Ostatnia kampania wyborcza i hasła jednomandatowych okręgów wyborczych w programie PO dawały nadzieję, że już w 2010 roku wszystkich radnych będziemy wybierać na nowych zasadach. 6 czerwca 2008 wystosowany został list do pana premiera Tuska przypominający o gotowym projekcie obywatelskim czekającym w Sejmie. Niestety pozostaje on ciągle bez odpowiedzi.
Platforma Obywatelska poszła do wyborów z paroma bardzo czytelnymi hasłami i programem wyborczym, który zapowiadał wiele zmian. Jednym z głównych haseł wyborczych PO było wprowadzenie jednomandatowych okręgów wyborczych (JOW). Obok konstytucji, ordynacja wyborcza jest najważniejszym dokumentem prawnym w każdej demokracji. Oba te akty prawne mają główny i bezpośredni wpływ na działanie władz i obywateli oraz w przemożny sposób je kształtują. Dodatkowo, 20 lat po odzyskaniu niepodległości i pierwszych wyborach, które złamały w Polsce, jak i w całej Europie Środkowej, monopol na władzę partii komunistycznej, warto ponownie spojrzeć na mechanizm wyłaniania elit politycznych w naszym kraju. Chociaż ordynacja wyborcza jest tak ważnym tematem, w debacie publicznej prawie jej nie ma.
Na początku pozwolę sobie przybliżyć, na czym polegają główne różnice między tak zwaną ordynacją proporcjonalną oraz jednomandatowymi okręgami wyborczymi (JOW). W Polsce, według różnych odmian ordynacji proporcjonalnej, wybieramy posłów oraz radnych gmin, powiatów i sejmików wojewódzkich. Podstawową cechą tego systemu jest to, że w wyborach startują całe „zestawy” kandydatów, zgłaszane przez komitety wyborcze. Każdy głosujący dostaje listę wyborczą („zestaw”), która składa się przynajmniej z tylu kandydatów, ile jest do obsadzenia miejsc poselskich lub radnych w danym okręgu wyborczym. W wyborach do parlamentu okręgi wyborcze liczą od 700 tysięcy do przeszło miliona wyborców, obejmują bowiem od kilku do kilkunastu kandydatów. Głosujemy przez postawienie krzyżyka przy nazwisku naszego kandydata, przez co automatycznie oddajemy głos na wszystkich innych kandydatów na danej liście. W sytuacji, gdyby na jednej liście była jedna absolutnie wybitna jednostka, która dostałaby głosy wszystkich wyborców, lista wyborcza, na której byłby ów kandydat, zdobyłaby wszystkie miejsca w danym okręgu wyborczym, chociaż żaden inny kandydat nie dostałby żadnego głosu. Ponieważ zawsze trzeba zgłaszać „zestaw” kandydatów według złożonej procedury, de facto w zgłaszaniu kandydatów mogą brać udział tylko organizacje posiadające struktury. Zdobyte mandaty posłów czy radnych dzielone są między komitetami wyborczymi według specjalnego klucza przeliczeniowego, stąd nazwa ordynacja proporcjonalna według Hare-Niemeyera, Saint League, d’Hondta oraz ich różne wariacje. Notabene w Polsce co wybory zmieniamy klucz, aby był najkorzystniejszy dla ugrupowania, która ma akurat przewagę w Sejmie.
Głos na osobę, nie na partię
W przypadku JOW mechanizm jest zupełnie inny. Nie wybieramy „zestawu” kandydatów, ale tylko jednego kandydata. Na przykład w przypadku wyborów do parlamentu okręg wyborczy liczy około 60 tysięcy uprawnionych do głosowania, jest jedna tura głosowania i wybierany jest tylko jeden poseł. Mandat zdobywa ta osoba, która zdobyła najwięcej głosów. Bardzo prosty mechanizm, bez konieczności używania kluczy przeliczeniowych, których większość wyborców nie rozumie. W Wielkiej Brytanii, która od zawsze stosuje JOW, procedura zgłoszenia kandydata jest bardzo prosta. Kandydat na posła składa w komisji wyborczej formularz zgłoszeniowy, który musi być podpisany przez 10 (słownie: dziesięciu) wyborców danego okręgu wyborczego. Musi również wpłacić 500 funtów kaucji, która zostanie mu zwrócona, jeśli otrzyma w wyborach przynajmniej 5% głosów. W wyborach samorządowych trzeba mieć jeszcze mniejszą ilość podpisów i nie ma kaucji. Więcej o ordynacji w Wielkiej Brytanii można przeczytać pod http://www.electoralcommission.org.uk.
We Francji JOW został wprowadzony po wojnie przez Charles de Gaulle’a, po jego długim pobycie w Wielkiej Brytanii. W stosunku do JOW brytyjskiego różni się on w dwóch punktach. Ponieważ de Gaulle bał się wygranej komunistów w wyborach, procedura zgłoszenia kandydata jest trudniejsza, co istniejącemu establishmentowi daje możliwość kontroli, kto startuje w wyborach. W przypadku, gdy w głosowaniu żaden z kandydatów nie dostanie 50% głosów, jest druga tura, do której przechodzą dwie osoby z największą ilością głosów. Zaraz po wojnie, dzięki aktywnemu udziałowi członków partii komunistycznej w partyzantce i propagandzie radzieckiej, komuniści byli liczącą się siłą we Francji. Druga tura dawała socjalistom i prawicy możliwość dogadania się, jeśli w pierwszej turze, w danym okręgu wyborczym, największą ilość głosów dostałby właśnie komunista, a ich kandydat byłby drugi i trzeci.
Polska ordynacja proporcjonalna do Sejmu i na radnych samorządów została oparta na francuskiej ordynacji proporcjonalnej sprzed reformy Charles de Gaulle’a. Natomiast w ordynacji wyborczej JOW na prezydentów, burmistrzów i wójtów, wykorzystaliśmy francuski mechanizm drugiej tury oraz złożoną procedurę zgłaszania kandydatów.
Próba rozpoczęcia rzeczowej debaty na temat ordynacji wyborczej w Polsce była podejmowana parę razy przez wielu najwybitniejszych Polaków, a także przez organizacje społeczne. Warto z pewnością wspomnieć apel kilkudziesięciu polskich intelektualistów z dnia 14 marca 2003 roku do prezydenta Kwaśniewskiego z prośbą o inicjatywę ustawodawczą w sprawie JOW. Podpisali go między innymi Jan Nowak Jeziorański, Gustaw Holoubek, Ryszard Kapuściński, Władysław Bartoszewski, Ryszard Kaczorowski, Stefan Bratkowski i wielu innych wybitnych Polaków. Stowarzyszenie na rzecz Jednomandatowej Ordynacji Wyborczej (http://www.jow.pl) od kilkunastu lat prowadzi tytaniczną pracę na rzecz edukacji obywatelskiej właśnie w obszarze ordynacji wyborczej. PO zebrało, będąc jeszcze w opozycji, 700 tysięcy podpisów na rzecz JOW. Obywatelska Inicjatywa Ustawodawcza zainicjowana przez Stowarzyszenie Normalne Państwo przygotowała i złożyła u Marszałka Sejmu Rzeczypospolitej Polskiej w dniu 12 maja 2006 roku projekt ordynacji wyborczej do samorządów. Projekt ten do tej pory czeka na wprowadzenie pod obrady przez posłów. Co pewien czas publikowane są sondaże, z których wynika, że Polacy w zdecydowanej większości chcą takiej ordynacji wyborczej. Cały czas jednak temat nie jest podejmowany.
Sąsiedzkie perypetie z demokracją lokalną
W tym miejscu pozwolę sobie podzielić się opinią o własnym doświadczeniu z ordynacją wyborczą z wyborów samorządowych w 2002 roku.
Mieszkam pod Warszawą, na dobrze zorganizowanym osiedlu składającym się z 136 segmentów i bliźniaków. Ponieważ mamy na osiedlu jedną bardzo prężną osobę uznaliśmy, że dobrze by było, aby ta osoba została radnym w naszej gminie. Postanowiliśmy wystawić jej kandydaturę w wyborach. Ponieważ wyborczy komitet osiedlowy składał się z ludzi „nieobytych” w realiach polskiej demokracji, wszyscy jego członkowie ochoczo wzięli się do czytania ordynacji wyborczej. I tutaj zaczęła się seria nieprzyjemnych odkryć.
Po pierwsze, trzeba było założyć komitet wyborczy składający się z pięciu osób, który musiał być zarejestrowany u komisarza wyborczego w siedzibie delegatury Krajowego Biura Wyborczego w Warszawie. Poza dokumentami do wypełnienia, jedna osoba z komitetu musiała się zadeklarować jako osoba odpowiedzialna za sprawy finansowe. Żeby być bardziej przyjazną dla obywatela, ordynacja dokładnie podaje, na ile lat można iść do więzienia i co grozi osobie odpowiedzialnej za finanse w przypadku błędu w rozliczeniu [art.202 – „(…) podlega grzywnie od 1000 do 100 tysięcy złotych, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2”]. Po pewnych perypetiach udało się znaleźć na osiedlu pięć osób do komitetu wyborczego, w tym jednego odważnego, aby pełnił funkcję pełnomocnika do spraw finansowych.
W miarę czytania wcale nie krótkiego dokumentu Ordynacja wyborcza (pełen tekst na stronie http://www.pkw.gov.pl) pojawiła się druga przeszkoda. Okazało się, że nasz osiedlowy komitet wyborczy nie może zgłosić jednego kandydata, ale musi zgłosić całą listę. I na tej liście musi być OŚMIU kandydatów, bowiem na nasze nieszczęście tyle jest mandatów w naszym okręgu do obsadzenia. Oczywiście, aby było „łatwiej” i bardziej „logicznie” dla obywateli, członkowie komitetu wyborczego nie mogą być równocześnie kandydatami. Pojawił się więc problem znalezienia następnych siedmiu chętnych do „pobawienia się” w polską demokrację. Aby nie przedłużać historii, powiem jedynie, że siódmy na liście miał być autor tych słów, a ósma jego żona, która na spotkaniu powiedziała: „Dobrze, aby już oszczędzić na domowej agitacji mojego męża, mogę być ósma, ale proszę na mnie nie głosować”.
W tym miejscu pojawiła się trzecia przeszkoda. Pod stworzoną listą trzeba było zebrać 100 podpisów. Nie dość, że to dodatkowa praca (a wszyscy aktywni obywatele z mojego osiedla pracują w różnych firmach), to jeszcze pojawiła się pewna kwestia „moralna” i „problem”, że na moim osiedlu zdecydowana większość mieszkańców to osoby dobrze wykształcone i świadome swoich praw. A „problem moralny” można ująć mniej więcej tak: „No, dobra. Naszego kandydata na radnego do gminy znam, ciebie i twoją żonę znam, pana Pawła i panią Małgorzatę też, ale tych pozostałych wcale. Jak ja mogę zgłaszać listę osób, co do których nie jestem przekonany. Ja się tutaj podpiszę, a potem się okaże, że to jakiś aferzysta. Poza tym, tak między nami, to pan Paweł nie zawsze sprząta po swoim psie, który regularnie brudzi przed moim domem”. Trudno sąsiadowi było odmówić racji.
W międzyczasie, jak już zarejestrowaliśmy komitet wyborczy, wszystkie inne komitety wyborcze zaczęły się z nami kontaktować, proponując różnego typu wsparcie dla naszego osiedla w przyszłości w zamian za niewystawianie naszej listy i wstawienie naszego kandydata na ich liście. Zaczęli nas też „uświadamiać”, że własny komitet to dużo papierkowej roboty, wszystko potem trzeba rozliczyć, mogą być problemy, itp., itd. Okazało się, że aby móc zrobić własną kampanię, trzeba założyć konto bankowe i pisać protokoły. Ogólnie mówiąc – zapał osłabł.
W końcu, po straceniu wielu godzin na dyskusje roztrząsające, z którym komitetem wyborczym będzie nam najbardziej po drodze, weszliśmy w „układ koalicyjny” z inną listą. W wyniku „targów” nasz kandydat został wpisany na wysokie miejsce na liście do gminy naszego „koalicjanta”, a autor tych słów, jako element „pakietu koalicyjnego” wystartował na radnego do powiatu z listy „koalicjanta” obok kilkunastu zupełnie obcych mu osób. Tuż przed wyborami, z opublikowanych obwieszczeń wyborczych, dowiedziałem się, że na „mojej” liście wyborczej do powiatu starują również przedstawiciele partii, z którą nie chciałem mieć nic wspólnego. Okazało się bowiem, że tuż przez terminem publikacji list nasz „partner koalicyjny” wszedł w kolejny „układ koalicyjny”. Oczywiście nikt mnie o tym nie poinformował. Gdy zgłosiłem się, że w takiej sytuacji ja chcę się wycofać, dowiedziałem się, że „takie były wymogi polityki lokalnej i jest już za późno na zmiany, bowiem wszystko już zostało zgłoszone”. W rezultacie część sąsiadów w ogóle nie poszła głosować, a innym musiałem wspólnie z naszym kandydatem tłumaczyć, że z partią „koalicjanta” nie mamy nic wspólnego. Oczywiście mandatu nie zdobyliśmy.
Dla mnie na tym przygoda się skończyła, ale dla naszego pełnomocnika do spraw finansowych absolutnie nie. Ponieważ nasz komitet de facto w ogóle nie wystartował w wyborach i żadnej listy nie wystawiliśmy, a ja i sąsiad startowaliśmy z listy „koalicjanta”, uznaliśmy, że sprawa została zamknięta. Jakież było nasze zdziwienie, gdy półtora roku po wyborach na nasze osiedle przyjechał radiowóz policyjny i policjanci poprosili o udanie się na komisariat naszego pełnomocnika do spraw finansowych. Tam zostały spisane jego dane, pobrane odciski palców, a ponieważ do tej pory nie był karany, odstąpiono od zrobienia zdjęcia do kartoteki. Nasz pełnomocnik został oskarżony o złamanie ordynacji wyborczej przez nierozliczenie kampanii wyborczej [art. 202 – „(…) podlega grzywnie od 1000 do 100 tysięcy złotych, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2”]! Zgodnie z ordynacją wyborczą, nasz komitet, chociaż w ogóle nie wziął udziału w wyborach, powinien był wysłać informację, że zebrał zero złotych i wydał zero złotych. Sprawa została wszczęta z urzędu i toczyła się przez dwa lata, angażując również innych członków naszego komitetu wyborczego. Szczęśliwie dla naszego pełnomocnika została umorzona ze względu na znikomą szkodliwość społeczną. Piszę szczęśliwie, bowiem pełnomocnik jest również członkiem zarządu firmy, która staruje w przetargach publicznych i jeśli zostałby skazany, musiałby z tej pracy zrezygnować. Prawo bowiem wymaga, aby członkowie zarządów firm startujących w przetargach publicznych nie byli karani.
Tak wygląda ordynacja wyborcza na najniższym poziomie – na radnego do gminy. Startowanie na radnego do powiatu jest jeszcze bardziej złożone i wymaga posiadania całej organizacji. Nasz „koalicjant” ją miał, bo zawodowo jest samorządowcem. Taka grupa 136 rodzin z mojego osiedla nie byłaby w stanie wystawić swojego kandydata na radnego powiatowego ze względu na różne wymogi formalne. O wystawieniu kandydata do województwa czy do Sejmu już nie ma co mówić.
Fakt, że ja, obywatel wolnej Rzeczypospolitej, nie jestem w stanie zgłosić kandydata do rady gmin, sprawił, że zainteresowałem się tematem ordynacji wyborczej. Okazuje się, że demokracja, demokracji nie równa. W Anglii, aby zgłosić kandydata do rady gminy (ang. „Councillor” w „Parish” lub „Community”) trzeba zebrać podpisy (rekomendacje) od 2 (słownie: dwóch) osób mieszkających w danej gminie.
Platformo, zrealizuj swoją obietnicę!
Obywatelska Inicjatywa Ustawodawcza przygotowana i złożona u Marszałka Sejmu Rzeczypospolitej Polskiej w dniu 12 maja 2006 roku została oparta o JOW na wzór brytyjski. Poniższa tabela pokazuje porównanie ordynacji do samorządów obecnie obowiązującej i zaproponowanej przez Obywatelską Inicjatywę Ustawodawczą.
System proporcjonalny (obecnie) | Okręgi jednomandatowe (projekt obywatelski) |
Duże okręgi
W przypadku: wyborów do rad gmin – sołectwa, dzielnice wyborów do powiatów – całe gminy wyborów do sejmików wojewódzkich – całe powiaty. |
Małe okręgi
Każda gmina, powiat, województwo podzielona są na małe (5-10 razy mniejsze niż dotychczas), w miarę możliwości jednolite okręgi (zazwyczaj wieś, osiedle). Najważniejszym kryterium jest spójność, jednolitość wspólnoty lokalnej tworzącej dany okrąg. |
Anonimowi kandydaci
Te bariery sprawiają, że zgłaszanie kandydatów przez osoby niezrzeszone w partiach jest bardzo utrudnione. Kandydaci zgłaszani przez partie nie wywodzą się z konkretnych wspólnot lokalnych. Głosujemy na nazwiska, których nie znamy. |
Faktyczni lokalni liderzy
Prosta procedura zgłaszania kandydatów sprawia, że możemy wysuwać i głosować na ludzi, których znamy, którzy faktycznie chcą i mogą działać na rzecz naszej lokalnej wspólnoty |
Partyjne decyzje
Głosujemy na listy, których kształt zależy od partyjnych decyzji, a nie od zwykłych obywateli. To eliminuje autentycznych reprezentantów społeczeństwa lokalnego, znanych z uczciwości i rzetelności, na rzecz biernych wykonawców poleceń central partyjnych |
Obywatelskie decyzje
JOW daje szansę lokalnym stowarzyszeniom i grupom obywateli do wydelegowania własnych kandydatów i do wyboru własnego radnego. Zmusza też partie do promowania faktycznych działaczy związanych ze swoją grupą sąsiedzką |
Niezrozumiałe, nieprzejrzyste kryteria ostatecznych wyników
Liczbę otrzymanych przez kandydatów głosów poddaje się skomplikowanym matematycznym obliczeniom. Wynik ostateczny zależy od takich czynników jak: liczba głosów otrzymanych przez daną partię w skali okręgu, miejsce kandydata na liście. Zdarza się, że przy dobrym wyniku lidera listy „ciągnie” on za sobą wiele anonimowych osób, które dostały bardzo niewiele głosów. |
Proste, przejrzyste kryteria ostatecznych wyników
Tutaj obowiązuje prosta zasada: radnym w danym okręgu zostaje ten, kto w swoim okręgu zdobędzie najwięcej ważnych głosów. |
Brak rzeczywistej odpowiedzialności radnych
Radny nie czuje odpowiedzialności przed wyborcami, ponieważ w dużej mierze jest anonimowy. W następnych wyborach, niezależnie od swych dokonań, i tak może znaleźć się na wysokim miejscu na liście i ponownie dostać mandat. |
Brak rzeczywistej odpowiedzialności radnych
Radny nie czuje odpowiedzialności przed wyborcami, ponieważ w dużej mierze jest anonimowy. W następnych wyborach, niezależnie od swych dokonań, i tak może znaleźć się na wysokim miejscu na liście i ponownie dostać mandat. |
Kosztowna kampania
Duże okręgi zmuszają kandydatów do walki o głosy wielu osób, dostosowanie kampanii do wielu grup interesów. To wymusza drogą, pełną sloganów kampanię. Radny nie musi kontaktować się bezpośrednio z wyborcami, licząc na to, że zdezorientowani wyborcy zagłosują na partyjne logo. |
Tańsza kampania, bezpośredni kontakt z wyborcą
Wyłanianie kandydatów z konkretnych społeczności lokalnych premiuje tych, którzy zamiast kosztownych plakatów chcą wejść z wyborcą w bezpośredni kontakt, zwracają uwagę na faktyczne potrzeby danej społeczności. |
Pełny tekst ustawy można znaleźć na stronach Stowarzyszenia Normalne Państwo – http://www.normalnepanstwo.pl.
Ostatnia kampania wyborcza i hasła JOW w programie PO dawały nadzieję, że już w 2010 roku wszystkich radnych będziemy wybierać na nowych zasadach. 6 czerwca 2008 roku wystosowany został list do pana premiera Tuska przypominający o gotowym projekcie obywatelskim czekającym w Sejmie. Niestety, zostaje on ciągle bez odpowiedzi. Jak na razie Platforma Obywatelska, chociaż JOW był jednym z jej głównych haseł kampanii wyborczej, nie zrobiła nic, aby ten postulat zrealizować.