Właśnie. Jak? Kto ma rację w sporze o migrację?
Swoje przemyślenia opieram na bezpośrednich, praktycznych doświadczeniach wielu podróży do Afryki i na Bliski Wschód, osobistego poznawania ludzi i konfrontowania się na żywo z problemami, które większość dyskutujących o problemie zna jedynie z mediów i Internetu. Taka, powierzchowna znajomość tematu, oznacza izolację od prawdy, niestety.
Otóż – oczywiście generalizując: mieszkańcy tzw. czarnej Afryki to wspaniali ludzie, pracowici i pozytywnie nastawieni do życia, zdolni do asymilacji i elastyczni. Wyznawcy islamu też są super – gościnni, wartościowi, czasem trochę bezradnie uwięzieni w okowach swojej od dawna niereformującej się religii (prawie jak Polacy?). Muzułmanie są zdecydowanie pierwszymi zakładnikami terroryzmu, i dlatego trzeba im pomóc w procesie uwalniania się z tej dławiącej zależności. Jeszcze innym zagadnieniem jest migracja, nazwijmy ją, panslawistyczna – np. do Polski dociera od dawna ogromna fala imigracji ukraińskiej, której osobiście jestem gorącym zwolennikiem i propagatorem. Jest ona wielką szansą dla naszego kraju i społeczeństwa, pod warunkiem zmiany fatalnej polskiej mentalności, zatruwającej relacje międzykulturowe niesłusznym poczuciem wyższości i arogancji. Ludzie z Ukrainy wspaniale się integrują i wiele dobrego wnoszą w rozwój Polski.
***
Migracje były zawsze i zawsze będą. Nie da się ich całkowicie powstrzymać (choć swego czasu Japończykom prawie się udało), zresztą – izolacjonizm na dłuższą metę to fatalny pomysł, prowadzący do nieuchronnego upadku każdej cywilizacji.
Niepohamowana fala migracyjna również niesie ze sobą więcej szkody, niż pożytku. Może być wręcz destrukcyjna, jak w modelowym wręcz przykładzie Imperium Rzymskiego, zalanego potopem imigrantów ze wschodu i północy.
Stosunkowo najlepszy model (z historycznego punktu widzenia) opracowano w Chinach. W podejściu chińskim widać wiele z filozofii złotego środka: trochę pilnowania granic (Wielki Mur, ponoć jedna z bardziej nieskutecznych inwestycji w dziejach), trochę – chcianego i niechcianego – wpuszczania tzw. obcych na swój teren. Ale, dla równowagi – zaistniały ogromne możliwości absorpcyjne cywilizacji chińskiej, koniec końców utrzymującej swoją tożsamość i dominację własnej kultury.
Świeża krew, nowe pomysły, inne zwyczaje – to wartości cenne i wiele wnoszące, pod warunkiem, że imigranci, którzy je przynoszą, są skłonni do asymilacji, a przyjmująca ich cywilizacja jest na tyle silna, że potrafi je pozytywnie wchłonąć i zapanować nad konsekwencjami, jakie niosą.
Migracja może być zatem jak niszczące tsunami, ale może być również ożywczym Golfsztromem, który odmładza i ujędrnia społeczeństwa wraz z ich kulturami. O tę drugą wersję wydarzeń walczymy dziś w Europie i ja osobiście jestem zdania, że tak właśnie potoczy się dalsza, migracyjna historia naszego kontynentu.
Rozwiązania praktyczne są, moim zdaniem, stosunkowo (pozornie?)… proste.
- Kryzys migracyjny można (co jest oczywiste) rozwiązać jedynie w miejscu pierwotnego zamieszkania potencjalnych migrantów. Jedynie poprawa warunków w krajach ojczystych rozwiązuje ten problem naprawdę. Migracja staje się wówczas formą atrakcyjnego rozwoju dla niewielkiej liczby osób, których przyjazd jest wartościową ofertą współpracy dla krajów docelowych, w których studenci, osoby z wykształceniem i umiejętnościami są mile widziane. Jakie z tego płyną wnioski? Stabilizacja sytuacji w krajach Bliskiego Wschodu, szczelne granice i poprawa warunków życia w Afryce to jedyne dobre rozwiązanie na dłuższą metę. Oj, nie trzeba było destabilizować Syrii, Libii, Egiptu i całej okolicy…
- O ile nie potrafimy zapanować nad integracją większych społeczności islamskich, to sprawa ma się już zupełnie inaczej z innymi kulturami i nacjami. Jeśli Polacy włączą „szacunek”, to nasi bliscy krewni z Ukrainy może poczują się u nas dobrze. A to świetni ludzie, pracowici, pasujący do Polski, bardzo dla naszego kraju ważni i wartościowi. Poza naszymi braćmi Słowianami, z integracją których w praktyce nie ma żadnych większych problemów, nikt się do Polski wcale tak chętnie nie wybiera. Skąd więc ta polska panika i ksenofobia?
- Budowanie know-how dotyczącego asymilowania imigrantów. Nie należy dopuszczać do tworzenia się wielkich skupisk społecznych, zamkniętych w sobie grup, dzielnic. Integracja polega na rozpuszczaniu migrantów w społeczeństwie, które jest Gospodarzem, jak cukru w szklance herbaty. Chciana, pozytywna, dobrze wymieszana – taka herbata smakuje lepiej.
- Wzmacnianie własnej kultury, działania hamujące depopulację, zdecydowana walka o wspólne, europejskie wartości, zmierzająca do wzmacniania, a nie osłabiania cywilizacji europejskiej – to da nam siłę niezbędną do wchłonięcia imigracji i przekucia jej wad w zalety.
Gdy słyszę, że Europa jest niespójna, nie ma wspólnej kultury i zwyczajów, ogarnia mnie pusty śmiech. Europa widziana z zewnątrz, z Autonomii Palestyńskiej, Etiopii czy Egiptu – jest niesamowicie spójna, wręcz jednorodna.
Puenta? Tak dla silnej Europy, tak dla otwartej Polski, tak dla przemyślanej i kontrolowanej imigracji. To i tak się stanie, więc zacytuję „Rejs” – „nie walcz z prądem”. Lepiej nauczyć się w nim pływać.
P.S. Bez migracji Europa nie ma szans. Zestarzeje się i zdegeneruje. Zapraszajmy więc do nas, ale na naszych warunkach, z szacunkiem i tolerancją dla Gości.
Na koniec niezbędna jest też refleksja, o której wielu myśli, mówi i pisze: co się stało z Polakami, że stali się tak nieufni, nietolerancyjni i smutni? Naród, który sam migrował, współtworzył brazylijską Kurytybę, Chicago, Londyn, korzystał z gościny Iranu, stracił pamięć? Naród, który walczył za Waszą i Naszą, który ma na swoim historycznym koncie wspaniałe czasy wielokulturowego, opartego na tolerancji złotego wieku w roli europejskiego mocarstwa… Taki naród, zamykając się na Gości, zatraca własne zalety, a rozwija swoje zaściankowe, zbudowane na kompleksach wady.
Idźmy do przodu, otwierajmy się na Gości, byle z głową.
