W Warszawie ruszył proces trójki działaczy Partii Zielonych za rzekome znieważenie znaku Polski Walczącej. Otóż podczas marszu praw kobiet w 2016 roku do powstańczej „kotwicy” partyjni aktywiści śmieli dorysować znaki symbolizujące płeć.
Początkowo myślałem, że chodziło o to, iż znak Polski Walczącej wzbogacił się o… piersi i sutki. A wiadomo przecież nie od dziś, że jedyne piersi, jakie polscy patrioci ssą, to te Matki Ojczyzny. Oczywiście aseksualne i bezsutkowe. Z nich wypili niczym mleko niechęć do innych i prawicowy patriotyzm. (W Polsce innego patriotyzmu nie ma, a ci, którzy twierdzą inaczej, pili nie mleko, a formułę z torebki z importu, zapewne z Niemiec).
Warto na całą sprawę spojrzeć nieco szerzej. Co w symbolach płci dorysowanych do znaku może znieważać? W patriotycznym dyskursie powstańcy warszawscy stali się absolutnie aseksualni i samo sugerowanie, że byli mężczyznami i kobietami, że mieli swoje potrzeby, ma ich obrażać. Podobnie jak Ojczyzna nie ma piersi i sutków, tak patriota nie ma płci. Jest homo, a właściwie hetero patrioticus.
Można zapytać, skąd ta nagła gorliwość w obronie Polski Walczącej, podczas gdy przypominające kostiumami Hitlerjugend bojówki ONR noszą ten sam znak bez żadnego problemu? Odpowiedź jest oczywista.
Obecny proces jest wynikiem prawicowego wzmożenia PO z końcowego etapu prezydentury Bronisława Komorowskiego, kiedy uchwalono bubel prawny w postaci ustawy, która chroni symbol Polski Walczącej i każe ścigać za jego „znieważenie”. Tak partia, rzekomo liberalna, zafundowała nam nową świecką religię w postaci czci nie tylko flagi i godła, ale i symbolu Polski Walczącej.
I podobnie jak w przypadku ścigania obrazy „uczuć religijnych” (kolejny prawny potworek, którego ściganie przyklepał swego czasu prawicowy Trybunał Konstytucyjny), teraz na celowniku są „uczucia znieważenia”. I jak zawsze, są to uczucia polskich, prawicowych obywateli. Co smutne i znamienne, żaden z posłów Platformy nie ma cywilnej odwagi przyznać, że ustawa to prawniczy bubel.
Prawne pytanie jest proste: czy należy ścigać nie tylko za „obrazę uczuć”, ale też za znieważenie symbolu?
W ustawodawstwach wielu krajów (Iran, Arabia Saudyjska, Afganistan etc.) istnieją kary za świętokradztwo. Narysowanie karykatury proroka, naśmiewanie się ze świętej księgi, czy nawet lekka krytyka karane są śmiercią. Kraje cywilizacji zachodniej od tego modelu odeszły prawie całkowicie w XX wieku. Wyjątkiem jest, co znamienne, Polska.
Podobna sprawa bulwersowała niegdyś opinię publiczną w Stanach Zjednoczonych. Podczas kontrowersyjnej wojny w Wietnamie część protestujących zaczęła palić książeczki poborowe (byli ścigani za zniszczenie dokumentów państwowych) oraz amerykańskie flagi (co karane nie było, ale budziło powszechne oburzenie).
Władze USA odpowiedziały serią ustaw, które wyraźnie zabraniały palenia albo obrażania amerykańskiej flagi, lub też „obiektów będących przedmiotem czci”. Uchwaliło ją 48 z 50 stanów.
Ustawy te były z mniejszą lub większą gorliwością stosowane aż do 1984 roku. Wtedy to Gregory Lee Johnson podczas konwencji Partii Republikańskiej w Dallas spalił amerykańską flagę. Sąd w Teksasie skazał go na rok więzienia (bez zawieszenia) oraz 2 tys. dolarów grzywny. Johnson odwołał się do amerykańskiego Sądu Najwyższego, który w 1989 roku wydał słynną decyzję w sprawie Texas v. Johnson.
Większością 5-4 sąd uznał, że palenie flagi, choć drastyczne i obraźliwe dla niektórych, jest objęte pierwszą poprawką do Konstytucji, która gwarantuje wolność wypowiedzi. Wyjątki od tej zasady są niezwykle rzadkie i obejmują np. świadome działanie zmierzające do wywołania krzywdy (np. krzyczenie „pożar” w zatłoczonym kinie, by wywołać panikę). Obrażenie czyichś „uczuć”, „gustów estetycznych” albo „religijnych” nie może być jednym z tych wyjątków.
Co ciekawe, za orzeczeniem głosował słynny konserwatysta Scalia, a przeciw był liberał Stevens. Ustawy 48 stanów tym samym zostały uznane za niekonstytucyjne. Orzeczenie to w pełni potwierdził w 1990 roku ten sam skład sądu w sprawie U.S. v. Eichman. Palenie flagi, choć w USA bardzo niepopularne, jest do dziś legalne.
Co to oznacza dla nas?
Ten groteskowy proces o rzekome znieważenie znaku Polski Walczącej w ogóle nie powinien mieć miejsca. Cała ta ustawa jest sprzeczna z Konstytucją RP. Niestety, w Radomiu sąd już ukarał na mocy tej ustawy-potworka. Przypuszczam, że aby zachować twarz i świętość symbolu, w omawianej sprawie sąd warunkowo umorzy postępowanie albo co najwyżej uzna, że symbole płci nie są obraźliwe, więc nie ma czynu karalnego. O absurdalności ustawy się nie zająknie.
Dla kalwinistów drugie przykazanie (według biblijnego pierwowzoru) surowo zakazuje robienia sobie z czegoś bożka: świeckiego, patriotycznego czy innego. Trzecie, a dla katolików drugie przykazanie, zakazuje używania Imienia Boga zbyt często i zbyt lekko – między innymi po to, by nie spowszedniało, i by nie straciło swego znaczenia. Pozostaje pytanie: na ile „święty” jest symbol, który potrzebuje do ochrony prokuratora, sądu i kary? Warto to mieć na uwadze, szczególnie w naszym kraju, gdzie Polacy notorycznie mylą strach z szacunkiem, a Boga z bożkiem.
Kazimierz Bem – doktor prawa, pastor ewangelicko-reformowany (UCC) w USA, publicysta protestancki, członek redakcji Miesięcznika Ewangelickiego
Fotografia: Profil Partii Zieloni na Facebooku.