(Czyli czego politycy mogą nauczyć się od tegorocznych Noblistów?)
Oto jest pytanie! Nic dziwnego, że Arystoteles traktował politykę, jako sztukę; sztukę rządzenia państwem, sztukę podejmowania decyzji. Czy jednak rzeczywiście politycy to artyści? Czy może przeciwnie – osoby psujące gospodarkę podejmując decyzje w oderwaniu od wyników symulacji i prognoz ekonomicznych? Ale czy po ostatnim kryzysie można powiedzieć, że ekonomiści rzeczywiście mają coś wartościowego powiedzenia nt. przyszłości?
Prognozowanie gospodarcze nie jest sprawą łatwą. O tym, że tak jest dowodzi chociażby kryzys finansowy z ostatnich lat. Niewielu ekonomistów na świecie przewidziało go na czas (nasz kraj i tak był jednym z pierwszych, w których ukazały się artykuły (nota bene autora) o nadchodzącym kryzysie – od sierpnia 2007 r., czyli na dobry rok przed upadkiem Lehman Brothers). Nie oznacza to, że ekonomiści nie dostarczają politykom podejmującym decyzje gospodarcze produktów, w postaci prognoz. Otrzymują je nie przy wykorzystaniu intuicji, analogii z historii, ale przy wykorzystaniu dziedziny zwanej ekonometrią. W skrócie polega ona na zastosowaniu metod matematycznych w naukach ekonomicznych. Niekiedy bardziej przypomina matematykę niż tradycyjną ekonomię. Stąd po II wojnie światowej na świecie wytworzyło się przekonanie, że każdy dobry tekst naukowy z dziedziny ekonomii powinien stosować język matematyki. Dzięki temu ekonomia uzyskuje precyzję, choć – jak wiemy z praktyki – niekiedy zawodzi w przewidywaniu przełomowych zdarzeń, takich jak kryzysy.
Dzieje się tak dlatego, że ekonometria wykorzystuje do swoich prognoz dane historyczne. Na podstawie prawidłowości, które występowały w przeszłości próbuje prognozować to, co się stanie. To tak, jakbyśmy zauważyli jakieś prawidłowości w wynikach losowania totolotka – jeśli je znajdziemy, możemy przewidzieć przyszłe wyniki. I nieźle na tym zarobić. W gospodarce jest podobnie – jeśli zauważymy regularność w występowaniu cykli w gospodarce, dodamy do tego niepewność, ograniczymy ją przez przewidywania efektów prowadzonej dotąd polityki, możemy prognozować okresy spowolnień gospodarczych. Proste? Tylko teoretycznie.
Fachowe czasopisma ekonomiczne (naukowe) puchną od tekstów stosujących metody zaczerpnięte z matematyki, czy fizyki (istnieje nawet dziedzina zwana ekonofizyką). Trudno jest je niekiedy zrozumieć bez ukończonych studiów matematycznych. Nic dziwnego, skoro część z nich jest pisana przez matematyków. Problem w tym, że często wcale to nie przybliża ekonomistów do zrozumienia otaczającego nas świata. Wzory matematyczne tworzą bowiem własny, wyimaginowany świat, a wnioski z nich wynikające mogą dotyczyć tylko tej, sztucznej rzeczywistości.
Takie to problemy mają współcześni ekonomiści. Część z nich, która nie rozumie języka matematyki, skazana jest na uprawianie ekonomii opisowej: dalekiej od precyzji, ale pozwalającej ogarnąć ogół sytuacji. Ci, co są biegli w narzędziach statystycznych, czasami idą tak głęboko w szczegóły, że tracą ogląd rzeczywistości.
W tym wszystkim znajdują się jednak osoby, które potrafią połączyć jedno z drugim: narzędzia matematyczne z rzeczywistością i wyciągać na ich podstawie wnioski. Dziesiątego października dwaj ekonomiści: Thomas Sargent z Uniwersytetu Nowojorskiego i Christopher Sims z Uniwersytetu Princeton zostali uhonorowani Nagrodą Nobla. Przyznano ją za ich prace z lat 70. i 80, w których stosowali modele, dzięki którym możliwe było symulowanie skutków działań politycznych dla gospodarki oraz skutków wpływu wskaźników makroekonomicznych na decyzje polityczne. Ekonomiści ci są nadal aktywni naukowo, badając również gospodarkę w trakcie obecnego kryzysu.
Sargent jest współtwórcą teorii racjonalnych oczekiwań. Przed jej powstaniem ekonomiści traktowali ludzi raczej jak robotów, niż strategów – uważali, że ludzie podporządkowują się prowadzonej przez rządy polityce, a nie dostosowują się do jej przewidywanych efektów. Zgodnie z tą teorią, ludzie nie dają się nią zaskoczyć władzom. Przykładowo w wyniku poluzowania polityki przewidują wzrost stopy inflacji i w związku z tym żądają podniesienia płac (w efekcie inflacja rzeczywiście wrośnie). Wtedy zmiany polityki pieniężnej nie wpływają trwale na wielkość produkcji i zatrudnienia. Jest to ważne stwierdzenie z punktu widzenia prowadzenia polityki makroekonomicznej: bank centralny nie powinien być używany jako jednostka, która zapewnić ma wzrost gospodarczy i zatrudnienia.
Często mówi się jednak, że ludzie jednak nie są racjonalni i dlatego powstają bańki spekulacyjne, a po nich kryzysy finansowe. Stąd krytykuje się współczesną ekonomię szukając odpowiedzi pochodzących z psychologii (np. w finansach behawioralnych). Jednakże nawet współczesne artykuły wybitnych ekonomistów (np. Stiglitza i Sachsa z 2009 r.) dotyczące oceny narzędzi polityki antykryzysowej administracji Baracka Obamy oparte są na teorii racjonalnych oczekiwań. Mimo krytyki, teoria ta wciąż żyje.
Prace Sargenta wpłynęły na prowadzenie polityki makroekonomicznej na całym świecie. Jednym z wniosków z nich płynących jest to, że nie wystarczy mieć w kraju dobrą politykę pieniężną. Niezbędna jest też odpowiednia polityka fiskalna. Wnioski z artykułu Sargenta i Neila Wallasa z 1981 r. pt. „Trochę nieprzyjemnej arytmetyki pieniężnej” uwzględniano w tworzeniu tzw. kryteriów z Maastricht, po spełnieniu których kraj kandydujący do strefy euro mógł zostać do niej dopuszczony. Wśród kryteriów tworzenia tej unii walutowej znalazły się nie tylko warunki o charakterze pieniężnym (np. niska inflacja, niskie stopy procentowe, stabilny kurs walutowy), ale też fiskalnym (np. deficyt budżetowy na poziomie maksymalnie 3% PKB). W pracy tej pokazano, że możliwość banku centralnego do zwalczenia inflacji jest ograniczona przez stan finansów publicznych. Innymi słowy, nawet najlepszy bank centralny nie ograniczy inflacji, jeśli rząd mu w tym nie będzie pomagał. I na odwrót: nawet silne starania rządu (i obietnice premiera) mogą nie być wystarczające, by kraj wszedł do strefy euro.
Sargent krytykuje kryteria z Maastrich za ich dublowanie się, tj. kryterium długu z kryterium deficytu. Uważa, że reguły te powinny wskazywać jasny rozdział polityki pieniężnej od fiskalnej. Inaczej oryginalna koncepcja euro, jako sztucznego systemu złotego standardu, jest wypaczona i system nie jest tak stabilny, jak miał być. Widać to również w ostatnich tygodniach patrząc na dyskusje nt. ew. bankructwa Grecji.
Zdaniem Sargenta, reguły te jednak nie były złe, a problem tkwił w ich traktowaniu przez Niemcy i Francję. Oba te, kluczowe dla strefy euro kraje wielokrotnie naruszały kryteria fiskalne z Maastricht. Za ich śladem szły inne kraje peryferyjne, jak np. Grecja. „Nieprzyjemna arytmetyka”, finansowanie rozwoju przez zadłużanie się pozwoliło Grecji na poprawę dobrobytu, ale stale powiększane długi zagroziły kryzysem zadłużeniowym i bankructwem kraju. Sytuacja ta doprowadziła do zagrożenia stabilności całego systemu finansowego strefy euro a także grozi wybuchem kolejnej fali kryzysu. Winę za to – zdaniem Sargenta – ponosi Europejski Bank Centralny. Gdy po wybuchu kryzysu w 2008 r. inwestorzy szukali zysków, lokowali środki w wysokodochodowe instrumenty, jak np. obligacje Grecji. EBC nie odciął się od możliwości interweniowania na rynku. Inwestorzy kupując greckie obligacje liczyli, że w racie trudności EBC ich uratuje. Zjawisko to w ekonomii nazywa się „pokusą nadużycia” (moral hazard). I tak też się dzieje – EBC wielokrotnie interweniował.
O ile Sargent posługiwał się też analizami historycznymi, to Sims rozwinął zaawansowane techniki zwane regresją autowektorową (VAR). Te trudne metody matematyczne sprawdzające się w sytuacjach, gdzie nie mamy wystarczająco dobrej teorii (np. w okresie kryzysów). W modelach tych przyjmuje się, że wszystkie zmienne, które próbujemy wyjaśnić, zależą od ich przeszłych wartości oraz od innych zmiennych w modelu. Są często używane w bankach centralnych do symulacji efektów polityki pieniężnej, a także do sprawdzania, co się stanie, gdy w gospodarce wystąpi szok (np. kryzys). Badania przy wykorzystaniu modeli VAR pokazały, że efekty polityki pieniężnej mają jedynie przejściowy wpływ na gospodarkę, i że najpierw pobudzona zostaje sfera realna, a później – rośnie inflacja.
Część komentatorów twierdzi, że tegoroczna Nagroda Nobla została przyznana w oderwaniu od obecnej rzeczywistości. Tymczasem, efekty prac Sargenta i Simsa mogą być przydatne dla prowadzenia polityki gospodarczej, czy w USA, czy w Europie. Politycy mogą liczyć na odpowiednie wsparcie, ale czy z niego korzystają?
Przyjęty niedawno w Europie „sześciopak” ustaw nie jest wystarczający do sprawienia, by strefa euro była efektywna tak, jak powinna być. Nie zawiera wyraźnego rozdziału kryteriów fiskalnych od pieniężnych. Nie wprowadza możliwości dyscyplinowania krajów naruszających przyjęte limity długu czy deficytu, a które zbiorą kwalifikowaną większość do odrzucenia sankcji (co dla Francji i Niemiec może być prostsze, niż np. dla Grecji). Nie zakazuje interwencji EBC dla zapobiegania zjawiskom pokusy nadużycia i koncentrowania się na krótkookresowych efektach polityki. Wskutek kryzysu wydaje się nawet powiększać przekonanie, że to banki centralne powinny dbać o wzrost i zatrudnienie (choć jest to przede wszystkim domena rządów). Efekty tego mogą być jedynie przejściowe, a w dłuższym okresie prowadzić będą do wzrostu inflacji.
