Nawet jeżeli w najbliższych miesiącach świat powróci do w miarę normalnych zasad funkcjonowania życia społeczno-ekonomicznego, pandemia pozostawi za sobą trwałe zmiany. Na pewno będziemy musieli przyzwyczaić się do daleko posuniętej ingerencji w naszą wolność i prywatność, nieakceptowalnej w przed-pandemicznej rzeczywistości.
Wydaje się, że jest to nieuniknione. Już teraz m.in. w Unii Europejskiej trwają ożywione dyskusje na temat kodu QR, który musielibyśmy okazać na żądanie, chcąc przekroczyć granicę czy dostać się na pokład samolotu. Dzięki temu maleńkiemu alfanumerycznemu znakowi graficznemu, osoba go skanująca, mogłaby się dowiedzieć, czy jesteśmy zaszczepieni na COVID-19, albo wykonaliśmy test na koronawirusa. Jeżeli nie mielibyśmy kodu ze sobą, albo nie chcieli go okazać, szlaban graniczny pozostanie zamknięty, albo samolot odleci bez nas. Ciężko się łudzić, że procedura taka ograniczy się czasowo do walki ze śmiercionośnym wirusem. Prawdopodobnie bowiem patogen wywołujący COVID-19 zostanie z nami na stałe, podobnie jak zagrożenie terrorystyczne, którego też nie jesteśmy w stanie wyeliminować całkowicie, a jedynie możemy tworzyć mniej lub bardziej skuteczne mechanizmy przeciwdziałania.
Po ataku z 11 września na World Trade Center na całym świecie zostały wprowadzone zaostrzone procedury bezpieczeństwa, mające obowiązywać tymczasowo. Większość z nich funkcjonuje do dzisiaj, bo ryzyko ataku terrorystycznego nie przestało być realną groźbą. Wśród nich takie, które w sposób istotny ingerują w naszą prywatność, jak przymus poddania się kontroli za pomocą skanera ciała. Przywykliśmy do tych procedur, a nawet po części uważamy je za naturalne. Zaakceptowaliśmy je, mimo że deklaratywnie tak bardzo jesteśmy przywiązani do idei wolności jednostki. Dlaczego? Odpowiedź, która się nasuwa jako pierwsza to ta, że nie mamy innego wyjścia. Jeżeli chcemy polecieć na wymarzone wakacje, odwiedzić rodzinę zamieszkującą drugi koniec świata, albo wylecieć w celach służbowych, musimy poddać się tej drobiazgowej procedurze bezpieczeństwa. To na pewno, ale czy taka odpowiedź powinna nas zadowalać.
Wróćmy do obecnej sytuacji pandemicznej. Większość osób karnie ubiera na twarz maseczki, stara się zachowywać zasady dystansu społecznego i generalnie jest posłuszna wobec ograniczeń wprowadzanych przez władze centralne i lokalne. W obawie przed otrzymaniem mandatu za naruszenie pandemicznych obostrzeń? Na pewno też. Jak wielu jednak z tych, którzy zakładają maseczki, regularnie przekraczają prędkość, prowadząc samochód, ryzykując przecież zatrzymanie przez policję?
Wydaje się, że nasze zachowania wynikają właśnie z umiłowania wolności, co na pierwszy rzut oka może wydawać się paradoksem. Czym, że jest jednak deklaratywnie zagwarantowana zasada wolności, bez możliwości jej realizacji. Na ile możemy się nią cieszyć, żyjąc w permanentnym strachu przed zamachem bombowym lub konsekwencją zakażenia wirusem przez siebie lub swoich bliskich?
Warto w tym miejscu wrócić do rozróżnienia dokonanego kiedyś przez Johanna Gottlieba Fichtego na wolność formalną i materialną. Do tej pierwszej należy zaliczyć wszystkie prawne gwarancje, w ramach których możemy realizować naszą wolność. Papier jednak przyjmie wszystko. W Konstytucji RP z 1997 r. art. 68 mówi o tym, że „każdy ma prawo do ochrony zdrowia”, a „obywatelom, niezależnie od ich sytuacji materialnej, władze publiczne zapewniają równy dostęp do świadczeń opieki zdrowotnej finansowanej ze środków publicznych”. Każdy, kto w swoim życiu miał styczność z publiczną służbą zdrowia, wie doskonale jak ta gwarancja konstytucyjna jest realizowana w praktyce. Z tej perspektywy to nie formalny charakter wolności, ale jej materialne wypełnienie jawi się jako kluczowe do jak najszerszego korzystania z niej przez każdego z nas.
Przez materialne ujęcie wolności należy rozumieć właśnie rzeczywistą możliwość jej realizacji. W takim ujęciu zasada wolności jest nieodłącznie związana z bezpieczeństwem, które nie jest wartością przeciwstawną wobec niej, lecz gwarantującą możliwość jej praktycznego zastosowania. Niektórzy próbują postawić w opozycji obie wartości, co moim zdaniem jest fundamentalnym błędem, który może wynikać z dość infantylnego podejścia do wolności. Zgodnie z tym stanowiskiem należy dążyć do poszerzania granic wolności formalnej, nie martwiąc się o to, na ile gwarancje ustawowe pozostaną jedynie pobożnym życzeniem prawodawców.
Tylko mając poczucie bezpieczeństwa, jesteśmy w stanie w pełni cieszyć się realizacją naszych praw i wolności. Cóż nam bowiem z prawa swobodnego przemieszczania się, kiedy obawiamy się, że napotkany człowiek może być nosicielem niebezpiecznego wirusa? Nie da się jednak zagwarantować bezpieczeństwa, szczególnie w sytuacjach ekstraordynaryjnych – a taką niewątpliwie jest obecna pandemia – bez daleko idących ograniczeń. Wydaje się, że społeczeństwo w swojej zdecydowanej większości, akceptuje te uwarunkowania. Oczywiście wraz z przedłużającym się stanem zawieszenia, maleje też poziom ludzkiej cierpliwości i rośnie potencjał do buntu, bo pandemia uderza nie tylko w możliwość swobodnego wyboru sposobu spędzania czasu, ale przede wszystkim w sytuację materialną wielu z nas. Tutaj niezwykle ważne zadanie mają rządzący, którzy powinni wprowadzać tylko takie ograniczenia, które są konieczne i maksymalnie skuteczne dla wyhamowywania dynamiki pandemii.
Autor zdjęcia: Tobias Tullius
