W wyniku katastrofy smoleńskiej Ukraina utraciła bezwarunkowe wsparcie Polski w swoich aspiracjach europejskich
„U nas w Batumi jest ulica Kaczyńskiego” – powiedziała mi Ketewan, która studiuje dziennikarstwo na Uniwersytecie Lwowskim, mówiła to bez szczególnego entuzjazmu. -„Oni przyjaźnili się z Saakaszwilim, Kaczyński często do nas przyjeżdżał” Od razu pomyślałem : u nas też nie raz gościł i co z tego? Gdzie te ulice jego imienia?
Janukowycz z Komorowskim także nazywają się nawzajem „przyjaciółmi”, jak podczas ostatniej wizyty w Warszawie, ale wydaje się, że brzmi to nieco fałszywie, podobnie jak i całe, deklarowane oficjalnie przez Kijów „szczególne” stosunki z Polską. Lech Kaczyński należał do ostatnich idealistów na scenie politycznej naszego zachodniego sąsiada, dla których istnienie silnej Ukrainy na wschód od Polski było wartością samą w sobie. Teraz Ukraina, a raczej jej władze, muszą ciężko pracować by zmienić swój wizerunek prorosyjskich, skorumpowanych i powiązanych ze światem przestępczym. Wprawdzie na Zachodzie nikt nie powie tego wprost, co nie oznacza, że Warszawa jest głupsza od Brukseli i uważa inaczej.
Na razie wygląda to tak, że Polska polityka zagraniczna reprezentowana przez szefa MSZ Radosława Sikorskiego nie zna odpowiedzi na zasadnicze pytania: czy udało się „oswoić” Rosję, czy udało się „nie stracić” Ukrainy, czy udało się przekonać Niemcy, że bez udziału Polski niemożliwym jest prowadzenie polityki wschodniej. Za Kaczyńskiego/Kaczyńskich wszystko było prostsze: Rosja – to zło, Niemcy – kombinują z Rosją, Ukraina – priorytet. Prezydent mógł „obrazić się” na niemiecką prasę i odwołać wizytę w Berlinie, polecieć pod same kule na wojnę rosyjsko-gruzińską, nie zważając na protesty prawicowców w swoim kraju uczestniczyć w odsłonięciu pomnika ukraińskich ofiar polskich partyzantów w Pawłokomie. Teraz w Rosji myślą, że oswoili Polskę emitując „Katyń” w telewizji i przyznając, że odpowiedzialnym za tą tragedię jest reżim stalinowski. Niemcy są pewni, że wreszcie nikt nie przeszkodzi w robieniu interesów na Wschodzie. Ukraina zmieniła swoje nastawienie – zrezygnowała z tworzenia geopolitycznego partnerstwa strategicznego na rzecz relacji wynikających z interesu ekonomicznego – najpierw pieniądze – potem miłość.
Po śmierci Kaczyńskiego Polacy zapomnieli, dlaczego mają ciągnąc za uszy Ukrainę ku Europie. Szczególnie, że Ukraina całkiem demokratycznie wybrała prezydenta – reprezentanta opcji prorosyjskiej.
Polacy – nawet zwolennicy proukraińskiej polityki Lecha Kaczyńskiego – nie chcą powrotu „kaczyzmu” w jakiejkolwiek formie, zmęczeni prawie roczną kampanią żałoby, martyrologicznym charakterem kampanii wyborczej, histerią, spiskowymi teoriami na temat przyczyn katastrofy na „Siewiernym”. O ile wcześniej polityka prezydenta Polski była związana z bezwarunkowym wsparciem Ukrainy, to obecnie coraz częściej w polskim MSZ pytają: po co było pakować się w „Partnerstwo wschodnie”, skoro w Mińsku rządzi dyktator prześladujący polską mniejszość, skoro w Kijowie jest łapówkarz i chuligan, który ma dla nas jedynie piękne słówka o współpracy gospodarczej, a w rzeczywistości polskim przedsiębiorcom nie jest zwracany należny im VAT. Polacy nie rozumieją też, dlaczego mieliby wybaczyć sąsiadom „Rzeź Wołyńską” z roku 1943, skoro zarówno w narodowym, jak i postsowieckim dyskursie historycznym na Ukrainie, problem taki nie istnieje, nawet w postaci chrześcijańskiego żalu za grzechy. Na wszystkie te pytania muszą sobie Polacy i ich rząd odpowiedzieć sami – bo Ukraińcy takimi „drobiazgami” głowy sobie nie zaprzątają.
Obecnie mało uzasadnione jest twierdzenie o roli Polski jako adwokata Ukrainy w Europie, o czym tyle mówił Wiktor Janukowycz w Warszawie podczas ostatniej wizyty. Powinien upomnieć się o to na początku swojej kadencji, nie po ponad roku od objęcia funkcji głowy ukraińskiego państwa , najdalej w pierwszych miesiącach – aby Polska czuła, że Ukraina ma takie aspiracje i od niej takiej roli oczekuje. W tym czasie można było, z okazji „Euro 2012”, „tego cudownego wydarzenia” jak określił tę wspólną inicjatywę Janukowycz, zbudować nieszczęsne 71 km autostrady ze Lwowa do granicy polskiej. Na razie ta droga – to obraz naszego „partnerstwa”. Przez ten czas mogliśmy wysłać do Polski naszych specjalistów, by poznali doświadczenia reformy samorządowej, a nie udawać redukcję etatów i restrukturyzację ministerstw. Tym „można było” nie ma końca. To jedna z przyczyn, dla których ani Janukowycz ani nowy prezydent w Warszawie nie widzą sensu w tworzeniu prawdziwego tandemu Ukraina-Polska w Europie Środkowo-Wschodniej.
Dla Lecha Kaczyńskiego kwestia partnerstwa ukraińsko – polskiego nie była pustym hasłem.
Tłum. Marcin Celiński
Przedruk za Ukrainski Tyzden z 10.04.2011.