Superbohaterowie popkultury mają coraz większą tendencję stawania się bardziej ludzkimi i okazującymi swoje słabości. Nierzadko ponoszą porażki, po których wcale nie jest łatwo wstać. Z kolei zdobycze nowoczesnej techniki pozwalają na dopieszczenie każdego elementu filmowej scenografii tak, by świat, w którym herosi prowadzą swą dobroczynną działalność, wyglądał najrealniej jak to możliwe. Coraz częściej odnoszę wrażenie, że to już nie widz przenosi się do wykreowanego świata filmu a wręcz odwrotnie. Czyż świat Supermana, Batmana albo Jamesa Bonda nie stracił przez to swobodnej kreatywności, która dziś zastąpiona została technicznym perfekcjonizmem? Zwolennicy realizmu odpierają zarzut argumentem, że widz przecież musi czuć prawdziwość, każdego elementu, bo inaczej całość wyda mu się żenująca i fałszywa. No cóż, może to kwestia reakcyjnego gustu filmowego ale mój organizm reaguje zupełnie odwrotnie…
Ostatnio obejrzałem kolejny obraz opowiadający o losach człowieka-nietoperza, który tylko potwierdził moje wcześniejsze obserwacje. Mroczny Rycerz powstał. Nie bez wysiłku i kilkakrotnie poważnie się potykając, ale jednak udało mu się zaprezentować w pełnej krasie. Muszę powiedzieć, że w nowym filmie Nolana najbardziej uderzyła mnie pewna scena walki. Cóż za ironia, nieprawdaż? Wspomniana scena przedstawiała starcie superbohatera i super złoczyńcy, co jest dość częstym elementem tego typu opowieści. Zasadniczym celem podobnych fragmentów jest zawieszenie fabuły i postawienie pytania: „Co będzie dalej?”. Powinno to oczywiście budzić spore emocje. Niestety, tym razem u mnie wzbudziło jedynie lekkie zażenowanie. Poczułem się oszukany. Ktoś chce mi wmówić, że mężczyzna ubrany w maskę z uszami nietoperza, któremu w walce wyraźnie wadzi peleryna, przekona mnie o emocjonalnej prawdziwości tej sceny i problemu, który przedstawia. Autentycznie czułem się jakbym stał obok walczących. Czułem, że całe otoczenie jest po prostu nieco nowocześniejszą kopią tego, co nas otacza. Wreszcie uznałem nawet, że taka walka mogłaby się odbyć pod kamienicą, w której mieszkam… I właśnie to wszystko popsuło. Czar prysł. Film wchodzi do mojego świata, w którym racjonalnie wezwałbym policję i lekarzy, żeby zajęli się groźnymi dla otoczenia przebierańcami.
Dla porównania powiem, że kiedy oglądałem nierzeczywisty świat Batmana z filmów Burtona, czułem, że tamci bohaterowie są prawdziwi. Prawdziwi w swoim świecie, do którego ja wchodzę, którego nie rozumiem i w którym tylko Batman może mnie uratować przed złoczyńcami. Reżyser sprawiał, że rozsądek ustępował miejsca wyobraźni. Zapraszał widza do wysłuchania pewnej prawdy, którą chciał mu przekazać. Jemu wierzyłem. Nolanowi, nie do końca.
Wynika to być może z aspiracji twórców, by komentować aktualne wydarzenia. By z oczyszczającej rozrywki, od bardziej uniwersalnych i symbolicznych środków wyrazu, przejść raczej do znacznie cięższych mariażów wybuchowego kina akcji oraz ponurego dramatu. Kontynuacji „Mrocznego Rycerza” nie sposób tego odmówić.
W pozornie uspokojonym Gotham City znów pojawiają się problemy, które i w naszym świecie generują rzesze oburzonych. Miasto jest wielkie, skorumpowane i zakłamane. Obok korporacji zbijających miliardowe zyski za wszelką cenę, czai się w nim dążąca do rewolucji anarchia. Wracają, wydawałoby się dawno wykorzenione, patologie. Władza oddala się od obywatela, który nie ma na nią większego wpływu. Biznesmeni prowadzą szemrane interesy z przestępcami, za którymi, jak się okazuje, stoi dobrze znana miłośnikom serii, Liga Cieni. Z czasem wychodzi na jaw, że to nie najemniczy układ, ale chęć zniszczenia Gotham, jest głównym motywem zbrodniarzy. Po przeniknięciu do elit, rozpętują prawdziwe piekło. Miasto zostaje owładnięte rewolucją, która po demaskacji zakłamanych władz, wcale nie przyniesie zmian na lepsze, bo stanowi jedynie uwerturę do jego ostatecznej zagłady. Słabość i patologie systemu społecznego zostają wykorzystane przez terrorystów, którzy nie cofną się przed niczym. Tak mroczna sytuacja potrzebuje swojego mrocznego rycerza i wcale nie będzie mu łatwo stawić czoła nadciągającej katastrofie.
Z ekranu zdaje się płynąć komunikat, że nawet najgorszy ład jest lepszy, niż jego ostateczne załamanie i unicestwienie.
By wszystkiego nie zdradzać, nie będę wchodził w dalsze szczegóły fabularne, mimo, że są w dużej mierze wtórne. Wszystkie katastrofy i intrygi były dziwnie znajome. Znów realizm i spektakularność zwyciężyły nad oryginalnością. Zauważalny był też bardzo mesjański charakter roli, z którą przyszło się zmierzyć upadłemu rycerzowi, muszącemu podnieść się do, być może ostatniego, stojącego przed nim wyzwania. Trochę to wszystko zbyt ciężkie, co widać niestety również w grze aktorów.
Niezależnie, czy potraktuję film Nolana jako rozrywkę z aspiracjami, czy bez, zabrakło mu odrobiny świeżości i polotu, a zaszkodził nadmierny realizm twórców. Dlatego, nie mogę powiedzieć, że dobrze się na nim bawiłem lub, że uwierzyłem w historię, którą przyszło mi obejrzeć.