134.

7 Stosunek Polaków do innych narodów, badanie CBOS, luty 2012 r.

8 K. Górak-Sosnowska, Wizerunek islamu i muzułmanów w Polsce w świetle badań socjologicznych, [w:] Współczesne problemy świata islamu, M. Malinowski, R. Ożarowski (red.), Gdańsk 2007, s. 141–153.

9 Ariadna, Ogólnopolski panel badawczy, <http://panelariadna.pl/userpanel.php> (26 września 2016 r.).

10 Patrz: selektywny dobór informacji przez filtr istniejących już matryc poglądów i postaw – M. Castells, Władza komunikacji, Warszawa 2013; D. Westen, Mózg polityczny, Poznań 2014; J. Haidt, Prawy umysł, Smak Słowa, Sopot 2014.

11 A. Stefaniak, Dz. cyt., s. 22.

12 Brunatna księga, Stowarzyszenie Nigdy Więcej, nr 22, 2016, s. 1–14.

13 Raport Europejskiej Komisji przeciwko Rasizmowi i Nietolerancji (ECRI), <https://www.coe.int/t/dghl/monitoring/ecri/Country-by-country/Poland/POL-CbC-V-2015-20-POL.pdf> (18.07.2016 r.).

14 P. Marszałek, Zestawili komentarze Polaków ze zdjęciami nazistów. Przerażające, jak bardzo pasują, <http://natemat.pl/154067,blokowanie-mozliwosci-komentowania-tekstow-o-uchodzcach-nic-nie-zmieni> (26 czerwca 2016 r.).

15 Agora zablokowała w swoich serwisach możliwość komentowania tekstów o uchodźcach, <http://www.press.pl/tresc/40986,agora-zablokowala-w-swoich-serwisach-mozliwosc-komentowania-tekstow-o-uchodzcach> (28 września 2016 r.).

16 Tamże, s. 11.

17 Fanpage Trends, Sotrender, sierpień 2016 r., <https://www.sotrender.pl/trends/facebook/reports/201608/ngo#trends> (20 września 2016 r.).

18 „Newsweek”, nr 17/2012.

19 D. Zdort: Dokąd deportować Tatarów, „Rzeczpospolita”, 6 lutego 2015 r., <http://www.rp.pl/artykul/1177173-Dominik-Zdort–Dokad-deportowac-Tatarow.html?template=restricted> (24 września 2016 r.).

20 Karykatury Mahometa. Między satyrą a bluźnierstwem, <http://www.dw.com/pl/karykatury-mahometa-między-satyrą-a-bluźnierstwem/a-18756602> (18 września 2016 r.).

21 „Rzeczpospolita”, 4–5.02.2006, s. A5.

22 K. Fuchs, I.C. Kamiński, Spór wokół publikacji karykatur Mahometa, „Problemy współczesnego prawa międzynarodowego, europejskiego i porównawczego”, vol. VII, 2009.

23 Karykatury Mahometa – dezaprobata biskupów, 4 lutego 2006, <http://www.kosciol.pl/article.php/20060204212952134> (18 września 2016 r.).

24 Art. 196 Kodeksu karnego: Kto obraża uczucia religijne innych osób, znieważając publicznie przedmiot czci religijnej lub miejsce przeznaczone do publicznego wykonywania obrzędów religijnych, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2.

25 B.R. Barber, Dżihad kontra McŚwiat, Warszawa 2007.

26 Wobec tragicznych wydarzeń w Paryżu Polska nie widzi politycznych możliwości wykonania decyzji o relokacji uchodźców, http://wpolityce.pl/swiat/271757-polska-musi-zachowac-pelna-kontrole-nad-swoimi-granicami-nad-polityka-azylowa-i-migracyjna, opublikowano 14 listopada 2015 r. (22 września 2016 r.).

27 RMF FM, <http://www.rmf24.pl/fakty/polska/news-zaden-unijny-kraj-nie-zrobil-ws-uchodzcow-mniej-niz-rzad-ewy,nId,1922022> (20 września 2016 r.).

28 Zamach w Paryżu. Przyszły minister ds. europejskich: „Nie wykonamy decyzji o przyjęciu uchodźców”, „Gazeta Wyborcza”, 14 listopada 2015 r., <http://wyborcza.pl/1,75398,19186929,zamach-w-paryzu-przyszly-minister-ds-europejskich-przeciw.html> (24.09.2016 r.).

29 Ł. Warzecha, Zamachy w Paryżu. To jest otwarta wojna. Wojna tutaj, u nas, na naszym kontynencie, nie na Bliskim Wschodzie, 14 listopada 2015 r., <http://wpolityce.pl/polityka/271740-zamachy-w-paryzu-to-jest-otwarta-wojna-wojna-tutaj-u-nas-na-naszym-kontynencie-nie-na-bliskim-wschodzie> (23 września 2016 r.).

30 Reakcje świata muzułmańskiego na zamach w Paryżu, Notatka BBN, <http://www.bbn.gov.pl/pl/prace-biura/publikacje/analizy-raporty-i-nota/6404,Notatka-BBN-Reakcje-swiata-muzulmanskiego-na-zamach-w-Paryzu.html> (25 września 2016 r.).

31 G. Miller, S. Mekhennet, One woman helped the mastermind of the Paris attacks. The other turned him in., „Washington Post”, 10 października 2016 r., <https://www.washingtonpost.com/world/national-security/one-woman-helped-the-mastermind-of-the-paris-attacks-the-other-turned-him-in/2016/04/10/66bce472-fc47-11e5-9140-e61d062438bb_story.html> (20 września 2016 r.).

32 Przywódcę zamachowców paryskich wydała muzułmanka, <https://euroislam.pl/przywodce-zamachowcow-paryskich-wydala-muzulmanka/> (20 sierpnia 2016 r.).

33 Szef ABW: Zamachy w Paryżu to zemsta za marginalizowanie muzułmanów, „Dziennik Gazeta Prawna”, 14 listopada 2016 r., <http://www.gazetaprawna.pl/artykuly/905085,abw-zamachy-payz-zemsta-za-marginalizowanie-muzulmanow.html> (25 maja 2016 r.).

34 S. Sierakowski, Uchodźcy to ofiary, a nie sprawcy terroryzmu, 14 listopada 2016 r., <http://www.krytykapolityczna.pl/artykuly/francja/20151114/sierakowski-zamachy-paryz-uchodzcy> (23 września 2016 r.).

35 Ekspert o zamachach w Paryżu: to dopiero początek!, <http://www.fakt.pl/wydarzenia/polityka/zamachy-w-paryzu-ekspert-o-przyczynach-zamachu/zf556zp> (13 listopada 2016 r.).

36 Debata: Uchodźcy, 23 lutego 2016 r., <http://vod.tvp.pl/23869358/23022016> (25 września 2016 r.).

37 L. Włodek, TVP manipuluje. Przedstawia kobietę z Tadżykistanu jako „żonę terrorysty”. To nieprawda. „Gazeta Wyborcza”, 11 marca 2016 r., <http://wyborcza.pl/1,75398,19754547,tvp-manipuluje-przedstawia-kobiete-z-tadzykistanu-jako-zone.html> (20 marca 2016 r.).

38 Miriam Shaded – działaczka NGO walcząca o delegalizację islamu, kandydatka do parlamentu partii KORWiN, szefowa Fundacji Estera, sprowadzającej do Polski wyłącznie uchodźców chrześcijańskich, <http://wiadomosci.dziennik.pl/wydarzenia/artykuly/514964,miriam-shaded-islam-konstytucja-religia-zakaz-szariat-dzihad.html> (27 sierpnia 2016 r.).

39 Debata: Uchodźcy, Dz. cyt., 55 minuta materiału (25 września 2016 r.).

40 M. Wolf, Orientalism and islamophobia as continuous sources of discrimination?, licencjat, University of Twente, Enschede 2015, <http://essay.utwente.nl/67684/>, s. 6, (28 września 2016 r.).

41 J. Fallows, Why Americans Hate the Media, „The Atlantic”, luty 1996 r., <http://www.theatlantic.com/magazine/archive/1996/02/why-americans-hate-the-media/305060/> (15 sierpnia 2016 r.).

42 Strefy szariatu w Szwecji? Jest reakcja na słowa prezesa PiS, 18 września 2015 r., <http://www.tvn24.pl/wiadomosci-z-kraju,3/jaroslaw-kaczynski-o-prawie-szariatu-w-szwecji-reakcja-szwecji,578242.html> (24 września 2016 r.).

43 M. Castells, Dz. cyt., s. 36–61.

44 Tamże, s. 162.

45 Tamże, s. 164.

46 Tamże, s. 163–164.

47 J.K. Nye, The Future of Power, New York 2011.

48 Tamże, s. 170–171.

49 Komunikat z badań CBOS, Stosunek do przyjmowania uchodźców, <http://www.cbos.pl/SPISKOM.POL/2016/K_111_16.PDF> lipiec 2016 r., (28 września 2016 r.).

50 Okrągły stół Fundacji Batorego, materiały własne.

51 K. Górak-Sosnowska, Deconstructing Islamophobia in Poland, Dz. cyt., s. 49.

52 Cyt. za: M. Cook, Ancient religions, modern politics. The Islamic case in comparative perspective, Princeton 2014, s. 360–370.

53 A. Wajahat, E. Clifton, M. Duss, Fang Lee, S. Keyes, F. Shakir, Fear, Inc.: The Roots of the Islamophobia Network in America, Waszyngton 2011, s. V, <http://www.americanprogress.org/issues/2011/08/pdf/islamophobia.pdf> (27 września 2016 r.).

Dekret Kaczyńskiego :)

Powojenne wywłaszczenia są tematem otwartym , przede wszystkim za sprawą wszystkich kolejnych rządzących III RP, którzy nie mieli odwagi lub siły, by problem ten przeciąć i uregulować.  Jedyną próbą była zablokowana przez Aleksandra Kwaśniewskiego ustawa autorstwa AWS/UW, potem nikt już do tematu na poważnie nie wracał.

Reprywatyzacji zatem nie mieliśmy – nie z decyzji własnej (co też byłoby jakimś wyjściem) ale z braku decyzji jakiejkolwiek.

Nieznoszące próżni życie znajdowało ścieżki związane z niechlujstwem komunistycznej władzy – a to jakiś termin przekroczony, a to wpisy niedokonane, a to przeznaczenie niezgodne z decyzją – rozpoczęło się  podważanie i unieważnianie decyzji wywłaszczeniowych w postępowaniach administracyjnych.

Uciążliwość takiego  postępowania, czas trwania stworzyły rynek obrotu tymi roszczeniami – początkowo nieśmiały i niewielki,  z czasem głośny za sprawą grupy prawników i przedsiębiorców, którzy z nabywania roszczeń i dochodzenia ich stworzyli wysoce dochodowy biznes, posuwając się do praktyk na pograniczu prawa czy wręcz bezprawnych – jak choćby działalność tzw. czyścicieli kamienic.

Grzechem państwa było nieuregulowanie kwestii reprywatyzacyjnej, grzechem była obojętność przez lata wobec patologii, jakie się przy handlu roszczeniami wytworzyły. Bo przecież nie jest tak, że dowiedzieliśmy się ostatnio czegoś nowego – od  lat prasa różnych odcieni i proweniencji donosiła o wątpliwych transakcjach, kłopotach lokalowych szkół, instytucji kultury, prześladowaniach lokatorów z przydziału komunalnego. Chmielna nie jest jedyną ulicą z rozpoznanym problemem. chm

Logiczną reakcją na takie zjawiska byłoby uruchomienie prokuratury, może stworzenia specjalnej grupy prokuratorskiej do zbadania tych zjawisk, logiczną reakcją sejmu byłoby przecięcie patologii uchwaleniem ustawy reprywatyzacyjnej i uregulowanie procesu.

Logiczne – co znaczyłoby niezbyt spektakularne i zbyt bliskie demokratycznemu państwu prawnemu – którego miłościwie nam panujący jak przystało na rewolucjonistów – serdecznie nie cierpią.

Jarosław Kaczyński zapowiedział dziś, że powoła specjalną komisję, która zweryfikuje postępowania reprywatyzacyjne. Komisja będzie sejmowa, wybrana spośród posłów, z udziałem różnych opcji (zapewne na wzór Rady Mediów Narodowych – z opozycją w charakterze paprotki w kącie). Komisja otrzymać ma prokuratorskie kompetencje śledcze i sądowe orzekania. Sejmowi mędrcy z PiS  mają zastąpić prokuraturę, sąd karny, sąd administracyjny i zapewne wieczysto-księgowy.

Konstrukcja jest rodem z rewolucyjnych komisariatów ludowych – jakby w Polsce nie istniała prokuratura (przecież w pełni podporządkowana partii rządzącej), jakby nie było w prawie możliwości unieważnienia decyzji podjętych w złej wierze, z naruszeniem prawa, czy w wyniku działań korupcyjnych,. Jakby nie było możliwości odszkodowań i kar. One wszystkie już są – zgoda, były słabo wykorzystywane, ale są, można po nie sięgnąć. Zamiast tego Prezes wraz z akolitami obwieszcza dziś ku zachwytowi ludu pracującego miast i wsi, że znalazł możliwość rozliczenia „dzikiej reprywatyzacji”.

Pisowski „trybunał ludowy” niewiele zmieni na lepsze, skomplikuje jedynie i tak niezbyt prostą sytuację spadkobierców wywłaszczonych dekretem Bieruta. Sytuacji lokatorów nie poprawi.

Humorystyczna wydaje się być zapowiedź min. Ziobro, że od orzeczeń komisji będzie przysługiwała ścieżka odwoławcza do sądów administracyjnych. Czyli – komisja będzie rozpatrywać, ew. uchylać decyzję sądu administracyjnego a od tego uchylenia będzie można odwołać się do tego samego sądu, którego decyzja została uchylona. To naprawdę nowatorskie rozwiązanie. To kto jest nadrzędny? A jeśli sąd administracyjny w trybie odwołania przywróci decyzję uchyloną przez komisję, to można ją znowu zweryfikować w komisji?

Wystarczy zapowiedź takiej konstrukcji, żeby mieć pewność, że przedstawiony dziś pomysł to dosyć mglista wizja, przy konstruowaniu której nikt nie zastanawiał się nad problemami czy to pokrzywdzonych lokatorów, czy wywłaszczonych warszawiaków, czy stratami skarbu państwa. O państwie generalnie chyba zapomniano – o to jaki efekt zapowiedź partyjnego trybunału będzie niósł dla poczucia bezpieczeństwa obrotu gospodarczego, dla inwestycji w nieruchomości. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że to tylko gra, hucpa, kolejne okno medialne dla demonstrowania jak bardzo posłom PiS zależy na sprawiedliwości i jak bardzo potencjalny szef komisji, minister Jaki jest elokwentny. Komisja będzie włączana wtedy, kiedy trzeba będzie przykryć jakiś kolejny lapsus ministra Waszczykowskiego czy protest nauczycieli. Problemu nie rozwiąże żadnego – tak jak żaden trybunał ludowy nigdy nie rozwiązał. Tzw. dekretu Bieruta nie zwalczymy dekretem Kaczyńskiego – tak jak komunistycznego bezprawia nie należy zastępować bezprawiem równie totalitarnym.

Poza efektem doraźnym – krzykliwej gry politycznej – będą też skutki bardziej dotkliwe. Trybunał zdejmie automatycznie ciężar odpowiedzialności za śledztwa z prokuratury – posiadającej nieporównanie przecież większe możliwości od każdej komisji sejmowej. Odłoży na czas bliżej nieokreślony systemowe uregulowanie kwestii reprywatyzacyjnej. Otwarte zostanie także nowe pole konfliktu z państwem prawa – bo każda taka proteza łamiąca trójpodział władzy z partyjnymi funkcjonariuszami na czele takiemu konfliktowi służy.

Dziś jednak każe nam się wierzyć, ze Jarosław Kaczyński wymyślił remedium na nieuczciwą, dziką reprywatyzację, mimo że swoimi pomysłami faktycznie demontuje struktury państwa zdolne sobie z tym procederem poradzić.

Twitter @Marcin_Celiński

Facebook https://www.facebook.com/marcelinski

Macierewicz jak żona cezara :)

Antoni MacierewiczCzy gospodarz szczytu NATO powinien być poza podejrzeniami jak żona cezara? Pewnie tak, z jednym ale – jeśli szczyt jest w Polsce a minister obrony narodowej nazywa się Macierewicz – to już, zdaniem rządzącej większości i jej medialnego zaplecza –  nie musi.

Od tygodnia Gazeta Wyborcza publikuje teksty o zastanawiających powiązaniach ministra obrony narodowej Antoniego Macierewicza. O  związkach z byłym posłem Robertem Luśnią, uznanym za kłamcę lustracyjnego w 2005 roku, z którym do dziś są przynajmniej formalnie powiązani. To byłby jeszcze epizod nieco ośmieszający przedstawiającego się jako główny agentożerca polityka – ale w tle są też pieniądze za reklamy w redagowanym przez Macierewicza „Głosie”, których nie sposób odnaleźć w tym piśmie, wiceprzewodniczący partii „Zmiana” Konrad Rękas z całym bagażem wschodnich związków jej działaczy, niejasna struktura właścicielska wydawcy „Głosu” – „Dziedzictwa polskiego”.

Nie rozumiem zachowania samego ministra, który unika jak ognia publicznego zmierzenia się z zarzutami. Za pośrednictwem rzecznika MON zaprzecza niektórym informacjom, wyjaśnienia te albo kłócą się z dokumentami i rejestrami (jak w przypadku związków z Luśnią) albo z oświadczeniami samych bohaterów opowieści (jak w przypadku Rękasa). Jeśli  Macierewicz faktycznie czuje się czystym i obrażanym przez GW – wystarczyłoby to powiedzieć, zestawiając fakty i dokumenty, ot, choćby pokazać nam wszystkim opublikowane w „Głosie” reklamy Herbapolu, za które zapłacił  Luśnia. Tak się jednak nie dzieje.

Wczoraj rzecznik MON użył argumentów świadczących o zupełnej bezsilności – na Twitterze zaatakował autora tekstów, Tomasza Piątka wypominając, że był kiedyś uzależniony od narkotyków, a nawet napisał o tym książkę. Ma to być powód, dla którego nie należy wierzyć zgromadzonym przez Piątka dokumentom i relacjom.  Że niegodne i nie wnoszące niczego do merytoryki to jedno. Ale, że śmieszne – to drugie. Piątek nigdy nie ukrywał – ani uzależnienia, ani leczenia, ani obecnej abstynencji. Napisał o tym książkę, wielokrotnie o tym pisał w swoich felietonach. Na marginesie: marnie z monowskimi służbami, powiedzmy informacyjnymi, że aż tyle trwało pozyskanie tej wiedzy, zupełnie nietajemnej.

Nie mam wystarczającej wiedzy, żeby odnosić się do meritum tekstów Gazety Wyborczej, będących efektem dziennikarskiego śledztwa. Wystarczy jednak ogólna wiedza na temat działań głównego bohatera w III RP – od skompromitowania idei lustracji w 1991 r. , w wyniku czego z aktywności politycznej wykluczeni zostali tacy liderzy antykomunistycznej prawicy jak Wiesław Chrzanowski czy Leszek Moczulski po szczególną formę likwidacji WSI, żeby stwierdzić że mamy do czynienia z politykiem kontrowersyjnym , w dodatku skupiającym się w swojej działalności na służbach specjalnych i resortach siłowych. Tacy politycy powinni być idealnie przejrzyści w swoich powiązaniach i gotowi na sprawdzenie tej przejrzystości w każdej chwili.

Obserwujemy sprawdzian z jednej strony min. Macierewicza i jego wiarygodności – która z każdą chwilą jego milczenia i z każdą wypowiedzią jego rzecznika spada w rejony bliskie zeru absolutnemu. Z drugiej strony sprawdzamy „gorący patriotyzm” prawicowej publicystyki, zaplecza mentalnego obecnego rządu. Patriotyzm ten  jak widać ma z Polską bardzo, bardzo luźne związki.

Nikt z prawej strony nie ma cienia wątpliwości, nie chce nawet spróbować zweryfikować dokumentów, informacji, bronić Macierewicza merytorycznie. Zachowują się jak hunwejbini, wyznawcy tutejszego Mao – Antoniego, uznający jego interes i pomyślność planów za nieporównanie ważniejsze od tego, czy w przypadku potwierdzenia informacji GW, taki człowiek, stojąc na czele resortu siłowego  Polsce nie szkodzi.

Klub Platformy Obywatelskiej złożył wniosek o wotum nieufności dla ministra Macierewicza – ten   obiecuje udzielić wyjaśnień w sejmie – miejmy nadzieję, że będą pełniejsze i logiczniejsze niż dotychczasowa twórczość rzecznika MON.

Twitter @Marcin_Celiński

Facebook https://www.facebook.com/marcelinski

 

Z autorem tekstów w Gazecie Wyborczej, Tomaszem Piątkiem będę rozmawiał w dzisiejszych 4 stronach o godz. 19.10 w TVP INFO. Zapraszam.

Rozmowy z Oksaną :)

11 marca 1959. Szef misji CIA we Frankfurcie do Centrali: ” Tajne (…) Chociaż nic na to nie wskazuje, to ukraiński ruch rewolucyjno-wyzwoleńczy ma charakter wybitnie katolicki. Jest to tym bardziej oczywiste skoro wziąć pod uwagę, że jego pochodzący z Wołynia, Polesia, Bukowiny i ukraińskiego Zakarpacia uczestnicy jakkolwiek są deklaratywnymi reprezentantami ortodoksyjnego nurtu [chrześcijaństwa] to właściwie bronią interesów ukraińskiego Kościoła katolickiego, postrzegając go jako siłę walczącą z komunizmem. [Tak więc] wychodząc naprzeciw wiarygodnym doniesieniom koła watykańskie zmuszone są przyznać, że ukraiński ruch narodowo-wyzwoleńczy występuje [de facto] w obronie Kościoła katolickiego. Ktokolwiek twierdzi inaczej, nie rozumie projektu ( w oryginale: intention) Kościoła katolickiego na Wschodzie, a szczególnie interesów Watykanu na Ukrainie.(…) Niektóre z ukraińskich ugrupowań nacjonalistycznych, takie jak banderowska frakcja Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów akcentują swoje pełne oddanie i lojalność ( w oryginale: devotion) wobec Koscioła katolickiego. Można to częściowo wytłumaczyć faktem otrzymywania przez frakcję banderowską OUN wydatnej pomocy finansowej ze strony kół watykańskich aż do roku około 1950. [Pomoc ta ustała, kiedy stało się powszechnie wiadomym, że] OUN(b) to totalitarna, prymitywna (w oryginale: narrow minded) a nawet amoralna organizacja, mająca na sumieniu masowe mordy m.in. niewinnej ludności cywilnej ( w oryginale: mass murders of guilty as well as innocent persons”, tłum. JK (1)

W całej sprawie chodzi także o interesy zakonu ojców redemptorystów, do którego należy Radio Maryja. Jego greckokatolickie placówki na Kresach Wschodnich II RP odegrały haniebną rolę w trakcie ludobójstwa Polaków. Zakonnicy podżegali do zbrodni,święcili broń i narzędzia tortur. Należąca do nich wołyńska stacja radiowa lżyła Polaków.”(K. Nesterowicz, P. Czerwiński – „Rzeź pamięci”, Faktycznie, numer 3/2016, 21-27.07.2016

Cytuje też Swianiewicz opowieść Stanisława Mackiewicza ” o jakimś księdzu (…), z którym miał dłuższa rozmowę i który był szczególnie optymistyczny co do współdziałania z Rosją Sowiecką w razie wybuchu konfliktu zbrojnego z Niemcami” … ” Trzeba pamiętać, że był to okres po wielkich procesach pokazowych i wielkich czystkach, kiedy wiele setek tysięcy ludzi zesłano do łagrów, o czym na ogół w Polsce wiedziano. Mentalność społeczeństwa polskiego w przededniu wojny 1939 roku może być przedmiotem interesujących studiów socjologicznych i psychologicznych” ( R. Ziemkiewicz „Jakie piękne samobójstwo”, str. 204 )

Oksanę poznałem przypadkowo. Pani Oksano, o co w tym wszystkim chodzi? -zagadnąłem – patrząc na to co się dzieje na portalach społecznościowych to mam wrażenie, że utknąłem w jakiejś dziurze w czasoprzestrzeni, w jakiejś paralelnej rzeczywistości: trwa właśnie “nacjonalna rewolucja 1941 roku”  a ja przyglądam się jak rasowo czyste rycerstwo “Ukroreichu” walczy z bolszewicką nawałą… – Wie pan, większość  tych radykałów to radykałowie w gębie, ludzie nie wiedzą już komu ufać. Tam jest ogromny potencjał ludzki i zerowy polityczny, wielu powiem panu to  nawet nie wie, powiedzmy,  że Jarosz jest z Dnieprodzierżyńska, że on wcale nie pochodzi z zachodniej Ukrainy, oni są oszukiwane strasznie. Mają mało dostępu do prawdziwej informacji a najważniejsze, że mają zero dostępu do informacji zachodnich. Młodzież jest teraz manipulowana nacjonalistami to fakt, ale te kto się uczy i wyjeżdża gdzieś za granicę to już są zupełnie inne, a nie każdego stać na studia i to są pierwsze ofiary manipulacji . Jakby nie wojna to by ten proces był o wiele mniej emocjonalny i trudniejszy do przeprowadzenia. Starsze ludzie wieku mojej mamy to boją się nacjonalistów, oni czekają bo nie wiedzą co robić. A nie ma tam po prostu żadnej jakiejś rozsądnej siły, jest jałowe pole do działania na gruncie demokracji, ale kto będzie Don Kichotem żeby walczyć z wiatrakami ?

Aleksiej jest archeologiem. Specjalizuje się w m.in. problematyce związanej z rzezią wołyńską. Kilka dni temu na jednym z portali społecznościowych opublikował następujący tekst:

„Szanowni Państwo, przyjaciele i koledzy! My – ukraińscy naukowcy, historycy, krajoznawcy, patrioci Wołynia – zwracamy się do Państwa w następującej sprawie. Jesteśmy zaniepokojeni i bardzo oburzeni powstałą w naszym kraju sytuacją z postawą wobec wielkiej wspólnej pamięci, historii oraz dziedzictwa narodów-braci – polskiego i ukraińskiego. Dziś na Wołyniu spotykamy totalne zniszczenie i plądrowanie pamięci i zabytków, które wcześniej były symbolami duchowego i kulturowego rozwoju kraju. Budynki kościołów i pomieszczeń, które dawniej należały do katolickich wspólnot zakonnych, ulegają plądrowaniu i zniszczeniu. Budynki, związane z życiem wybitnych działaczy kultury ukraińskiej i polskiej, są rujnowane i znikają. Całe cmentarze z setkami grobów są cynicznie wyrzucane na śmietnik. Organy władzy oraz urzędnicy samorządu terytorialnego zaniechali wykonania swoich obowiązków i przestępczo obserwują to nowoczesne barbarzyństwo. Wszystkie nasze próby zatrzymania tego haniebnego zjawiska na poziomie prawnym wyczerpały się. Dlatego apelujemy do naszych braci Polaków, do naukowców i rządu Polski z wołaniem o założenie wspólnego „frontu” w walce o ocalenie naszych wspólnych historycznych korzeni i kultury. Tylko przez wspólny wysiłek myślących patriotów zdążymy uratować naszą historię i przekazać wnukom wzorzec porozumienia dziadków i ojców. Za naszą i waszą wspólną historię! Członkowie Grupy roboczej ds. zachowania i rozwoju środowiska historycznego miasta Łucka. ([email protected])”

Brodzące w złocie, zalepione miodem, słoneczne popołudnie. W ciszy „Sklepów cynamonowych” bujny ogród jak ze starego gobelinu tonie w drzemce. Odurzona światłem kamera jest dyskretna, raz pokazuje błękitny żar nieba by potem odetchnąć widokiem niewybrednych kwiatuszków stojących bezradnie w swych nakrochmalonych, różowych i białych koszulkach. Jacyś ludzie chcą, żeby drobniutka staruszeczka wróciła pamięcią do czasów dzieciństwa. Siedzi właśnie teraz i przędzie delikatnie swoją opowieść, pełną niemożliwej do opisania grozy. Głos ma dobry i ciepły, czasem westchnie głęboko. A pamięta wszystko, tak jakby to było wczoraj: uprowadzone w nocy przez ludzi w maskach Katię i Nadię (nikt ich więcej nie zobaczył), zaszlachtowanego bagnetami „dida”, zamordowane przez policajów młode Żydówki, skrępowane drutami trupy, żyjących w biedzie wojenną wdowę z dzieckiem zarąbanych potem w ogródku przez „zapekłego nacjonalista” , strach, że wszystko obserwują, nocny strach czy przyjdą, prowokacje „Polaki kogoś zabiły”, „stribkiw” . Wielokrotnie podkreśla, że do pojawienia się banderowców nie było nienawiści między Ukraińcami i Polakami. A potem „w jeden dzień idą bandery, a na drugi AK”, wspomina. „Straszniejsze to było, ne pereskazaty…”

Pismo do IPN-u nr. 1

„Jestem w posiadaniu materiału dotyczącego ukrywania oraz udzielania różnych form pomocy Polakom ( donoszenie żywności w nocy na bagna) przez ukraińską rodzinę. Proszę o wskazanie procedury wpisu do księgi pamięci „Sprawiedliwych Ukraińców”. Proszę również o wskazanie, czy na wyraźną prośbę osoby zainteresowanej możliwy jest wpis anonimowy.”

Coraz lepiej opracowywane zasoby archiwalne dostarczają coraz to nowych łamigłówek, prosto mówiąc: im dalej w las, tym ciemniej. Ich rozwiązywaniu nie sprzyja dyspozycyjność polityczna niektórych historyków podejrzewanych nawet o preparowanie czy wręcz fałszowanie powierzonych sobie materiałów – jaskrawym, podręcznikowym przykładem tutaj może być  sugestywna wizja breakdance’a meduzy w wiadrze z wodą chlorowaną jaką jest działalność publicystyczna dokonującego cudów kazuistyki i nadinterpretacji Wołodymyra Wiatrowycza. (2) Mimo że całą dotychczasową karierę zbudował na politycznym aktywizmie w neobanderowskich witrynach „badawczych” (zawieźli go nawet z prelekcjami na Harvard) to znalezienie jakiejkolwiek informacji na temat jego przynależnosci organizacyjnej jest obecnie niemożliwe, gdzieniegdzie pojawiają się tylko śladowe wzmianki dotyczące rzekomego członkostwa w neonazistowskiej, jak chcą niektórzy, partii Swoboda a wcześniej Socjal Nacjonalnej Assambleji oraz bliskich związków z kryptonazistą Parubijem, o którym w dalszej części tego materialu (3) (aktualizacja 2016-07-11 Jarosław Hrycak niedwuznacznie sugeruje, że obskakiwany jakiś czas temu przez A. Michnika Wiatrowycz może być faktycznie prokremlowskim prowokatorem:http://uamoderna.com/blogy/yaroslav-griczak/kyiv-streets-renaming ) W świecie bizantyjskich manipulacji Swoboda jest tworem ciekawym: jej geneza ma związek z bardzo skomplikowaną grą wyborczą prezydenta Janukowycza, istnieją przekonujące dowody na to, że była projektem finansowanym przez prezydencką Partię Regionów w celu rozbicia i przejęcia nacjonalistycznej opozycji a tym samym stworzenia dla Janukowycza bezwolnego partnera sparringowego do ustawki o przesądzonym z góry wyniku. ( Kuzio, Rudling; por. Mitterand i Front National)(4)(5)(6). Dosyć paradoksalnie natomiast, zdecydowanych pro-kremlowskich tym razem prowokatorów wśród nacjonalistów może być o wiele więcej niż się wydaje, (7)(8)(9) zaś modelowo samodestrukcyjny charakter wrzawy wokół pilotażowej swego czasu „ustawy językowej” to tylko wierzchołek góry lodowej. Według znawcy zagadnienia Antona Szechowcowa, do tych pierwszych należy gwiazda ukraińskich telewizyjnych plateaux, ex-duginista i instruktor pro-putinowskich „Naszych”( w tym samym czasie co „prowadzący” rebelię na Donbasie agent GRU Girkin – „Striełkow”, aktualizacja 2016-06-07 Kim jest dla służb rosyjskich Girkin? – dyskusja: https://web.facebook.com/ivan.katchanovski/posts/1260808400615710?pnref=story), mistyk i nacjonalista Dmytro Korczyński (10)(11)(12)(13). Wiaczesław Lichaczew, inny badacz post-sowieckiej faszosfery, nazywa uczestniczących wcześniej w „operacji antyterrorystycznej” na Wschodzie Ukrainy a obecnie zasiadających w Werchownej Radzie członków „Bractwa” Korczyńskiego „prowokatorami” i wie, o czym mówi. (14) Równie ciekawym jest, że „psy wojny” z nacjonalistycznej ukraińskiej organizacji UNA/UNSO podczas konfliktu w Transdniestrii (kierowana była wtedy przez Korczyńskiego) walczyły wspólnie z rosyjskimi kozakami przeciwko wojskom mołdawskim (15), podczas gdy kilka lat później ta sama organizacja wzywała już do wojny z Rosją, występując przeciwko tym samym kozakom w „Noworosji”. (16) Natomiast BBC i to od razu w 2014 roku zdiagnozowała prowokacyjny charakter bojówek neobanderowskiego parasola jakim jest „Prawy Sektor” (17) wraz z jego mętnym trzonem, organizacją „Tryzub im. S. Bandery” (oczkiem w głowie Sławy Stećko, o której dalej, patrz również: przypisy) (18)(19) , zaś wcale spora liczba obserwatorów wydarzeń zaczęła węszyć ukrytą mechanikę pro-kremlowską coraz natrętniej charakteryzującą środowiska „patriotyczne” . (20)(21) Wielu zauważyło przede wszystkim dziwną i kłującą w oczy synchronizację działań bojówkarzy z następującym niejako automatycznie, szczególnie agresywnym rosyjskim jazgotem propagandowym, całość na zasadzie sprzężenia zwrotnego: akcja-reakcja. Kanadyjski politolog Ivan Katchanovski broni ponadto tezy, że tzw. masakra snajperów na kijowskim Majdanie była w istocie krwawą prowokacją nacjonalistycznych bojówek kontrolowanych przez Majdan (w tym kontekście wymieniane są nazwiska sotnika Parasiuka i komendanta Parubija) (22) w celu możliwie jak najbardziej skrajnego zradykalizowania pokojowego protestu, doprowadzenia do zbrojnego konfliktu i w ostatecznym chaosie siłowe przejęcie władzy przez konkurencyjną w stosunku do Janukowycza opcję oligarchiczną. (23) Efektem w skali makro był Anschluss Krymu oraz rosyjska agresja na Donbasie. Last but not least, goszczący jakiś czas temu w Warszawie na zaproszenie fundacji Otwarty Dialog przedstawiciele Prawego Sektora też zajmowali się tym, co umieją robić najlepiej czyli prowokacjami, najchętniej dla uzyskania pełni efektu przy udziale polskich narodowców w charakterze pudła rezonansowego . (24)(25) (aktualizacja 2016-07-09  poszlakę kałamarnicy oplatującej m.in. kokietowaną przez koła PiS-owskie  Fundację Otwarty Dialog zasugerowali analitycy z wirtualnej grupy „Rosyjska V kolumna w Polsce”, odnośny fragment: „Listopad 2015 – przemyscy narodowcy wyjeżdżają do Warszawy na Marsz Niepodległości. Wśród nich jest Bogdan Łucak [https://goo.gl/oQhS6V], o dziwo młodociany ukraiński nacjonalista, który na swojej stronie FB w zakładce „polubione” ma niemal wszystkie oddziały Prawego Sektora [https://goo.gl/jI2dhM] i przede wszystkim jest synem zamieszkałego we Lwowie Artema Łucaka [https://goo.gl/krYSfA], pełniącego (wówczas) funkcję naczelnika sztabu 8 roty „Prawego Sektora”, pseudonim „Doktor”. Łucak senior należy do bezpośredniego otoczenia politycznego Dmytra Jarosza [http://goo.gl/nJ25OY]. Natomiast Łucak junior publikuje [https://goo.gl/Fb5D4u] zdjęcie siebie z Majkowskim z 11 listopada w Warszawie: obydwaj trzymają broń i widoczna jest między nimi zażyłość. Pod spodem ktoś komentuje: „na imigrantów” [https://goo.gl/U5eKce]. Dowiedzieliśmy się, że naczelny „antybanderowiec” miasta (chodzi o Przemyśl – JK) Majkowski często odbiera ze szkoły młodego Bogdana Łucaka, który do niego mówi „wujek”, podczas gdy jego ojciec Artem pod czerwono-czarnymi flagami walczy na wschodzie Ukrainy jako dowódca batalionu oddziału „Aratta” [https://goo.gl/Hfj7yB]. (…) W Polsce Artem Łucak stał się znany po tym, jak w czerwcu 2015 roku prezentował wystawę o „Prawym Sektorze” [http://goo.gl/iDCOk0] w warszawskim lokalu „Ukraiński Świat” prowadzonym przez fundację „Otwarty Dialog”, a wcześniej w maju w tym samym miejscu prowadził spotkanie zachęcające obywateli ukraińskich zamieszkałych w Polsce do glosowania na kandydatów Prawego Sektora [http://goo.gl/8ezUS3], podczas którego swoimi delikatnie mówiąc nieprzemyślanymi (czyżby?) enuncjacjami o mordowaniu Polaków na Wołyniu („niech ktoś to najpierw udowodni”) dał pożywkę antyukraińskiej propagandzie na długie tygodnie [http://goo.gl/TZmb0t], kompletnie niwecząc nadzieje, które niektórzy kładli we wcześniejszych pro-polsko brzmiących wypowiedziach Dmytra Jarosza. Artem Łucak [https://goo.gl/M43azu] urodził się w Moskwie w 1972 roku. (…) W latach 1991-93 służył [http://goo.gl/YyyOHz] w wojskach pogranicznych Federacji Rosyjskiej (Краснознамённом Новороссийском пограничном отряде в/ч 2156 11- ПОГЗ) [http://goo.gl/XdVtmVhttps://goo.gl/NQNKBK]. KGB a potem FSB bardzo uważnie przyglądała się doborowi do takich oddziałów pogranicznych operujących na Kaukazie. W roku 2001 Artem Łucak zakończył [https://goo.gl/zP0yUL] rosyjski medyczny uniwersytet im. Pyrogowa – elitarny, gdzie dostać się było bardzo trudno. Przeważnie uczyły się tam dzieci medyków z tytułami, dyplomatów i ludzi z tzw. elity politycznej. W Moskwie zajmował się między innymi biznesem ochroniarskim w ramach firmy „Lajkon” [http://goo.gl/zEZlGi]. Chyba nie będzie przesadną aluzją stwierdzić, że firmy ochroniarskie w Federacji Rosyjskiej (ktoś powie, podobnie jak w Polsce…) prowadzą przeważnie nieco specyficzni obywatele. Artem Łucak mieszkał wówczas w Moskwie przy ul. Wynogradowa 6/144 [http://goo.gl/EOS1tH]. (…) Prawdopodobnie rosyjskie obywatelstwo ma do dziś, ale niewykluczone, że mogło się to zmienić w ostatnim czasie. (…) Wczesnym latem 2014 roku zjawił się w Przemyślu. Prawy Sektor tego faktu w ogóle oficjalnie nie komentował, ale rosyjskie wydania owszem i to  raczej  aktywnie [http://goo.gl/ShpR4x,http://goo.gl/mG0R5Whttp://goo.gl/sRi6Gghttp://goo.gl/uPbP80]  . (…) W kontekście tego, że panowie Majkowski i Łucak, każdy po swojej stronie granicy, całkiem skutecznie psują stosunki polsko-ukraińskie jednocześnie przyjaźniąc się, podczas gdy na użytek gawiedzi stoją na kompletnie przeciwstawnych pozycjach politycznych uważamy, że powołane do tego instytucje obu krajów powinny pójść, najlepiej razem, zarysowanym tu tropem.” całość tekstu: https://www.facebook.com/permalink.php?story_fbid=408936772609861&id=218251225011751&pnref=story )

Natomiast łysoli ze Swobody widywano nie tylko z pozostającym pod kremlowską kroplówką Jean-Marie le Penem (26) ale również na Marszach Niepodległości w Polsce, co Grzegorz Rossolinski-Liebe tłumaczy swojego rodzaju syndromem faszystowskiej międzynarodówki, w ramach której neobanderowcy najnaturalniej w świecie znajdują wspólny język z radykałami wszystkich maści (27) a jak nie, to równie naturalnie powstaje wzajemnie uzależniony, samonapędzający się, ekstremalny układ dwubiegunowy lub mamy do czynienia z czymś w rodzaju „nocy długich noży” o zmiennym natężeniu, jaką na przykład zdaje się być obecna faza wojny na Donbasie: „nasi” nihilistyczni fanatycy przeciwko „ich” fanatykom i co, umiejętnie podsycane, może trwać wiecznie i o to chodzi. Świat permanentnej „bumfight”, punktowany medialnymi „incydentami z Gleiwitz”.

Manipulacja ukraińskim ruchem nacjonalistycznym przez sowiecką agenturę ma długą i typowo pogmatwaną historię. W tajnym opracowaniu CIA czytamy w jednym i tym samym zdaniu o mistrzowsko opanowanych przez koła OUNowskie strategiach dywersji propagandowej przy równoczesnej wysokiej podatności tego środowiska na sowiecką penetrację. (28) Jest wiadomym, że w latach 20. i 30. OUN współpracowała nie tylko z Abwehrą ale również z sowiecką razwiedką, bliskie kontakty z Sowietami utrzymywał zamordowany na koniec przez Sudopłatowa (tego samego, który zajmował się werbunkiem polskiej arystokracji) Jewhen Konowalec.(29) W podobnym duchu utrzymane i wcale nie karkołomne spekulacje pojawiły się na temat Romana Szuchewycza oraz skali działania i charakteru oddziałów dywersyjnych NKWD. (30)(31) ( na marginesie: zdaniem Grzegorza Motyki, nie ma nic co wskazywałoby na udział tych oddziałów w rzezi wołyńskiej). Według dokumentów z archiwów KGB opublikowanych i skomentowanych przez Jeffreya Burdsa (32) (patrz również: 33) tylko jeden tajemniczy agent sowiecki działający wewnątrz OUN a którego tożsamości do dziś nie udało się ustalić przyczynił się do „neutralizacji” około 400 działaczy nacjonalistycznych. Przy czym okrężnych analogii może być co najmniej kilka. Roman Garbacik  w recenzji książki Piotra Zychowicza ” Obłęd ’44” pisze : „Na szczytach władzy Polskiego Państwa Podziemnego, Delegatury Rządu na Kraj, a także w samym Londynie niewątpliwie działała sowiecka agentura, dążąc do takich a nie innych rozwiązań, często poza wiedzą Naczelnego Wodza. Wymieniane są tu dwa nazwiska, będące dla większości Polaków ikonami patriotyzmu i poświęcenia – Okulickiego i Tatara. Trzeci, premier Stanisław Mikołajczyk jest dla autora nie tyle zdrajcą, co postacią żałosną – naiwniakiem i nieudacznikiem. Ze względu na te tezy właśnie książka Zychowicza będzie wstrząsem dla wielu czytelników. (…) Odruch czasowej i czysto koniunkturalnej lokalnej współpracy z Niemcami na Kresach nie został zaaprobowany przez najwyższe dowództwo AK i rząd polski w Londynie. Przeciwnie – nakazał on zerwanie wszelkiej kolaboracji z Niemcami na rzecz współpracy z Armią Radziecką. Współpracy, która oczywiście w mniemaniu władz nie była już „kolaboracją”. Tymczasem oddziały AK, które wykonały ów rozkaz, odsłaniając swe struktury i dzielnie wypierając Niemców wespół z Czerwoną Armią były następnie otaczane przez NKWD. Oficerów najczęściej spotykał katyński strzał w potylicę, reszta miała wybór; albo Armia Berlinga, albo wywózka wgłąb Rosji. Nieporównanie lepiej wyposażone, umundurowane i przeszkolone – w zestawieniu z powstańcami warszawskimi oddziały AK z Kresów (i nie tylko) mogły też skutecznie za cichą aprobatą Niemców uratować od okrutnej rzezi ok. 130 tys. bestialsko zamordowanych przez UPA Polaków na Wołyniu. Nie uczyniono tego, bo najwyższe czynniki PPP i rządu polskiego w Londynie ten problem zlekceważyły. (…) Drugim człowiekiem, wyraźnie sympatyzującym z komunistami był gen. Tatar, który umieszczony na niezwykle newralgicznym punkcie odpowiadającym za łączność z okupowanym krajem sabotował depesze od i dla Naczelnego Wodza. W tej sytuacji zapobieżenie katastrofie było niezwykle trudne. „Kropkę nad i” czyli zdemaskowanie roli Tatara dopisał rozwój wydarzeń w końcu wojny i afera w sprawie polskiego złota zdeponowanego w Anglii. Podobnie jak późniejsze uwięzienie gen. Tatara przez komunistów i słynny proces „TUN” nie mogły zmazać jawnej jego zdrady, tak skazanie Okulickiego w procesie „szesnastu” nie zniwelowały jego „zasług” wobec Narodu. Bowiem korzyści odniósł tylko Stalin i „rząd” lubelski.” (34) A Jan Sidorowicz dodaje: „Pochówek zapewnili Okulickiemu sowieci, zgodnie z ich zwyczajem likwidując własnego agenta, który wykonał powierzone mu zadanie.” (35)

W latach 30 i 50 głównym obiektem terroru OUN byli sami Ukraińcy, niedostatecznie „narodowo uświadomiona” miejscowa ludność cywilna. Lista czynów kwalifikujących się jako „zdrada” nacjonalnej rewolucji była nieskończona. Najmniejsze podejrzenie, również wobec członków UPA, oznaczało śmierć (36). Szuchewycz rozkazał nawet „prewencyjnie” mordować Ukraińców ze Wschodu w szeregach UPA jako „agentów Moskwy”. (37) Publiczne egzekucje odznaczały się wyjątkowym sadyzmem. Na przykład w sierpniu 1944 w okolicach Lwowa podejrzanym o pro-sowieckie sympatie wyłupiono najpierw oczy a następnie porąbano ich siekierami na kawałki, wszystko przed zmuszonymi przyglądać się kaźni współbraci, skamieniałymi z przerażenia mieszkańcami wioski. Ludzkie szczątki sprofanowano. (38) Nie sposób nie widzieć tutaj pewnego szerokiego pendant do hipotezy „Lodołamacza” Suworowa (39): Sowieci sami tworzyli jakiś „problem” by następnie móc go „rozwiązywać”. W opracowaniu Alexandra Statieva „The Soviet Counterinsurgency in the Western Borderlands” czytamy : ” W wiosce Piesocznoje UPA zastrzeliło 8 chłopców i powiesiło 4 dziewczynki w wieku 15-17 lat. Ich ojcowie zgłosili się wcześniej do poboru zarządzonego przez Armię Czerwoną. Tego rodzaju działania zmuszały krewnych [mordowanych] do wstępowania do sowieckiej milicji [ w celu samoobrony]. Ponieważ rodzin żołnierzy sowieckich było zdecydowanie więcej, terror OUN-owski w rezultacie tylko dramatycznie zwielokrotnił ilość [początkowo bardzo nielicznych] sympatyków władzy sowieckiej(…)„.(40) W latach 1944-46 około 500,000 Ukraińców zostało deportowanych na Syberię podczas gdy pod koniec lat 40. sowiecka agentura wewnątrz ruchu nacjonalistycznego szła już w dziesiątki tysięcy (41), a diaspora chwilowo zdystansowała się od twardego banderowskiego rdzenia widząc w samym Banderze osobnika nieudolnego, żałosnego w swojej megalomanii i nieodwracalnie niezrównoważonego. (Goda, 42). Nasuwa się więc dość oczywiste pytanie czy zamordowani przez KGB Szuchewycz i Bandera byli częścią głeboko zakonspirowanej sowieckiej agentury, która w pewnym momencie przestała być już operacyjna? Czy „zainstalowanie” obscenicznego kultu Bandery, Szuchewycza i Klaczkiwśkiego na zachodniej Ukrainie, uprawianego również przy zaangażowaniu ukraińskich placówek dyplomatycznych przez obecne pokolenie diaspory (podczas Majdanu przez media przetoczyła się fala artykułów sponsorowanych w rodzaju „7 mitów o Banderze i UPA”) jest chichotem historii czy śladem wciąż aktualnej, złożonej, wielopoziomowej sowieckiej prowokacji sprzed lat? Wbrew temu, co wydaje się na wyrost i w oderwaniu od realiów sugerować Anne Applebaum (43), stereotyp Ukraińca/banderowca nie służy ukraińskiej eurointegracji natomiast znakomicie służył historycznej dyskredytacji ukraińskiego ruchu niepodległościowego a obecnie utrzymywaniu stosunków międzyludzkich ze wszystkimi (!) sąsiadami Ukrainy (abstrahuję tu od kontekstu geopolitycznego) na poziomie wrzenia .
Suworow pisze: „Komunistyczny żargon zawiera niemało zwrotów typu ‚kampania wyzwoleńcza’, ‚kontratak’, ‚przejęcie inicjatywy strategicznej’, które oznaczają odpowiednio agresję, atak i wojnę z zaskoczenia. Każde z tych określeń przypomina walizkę o podwójnym dnie: to, co widoczne służy temu, co chce się ukryć”” (…) (44). „Dwaj kolejni następcy ‚generalissimusa’ – Chruszczow i Breżniew – choć różny mieli do niego stosunek, obaj zgodnie potwierdzali jego zamiar wycieńczenia Europy w wojnie przy zachowaniu własnej neutralności po to, by ją nastepnie „wyzwolić”. (…) Półtora tygodnia po podpisaniu paktu [ Ribbentrop-Molotow] Hitler toczył wojnę na dwa fronty, a Niemcy od początku znalazły się na przegranej pozycji. Innymi słowy, (…) w dniu podpisania paktu o nieagresji, Stalin wygrał II wojnę swiatową – jeszcze zanim Hitler do niej przystąpił. Dopiero latem 1940 Hitler zrozumiał, że dał się podejść. Usiłował jeszcze odwrócić sytuację, ale było już za późno.” (45) Dalej: „Stalin dopiął swego: w konflikcie wojennym zachodnie nacje wyniszczały się wzajemnie, bombardując swoje miasta i fabryki. (…) Gdy wreszcie sam popadł w tarapaty, natychmiast otrzymał od Zachodu wszelka niezbędną mu pomoc. Zachód przystąpił do wojny stając w obronie Polski, by w 1945 roku oddać ją Stalinowi w jasyr, wraz z całą Europą Wschodnią i częścią Niemiec. Ale nic nie zdoła zachwiać wiary Zachodu w to, że jest zwycięzcą II wojny światowej. Hitler popełnił samobójstwo. „Wyzwoliciel” Stalin został nieograniczonym władcą potężnego antyzachodniego imperium, stworzonego dzięki pomocy samego Zachodu. Nawet po śmierci zachował opinię człowieka prostego, naiwnego i ufnego, podczas gdy Hitler wszedł do historii jako diabelski zbrodniarz” (46) , cytując samego Hitlera: ” Tylko jeden kraj może wyjść zwycięsko z generalnego konfliktu: Związek Sowiecki” (47)

Pytam Oksany, co o tym myśli. ” Ja nie wiem z kim oni tam wszyscy w ogóle walczyli. Bandera był sprytniejszy, pierwszy poleciał, dogadał się z Hitlerem. A teraz zwalają jedne na drugich i każdy swoje błoto chwali. ” – mówi Oksana. (48)

Pismo do IPN-u nr. 2

Zwracam się z uprzejmą prośbą o udzielenie pomocy merytorycznej w następującej sprawie:

Z rozmowy prywatnej przeprowadzonej latem 2015 roku z miejscowym świadkiem historii wynika, że w 1943 lub 1944 roku w ukraińskiej wiosce Klusk (rejon turyjski) miała miejsce zbrodnia dokonana przez niezidentyfikowany oddział polski. Rozmówca twierdzi, że podczas „akcji odwetowej” spalono wtedy żywcem w zaryglowanej chacie grupę starszych ukraińskich kobiet.
W tym kontekście wioska Klusk wymieniona jest również tutaj: (link). Cytat, w którym jest mowa m.in. o „polskich nacjonalistach” brzmi: „Із 14 убитих у Клюській сільраді 9 стратили німці, 5 замучили “польські націоналісти”.”
Z ogólnie dostępnych materiałów wiadomo, że w pobliskich Zasmykach znajdował się ośrodek samoobrony oraz zgrupowanie AK pod dowództwem Władysława Czermińskiego ps. „Jastrząb” oraz Michała Fijałka ps. „Sokół” w sile 120-150 ludzi. Według wikipedii, oddział Władysława Czermińskiego „5 października 1943 r. wspólnie z oddziałem AK Kazimierza Filipowicza – „Korda” dokonał odwetowego ataku na ukraińskie wsie Połapy i Sokół (…)”

Proszę o wskazanie czy było lub jest prowadzone śledztwo w przedmiotowej sprawie oraz czy znane są nazwiska sprawców zbrodni jaka miała wtedy miejsce w Klusku?

Pismo zostało przyjęte przez Główną Komisję Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu i przekazane do Komisji Oddziałowej w Lublinie. Odpowiedzi, jak na razie, nie ma.

aktualizacja 2016-04-21

W nawiązaniu do Pana korespondencji z dnia 29 marca 16 r. przesłanej drogą elektroniczną na adres sekretariatu Prezesa Instytutu Pamięci Narodowej, a następnie przekazanej według właściwości do dalszej realizacji Oddziałowej Komisji Scigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Lublinie informuję, iż w tut. Komisji nie było prowadzonego śledztwa w sprawie .,zbrodni dokonanej w 1943 lub 1944 r. w ukraińskiej wiosce Kluski przez niezidentyfikowany oddział polski”. Nadto zawiadamiam, iż zgodnie z ustawą z dnia 18 grudnia 1998 r. o Instytucie Pamięci Narodowej – Komisji Scigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu ( tekst jednolity: Dz.U. z 2016 r. poz. 152 z późn. zm. ) przedmiotem działań Instytutu Pamięci Narodowej jest ewidencjonowanie, gromadzenie, przechowywanie, opracowywanie, zabezpieczenie, udostępnianie i publikowanie dokumentów organów bezpieczeństwa państwa, wytworzonych oraz gromadzonych od dnia 22 lipca 1944 r. do dnia 31 lipca 1990 r.. a także organów bezpieczeństwa Trzeciej Rzeszy Niemieckiej i Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich, dotyczących popełnionych na osobach narodowości polskiej lub obywatelach polskich innych narodowości w okresie od dnia I września 1939 r. do dnia 31 lipca 1990 r.  zbrodni nazistowskich, zbrodni komunistycznych, innych przestępstw stanowiących zbrodnie przeciwko pokojowi, zbrodni wojennych, zbrodni przeciw ludzkości lub innych repreșji z motywów politycznych. jakich dopuścili się funkcjonariusze polskich organów ścigania lub wymiaru sprawiedliwości albo osoby działające na ich zlecenie, a ujawnionych w treści orzeczeń zapadłych na podstawie ustawy 7. dnia 23 lutego 1991 r. o uznaniu za nieważne orzeczeń wydanych wobec osób represjonowanych za działalność na rzecz niepodległego bytu Państwa Polskiego ( Dz.U. Nr 34, poz. 149 z późn. zm.), (…) [oraz] ochrona danych osobowych osób, których dotyczą dokumenty zgromadzone w archiwum Instytutu Pamięci [i] prowadzenie działań w zakresie edukacji publicznej.

***

 

Jakieś 80% informacji w obiegu to czyste kłamstwo. Celowo wprowadzone elementy prawdy mają tylko to kłamstwo uwiarygodnić” – Richard Doty, specjalista od dezinformacji, pracujący dla rządu USA w latach 60.

Krym jest sceną zmagań rosyjskiego imperializmu z ukraińskim nacjonalizmem, ujmując rzecz jak najbardziej oględnie. (49) Według Andrieja Iłłarionowa, byłego doradcy Putina, plany ostatniej inwazji Krymu omawiano jeszcze na długo przed 2004 rokiem. (50) Ukraińskie źródła wywiadowcze podawały, że w ostatnim ćwierćwieczu Rosja na różne sposoby destabilizowała półwysep, wykorzystujac nawet przy tym bliskość Kaukazu do prób przeszczepu islamskiego dżihadu. (51) Oczywiście nie mogło tam też zabraknąć stalinobanderowca Korczyńskiego, niezmiennie nazywanego przez te same źródła agentem operacyjnym Kremla (na stronie internetowej jego „Bractwa” jest wiele symboliki inspirowanej radykalnym islamem).(52)(53)(54) W 2008 roku „Bractwo” przeprowadziło na Krymie wąsko zakrojone, pozorowane manewry na wypadek rosyjskiej inwazji i konieczności podtrzymywania długotrwałej wojny partyzanckiej (55)(56)(57)(58) a aktualną okupację Krymu rosyjska propaganda określa jako działanie w stanie wyższej konieczności w obliczu rzekomego zagrożenia „przygotowywaną przez ukraińskich nacjonalistów rzezią podobnej do tej jaka miała miejsce w Odessie”. Dużo wcześniejszą zaś wypowiedź dziennikarza Mustafy Nayyema, człowieka-od-którego-rozpoczął-się-Majdan o tym, że … „Krym nie jest Ukrainą” można więc post-factum uznać za absurdalnie komiczną.(59)

Wyraźnie odmiennego zdania są wspomniane już środowiska PiS-u i około-pisowskie, które ze szczególną troską i zrozumieniem pomagały bogatemu w elementy neonazistowskie (patrz: sprawa Wity Zawieruchy i „Dirlewangerowców”, 60; NB według Stephena Dorrila zajmującego się historią brytyjskiego wywiadu MI6, sztandarowy polski projekt polityczny „Międzymorze” (Intermarium), ze swoją charakterystyczną retoryką równocześnie antyrosyjską i antyeuropejską jest projektem quasi-watykańskim, zdominowanym po 1945 przez ukrywanych przez tenże Watykan byłych nazistów i przyciągajacym jak magnes przeróżne środowiska skrajne polskie, ukraińskie itd., str. 171-173:  https://books.google.pl/books?id=_bV5ncXNke4C&pg=PA172&lpg=PA172&dq=Intermarium+The+covert+world+of+her+majesty&source=bl&ots=hzvz-lnl1w&sig=rmytAEL0s5zcyJ7Ne2hA34SbzCE&hl=pl&sa=X&ved=0ahUKEwif_9WTqIXNAhWG3iwKHdTMAwoQ6AEIHDAA#v=onepage&q=Intermarium%20The%20covert%20world%20of%20her%20majesty&f=false, więcej o nitkach łączących Intermarium z Antybolszewickim Blokiem Narodów, o którym niżej: http://www.bookpump.com/dps/pdf-b/1123698b.pdf ) oraz oskarżanemu o zbrodnie wojenne batalionowi „Ajdar”, uprawiając w skrajnych przypadkach i zapewne z pobudek humanitarnych propagandę OUNowską na portalach społecznościowych (podejrzanie biezdarna inicjatywa „niesiemy prawdę do Polaków – prawda was wyzwoli”), a obecnie występując w charakterze spiritus movens raportu dotyczącego zbrodni wojennych, dla odmiany rosyjskich, jakie miały i mają miejsce podczas proxy war na Donbasie. W tym kontekście niezwykle ciekawe są spekulacje na temat „pomocy” udzielanej swoim podopiecznym przez dyżurnego adwokata rosyjskich procesów pokazowych, Marka Fejgina, jednego z obrońców związanej z „Ajdarem” Nadiji Sawczenko . Sama Sawczenko, według cytowanego już Antona Szechowcowa jawi się jako karta przetargowa w skrajnie skomplikowanej grze, za pomocą której Putin w perspektywie możliwości wcześniejszych wyborów usiłuje wpływać na pozycję Julii Tymoszenko w starciu z Poroszenką. (61) Wracając do Fejgina: nie tylko nie uzyskał zmniejszenia orzekanych wyroków w żadnym z procesów politycznych, czego zresztą nikt rozsądny nie oczekiwał (miało dojść do „ugody” z FSB w jednym przypadku)(62), ale i jego działalność „adwokacka” przed epizodem „Pussy Riot” jest owiana głęboką i szczelną tajemnicą,  zazdrośnie strzeżoną przez głównego zainteresowanego. Nie jest natomiast tajemnicą co innego: otóż podczas wojny w Jugosławii najmłodszy deputowany Gosdumy Fejgin wraz z grupą rosyjskich ultranacjonalistów walczył w Bośni pod dowództwem Mladićia po stronie Republiki Srpskiej. Potem podczas pierwszej wojny czeczeńskiej będzie jeszcze negocjował z Maschadowem wymianę jeńców a kilka lat później Moskwa pomoże mu zneutralizować polityczno-biznesowy klan Szatskiego w Samarze. Jako przedstawiciel Samary w Moskwie (od 1997) Fejgin nie wyróżni się absolutnie niczym. W roku 2011 ogłosi powstanie nowej, opozycyjnej wobec Putina partii politycznej.(63)(64)(65) (aktualizacja 2016-06-08 nota bene, wspomniany już wcześniej szef donbaskiej rebelii Strelkov również walczył w Czeczeni, Transdniestrii i po stronie serbskiej w Bośni: „Strelkov himself is a former colonel in the Russian army who fought in Chechnya, in the breakaway Moldovan republic of Transdnestr, and alongside the Serbs in Bosnia”, za: http://www.theamericanconservative.com/articles/putins-right-flank/ ).

 

O kontrolowanej opozycji w Rosji tak pisze Alicja Labuszewska: ” Nowa kremlowska inżynieria dusz eksperymentuje z techniką wyborczą – do udziału w regionalnych wyborach zostali dopuszczeni ludzie spoza układu władzy. Do lamusa (przynajmniej gdzieniegdzie) odesłano stosowaną przez wiele lat układankę z ludzi partii władzy i dekoracyjnej opozycji systemowej (uczestnictwo usłużnych kontrkandydatów miało imitować konkurencję wyborczą). Protesty uliczne po ostatnich wyborach parlamentarnych i prezydenckich, będące reakcją na fałszerstwa i konserwowanie bezalternatywnego systemu władzy, sprawiły, że decydenci uznali: coś trzeba jednak w tych wytartych politycznych puzzle’ach zmienić. Kreml zastosował zabieg ryzykowny, ale od początku do końca kontrolowany. ” (66) Szechowcow dostrzega ponadto, że antyzachodnie mantry Kremla należy odczytywać w lustrzanym odbiciu i właśnie taka lektura dostarcza wielu, zupełnie zaskakujących informacji, jako że Kreml ubiera Zachód dokładnie w to, co sam praktykuje. Oto co ogłasza na przykład francuski „pożyteczny idiota”: „Istnieje kontrolowana opozycja, opowiadająca się przeciwko kapitalizmowi, krytykująca NATO itd., lecz gdy tylko zaczyna się mówić o bombardowaniu Libii czy Mali, operacji w Republice Środkowoafrykańskiej, wsparciu rebeliantów w Syrii, zawsze jest po stronie władzy„.(67) Wypisz, wymaluj, obraz jak najbardziej mającej miejsce sytuacji, w której umiarkowana rosyjska opozycja z kręgów Nawalnego i Chodorkowskiego jednoznacznie popiera zajęcie Krymu przez rosyjskich komandosów! (68) Na tej samej zasadzie również wszelkie afirmacje należy rozumieć jako negacje i na odwrót: „Na Donbasie nie ma wojsk rosyjskich”, „Rosja bombarduje pozycje ISIS w Syrii” itd.
Idąc jeszcze dalej tym tokiem rozumowania i chcąc w świetle koniunkturalnej, niekompetentnej, mało asertywnej, naiwnej, rozwijającej się epizodycznie polskiej polityki wschodniej podjąć próbę zrozumienia pewnych zachowań klasy politycznej oraz tonu wypowiedzi medialnych jakie wynikają z uznania zamaskowanej euroatlantyzmem ( a niosącej przy okazji domniemane uzależnienie polskiego establishmentu od ukraińskich ośrodków radykalno-oligarchicznych) amerykańskiej racji stanu za własną, to trzeba najpierw wyjść z zaklętego kręgu skrajnie zawężonej choć posługującej się bardzo pojemnymi kategoriami, pełnej egzotycznej pasji pseudodebaty, którą charakteryzuje przede wszystkim brak zdefiniowanych zakresu i używanych podstawowych pojęć oraz rozbudowana argumentacja na bazie sekwencji błędów rzeczowych, logiczno-syntaktycznych, harcownictwa ad personam , sofizmatu rozszerzenia, victim blaming w kontekście nacjonalistycznych pretensji , różnych form wyrafinowanego szantażu, whataboutyzmu ( na pytanie amerykańskich dziennikarzy o wysokość zarobków w ZSRR sowieccy czynownicy odpowiadali „a u was Murzynów biją” , co zapewne w zależności od lokalnej specyfiki przełożono potem na „murzyńskość”) oraz zgodzić się z tym, że nadużywana i zinstrumentalizowana historia, eklektyczne, skonfliktowane pamięci historyczne i zideologizowana polityka historyczna to trzy bardzo różne pojęcia, mające ze sobą niewiele wspólnego („nie ma sytuacji, której człowiek nie byłby w stanie nadać sensu tylko po to, by sobie z nią poradzić. Ten mechanizm jest fascynujący” – Harald Welzer). W tym celu należy cofnąć się co najmniej do roku 1945 lub nawet 1943 kiedy to po bitwie pod Stalingradem Organizacja Ukraińskich Nacjonalistów pod niemieckimi auspicjami założyła Komitet Narodów Zniewolonych . Przemianowany w 1946 na Antybolszewicki Blok Narodów funkcjonował z pomocą CIA jako bezpieczna przystań najpierw dla byłych nazistów, potem stopniowo agentów Czang Kaj-szeka, członków południowo-amerykańskich szwadronów śmierci, tureckich „Szarych Wilków” i całej rasistowsko-antysemickiej fauny, którą CIA ( wraz z MI6) uważała za niezwykle cenny asset, dysponujący unikalną ekspertyzą w dziedzinie antysowieckiej dywersji. Przejęta w ten sposób niemalże kompletna siatka wschodnioeuropejskich nazistowskich kolaborantów, którzy z gracją baletnicy, podobnie jak sowieccy rzeźnicy, uniknęli trybunału pokazowego w Norymberdze, (69) wywierała pod kierownictwem małżeństwa Stećków kolosalny wpływ na amerykańską politykę wewnetrzną i zagraniczną jeszcze w późnych latach 90. (70)(71)(72)(73)(74)(75)(76) Symptomatycznym jest, że jakkolwiek według materiałów przeznaczonych do powszechnego użytku szkolnego i dostępnych w sieci, profil ABN-u (podobnie jak Instytutu Studiów Wschodnich w Warszawie) był „kontynuacją koncepcji prometejskiej” to ci, którzy zetknęli się bezpośrednio ze strukturą zapamiętali jednak zupełnie co innego: „Drugim miejscem, które wówczas poznałem, był Antybolszewicki Blok Narodów, który prowadziła Sława Stećko, żona Jarosława, szefa krótkotrwałego ”rządu” ukraińskiego po wkroczeniu hitlerowców do Lwowa w czerwcu 1941 roku. Jako Polak dotknąłem najbardziej ostrego, wyjałowionego nacjonalizmem środowiska Ukraińców. ” (77)(78). Reprezentanci Konfederacji Polski Niepodleglej nie mieli już takich objekcji i entuzjastycznie uczestniczyli w pracach zacnego gremium. (79)(80)(81)(82) Równolegle, w latach 50. CIA założyła „Instytut Badawczo-Wydawniczy” Prolog , którym do 1974 kierował dobrotliwie pykający fajkę zbrodniarz wojenny, szef banderowskiej Służby Bezpeky, Mykoła Lebied. Po początkowych trudnościach z uzyskaniem zgody na pobyt w USA, sprawą jako priorytetową dla bezpieczeństwa kraju zajął się osobiście Allen Dulles i nic już nie stało na przeszkodzie w zainicjowaniu i prowadzeniu pod przykrywką Prologu operacji AERODYNAMIC (dywersja propagandowa w Europie Wschodniej, werbunek itd.) (83)(84) Icing on the cake i ironia historii, specjalista od zagadnień amerykańskiego wywiadu wojskowego John Loftus uważa, że ochraniany prawdopodobnie przez Philby’ego Lebied mógł być jednym z najcenniejszych sowieckich agentów wewnątrz CIA. (85)

 

Według historyka ukraińskiego nacjonalizmu Tarasa Kuzio, kontaktem z którym w Polsce Prolog współpracował w tworzeniu pozytywnego wizerunku środowisk reprezentowanych przez twardą nacjonalistyczną diasporę był w latach 80. działacz opozycji demokratycznej Bronisław Komorowski. (86) Do dzisiaj w polskich mediach pojawiają się wywiady z nawróconymi polonofilami z OUN(b) i kuriozalne teksty w rodzaju „Nasz brat z UPA” (GW z 31.01.2014) lub ten: http://wiadomosci.wp.pl/kat,36474,title,Mloda-ukrainska-dziennikarka-na-froncie-Odwaga-i-determinacja-Natalii-Kockowycz-zachwycily-media,wid,17726069,wiadomosc.html?ticaid=1170c9&_ticrsn=3 (bohaterka artykułu w towarzystwie rosyjskiego neonazisty Zeleznowa „Zuchela”, eksponując SS Galizien nostalgics i inne fotografie na stronie facebook https://web.facebook.com/photo.php?fbid=752877708111539&set=pb.100001679503929.-2207520000.1463843959.&type=3&theater oraz więcej o środowisku rosyjskich neonazistów w Kijowie, również „Zuchel” pierwszy po prawej na pierwszej fotografii  http://nr2.com.ua/News/politics_and_society/Russkiy-centr-imeni-Adolfa-Gitlera-v-stolice-Ukrainy-119858.html) a rating środowisk ultranacjonalistycznych w USA, Kanadzie i Wielkiej Brytanii jest niezmiennie bardzo wysoki.(87) Świadczą o tym nie tylko triumfalne kanadyjskie tournèes (fetowanego przez Instytut im. L. Wałęsy) Andrija Parubija i innych kryptonazistów, (88)(89), ale również chociażby finansowanie z pieniędzy amerykańskiego podatnika neonazistowskiego batalionu „Azov”, a pośrednio groźnej, uzbrojonej po zęby neonazistowskiej sekty o profilu coraz bardziej międzynarodowym „Misanthropic Division” ( obecnej w Polsce), i to mimo wcześniejszych prób położenia ustawowo kresu podobnym praktykom (90). W Kijowie zaś i we współpracy z Rosją (sic!), trwa polowanie na czarownice alias rosyjskich agentów wewnątrz nacjonalistycznych bojówek i w zdominowanych przez radykałów strukturach siłowych ze wskaźnikiem wykrywalności, a jakże, bliskim 100% (91)(92)(93) Toteż w swietle rosyjskich prowokacji, takich jak ostatni incydent na Bałtyku, szczególnie złowrogo zabrzmiały niedawne wypowiedzi Stephena Walta (obok apologetów Kremla Williama Engdahla, Johna Mearsheimera i Stephena Cohena wybitnego przedstawiciela nurtu „realistycznego” w amerykańskiej polityce zagranicznej) o błędzie jakim było udzielenie przez administrację Obamy poparcia stronie ukraińskiej w rosyjsko-ukraińskim imbroglio i o tym że, jak twierdzi przynajmniej analityk wojskowy Chuck Nash, Putin właściwie już teraz może wyeliminować amorficzne NATO z wojennej gry nie oddając przy tym ani jednego wystrzału. (94)(95)

 

Wracając na koniec do narodowo-wyzwoleńczych właściwości prawdy, Stanisław Srokowski tak opisuje swój powrót do rodzinnej ukraińskiej wioski: „Pokłoniłem się nad grobem Olgi Misiuraczki, która jako młodziutka dziewczyna uratowała mnie i moim rodzicom życie. Zapaliłem na jej grobie świeczkę i pomodliłem się za jej duszę. Zatrzymał mnie stary, może osiemdziesięcioletni człowiek, który pamiętał rzeź Polaków i znał mego ojca i dziadka. Wziął mnie na bok, by uniknąć świadków, i poprosił o chwilę rozmowy. Powiedział, że bardzo mu ciąży tamten grzech i chce przeprosić za mordy, jakich dopuścili się banderowcy. Widziałem, że było to dla niego ogromnie ważne wyznanie. Miał opuszczoną głowę, drżał mu głos. (…)

Całe życie pisarz zmagał się też z wciąż aktualnym tabu , jakim były i są wydarzenia na Wołyniu w 1943 roku i latach późniejszych: „Cenzor z Mysiej dzwonił do mnie i namawiał, bym zrezygnował z jednego fragmentu, a potem z drugiego, trzeciego i czwartego, a wreszcie, kiedy wciąż się nie zgadzałem, z pojedynczych zdań lub słów. W końcu książka [„Repatrianci”] się ukazała. A ja już wiedziałem, że nie mam żadnej szansy napisania całej prawdy. (oba cytaty ze wstępu do „Nienawiści”)

Z prawdą, ze sobą i rodzinno-środowiskowym ostracyzmem zmagał się Stefan Dąmbski, egzekutor AK. Na krótko przed samobójczą śmiercią napisał: „Przez lata po zakończeniu wojny próbowałem analizować siebie samego i w końcu uznałem, że doszedłem do tego zwierzęcego stadium głównie przez moje wychowanie w młodych latach – w atmosferze do przesady patriotycznej. (…) Byłem na samym dnie bagna ludzkiego. (…) Za późno dziś, by prosić kogokolwiek o przebaczenie, tak się ludziom życia nie przywróci. Niech to będzie jeszcze jedno ostrzeżenie dla przyszłych pokoleń (…). Niech pamiętają, że każda wojna to tragedia, że w niej zawsze giną ludzie młodzi, mający całe życie przed sobą – i to giną niepotrzebnie”.

– Narobili biedy i tyle – mówi Oksana. „Mieszkając w Polsce już od 12 lat zrozumiałam jedno, że dzieli nas z Polakami jedynie religia, są tak podobne ludzi, mentalność, ze nie mogę pojąć jak i z czego mogła wyniknąć rzeź wołyńska i niemiłość Ukraińców do Polaków w czasy
II Rzeczypospolitej. Jak mi zadają pytanie w Polsce, skąd się wziął Bandera, to zawsze mówię że II Rzeczpospolita sama porodziła tego Banderę
(…) Jakby potraktowali Ukraińców inaczej, pozwoliliby im na gospodarowanie , daliby zaporożcom ziemi, o które oni nie jeden raz prosili, to by to okatoliczanie skończyło się powodzeniem , a nie krwią i nienawiścią. Jakie mity by dla nas nie stwarzali, powinniśmy i Polacy i Ukraińcy odnaleźć wspólny mianownik do zdradliwej historii, bo tak naprawdę jesteśmy jedną cześcią tego samego narodu . Dla tych, kto za nas pisze historię, stwarza swoje własne mity, w które tak chce żebyśmy wierzyli, dla nich wszystkich jest ważna nie wspólna historyczna pamięć i wspólna część polsko-ukraińskiej historii a wspólna nienawiść i bezkonieczna, kłótliwa dyskusja z której oni wyszarpią własne korzyści. Nie dajmy się oszukać kolejny raz, już ile podobnych wydarzeń było , to trzeba być naprawdę głupcem żeby znowu dać się wciągnąć w sztuczną pułapkę.(…) Patrząc ile doczepiło się różnych sił politycznych do dzisiejszej wojny i rządu to już poszło w zapomnienie dla czego te ludzi stali na Majdanie , a najwięcej tam było młodzieży . Widzę teraz tą młodzież z torbami na autokarach przekraczających granicę polsko -ukraińską w poszukiwaniu lepszego miejsca dla życia , z różnych części Ukrainy jadą razem, kto z Doniecka, kto z Krymu, kto z Zachodniej czy Centralnej Ukrainy, młode ludzie, nie rozmawiają o polityce, o języku jakim mają rozmawiać, dogadują się nawzajem i nie ma między nimi żadnych kłótni . Tu najwięcej widać absurd obecnej sytuacji i zadajesz sobie pytanie: a czy był potrzebny ten Majdan, czy była potrzebna ta wojna ? Dla czego i kto podzielił politycznie te ludzi ?

Romuald Niedzielko w „Kresowej Księdze Sprawiedliwych” odnotowuje 384 przypadki mordu dokonanego na Ukraińcach przez wykonawców „akcji antypolskiej” , uważających udzielanie pomocy „Lachom” za zdradę ukraińskich ideałów narodowych. Warto też wiedzieć, że państwo polskie nigdy, w żaden sposób nie podziękowało Sprawiedliwym Ukraińcom niosącym ratunek sąsiadom. Nie pasują do politycznie poprawnej wizji powszechnej, czerwono-brunatnej idylli. Niech zasypie wszystko, zawieje… Pułapka eskapizmu jest bezwzględna.

Dramatycznie samotną walkę o ich upamiętnienie toczą od lat Wiesław Tokarczuk z drugiego pokolenia ocalonych i grupa osób odczuwających taką potrzebę. Bezskutecznie. Zwracają uwagę na zanik empatii, dokonującą się niepostrzeżenie zamianę uniwersalnych pojęć dobra i zła, brutalną obojętność wobec powolnej agonii oświeconego humanizmu, grozę doświadczaną przez ofiary i świadków wszystkich ludobójstw wobec takich postaw, brak zakotwiczonych w historii precyzyjnych drogowskazów moralnych. (96) „Być może fakt uratowania życia mojej Mamy i Jej chłopskiej rodziny jest dla Rzeczypospolitej bez znaczenia, bo ta chłopska rodzina była dla Rzeczypospolitej niewiele warta. Być może ci ukraińscy wieśniacy, którzy uratowali życie mojej Mamy i Jej rodziny, dla Rzeczypospolitej nie są warci odznaczenia i wdzięczności. ” (…) „Dotychczas wszystkie organy i instytucje państwa polskiego zignorowały wszelkie tego typu inicjatywy. Dopiero Rzecznik Praw Obywatelskich św. p. Janusz Kochanowski po stwierdzeniu absolutnej bezczynności polskich organów i instytucji podjął próbę uhonorowania Sprawiedliwych Ukraińców. Pracownicy Jego biura rozpoczęli zbieranie wniosków personalnych o Medal Sprawiedliwych. Otrzymali także mój wniosek o odznaczenie dla Giergielów, otrzymanie wniosku potwierdziła pani Marta Kukowska. To, co następcy św. p. Janusza Kochanowskiego uczynili z wnioskami po Jego tragicznej śmierci pod Smoleńskiem, pozwolę sobie nazwać aktem haniebnym. Otóż oni wyrzucili nasze wnioski o Medale dla Sprawiedliwych Ukraińców na śmietnik. Tak po prostu. Moje zapytanie do RPO o kontynuację projektu Medalu Sprawiedliwych pozostaje bez odpowiedzi od prawie 6 lat.” (97) Wniosek ocalonego przez Ukraińców Romualda Drohomireckiego ze Stowarzyszenia Polskich Dzieci Wojny w Olsztynie, napisany do byłego prezydenta Komorowskiego z równoczesną prośbą o wsparcie skierowaną do Donalda Tuska, Grzegorza Schetyny i Bogdana Borusewicza – póki żyją jeszcze świadkowie tamtych wydarzeń, a odchodzą bardzo szybko i jest ich coraz mniej – wylądował w koszu. (98) Kolejny wniosek właśnie zarasta kurzem w prezydenckiej kancelarii.

Jestem pewny – pisze dalej Wiesław Tokarczuk – że ja i moja rodzina bardzo potrzebujemy oficjalnego i osobistego wyrażenia wdzięczności przez polskie państwo. [Chociaż] już się nie dowiemy, czy potrzebowali i oczekiwali tego od państwa polskiego św. p. Tolko i Ziuńka Giergielowie, [to taki gest] „może pomóc wielu osobom uwierzyć, że dobro nie tylko powinno, ale realnie może być nagradzane i pochwalane, nawet jeśli zło nie zawsze – w życiu doczesnym sprawcy – bywa ukarane. Przywróci – w naszej rodzinnej historii – równowagę moralną. Będzie drogowskazem moralnym dla wielu. Będzie wzorem polsko-ukraińskiej przyjaźni. Przywróci także prawdę.” (99)

Do Prezesa Rady Ministrów Pani Beaty Szydło: Uprzejmie proszę o informacje czy istnieją a jeżeli tak, to jakie są formy uhonorowania Sprawiedliwych Ukraińców ratujących Polaków podczas rzezi na Wołyniu w 1943 roku?

Odpowiedzi nie było.

 

PS. od autora: Dziękuję Panu Wiesławowi Tokarczukowi za udostępnione materiały i cenne wskazówki.

przypisy i bibliografia:

(1). źródło cytowanego fragmentu: sekcja odtajnionych w 1998 roku przez rząd USA archiwów CIA dotycząca nazistowskich zbrodni wojennych: http://www.foia.cia.gov/sites/default/files/document_conversions/1705143/HRINIOCH,%20IVAN_0020.pdf , patrz również: Anton Shekhovtsov,By cross and sword: ‘Clerical Fascism’ in Interwar Western Ukraine wClerical Fascism in Interwar Europe (Totalitarian Movements and Political Religions, ed. Matthew Feldman, Marius Turda, Tudor Georgescu oraz http://dx.doi.org/10.1080/14690760701321098 i John Pollard: „Klerykalny faszyzm” http://www.tandfonline.com/doi/full/10.1080/14690760701321528
Motywy chrystyczne są częstym elementem przekazu środowisk skupionych wokół skrajnie prawicowych, neobanderowskich bojówek „Prawego Sektora”, w swojej wykładni ideologicznej organizacja ta odwołuje się również do postaci św. Matki Teresy z Kalkuty (patrz: http://banderivets.org.ua/z-hrystom-u-sertsi.html oraz I. Zahrebelny, publicysta m.in. „Nacjonalisty.pl – Dziennika Narodowo-Radykalnego” :„Nacjonalizm i katolicyzm razem po tej samej stronie frontu” http://banderivets.org.ua/natsionalizm-i-katolytsyzm-po-odnu-storonu-frontu.html). „Pan Bóg jest po naszej stronie, a zachodnie reżimy pożałują tego, że wspierały tę rewolucję – ponieważ ta rewolucja stanie się forpocztą dla Nowej Rekonkwisty.” (I. Zahrebelny w http://www.nacjonalista.pl/2013/12/13/ihor-zahrebelny-co-sie-dzieje-na-ukrainie-krotki-raport-dla-zachodnich-towarzyszy/)

(2) http://www.thenation.com/article/how-ukraines-new-memory-commissar-is-controlling-the-nations-past/ Absolutna większość znawców tematu uważa publicystykę W. Wiatrowycza za paranaukowe mitotwórstwo:http://krytyka.com/en/articles/open-letter-scholars-and-experts-ukraine-re-so-called-anti-communist-law orazhttps://ukraineanalysis.wordpress.com/2015/05/02/volodymyr-viatrovych-and-ukraines-de-communization-laws/

Andreas Umland:

1. In which peer-reviewed scholarly high-impact journals did Viatrovych’s articles appear?
2. At which international conventions of relevant academic organizations were Viatrovych’s papers selected for presentation?
3. Which known scholarly book series or established academic publishers with independent peer review have published Viatrovych’s books?
4. Which institutions without links to Ukrainian nationalist circles, i.e. which groups of scholars without some biographical connection to the research topics of Viatrovych, have hosted him?
I have noted many publications, presentations, affiliations, activities etc. of Viatrovych, but these by themselves do not establish academic status. Instead, they indicate that he would have sufficient funding or support available that could be used to get his Ukrainian texts translated into English or other languages, in order to be published in respected, selective and peer-reviewed scholarly journals. Maybe there are such publications by Viatrovych – and I simply have not noticed them.(…) If there are properly academic publications by Viatrovych, I shall be genuinely interested to read them. (…) He published with his own institution – something usually not highly respected among scholars. I would be interested to know whether Viatrovych’s book with Mohyla university press went through proper independent peer review by recognized experts on his book’s topic.
” za: https://web.facebook.com/andreas.umland.1/posts/10205257075639920
O politycznie motywowanej mitologizacji (patrz: Rudling http://carlbeckpapers.pitt.edu/ojs/index.php/cbp/article/view/164Rossolinski-Liebe http://www.kakanien-revisited.at/beitr/fallstudie/grossolinski-liebe2.pdf, Katchanovski https://www.cpsa-acsp.ca/papers-2010/Katchanovski.pdf , Marples http://pdfebookdl.com/politics-sociology/109443-heroes-and-villains-creating-national-history-in.html) i próbach naukowej demitologizacji ruchu banderowskiego („bojownicy o wolność, faszyści czy ustasze?”), dyskusja:
http://spps-jspps.autorenbetreuung.de/files/14-reviewessays.pdf

-aktualizacja 2016-05-03:  https://foreignpolicy.com/2016/05/02/the-historian-whitewashing-ukraines-past-volodymyr-viatrovych/

-aktualizacja 2016-05-04, Per Rudling o projekcie CIA pod kierownictwem Lebiedia „Litopys UPA” i zawartych w nim fałszerstwach:  ” You can pretty much pick up any volume of Vyzvol’nyi Rukh, or any single one of Viatrovych’s booklets; they are systematically manipulated. As is the Litopys UPA (which, I imagine is what Cohen, and Burds, refer to here) it was initially a CIA-funded project, run by Lebed and his circle, with an explict mandate to glorify the OUN and UPA. Sure, Cohen could have chosen to make this already long article even longer by providing exact references to the many omissions, distorting editing, and included facsimiles of the original documents, trimmed by the Litopys UPA/TsDVR circles, and their selective renderings in the Litopys UPA. To Cohen’s credit, he provides links to the review forums of both Druha pol’s’ko-ukrains’ka viina and Viatrovych’s book on OUN and the Jews. In his Stavlennia OUN do evreiv Viatrovych includes the well-known Krentsbach forgery, a fake autobiography of a fictitious Jewess produced by the ZCh OUN in 1957 to the effect that the UPA rescued her during the Holocaust. In UPA – Armiia neskorennykh he claims the UPA killed the leader of the SA in Volhynia in 1943 – when he was, in reality killed in a car crash in Potsdam. These are not factual errors, but systematic distortions, serving a political agenda. As to Druha pol’s’ka-ukrains’ka viina Cohen provides a link to the Ab Imperio book discussion, with the comments by Zieba, Motyka, Iliushyn, Grachova, and yours truly. The ZCh OUN – the same group which funds the TsDVR and Viatrovych’s annual lecture tours to North American universities – but also the ZP UHVR – systematically manipulated, seeded, and selectively distorted the records after the war. This was OUN(b) policy from mid-1943.
As the person who happened to chair the session at the workshop; yes, „crashing” is a matter of perspective. Viatrovych was brought to the workshop late by his sponsor, the OUN(b)’s Borys Potapenko, came for one session only, and insisted to take up the limited time we had for questions to read a several page long statement in Ukrainian, then translated by Potapenko,doubling the time. This was something the organizers could not allow. When being forced to enforce our rule of no speeches from the floor, laid out at the begining of the workshop, Viatrovych writes on social fora that his freedom of speech was infringed. (And yes, this is the same man who authored of the laws outlowing disrepect for „the fighters for Ukrainian statehood in the 20th century”). Of course, we can nit-pick on individual formulations (Viatrovych also wrote in Ukrains’ka Pravda, not in Pravda, for example), but what Cohen does, in my opinion, is bringing attention to an issue at a time when others, including the bulk of the Ukrainian studies establishment in North America and the current Ukrainian government have chose to look the other way (or, worse, empowering, enabling or applauding him). The problem is rather that the timing for this critical scrutiny is late; the time to raise these issues was March 24, 2014 (yes, before Poroshenko became president – another error in Cohen’s text!), when Viatrovych was appointed director of the UINP. That is, before he was given another chance to use state institutions to do harm to scholarship – and yes, Ukraine. (…) Given his first stint at memory manager, in 2008-2010, his dismal record was well-known to all of us by then.” 
za: https://www.facebook.com/andreas.umland.1/posts/10207774748740174

aktualizacja 2016-05-14, Raul Cârstocea: „In addition to concerns about the limits to freedom of expression and of the media that [decommunization] laws introduced, one of them explicitly includes within the scope of its protection the OUN and UPA, two organisations responsible for collaboration with the Nazis, anti-Jewish pogroms and assistance in the perpetration of the Holocaust in Ukraine, and the mass murder of Poles in Volhynia and eastern Galicia between 1943 and 1945. In turn, these aspects of Ukrainian history acquire special significance for contemporary politics in the context of the ongoing conflict in Ukraine, as well as of the so-called ‘information war’ waged by the Russian Federation, where the association of the post-Maidan Ukrainian state with ‘fascism’ is a central component.” za: http://www.ecmi.de/fileadmin/downloads/publications/JEMIE/2016/RCarstocea.pdf

(3) „By 2005 an important step toward heroization of Ukrainian nationalism was Victor Yushchenko’s appointment of Svoboda member Volodymyr Viatrovych as head of the Ukrainian security service (SBU) archives” za: http://everything.explained.today/Neo-Nazism/

aktualizacja 2016-07-12 wersja z 2014: „In 1991 Svoboda (political party) was founded as ‚Social-National Party of Ukraine’. The party combined radical nationalism and neo-Nazi features. It was renamed and rebranded 13 years later as ‚All-Ukrainian Association Svoboda’ in 2004 under Oleh Tyahnybok. By 2005 an important step toward heroization of Ukrainian nationalism was Victor Yushchenko’s appointment of Svoboda member Volodymyr Viatrovych as head of the Ukrainian security service (SBU) archives. This allowed Viatrovych not only to sanitize ultra nationalist history, but also officially promote its dissemination along with OUN(b) ideology based on ‚ethnic purity’ coupled with anti-Russian, anti-Polish and anti-semitic rhetoric; denial of UPA war crimes, and the paradoxical glorification of Nazi history with concomitant denial of wartime collaboration wrote Professor Per Anders Rudling” (https://en.wikipedia.org/w/index.php?title=Neo-Nazism&oldid=626673398#Ukraine) . W wersji obecnej zniknęło sformulowanie „Svoboda member Volodymyr Viatrovych” na rzecz „Volodymyr Viatrovych”. Internet został dokładnie wyczyszczony z jakichkolwiek informacji na temat organizacyjnej przynależności Wiatrowycza, jakoże ten obecnie jest „niezależnym” ekspertem. Czytaj dalej: http://www.academia.edu/2481420/_The_Return_of_the_Ukrainian_Far_Right_The_Case_of_VO_Svoboda_in_Ruth_Wodak_and_John_E._Richardson_eds._Analyzing_Fascist_Discourse_European_Fascism_in_Talk_and_Text_London_and_New_York_Routledge_2013_228-255#
(4) https://books.google.pl/books?id=XMIG9aJxuxAC&pg=PA249&lpg=PA249&dq=Svoboda+Party+of+regions+project+Kuzio&source=bl&ots=B4rqMlSSsj&sig=z70THIK0yvYjvN7NGgu8MQJbuEE&hl=pl&sa=X&ved=0ahUKEwjijuWClOnLAhVjvHIKHc5oA6sQ6AEIUjAH#v=onepage&q=Svoboda%20Party%20of%20regions%20project%20Kuzio&f=false
(5) https://books.google.pl/books?id=CqXACQAAQBAJ&pg=PA182&lpg=PA182&dq=Svoboda+Party+of+Regions+kuzio&source=bl&ots=p9l7YRvIFg&sig=nixk9CG5-8ibCV9nc9aBEWm3Mdg&hl=pl&sa=X&ved=0ahUKEwiPl87DlunLAhVE8ywKHb8qAgkQ6AEINzAD#v=onepage&q=Svoboda%20Party%20of%20Regions%20kuzio&f=false
(6)http://www.academia.edu/2481420/_The_Return_of_the_Ukrainian_Far_Right_The_Case_of_VO_Svoboda_in_Ruth_Wodak_and_John_E._Richardson_eds._Analyzing_Fascist_Discourse_European_Fascism_in_Talk_and_Text_London_and_New_York_Routledge_2013_228-255
(7) „Тогда Хорт возглавлял винницкое отделение правой организации Социал-национальной ассамблея и был приговорен к трем годам условно по обвинению в разжигании межнациональной розни.” za: https://vindaily.info/khort-geroy-ili-provokator.html
(8) „The very fact that it was mainly the pro-Kremlin media who were circulating the information could have aroused some suspicion. (…) Pavlenko does not just rip up the portrait (…) but also prompts the others to chant that Poroshenko is a ‘dickhead’. This was perfect for the pro-Kremlin media as an antidote to similar chants often heard about Russian President Vladimir Putin. (…) It is possible that Pavlenko liked the role of hero and political prisoner. (…) Certainly in this situation, he and his supposed patriot comrades have done Ukraine only a disservice, chanting in unison with the Russian media what Bulgakov refers to as “an insane mantra” about a prison term for destroying a portrait of the President. ” za: http://khpg.org/en/index.php?id=1459889982
(9) http://vesti-ukr.com/lvov/139682-na-zakarpate-proshel-fakelnyj-marsh-protiv-vengerskih-okkupantov-i-ih-posobnikov oraz http://www.therussophile.org/not-moskals-this-time-the-nazists-are-threatening-hungarians-with-the-knives.html/. Oryginalne video „Magiarów na noże” zostało skasowane: https://www.youtube.com/watch?time_continue=15&v=Z8NkglzXdmk
(10) http://anton-shekhovtsov.blogspot.com/2013/12/ukrainian-extra-parliamentary-extreme.html
(11) “This just confirms my suspicion that Russian intelligence agencies are behind these people, though the killers themselves may not even know this,” Fesenko wrote. “The statement also gives us grounds to suspect that the campaign of assassinations will continue and may be directed against top government representatives.” (…) Analysts have speculated that Russia allegedly uses some Ukrainian nationalists to present Ukraine as a “fascist” country and to destabilize the political situation. One of those accused, Dmytro Korchinsky, used to cooperate with Alexander Dugin, a pro-Kremlin Russian imperialist who has called for killing Ukrainians. Korchinsky was on the board of Dugin’s International Eurasian Union before falling out with his Russian ally in 2007. In 2005 Korchinsky trained Russia’s Nashi pro-Kremlin youth group on ways to combat “color revolutions.” Secret services often attempt to influence nationalist groups to use them for their goals, Fesenko told the Kyiv Post. “Intelligence agencies often act this way,” he said. “They use local nationalist groups and plant moles there. They give them ideas and funding.” za: http://www.kyivpost.com/article/content/kyiv-post-plus/mysterious-group-takes-claim-for-high-profile-murders-386483.html ;

При этом российское ФСБ вполне может поддерживать украинские национально ориентированные формирования, а СБУ русских националистов.  Идеология тут не причем, все зависит от задачи, которая перед спецслужбой стоит или может стоять в будущем. Так что Дмитрий Ярош может быть на содержании, как у одной силовой структуры, так и у другой.” , http://skelet-info.org/yarosh-i-pravyj-sektor-na-kogo-rabotaem/
(12) https://www.youtube.com/watch?v=skbz95Bfkxc
(13) https://twitter.com/christogrozev/status/566377671089991680
(14) „Даже откровенные провокаторы из «Братства» Дмитрия Корчинского в героическом ореоле участников АТО становятся народными депутатами.”
za : http://www.forumn.kiev.ua/newspaper/archive/150/svoykh-fashystov-ne-byvaet.html
(15) http://rusnsn.info/analitika/zaby-ty-j-soyuz-russkie-kazaki-i-ukrainskie-natsionalisty-v-pridnestrov-e.html ; http://rusnsn.info/istoriya/ob-uchastii-una-unso-v-pridnestrovskom-konflikte.html
(16) http://www.politnavigator.net/una-unso-zovjot-moldovu-v-vojjnu-protiv-rossii-video.html
(17) http://www.bbc.com/news/world-europe-26784236 ; ” Яроша и соратников обвинили в развязывании войны с Россией и срыве мирного процесса.” za: http://korrespondent.net/ukraine/3673500-vyzytka-yarosha-okazalas-pravdoi ; „Правий сектор” майстерно роздутий російським телебаченням” za: http://gazeta.dt.ua/internal/viyna-za-lyudey-_.html ;

https://www.youtube.com/watch?v=0di2czVC_6Q

(18) „Провокация удалась. Провластные и российские телеканалы получили впечатляющую картинку, на которой отнюдь не мирные студенты, а озверевшая толпа вступает в вооруженную стычку с милицией (как после схватки «беркутята» добивают покалеченных людей, конечно же, не покажут). (…) Отдельно стоит остановиться на ВО «Тризуб» имени Степана Бандеры. Это еще одна организация, которая открыто поддержала штурм Администрации президента и заклеймила позором тех, кто назвал «штурмовиков» провокаторами. (…) Надо заметить, что, по одной из версий, эта поддержка, выражавшаяся в призывах штурмовать Верховную Раду, была провокацией, направленной на эскалацию насилия. (…) Весьма интересны отношения между «Тризубом» и ВО «Свобода»: незадолго до выборов в местные органы власти 2010 года в некоторых регионах распространялись листовки с критикой Олега Тягнибока с ультраправых позиций. Тризубовцы, будучи куда более радикальными националистами, чем «Свобода» могли успешно воздействовать на часть партийного электората. Словом, «Тризуб» – «контора» мутная, вызывающая немало подозрений на счет сотрудничества с властью вообще, и спецслужбами в частности.”

za: http://crime.in.ua/statti/20131202/voskresenie
(19) „This involvement by Tryzub as agents provocateurs is indeed strange because Slava Stetsko, the head of both OUN(b) and KUN, spoke against President Kuchma at the monument to Shevchenko at the same time as other leaders of the Ukraine Without Kuchma group. One can only deduce from this that either OUN(b)/KUN are supporting both President Kuchma and the opposition, or Tryzub is no longer under the control of OUN(b)/KUN and has been bought out by the authorities” za: http://www.ukrweekly.com/old/archive/2001/120119.shtml
(20) https://twitter.com/strobetalbott/status/450034007863201792
(21) http://www.politico.com/magazine/story/2014/03/putins-imaginary-nazis-105217_Page2.html#ixzz2xcOgkK1A
(22) http://www.eioba.pl/files/user79280/a237277/jagrgsxkbsa.jpg
(23) „This academic investigation concludes that the massacre was a false flag operation, which was rationally planned and carried out with a goal of the overthrow of the government and seizure of power. It found various evidence of the involvement of an alliance of the far right organizations, specifically the Right Sector and Svoboda, and oligarchic parties, such as Fatherland. Concealed shooters and spotters were located in at least 20 Maidan-controlled buildings or areas. The various evidence that the protesters were killed from these locations include some 70 testimonies, primarily by Maidan protesters, several videos of “snipers” targeting protesters from these buildings, comparisons of positions of the specific protesters at the time of their killing and their entry wounds, and bullet impact signs. The study uncovered various videos and photos of armed Maidan “snipers” and spotters in many of these buildings. The paper presents implications of these findings for understanding the nature of the change of the government in Ukraine, the civil war in Donbas, Russian military intervention in Crimea and Donbas, and an international conflict between the West and Russia over Ukraine.” za: http://www.academia.edu/8776021/The_Snipers_Massacre_on_the_Maidan_in_Ukraine
(24) http://prawy.pl/5747-prawy-sektor-w-warszawie-na-wolyniu-nie-nie-mordowano-polakow/
(25) http://www.polskieradio.pl/5/3/Artykul/1121661,Narodowcy-protestuja-przeciw-promowaniu-w-Polsce-kandydatow-na-prezydenta-Ukrainy; „ochotnicze patrole antybanderowskie” spod znaku Falangi/ONR: https://www.youtube.com/watch?v=o0o4UMCG7Hw oraz https://www.zycie.pl/informacje/artykul/7234,zniszczono-pomnik-upa-w-molodyczu-tyma-to-rosyjska-prowokacja
(26)http://www.ukrainebusiness.com.ua/news/345.html
(27) http://uainfo.org/news/12129-gzhegozh-rossolinskiy-libe-ob-oun-upa-evreyskih-pogromah-i-bandere.html
(28) „Ukrainians [were considered] „adroit political intriguers and past masters in the art of propaganda” who would not hesitate to use the United States for their own ends. Moreover, emigre groups in general—and Soviet ethnic minority groups in particular—were obvious targets of Soviet penetration and manipulation.” ( za: http://www.foia.cia.gov/sites/default/files/document_conversions/1705143/STUDIES%20IN%20INTELLIGENCE%20NAZI%20-%20RELATED%20ARTICLES_0015.pdf)
(29) Aleksandr Gogun (wywiad) https://www.youtube.com/watch?v=7UGE3l_wQ0g @22:55, 24:15

На сотрудничество УВО-ОУН с ОГПУ-НКВД на антипольской основе в 1920—1930-е годы косвенно указывает как ряд публикаций украинского исследователя Анатолия Кентия, так и факт длительных доверительных отношений между Павлом Судоплатовым и… взорванным им в Роттердаме в 1938 году вождем ОУН Евгением Коновальцем. Пособничество обычно оставляет агентурный след. А материалов об этом в киевских архивах ничтожно мало по объективной причине — согласно ведомственным правилам, наиболее ценная зарубежная агентура со всей сопутствующей документацией передавалась республиканскими органами госбезопасности на Лубянку. Украинские праворадикалы представляли значительный интерес не только для чекистов, но и для советской армейской разведки, в том числе потому, что собирали о Польше — наиболее вероятном противнике — ценные данные сугубо военного характера, а также обладали определенными знаниями о рейхе.” http://gazeta.zn.ua/SOCIETY/starye_pesni_bez_glavnogo_v_moskve_izdan_sbornik_dokumentov__ob_ukrainskih_natsionalistah_v_gody_vto.html

(30) http://witas1972.salon24.pl/586733,cyngiel-ktory-zdetonowal-rzez-wolynia
(31) http://blogpublika.com/2015/02/08/mord-w-parosli-9-02-1943-tajemniczy-poczatek-rzezi-wolynskiej/
(32) https://web.facebook.com/photo.php?fbid=10101457892254049&set=a.10100416026321729.2562469.1814623&type=3&theater
(33) Jeffrey Burds http://www.academia.edu/3420138/_Agentura_Soviet_Informants_Networks_and_the_Ukrainian_Underground_in_Galicia_1944-48_Eastern_European_Politics_and_Societies_January_1997_
(34)
http://kangur.uek.krakow.pl/biblioteka/biuletyn/artykuly.php?Strona=Art&Wybor=42&Art=wp_obled_44
(35) http://www.bochnianin.pl/forum/viewtopic.php?t=20853
(36) Alexander Statiev, The Soviet Counterinsurgency in the Western Borderlands (Cambridge University Press), str. 128; ponadto Timothy Snyder:  „UPA prawdopodobnie zamordowała tylu Ukraińców, co i Polaków, jako że mordowała wszystkich niepasujących do jej szczególnej wizji nacjonalizmu jako „zdrajców„, za: http://www.nybooks.com/daily/2010/02/24/a-fascist-hero-in-democratic-kiev/
(37) Ibid., str. 126
(38) Burds, op. cit. str. 106
(39) Wiktor Suworow „Lodołamacz” (Editions Spotkania)
(40) Statiev, op. cit. str. 131
(41) Ibid., str. 233
(42) https://newcoldwar.org/stepan-bandera/
(43) https://newrepublic.com/article/117505/ukraines-only-hope-nationalism
(44) Suworow, op.cit., str. 104
(45) Ibid., str. 42
(46) Ibid., str. 53-54
(47) Ibid., str. 47
(48) „Despite all their efforts, nationalist historians have found no materials in foreign archives that testify to authentic battles of the UPA with Hitlerite military units. The reason is that there were no such battles. (…) Later, grassroots UPA unite periodically engaged German forces, but acted on their own initiative, without orders from above. (…) From 1944 , moreover, the UPA became an overt ally of the Germans in the struggle against the advancing Red Army. An interview wih former insurgent Petro Hlyn, who received a 25 prison sentence from a Soviet tribunal, also offers evidence that the UPA ‚massacred not only Poles but their own fraternal Ukrainians’. (…) Further support for the theory of a sustained alliance between the UPA and the German forces is derived from archival documents from both the Germans and the KGB. Between 1988 and 1991, this interpretation constituted the official Soviet line (…)” David R. Marples, Heroes and Villains: Creating National History in Contemporary Ukraine (Central European University Press, 2007); str. 146 oraz: http://www.academia.edu/577931/_Falsifying_World_War_II_History_in_Ukraine_; o trudnościach w prowadzeniu badań nad działalnością nacjonalistycznego prowokatora we Lwowie w 1945 roku http://uamoderna.com/blogy/martynenko/nazi-archives

SS Dirlewanger, ukraiński 118 batalion Schuma (zwalczał wspólnie z ROA m.in. „polskie podziemie” http://www.academia.edu/1211423/_Terror_and_Local_Collaboration_in_Occupied_Belarus_The_Case_of_Schutzmannschaft_Battalion_118._Part_I_Background_Nicolae_Iorga_Historical_Yearbook_Romanian_Academy_Bucharest_Vol._VIII_2011_195-214, str. 204-10), ukraiński 57 batalion Schuma i polski 202 batalion Schuma (od 1943 również podporządkowany SS Dirlewanger, większość schutzmanów następnie zdezertowała zasilając najprawdopodobniej polską samoobronę na Wołyniu) wspólnie przeprowadzali antypartyzanckie operacje na Białorusi w rejonie Mińska.
( za http://forum.axishistory.com/viewtopic.php?t=116667 )

Fragmenty ksiażki Czesława Piotrowskiego „Krwawe żniwa” (Bellona):
” Sami jednak Niemcy też nie zaznali dłuższego spokoju, gdyż w nocy z 13 na 14 kwietnia (1943) zostali zaatakowani w Stepaniu przez nacjonalistyczną bandę, udającą partyzantów radzieckich. (…) Po tym napadzie Niemcy zaczęli tam na stałe utrzymywać, oprócz żandarmerii, również pododdziały wojskowe (policyjne). Przebywali tam żołnierze Wehrmachtu, własowcy, Słowacy, Ukraińcy oraz tzw. zieloni Polacy ze Śląska, Poznańskiego, Pomorza itp. Wcale to jednak w niczym nie przeszkodziło [banderowcom] w realizacji swoich zbrodniczych planów eksterminacji Polaków. Podjęto natomiast próby wciągnięcia Niemców do tego dzieła (…)„, str. 151-153; ” W końcu czerwca (1943) na jakiś czas do Stepania została skierowana kompania tzw. zielonych składająca się w wiekszości z Polaków (…) a także ze Słowaków i Ukrainców, z niemiecką kadrą oficerską. Kiedy zostały zaatakowane osiedla Brzezina, Soszniki i Ziwka przez liczne oddziały nacjonalistyczne [członkowie samoobrony otrzymali od „zielonych” natychmiastową pomoc]” , str. 171-172; „W naszych szeregach podano nam wiadomość, że od strony Stepania razem z banderowcami idą Niemcy tzw. zieloni – Ślązacy (…) Po systematycznym ogniu i jego nasileniu uwierzyłem, że z banderowcami są Niemcy. Lecz do dziś nie wiem, jak było naprawdę” ( obrona Huty Stepańskiej, str. 236).

Lektura dodatkowa: Droga do nikąd. Wojna Polska z UPA (Bellona), Antoni B. Szcześniak, Wiesław Z. Szota; Pany i rezuny. Współpraca AK-WiN i UPA 1945-1947 (Oficyna Wydawnicza VOLUMEN), Grzegorz Motyka, Rafał Wnuk , „Kresowa Księga Sprawiedliwych” (IPN), Romuald Niedzielko (http://www.nawolyniu.pl/sprawiedliwi/sprawiedliwi.pdf)

(49) http://www.ndkt.org/krym-arena-razgula-velikoderzhavnogo-shovinizma-i-ukrainskogo-natsionalizma.html
(50) http://joinfo.com/world/1013835_russian-president-planned-invasion-of-ukraine-before-2004-putins-ex-aide.html
(51) Penetracja Krymu przez islamski dżihad to temat do osobnego opracowania: „Moscow artificially divided the [nationalist] Majlis, which is the unofficial political organization of the Crimean Tatars. (…) Among the Crimean Tatars, a group supportive of Vladimir Putin has emerged and is prepared to push through ideas unpopular among the Majlis members (…) This allows Russia to play these organizations against each other and prevent the Crimean Tatars from making unified statements against Moscow. Over time this could be used to great effectiveness to neutralize Crimean Tatar nationalism and their support for being part of Ukraine.” za: http://www.jamestown.org/single/?tx_ttnews[swords]=8fd5893941d69d0be3f378576261ae3e&tx_ttnews[any_of_the_words]=Yemen&tx_ttnews[pointer]=3&tx_ttnews[tt_news]=42559&tx_ttnews[backPid]=7&cHash=4c7be2cb0f42d6fa5bfb359a40db2220#.VxOlxXpbHIV;
również: „One of the main three initiators of the blockade, Lenur Islyamov, would call the food supplies to Crimea ‘a trade made in blood’, but his position is morally problematic: not only is he a Russian businessman (he holds a Russian passport), but he also has business interests in Crimea and Moscow, as well as being a former ‘Vice Prime Minister’ of Russia-annexed Crimea. ” za: https://www.opendemocracy.net/od-russia/anton-shekhovtsov/crimean-blockade-how-ukraine-is-losing-crimea-for-third-time; Lenur Islyamov sprowadza „Szare Wilki” na blokadę Krymu zaraz po ogłoszeniu udziału tychże w zamordowaniu zestrzelonego rosyjskiego pilota w Syrii: https://web.facebook.com/photo.php?fbid=10205599583604715&set=a.2016598130390.2103918.1106964109&type=3&theater i https://web.facebook.com/photo.php?fbid=10205600258661591&set=a.2016598130390.2103918.1106964109&type=3&theater; por. ślady FSB i czeczeński terroryzm, sprawa Abri Barajewa: „Abu Bakar osobiście werbował smiertnice do zamachu na Nord Ost. Po Czeczenii poruszał się czarną wołgą równie swobodnie jak Abri Barajew na równie mocnych papierach współpracownika Ministerstwa Spraw Wewnętrznych„, za: http://archive-pl.com/page/519808/2012-10-25/http://terroryzm.wsiz.pl/artykuly,Milczenie-czarnych-wdow.html
(52) https://wikileaks.org/plusd/cables/08KYIV2323_a.html
(53) https://theintercept.com/2015/03/18/ukraine-part-3/
(54) https://larussophobe.wordpress.com/2008/10/04/russia-is-destabilizing-the-crimea/
(55) https://lenta.ru/news/2008/12/22/train/
(56) http://freedomparty.ru/read/1878/
(57) http://www.newsru.com/world/22dec2008/ukr_1.html
(58) korrespondent.net/ukraine/politics/687261-bratstvo-gotovit-partizanov-dlya-zashchity-kryma-ot-rossijskogo-vtorzheniya
(59) http://blogs.pravda.com.ua/authors/nayem/4adc22c19f1b6/ ;

(60) „Dirlewangerowcy” w ukraińskich batalionach ochotniczych nie wzięli się „znikąd”: Iwan Melniczenko, Zug- lub Hauptscharführer ukraińskich ochotników SS Dirlewanger był członkiem OUN(b). Około 50 dezerterów z kontrolowanego przez SS Dirlewanger 118 batalionu Schuma zasiliło nastepnie UPA na Wołyniu;  za http://forum.axishistory.com/viewtopic.php?t=116667

(61) https://web.facebook.com/anton.shekhovtsov/posts/10205956384884524
(62) https://web.facebook.com/anton.shekhovtsov/posts/10205112281822475?pnref=story
(63) „Таким образом, свою полугодовую борьбу с губернаторским кланом Фейгин, при поддержке Москвы, выиграл. Местные наблюдатели подчеркивали „тщательно спланированный” характер этой операции.” za: https://lenta.ru/articles/2012/11/20/feigin/
(64) artprotest.org/cgi-bin/news.pl?id=4049
(65) http://www.voanews.com/content/russian-police-raid-opposition-leaders-home-ahead_of_protests/1205751.html?s=1=
(66) http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2013/09/10/odwilz-kontrolowana/
(67) http://pl.sputniknews.com/swiat/20151105/1355185/Francja-telewizja-Putin.html#ixzz45cGlud5E
(68) https://globalvoices.org/2014/10/21/russia-opposition-ukraine-crimea-navalny-mbk/
(69) http://willzuzak.ca/cl/bookreview/Salter2007NaziWarCrimesOSS.pdf
(70) Eric Lichtblau „The Nazis next door”
cz.1 http://www.democracynow.org/2014/10/31/the_nazis_next_door_eric_lichtblau
cz.2 http://www.democracynow.org/2014/10/31/part_2_eric_lichtblau_on_the
(71) Russ Bellant „Old Nazis, the new right, and the Republican party: domestic fascist networks and U.S. cold war politics” za: http://www.thenation.com/article/seven-decades-nazi-collaboration-americas-dirty-little-ukraine-secret/
(72) Breitman, Goda „US intelligence and the Nazis” http://ebooks.cambridge.org/ebook.jsf?bid=CBO9780511618178
(73) Breitman, Goda „Hitler’s Shadow” https://www.archives.gov/iwg/reports/hitlers-shadow.pdf
(74) https://books.google.ru/books?id=_bV5ncXNke4C&pg=PA163&lpg=PA163&dq=Antibolshevik+Bloc+of+Nations+nazis&source=bl&ots=hzvvXjns2z&sig=Bd2VoAvlORj4t51el6obBR6VEdQ&hl=ru&sa=X&ved=0ahUKEwj5xpWD2YTMAhUGP5oKHchnBDAQ6AEIRDAG#v=onepage&q=Antibolshevik%20Bloc%20of%20Nations%20nazis&f=false
(75) http://www.gao.gov/products/GGD-85-66
(76) http://www.thirdworldtraveler.com/Fascism/Politics_B_CS.html
(77) http://wyborcza.pl/magazyn/1,134494,14723816,Jego_ekscelencja_uciekinier.html
(78) http://www.foia.cia.gov/sites/default/files/document_conversions/1705143/STUDIES%20IN%20INTELLIGENCE%20NAZI%20-%20RELATED%20ARTICLES_0015.pdf
(79) http://www.videofact.com/polska/gotowe/a/abn/relacja.html
(80) http://www.videofact.com/kpn_na_zachodzie.html
(81) http://www.historia.kpn-1979.pl/doku.php?id=tomasz_sokolewicz
(82) „Wolność dla wszystkich Narodów! Wolność dla każdego Człowieka! „http://www.cdvr.org.ua/content/бандерівський-фактаж-російського-агітпропу – to hasło z oryginalnej ulotki propagandowej OUN/UPA autorstwa Nila Chasewycza z lat 40. i Konferencji Narodów Zniewolonych z listopada 1943 (hasłem „za wolność narodów” [od bolszewizmu] posługiwała się również na Ukrainie niemiecka propaganda http://ar25.org/sites/default/files/13_propaganda.jpg) , a następnie koncepcja przewodnia Antybolszewickiego Bloku Narodów pod kierownictwem małżeństwa prominentnych działaczy historycznego OUN(b) „przejętych” w swoim czasie przez CIA , Jarosława i Sławy Stećków (współpraca z nazistami i pogrom lwowski 1941 patrz: str. 27-28, przykład próby racjonalizowania kolaboracji w historiografii ukraińskiej http://www.history.org.ua/LiberUA/Book/Upa/1.pdf ; identyfikacja członków banderowskiej milicji biorących udział w pogromie lwowskim na podstawie zachowanych legitymacji http://www.istpravda.com.ua/columns/2013/02/25/114048/ ; dyskusjahttp://www.aapjstudies.org/manager/external/ckfinder/userfiles/files/Carynnyk%20Reply%20to%20Motyl.pdf  ” Основними відповідальними особами за створення «міліції» були Ярослав Стецько та Іван Равлик , tłum.głównymi inicjatorami utworzenia [banderowskiej] milicji byli Jarosław Stećko i Iwan Rawlik”) . za: ukr.wikipediaУкраїнська народна міліція — Вікіпедія) ;

” In April 1944 Stepan Bandera and his deputy Yaroslav Stetsko were approached by Otto Skorzeny to discuss plans for diversions and sabotage against the Soviet Army.”  Завдання підривної діяльності проти Червоної армії обговорювалося на нараді під Берліном у квітні того ж року (1944) між керівником таємних операцій Bермахту О.Скорцені й лідерами українських націоналістів С.Бандерою та Я.Стецьком» D.Vyedeneyev O.Lysenko OUN and foreign intelligence services 1920s–1950s Ukrainian Historical Magazine 3, 2009 p.137– Institute of History National Academy of Sciences of Ukraine https://web.archive.org/web/20120302234135/http://www.history.org.ua/JournALL/journal/2009/3/11.pdf ; ” In September 1944 Stetsko and Stepan Bandera were released by the German authorities in the hope that he would rouse the native populace to fight the advancing Soviet Army. With German consent, Bandera set up headquarters in Berlin. The Germans supplied the OUN-B and the UPA by air with arms and equipment. Assigned German personnel and agents trained to conduct terrorist and intelligence activities behind Soviet lines, as well as some OUN-B leaders, were also transported by air until  early 1945”   http://content.time.com/time/magazine/article/0,9171,892820,00.html , https://web.archive.org/web/20090325095047/http://history.org.ua/oun_upa/upa/18.pdf p.338,https://web.archive.org/web/20120302234135/http://www.history.org.ua/JournALL/journal/2009/3/11.pdf p. 136-137 za: „Yaroslav Stetsko” en.Wikipedia ; „Gehlen-Skorzeny-Dulles connection is described in E.H. Cookridge’s ‚Gehlen: Spy of the Century’ (New York: Random House, 1971)„, za: D. Miller ‚The JFK Conspiracy’, p.42

„12 marca zmarła Sława Stećko, wybitna postać ukraińskiej polityki, nacjonalistka w najlepszym znaczeniu tego słowa. Miałem zaszczyt ją znać (…) Każde spotkanie z panią Sławą było dla mnie ogromnym przeżyciem. W okresie stanu wojennego wspierała polską opozycję. Organizowała pomoc finansową. (…)” czytaj dalej: http://www.wprost.pl/ar/42006/Bez-granic/?I=1060

Patrz również: Krzysztof Janiga „Gdy banderowiec staje sie polskim bohaterem” http://www.kresy.pl/publicystyka,opinie?zobacz/gdy-banderowiec-staje-sie-polskim-bohaterem

(83) https://books.google.pl/books?id=GnkBYN8ipYcC&pg=PA253&lpg=PA253&dq=Lebed+Dulles&source=bl&ots=DiFqhmlh-M&sig=JPfngu9XKZnq9KyMOq0jJcpMGl4&hl=fr&sa=X&ved=0ahUKEwjsqMG9lI7MAhWDYZoKHabZBb4Q6AEILDAC#v=onepage&q=Lebed%20Dulles&f=false
(84) http://www.foia.cia.gov/sites/default/files/document_conversions/1705143/AERODYNAMIC%20%20%20VOL.%205%20%20(DEVELOPMENT%20AND%20PLANS)_0004.pdf
(85) https://books.google.pl/books?id=vvwBBAAAQBAJ&pg=PT60&lpg=PT60&dq=Mykola+Lebed+Bush&source=bl&ots=VuW4TXmT5S&sig=JVjLqqoiZ1GRX1vwMsmay333EZU&hl=fr&sa=X&ved=0ahUKEwjIx_yQgYrMAhUDjywKHd1tCdMQ6AEIWDAM#v=onepage&q=Mykola%20Lebed%20Bush&f=false
(86) https://books.google.pl/books?id=CqXACQAAQBAJ&pg=PA132&lpg=PA132&dq=Antibolshevik+Bloc+of+nations+Poland&source=bl&ots=p9m_YMrONj&sig=FVbiC1dmG0oCeZZHWDS03kYnHgA&hl=fr&sa=X&ved=0ahUKEwjswqaZ3YTMAhVqMZoKHUlUA0kQ6AEIUjAH#v=onepage&q=Antibolshevik%20Bloc%20of%20nations%20Poland&f=false
(87) „Royal United Services Institute has considered both the speaker’s past and his current political activities and has decided that none fail the stringent qualifying tests applied by the Institute.” za: http://www.thejc.com/news/uk-news/147693/far-right-party-founder-ukraine-welcomed-uk
(88) http://www.ukrinform.net/rubric-politics/1970991-canada-to-continue-supporting-ukraine-pm-trudeau.html
(89) https://web.facebook.com/photo.php?fbid=10151101890997051&set=ecnf.549022050&type=3&theater
(90) „В «Азове» присутствуют представители международной праворадикальной структуры «Misanthropic Division» (MD)” za: http://korrespondent.net/ukraine/3678807-polk-belykh-luidei-chto-my-znaem-ob-azove?utm_source=facebook.com (udostępnione przez: Tomasz Maciejczuk facebook); Misanthropic Division i Swoboda na Majdanie: http://4.bp.blogspot.com/-T_MtwIp1N4w/UzTG-LJnDbI/AAAAAAAABVA/ZI5jy52_mw8/s1600/MD-KMDA-2.jpghttp://2.bp.blogspot.com/-lgIInxbcCFs/UzTHCPgBJQI/AAAAAAAABVI/TBLwlDcrkiQ/s1600/MD-KMDA-1.jpg  za: http://anton-shekhovtsov.blogspot.com/2014/03/blog-post_28.html ; http://www.thenation.com/article/congress-has-removed-a-ban-on-funding-neo-nazis-from-its-year-end-spending-bill/
(91) http://ru.tsn.ua/ukrayina/poligraf-podtverdil-chto-krasnov-rabotal-na-specsluzhby-rf-i-poluchal-sredstva-na-terakty-601778.html
(92) http://khpg.org/en/index.php?id=1460280717
(93) http://news.liga.net/news/politics/10053190-zaderzhannyy_v_rf_sotrudnik_sbu_ne_mozhet_obyasnit_svoikh_deystviy.htm
(94) http://foreignpolicy.com/2016/04/07/obama-was-not-a-realist-president-jeffrey-goldberg-atlantic-obama-doctrine/
(95) http://www.wnd.com/2016/04/putin-trying-to-take-down-nato-without-firing-a-shot/
(96) wypowiedź Wiesława Tokarczuka udostępniona autorowi.
(97) Wiesław Tokarczuk, Ibid.
(98) Wiesław Tokarczuk, Ibid, za: oryginał wniosku
(99) Wiesław Tokarczuk, Ibid.

(oryginał artykułu z portalu natemat.pl)

Potencjał polityki światowej – wywiad z Leszkiem Moczulskim :)

Marcin Celiński: Jaka jest pańska ocena sytuacji geopolitycznej Polski? Na ile zmieniła się ona w ostatnim dwudziestopięcioleciu i w jakiej skali możemy ją ocenić jako dobrą, a w jakiej skali jako złą? Co z tego wynika?

Leszek Moczulski: Sytuacja geopolityczna zmieniła się w niewielkim stopniu. Jest wyjątkowo dobra nie tylko dziś, lecz także w obliczu nadchodzących zagrożeń. Trudny okres dla Europy niewątpliwie się zbliża, ale my – z racji położenia – będziemy w lepszej sytuacji niż większa część Europy, zwłaszcza kraje śródziemnomorskie. Przed ćwierćwieczem nasza sytuacja dość raptownie uległa radykalnej zmianie. Niektórym trudno się do tego przyzwyczaić, gdyż ciągle żyjemy w cieniu krytycznego położenia geopolitycznego ostatnich kilku stuleci. W XVII w. znaleźliśmy się w kleszczach szwedzko-tureckich, później rosyjsko-pruskich czy niemieckich, wreszcie pod dominacją rosyjsko-sowiecką. Obecnie wracamy do stanu z połowy minionego tysiąclecia, choć w zupełnie innym charakterze. Wtedy byliśmy mocarstwem integrującym formalnie dwa państwa, a w istocie wcześniej istniejące cztery czy nawet pięć, o potencjale geopolitycznym, który zapewniał nam prymat w naszej części Europy. Dzisiaj taką potęgą nie jesteśmy, ale patrząc z perspektywy bezpieczeństwa państwa, znów aktualne stają się wersy z „Wesela” Stanisława Wyspiańskiego: „Niech na całym świecie wojna, byle polska wieś zaciszna, byle polska wieś spokojna”. Aktualne napięcia na linii Polska–Rosja, elementy wojny propagandowej wokół agresji na Ukrainę nic istotnego nie zmieniają.

Nasza sytuacja się polepszyła, bo osłabła Europa, a stało się to głównie dlatego, że walczyła sama z sobą. Groźne dla nas wcześniej niebezpieczeństwa europejskie bardzo zmalały albo przestały istnieć. Kontynent, na którym nie są prowadzone działania wojenne, siłą rzeczy jest bardziej bezpieczny, a ten stan został radykalnie umocniony przez załamanie potęgi naszych agresywnych sąsiadów z czterech stron, choć pamiętamy tylko wschodniego i zachodniego. Niebezpieczeństwo z Zachodu pojawiło się później, bo dopiero w XVIII w., i już szczęśliwie minęło. Mocarstwo wschodnie przez trzy stulecia napierało na Europę i samo zniszczyło własną potęgę. Obecnie zmienia się w samoredukujące się geopolityczne vacuum, otoczone przez rzeczywiste mocarstwa, które niedawno weszły w sferę przyśpieszonego rozwoju. Chiny, Indie, rozpoczynający integrację świat islamski, ale także zjednoczona Europa to podmioty, które trzy–cztery pokolenia temu praktycznie jeszcze nie istniały, zaktywizowały się dopiero w latach życia ostatniej generacji. Takie generalne przeobrażenie relacji potencjałowych, gdy silna jest społeczna i indywidualna pamięć poprzedniego układu geopolitycznego, z ogromnym trudem przebija się do świadomości powszechnej, także polityków. Tworzy to pozornie niestabilną sytuację, w której możliwe są nieracjonalne zachowania polityczne, co może prowadzić do lokalnych nieszczęść. Ale ten czas szybko mija.

Europa po bardzo przykrych doświadczeniach szuka dla siebie formuły i zaczyna ją znajdować. Nie jest to jeszcze formuła w pełni świadoma, dochodzimy do niej metodą prób i błędów. Nie wystarcza wezwanie: „integrujmy się!”. Sama koncepcja integracji jest przecież wieloznaczna. I Karol Wielki chciał zintegrować Europę, co szybko doprowadziło do uformowania walczących z sobą państw narodowych – i Hitler chciał zintegrować Europę, co doprowadziło do jej katastrofy. Pomijając starożytność, mamy właściwie tylko dwa udane europejskie przykłady integracyjne: Wielką Brytanię oraz Pierwszą Rzeczpospolitą. Współczesna Unia Europejska, całkowicie tego nieświadoma, podąża drogą tej ostatniej. Przypomnijmy: Rzeczpospolita Obojga Narodów była dualistyczna tylko zewnętrznie. W rzeczywistości tworzyła federację ponad 70 sejmików, z których każdy w swojej ziemi czy w powiecie dzierżył cząstkę suwerenności, a reprezentanci wszystkich podejmowali jednomyślne decyzje w sprawach wspólnych. Tak zorganizowane państwo przez trzy stulecia działało zupełnie dobrze, póki nie pojawiły się przeważające zagrożenia zewnętrzne. Upadło, bo – w przeciwieństwie do Wielkiej Brytanii – nie broniło go morze. UE docelowo będzie się składała z blisko 40 krajów członkowskich, a już przy sześciu w Europejskiej Wspólnocie Gospodarczej były problemy. Największy kryzys, jaki dotknął integrację europejską, zdarzył się w początkowej fazie jej historii, gdy Charles de Gaulle zablokował możność podejmowania decyzji – czyli sparaliżował działalność formującej się dopiero wspólnoty. Nie oznacza to, że obecnym kryzysem UE nie należy się przejmować. Wszystkie trzeba rozwiązywać, lecz byłoby dobrze, gdyby Donald Tusk – nominalny prezydent tej wspólnoty – nie ograniczał się do zawierania kompromisów mających godzić różniące się w swoich dążeniach strony, lecz zainicjował prace, a co najmniej dyskusję nad świadomą i pełną formułą integracyjną. Dziś tonie ona w swarach euroentuzjastów i eurosceptyków – całkowicie nierozumiejących, że działają dokładnie przeciwko temu, co pragną osiągnąć.

Pomijając starożytność, mamy właściwie tylko dwa udane europejskie przykłady integracyjne: Wielką Brytanię oraz Pierwszą Rzeczpospolitą. Współczesna Unia Europejska, całkowicie tego nieświadoma, podąża drogą tej ostatniej.

Integracja to po prostu łączenie osobnych podmiotów, a w zasadzie cała historia Europy (Europy politycznej, Europy cywilizacyjnej, Europy kulturowej, Europy gospodarczej) to długi warkocz splotów i rozłączeń. Jedność kulturową, a także gospodarczą osiągnięto szybko, później polityka zaczęła tworzyć podziały. Nas interesują integracje i dezintegracje państwowe. Powodziły się na ogół integracje lokalne, aby osiągnąć stopień wystarczający do obrony przed innymi. Znacznie gorzej było z regionalnymi, a katastrofalnie z paneuropejskimi. Przyczyna była prosta – przez tysiąc lat, odkąd uformowała się geopolityczna Europa państw narodowych, głównym narzędziem integracji terytorialnych były: podbój, dominacja, narzucanie interesu silniejszego. To przesądzało o ich niepowodzeniu. Przymusowe integracje budzą opór. Silniejszy uważa swój interes za najważniejszy i narzuca swoją wolę innym, a słabsi się buntują. Jeżeli mają większość, łączą się i narzucają swoją wolę silniejszemu. Obie strony dochodzą więc do wniosku, że integracja zagraża ich żywotnym interesom. Tak wytwarza się nierównowaga uniemożliwiająca racjonalne funkcjonowanie wspólnoty i wymuszająca dezintegrację. Unia Europejska na razie uniknęła tego błędu. Spora w tym zasługa Niemiec, które ciągle jeszcze pamiętają, że w niedawnej przeszłości dwukrotnie chciały narzucić swoją hegemonię w Europie siłą, doprowadzając własny kraj do straszliwej katastrofy. Dziś zresztą nie ma w Europie państwa, które byłoby w stanie zdominować wszystkie pozostałe, lecz dyrektoriat trzech czy czterech wielkich jest możliwy. Niestety, powrotu tych złych formuł nie można wykluczyć. Możemy je nazywać integracją imperialną, ale przede wszystkim jest to integracja narzucona. Nie chodzi zresztą o samo preferowanie interesu najsilniejszych, tylko o lekceważenie potrzeb mniejszych państw, tych liczących mniej niż 10 mln mieszkańców. Stanowią one w UE większość – i nikt ich nie zatrzyma, jeśli będą chciały odejść. A to oznacza koniec paneuropejskiej integracji.

Czy taka rzeczywistość wyklucza dalszy rozwój integracji zmierzającej do przekształcenia związku państw w jedno państwo federalne? Na pewno nie. Łatwo sobie wyobrazić moment, gdy nadejdzie taki czas. Mówiąc obrazowo, wówczas, gdy Finów i Portugalczyków połączą nie tylko interesy, lecz także albo przede wszystkim poczucie wspólnego losu. Kiedy będą jednym narodem. Wymaga to czasu liczonego w pokoleniach, a wszelkie polityczne próby przyśpieszenia tego procesu tylko go hamują.

Euroentuzjaści pragną przekształcić UE w państwo federalne. Najprostszą drogą do tego ma być tzw. demokratyzacja Unii. Parlament UE, uznany za naczelny organ wspólnoty, byłby wybierany w wyborach powszechnych proporcjonalnie do liczby mieszkańców. Da to bezwzględną większość reprezentantom czterech najludniejszych państw i natychmiast uruchomi procesy dezintegracyjne. Wszystkie wcześniejsze wymuszone integracje tego doświadczyły. Eurosceptycy, obawiając się przyśpieszenia takiego rozwoju wydarzeń, pragną maksymalnie ograniczyć kompetencje wspólnych organów. Są przekonani, że bronią suwerenności państw członkowskich, ale w rzeczywistości osłabiają ich bezpieczeństwo w zglobalizowanym świecie. Przyda się im doświadczenie Rzeczpospolitej Obojga Narodów. W końcu XVIII w. modernizację ustrojową, dzisiaj również konieczną, przeprowadzaliśmy przed stworzeniem armii wystarczająco silnej, aby te przemiany obronić. Skutki są wiadome. Współcześnie, w ustawicznych starciach potężnych sił pojedyncze państwa mogą się okazać bezbronne. Dotyczy to zarówno konfliktów politycznych, jak i coraz częściej ekonomicznych. Największym niebezpieczeństwem jest samoizolacja.

Połączmy te dwa wnioski. Niepodległość wszystkich państw członkowskich stanowi gwarancję istnienia UE. W tym kontekście kryzysy wynikające z nadmiernego przyśpieszania integracji trzeba uznać za pożyteczne, natomiast przekazywanie organom wspólnym niektórych kompetencji rządów narodowych – w tym także dotyczących obrony – zapewnia suwerennym państwom bezpieczeństwo, jakiego same, w pojedynkę, nie są w stanie sobie zapewnić.

Niepodległość wszystkich państw członkowskich stanowi gwarancję istnienia UE. W tym kontekście kryzysy wynikające z nadmiernego przyśpieszania integracji trzeba uznać za pożyteczne.

No właśnie, ale Unia Europejska to taki projekt, który powstał w obliczu pewnych zagrożeń, wynikających choćby z tego, że małe państwa europejskie (one są wszystkie małe w zestawieniu z Chinami albo Stanami Zjednoczonymi) mają mniejsze możliwości oddziaływania i potrzebny jest związek ponad państwami narodowymi, żeby wytworzyć pewien potencjał. Jeśli chodzi o potencjał gospodarczy, to do jakiegoś stopnia już go wypracowaliśmy. Integracja gospodarcza została skonsumowana, ale pojawiają się wyzwania, które nas martwią bardziej bądź mniej, w zależności od poglądów, jak np. kwestia rosyjska. W tym momencie można zadać pytanie o politykę obronną i politykę zagraniczną, czyli – przyzna pan – podstawowe atrybuty suwerennego państwa.

Tak, to są podstawowe atrybuty, ale nie traktujmy ich absolutnie. I Unię Europejską, i NATO tworzą suwerenne państwa, ale jest między tymi organizacjami istotna różnica, obecnie jakby niedostrzegana. W środkach masowego przekazu raz po raz pojawiają się alarmy, że większa część respondentów jakiegoś kraju niechętnie patrzy na jego czynny udział w obronie innego państwa członkowskiego paktu. Nawet wybitni i inteligentni komentatorzy obawiają się dzisiaj, że w wypadku agresji rosyjskiej na kraje bałtyckie czy Polskę zachodni sojusznicy, przymuszeni przez własną opinię publiczną, ograniczą się do protestów. Otóż NATO jest tak pomyślane i zorganizowane, aby w wypadku agresji – głośny dziś art. V – nie reagować ani na opinię publiczną, ani na postulaty środków przekazu, ani na debaty parlamentarne, tylko działać automatycznie. Współczesne możliwości techniczne pozwalają zresztą, aby samo działanie było prawie niewidoczne, zaś jego skutki – bardzo wyraźne. Niedawny, ale ostatni z całej serii przykład to błyskawiczne obezwładnienie elektronicznego systemu dowodzenia armii Muammara Kaddafiego. Rosjanie określają to jako „doświadczenie libijskie”, szczególnie ważne przy przeprowadzanej obecnie generalnej przebudowie ich sił zbrojnych. Po prostu Kaddafi nagromadził dość petrodolarów, aby zakupić w Rosji najnowocześniejszy system elektronicznego kierowania operacjami. Gdy Organizacja Paktu Północnoatlantyckiego zdecydowała się na interwencję, w ciągu kilku godzin system libijski został obezwładniony. Po raz kolejny, poczynając od wojny nad Zatoką Perską, przez działania wojenne w Afganistanie i Iraku, amerykańska technologia militarna, bardziej nowoczesna, już na wstępie rozstrzygnęła losy konfliktu zbrojnego (gorzej, a nawet bardzo źle było w wypadku konfliktu politycznego). Modernizując armię, Rosjanie mają „libijski” problem; na pewno pracują nad lepszym systemem, lecz jak na razie zdecydowali się tak przebudować siły zbrojne, aby uzyskały pełną zdolność prowadzenia wojen lokalnych i regionalnych; konflikt z NATO nie jest rozważany. Środki przekazu mało o tym wiedzą; wolą pokazywać kolumny czołgów czy rakiety eksponowane na defiladach, albo – z większą częstotliwością – zbliżające się do granicy Donbasu.

Unia Europejska funkcjonuje na innej zasadzie. Decyzje podejmowane są wspólnie i jednomyślnie. Przedstawiciele suwerennych państw, ich rządy, które chcą wygrać następne wybory, bardzo liczą się z opinią publiczną, słupkami sondaży, naciskami środków przekazu oraz – oczywiście – debatami parlamentarnymi. Jest to prawie całkowite odwzorowania Sejmu Pierwszej Rzeczpospolitej. Posłowie ziemscy przybywali z dokładnymi instrukcjami swoich sejmików, mimo to w niektórych nadzwyczajnych kwestiach zwyciężała „cnota obywatelska” – rezygnowano ze sprzeciwu, przyłączano się do zdania większości. Dzisiaj rządy Austrii czy Węgier są niechętne sankcjom nałożonym na Rosję, lecz pod wpływem europejskiej opinii publicznej wstrzymują się od sprzeciwu. Weto jest jednak narzędziem dobrze znanym i bywało niejednokrotnie stosowane, także już w początkach funkcjonowania EWG. Sejm Rzeczpospolitej był bardziej wstrzemięźliwy; pierwsze skuteczne liberum veto padło po 150 latach funkcjonowania tej instytucji.

Sprzeczność pomiędzy funkcjonowaniem NATO i UE jest oczywista i bardzo niebezpieczna. W wypadku zagrożenia militarnego – a w perspektywie następnej dekady będzie ono bardzo poważne – może sparaliżować zdolność decyzji bloku euroatlantyckiego.

Stwierdźmy jasno: aby bronić zarówno cywilizacji zachodniej, jak i niepodległości krajów członkowskich UE, należy je chronić przed narastającymi wielkimi zagrożeniami, potrzebne są wspólne i potężne siły zbrojne. Działając pojedynczo, wszystkie państwa europejskie kolejno padną. Integracja militarna nie oznacza utraty suwerenności. Dowodzą tego liczne przykłady. Połączenie sił zbrojnych krajów zachodnich pod wspólnym dowództwem w końcowych latach II wojny światowej dało druzgocące zwycięstwo na froncie zachodnim (a pośrednio także na wschodnim) i w niczym nie ograniczyło praw suwerennych USA, Wielkiej Brytanii, Francji, Kanady, Południowej Afryki, Australii, Nowej Zelandii itd., a tylko ich niepodległość umocniło. Nie zależy ona bowiem od stopnia podziału kompetencji władzy państwowej pomiędzy organa narodowe i wspólne, tylko od źródła władzy. Jeśli pochodzi ona od wewnątrz – to państwo jest niepodległe, jeśli z zewnątrz – to zależne.

Stwierdźmy jasno: aby bronić zarówno cywilizacji zachodniej, jak i niepodległości krajów członkowskich UE, należy je chronić przed narastającymi wielkimi zagrożeniami, potrzebne są wspólne i potężne siły zbrojne.

Jednocząca się Europa bardzo długo była porozumieniem gospodarczym. Przypomnijmy, kiedy zaczęła być porozumieniem politycznym: otóż w czasach Ronalda Reagana, gdy w latach 80. zaostrzył się konflikt między Stanami Zjednoczonymi a Związkiem Radzieckim. Europa Zachodnia bała się, że zostanie w ten konflikt uwikłana, i robiła wszystko, by w nim nie uczestniczyć. Niektóre kraje, takie jak Republika Federalna Niemiec w czasach kanclerza Helmuta Schmidta, zbliżały się do sytuacji pełnej neutralności. Zagrożeniem były i Związek Radziecki, i dezintegracja w obrębie EWG – to zagrożenie podziałało i wtedy pojawiła się koncepcja – już nie formalna, ale realna – żeby EWG przekształcić w Unię Europejską, żeby nadać wspólnocie mocniejsze ramy. Traktat z Maastricht miał być taką spóźniona próbą. Choć to nie całkiem się udało, to proszę spojrzeć, co było wcześniej, przed upadkiem ZSRR. Szukano własnej polityki, lecz nie w obliczu realnego zagrożenia, jakie mógł stanowić Związek Radziecki, tylko w warunkach zagrożenia sojuszniczego. USA były sojusznikiem, który zapewniał bezpieczeństwo Europy, lecz stanowcza polityka Waszyngtonu wobec agresywnej i hegemonistycznej polityki Sowietów budziła niepokój bronionych. Skoro bezpośrednio nie byli oni zagrożeni, postawę USA uznali za niebezpieczną dla siebie. Pytanie, czy tak odczuwane zagrożenie doprowadziłoby do wzmocnienia EWG/UE kosztem osłabienia NATO i jakie byłyby tego skutki. Zabrakło tego doświadczenia, bo zawalił się Związek Radziecki…

No, tego bym akurat nie żałował…

Ja oczywiście też tego nie żałuję, ale widzę korzyści z czynnika czasu w integracji. Doświadczenia na własnej skórze są konieczne, zwłaszcza gdy politycy nie są w stanie skorzystać z nauk słabo znanej im historii. A szkoda. Dzisiaj widać wyraźnie, że czołowi przywódcy UE nie sięgają wyobraźnią zbyt daleko i za szczyt polityki uważają administrowanie. Przerabialiśmy to już w naszych dziejach. Pierwsza Rzeczpospolita wyróżniała się rozwiniętym systemem demokracji, Jean-Jacques Rousseau uznał jej ustrój za doskonały, żyrondyści w okresie Wielkiej Rewolucji Francuskiej starali się go naśladować. Bardzo dobrze działał na dolnym poziomie, gdzie o wszystkich swoich sprawach rozstrzygali sami obywatele – na sejmikach tzw. gospodarczych i poza nimi, doraźnie. Na najwyższym szczeblu był jednak niezdolny do odpierania zagrożeń zewnętrznych. Gdzie Unia Europejska ma osiągnięcia? Na tym dolnym szczeblu. Poszczególne kraje, poszczególne społeczności – w Polsce widać to bardzo wyraźnie – naprawdę się wybijają. Mimo to niektóre tego nie potrafią, możliwości rozwojowe zjada im nadmierny skok konsumpcji, jutrzejszą sytość zamieniają na doraźny dobrobyt. Ale to wyjątki. Generalnie integracja przyniosła Europie widoczny postęp w demokracji, gospodarowaniu, warunkach bytowania. To wszystko skutki dobrego administrowania. Jest regres w rozmaitych dziedzinach, np. w kulturze, poziomie edukacji ogólnej, lecz ten regres jest spowodowany zupełnie czymś innym, nie ma nic wspólnego z integracją, wynika zaś z niesprzyjającej fazy przemian cywilizacyjnych.

Spokojne administrowanie – na poziomie zarządzania możliwościami i zasobami – wymaga spokoju zewnętrznego. Od ćwierćwiecza Europie nic nie zagraża, do żadnego wielkiego wstrząsu w rodzaju amerykańskiego 11 września nie doszło. Historia, która nie ma końca (chyba że przestanie istnieć czas), wypełniona jest jednak głównie przemianami i konfliktami, nie zna stanu bezruchu. Ta prawda wydaje się zapomniana. Od kilku pokoleń politycy europejscy przeobrazili się w administratorów. De Gaulle i Konrad Adenauer nie mają następców. Blisko pół stulecia o bezpieczeństwo Europy dbali Amerykanie, w ostatnim ćwierćwieczu groźby zewnętrzne zanikły, mężowie stanu postrzegający rzeczywistość z perspektywy globalnej przestali być potrzebni. Świat, jak zawsze, jest pełen konfliktów, lecz Europa izoluje się od nich, jak tylko potrafi. Luki w wyobraźni stają się niebezpiecznie duże. Pani kanclerz Angela Merkel – pierwsza osoba na europejskiej scenie politycznej – przyznała, że nie rozumie Władimira Putina. Nie chodzi o to, że nie rozumie postsowieckiego myślenia. To kaszka z mlekiem. Ona nie rozumie, jak polityk może myśleć kategoriami konfliktu, gdy przecież wszystko można rozwiązać kompromisem. To szkoła myślenia, która zrodziła się w latach 30. minionego wieku, w zgoła innych warunkach. Wówczas jednak demokracjom zachodnim brakowało siły, dzisiaj mają jej nadmiar. Administratorzy odrzucają jednak konflikt niejako doktrynalnie, gdyż utrudnia on lub wręcz uniemożliwia racjonalne zarządzanie.

Można powiedzieć, że konflikt ukraiński może być dla Europy darem niebios. Rosja to regionalne mocarstwo schodzące, niezdolne zagrozić Europie. Sytuacja jest dość bezpieczna, ale jakoś niepokojąca – a przynajmniej denerwująca. Łatwiej zrozumieć, że bez instytucjonalnego przygotowania do zduszenia, a przynajmniej powstrzymania zewnętrznego zagrożenia, może dojść do tragedii. Hulające po świecie konflikty wcześniej czy później zaczną się integrować. Już dzisiaj łatwo dostrzec, gdzie i dlaczego rodzą się zagrożenia. Można je dostrzegać bezpośrednio, choć występują w różnej skali – lokalnej czy kontynentalnej. Pojawiają się już nie jako groźba potencjalna, lecz na granicach UE. Widać je na Łotwie czy na Sycylii. Tymczasem – co pan już sam powiedział – Unia Europejska nie jest przygotowana ani do prowadzenia polityki zagranicznej, ani do prowadzenia polityki obronnej. Szkoda będzie, gdy z lekcji ukraińskiej nie wyciągnie głębszych wniosków odnośnie do własnych słabości.

Można powiedzieć, że konflikt ukraiński może być dla Europy darem niebios. Rosja to regionalne mocarstwo schodzące, niezdolne zagrozić Europie. Sytuacja jest dość bezpieczna, ale jakoś niepokojąca – a przynajmniej denerwująca.

Tutaj dochodzimy do innego kluczowego problemu. Zawodzi system powoływania władzy. Współcześnie w Europie w znacznym stopniu rządzą ludzie i środowiska, których to zadanie przerasta. Dominują politycy zaściankowi, którzy są nie tylko ślepi na zagrożenia zewnętrzne Europy, lecz także nie potrafią zrozumieć, na czym polega sens uczestnictwa ich krajów w UE. Gdy administracyjna obrona cech etnicznych wyrasta ponad problemy dobrego urządzenia Europy, polityka spada do grajdołka.

Źródła tego stanu rzeczy mają charakter uniwersalny, lecz można wskazać na kilka kluczowych czynników. To przede wszystkim gwałtowny, dziesięciokrotny wzrost liczby ludności świata w ciągu 250 lat – mniej więcej dziesięciu pokoleń. W połączeniu z rozwojem wolności i równości, uzyskiwaniem praw politycznych i zwykłych, ludzkich, świat się przeobraził. To generalnie zmiana bardzo korzystna, lecz ma również skutki uboczne. Równość uśrednia, podnosi dolny poziom i obniża górny. W krajach rozwiniętej cywilizacji, a zarazem najbardziej zamożnych, dominuje ten drugi proces. Doprowadził on już do ogromnego obniżenia standardów intelektualnych. To widać już nawet nie z pokolenia na pokolenie, ale z dziesięciolecia na dziesięciolecie. Dotyczy wszystkich, również zajmujących się sprawami publicznymi. Proszę spojrzeć na polityków europejskich czy polskich sprzed trzech pokoleń i na dzisiejszych. Są przyzwyczajeni i nauczeni obracania się w świecie stereotypów, a w następstwie przygotowani psychicznie, mentalnie, a także intelektualnie tylko do jednej formy polityki – w zakresie stosunków międzynarodowych jest to polityka porozumienia i kompromisu. Wobec konfliktu stają się bezradni. Widać to nie tylko w powstrzymywaniu Putina, lecz także – może nawet jeszcze wyraźniej – w rozwiązywaniu kryzysu greckiego. Dzisiejsi politycy europejscy nie potrafią się poruszać w sytuacji konfliktu – zarówno zbrojnego, jak i dyplomatycznego. Nie potrafią reagować i ocenić zagrożenia.

Kontynuujmy wątek przywódców i elit. Dyskutujemy w naszym środowisku o tym, co się stało, że ich w tej chwili nie mamy, że możemy o nich czytać w podręcznikach do historii, że nie znamy nikogo, kto mógłby do obecności w tego rodzaju podręcznikach aspirować. Wszyscy skupili się nie na rządzeniu, ale na bieżącym administrowaniu.

Jeżeli wyjdziemy poza politykę, jeżeli pan sięgnie do nauki, do kultury, do ekonomii, to zobaczy pan – choć może to nie będzie tak wyraźne – że tam jest to samo. Tych krytycznych uwag nie chciałbym ograniczać tylko do polityków. W naukach ścisłych badaczy i odkrywców coraz częściej zastępują techniczni racjonalizatorzy, a w humanistyce – przepisywacze. Finansowane ze środków publicznych wyższe uczelnie mają dostarczać kadr i innowacji prywatnej gospodarce (60 lat temu Komitet Centralny Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej za cel funkcjonowania szkolnictwa wyższego uznał dostarczanie kadr dla realizacji planu sześcioletniego; półanalfabeta Władysław Gomułka już tej bzdury nie powtórzył, choć realizował ją w praktyce). Ale wejdźmy na pańskie podwórko – środki masowego przekazu. Jak dalekie są one od XIX-wiecznego ideału wolnej prasy! Tam zaś, gdzie ta wolność istnieje rzeczywiście – na forach internetowych, w tzw. mediach społecznościowych, widzimy tylko jej karykaturę. Ilu pan dzisiaj wyliczy poważnych publicystów w Polsce? Czy trzeba wskazywać palcem prezenterów telewizyjnych, w dużej mierze kształtujących opinię publiczną, z widocznym znudzeniem podających informacje ważne, lecz ożywiających się natychmiast, gdy dotyczą one sportu albo rankingu piosenkarek?

No tak, ale to jest spowodowane umasowieniem się mediów. Zgadzam się z pańską tezą, że średnia bardzo się obniżyła…

…przynajmniej dzisiaj, bo nadchodzi lepszy okres. Eksplozja demograficzna rozpoczęła się w Europie – lecz w tejże Europie dobiegła końca. Przed początkiem następnego stulecia wygaśnie na całym globie. Prymat ilości zostanie zastąpiony dominacją jakości. Ludzkość przeżywała to już wielokrotnie. Przykładowo po załamaniu przyśpieszenia demograficznego w XIV w. Europa dość szybko weszła w epokę renesansu. Jeśli tylko zdołamy okiełznać narastające obecnie konflikty globalne, to czeka nas podobna przyszłość, w której jakość przeważy nad ilością.

Oczywiście, pojawią się nowe problemy. Zahamowanie przyrostu ludności, a nawet pewna redukcja zaludnienia świata przełoży się m.in. na koniec ustawicznego rozwoju gospodarczego. To nic nowego: znamy epoki historyczne, liczone w stuleciach, gdy ilościowy wzrost produkcji towarów i usług był niepotrzebny. Jedynym celem gospodarki jest zaspokajanie indywidualnych i zbiorowych potrzeb ludzi. Ekonomika wysunęła się na plan pierwszy, gdy trzeba było zapewnić środki przeżycia lawinowo powiększającym się populacjom. Przypuszczam, że pan jako liberał łatwo przyjmie tezę o błędzie pierworodnym myśli marksistowskiej. Karol Marks zbudował swoją teorię na ustaleniach Thomasa Malthusa, że liczba ludności wzrasta szybciej niż produkcja żywności. Prowadzi to do pauperyzacji najbiedniejszych, czyli proletariatu, a nawet braku środków do życia. Jedynym rozwiązaniem miała być redystrybucja dóbr. Ponieważ kapitaliści nie będą chcieli oddać zawłaszczonych środków produkcji, trzeba ich zlikwidować jako klasę. Uspołeczniona gospodarka pozwoli na sprawiedliwy rozdział dóbr. W czasie, kiedy żył Marks, zaludnienie świata ledwo przekraczało miliard. Teraz, proszę pana, jest nas ponad 7 miliardów. Proszę pomyśleć czy sama redystrybucja była w stanie zapewnić środki przeżycia tak gwałtownie rozradzającej się ludzkości? Oczywiście, że nie. To była ślepa uliczka. Tylko rozwój gospodarczy, ilościowy wzrost środków przeżycia zapewnił przetrwanie ludzkości, a także stopniowe jej wydobywanie z niedostatku.

Cóż jednak będzie, gdy boom ludnościowy się skończy? Już dzisiaj znaczna część środków produkcji jest niewykorzystywana. Blisko wiek temu gospodarka światowa została sparaliżowana kryzysem nadprodukcji – i te stany depresyjne zaczęły się powtarzać cyklicznie. Wzrost ilościowy przestaje być potrzebny, co spowoduje, że gospodarka z pozycji dominującej spadnie bardzo nisko. Dojdzie do tego w sytuacji społecznego przyzwyczajenia, że bez rozwoju gospodarczego świat nie może funkcjonować, a większa część ludzkości aktywna jest w tej właśnie dziedzinie. Nie chcę wdawać się w opis konsekwencji takiego stanu rzeczy. Zwrócę tylko uwagę, że do tej nowej sytuacji trzeba jakoś ludzi przygotować. Zwłaszcza w krajach rozwiniętych gospodarczo. Kreowanie popytu, sprowadzanie aktywności gospodarczej do spekulacji papierami wartościowymi to droga donikąd.

Mając takie doświadczenie historyczne, zapewne można znaleźć nowe obszary i nowe rynki, tak jak swego czasu zrobiła Hiszpania. Poradziła sobie z faktycznym bezrobociem wśród szlachty, kolonizując Amerykę Południową.

To zupełnie inne zagadnienie. Będziemy mieli do czynienia nie z koniecznością szukania nowych rynków zbytu ani nowych terenów aktywności społecznej, tylko z ilościowym nadmiarem produkowanych dóbr. Przekształcenie społecznych potrzeb z ilościowych na jakościowe zmieni to w niewielkim stopniu. Jeśli chodzi o ekspansję hiszpańską, to warto zauważyć, że masa energii społecznej skierowana za Atlantyk rzeczywiście stworzyła Amerykę Łacińską. Tyle tylko, że osłabiona tym wylewem potencjału Hiszpania sama się zawaliła.

W którymś momencie Ameryka Łacińska stała się dla Hiszpanów atrakcyjniejsza od Hiszpanii.

Nie. Chętnie wracają ci, których na to stać. Natomiast w Hiszpanii już w XVIII w. zabrakło energii społecznej. Energia społeczna została wyeksportowana. Proszę pomyśleć: to jest doświadczenie dla współczesnej Europy. Kierowanie energii na zewnątrz, poza Hiszpanię, przypomina współczesne wykorzystywanie rezerw tzw. krajów Trzeciego Świata. Europa czy też kraje cywilizacji zachodniej dość chętnie się w to wszystko angażują, lecz jest to eksport energii społecznej. Dla doraźnych korzyści gospodarczych osłabia się bazę.

Wróćmy na nasze podwórko. Przywołał pan cytat z „Wesela”. Pasuje on w tym momencie i do Polski, i do Europy, ale ja patrzę na ten obszar, który pan jeszcze kilkanaście lat temu w książce „Geopolityka: potęga w czasie i przestrzeni” określił jako próżnię, jeśli dobrze pamiętam, czyli przestrzeń między Polską a Rosją, mówimy o Białorusi i Ukrainie. W tej próżni coś nam się dzieje. Nie sposób przy tej „polskiej wsi spokojnej” zapomnieć o Donbasie…

Dziś ta luka strategiczna, ten pusty obszar geopolityczny to już przeszłość.

Co się z nim stało?

Przesunął się na wschód. Prawdziwa próżnia powstaje dzisiaj w Rosji. Niech pan spojrzy na otoczenie i bliskie sąsiedztwo tego kraju: Japonia, Korea Południowa, Chiny, Indie, Pakistan, Iran, Turcja, jednocząca się Europa. Wszystkie one mają potencjał większy albo przynajmniej taki jak rosyjski. Demograficznie Rosja się kurczy, jej otoczenie wschodnie i południowe ciągle jeszcze rośnie. Rosji jeszcze ustępuje być może Korea, lecz w najbliższym ćwierćwieczu, po nieuniknionym zintegrowaniu Korei Południowej z Północną, łączne zaludnienie tego kraju zrówna się z rosyjskim na poziomie ok. 120 mln. Proporcje gospodarcze są jeszcze gorsze. Charakterystyczne jest porównanie Produktu Krajowego Brutto Rosji i Korei Południowej. Przy wysokich cenach ropy naftowej rosyjski PKB jest wyższy, ale przy ich spadku relacja się zmienia. Korea ma rozwinięty nowoczesny przemysł, Rosja jest państwem surowcowym. Nie ma wątpliwości, kto tę rywalizację wygra. Porównania z innymi wskazanymi krajami nie wymagają wyjaśnień. Rosja jest najrozleglejszym państwem na świecie, lecz połowę jej terytorium stanowi wieczna zmarzlina, a blisko połowę pozostałych ziem porastają tundra i borealne lasy iglaste. Głównym brakiem jest niedostateczna do zagospodarowania tak rozległego kraju liczba ludności. Potężne Stany Zjednoczone posłużyły się milionami dobrowolnych emigrantów z Europy i niewolniczych z Afryki. Rosja próbowała to czynić zesłańcami syberyjskimi. Jeśli do tego dodamy, że ten kraj w minionych 250 latach więcej wydał na armię i zbrojne ekspansje niż na zagospodarowanie własnej ziemi, regres Rosji będzie bardziej zrozumiały. Apogeum potęgi Rosja osiągnęła dokładnie 200 lat temu, tuż po epoce napoleońskiej. Od tej pory przeżyła liczne, coraz gorsze załamania. Były one przerywane paroma wzniesieniami, lecz szczyt był za każdym razem niższy. Teraz powoli przekształca się w geopolityczne vacuum. Przykrywa to mocarstwową propagandą, lecz to nie starczy na długo. Po prostu tam, gdzie nie ma ludzi, gdzie jest ich coraz mniej – powstaje próżnia.

Kraje zaś, które wyodrębniły się z sowiecko-rosyjskiego imperium, okrzepły. Nadchodzi czas, w którym okrzepnie i Białoruś; już zaczyna zerkać na Zachód, a nieuniknione przemiany polityczne, proces zbliżania do Europy gwałtownie przyśpieszą. Prawdopodobnie Białoruś wejdzie do UE wcześniej niż parę razy większa Ukraina.

Kraje, które wyodrębniły się z sowiecko-rosyjskiego imperium, okrzepły. Nadchodzi czas, w którym okrzepnie i Białoruś; już zaczyna zerkać na Zachód, a nieuniknione przemiany polityczne, proces zbliżania do Europy gwałtownie przyśpieszą.

Proszę jednak spojrzeć, jak ta Ukraina błyskawicznie się wybiła! I jak cofnęła się Rosja. Niech pan sobie przypomni sytuację sprzed dwóch lat. Ukraina wydawała się wówczas krajem bez przyszłości, coraz bardziej rozkładającym się wewnętrznie, całkowicie zależnym od Moskwy. Jakoś uznawała to nawet Julia Tymoszenko, bohaterka pierwszego Majdanu. Rosja wracała do grona potęg. Miała udoskonalać stosunki z Niemcami, zresetować te ze Stanami Zjednoczonymi, pamiętamy uściski i uśmiechy Tuska i Putina na Westerplatte, prawda? Żyć nie umierać… Najważniejsze – globalny prestiż. Putin brylował na salonach, kierowane przez niego państwo było cennym partnerem politycznym i ekonomicznym głównych państw Zachodu. Właśnie w 2010 r. rozpoczął kompletną reorganizację i modernizację sił zbrojnych, siecią rurociągów pętał Europę, inicjował sojusz z Chinami jak równy z równym.

I co z tego zostało? Anektował Krym, ale utknął w Donbasie. Zdobycz niewielka i tylko czasowa, a koszty straszliwe. Prysnął mit Rosji jako współkonstruktora globalnego porządku, współkierownika światowej gospodarki. Państwo Putina znalazło się w politycznej i gospodarczej izolacji. Zachód obłożył je sankcjami, Chiny traktują je jak satelitę, dostawcę surowców za cenę ustalaną w Pekinie. Gospodarka się cofa, płaci wielka cenę za agresję. Spadek cen ropy opróżnia kasę. Odrobienie dotychczasowych strat wymaga wieloletniego wysiłku. Rosja znalazła się w politycznym, militarnym i gospodarczym impasie, a wyjście z tego coraz głębszego dołka wymaga całkowitej zmiany władzy. W tak nieprzyjaznej sytuacji Związek Radziecki od 1920 r. się jeszcze nie znalazł, bo w chwili największych załamań – w roku 1941 czy w roku 1991 pomocną dłoń podawała wielka Ameryka.

Wręcz przeciwny proces zachodzi na Ukrainie. Gdy Wiktor Janukowycz ugiął się przed Moskwą, przeciw hegemonii rosyjskiej wystąpili Ukraińcy. Majdan przetrwał i mrozy, i krew. Kolaborancka, złodziejska władza upadła. Niepodległa i demokratyczna Ukraina formuje się szybciej, niż my budowaliśmy Trzecią Rzeczpospolitą po roku 1989. W ciągu kilku miesięcy przeprowadzili wybory prezydenckie i parlamentarne, podczas gdy nam to zajęło dwa lata. Spuścizna zacofania, bezhołowia i korupcji jest na Ukrainie wielokroć większa, niż była w Polsce, lecz wola jej zwalczenia jest silniejsza niż u nas. Kraj ustabilizował się politycznie, szybko buduje siły zbrojne, reformuje administrację. Trudności przed nim olbrzymie, lecz wysiłek, by je pokonać, jest widoczny. Sytuacja się poprawia, nie pogarsza. Mimo kłopotów, mimo strat i problemów, z którymi sobie ciągle nie radzą. Proszę spojrzeć na Rosję, która Ukrainę miała praktycznie w ręku. I co jej zostało? Kłopot na karku.

Analizujemy sytuację, mierzymy potencjały, oceniamy skalę ryzyka i relacje sił. Ale liczą się imponderabilia. Ukraińcy upomnieli się o swój honor. Moc daje im determinacja przeważającej części narodu, podczas gdy Rosjanie potrafią tylko klaskać i narzekać. Potencjał moralny Ukrainy jest większy od materialnego. To dzięki niemu ten wcześniej marginalny kraj teraz przyciąga uwagę świata i wygrywa pojedynek z Rosją.

No właśnie, ale dyskusja o Wschodzie trwa nadal. Wspomniał pan o Westerplatte. To z tej okazji minister Radosław Sikorski opublikował duży tekst, w którym stwierdził, że tak naprawdę cała doktryna Jerzego Giedroycia, myślenie o współpracy ze Wschodem to przeżytek, archaizm, który trzeba odrzucić na rzecz porządnej koncepcji piastowskiej, w której z jednej strony współpracuje się z Niemcami, a z drugiej strony rozmawia z Rosją. Ostatnie wydarzenia wymusiły zmianę polityki, ale w Polsce wciąż trwa dyskusja dotycząca tego, czy mniejsze państwa powstałe po rozpadzie Związku Radzieckiego są naszymi partnerami, czy tylko niedodefiniowaną strefą buforową pomiędzy nami a prawdziwym naszym partnerem – Rosją.

Obok Ukrainy, Białorusi i Litwy Giedroyc widział jeszcze Rosjan. Przystosował koncepcję Józefa Piłsudskiego do rzeczywistości pojałtańskiej, którą uważał za trwałą. Jego wizję przyszłości tworzył humanistyczny socjalizm. Równolegle Giedroyc marzył o stworzeniu wewnątrzobozowej przeciwwagi. Dziś to pomysł przestarzały, a zawsze był nierealny. Co do Radka Sikorskiego, znam go od 1987 r. chyba. Poznałem go jeszcze jako młodego początkującego dziennikarza w Londynie, wrócił akurat z Afganistanu. Nauczył mnie pisać na komputerze. To bardzo inteligentny chłopak. Szuka wielkich koncepcji, co jest największą zaletą polityka. Przeszkadza mu jednak PRL-owskie wykształcenie, które daje właśnie takie efekty. To powszechna przywara społeczna, która zginie, dopiero gdy odejdzie tamto pokolenie. Sikorski przeciwstawieniu Polski piastowskiej i Polski jagiellońskiej nadał inne znaczenie: opcja zachodnia czy opcja wschodnia. Jednak potrafił zaangażować się w Partnerstwo Wschodnie, a później w obronę Ukrainy tak, jakby za rękę prowadził go Piłsudski. Nawiasem mówiąc, realizację koncepcji wyjścia na Wschód – czyli tzw. jagiellońskiej, zapoczątkował Kazimierz Wielki, który akurat był Piastem.

Dla publiczności symbole…

Prawdziwe pomagają zrozumieć, fałszywe ogłupiają. Proszę pomyśleć, to przecież o tym mówiliśmy przed chwilą. Zadania przerastają powołanych do ich wykonania. Patrząc na poziom byłych czy aktualnych europejskich ministrów spraw zagranicznych albo szefów parlamentów europejskich, tacy politycy jak Radosław Sikorski to czołówka – i to wcale nie jest komplement. Niech pan spojrzy choćby na tych nieszczęsnych Francuzów, na prezydenta, który już w chwili elekcji przegrywa następne wybory. Na męża stanu wyrasta pani, która myśli kategoriami sprzed prawie stu lat. Kraj pełen symboli, rewolucja bez morderstw, wielkość bez klęski, równość dla wszystkich – z wyjątkiem tych nierównych, tolerancja powszechna – ale nie dla odwołujących się do innych symboli. Czy należy się dziwić, że tam od kilkudziesięciu lat brakuje dojrzałego polityka?

Chcę nawiązać do możliwych czarnych scenariuszy dla Polski. Zakładając hipotetycznie, że UE jakoś się rozluźni, jakoś zdezintegruje – znane są choćby nastroje brytyjskie, a i Niemcom, jako najbogatszym krewnym, może się w którymś momencie znudzić – a w Stanach Zjednoczonych pojawi się prezydent, który obieca to, co Barack Obama, i zacznie to realizować, czyli skupi się na polityce wewnętrznej… Zgodzimy się zapewne, że NATO bez Stanów Zjednoczonych czy z małą aktywnością Stanów Zjednoczonych jest fikcją. W sytuacji jakiegoś zagrożenia ze Wschodu, ze strony Rosji, która jest państwem o strukturze gospodarczej państwa kolonialnego opartym na wpływach z surowców, z PKB faktycznie porównywalnym z niewielkimi krajami, no ale nadal mającym sporą liczbę czołgów, nadal mającym iskandery, głowice jądrowe, w związku z czym stanowiącym dla nas śmiertelne zagrożenie – to gdzie są strategie, gdzie jest plan B? Plan A znamy – on się wiąże z reakcją NATO i z UE. Jeżeli on z jakichś przyczyn nie zadziała, to czy jest plan B?

Nie podzielam pańskiego pesymizmu, jeśli chodzi o UE i o NATO. Zgadzamy się, że poziom przywódców, generalnie całej polityki systematycznie się obniża. Nie jest to jednak czynnik decydujący. Losy zaś tych wybitnych są bardzo pouczające. Wiemy, jak skończył Richard Nixon, najwybitniejszy z powojennych prezydentów USA. Wcześniej przeobraził system światowy z dualistycznego w trialistyczny, polityka w trójkącie Waszyngton–Moskwa–Pekin automatycznie tworzyła warunki do katastrofy ZSRR. Reagan potrafił to wykorzystać, wygrał dla Zachodu zimną wojnę – było to ostatnie wielkie zwycięstwo USA, choć przez bzdurną aferę Iran-contras niemalże spotkał go los poprzednika. Przypomnijmy wielkiego człowieka klęski – Napoleona Bonapartego – który o dwie głowy przerastał swoich przeciwników (niedawno minęła dwusetna rocznica bitwy pod Waterloo). Można przegrać jak Nixon i zapewnić zwycięstwo. Można wygrywać jak Bonaparte, aby doprowadzić do katastrofy, z której, prawdę mówiąc, Francja do dzisiaj się w pełni nie podniosła.

Reagan wygrał, bo konflikt czysto polityczny przekształcił w potencjałowy. Wywindował wyścig zbrojeń tak wysoko, że ZSRR musiał pęknąć. Taki skutek taką samą polityką mógł osiągnąć każdy z powojennych prezydentów amerykańskich. Nawet Gerald Ford, gdyby nie miał hamulca w postaci Henry’ego Kissingera – miłośnika Świętego Przymierza. Zapytałem go kiedyś, czy warto było przegrać wojnę w Wietnamie, aby pozyskać Chiny, ale zmienił temat rozmowy. No tak, decydował przecież prezydent.

Polityka światowa to gra potencjałów (krajowa zresztą też, tylko trochę innych). Amerykanie dysponowali tak ogromną przewagą nad Sowietami, że mogli to wykorzystać w każdej chwili. Nie wszyscy prezydenci to rozumieli, a pozostali nie chcieli rozumieć. Czuli się bezpiecznie, a ZSRR – panujący nad wschodnią częścią Europy i północną Azji – pomagał im utrzymać stabilizację światową. Status quo wydawało się wieczne, złamała je mała Polska. Sowieci po trzech dekadach zimnej wojny już wyraźnie osłabli, a do tego zaangażowali się gdzie indziej – i zabrakło im siły, aby przywrócić porządek u krnąbrnego satelity. Reagan, wybrany na prezydenta miesiąc przez stanem wojennym w Polsce, wykorzystał okazję. Nie była nią słabość sowiecka, tylko oburzenie zachodniej, a zwłaszcza amerykańskiej opinii publicznej na zdławienie Solidarności. Zapału na zwalczanie Imperium Zła starczyło na parę lat. Gdy wiosną 1987 r. – już po aferze Iran-contras – rozmawiałem z ówczesnym wiceprezydentem George’em Bushem, uprzedzał mnie, że system PRL-owski zliberalizuje się na pewno, lecz na niepodległość Polska nie ma co liczyć, bo najpierw musiałby upaść ZSRR – a to przecież niemożliwe. Już chciałem wykrzyknąć, że właśnie pada, lecz ugryzłem się w język. Wystarczy, że wariat, który przyjechał z Warszawy, rozpowiada o upadku komuny w Polsce za dwa–trzy lata, a jeśliby jeszcze zaczął wieścić, że marny los czeka takie wielkie mocarstwo, byłoby już za wiele! Cztery lata później Bush – już jako prezydent – 1 sierpnia 1991 r. w Kijowie zapewniał Radę Najwyższą Ukrainy o szczęśliwej przyszłości zdemokratyzowanego ZSRR. Pech, bo trzy tygodnie później ten sam organ ogłosił niepodległość.

Nie przejąłem się słowami Busha i widoczną zmianą polityki Waszyngtonu, bo uruchomiony potencjał prze dalej i ciężko go wyhamować. Zaatakowany automatycznie podejmuje obronę. Politycy mają ogromne możliwości: są w stanie uruchamiać potencjały geopolityczne swych państw oraz orientować je w pożądanym kierunku i wykorzystywać lepiej czy gorzej. Lecz te potencjały istnieją i funkcjonują niezależnie od nich. Mogą słabnąć i zanikać – lecz to wymaga czasu. ZSRR wyszedł z wojny jako jedno z dwóch supermocarstw, więcej – biegunów polityki światowej. Szybko podjął globalną rywalizację – co było działaniem ponad siły. Trzeba było jednak dwóch kolejnych pokoleń, aby doszło do katastrofy potencjałowej. To się nie dzieje z dnia na dzień.

Mogę być krytyczny wobec rzeczywistości politycznej, lecz jestem optymistą, gdyż potencjał geopolityczny krajów cywilizacji zachodniej nadal dominuje nad światem. Nie jest już tak wielki, jak sto dwa lata temu. Wówczas co czwarty mieszkaniec tej planety żył w Europie. Ogromna kumulacja energii społecznej w ciągu jakichś dziesięciu pokoleń doprowadziła do skoku cywilizacyjnego, który zmienił oblicze świata. Dzisiaj w geopolitycznej Europie bytuje mniej niż 10 proc. populacji światowej. Regres jest znaczny, lecz nie tragiczny. Zachód nadal dominuje – i nie widać odpowiednio silnego konkurenta. Ci, co mówią o Chinach, nie dostrzegają, że nieusuwalna sprzeczność pomiędzy systemem politycznym a systemem ekonomicznym wchodzi w stan krytyczny. Może uda się przekształcić Chiny ewolucyjnie – bo zmiany eksplozyjne byłyby bardzo kosztowne dla całego świata.

Niebezpieczeństwo tkwi gdzie indziej. Potężny Zachód wchodzi w niebezpieczną przełęcz. Przyrost energii społecznej jest bliski zera, gdy w innych rejonach świata będzie trwać jeszcze kilkadziesiąt lat. Nie naruszy to istotnie proporcji potencjałowych, gdyż wysiłkiem poprzednich pokoleń kraje euroatlantyckie wybiły się na dostatecznie wysoki poziom naukowy, gospodarczy i kulturowy, aby skutecznie zwielokrotnić moc energii społecznej. Problem stanowi różnica w dynamice. Przykładowo, od początków XX w. ludność krajów islamskich pomiędzy Atlantykiem a Indiami zwiększyła się dziesięciokrotnie – i nadal rośnie. Nie dysponują wystarczająco wielkim potencjałem geopolitycznym ani nie są w stanie powiększać go dostatecznie szybko. Stabilizacja pęka, rozpaczliwy ruch ogarnia miliony. Dzisiaj to problem, za jakieś dwadzieścia lat będzie śmiertelnym zagrożeniem. Nadchodzące dwie dekady tworzą margines naszego bezpieczeństwa. Jest dostatecznie szeroki, aby podjąć najrozmaitsze przeciwdziałania. Taki miecz Damoklesa nad głową z reguły ożywczo działa na polityków, prowadzi do brutalnej selekcji, wymusza szukanie rozwiązań. Sprawa Ukrainy, jak wspomniałem, to ważny sygnał ostrzegawczy.

Przejdźmy do wspomnianych przez pana szczegółów. Unia Europejska zrobiła parę poważnych błędów, nadmiernie, a często i bezmyślnie wychodząc do przodu. Teraz powinna się zatrzymać, dopasować projekty do możliwości krajów członkowskich oraz ich społeczeństw. Rozpad Unii nie grozi. Grecja jest najlepszym dowodem, że nawet buntujące się społeczeństwa nie chcą opuszczać ani UE, ani nawet Eurolandu, co nie przeszkadza być niezadowolonym. Skoro Bruksela tak chętnie dawała pieniądze i przyjmowała każde rozliczenie, czemu teraz tak rygorystycznie domaga się spłaty długów? Korzyści płynące z integracji są naprawdę znaczne, a ludzie przyzwyczaili się do nich tak dalece, że trudno sobie wyobrazić, aby chcieli rezygnować. Właściwie w imię czego?

Mieliśmy już rządy zdecydowanie antyunijnej partii w Austrii, lecz Austria jest krajem marginalnym. Co gdyby Marine Le Pen czy Nigel Farage nadawali ton polityce swoich krajów? Czy wówczas reszta państw UE miałaby siły i środki, żeby ratować projekt UE?

Czy pani Le Pen ogłosiłaby, że nie będzie dopłat dla rolników, że każdy musi granicę przekraczać z wizą i paszportem, opłacić cło itd.? Niektórzy politycy nie chcą integracji doktrynalnie, inni głoszą taki program, bo chcą pozyskać niezadowolonych wyborców. Tylko że w momencie, kiedy dochodzi się do władzy i chce się tę władzę utrzymać, nie sposób działać jawnie wbrew oczywistym interesom ludzi.

Czyli liczy pan na ucywilizowanie przez władzę?

Niekoniecznie ucywilizowanie, wystarczy zwykły instynkt samozachowawczy. Radykalizm jest przywilejem opozycji. Tak za każdym razem postępuje PiS. Uważa na przykład, że należy prowadzić „ostrzejszą politykę” w stosunku do Rosji. Nie bardzo wiem, co to znaczy „ostrzejsza polityka” w stosunku do Rosji. Głośniej na nich krzyczeć, używać mocniejszych słów? Przecież nie wypowiemy im wojny ani nie ogłosimy embarga na wszystkie ich towary, ani nie zabronimy eksportu naszych. Można skrajnie zaostrzyć propagandę, co im w niczym nie zaszkodzi, ale zaostrzyć politykę? Już jest wystarczająco ostra, wręcz wroga. O ile opozycja nie jest pociągana do odpowiedzialności za swoje żądania, o tyle rządzący za swoje już tak. Kaczyński nie wypowie wojny Rosji ani nie wyśle czołgów, by odbijały Krym, Marine Le Pen nie skieruje przeciwko sobie rolników, turystów, przemysłowców, rentierów, młodzież. Wie, że nie zdąży wystąpić z UE, bo wcześniej odbiorą jej władzę. Francuzi to potrafią.

Mówił pan o słabości elit europejskich. Obaj się zgodzimy, że potrzebujemy trochę lepszych elit, takich z szerszymi horyzontami, także w Polsce.

To kwestia stworzenia mechanizmu. Mówi się o kryzysie demokracji, lecz mamy do czynienia tylko z kryzysem instytucji demokratycznych. I nic dziwnego. To starocie, ukształtowane jeszcze w XIX, a nawet w XVIII w. Brytyjski system parlamentarno-gabinetowy, francuski model trójpodziału władz zostały stworzone w zupełnie innej rzeczywistości, dziś nie przystają do przekształconych społeczeństw. Ponadto wszystko w czasie ulega korupcji, zepsuciu. Co jest w Polsce władzą ustawodawczą? Nie sejm, bo sejm nie przygotowuje ustaw, ustawy przygotowuje rząd, a ludzie rządu w sejmie głosują za tymi ustawami. Sejm przestał być organem ustawodawczym, natomiast stał się nim rząd. Ale od kogo zależy los gabinetu? Od sejmu, a nawet od pojedynczego posła – jak było w wypadku gabinetu Hanny Suchockiej. Podobnie upadł rząd Leszka Millera. Bez głosowania prezydent Aleksander Kwaśniewski odebrał mu poparcie grupy posłów. Przy większej liczbie stronnictw w koalicji najważniejsza jest ta malutka partyjka pośrodku, gdyż to ona decyduje, komu oddać władzę. Tyle tylko, że sama nie jest w stanie przepchnąć żadnej ustawy. Podział władz miał ograniczyć kompetencje dziedzicznego monarchy, ale to się dawno skończyło. Dziś, co Konstytucja RP bardzo silnie podkreśla, wszystkie organa państwowe podlegają jedynej, zwierzchniej władzy narodu. Nie wolno jej ograniczać, pozbawiać uprawnień. Mamy trzecią władzę, wymiar sprawiedliwości w dwóch odmianach – oddzielną prokuraturę i oddzielne sądy. Patrząc trochę z boku i nieco krzywo – to samouzupełniające się zawodowe korporacje. Trudno tylko dopatrzyć się, w jaki sposób jest realizowana zwierzchnia władza narodu nad nimi. To zresztą nie dziedzictwo po brytyjskich wigach, tylko swojskim PRL-u.

Mówi się o kryzysie demokracji, lecz mamy do czynienia tylko z kryzysem instytucji demokratycznych. I nic dziwnego. To starocie, ukształtowane jeszcze w XIX, a nawet w XVIII w.

W XVIII w. życie toczyło się z szybkością dyliżansu, dzisiaj tempo nadaje łączność elektroniczna. Tylko procedura podejmowania kluczowych decyzji jest taka sama, a przestrzeganie weekendu pozostaje świętością. Proponowane modernizacje sięgają często do rozwiązań antycznych, bo takie są sławetne jednoosobowe okręgi wyborcze, w referendum zaś mają o tym rozstrzygać ludzie, którzy w większości nie wiedzą, że działają one przeciwnie niż projektodawcy przypuszczają. Właściwie trudno się dziwić. Od kierowcy autobusu, nim siądzie za kółkiem, wymaga się dłuższej praktyki i kilku trudnych egzaminów. Jest to konieczne, bo od jego umiejętności zależy bezpieczeństwo, a nawet życie 40 pasażerów. Za los 40 milionów odpowiedzialność można przekazać każdemu – zgodnie ze świętym prawem równości rozwiniętym twórczo przez niejakiego Lenina: nawet kucharka może być premierem.

Poczynając od trzeciej kadencji sejmu, wyniki wyborów w Polsce są wprost proporcjonalne do wydatków wyborczych poszczególnych list. Decydują pieniądze, a nie obywatele. Nie jest to sprzeczne z innym przekonaniem, że o wyniku wyborów decydują środki masowego przekazu z telewizją na czele. Teraz dowiadujemy się, że programy wyborcze są zbędne, bo zawierają same fałsze.

Właściwie trudno się dziwić, że elity polityczne zostały zastąpione przez klasy polityczne. Elity były przygotowane i miały wyrobione poczucie obowiązku. Klasa polityczna, tak jak klasa robotnicza, żyje ze swojej działalności. Nie jest to wartościowanie ludzi, dzielenie na lepszych czy gorszych – tylko wartościowanie funkcji publicznych. W tym wypadku decyduje interes wspólny, a nie jednostkowy. Jeśli tego nie zrozumiemy, gorszy pieniądz wypierać będzie lepszy – i na nic się zdadzą narzekania, że z kadencji na kadencję wybieramy coraz słabszych. To zresztą wcale nie jest takie oczywiste, bo resztki dawnych elit politycznych, zwłaszcza wykształconych w demokratycznej opozycji – przecież zaprzeczeniu oportunizmu – nadal funkcjonują. Kierunek procesu trzeba tylko odwrócić.

Najpilniejsza jest reforma systemu wyborczego. Mniej ważne, jaki system zostanie wybrany: proporcjonalny czy większościowy. Kluczową kwestią jest to, by obywatel miał pełną świadomość, kogo i po co wybiera. Wszystkie chyba wybory w Trzeciej Rzeczpospolitej miały jedną ujemną cechę: znaczna część głosujących na daną listę, jeśli ta okazała się zwycięska, w końcu żałowała swego wyboru. To spowodowało, że wszystkie rządy poza jednym były u władzy tylko przez jedną kadencję albo jeszcze krócej. W tym kontekście można powiedzieć, że z punktu widzenia interesu całej Rzeczpospolitej prawie wszystkie wybory były nieudane.

Przyczyny są dwie. Znaczna część wyborców nie wie, na kogo głosować, ale idzie do urny, twierdząc, że to obowiązek, i stawia krzyżyk przypadkowo. Druga grupa też nie wie, ale wierzy jakiemuś autorytetowi. Może nim być polityk albo sąsiad, sprzedawczyni w sklepie, ksiądz czy nauczyciel lub tylko twarz częściej pokazywana w telewizji, względnie inaczej propagowana przez środki przekazu. Takich wyborców jest chyba więcej niż połowa – i to oni głównie czują się zawiedzeni przez swoich wybrańców.

Uczestnictwo w wyborach to prawo, a nie obowiązek – mimo że łowiące głosy stronnictwa sugerują coś przeciwnego. Ludzie ulegają rzekomym autorytetom i oddają własny głos do dyspozycji innych. Masowość takich postaw rodzi głęboką przepaść pomiędzy oczekiwaniami wyborczymi a wynikami wyborów. Skutki stają się coraz bardziej opłakane.

Ograniczanie głosów przypadkowych i sugerowanych zdecydowanie poprawi jakość parlamentu. Można to osiągnąć różnymi metodami. Omawianie ich wychodzi poza zakres naszej rozmowy. Podobnie jak wskazywanie na cechy i umiejętności kandydata, niezbędne do wykonywania mandatu poselskiego. Generalnie chodzi o maksymalne ułatwienie wyborcy dokonania rzetelnego i racjonalnego wyboru. Trzeba likwidować uboczne wpływy na indywidualny wybór, tępić komercjalizację i reklamiarstwo kampanii wyborczych, rzetelnie informować o tym, co ważne w pracy parlamentarnej. Bez tego żadna reforma ustrojowa się nie powiedzie. W demokracji najważniejszy jest głos obywatela – od tego wszystko zależy. Jeśli chcemy żyć w państwie demokratycznym, to musimy walczyć o jakość tego głosu, o autentyczność indywidualnego wyboru.

Stoimy przed wyzwaniem. Dopóki nie zmienimy systemu, dopóty będziemy produkowali miałkich polityków i w najlepszym wypadku otrzymamy to, na co pozwalają ich szczytowe możliwości. Kierowcy autobusów, ta elita szos, nie mają się czego obawiać.

No ale wpadliśmy w pułapkę, bo ten system i tę konstytucję mogą zmienić tylko ci politycy, innych w Zgromadzeniu Narodowym nie mamy.

Wpadliśmy w pułapkę, ponieważ w okresie rządów AWS-u powstał, a za rządów SLD został umocniony system dotacji partyjnych. Kampanie wyborcze są coraz droższe, a subwencje budżetowe gwarantują, że dana partia po kolejnych wyborach znajdzie się w parlamencie. Tak powstał zamknięty klub stronnictw, które władzę przekazują sobie nawzajem. System zresztą sam się niszczy, bo członków ubywa tylko przez samokompromitację. Po kolei odchodzą albo stopniowo zanikają wszyscy. Teraz doszło do krytycznego momentu, bo zapewnione miejsce w klubie mają tylko dwie partie. Jednak sytuacja tak się ułożyła, że przegrywające stronnictwo pod ciężarem klęski najpewniej się rozsypie. Pozostanie więc tylko jedna partia, która będzie rządzić sama. Rządzenie wymaga jednak poparcia obywateli, bo jeśli oni stoją z boku i patrzą, co z tego wyjdzie, to kto będzie realizował projekty rządowe? Przyjmijmy, że zwycięska partia uzyska 50 proc. głosów przy 50-proc. frekwencji. Poparcie czwartej części obywateli budzi obawy co do skuteczności i trwałości rządu. Tak rodzi się pokusa rządów silnej ręki i otwarcia drogi do dyktatury. Bo jak inaczej mniejszość miałaby zachować władzę?

Doszedł nowy element. Nadchodzący krach klubu partii parlamentarnych widoczny jest gołym okiem. Na wpół świadoma reakcja społeczna jest natychmiastowa: „Dobić trupa, co nam tak długo zamykał drogę!”. Najbardziej dynamiczne, bo młode i niezadowolone środowiska zerwały się do ataku. Tyle tylko, że nie są to stronnictwa przygotowane do prowadzenia polityki czy rządzenia krajem. Na razie widać, że nie wiedzą, czego chcą, a jeśli wiedzą, to nie znają mechanizmów, jak to osiągnąć. Może potrafią się zorganizować, bo jeśli nie, to wniosą z sobą chaos. A ten również otwiera drogę do dyktatury.

Dyktatury się zresztą nie boję. W Polsce nie ma po prostu warunków, aby taki arbitralny system zaprowadzić. Obawiać się można tylko tego, że samo niedopuszczenie do dyktatury będzie zbyt kosztowne. A szkoda marnować uzyskany już dorobek. Tak wyglądają sprawy. Zobaczymy, czy październikowe wybory będą wystarczająco rozumne, aby sobie z tym poradzić.

Dyktatury się zresztą nie boję. W Polsce nie ma po prostu warunków, aby taki arbitralny system zaprowadzić. Obawiać się można tylko tego, że samo niedopuszczenie do dyktatury będzie zbyt kosztowne.

Tekst pochodzi z XXI numeru kwartalnika Liberté! „Jak uratować demokrację”. Styczeń/Marzec 2016. 

Ważne: nasze strony wykorzystują pliki cookies. Używamy informacji zapisanych za pomocą cookies i podobnych technologii m.in. w celach reklamowych i statystycznych oraz w celu dostosowania naszych serwisów do indywidualnych potrzeb użytkowników. mogą też stosować je współpracujący z nami reklamodawcy, firmy badawcze oraz dostawcy aplikacji multimedialnych. W programie służącym do obsługi internetu można zmienić ustawienia dotyczące cookies. Korzystanie z naszych serwisów internetowych bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zapisane w pamięci urządzenia.

Akceptuję