„Ballada o kapciach” Aleksandra Kaczorowskiego to książka poświęcona próbom zdefiniowania tego, czym jest polskość. Wedle autora popełniamy błąd, bezrefleksyjnie przyjmując, że stanowi ona właściwość z natury przysługującą naszym odległym przodkom, którą – również w naturalny sposób – odziedziczyli po nich potomni, a zatem i my sami. Jest inaczej, bowiem, jak pisze Kaczorowski, „tylko krótka pamięć historyczna i słabość rodzinnych przekazów sprawiają, że polskość naszych przodków wydaje się nam oczywista, choć większość z nich (kimkolwiek byli) obywała się bez niej. Polskość – jesteśmy do niej przypisani jak chłop do roli – to przecież całkiem świeży patent, coś jak chrzest mormonów, którego można udzielić wstecz, lecz do niego potrzeba przynajmniej wiarygodnych metryk, podczas gdy my przyjmujemy po prostu, że wszyscy, jak tu jesteśmy, wywodzimy się z wojów i włościan księcia Mieszka I i że polskość spłynęła na nas z wiarą chrześcijańską […]. A przecież tak nie było, nawet ta polska szlachta, która łypie na nas z portretów trumiennych, wmawiała sobie, że wywodzi się z Sarmatów, byle tylko odciąć się od słowiańskiego pospólstwa” (s. 39–40).
Szlachta odgrywa zresztą w „Balladzie o kapciach” rolę negatywnego bohatera. Autor sugeruje, że myślenie o tej grupie społecznej do dziś podszyte jest przekonaniem, że podobnie jak wieki temu szlachta utożsamiała siebie z narodem, tak jej potomków z nieodległej przeszłości pojmuje się jako jedyną świadomą i wartościową klasę społeczną, kierującą się dobrem polskiego narodu i ponoszącą w jego imię ofiary: „Polska szlachta jest więc ofiarą z definicji – rozbiorów, represji popowstaniowych, Pawiaka, Katynia (zwłaszcza Katynia), i ani myśli słuchać o tym, że przez wieki była warstwą uprzywilejowaną, traktującą przodków większości swoich współobywateli jak bydło” (s. 96).
Aleksander Kaczorowski stara się wykazać, że nasza historia przeczy mitom o martyrologii i zasługach szlachty dla polskiej państwowości. Szlachcie bowiem zawsze zależało przede wszystkim na własnych interesach. Nie dbała nigdy ani o silne państwo, ani o kształtowanie świadomości i postaw obywatelskich wśród chłopów, z których ostatecznie uczyniła niewolników. Dlatego też szlachta przyczyniła się do upadku Polski w XVIII wieku. Kaczorowski wypowiada się na temat tej grupy społecznej dość krytycznie również w odniesieniu do okresu po powstaniu styczniowym. W wyniku uwłaszczenia chłopów przez władze carskie w 1864 roku szlachta zaczęła masowo przenosić się do miast i zasilać szeregi klasy robotniczej. Istotnie, często owi przybysze ze wsi byli lepiej wykształceni od dotychczasowych mieszkańców miast, dlatego stawali się elitą robotników, jednak wiązało się to z czymś jeszcze. Zdeklasowana szlachta dała początek polskiemu ruchowi robotniczemu. Jego uczestnicy nie myśleli jednak wiele o odzyskaniu niepodległości, a raczej o wyzwoleniu własnej klasy – robotników o szlacheckiej proweniencji, co miało być kolejnym przejawem egoizmu przywoływanej tu grupy społecznej. Trudno zatem – wedle autora „Ballady o kapciach” – szukać korzeni polskości w dziejach szlacheckiej Rzeczpospolitej.
Godne uwagi, że Kaczorowski demistyfikuje także próby kreowania fałszywych wyobrażeń o polskości, tak jak w przypadku domostwa, w którym miał rzekomo w dzieciństwie mieszkać Fryderyk Szopen: „Wszystko, co podziwiają japońscy turyści i wszyscy inni przyjezdni w Żelazowej Woli, to lipa, pic na wodę, tyle ma wspólnego z Szopenem, co kot napłakał, całość wymyśliło paru gości z Sochaczewa i z Warszawy, towarzystwo patriotyczne i muzyczne. Odkupili grunt od chłopa, najęli architekta, żeby wyrysował Szopenowi dom, jaki należał się kompozytorowi od wdzięcznego narodu, a narodowi też coś się należało od kompozytora, bo kto to widział, żeby największy polski kompozytor urodził się w chlewie, więc postawili mu piękny dwór z gankiem, z oknami w ścianach i z szybami w oknach, z prawdziwymi szybami ze szkła, i z podłogą” (s. 24–25). Pisząc o tym wyimaginowanym szlacheckim dworku Szopena, Kaczorowski odsłania nam, że utożsamianie polskości z wyobrażeniami, które wzięte są najpewniej z „Pana Tadeusza” albo z twórczości Jana Kochanowskiego, to naiwność i świadectwo bezrefleksyjnego stosunku do własnej historii.
Gdzie zatem szukać tego, co stanowi o polskiej tożsamości? I czy w ogóle takie poszukiwania mają sens? Mają. Problem w tym, że skłonność do idealizowania naszych przodków i ujmowania przeszłości w zbyt patetycznym rejestrze sprawia, że prowadzimy owe poszukiwania nierozsądnie i znajdujemy niekiedy efektowne, ale w istocie niemające wiele wspólnego z rzeczywistością wyobrażenia polskości. Zamykamy również oczy na to, co przeczy rzekomej doskonałości naszych przodków. W książce sporo miejsca poświęcono polskim Żydom. Kaczorowski niemalże wyszydził przekonanie o tym, że większość Polaków im współczuła i pomagała, a jeśli było inaczej, to dotyczyło ludzi prymitywnych i wywodzących się z nizin polskiego społeczeństwa. Otóż nie. Autor „Ballady o kapciach” przywołuje postaci Polaków, którzy bardzo gorliwie tropili Żydów w czasie
II wojny światowej i współpracowali z Niemcami. Wiele miejsca poświęca Stanisławowi Rembekowi, polskiemu pisarzowi, który debiutował w okresie dwudziestolecia międzywojennego. W tym polskim inteligencie prześladowania Żydów w czasie II wojny światowej nie wywoływały oporu moralnego. Ponadto Rembek długo uważał, że Żydom w czasie wojny wiedzie się lepiej niż Polakom. Kaczorowski przywołuje pewną dość wymowną pod tym względem notatkę sporządzoną przez Rembeka: „W tym jednym zdaniu: «W Piotrkowie Żydów nie ruszają jakoś» jest wszystko o rzekomej wspólnocie polskiego i żydowskiego męczeństwa. Nie oskarżam Rembeka. Gdybym żył w jego czasach, być może myślałbym podobnie, nawet jeśli dziś trudno mi to sobie wyobrazić. Będąc, kim jestem, i wiedząc, skąd się wziąłem, muszę jednak tę bolesną prawdę uznać za cząstkę mojego polskiego dziedzictwa” (s. 133).
Autor szuka polskiej tożsamości poprzez odwoływanie się do dziejów własnej rodziny i tego, jak były one uwikłane w historię Polski. Znamienne, że nie idzie tu o odległych antenatów, ale o dziadków i pradziadków, o których wiedza przetrwała w rodzinnych wspomnieniach i opowiadaniach. Ponieważ Kaczorowski odczuwa potrzebę, aby ta wiedza była ustrukturyzowana, rekonstruując losy swoich przodków, odwołuje się także do źródeł historycznych, ale – co symptomatyczne – mamy w jego książce także fragment mówiący o tym, że to dzięki Wikipedii poznał powojenne losy komendanta obozu, w którym przebywali obydwaj dziadkowie.
Narracja „Ballady o kapciach” jest prowadzona w taki sposób, że historia jawi się nam jako ciąg chaotycznych zdarzeń. Podobnie, kiedy mowa o coraz większej liczbie krewnych Kaczorowskiego, gubimy się niekiedy w poszczególnych opowieściach. Dopiero gdy spojrzymy na rzecz przez pryzmat najwyraźniej nakreślonych sylwetek bohaterów książki, a zatem dziadków i babć autora, oraz odwołamy się do miejsc, którym – ze względów sentymentalnych – nadano istotne znaczenie w opowieści, możliwe będzie percypowanie polskiej historii przedstawionej w książce jako ciąg stanowiący continuum, a nie szereg licznych i luźno z sobą powiązanych epizodów, wśród których łatwo stracić orientację.
Najpewniej, podobnie jak autor, mamy skłonność do postrzegania historii w sposób encyklopedyczny. Kaczorowski sugeruje nam jednak, że dopóki nie spojrzymy na nią poprzez losy konkretnych i bliskich nam w jakiś sposób ludzi – choćby owa bliskość polegała jedynie na tym, że znani są nam oni z opowiadań matek – dopóty będziemy dysponować jedynie abstrakcyjną wiedzą. Taka zaś abstrakcyjna wiedza nie przemówi do naszych emocji, dzięki którym właśnie jesteśmy w stanie poczuć, że się z czymś istotnie utożsamiamy. Kaczorowski pisze: „Za współczesność uważam tych ostatnich parę lat, kiedy żyli moi przodkowie, pierwsi członkowie mojej rodziny i którzy dzięki przechowanym w rodzinnej pamięci nazwiskom, zawodom, kilku anegdotom pozwalają mi myśleć o sobie jako o kimś, kto nie wziął się całkiem znikąd, lecz z cząstki tej bezimiennej, niepiśmiennej masy czy to chłopstwa, czy schłopiałej mazowieckiej szlachty” (s. 118). Właśnie owi przodkowie, żyjący w tej swoiście przez Kaczorowskiego pojmowanej współczesności, stanowią ogniwo łączące nas z historią.
Ocenę tego, na ile diagnozy zawarte w „Balladzie o kapciach” są oryginalne, pozostawiam czytelnikom. Niewątpliwie jest to książka napisana sprawnie i ciekawa. Choć autor niekiedy rozmyślnie podaje tak dużą liczbę szczegółów, że łatwo się w nich pogubić, ostatecznie przedstawił nam posiadający swego rodzaju dramaturgię tekst, który dobrze się czyta.
Przekonują mnie uwagi autora o wyobrażeniach polskości, wedle których przypomina ona swoisty szlachecki skansen, jaki utworzono w spreparowanym domostwie Szopena. Również przeświadczenie o tym, że to właśnie historia naszych rodzin, nie zaś podręcznikowa wiedza, stanowi o naszym poczuciu tożsamości, jest mi bliskie. Zastanawia mnie tylko, czy zasadne jest tworzenie pewnego rodzaju dystansu między polskością a szlachtą z racji niedoskonałości i zainteresowania głównie własnymi korzyściami tej ostatniej. Zawsze wydawało mi się, że najróżniejsze szlacheckie wady, a swoista krótkowzroczność i bezradność intelektualna wobec spraw państwa przede wszystkim, są czymś właściwym wielu Polakom zarówno dawnej, jak i współczesnej Polski.