Słynnego dokumentu Henryka Dederki „Witajcie w życiu”, który otwiera kulisy funkcjonowania korporacji Amway, nie zobaczymy ani w kinie ani w telewizji. Bez problemu natomiast odszukamy dziełko w serwisie youtube.com. Nad filmem od kilku lat ciąży prawomocny wyrok sądowy, zakazujący publicznej emisji. Dlaczego?
We współczesnym świecie pozostało niewiele sfer życia społecznego, niedostępnych dla oka kamery. Dokumentaliści ingerują w najintymniejsze obszary naszego życia. Obserwujemy ludzkie dramaty, niesprawiedliwość, korupcję – zło w każdej postaci. Czemu zatem śmieszną w gruncie rzeczy opowieść o zaczarowaniu sukcesem przydusił stempel państwowej cenzury?
To pytanie na sążnistą debatę. Warto zastanowić się nad stanem wolności słowa w mediach i rolą jaką w publikacji opinii odgrywają nieformalne grupy nacisku. Ponieważ jednak tematem tekstu chciałem uczynić film Henryka Dederki, dygresje polityczno-ideowe odłożę tymczasowo ad acta.
W największym skrócie ujmując ten para-dokument, usiłuje zajrzeć w głąb umysłów ludzi związanych z korporacją Amway, czyli światowego potentata w sektorze sprzedaży bezpośredniej.
Głównym bohaterem filmu jest ambitny młodzieniec, który chce odnieść zawodowy sukces. Na jego ścieżce życiowej pojawia się, Amway, w Polsce będący wówczas (druga dekada lat 90-tych) legendarną i już kontrowersyjną strukturą.
Nasz „młody wilk” rozpoczyna przygodę, z Amwayem pod okiem specjalistów od prania mózgów.
Kamera podgląda spotkania rekrutacyjno-edukacyjno-propagadndowe przyszłych adeptów korporacji. Poznajemy motywacje i przeszłość zawodową kadetów.
Na deser uczestniczymy w walnym zjeździe członków Amwaya w Gdańsku.
Obejrzałem dziełko Dederki z uśmiechem i politowaniem. Pewnie, dlatego, że wszystko, co pokazali autorzy filmu znam doskonale z autopsji. Do premiery obrazu doszło jednak dekadę wcześniej, kiedy metodologia sprzedaży bezpośredniej była dla większości Polaków terra incognita. Ci którzy, zaznali rozkoszy jedynego pokazu kinowego w 1997 roku spadli pewnie z krzeseł – nie wiedzieć tylko, czy ze śmiechu, czy z przerażenia. „Witajcie.” z perspektywy dekady wyraźnie zalatuje farsą, pamfletem na ludzką głupotę.
Oglądamy fragment z historii polskiej naiwności i ślepej żądzy szybkiego sukcesu, którego przez lata komunistycznej siermięgi tak bardzo utrapionym masom brakowało.
Amway to gra iluzji, wielkie miraże szarych ludzi, samookaleczenie psychiki fatamorganą szczęścia. Tymczasem rzeczywistość przypomina bardziej filmy Smarzowskiego niż farmazony tryskające z ust proroków sukcesu. W Polsce ludzki potencjał to zaledwie skromna uwertura do opery wielkich pieniędzy. Chwilę po tym , jak ucichną ostatnie dźwięki prologu, rozpoczyna się znojna wokaliza przy akompaniamencie szykan, łapówek, chorego systemu prawnego i rozpasanej biurokracji. Sukces odnoszą najlepiej przystosowani: najbardziej bezwzględni i przebiegli. Niekoniecznie zaś najbardziej utalentowani. Kwestia tego, czy akceptujemy reguły gry, bez względu na ich wartość intelektualną i moralną, czy budujemy piramidę marzeń po swojemu.
Największą frajdę przy oglądaniu przynoszą wnioski, dotyczące mechanizmów ideologizacji złaknionych sukcesu mas.
Amway czerpie z niezawodnych wzorców:
-
życie perspektywą (patrz: mirażem) bogactwa
-
manipulacja nastrojami, generowanie pożądanych emocji
-
polaryzacja typów ludzkich oraz ich wartościowanie: zwycięzcy (ci, których należy naśladować) , neutralni (ci, których należy zwerbować) i ofiary losu (ci, którzy wybrali biedę).
-
deklaratywny egalitaryzm szans. W praktyce, jak podają twórcy filmu, zaledwie 0,2 procent amwayowców sięga po owoce sukcesu, na które żmudnie pracuje 95 procent agentów.
-
chwilowa utrata indywidualności, podmiotowości w obliczu zbiorowej ekstazy.
-
hegemonia jednomyślności niczym z nazistowskich partei tagów i zjazdów sowieckiej WKP(b).
-
płytka demagogia i wszechobecna propaganda sukcesu.
-
nieskrępowane wypowiadanie się o wymiernych korzyściach infantylizacji , zidioceniu jednostki i uodpornieniu na racjonalne wnioski. Nie myśl – działaj! Nieświadomość złożoności problemu jest błogosławieństwem.! Przecież, parafrazując św. Augustyna: „Niebo należy do prostaków”.
-
adaptacja cech ruchu para-religijnego, co najdobitniej widać podczas scen z „plenum” firmy na Wybrzeżu. Obserwujemy wyraźnie wyodrębnioną kastę kapłanów oraz wyznawców -oklaskiwaczy, z zazdrością (podziwem?) wpatrujących się w swoich idoli.
-
pseudo- filozoficzny system wartości, będący w zasadzie zbiorem truizmów i banałów o ludzkiej omnipotencji. To typowe dla protestanckiej etyki pracy i bogacenia się. Kłania się Max Weber i jego opus magnum: „Die protestantishe Ethik Und der Geist des Kapitalismus”. Dla Polaków genetycznie obciążonych fatalizmem i pesymizmem, słowa Anglosasów z Amwaya były jak wkroczenie do ziemi Kanaan. Przez pół wieku tłamszenia indywidualnej inicjatywy gospodarczej i szeroko pojętego elan vital, nagle na rodzimy grunt przybyli kapłani sukcesu. Sukcesu na wyciagnięcie ręki. „Take it”, „take it” – wykrzykiwał raz po raz jeden z liderów gdańskiego zjazdu! Jakże nie wziąć, skoro innym się powiodło.