Niech ta historia rozpocznie się od środka, czyli od roku 1962. W prestiżowym wydawnictwie Gallimard właśnie zostaje wydana powieść Piotra Rawicza Krew nieba. „Rewelacja”, „Ciemna, straszna epopeja, której nie umniejsza żaden patos”, „książka rozpraszająca i fascynująca”, „powieść tragiczna i mocna jak sprzeciw Hioba”, „dzieło zuchwałe, niezwykłe” – zachwycają się krytycy „Le Monde’a”, „Les Nouvelles Littéraires”, „Figaro littéraire”, „L’Esprit”. Nie ma gazety, gdzie nie komentowałaby tego olśniewającego debiutu.
Piotr Rawicz porównywany jest do Camusa, Becketta, Schwarz-Barta. Niemal natychmiast powieść zostaje wydana po angielsku. Książka zostaje nagrodzona „Prix de Rivarol” w czasie jesiennych nagród literackich we Francji. Dziwna, hybrydyczna, poruszająca, wyprzedzająca w jakimś sensie postulaty teoretyczne dotyczące „pisania po Holocauście” wysuwane przez Adorna czy Agambena. Bo ta książka jest pisana w szczelinie języka, podmiot rozsypuje się razem z fabułą, traci głos i moc; ta książka rozbraja fantazmat całości, dokonuje zupełnej dekonstrukcji „prawdy”, „Historii”, „doświadczenia”. Wtedy, w latach 60. jest dziełem nowatorskim, ważnym, wymagającym od autora (i, poniekąd, od czytelnika) odwagi. Jest trudna, niekomfortowa, obca.
Od 1962 r. życie Rawicza obiera nowy kierunek. Zostaje dostrzeżony. Jest oczytany, elokwentny, ma świetne pióro, mówi w dziesięciu językach, doskonale zna literaturę z Europy Środkowo-Wschodniej. Zostaje stałym współpracownikiem „Le Monde’a”. To dzięki niemu mówi się we Francji o Sołżenicynie, Gombrowiczu, Witkacym. Występuje na konferencjach, uczestniczy w spotkaniach, zasiada w jury konkursów literackich. Przyjaźni się z Eliem Wieselem, Sławomirem Mrożkiem, Józefem Czapskim, Zofią Romanowicz, Adolfem Rudnickim, Helene Cixous, Danilo Kis, spotyka się z Cortazarem, Fuentesem, Eliasem Canettim, Emilem Cioranem, bywa u Jerzego Giedroycia, widuje się z Jerzym Andrzejewskim, zna Czesława Miłosza… Do tego jest konsultantem literackim Gallimarda. Wydawcy liczą się z jego zdaniem, ma kontakty i możliwości (z których chętnie korzysta i pomaga szczególnie „młodym zdolnym”), wielu (jak sam twierdzi „całkowicie przesadnie”) uważa go za istotną postać w paryskim świecie literackim.
Z czasem wszystko zaczyna się rozmywać. Po drugiej książce o Maju ’68, źle przyjętej we Francji (świetnie zaś przyjętej przez Miłosza, Mrożka i Czapskiego), wszystko zaczyna znikać. I znika aż do samobójczej śmierci w maju 1982 r. Aż do całkowitego zatarcia śladów. Ktoś posprzątał mieszkanie przy bulwarze Saint Michel, ktoś zabrał część papierów i notatek, ktoś przypadkiem zgubił szkice powieści, nad którą pracował. Ktoś czasem o nim wspomni. Ktoś z czasem zapomni. Będzie marginesem wielu biografii, dzienników, korespondencji. Problematycznym przypisem, bo jak Rawicza zamknąć w krótkiej formułce. Pisarz polski? Pisarz francuski? Pisarz żydowski? Dobrze jest „przynależeć”, jako pisarz mieć swój język i być „skądś”. Niedobrze jest „nie przynależeć” do żadnej pamięci i do żadnego narodu, bo nie wiadomo, kto ma potem pamiętać.
(Nie)przynależność pierwsza: (Nie)prawdziwi Polacy
Ta Historia zaczyna się w środku wielkiego tygla – we Lwowie międzywojennym, pulsującym, rozgadanym językami, wielonarodowym. To jedno z tych miejsc na świecie, które może w ciągu jednej nocy znaleźć się w innym państwie, w którym mówi się w wielu językach naraz, a jak to nie pomaga, to i na migi. „Istota lwowianizmu (…) – pisze Józef Wittlin. – to przedziwna mieszanina wzniosłości i łobuzerii, mądrości i kretynizmu, poezji i pospolitości. Cierpki jest smak lwowszczyzny i przypomina smak tego niezwykłego owocu, co dojrzewa jakoby jedynie na przedmieściu Kleparów i zowie się: czerecha”. Tu właśnie, w cieniu tego endemicznego drzewa, rodzi się w 1919 r. Piotr Rawicz.
Kiedy rodzice Piotra wracają po I wojnie światowej do Lwowa czują się Polakami. Więcej nawet – „polskimi patriotami”– jak napisze Mariano Rawicz – ich najstarszy syn. Jakże wielkie jest ich rozczarowanie tą „nową Polską”, kiedy do drzwi walą żołnierze i chcą wymierzyć karę Żydom pomagającym Ukraińcom. „Mój ojciec – pisze Mariano. – próbował przekonać ich, że nie ma nic wspólnego z tymi oskarżeniami, że zawsze był dobrym polskim patriotą, zapewniał ich, że ma mało pieniędzy i żadnej biżuterii” – Sami szukajcie biżuterii i pieniędzy – miał powiedzieć Salomon Rawicz żołnierzom. Zabrali kilka tysięcy koron, kilka pierścionków matki. „Nasz pierwszy kontakt z niepodległą Polską nieco ostudził tradycyjny patriotyzm naszych rodziców”. Nie są przecież „prawdziwymi Polakami”.
Ale nie są też „prawdziwymi Żydami”. Ojciec Piotra, Salomon rzadko zagląda do synagogi, może tylko na Jom Kipur, od czasu do czasu wpłaca datek na lwowską wspólnotę. „W naszym domu mówiło się w języku polskim – w doskonałej polszczyźnie – i po francusku (…). Nic nas nie łączyło z judaizmem, z wyjątkiem odległego pochodzenia” – wspomina Mariano, ale trudno „nie być Żydem”, kiedy jest to szczególnie istotna dla innych kategoria. „Moja sytuacja syna znanego adwokata i wnuka polskiego legionisty – wspomina dalej Marian – moje wyraźnie polskie imię i nazwisko i mój słowiański wygląd stawiał mnie w pozycji uprzywilejowanej, ale i tak wielu moich kolegów dawało mi odczuć, że moje pochodzenie żydowskie mnie poniża”. Z polskim nazwiskiem, wykształceniem, językiem, nie czują się związani aż do 1941 r. ze wspólnotą żydowską. Są „poza” albo może „gdzieś pośrodku”, w bieżącym życiu, które nie pyta o przynależności. Tam właśnie, „pośrodku”, jako Polak wyznania mojżeszowego rodzi się Piotr Rawicz.
(Nie)przynależność druga: 102679
W samym środku wojny, do Lwowa wkracza armia niemiecka. Rawicz ma tzw. „dobry wygląd”, wiec udaje mu się załatwić „papiery”. Nie jest odtąd Piotrem Rawiczem, ale Jerzym (Jurijem) Bosakiem, Ukraińcem. Po ucieczce z miasta, przez chwilę ukrywa się w okolicach Sanoka ze swoją partnerką, późniejsza żoną – Anną Jawicz. Szybko jednak zostaje aresztowany. Wynotuje potem: „Banschutz Edzio z wąsikami (czy później spotkałem go w Bochni?), Znajomy Zdzisia – wysoki Volksdeutch spod Pozania – szef Kripo (?), który nienawidził Ukraińców, Szpicel – jeden z tych, którzy mnie w kajdanach odwieźli do Sanoka i który mnie kusił obozem w Zasławiu i który mnie rozpoznał. (…) Jakiś drugi, który też mnie wiózł (?) – nie pamiętam go”. Edzio, znajomy Zdzisia, Szpicel rozpoznali w Rawiczu Żyda – może kojarzyli go z dawnych czasów, a może zobaczyli w nim strach?
W więzieniu w Tarnowie był najpierw w celi żydowskiej, potem polskiej. Przesłuchiwano go, torturami wydobywając z niego tożsamość. Ale on, Jerzy Bosak, nigdzie już nie przynależy, tylko do wyimaginowanego świata, o którym umie opowiedzieć bezbłędnie po ukraińsku. Zostaje uznany za szpiega i jako więzień polityczny trafia do Auschwitz. Numer 102679.
W Auschwitz niemal traci życie. Dostaje „wyrok” od współwięźniów, bo i oni podejrzewają go o szpiegostwo. Tajne notatki, o których opowiada Adolf Gawalewicz, okazały się… wierszami pisanymi po rosyjsku. Kim jest Jerzy Bosak, który świetnie mówi po ukraińsku, rosyjsku, polsku, niemiecku… I który ponoć dostaje dodatkowe racje chleba za… wróżenie. W innym, „tamtym” życiu, jeszcze we Lwowie, studiował Orientalistykę, zna „tajne” języki i opowieści. Jak Szeherezada opowiada, by żyć. I pisze wiersze, by nie umrzeć.
Przetransportowany do obozu pracy Leitmeritz, pracuje w podziemnej sztolni, z daleka obserwując, jak pewnego dnia wszyscy Żydzi z obozu są prowadzeni na rampę, wsadzeni do wagonów. On nie jest od nich, on do nich nie przynależy.
(Nie)przynależność trzecia: niepożądany
Od 1947 r. jest we Francji. Wyjeżdżają razem z Anną Jawicz jako studenci Uniwersytetu Jagiellońskiego. Rawicz zaczyna pracę w Polskiej Agencji Prasowej. Po latach opowiada: „Za moje artykuły Słońce stalinizmu wschodzi nad Zakładami Renault dostawałem premię. Ale było to tak nudne, że można się było wściec”. Ale Rawicz nie jest przykładnym pracownikiem. Utrzymuje kontakty z ambasadą brytyjską, widuje się z osobami z wrogich środowisk, możliwe, że jest na usługach obcego wywiadu. Jego żona też niepochlebnie wyraża się o partii. Do tego oboje źle się prowadzą. „Red. Rawicza nie należy do kraju odwoływać, gdyż i tak nie powróci, a natomiast zwolnić w celach profilaktycznych”. Zapada decyzja. W 1952 r. Rawicz zostaje zwolniony, ale jako że, zgodnie z przewidywaniami, odmawia powrotu, traci polskie obywatelstwo. Oboje z Anką mają teraz status „bezpaństwowców”.
Coraz trudniej przedostać się przez granicę (a w Polsce czeka ojciec, przyjaciele, literaci). Rawicz przyjeżdża jako „przedstawiciel handlowy”, udaje mu się przedostać, ale gdy wyjeżdża nie wie, czy uda mu się znów wrócić. Kiedy po debiucie otrzymuje obywatelstwo francuskie, sprawy jeszcze bardziej się komplikują. Występując o wizę pisze podania, składa listy poparcia, dzwoni do przyjaciół, którzy „coś mogą”. „Tydzień temu – otrzymałem formalną, pisemną odmowę wizy. Gdybym miał w sobie jeszcze trochę krwi , to by mnie zalała ze złości. Ale przez telefon – przyjaciele, którzy sprawę z bliska badali – powiedzieli mi z Warszawy, że »mam prawo odwołać się do ambasadora«” – pisze do Józefa Czapskiego w 1962 r. „Z wizą polską ciągle nic decydującego. Breza twierdzi, że mam w Polsce „potężnych wrogów”. Jakich?” – pisze do Wandy Ładniewskiej w sierpniu 1963 r. A potem znów w sierpniu 1964: „Trzy dni temu telefonował mi Tadeusz Breza i że wrócił z Warszawy, »rozmawiał z ludźmi« i powiedzieli mu, żebym wniósł ponownie podanie o wizę »jak tylko będę miał w porządku papiery«. Udaje mu się w tym czasie przyjechać, ale zawsze wymaga to wielotygodniowych starań i wielu „drobnych” przysług. W jednym z raportów ktoś w UB pisze: „Rawicz miał się spotkać w Warszawie jeszcze z inną ofertą ze strony znanego, popularnego literata warszawskiego, który w zamian za załatwienie wizy oczekiwał od RAWICZA zabrania do Francji pewnej książki i spowodować jej wydanie na terenie Francji. RAWICZ ma być bowiem uznanym autorytetem w kwestii wydawnictwa polskich pozycji literackich we Francji i częściowo także w NRF. Według naszych danych RAWICZ propozycji tej nie przyjął”.
W Polsce każdy jego krok jest zarejestrowany. Wbrew deklaracjom, wcale nie spędza czasu z ojcem, ale… „robi sobie objazd po Polsce, spotyka się z ludźmi kultury, nawet z cudzoziemcami!” – zanotowano w raporcie. Kiedy po raz kolejny prosi o przedłużenie pobytu, dostaje kolejną odmowę. 20 listopada 1966 r. Rawicz wyjeżdża ze Środy Śląskiej i udaje się do Warszawy, skąd odlatuje do Paryża. Rawicz otrzymuje status „osoby niepożądanej w PRL”. Już nie należy do tego kraju.
(Nie)przynależność czwarta: międzyśrodkowość
W maju 1982 r., miesiąc po śmierci Anny Jawicz, Piotr popełnia samobójstwo. Piszą o nim, pisarz polski, francuski, żydowski, a nawet ukraiński. Polakiem w chwili śmierci formalnie już nie jest, ale czy czuje się Francuzem? On, jadający tłusty barszcz w jakimś rosyjskim barze, żartując w jidysz z Efraimem Sevelą? Ukraińcem był tylko przez chwilę. „Moja stała »międzyśrodkowość«” –napisze o sobie i tam właśnie zostanie – w środku, pomiędzy, nigdzie i wszędzie po trochu.
W Polsce prawie nikt Rawicza nie czyta i nie zna. Olśniewająca w latach 60. powieść ukazała się w Polsce po 40 latach, całkowicie spóźniona, niemal przemilczana. We Francji Rawicza na nowo czytają głównie badacze. Nie ma w ich lekturze jednak zwykle kontekstu lwowskiego tygla, tego pomieszania języków i kultur, które w istocie budują każdy Rawiczowy tekst. Po ukraińsku ani po rosyjsku Krew nieba nigdy się nie ukazała.
„Odchodzę – notuje w czasie wycieczki do Włoch Rawicz – porzucam moją »kondycję ludzką«, żeby zanurzyć się w mojej »kondycji żydowskiej«, która wydaje mi się skądinąd mniej ludzka (czy to nie jest źródło wszystkich nacjonalizmów?)”. I nie o wiarę chodzi, nie o przynależność, ale przeciwnie – o brak przynależności, ciągłe bycie w wędrówce, bez „swojego miejsca”. „Żydostwo jest metaforą, która czyni z nich postacie rodem z Becketta – pisze Kertész. – Najlepszym przykładem intelektualnej samotności i samotności intelektu są w naszym stuleciu właśnie Żydzi”. Może najbardziej pasuje do tych spoza kategorii, którzy są poza miejscami urodzenia i językami, którzy rodzą się pod znakiem „czerechy”, z tożsamością wielokrotną, która łączy się z przymiotnikiem „żydowski”. Może najbardziej jest więc w pamięci żydowskiej – tej rozproszonej, diasporycznej, którą niosą ze sobą samotni skrybowie, kronikarze, roznosiciele historii, niezapamiętani poeci, nieznani pisarze.
Projekt o Piotrze Rawiczu został zrealizowany w ramach stypendium Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego