„Wszelkie argumenty za kapitalizmem muszą opierać się na długofalowych założeniach. W krótkim okresie na pierwszy plan wysuwają się bowiem zyski i niedoskonałości rynku”.
Joseph Schumpeter.
Uwaga społeczeństwa, przynajmniej w krajach zachodnich, karmi się poglądami, które mają bardziej posmak religijny niż przypominają jakąkolwiek sensowną dyskusję o możliwych rozwiązaniach. Kościół katolicki, jak zawsze podjął swój ulubiony wątek, a mianowicie wzbudzania w wiernych poczucia winy i potępiania chęci zysku, natomiast anglosaksońscy protestanci zaczęli atakować chciwość bankierów. Eko-fundamentaliści mówią, że to wszystko wina konsumeryzmu i Chin, które go właśnie odkryły. Twierdzą, że powinniśmy przerzucić się na „tryb” organiczny i powstrzymać wzrost gospodarczy, w przeciwnym razie Czterej Jeźdźcy Klimatycznej Apokalipsy napadną na nas i poślą na wieczność do piekła. Lewicowcy i komuniści skwitowali, że wszystko, czego potrzebujemy, to ponowne upaństwowienie gospodarki. Nawet ekonomiści z nagrodą Nobla na koncie poddali się swoim religijnym i gwiazdorskim instynktom. Podążając za tokiem myślenia Joe Stiglitza, to kult dla wskaźnika PKB miał być główną przyczyną kryzysu. Natomiast Paul Krugman szerzy swoją ślepą wiarę w korzyści masowe pakietów stymulacyjnych, jakby były darmową, magiczną manną, zesłaną z niebios. Politycy przygotowujący się do wrześniowego szczytu G20 składają górnolotne oświadczenia, że płace bankierów zostaną ograniczone, położy się kres rajom podatkowym, jak tylko ureguluje się fundusze hedgingowe. Jednak oni także myślą tylko o zwiększeniu swoich szans wyborczych.
Jak głęboki jest kryzys, tak na prawdę? Po pierwsze wyolbrzymia się go, zrównując prawie z Wielką Depresją lat 30. Jak zauważył ostatnio Allan Meltzer w artykule zamieszczonym w „Wall Street Journal”: fakty, z którymi konfrontujemy się dzisiaj są zupełnie inne niż ponura rzeczywistość, jakiej musieli stawić czoło Amerykanie w latach 1929-1930. Prawda, ta recesja nie jest jeszcze całkowicie za nami. Musiałaby się jednak znacznie pogorszyć, by choć zbliżyć się do trwającej 42 miesiące Wielkiej Depresji czy 25 proc. bezrobocia w 1932 roku” . W rzeczywistości wygląda na to, że powoli wychodzimy z kryzysu. Dlatego też ta recesja okaże się pewnie bardzo klasyczną powojenną recesją, aczkolwiek ostrzejszego typu, jak kryzys lat 1973-1975.
Co spowodowało nasze obecne problemy? I czy to wina globalnego kapitalizmu? Przyczyny kryzysu są różnorakie. Mają związek zarówno z tym, jak funkcjonuje rynek gospodarczy, jak i z błędami w zakresie polityki gospodarczej. Trzeba stawić temu czoło: ten kryzys to typowy kapitalistyczny kryzys wzlotów i upadków. Dotyczy on oczywiście również banków. Instytucje finansowe są pośrednikami, które w skomplikowanych systemach gospodarczych, charakteryzujących się daleko idącym podziałem pracy, wiążą oszczędności z inwestycjami. Dziś podział pracy odbywa się na poziomie globalnym. Finanse, nie jest to zaskakujące, także są globalne. Jednak mechanizm starego, dobrego cyklu biznesowego nie zmienił się. Powtarzające się fluktuacje w gospodarce rynkowej są powodowane przez zmieniającą się perspektywą zysku. Jeśli ta perspektywa jest korzystna, inwestycje oraz produkcja wrastają, jeśli ta perspektywa się pogarsza – maleją. Rosnące inwestycje napędzają wzrost. To z kolei zapewni więcej korzyści i dalsze inwestycje. Jednak cały ten proces jest niepewny, ponieważ każda inwestycja opiera się na oczekiwaniach odnośnie przyszłych, relatywnych cen. Z konieczności więc każda inwestycja to ryzyko. Im wyższy jest wzrost gospodarczy, tym bardziej prawdopodobne, że podmioty ekonomiczne będę podejmowały niewłaściwe decyzje, biorąc pod uwagę zmniejszającą się dostępność kolejnych korzystnych inwestycji.
W pewnym momencie bańka pęka, a inwestorzy zaczynają się wycofywać, później wszyscy ich naśladują. W naszym kryzysie zmniejszająca się liczba powrotów na rynek dotyczy branży nieruchomości oraz hipotek subprime. Poprawa koniunktury może mieć miejsce tylko wtedy, kiedy zostaną zlikwidowane złe inwestycje.
Jednak każdy cykl wzrostu i spadku może być wygładzony lub wyostrzony przez dobrą lub złą politykę. W tym kryzysie kilka rażących błędów politycznych przyczyniło się do załamania koniunktury we wrześniu ostatniego roku. Zbyt łatwy dostęp do tanich pieniędzy z powodu zalewu rynków finansowych Stanów Zjednoczonych przez chińskie oszczędności, polityka pieniężna Fed’u, który nie podniósł stóp procentowych wystarczająco wcześnie i doprowadził w ten sposób do powstania bańki mieszkaniowej, która w końcu pękła.
Błędy regulacyjne: polityka Stanów Zjednoczonych, która zwalniała banki hipoteczne z obowiązku przestrzegania standardowych procedur, w odniesieniu do osób, które de facto nie mogły pozwolić sobie na kupno własnego domu, zwolnienia podatkowe z tytułu posiadania nieruchomości, które zostały prowadzone w kilku krajach dotkniętych przez pękającą bańkę mieszkaniową. Istnieje także problem związany z regulacją nowych, skomplikowanych produktów finansowych, które pojawiły się w ostatnich latach i doprowadziły do rozprzestrzeniania się toksycznych aktywów, które zalegają w większości krajowych banków, czekając aż banki się ich pozbędą.
Czemu nikt nie dostrzegł nadchodzącego kryzysu? W rzeczywistości, w przeciwieństwie do tego, co się często twierdzi, to nieprawda, że nikt nie przewidział zbliżającej się recesji. Międzynarodowy Fundusz Walutowy oraz inni ekonomiści przez kilka lat dyskutowali o ryzyku zachwiania światowej równowagi, uwzględniającym sytuację Stanów Zjednoczonych oraz Chin. Czarnowidze tacy jak Nouriel Roubini (by wspomnieć tylko najbardziej wybitnego) często byli lekceważeni jako zrzędzące Kasandry, kiedy wspominali o ryzyku bańki mieszkaniowej. Pesymiści, pełni niepokoju wzywali do uregulowania nowych, ezoterycznych, „ustrukturyzowanych” produktów finansowych takich jak AMBS, czy CDOs etc. Jak w większości przypadków nie da się dokładnie określić daty oraz rozmiaru takiego zjawiska. Uczciwi i poważni ekonomiści nie udawali nawet, że posiadają magiczną moc przepowiadania przyszłości.
Co powinniśmy zrobić z tym kryzysem? Oczywiście, priorytetem powinno być wyśledzenie przyczyn recesji. To oznacza: rozważna oraz dobrze przemyślana regulacja obecnego systemu finansowego, a także nowych produktów finansowych, które pojawiły się w ostatnich latach; oczyszczenie systemu bankowego (wyprzedaż toksycznych aktywów); zrewidowanie polityki pieniężnej oraz znalezienie efektywnych sposobów, by uniknąć wymykających się spod kontroli baniek spekulacyjnych; przywrócenie równowagi gospodarkom posiadającym nadwyżkę oszczędności (Chiny w szczególności, ale także wiele azjatyckich gospodarek i kraje takie jak Niemcy) oraz nadwyżkę na rachunku obrotów bieżących (Stany Zjednoczone, lecz również między innymi Wielka Brytania); zlikwidowanie procedur, które nadmiernie w stosunku do dochodów promują wchodzenie we własność nieruchomości; promowania oszczędzania w społeczeństwach wykazujących dotąd nadmierną skłonność do konsumpcji i oszczędzania w krajach konsumpcyjnych; wzmocnić instytucje takie jak Rada Stabilności Finansowej IMF (Financial Stability Board), aby w porę mogły ostrzec przed kryzysem. Jednak są to skomplikowane zadania, których nie można podjąć w krótkim okresie czasu, aby nie popełnić kosztownych błędów. Te zadania są raczej mało efektowne, politycznie niewygodne oraz mało przydatne, aby osiągnąć krótkoterminowe polityczne sukcesy. Co więc z funduszami hedgingowymi, płacami bankierów oraz rajami podatkowymi? To nie one spowodowały kryzys. Co najwyżej były skutkiem ubocznym. Prawdziwych przyczyn należy szukać gdzie indziej.
Czy podążamy we właściwym kierunku? Odpowiedź brzmi: nie, choć z zastrzeżeniami. Z zastrzeżeniami, ponieważ były pewne posunięcia w dobrym kierunku, na przykład międzynarodowe i wewnątrzkrajowe dyskusje o regulacjach systemu finansowego. Jesteśmy jednak dopiero na początku długiego procesu. Z zastrzeżeniami, bo nie można zaprzeczać, że pakiety stymulacyjne zasilające milionami narodowe gospodarki utrzymały minimalną stabilizację ekonomiczną. Poza tym wszystkim, istnieje ryzyko dużych błędów. Po pierwsze wiele odkładanych zmian w systemie finansowym nie zostanie przeprowadzonych z powodu działań politycznych w Waszyngtonie, na Wall Street, w Pekinie, Londynie, czy Brukseli. Istnieje pewien opór krajów członkowskich, by przekazać odpowiednie kompetencje Międzynarodowemu Funduszowi Walutowemu albo Radzie Ryzyka Systemowego (planowane ciało Unii Europejskiej). Istnieje opór bogatych krajów, żeby wyczyścić bilanse swoich banków, przez co przedłuża się obecny stan, czyli brak środków na udzielanie kredytów.
Następny problem to instrumenty polityki fiskalnej, wykorzystywane w walce w kryzysem. To ryzyko ponownego zachwiania kruchej równowagi wzrostu gospodarczego.
Ważne, aby znaleźć drogę do zrównoważonego wzrostu ekonomicznego. Wzrost ten nie jest przedmiotem kultu, celem irracjonalnie wyznaczonym przez ekonomicznych fundamentalistów. To jeden z najważniejszych, choć nie idealnych, wskaźników, które korelują z wskaźnikiem aktywności i rozwoju w danym kraju. Kiedy wzrost osiąga niski poziom, tymi którzy najbardziej cierpią, jest cicha większość, biedni, bezrobotni, wykluczeni. Takie są fakty. Przykład Chin i Indii to najlepszy na to dowód. W momencie, kiedy państwa te włączyły się do systemu globalnej, kapitalistycznej produkcji, i w konsekwencji podniosły swój wskaźnik wzrostu, w czasie mniejszym niż trwanie jednej generacji, utworzyły klasę średnią rozmiarem dorównującą klasie średniej Unii Europejskiej. Te kraje poprawiły również poziom życia przeciętnego obywatela. Każdy, kto czyta ten artykuł na swoim laptopie albo iPhonie, może uznać to za warte przypomnienia. Podobny proces miał miejsce w Europie Środkowo-Wschodniej, gdzie włączenie do obiegu europejskiej produkcji zwiększyło znacznie stopę życia we wcześniej nieefektywnych gospodarkach socjalistycznych.
Po tej dygresji, powróćmy do mojego argumentu. Zbyt długo kontynuowana pomoc udzielona naszym gospodarkom w postaci pakietów stymulacyjnych może mieć szkodliwe skutki. Tak naprawdę te konsekwencje już wystąpiły.
Po pierwsze, jedna z podstawowych zasad makroekonomii mówi, że publiczne inwestycje wypierają prywatną inicjatywę. Ciężka ręka państwa powstrzymuje niewidzialną rękę rynku. Prozaicznie rzecz ujmując: wlewając tony pieniędzy do gospodarki rząd przyczynia się do wzrostu stóp procentowych, tym samym zwiększając koszty kredytów. To z kolei stopniowo osłabia prywatne inwestycje. Inną alternatywą dla wzrostu stóp procentowych jest wytworzenie się inflacji, która prowadzi do innych gospodarczych katastrof. Póki co nie dostrzegamy takich skutków, ale nie można ich w przyszłości wykluczyć.
Po drugie, druzgoczące skutki mogą nieść za sobą niektóre decyzje z zakresu ekonomii politycznej. Agencje rządowe oraz branże przemysłu, które otrzymują pomoc na przetrwanie mają tendencję, by tworzyć niezdrowe relacje typu patron-petent, które mogą doprowadzić do szkodliwych decyzji ekonomicznych, w szczególności protekcjonizmu. To właśnie ma miejsce w przemyśle samochodowym Stanów Zjednoczonych, Niemiec i Francji. Dążenie do uniknięcia nadmiernego bezrobocia to szczytny cel, jednak sektor samochodowy cierpi z powodu nadmiernych zdolności produkcyjnych i wytwarza samochody, na które nie ma popytu. Wsparcie udzielone tym sektorom opóźnia ich restrukturyzację, spowalnia produktywność oraz pochłania energię i środki publiczne, które mogłyby być wykorzystane na bardziej produktywną i korzystniejszą działalność. Ponadto w branżach tych rozwija się swoista arogancja, przez którą czują się one uprawnione do żądań podjęcia działań protekcjonistycznych, które zaoszczędziłyby im wysiłku restrukturyzacji. Niedawna decyzja USA o podniesieniu cła na chińskie opony do 35 proc. to jeden z takich przykładów. Inny, to brak sfinalizowania umowy o wolnym handlu między Unią Europejską a Koreą Południową. Niekonkurencyjne podmioty na europejskim rynku motoryzacyjnym blokują podpisanie porozumienia, który stworzyłoby Europie możliwość sprzedaży większej ilości produktów do Korei Południowej, w tym technologii medycznych, czy przyjaznych środowisku produktów high-tech. Taką polityką powinny być szczególnie zaniepokojone środowiska ekologiczne.
Aktywna polityka antykryzysowa Chin doprowadziła do przeinwestowania w przemysł ciężki (żelazo, środki chemiczne, samochody), który sprzyja rozprzestrzenianiu się kryzysu ekologicznego. Problemem jest również zaostrzenie regulacji antydumpingowych. Takie działania zawsze stosuje się na korzyść niekonkurencyjnych rynków, do których można zaliczyć przede wszystkim sektor metalurgiczny w Europie, Stanach Zjednoczonych, ale także w Indiach oraz na innych pojawiających się rynkach. Te sektory emitują najwięcej CO2. W Unii Europejskiej są tymi, które najintensywniej lobbują na przykład na rzecz otrzymania darmowych praw do emisji w unijnym systemie „Ograniczaj i Handluj”.
Kryzys ekonomiczny to okazja, by stać się bardziej wydajnym, i by porzucić działalność produkcyjną, która przestała być ekonomicznie i społecznie optymalna. Oddanie się w ręce rządowego interwencjonizmu i protekcjonizmu to zdecydowanie niewłaściwa reakcja na nasze obecne wyzwania.
Odpowiadając czytelnikom z sercem po „lewej” i wspierających „zieloną” politykę: potrzebujemy po prostu więcej ludzi na tej planecie, którzy mogliby sobie pozwolić na jedzenie organiczne! Nie ma innego sposobu na wsparcie wzrostu niż stara, dobra i konserwatywna polityka makroekonomiczna. Nie dajmy się zaślepić przez „zwierzęce duchy rynku”, których rządów chciałaby teoria keynesowska. Tylko wolność może przynieść nam społecznie pożądane korzyści, nawet jeśli proces ten jest okupiony kryzysami.