Znajdujemy się między mocarstwem, które jest jednym z największych eksporterów na świecie – do którego sprzedajemy dobra mało przetworzone, w związku z czym nasza marża jest niewielka – a mocarstwem, które jest oparte w dużej mierze na gospodarce zasobów naturalnych. Dlaczego tego nie wykorzystać? Myślę, że to dałoby Polsce ogromną szansę.
Czy widzi pan jakiś zbiorowy cel, który mógłby zarówno mobilizować polskie społeczeństwo, jak i łączyć polskie elity? Do pewnego momentu było to wyprowadzenie Polski z okresu komunizmu, transformacja ustrojowa, wejście do Unii Europejskiej. Od 2004 r. tego celu bardzo brakuje, choć cały czas go wszyscy w jakiś sposób poszukujemy. Co mogłoby zmobilizować nas do wspólnego wysiłku? Czy tylko kryzys? A jeśli już jesteśmy przy kryzysie, to jak Polska powinna na niego odpowiadać?
Myślę, że działania, jakie wbrew krytykom podejmuje rząd, są właściwe. Jeśli mówi się, że należałoby podjąć również inne, to trzeba obiektywnie spojrzeć na zobowiązania, jakie z tego wynikną dla skarbu państwa. Nie sadzę, byśmy mogli być większym Robin Hoodem, niż jesteśmy. Można rozdawać pieniądze, jak się kogoś złupi, a kogo złupić? Głównie podmioty gospodarcze i przedsiębiorców. W makro- i mikroekonomii nikt dotąd nie wymyślił lepszego rozwiązania niż zwiększenie liczby miejsc pracy i zwiększenie wydajności pracy. Czyli mówimy tu o działaniach zarówno w stosunku do nas samych, jak i w stosunku do tych, którzy powodują, że te miejsca pracy powstają. Trzecia rzecz to kwestia innowacji, bo one zwiększają wydajność, a to ewidentnie wpływa na poprawę sytuacji gospodarczej. Czy jest jakiś złoty środek, który mógłby zadziałać od razu? Nie sądzę. Niektórzy upatrują go w gazie łupkowym, ale od razu mówię, że dzielimy skórę na niedźwiedziu. Mówimy, co z nim zrobimy, o funduszu à la fundusz norweski, o wspieraniu emerytur… A przecież na razie jeszcze go nie mamy! Co zatem wykorzystać? Myślę, że czymś, z czego zalet nie zdajemy sobie sprawy, jest położenie geograficzne naszego kraju. Bo sądzę, że inwestycja w bardzo szeroko rozumianą infrastrukturę – drogową, kolejową, telekomunikacyjną – powinna w znaczący sposób zmienić oblicze Polski. Powinniśmy być pomostem między Wschodem a Zachodem. Przykład – budowa centralnego portu lotniczego. Dlaczego Wiedeń ma być lotniskiem tranzytowym? Dlaczego przedsiębiorcy mają przylatywać do Pragi, gdzie skala gospodarcza jest znacznie mniejsza, ale gdzie są w stanie doskonale funkcjonować?
Czyli jest pan zwolennikiem budowy transkontynentalnego lotniska pod Warszawą?
Do każdego rodzaju inwestycji musi być przede wszystkim dobry biznesplan. Bo co z tego, że wybudujemy doskonałe lotnisko, jak nie będziemy mieli do niego dobrego dojazdu, sieci autostrad i sprawnej telekomunikacji. Warunkiem powstania takiego lotniska jest też silna pozycja lokalnego przewoźnika. Czy jest nim LOT? Podam fenomenalny przykład błędnych decyzji infrastrukturalnych. Jest rok 2004, Grecja zaciąga pierwsze wielkie pożyczki. Już wtedy mówi się, że nie będzie w stanie ich spłacić. Po co więc w ogóle je zaciągnęła? Żeby zbudować stadiony na igrzyska olimpijskie. Czy to coś dało? Przez parę tygodni owszem, wszystkie oczy były zwrócone na Grecję, ale na tym koniec. My takich inwestycji nie potrzebujemy. Co nie zmienia faktu, że Stadion Narodowy w Warszawie to wspaniałe przedsięwzięcie. Znam ludzi, którzy je prowadzą. Oni mają świetne pomysły na wykorzystanie tego stadionu.
Czyli nie ma pan obawy, że po Euro 2012 stadiony będą leżały odłogiem?
Jeżeli chodzi o Stadion Narodowy w Warszawie, jestem przekonany, że nie. Pomysły, które już się pojawiły, i ich odpowiednia realizacja zapewne przyniosą efekty. Na pytanie o to, czego potrzebujemy my Polacy, można odpowiedzieć: „kontynuacji”. I uważam, że kontynuacja polityczna w dużej mierze zapewni stabilność. Oczywiście, przy bardzo silnej opozycji, bo silna opozycja jest potrzebna w przypadku kontynuacji sprawowania władzy przez tę samą opcję. Sądzę, że byłoby dobrze, gdyby miała możliwość weta w zasadniczych sprawach. Dziś – powiem za premierem Tuskiem – „potrzebujemy silnego rządu”.
Co według pana ma szansę na odczarowanie relacji biznesu z polityką? Jakiś czas temu powstała w tle tych relacji bardzo zła atmosfera. Relacje są cały czas zamrożone, nawet premier Tusk bardzo niechętnie spotyka się z przedsiębiorcami. Pewnie pan też ma ciekawe doświadczenia, jeszcze z okresu pracy w Orlenie. Czy można to jakoś zmienić, skoro te relacje są tak potrzebne?
Ten dialog jest bardzo sztuczny. Nie ma bezpośrednich relacji, choć być powinny. Poza kilkoma przedstawicielami rządu przychylnie nastawionymi do przedsiębiorczości nikt o to nie dba. Wie pan, ile państwa jest w gospodarce niemieckiej? Czterdzieści dziewięć procent. A we francuskiej? Pięćdziesiąt trzy procent. Angela Merkel i Nicolas Sarkozy nie widzą problemu w angażowaniu się w sprawy wspierające firmy krajowe. Prywatyzacja to oddanie w ręce przedsiębiorców wielkich firm. Jeśli zmienia się cała struktura własnościowa, trudno od razu zmienić również całą otoczkę. Bo wszystko wymaga czasu. Tu jest pole do dalszego wspieraniu biznesu przez państwo. To udało się zrobić w wielu przedsiębiorstwach, ale istnieją też wielkie firmy, które działają bez żadnego wsparcia politycznego. W niektórych sektorach nie da się prowadzić działalności bez wsparcia państwa. Należą do nich biznes elektroniczny, infrastruktura, telekomunikacja, także sam eksport, jeśli nastawiamy się na eksport. Uważam, że są obszary, w których udział państwa jest konieczny.
Jak ktoś nakłada na kogoś kolejne obciążenia, to nie może mu patrzeć w oczy i zapewniać, że jest jego przyjacielem. Tu podniesie się VAT, tu zablokuje umowy o unikaniu podwójnego opodatkowania i o wyprowadzaniu działalności z kraju albo skoncentruje się na wprowadzeniu większych ograniczeń administracyjnych i dodatkowych opłat. To są działania, które niestety nie przynoszą naszemu krajowi chluby. Chcieliśmy, by Polska była jak Japonia, to nam się nie udało, później mówiliśmy, że może być jak Irlandia, i to – na szczęście – nie wyszło. Dlaczego nie mielibyśmy być jak Singapur? Przepisy dotyczące prowadzenia działalności gospodarczej są tak różne w obu krajach. Która ustawa w Polsce była najlepsza, jeżeli chodzi o prowadzenie działalności gospodarczej? Ta z 1989 roku, którą przygotował Minister Wilczek jeszcze w rządzie komunistycznym. Relatywnie krótka i z bardzo prostym przekazem: „Wszystko jest dozwolone, chyba że jest zakazane”. A my teraz staramy się odwrócić sytuację i mówimy: „Wszystko jest zakazane, chyba że jest dozwolone”. Jeśli chodzi o swobodę prowadzenia działalności gospodarczej, pierwszą rzeczą, jaką należy zrobić, jest przywrócenie ducha tej ustawy. Druga rzecz to sprawność wymiaru sprawiedliwości: szybkość podejmowania decyzji, wydawania wyroków i nieprzedłużanie procesów, egzekwowalność wyroków, szacunek do prawa. Ktoś może powiedzieć: „Ale w Singapurze jest system polityczny zupełnie inny od tego, do którego jesteśmy przyzwyczajeni w Europie”. Ja natomiast mówię o regulacjach gospodarczych. I myślę, że nieumożliwianie swobodnego prowadzenia działalności gospodarczej w Polsce na przykład podmiotom ze Wschodu jest dużym błędem. Ale, ale… Singapur to też służba cywilna. Gdzie i kiedy w Polsce przyjęcie do pracy w urzędach było poprzedzone testem na kreatywność? Kiedy wymagano od urzędników skoncentrowania się na osiąganiu efektów, a nie tylko na zapewnieniu starannego działania urzędu?
Ukraińcy mają ogromny problem, jeśli chodzi o poruszanie się w Polsce, Ukraina została tak naprawdę odcięta przez strefę Schengen.
Ukraina to jest nasz naturalny partner, podobnie Rosja. Dlaczego nie pozwolić na wielkie inwestycje? Chińskie na przykład? Sądzę, że to jest coś, co dałoby nam ogromną szansę na sukces.
Myśli pan, że współpraca z Chinami, mimo pierwszych negatywnych doświadczeń, jest tą drogą, na którą warto się decydować?
Uważam, że gdyby udało się przyciągnąć inwestorów z jakiegokolwiek kraju, byłoby świetnie! Wie pan, obce inwestycje zwiększają PKB, a więc czynią nas bogatszymi.
Ale istnieje przecież wymiar polityczny, Chiny mają system niedemokratyczny, Rosja – autorytarny. Czy to jednak w jakiś sposób nie przełoży się na uzależnienie Polski od tych państw?
Nie sądzę, dlatego że nasza gospodarka jest relatywnie duża i nikt nie jest zainteresowany wykupieniem na raz połowy Polski. Jestem przekonany, że współpraca z Chinami służyłaby nam doskonale. Robią to zresztą niektóre firmy. Na przykład jedna z telefonii komórkowych dostała świetny kredyt eksportowy z Chin i kupowała tam towary. I dlatego była w stanie przebić się na rynek, ma dzisiaj 6–7 mln klientów. To jest ogromny sukces. O tym się nie mówi, a wspomina się jedynie COVEC, który ze względu na różnice kulturowe miał inne oczekiwania co do traktowania ich obecności w Polsce. Natomiast jeśli chodzi o inwestycje, to pieniądze chińskie od pieniędzy rosyjskich się nie różnią. Inny jest tylko styl zarządzania ludzi, którzy je wydają. Zatem myślę, że wejście inwestorów z Azji do Polski jest dla nas ogromną nadzieją. Dlaczego odbywa się szczyt Unii Europejskiej i Brazylii? To są zupełnie różne gospodarki. My znajdujemy się między mocarstwem, które jest jednym z największych eksporterów na świecie – do którego sprzedajemy dobra mało przetworzone, w związku z czym nasza marża jest niewielka – a mocarstwem, które jest oparte w dużej mierze na gospodarce zasobów naturalnych. Dlaczego tego nie wykorzystać? Myślę, że to dałoby Polsce ogromną szansę.
Czy wśród polskich przedsiębiorców, wśród środowisk, w których pan funkcjonuje, istnieje jeszcze misja modernizacyjna, taka potrzeba, żeby polskie przedsiębiorstwa łączyły swoje siły na przykład w celu realizacji pewnych innowacyjnych przedsięwzięć? Czy gdzieś pan dostrzega taki sposób myślenia?
Widzę to głównie w innowacjach, synergiach przychodowych i redukcji kosztów. Jestem zwolennikiem szkoły chicagowskiej. Według mnie koncentrowanie się na biznesie głównie z własnego punktu widzenia jest cechą pozytywną, bo wtedy staramy się o to, żeby jak najwięcej wygenerować dla swojego przedsiębiorstwa. I myślę, że to bardzo neoliberalne przekonanie wciąż u nas funkcjonuje. Rzadko kiedy w Polsce zdarzają się modernizacje wielobranżowe albo współpraca kilku firm z jednej branży. Natomiast pojawiają się takie jednostki jak na przykład Podkarpacka Rada Biznesu, gdzie szereg przedsiębiorców stworzyło rodzaj konsorcjum zakupowego. Ci ludzie jako pierwsi zjednoczyli swoje siły. Powiedzieli: „Kupimy wspólnie energię i paliwo”, bo cena jest pochodną wolumenu, który się kupuje. Czy to jest modernizacja? Tak. Dlatego, że ona zwiększa efektywność i obniża koszty, zatem daje możliwość przeznaczenia większej kwoty na przykład na zatrudnienie nowych pracowników. Inna sprawa, że nasze państwo nie spełnia do końca roli, jaką powinno spełniać, jeśli chodzi o innowacje i innowacyjną gospodarkę.
Wejście nowego inwestora do Polkomtela to bardzo dobry ruch. To, co on zapowiada, zrewolucjonizuje sposób przekazywania informacji. To są niezwykłe rzeczy, które wymagają wielkich inwestycji, na które państwa nie stać. W związku z tym oddaje się inicjatywę przedsiębiorcom, którzy to robią.
Czyli gdybyśmy mieli w jakiś sposób podsumować wyzwania stojące przed Polską, to należy lobbować na rzecz powstawania dużych, mądrych i przynoszących dochód inwestycji infrastrukturalnych, takich jak szybka kolej, drogi, telekomunikacja. Należy otworzyć się na szansę, którą niesie współpraca z grupą państw BRIC.
Jest jeszcze jedna rzecz, o której dotąd nie wspomniałem, a to moim zdaniem rzecz kluczowa. Mam na myśli inwestycję w szkolnictwo. Nasze szkolnictwo nie jest w ogóle przystosowane do dzisiejszych czasów. I nie jest to kwestia niskich zarobków nauczycieli. Kształcimy często słabeuszy, brakuje u nas kultu wiedzy, wiary, że edukacja pomaga w karierze. Sam byłem nauczycielem akademickim i równolegle pracowałem w banku. Rozumiem te dylematy, bycie przedsiębiorczym jest niezwykle ważnym elementem. Kolejna sprawa to budowanie pozytywnego wizerunku polskich marek. Myślę, że konkurs „Teraz Polska” ma wielki sens. Dlaczego Niemcy kochają Angelę Merkel? Bo Angela Merkel ciągle powtarza: „Każdy kraj powinien sobie radzić sam, mimo tego, że jesteśmy w rodzinie europejskiej, dbamy przede wszystkim o własne interesy”. I co? I wyciąga pieniądze dla Grecji. Mimo to ciągle wygrywa w sondażach, bo bez przerwy występuje publicznie z takim przekazem! My też musimy umieć się sprzedać! Jak Merkel. „Polnische Wirtschaft” już nie funkcjonuje w dziewiętnasto- i dwudziestowiecznym znaczeniu. Dziś „Polnische Wirtschaft” dla Niemca oznacza porządek i sukces. I to jest dobre myślenie! Powinniśmy się chwalić naszymi sukcesami.