Musimy przestać ulegać fascynacji tematami zastępczymi – czym bowiem innym jest sięganie po sprawy światopoglądowe niż odwracaniem uwagi od rzeczywistych problemów? To my musimy kierować dyskusję na kwestie gospodarcze czy struktur państwa. Innymi słowy, jeśli odczuwamy uwiąd elit, sami się nimi stańmy. Narzućmy w dyskursie publicznym konieczność odnoszenia się do imponderabiliów.
Porozmawiajmy o państwie
Lech Wałęsa: czy powinien przeprosić za „mur”? Liberalizm: co może zaoferować? Lewica: kto jej potrzebuje? Jarosław Gowin: kim zostanie za 2 lata? Nacjonalizm: jak na niego reagować?
Takimi problemami karmi się polskie społeczeństwo (o tematach sensacyjnych nie wspominając). Jest więc albo „bieżączka” – pod wpływem aktualnych wydarzeń trwają efemeryczne dyskusje nad słowami poszczególnych polityków, albo „ideolo”, czyli podejmuje się odwieczne tematy światopoglądowe. Oczywiście nie twierdzę, że sprawa stosunku Polaków do osób homoseksualnych jest błaha. Nie nawołuję też do zaprzestania debaty politycznej czy ogólnego namysłu nad rolą np. kapitalizmu. Wszystko to ma swoje miejsce w dyskursie publicznym. Ale koncentrując się na „-izmach”, gubimy z oczu coś o wiele ważniejszego: nasze własne państwo i jego funkcjonowanie.
A przecież w tym obszarze kryją się odpowiedzi na bardzo życiowe pytania: jakie korzyści otrzymujemy z tytułu płacenia podatków? Kto odpowiada za zapewnienie pomocy naszym starszym rodzicom? Jak kalkulowane są opłaty za przedszkola? Co oznacza w praktyce gigantyczny dług publiczny – 850 mld zł? I czy naprawdę trzeba postrzegać państwo tylko jako prymitywnego jamochłona, pożerającego nasze pieniądze?
Wróćmy do spraw ważnych
Tymczasem obywatele w coraz bardziej widoczny sposób odwracają się od wszystkiego, co ma związek z władzą. Żyją „obok” państwa, koncentrując się na własnych sprawach. Polska, która z takim trudem była odbudowywana w latach 90. XX wieku po traumie PRL-u, zdaje się ludzi coraz mniej obchodzić. Jeśli chcą gdzieś skanalizować potrzebę zrobienia czegoś pro publico bono, angażują się w trzeci sektor lub działalność charytatywną. Uciekają od udziału w polityce. W ostateczności, kiedy władza popełni błąd i uczyni zamach na jakąś ich świętość, wyjdą jednorazowo na ulicę (vide ACTA). Państwo ich zawiodło – można powiedzieć. Elity, media, instytucje okazały się nie takie, jak je sobie wyobrażali. Gorsze. Ale może trzeba spróbować podjąć kolejny trud przekształcania tego państwa w NASZE? Może pora zawalczyć o dobro wspólne?
Nie warto – padnie natychmiastowa odpowiedź. Nic się nie da zrobić. Nawet głosowanie nie ma sensu, bo w miejsce jednych zużytych polityków wybiera się innych, tak samo „spranych”. Kolory, pewna wyrazistość programowa partii przyblakły już dawno – teraz to tylko bój o hasła. Bez wizji, bez pomysłu.
Racja? Czy raczej wygodne usprawiedliwienie własnej bierności? Państwo będzie nam obce i dalekie, dopóki sami nie stworzymy jego modelu. Każdy dom po ponad dwudziestu latach użytkowania wymaga remontu. Państwo też. Ale żeby to zrobić, należy je najpierw poznać. Zrozumieć. Wiedzieć, w jakim kontekście się poruszamy. Historycznym (duża część rozwiązań to spadek po PRL-u), instytucjonalnym, organizacyjnym. Zamiast w nieskończoność wałkować abstrakcyjne tematy o przewadze neoliberalizmu nad ideą równości czy na odwrót, rozważać zjednoczenie polskiej lewicy lub prawicy, komentować zachowania ekstremistów, zajmijmy się czymś dużo bardziej konkretnym, ważniejszym. Wejściem Polski do strefy euro? Tak, tym też. Ale jest coś bardziej podstawowego, bez czego będzie trudno wprowadzać zmiany w jakiejkolwiek dziedzinie. Coś, co stanowi fundament działania kraju.
Odbudujmy bazę
Zajmijmy się sektorem publicznym. On potrzebuje gruntownej zmiany, rewolucyjnej reformy. Jak w 1989 roku: trzeba tam wpuścić powietrze, bo struktury się mocno spetryfikowały. Odpowiedzmy sobie na pytanie, jakich ministerstw chcemy – molochów, zatrudniających rzesze pracowników administracyjnych, czy małych organów eksperckich, odpowiedzialnych za tworzenie polityk publicznych? Jakie mają być zasady zatrudnienia, awansu i wynagradzania kadr ministerialnych? Dokonajmy przeglądu instytucji państwa, sprawdźmy ich przydatność i przejrzystość działania. Zastanówmy się nad kształtem relacji rząd-samorząd. Co rozumiemy przez decentralizację? Jak wyobrażamy sobie współdecydowanie o polityce władz lokalnych? Przemyślmy kwestię finansów państwa; powody ich złej kondycji i sposoby na poprawę.
Od reorganizacji sektora publicznego zależy skuteczne prowadzenie polityk sektorowych. Wyciągnijmy więc w następnej kolejności wnioski systemowe z wieloletniego utyskiwania na stan służby zdrowia i edukacji. Może nie potrzebujemy centralnego NFZ-u i reliktowej Karty Nauczyciela? Dokonajmy rewizji sposobu tworzenia prawa – czy musimy pisać ustawy „na metry”? Dlaczego akty legislacyjne nie wytyczają ram, tylko mnożą rozwiązania detaliczne? Zastąpmy powtarzane do znudzenia mantry o fatalnych warunkach do prowadzenia działalności gospodarczej realnymi propozycjami zmian. Przyjrzyjmy się, jak radzą sobie z podobnymi bolączkami inne kraje – przecież możemy czerpać ze sprawdzonych wzorców.
Nie miejmy sobie nic do zarzucenia
Bowiem dlaczego w Polsce zawsze szuka się rozwiązań dopiero wtedy, kiedy coś jest w kryzysie? Państwa skandynawskie co dziesięć-dwadzieścia lat podejmują całościową refleksję nad swoim systemem. Poprawiają go, nie czekając, aż się zawali. U nas trzeba marszów samorządowców, aby do świadomości społecznej przebiła się informacja, że stan finansów wspólnot lokalnych jest więcej niż alarmujący. A ile jeszcze konferencji będą musiały zrobić think tanki, żeby zwrócić uwagę na problem KRUS-u? Jeśli nie weźmiemy TERAZ państwa w swoje ręce, całkiem niedługo może okazać się, że oddaliśmy je walkowerem.
Dobrze – powiecie. To piękna teoria. A przecież wiemy z doświadczenia, że jeśli już wymyśli się coś sensownego, władza i tak zrobi swoje. Często nawet nie wysłucha. Jaki więc jest cel w pisaniu koncepcji do szuflady, bez szansy na wdrożenie? Odpowiedź na ten zarzut jest tylko jedna: stworzenie masy krytycznej. Jeśli zaczniemy się głośno dopominać o wzięcie pod uwagę naszego głosu, przedstawiać uargumentowane propozycje, dawać wyraz swoim oczekiwaniom wobec państwa, konstruktywnie krytykować istniejące rozwiązania, trudno będzie zupełnie to zignorować. Siłą społeczeństwa obywatelskiego jest aktywność. Wybierając emigrację wewnętrzną, przestając interesować się państwem tracimy jakąkolwiek możliwość wpływu na jego kształt. Możemy się potem jedynie zżymać, że nie działa ono tak, jak powinno, ale będzie to akt hipokryzji: sami sobie odbieramy szansę budowania Polski.
Tego zadania nikt nam nie ułatwi. To my musimy przestać ulegać fascynacji tematami zastępczymi – czym bowiem innym jest sięganie po sprawy światopoglądowe niż odwracaniem uwagi od rzeczywistych problemów? To my musimy kierować dyskusję na kwestie gospodarcze czy struktur państwa. Innymi słowy, jeśli odczuwamy uwiąd elit, sami się nimi stańmy. Narzućmy w dyskursie publicznym konieczność odnoszenia się do imponderabiliów.
Podołajmy czasom
Osobną sprawą jest kondycja – niegdyś opiniotwórczej – prasy, borykającej się ze spadkiem nakładów, co zmusza do schlebiania gustom najmniej wybrednych czytelników. Grozi to zupełnym zaniechaniem podejmowania trudniejszych tematów. Jasne, gwałtownie rosnąca konkurencja ze strony portali internetowych dowodzi niezbicie, że skończyły się dobre czasy dla mediów tradycyjnych. Tego trendu nie da się odwrócić. Ale systematyczne zniżanie poziomu odbywa się ze szkodą dla poważnej debaty publicznej. Tabloidyzująca się „Gazeta Wyborcza”, nękana zmianami redakcyjnymi „Rzeczpospolita” czy resztką sił walcząca o prymat na rynku tygodników „Polityka” były jeszcze przed paroma laty ostoją myśli, awangardą zmiany. Próżno szukać powszechnie dostępnego tytułu, który zapełniłby tę dotkliwą lukę. Najwartościowsze publikacje są obecnie rozproszone w sieci i mają ograniczony zasięg oddziaływania. Ale warto ich szukać, bo tylko tam wybrzmiewa czasem głos refleksji nad państwem.
W najbliższym czasie przed Polską stoi kilka ogromnych wyzwań. Przede wszystkim poradzenie sobie z problemem starzejącego się społeczeństwa i małego przyrostu naturalnego. Będzie również konieczna decyzja o kształcie systemu emerytalnego, wejściu do strefy euro czy likwidacji przywilejów różnych grup zawodowych. Jeśli nie uzdrowimy sektora publicznego, nie oddamy mu zwrotności i sterowności, realizacja każdej wizji napotka na mur instytucjonalny. A to mur o wiele ważniejszy niż ten Lecha Wałęsy.