Wolność człowieka to kartezjańskie źródło godności. Tylko swoboda w podejmowaniu życiowych wyborów daje nam poczucie pełnego zeń korzystania, władzy nad własnym przeznaczeniem, możliwości kreowania swojego bytu. Tylko autonomia decyzji pozwala poczuć przyjemność płynącą z ich podejmowania. W tym sensie wolność religijna w Polsce, osobliwie w stosunku do osób dorosłych i odpornych na presję środowiska, nie jest rażąco naruszana.
Ale wolność to także prawo do decydowania o swoim wizerunku. W dzisiejszych czasach, zdominowanych przez wszechobecny internet i marketing, naznaczonych wojną z google’em o „prawo do zapomnienia”, własność zdjęć wrzucanych do sieci czy wykorzystywania cudzej własności intelektualnej, wizerunek -zwany z angielska „imidżem” lub „brendem” staje się równie istotną częścią naszego jestestwa co kolor włosów czy wzrost. Nad naszym wizerunkiem nie panujemy swobodnie, nie będąc w stanie kontrolować całej przestrzeni globalnej sieci. Tym istotniejsze są więc ograniczenia w korzystaniu z niego przez innych i narzędzia do kontroli jego wykorzystania. To prawo kościół katolicki w Polsce narusza rażąco.
Wolność to również prawo do niebycia wykorzystanym do celów sprzecznych z naszymi. To, że nikt nie ma prawa powoływać się na zmyślone słowa innej osoby,jest dla każdego oczywiste. To zniesławienie ścigane z art. 212 kodeksu karnego. Rzecz staje się bardziej skomplikowana w przypadku kościelnych statystyk. Realizując swoje oczywiste cele prawne i majątkowe, kościół katolicki przytacza fałszywe dane, zgodnie z którymi ludzie ochrzczeni stają się automatycznie katolikami. Dane te powielają media i organy administracji publicznej. Finalnie fałszerstwo tych statystyk umożliwia kościołowi czerpanie pełnymi garściami z naszych pieniędzy w celu realizacji „celów statutowych” – nauczania religii w szkołach publicznych, utrzymywania kapelanów w rozmaitych instytucjach, finansowania licznych kościelnych wydarzeń czy uczestnictwa w wydarzeniach świeckich księży i biskupów na prawach równych przedstawicielom władz.
Teoretycznie przeciwdziałanie tym patologiom jest proste. Wystarczy skorzystać z konstytucyjnego prawa do wolności wyznania lub jego braku i po sprawie. Teoretycznie, bo w praktyce kościół zastawił liczne pułapki i zabezpieczenia (z uczciwości trzeba zastrzec, że przy wydatnej pomocy urzędników i polityków).
Przede wszystkim wprowadzona przez Konferencję Episkopatu Polski procedura poddawania się przez osoby ochrzczone w wieku niemowlęcym tzw. procedurze apostazji, zgodnie z którą każdy chcący uwolnić się od krzywdzącej łatki katolika musi dwukrotnie osobiście stawić się przed obliczem proboszcza stosownej parafii w towarzystwie dwóch pełnoletnich świadków (kościół zaleca, żeby byli to rodzice chrzestni) i w upokarzający sposób tłumaczyć się z powodów, dla których nie chce już być kojarzony z tą instytucją. Takiemu delikwentowi proboszcz daje „czas do namysłu”, nie krótszy niż doba, a następnie – znów teoretycznie – nakłada na niego klątwę wykluczającą go z kościelnych sakramentów. Takie jest bowiem znaczenie apostazji – klątwa wykluczająca z sakramentów. Apostata nie może w przyszłości wziąć jednostronnego ślubu kościelnego jako strona niewierząca, bo jest ze wszystkich sakramentów wykluczony. Jest obłożony klątwą, a ponieważ poddał się kościelnej procedurze ze wszystkimi tego konsekwencjami, nadal jest członkiem kościoła. Nadal widnieje w kościelnych statystykach. Nadal podlega prawu kanonicznemu, na co zresztą sam się zgodził.
W ustawie o ochronie danych osobowych, regulującej sposób obracania naszymi danymi i ich poprawiania oraz skreślania przez administratorów, widnieje zapis dotyczący kościołów i związków wyznaniowych. W ramach realizacji celów statutowych i w odniesieniu do swoich członków, kościoły i związki wyznaniowe są spod działania uodo wyłączone. To przywilej niezwykle bliski temu, który mają służby specjalne. Zarazem to właśnie zasadzka i sposób na uniemożliwienie każdemu z nas dochodzenia swojego prawa do wolności i godności.
Mówiąc najprościej, nie mamy wyboru. Albo poddamy się procedurze apostazji, na zawsze oddając się we władanie katolickich kanonów, albo proboszcz odmówi nam naniesienia w księdze chrztu adnotacji o naszym wystąpieniu z kościoła. Mnie odmówił. Dlatego też 26 lutego 2014 roku złożyłem skargę na proboszcza w biurze Generalnego Inspektora Danych Osobowych. Czekałem cierpliwie składając kolejne wyjaśnienia i odpowiadając na absurdalne tezy proboszcza i reprezentującego go radcy prawnego. I doczekałem. Dziś. W dniu, w którym ludzie robią sobie najbardziej absurdalne żarty, w wieku czterdziestu lat, jak najbardziej na poważnie poszerzyłem zakres swojej osobistej wolności. Odzyskałem godność. Nigdy więcej żaden ksiądz nie będzie mógł domagać się ode mnie spełniania jego woli powołując się na zdarzenie, które miało miejsce w moim niemowlęctwie. Nigdy więcej nie zostanę ujęty w kościelnych statystykach jako katolik.
Wiem oczywiście, że proboszcz od decyzji będzie się odwoływał. Wiem też jednak, że linia orzecznicza sądów administracyjnych w analogicznych sprawach jest jednolita. Dziś zrobiłem ogromny krok. Od dziś jestem tego pewien. Proboszcz parafii pod wezwaniem św. Katarzyny na warszawskim Służewiu będzie musiał przy moim nazwisku wpisać w księgę chrztów: w dniu 6 lutego 2014 roku aktem formalnym wystąpił z kościoła katolickiego.
Czego każdemu ateiście życzę.