Nie znamy jeszcze prawdziwych powodów listu Miedwiediewa do Juszczenki
Reakcje na krytykę Dmitrija Miedwiediewa pod adresem prezydenta Wikora Juszczenki, były nacechowane nie mniejszą dawką emocji, niż sam list jaki wysłał premier Rosji do przywódcy Ukrainy. Środowy „Kommiersant” (2009-08-12) pisał, że agresywny ton rosyjskiego przywódcy jest bezprecedensowy, gdyż Miedwiediew pokazuje w ten sposób nie tylko, że chce być stroną ukraińskiej kampanii wyborczej, ale także, że chce decydować w przyszłych wyborach kto ma przegrać. Doprawdy, trudno jednak przyjąć taką interpretację – chociaż wobec nieprzewidywalności rosyjskiej polityki, nie sposób jej również absolutnie wykluczyć.
Wiele jednak wskazuje na to, że „Kommiersant” jest w błędzie. Przyjmując interpretację tej gazety, trzeba by uznać, że premier Rosji obawia się Juszczenki (sic!). Należałoby mieć w świadomości fakt, że obecnemu prezydentowi Ukrainy (który według „New Scientist magazine”, zdołał się pozbyć pod okiem szwajcarskich lekarzy już 95 % dioksyn, którymi został zarażony 5 września 2004 roku), kolokwialnie rzecz ujmując – reelekcja nie grozi. We wszystkich sondażach ustępuje Julii Tymoszenko i Wiktorowi Janukowiczowi, którzy bezapelacyjnie są kandydatami do drugiej tury wyborów prezydenckich.
W badaniu opinii publicznej z 15 lipca, Juszczenko zajął dopiero szóste miejsce, ustępując nie tylko wspomnianej i znanej polskim obywatelem dwójce polityków, ale również politykom nad Wisłą mniej rozpoznawanym jak Wołodymir Łytwyn (przewodniczący Verkhovnej Rady), Petro Symonenko (lider Partii Komunistów), Arsenij Jatseniuk (lider Frontu Zmian). Juszczenko osiągając wynik 1,6 % nie przekroczył nawet, zakładanego na poziomie 2,2 %, błędu statystycznego (źródło: Interfax-Ukraine).
W później przeprowadzonych sondażach, nigdy też nie udało mu się pokonać progu 4 % poparcia społecznego (źródło: Kyiv Post), co wyraźnie świadczy o jego pozycji na ukraińskiej scenie politycznej. Nie ma ponadto wielkich szans na odwrócenie tej tendencji. Z badań Międzynarodowego Kijowskiego Instytutu Socjologicznego wynika, że 45% Ukraińców ma zaufanie do sondaży a tylko 14 % wyborców w nie nie wierzy. Tak więc nie należy się spodziewać żadnych niespodzianek przed wyborami prezydenckimi, które zostały zaplanowane na 17 stycznia 2010 r. Reelekcji – podobnie jak w Polsce – nie będzie.
Jeśli Miedwiediewowi zależałoby na osiągnięciu realnego efektu politycznego w wymiarze zagranicznym, zaatakowałby również realnego oponenta politycznego. A tymi – zgodnie z sondażami Razumkov Center – są kandydaci po pierwsze popularni a po drugie, których elektorat jest proeuropejski – czyli Julia Tymoszenko i Arsenij Jasceniuk (40,2 – 44,5 % pośród ich wyborców uważa relację z UE za priorytetowe), bo wyborcy szefa Partii Regionów (Janukowycz), który jest liderem we wszystkich sondażach, uważają że z perspektywy ich kraju najważniejsze są relację z Rosją (73,2 %).
Wobec tego „niespodziewanego” wyróżnienia – jakim stał się list Miedwiediewa do Juszczenki – obecny prezydent Ukrainy będzie się starał jak najwięcej ugrać dla siebie (jest to bardzo prawdopodobne, obserwując jak w kampanii przedwyborczej „używana” jest np. sprawa zabójstwa Georgyja Gongadze). Być może uda mu się nawet ukazać, że to on jest egzemplifikacją pro zachodnich aspiracji całego narodu, co mogłoby ponownie ustawić go w pozycji „poważnego” kandydata w wyborach prezydenckich, które odbędą się już za pół roku. Wira Ulianczenko – szef jego kancelarii – w reakcji na list Miedwiediewa stwierdził, że jest on skierowany „do całego narodu ukraińskiego”, co Kreml skwitował jako „ekstremalnie wolną interpretacją” a wobec faktu, że prezydenta Ukrainy popiera obecnie około 3 % obywateli, musi budzić zdziwienie.
Nie próbuję jednak twierdzić, że tak ostra krytyka ze strony rosyjskiego przywódcy była spontaniczna i ukrywa się za nią jakiś plan – sam fakt jego upublicznienia świadczy o tym, że miał służyć PR-owi. Uważam raczej, że najzwyczajniej w świecie, w tym momencie nie wiemy co kryje się za tymi buńczucznymi zapowiedziami zrywania stosunków z głową ukraińskiego państwa. Pamiętajmy, że o ile „epoka lodowcowa” w bilateralnych stosunkach między Kijowem a Moskwą trwa co najmniej od „Pomarańczowej Rewolucji”, to nikt nie spodziewał się, że tandem Miedwiediew – Putin będzie zdolny do przerwania dostaw gazu do niemal połowy Unii Europejskiej, w czasie kiedy jej członkowie od tygodni zmagali się z najgorszą zimą o wielu dziesięcioleci. Rosyjska polityka nie jest racjonalna (wbrew temu co twierdzi wiceprezydent USA Joe Biden, który po wizycie swojego szefa w Moskwie, powiedział, że Rosjanie są „pragmatykami”), a tym bardziej nie kieruje się zdrową kalkulacją rachunku ekonomicznego – vide Gruzja i ogromny odpływ kapitału zagranicznego z Rosji.
„Kommeirsant” może mieć, niestety, w jednym wiele racji. Otóż przed pięciodniową wojną w sierpniu ubiegłego roku Rosjanie również oziębili stosunki z Tbilisi i zapowiedzieli, że nie będą współpracować z tamtejszym prezydentem Michaiłem Saakaszwilim. Wojna z Ukrainą wydaje się być nieprawdopodobna, jednak wiele wskazuje na to, że do jakiegoś zaostrzenia i tak napiętych stosunków dojdzie. Tym bardziej, że Rosjanie nadal nie mogą się dogadać z Ukrainą na temat płatności za gaz, skutkiem czego Unia Europejska zagwarantowała pomoc Kijowowi w spłacie długów wobec Moskwy.
Istnieje również inne potencjalne zarzewie konfliktu – Sewastopol i stacjonująca tam Flota Czarnomorska. Krym znajduje się pod wielkim wpływem ludności rosyjskiej (i rosyjskojęzycznej), która nauczyła się współistnieć i żyć z żołnierzami Federacji Rosyjskiej i w przypadku ewentualnego konfliktu na tym terenie, mogłaby stanąć po stronie Rosjan (którzy w całej Ukrainie cieszą się dużym szacunkiem – w przeciwieństwie do Ukraińców w Rosji). A pamiętajmy, że Flota już raz okazała „nielojalność” wobec ukraińskich władz, gdy została użyta w wojnie z Gruzją.
Miejmy nadzieje, że Kijów nie popełni tych samych błędów co Tbilisi w zeszłym roku i uzna, że droga do NATO i UE nie tkwi w ostrej retoryce, a w żmudnych i rozsądnych reformach gospodarczych. Niestety, w tej dziedzinie Ukraina stoi w miejscu.