Czy wszyscy jesteśmy konserwatystami?
Polska scena polityczna wydaje się być coraz silniej zdominowana przez partie konserwatywne światopoglądowo. W tym samym czasie znacząca, rosnąca część społeczeństwa opowiada się za wartościami związanymi z budową społeczeństwa otwartego. Skala tego rozdźwięku wydaje się być coraz bardziej niezrozumiała. Skąd bierze się to zjawisko? Czy w Polsce można dostrzec ewentualne naruszenia zasady neutralności światopoglądowej i religijnej państwa – czy jest to wymysł garstki publicystów i aktywistów lewicowych? Jakich zmian prawnych możemy oczekiwać od państwa w szeroko rozumianej dziedzinie spraw światopoglądowych?
Błażej Lenkowski
Artykuł 25. Konstytucji RP mówi jasno, że kościoły i związki wyznaniowe w Polsce są „równouprawnione”, zaś państwo w sprawach przekonań „religijnych, światopoglądowych i filozoficznych” zachowuje bezstronność. Nie ma wątpliwości, że nawet jeśli zapis ten nie jest jawnie łamany, mało kto postępuje zgodnie z jego duchem.
Cały zakres tego rodzaju naruszeń omówił w rozmowie z „Kulturą Liberalną” znawca prawa kościelnego, Paweł Borecki: od spraw z pozoru błahych i zabawnych takich jak dekorowanie urzędów państwowych symbolami religijnymi lub oddawanie polskich miast mocą uchwał władz lokalnych „teraz i w przyszłości Trójjedynemu Bogu w opiekę”, aż po sprawy naprawdę poważne, jak chociażby finansowanie budowy Świątyni Opatrzności Bożej z budżetu Ministerstwa Kultury lub działalności Komisji Majątkowej, której nadużycia dopiero teraz, stopniowo wychodzą na światło dzienne.
Kilkukrotne przyznawanie odszkodowań za te same majątki, wypłacanie rekompensat za rzekomo utracone nieruchomości, które przed wojną nie należały do polskiego Kościoła, zaniżanie wyceny nieruchomości, a następnie odsprzedawanie ich przez Kościół z zyskiem. Wszystkie te praktyki związane z działalnością Komisji – która choć początkowo powołana na dwa lata działała o… 20 lat dłużej – naraziły budżet państwa na potężne straty i zapewne nigdy nie zostaną w pełni naprawione. Nawet prawnicy dobrze oceniający obecny model relacji państwo-Kościół, jak chociażby prof. Andrzej Zoll, przyznają, że Komisja nie była poddana właściwej kontroli, co w połączeniu z deficytem uczciwości niektórych związanych z nią osób, dało mieszankę wybuchową.
A jednak, moim zdaniem, to nie niechlubna działalność Komisji najbardziej ciąży na relacjach Kościoła katolickiego z państwem. Nie jest to również – z lubością atakowana przez zwolenników świeckości państwa – wszechobecność symboli religijnych w przestrzeni publicznej. Osobiście, nie rozumiem, dlaczego każda niemal uroczystość państwowa musi zaczynać się lub kończyć mszą świętą; nie rozumiem, dlaczego znaczną część miejsc honorowych na tego rodzaju uroczystościach muszą zajmować przedstawiciele Kościoła katolickiego; nie rozumiem wreszcie, dlaczego zakończenie niemal każdej inwestycji infrastrukturalnej – niezależnie od tego, jak odległej od sfery sacrum, cóż bowiem ma z nią wspólnego nowa sieć kanalizacyjna – wymaga obecności kapelana. Nie trafia do mnie argument zgodnie, z którym wszystkie te zjawiska są zrozumiałe ze względu na wielkie znaczenie Kościoła w polskiej historii, a w gruncie rzeczy niewinne, nikt bowiem nikogo do udziału we mszy nie zmusza. Ale i to nie jest największy problem w stosunkach państwa z Kościołem.
Znacznie poważniejszym skutkiem obecnej formy tych relacji jest bowiem… komiczność państwa. I nie chodzi nawet o komiczność wynikającą z nieporadności w kontaktach z tak poważnym podmiotem jak Kościół katolicki, ale z niepoważnego stosunku państwa do samego siebie i swoich obywateli. Istota problemu polega na tym, że Ojcowie-Założyciele III RP oraz ich następcy ustanowili cały szereg regulacji, których od samego początku nie chcieli lub nie byli w stanie przestrzegać. Doskonale tę słabość polskiego państwa oraz jej konsekwencje – wykraczające daleko poza pytanie o świeckość – ujęła prof. Ewa Łętowska. Zdaniem Łętowskiej relacje państwo-Kościół w Polsce cechuje hipokryzja, a tworzenie prawa w tym zakresie „przypomina reklamy piwa z czasów, kiedy nie wolno było go reklamować. Aktor mrugał do widzów okiem i mówił, że chodzi o piwo bezalkoholowe”. To „mruganie okiem do obywateli, kiedy się stanowi prawo, korzysta z niego albo je interpretuje” siłą rzeczy podważa szacunek, jakim się cieszy. Skutki akceptowania takich postaw są katastrofalne. Skoro za powszechnym przyzwoleniem ignorujemy obchodzenie przepisów w relacjach państwo-Kościół, dlaczego mielibyśmy szanować prawo w innych obszarach?
Z tej perspektywy starania o normalizację stosunków państwo-Kościół przestają być awanturnictwem garstki radykałów, a stają się walką o wzmocnienie państwa poprzez przywrócenie mu powagi. I właśnie dlatego nie jest to działalność, która może być prowadzona metodami festyniarskiego antyklerykalizmu, jakie znamy z polskiej sceny politycznej. Nie może polegać na partyzanckim zdejmowaniu krzyży, przybijaniu kartek papieru do drzwi kościołów czy przebieraniu się za biskupów na użytek programów „publicystycznych”. Polskie państwo w relacjach z Kościołem katolickim powinno się wreszcie wybić na niezależność. Ale najlepszą droga do tego celu jest poszanowanie dla już istniejących praw oraz uchwalanie nowych z autentycznym przekonaniem, że będą przestrzegane.