W 2011 roku nakładem wydawnictwa Czarne ukazała się książka „Karawana kryzysu” holenderskiej dziennikarki, reportażystki i publicystki Lindy Polman w przekładzie Ewy Jusewicz-Kalter. Oryginał – „De Crisiskaravan” – ukazał się w 2008 roku. Autorka pracowała nad książką przez pięć lat. Książka ta mogłaby stać się ważnym głosem w dyskusji o tym, jak powinna wyglądać pomoc humanitarna, żeby jak najlepiej spełniała swą funkcję. Mogłaby, gdyby nie fakt, że nikt takiej dyskusji dotąd nie podjął. Ani w Polsce, ani – co jeszcze bardziej zastanawiające – w krajach przekazujących na cele humanitarne miliardy dolarów rocznie.
Ponieważ w każdej chwili gdzieś na świecie toczy się od pięćdziesięciu do sześćdziesięciu wojen domowych, a co jakiś czas dochodzi do katastrof pochłaniających setki ofiar, organizacji humanitarnych z roku na rok przybywa. Ich budżety są zasilane coraz większymi kwotami. Szacuje się, że na pomoc humanitarną różne kraje przeznaczają ponad 6 mld dolarów rocznie. Do tego dochodzą zbiórki organizowane przez poszczególne instytucje, kwesty w kościołach i na ulicach. Nic więc dziwnego, że niesienie pomocy stało się przemysłem, w którym walczy się o jak największy udział w rynku i robi wszystko, by wyprzedzić konkurentów. W każdy rejon świata dotknięty wojną lub katastrofą udaje się ponad tysiąc organizacji humanitarnych, każda ma własny budżet, własne cele i program. A ponieważ wszystkie działania muszą także służyć przetrwaniu instytucji, zapewnić jej stabilne dochody, chętniej wybierane są te miejsca, w których można dostać duże kontrakty. Organizacje humanitarne, próbując dotrzeć z informacją o swojej działalności do mediów, licytują się zatem w przekazywaniu złych wieści i podawaniu liczby ofiar, rozmiarów zniszczeń i ogromu ludzkiej tragedii. Nierzadkie są przypadki wymiany zdjęć głodujących dzieci na reportaż z działalności jakiejś organizacji. W obawie przed obcięciem funduszy nie informuje się opinii publicznej, że dostarczane przez nią produkty i pieniądze są rozkradane lub niewłaściwie, nieefektywnie wykorzystywane. „Przyciągana przez kryzys karawana dowolnie wybiera miejsce i czas swojego przyjazdu i odjazdu, a okazywana pomoc przypomina rozsypujące się wokół konfetti”.
Lista patologii przy niesieniu pomocy humanitarnej wymieniona w książce Lindy Polman jest bardzo długa. Autorka krytykuje m.in. to, że działalność organizacji humanitarnych jest przede wszystkim skoncentrowana na realizowaniu projektów i pozyskiwaniu nowych kontraktów, a także walce z konkurencyjnymi organizacjami, próbami zajęcia ich miejsca, gdy te na znak sprzeciwu próbują ograniczyć swoje działania w jakimś zakresie. Autorka książki podważa właściwie zasadność udzielania pomocy na obszarze, na którym panuje reżim, ponieważ organizacje humanitarne, nie dysponując ani taka władzą, ani odpowiednimi środkami, by powstrzymać jego uzbrojonych funkcjonariuszy przed wstępem do ośrodków dystrybucji żywności, stają się „mimowolnym kolaborantem”. Pol-
man zwraca uwagę na to, że udzielana pomoc prawie zawsze uzależnia ludność od organizacji humanitarnych, które zatrudniając miejscowy wykwalifikowany personel, wyłuskują z życia gospodarczego najlepszych ludzi – lekarzy, nauczycieli, urzędników – a w konsekwencji w szpitalach
i szkołach nie ma kto pracować. Jednocześnie przy odbudowie zniszczeń zatrudnia się wolontariuszy z Zachodu, a miejscowa ludność jedynie się temu przygląda, choć nie brakuje wśród niej osób, które mogłyby się do tej pracy przyłączyć i dzięki temu później bardziej szanować jej efekt. Polman nie szczędzi słów krytyki wobec zjawiska przekazywania środków na odbudowę dróg, mostów, szkół, fabryk i wodociągów firmom z kraju udzielającego pomocy, mimo że przekazanie ich przedsiębiorstwom z kraju, któremu się pomaga, zmniejszyłoby koszty nawet o 90 proc. Wyjątkowo negatywnie ocenia budowę wiodących przez dżunglę dróg, którymi nie ma czego przewozić, i szkół, w jakich nie odbywają się lekcje, bo brakuje nauczycieli, ponieważ te przedsięwzięcia są podejmowane tylko dlatego, że taki rodzaj pomocy łatwo zmierzyć, policzyć i wykazać w raportach. Strofuje pracowników organizacji humanitarnych za to, że niejednokrotnie restauracje i boiska do squasha i golfa są odbudowywane wcześniej niż szkoły i szpitale. Ujawnia, że na obszarach udzielania pomocy gwałtownie rośnie liczba prostytuujących się dzieci. Zauważa, że organizacje humanitarne nie biorą odpowiedzialności za niewłaściwe wykorzystanie środków, ponieważ brakuje kontroli nad systemem udzielania pomocy: „O ile wiem, nigdy jeszcze nie postawiono przed sądem pracownika organizacji humanitarnej ani samej organizacji z powodu nieudanej akcji lub popełnionych błędów […]”.
Autorka opisuje nadużycia, problemy, błędy i zaniechania, do jakich doszło m.in. w Rwandzie, Somalii, Liberii, Sudanie, Iraku, Afganistanie, na Sri Lance czy Haiti. Podaje nazwy organizacji, które tych patologii się dopuściły, oraz nazwiska świadków. Zawsze chodzi jej jednak o mechanizm działania.
Fakty przytoczone w książce można uważać za prawdziwe, a relację za wiarygodną, tym bardziej że w przedmowie Janina Ochojska-Okońska nie podaje tych przerażających doniesień w wątpliwość, a jedynie upomina, by nie odnosić tych patologii do wszystkich organizacji humanitarnych i nie stawiać podobnych zarzutów wszystkim osobom w nich pracującym. Linda Polman zdaje się jednak nie zauważać (a nie wspomina o tym w przedmowie również założycielka Polskiej Akcji Humanitarnej), że bardzo często to, co wygląda na niedopatrzenie, złą organizację, błędy przy rozdzielaniu pomocy, jest winą samych ofiar, które przyjętą raz pomoc materialną (np. wózek inwalidzki czy protezę) wolą sprzedać z dużym zyskiem, by wciąż uchodzić za inwalidów i domagać się dalszej pomocy. Wydaje się, że autorka wiele razy pomija fakty, które nie pasują do jej surowego opisu rzeczywistości i osłabiłyby siłę jej słowa.
Linda Polman, zdając sobie sprawę z tego, że nie można przestać organizować pomocy humanitarnej, domaga się jednak prawa do krytyki tego, co niedoskonałe. Dziwi się, że o szczegółowe informacje nie zabiegają nawet dziennikarze, i radzi: „Miej odwagę zepsuć atmosferę podczas narodowych akcji zbierania pieniędzy: zadawaj pytania pracownikom organizacji humanitarnych! Jeśli mówią, że ich działanie pomaga, zapytaj, kto otrzyma tę żywność, te leki. Niewinne ofiary, gubernatorzy wojskowi, a może i jedni, i drudzy?”.
Tematykę międzynarodowych interwencji wojskowych oraz pomocy humanitarnej Linda Polman podjęła także w trzech poprzednich książkach – „De varende stad” (1991 r.) poświęconej Zairowi, Kenii i Malawi, „Bot pippel” (1993 r.), której tematem jest problem uchodźstwa z Haiti, „’k Zag twee beren” (1997 r.) relacjonującej niepowodzenia działań misji ONZ-u w Rwandzie, Somalii i na Haiti. Książki te nie zostały dotąd wydane w Polsce.