Polska ma wielkie zadanie do wykonania. Chodzi o to, żeby ten powstający budynek był po pierwsze nowoczesny, po drugie ładny, estetyczny, po trzecie wygodny, a więc żebyśmy nie utknęli w takim przeciętniactwie, jakie nam towarzyszy. Żebyśmy się nie godzili na stan takiej prowincjonalności ani myślenia życzeniowego.
Po co Platformie władza i jakie są powody, dla których tę władzę powinna sprawować, poza samą chęcią jej posiadania oraz – oczywiście – obrony Polski przed PiS-em?
Jeżeli miałbym znaleźć argument, który każe dotychczasową działalność Platformy oceniać pozytywnie, wskazałbym na politykę międzynarodową, politykę europejską. Obecnie nie jesteśmy krajem, który konfliktuje się z wielkimi sąsiadami, takimi jak Niemcy czy Rosja. Nie jesteśmy krajem eurosceptycznym, nie przesadzamy z polityką historyczną, kosztem wyzwań na przyszłość. Staliśmy się istotnym partnerem unijnym, przewidywalnym, odpowiedzialnym, kreatywnym i sądzę, że rozpoczęta pierwszego lipca prezydencja Polski w Unii Europejskiej może ten wizerunek i tę politykę umocnić.
Nie kryję jednak także rosnącego rozczarowania umiejętnościami zarządzania PO. Jeżeli liberalną koncepcją jest ograniczanie roli państwa, rozumiem, że to jest logiczny zamiar, z którym mogę się zgadzać bądź nie, ale jest on wytłumaczalny. Natomiast niewytłumaczalna jest niesprawność w zarządzaniu tymi dziedzinami, które jednak są dziś ustawowo przypisane państwu. Za dużo było powiedziane, a za mało zostało zrobione.
Czyli ta woda z kranu jest letnia, a nie ciepła, tak?
Platforma ma swoje argumenty – że skoro udało nam się dość łagodnie przejść przez kryzys finansowy i gospodarczy na świecie, i skoro mieliśmy przez cały czas wzrost produktu krajowego brutto, to jest to powód, dla którego trzeba docenić Platformę i na nią głosować. Bez względu na to, ile w tym było szczęścia, a ile zamierzonych działań rządu trzeba pamiętać, dla wyborcy taki niuans, że jak wzrost jest na poziomie 3,6% PKB, to dobrze, a gdy na poziomie 2,8%, to źle. Bardzo wiele środowisk czuje się zawiedzionych, wśród nich także takie, które stanowiły bardzo silne zaplecze Platformy Obywatelskiej w roku 2007. Platforma, przyjęła koncepcję, której nie mogę zrozumieć, tzn. obojętności wobec środowisk, które ją popierały. W przypadku Platformy można powiedzieć, że środowisko biznesowe ma w pogardzie lub jest wobec niego obojętna. Młodzież ma dla niej jeszcze mniejsze znaczenie. O środowisku ludzi kultury przypomniano sobie podpisując pakt dla kultury. Środowisko intelektualistów i szkolnictwa wyższego jest nieobecne. Środowisk małomiasteczkowych czy wiejskich również nie ma. Pojawia się więc pytanie, na kim Platforma chce budować swoje poparcie? Na takim ogólnym przekonaniu, że lepiej Platforma niż Kaczyński, już się nie da. Ten argument nadal istnieje, ale teraz nie jest tak silny, jak cztery lata temu.
Jakie są marzenia pana prezydenta na następne pięć lat i jaką wizję, jakie projekty, pana zdaniem, powinny być w tym czasie realizowane?
Jeżeli chodzi o wielkie projekty, w Polsce po 20 latach zakończyliśmy pewien etap. Zbudowaliśmy solidnie fundamenty. Polska jest państwem demokratycznym, lepiej czy gorzej zarządzanym państwem prawa. Jesteśmy suwerenni, jesteśmy członkiem Unii, jesteśmy członkiem NATO, zbudowaliśmy dobre relacje ze wszystkimi sąsiadami, czujemy się bezpieczni, stworzyliśmy wielki boom edukacyjny, 2 miliony młodych ludzi studiuje, mamy wzrost gospodarczy. Fundamenty są stworzone i żaden z nich jest nie do podważenia. Nie ma dzisiaj wśród nich ani jednego, który trzeba by zweryfikować i od niego odstąpić. Jeżeli fundamenty są postawione właściwie, to pojawia się pytanie, jaka konstrukcja ma zostać na nich postawiona. I rzeczywiście Polska ma wielkie zadanie do wykonania. Chodzi o to, żeby ten powstający budynek był po pierwsze nowoczesny, po drugie ładny, estetyczny, po trzecie wygodny, a więc żebyśmy nie utknęli w takim przeciętniactwie, jakie nam towarzyszy. Żebyśmy się nie godzili na stan takiej prowincjonalności ani myślenia życzeniowego. My mamy dzisiaj wszelkie powody, żeby Polskę na tych fundamentach skonstruować jako silny kraj europejski, z nowoczesną strukturą społeczną, z dobrą gospodarką, z osiągnięciami w tych dziedzinach, w których jesteśmy bardziej predestynowani. Powinniśmy taki plan modernizacji przyjąć jako zadanie nie dla kolejnego rządu Platformy, ale dla wszystkich rządów na następne 20 lat. I tu trzeba rzeczywiście wzmocnienia gospodarki w dwóch elementach. Po pierwsze tej wielokrotnie obiecywanej reformy finansów publicznych. Po drugie, stworzenia warunków konkurencyjności polskiej gospodarki. Większy udział postępu naukowo-technicznego, promowanie bliższych relacji ze środowiskami naukowymi, stworzenie czegoś, co sprawi, że Polska będzie na tych bardzo szybko zmieniających się rynkach konkurencyjna. Nie ma wątpliwości, że my musimy podnieść jakość edukacji, szczególnie edukacji na najwyższym poziomie, czyli na poziomie szkół wyższych. To powinien być wielki projekt. Powinniśmy założyć np. że każdy młody człowiek w Polsce, mając 18 lat, posługuje się biegle dwoma obcymi językami: obowiązkowo angielskim i drugim wybranym przez siebie. Może to być rosyjski, niemiecki, francuski czy chiński. Tylko stwórzmy do tego możliwość. Ładny cel?
Piękny
Do osiągnięcia? Oczywiście, że do osiągnięcia! Drugi ważny element to szkoły wyższe. Postawmy sobie taki cel, że dwie uczelnie w Polsce będą w setce najlepszych uczelni na świecie. Jeden uniwersytet, jedna uczelnia techniczna. Pomóżmy tym uczelniom. Bo jeśli wszystkie będą się rozwijać w swoim tempie, to nie zrobimy nic. Sprawa trzecia: kultura. Znajdźmy sposób na to, żeby Polska kultura była promowana, żeby w Polsce mogły powstawać filmy, spektakle teatralne, wystawy, żebyśmy nie dyskutowali, czy skończymy muzeum sztuki nowoczesnej czy nie, żeby były wielkie sale wystawiennicze, żeby wokół tego tworzyć atmosferę, żeby była na to moda. Ja nie sugeruję, żebyśmy walczyli o mistrzostwo świata w piłce nożnej, bo chociaż to jest bliskie mojemu sercu, to wiem, że jest po prostu nierealne. Ale żeby być krajem liczącym się w obiegu kulturalnym Europy, nie widzę poważnych przeszkód. Mamy muzykę, mamy film, mamy wybitnych artystów, mamy szkołę artystyczną na wysokim poziomie. Doprowadźmy do tego, żeby polskie miasta miały plany urbanistyczne, żeby nie przypominały jakichś kozackich chutorów albo cygańskich taborów, żeby wyglądały estetycznie. Paradoksem jest natomiast, że Polska, która się chlubi tradycją Solidarności, pisanej wielką literą, gdy chodzi o solidarność, pisaną małą literą, tę taką codzienną, jest krajem w ogonie Europy. Nie jesteśmy mistrzami solidarności na co dzień, wzajemnej pomocy, życzliwości, braku zawiści, wspierania tych ludzi, którzy są bardziej od nas utalentowani. Jednak ta personalna zawiść jest silniejsza niż ta solidarność.
Uderzające jest to, że od przejęcia władzy przez PiS w 2005 roku, czy nawet od afery Rywina, w tym środowisku, nazwijmy to okrągłostołowym, które afirmuje III RP, tego typu wizji, o jakiej pan przed chwilą mówił, takiej, która przemawiałaby do ludzi, zabrakło. Z czego to wynika, że środowiska, które stworzyły de facto III RP przy Okrągłym Stole i niejako doprowadziły do końca transformację symbolicznym wejściem do Unii, takiej wizji nie przedstawiły albo ta wizja nie spotkała się z jakąś odpowiedzią społeczną?
Ja bym to wytłumaczył w pewnym sensie wyczerpaniem i zmęczeniem. Gdy po długim biegu osiąga się metę, to potrzeba chwili oddechu. Ta chwila oddechu trwała co najmniej dwa lata i dopiero szok i niezgoda społeczeństwa na to, co zaproponował PiS, spowodowała, że w roku 2007 mówiliśmy o powrocie do normalności. Myślę, wejście do Unii to był ten moment, w którym trudno było sformułować od razu kolejną wizję i być może nawet historycznie rzecz biorąc, dwa lata tego kontrapunktu PiS-owskiego, nazywając to najdelikatniej, było konieczne. Natomiast cztery lata rządów Platformy to naprawdę wystarczająco, szczególnie w tak komfortowej sytuacji kiedy niemal cała władza jest w ich rękach, a media są w większości przyjazne. To może w pewnym sensie nawet demoralizuje polityków, bo czują się za mało przymuszeni, przymuszeni opiniami zewnętrznymi, do działania. Minęło już wystarczająco dużo czasu i trzeba tę wizję zaproponować. Mówiąc nieco żartobliwie – moim hasłem w kampanii w roku 2000 było: „Dom wszystkich: Polska”. Niech teraz będzie to „Dom piękny: Polska”. Wybory parlamentarne w 2011 r. to jest ostatni dzwonek. Liczyłem wcześniej na to, że w wyborach prezydenckich Platformę będzie reprezentował Donald Tusk jako prawdziwy lider tego ruchu, który zaproponuje taką spójną wizję, która byłaby realizowana przez wszystkie szczeble władzy.
Czy to nie była zawsze rola elit – społecznych, politycznych, ale rozumianych szerzej niż szef partii i jego dwór?
Problemem elit w Europie jest bardzo szybkie tempo zmian. Internet powoduje, że jesteśmy bombardowani tysiącem informacji. Gdy odchodzę od komputera, to zastanawiam się, czego się właściwie dowiedziałem. Ten miszmasz powoduje, że właściwie niczego. Ten brak czasu, ten natłok informacji, tabloidyzacja mediów spowodowały, że dziś głos elit jest dla osób, które dysponują czasem na rozmowy, zastanawianie się, dyskusję, dzielenie włosa na czworo. W tym wyścigu, który się toczy w świecie, w którym szczególnie młode pokolenie uczestniczy, nikt takiego komfortu nie ma.
Elity są od tego, żeby te tematy stawiać i o nich dyskutować, natomiast politycy nie mogą się kierować tylko tym najbliższym celem, czyli najbliższymi wyborami, tylko muszą czasami porozmawiać o sprawach, które wybiegają nieco dalej w przyszłość. Politycy są w trudnej sytuacji, dlatego że wyborów nie wygrywa się dyskusjami na bardzo skomplikowane tematy, wyborów nie wygrywa się mówieniem rzeczy przykrych i nieprzyjemnych, wyborów nie wygrywa się straszeniem ludzi, chyba że to jest straszenie PiS-em (śmiech). To jest wybór decyzji, które w dłuższej perspektywie mają służyć państwu, nam jako narodowi i one się wiążą z istotnym ryzykiem. Polityk nie jest od ogłaszania, że w poniedziałek jest poniedziałek a we wtorek jest wtorek, do tego nie trzeba wygrywać wyborów, to wszyscy wiedzą. Polityk jest od zarządzania ryzykiem. Oczekuję od polityków rozmowy o sprawach zasadniczych.
Dużo pan podróżuje po świecie od kilkunastu lat. Gdzie szukać tej nowej jakości, o której w Polsce jeszcze nikt nie mówi?
Istnieją kraje, od których warto się uczyć. Chodzi o uprawianie polityki, ale nie dotyczy to wyłącznie polityków, ale tak samo mediów i pewnym sensie także wyborców. Uważam, że taka najwyższa, merytoryczna, jakość demokracji ciągle panuje w Niemczech, że tam się rozmawia, od parlamentu poczynając, o sprawach zasadniczych bardzo poważnie. Niemcy do dzisiaj w swoich programach telewizyjnych, także emitowanych przez telewizje komercyjne, późno, co prawda, wieczorem, nie obawiają się poświęcić godziny siwym łbom, które dyskutują na przykład o ochronie zdrowia lub o problemach rolnictwa. Jako prezydent zostałem kiedyś zaproszony do Niemiec na rozmowy dotyczące spraw europejskich czy polsko-niemieckich, które odbywały się w niedzielę, około południa, na sali w Berlinie. Przyszło na nie 500-600 osób. Więc ja pomyślałem: „Rany boskie! Co ja musiałbym w Polsce zrobić i jak sensacyjnie opakować takie wydarzenie, żeby o 11.00 w niedzielę na jakąkolwiek salę w Warszawie chciało przyjść 100 osób. Sami wiecie ze swoich doświadczeń, że zorganizowanie audytorium w Polsce, które przyszłoby nie z przymusu, żeby odhaczyć obecność, tylko żeby uczestniczyć w merytorycznej dyskusji, jest niezwykle trudne. To jest tradycja niemiecka i od niej warto by się uczyć umiejętności ostrej konfrontacji poglądów, ale bez przekraczania granicy kultury i dobrego smaku. Warto nauczyć się szacunku wobec profesji, którą się wykonuje. W Polsce politycy nie szanują sami siebie i dziwią się, że nie są szanowani. W Niemczech politycy szanują siebie nawzajem.
W tej chwili przeżywamy czas, który się tak ładnie nazywa transferami wyborczymi. To jest, moim zdaniem, bardzo duży problem naszej demokracji. Ja rozumiem, że od czasu do czasu jakiemuś politykowi może być w dotychczasowej partii niewygodnie, ale zmiany barw partyjnych nabierają charakteru masowego. Co to oznacza? To oznacza, że nie ma szacunku dla procedur wyborczych. Poseł, który uzyskał głosy wyborcze z takiej a nie innej listy, powinien być tym mandatem związany, nie może zrywać tej umowy tylko dlatego, że się z kimś posprzeczał, nie może traktować polityki jak jakiejś gry. Trochę etyki ta polityka musi zawierać, bo w przeciwnym razie będzie zniechęcać wyborców. Jeżeli ja głosowałem na Kowalskiego z lewicy, a okazuje się, że teraz jest on Kowalskim z prawicy, to na kogo ja głosowałem, na lewicę czy na prawicę?
Czy możemy mówić o kryzysie demokracji w Polsce, na świecie?
Polityka podlega bardzo istotnym zmianom, niestety, i demokracje przeżywają w moim przekonaniu kłopotliwy moment. Ja tego nie chciałbym nazywać kryzysem demokracji, ale zdefiniować te zjawiska kłopotliwe, choć jeszcze nie kryzysowe. Pierwsze, to jest dopływ kadr. Dzisiaj rynek polityczny, czyli rynek spółki państwowej jest niekonkurencyjny w stosunku do rynku bankowego, biznesowego, czy medialnego. To nie przypadek, że większość młodych ludzi, którzy trafiają do polityki, wywodzi się ze struktur młodzieżówek partyjnych, większość to zazwyczaj asystenci, sekretarze starszych polityków, którzy w ten sposób wdrażali się do polityki. W tym też nie ma nic bardzo złego, ale to jest bardzo wąska ścieżka, czy wąski nurt tego dopływu kadr. Więc wielkie demokracje, od amerykańskiej poczynając, zaczynają w tej chwili mieć kłopot z ludźmi.
Z talentami?
Z talentami, właśnie z tymi ludźmi, którzy powinni być w polityce. Przyjęcie założenia, że do polityki trafiają ci, którzy się spełnili w innych dziedzinach sprawia, że mamy do czynienia już z ludźmi bardzo zaawansowanymi wiekowo, którym znowu może zabraknąć energii i kreatywności. I to jest jedno ze zjawisk kłopotliwych, żeby nie powiedzieć kryzysowych. Drugie takie zjawisko to rosnący wpływ mediów. Od momentu, kiedy powstały dwudziestoczterogodzinne kanały telewizyjne, nie sposób stwierdzić, czy to polityka kreuje te kanały, czy te kanały kreują politykę. Pojawił się bowiem przymus precyzyjnego planowania, co będzie powiedziane dzisiaj, a co ma być przekazane opinii publicznej jutro, rola PR-u nigdy dotąd nie była tak istotna. Z drugiej strony to przecież dramatycznie tabloidyzuje media. Dzisiaj polityk, który chciałby mieć więcej czasu na wytłumaczenie jakiegoś złożonego problemu, na przykład dotyczącego energetyki atomowej, nie ma na to żadnych szans. Nie zapomnę jednej z debat, w których uczestniczyłem podczas kampanii wyborczej, w pewnej chwili usłyszałem: „A teraz stosunki polsko-rosyjskie, ma pan dwadzieścia sekund”. No to świetnie (śmiech).
Kryzys finansowy pokazał, że państwa o bardzo rozbudowanych strukturach demokratycznych nie są w stanie reagować szybko. Wielu moich rozmówców dochodziło do wniosku, że najlepszy system, najbardziej efektywny, to oświecony autorytaryzm, oświecona dyktatura. Problem z oświeconą dyktaturą jest taki, że czy ona jest oświecona czy nie, dowiadujemy się dopiero, kiedy ona się skończy. Systemy demokratyczne powodują, że pewnych ram, pewnych granic przeskoczyć nie można, jak się dzieje w systemach autorytarnych. Demokracji trzeba bronić, tylko zdawać sobie sprawę, że osiągnęliśmy moment, który wymaga pewnej świadomej analizy.
Wracając na polskie podwórko, widać, że ustanowiona jeszcze w latach 90 relacja państwo – Kościół znajduje się w napięciu, społeczeństwo się bardzo dynamicznie zmienia, otwiera na świat, także w sprawach światopoglądowych. Czy dostrzega pan zalążek przyszłego kryzysu, czy ten konsensus jeszcze potrwa?
Ja myślę, że potrwa. Niewątpliwie pozycja Kościoła katolickiego w Polsce jest silna i niewątpliwie kompromis z władzą lewicową na początku lat 90. w umacnianiu tej formalnej pozycji Kościoła pomógł. Uważam, że ta polityka była słuszna. Nie tylko była słuszna, lecz także wynikała z naszych historycznych uwarunkowań. Oczywiście lewica SLD-owska mogła wtedy mniej niż dziś Platforma Obywatelska. Ja bym powiedział tak, że w roku 2012 i w kolejnych potrzeba paru elementów, żeby ta sprawa nie stała się źródłem wielkiego konfliktu. Na pewno państwo musi kierować się konstytucją, stać na straży neutralności światopoglądowej, autonomii obu stron, wzajemnego poszanowania.
Dzisiaj jest inaczej?
Stan dzisiejszy wymaga pewnych korekt, ale to nie jest stan, w moim przekonaniu, dramatyczny. Z drugiej strony Kościół jest w sytuacji kryzysowej. Ja uważam, że sekularyzacja społeczeństwa dokonuje się na naszych oczach. I to Kościół musi znaleźć odpowiedź, co zrobić z tym, żeby dzieciaki chciały chodzić na lekcje religii, a dorośli do kościoła, i żeby wierni przestrzegali wpajanych im zasad.
Poważnych rozmów, ale nie wojny światopoglądowej, wymaga kilka kwestii, których już dłużej nie sposób uniknąć. Mam na myśli choćby kwestię in vitro. Kolejnym problemem, który wymaga rozstrzygnięcia jest uporczywe przedłużanie życia i kwestia eutanazji. Ten temat wobec i pacjentów, i ich rodzin, i lekarzy, będzie musiał być uregulowany. Kolejnym zadaniem jest uporządkowanie kwestii związków partnerskich. W dyskusji nie można pominąć faktu, że w krajach wysokorozwiniętych, w których związki partnerskie zyskują na popularności, wiele dzieci rodzi się poza związkami małżeńskimi. W Polsce 20% dzieci dzisiaj rodzi się w związkach pozamałżeńskich. Jeżeli ktoś by mnie, lewicowca i socjalliberała, zapytał, czy to dobrze, odpowiedziałbym, że nie. Mamy do czynienia z kryzysem małżeństwa, niechęcią do zakładania rodziny, kryzysem demograficznym. A kryzys rodziny to nie jest błahostka, nawet z pozycji lewicowej. Czy jednak te trudne kwestie mają wywołać w Polsce wojnę światopoglądową? Nie ma ku temu powodów. Natomiast wymagają poważnego potraktowania i przez państwo, i przez obywatela, i przez Kościół. Ja bym szukał tu płaszczyzny dialogu, próby wyjaśnienia sobie swoich racji, bo boję się, że prawda nie jest ani po jednej, ani po drugiej stronie, że ta prawda jest bardzo zniuansowana.
Panie prezydencie, dlaczego w Polsce nigdy nie powstała centrolewicowa partia taka jak New Labour? Bo ani PO taką nie jest, ani SLD nie było. I czy taka partia może powstać? Czy to zabetonowanie sceny politycznej, o którym pan mówił, które od niedawna jest przyczyną braku konkurencyjności i spadku jakości w polityce jest do rozkruszenia? Widzi pan takie możliwości?
Jak patrzę na to, co się dzieje, czy to z Palikotem, czy z PJN-em, to widać, że nie ma możliwości zmiany tej sceny. Trzeba być ostrożnym z tym betonowaniem czy rozkruszaniem, boję się, że popadamy w chorobę niecierpliwości. Kiedy myśmy tworzyli konstytucję w latach 93-97, jednym z naszych głównych zadań było ustabilizowanie parlamentu i sceny politycznej, bo była całkowicie rozedrgana. Rządy się zmieniały, parlamenty padały, partii było dwadzieścia parę w sejmie, możliwość budowania koalicji żadna. Rezultat jest taki, że w parlamencie mamy dzisiaj cztery partie i wiele wskazuje na to, że w kolejnej kadencji też będziemy mieli cztery partie. Czy po dwóch takich kadencjach można mówić o zabetonowaniu sceny politycznej? No to co mają powiedzieć Anglicy czy Amerykanie? Scena się ustabilizowała, nie wiadomo na jak długo, ale wiele wskazuje na to, że na kolejną kadencję tak. Prognozy pokazują, że żadna nowa partia do parlamentu nie wejdzie. W Polskiej sytuacji dziwne jest to, że mamy taką partię główną, partię rządzącą, która jest bardzo eklektyczna.
Front Jedności Narodu.
W pewnym sensie. Jeśli dojdzie do kolejnych transferów, to stanie się tak w istocie, zobaczymy, na ile ten rodzaj takiej amorficznej ideologicznie partii będzie skuteczny, ile zbierze głosów i z lewej, i z prawej, jak skutecznie będzie rządzić.
Gdy chodzi o lewicę, taka koncepcja New Labour, tego otwarcia, miała miejsce, można by w ten sposób zdefiniować politykę rządów SLD i moją jako prezydenta. W dziedzinie polityki społeczno-gospodarczej byłem ewidentnie za uznaniem wyższości rynkowej i neoliberalnej koncepcji gospodarczej, z pewnymi zobowiązaniami państwa wobec grup najbardziej pokrzywdzonych czy znajdujących się w najtrudniejszej sytuacji. Cenę zapłaciliśmy za to jako lewica wysoką, ale podobną cenę w istocie zapłacił i Schröder w Niemczech i Blair w Anglii. Ci, do których się zwracaliśmy z programem liberalnym i tak w końcu poszli na prawo, a ci, którym staraliśmy się pomóc, uznali pomoc za niewystarczającą i albo zostali w domach, albo zagłosowali na inne ugrupowania. Mówiąc w największym skrócie, Miller i jego rząd dobrze zasłużyli się polskiej gospodarce, choćby zmniejszając podatek CIT do 19%, ale zawiódł wielu tradycyjnych wyborców lewicy i można powiedzieć, że wykazał się za małą lewicowością. To jest ten dylemat, na który napotykały w ostatnich 20 latach wszystkie rządy lewicowe w Europie. Wydawało się, mówiąc szczerze, że ten kryzys ekonomiczny ostatnich lat spowoduje jakby odrodzenie, przywrócenie do łask myślenie lewicowe w rozumieniu większego udziału państwa. Ale w roku 2008 okazało się, że wszystkie rządy prawicowe, od neokonserwatywnego rządu George’a Busha, nawet przez moment nie zawahały się, żeby zwiększyć interwencjonizm państwowy. Wtedy Angela Merkel i CDU również pakowała mnóstwo pieniędzy w gospodarkę. To samo zrobił rząd prawicowy Sarkozy’ego. Więc okazało się nagle, że prawica nie ma żadnych skrupułów, by pójść drogą zwiększonego interwencjonizmu państwowego. I tym samym ten spór, który mógłby mieć znaczenie ideologiczne, się rozmył, z niekorzyścią dla demokracji. Gdybym miał prorokować rozwój wydarzeń na scenie polskiej, powiedziałbym, że ten stan polityczny się utrzyma, przynajmniej przez kolejną kadencję, że jeżeli widzę napięcia, są to programowo-ideologiczne spory wewnątrz Platformy Obywatelskiej. Są szanse na to, że takie ugrupowania jak SLD, jeżeli będzie rzeczywiście umiało odpowiedzieć na wyzwania chwili, to może zyskiwać na popularności jako alternatywa, jako inne myślenie, ale nie rewolucyjne, to znaczy nie niszczące tego wszystkiego, co zostało osiągnięte.
Czy tajemnicą sukcesu politycznego w Polsce nie jest umiejętność odczytywania, tego, czego chcą wyborcy i dostosowywania się do tych oczekiwań? W swoim czasie mistrzostwo osiągnęło w tym SLD podczas gdy partie postsolidarnościowe rzucały się na barykady z bagnetami i ginęły. Tusk wyciągnął z tego lekcję i konsekwentnie unika „płynięcia pod prąd” woli wyborców.
Demokracja polega na tym, że głos ma wyborca. Więc to, co on myśli, to, co on wyraża w formie skwantyfikowanej, czyli wyborczej, ma zasadnicze znaczenie. Czyli jeżeli ludzie chcą świętego spokoju, to żaden polityk nie powinien proponować rewolucji. Jeżeli ludzie chcą grillować, to nie powinien ich wprowadzić na barykady. A jeżeli ludzie chcą zmian i są gotowi iść na barykady, to nie powinien im robić wody z mózgu, mówiąc „To idźcie do ogródków działkowych i tam sobie odpocznijcie”. Odczytywanie potrzeb społecznych, odczytywanie woli wyborców jest jednym z zadań polityków, to nie jest żaden zarzut, to jest po prostu konieczność. To jest istota demokracji. I w tym sensie oczywiście jakość polityki jest związana z tym, na ile politycy umieją się wsłuchać w głos ludzi. Natomiast poza umiejętnością odczytywania oczekiwań i potrzeb ludzi należy się wykazać również pewną umiejętnością analizy tego, co jest dziś, co będzie jutro i pojutrze. Czyli widzieć szanse, widzieć zagrożenia, projektować coś, proponować, przewodzić, koncentrować wokół tego ludzi, angażować ich. Na tym polega dopiero prawdziwy leadership. Każdy lider musi wiedzieć, dokąd chce pójść. I tu trzeba powiedzieć, że ostatnie 20 lat Polski były niezwykle udane, bo nie patrząc na różne kolory tych rządów, myśmy wiedzieli, dokąd idziemy. Jeżeli Polacy potrzebują tej ostrogi, jeżeli potrzebują celu, żeby coś zrobić, to musimy sobie ten cel wyznaczyć. I w związku z tym tego oczekuję od lidera, żeby nie tylko umiał odczytać oczekiwania społeczne i na tej podstawie wygrać wybory, ale będzie umiał formułować wizje, będzie znał sposoby, by tę wizję realizować, i co najważniejsze, będzie umiał budować porozumienia na rzecz tych wizji. Także poza własnym obozem, z innymi środowiskami. Oczywiście trzeba pamiętać też, że polityk jest zarządzającym ryzykiem, sytuacją zmienną, więc często rozpoczynając działania, nie ma pełnej wyobraźni, co może go może czekać. Ponieważ wszystko jest niepewne, stąd im więcej państwa prawa, im więcej procedur demokratycznych, im więcej społeczeństwa obywatelskiego, im więcej wyborców głosuje, im więcej organizacji pozarządowych działa, im ta struktura jest bardziej rozbudowana i potrafiąca działać wspólnie, tym lepiej dla nas wszystkich.
