Jeżeli w XXI wieku w Polsce, może dalekiej od doskonałości, ale wolnej, odradza się myślenie mesjanistyczne, nie jest to świadectwo choroby umysłowej Polaków, lecz oznaka ich intelektualnej bezradności wobec rzeczywistości.
Mam kilku bardzo inteligentnych znajomych o katolicko-konserwatywnych poglądach, które sprawiają, że zastanawiam się niekiedy, jakim cudem ci ludzie potrafią przeinaczyć interpretację pewnych zjawisk w taki sposób, że nijak i w żadnym aspekcie nie kłóci się ona z ich światopoglądem. Otóż takie właśnie wątpliwości miałam również, czytając 3. numer „Magazynu Apokaliptyczny. Czterdzieści i Cztery”.
W otwierającym numer tekście „Apokalipsa bez historii” Rafał Tichy stwierdza, że Królestwo Boże w chrześcijaństwie może zstąpić do świata ludzkiego jedynie jako wstrząs apokaliptyczny. Według niego religia ta zatracała jednak swój apokaliptyczny wymiar, który wszak silnie zaznaczał się w jej wczesnych dziejach. W stosunku do judaizmu w chrześcijaństwie nastąpiły natomiast istotne przewartościowania, ponieważ historyczno-społeczny wymiar eschatologii został zatracony na rzecz myślenia w kategoriach zbawienia jednostkowego. Wszystko zaś, co wiązało się z Królestwem Bożym, zaczęto rozumieć jako zależne od tego, co dzieje się w świecie ducha. Następnie Rafał Tichy stawia tezę, że nowożytne historiozofie od XVII wieku nieświadomie zachowały elementy eschatologii judeo-chrześcijańskiej, jednak stanowią one wedle autora swego rodzaju małpowanie mesjanizmu, mesjanizm na wspak: „nowożytne filozoficzno-rewolucyjne eschatologie to zatem w istocie zsekularyzowane mesjanizmy, wynikające z – mającej biblijne korzenie – tęsknoty za Królestwem Bożym i starające się w imię tej tęsknoty przygotować świat na świecką apokalipsę. […] Z drugiej jednak strony, nowożytne historiozofie to mesjanizmy à rebours, małpujące judeo-chrześcijańską drogę zbawienia, a więc będące w istocie projektami mającymi oblicze Antychrysta” (s. 51). Artykuł kończy się postawieniem tezy o odrodzeniu chrześcijańskiej myśli historiozoficznej z jej eschatologią i apokaliptyką w wieku XIX i zwłaszcza w XX z racji wstrząsów historycznych, jakie miały miejsce w tym stuleciu.
Kiedy jednak Tichy mówi na temat odradzającej się chrześcijańskiej historiozofii, daje nam jedynie krótkie uwagi, wyliczenia i zestawienia, z których w istocie niewiele wynika. Przedstawia tezę bez jej uzasadnienia. Choć mamy tu do czynienia ze swego rodzaju próbą ożywienia chrześcijaństwa przez zapowiedź nowej historiozofii chrześcijańskiej, autor oferuje nam jedynie postulaty. Nie znajdziemy tu analizy tego, co miałoby stanowić ową chrześcijańską historiozofię. Ponadto interpretacje dokonywane przez autora artykułu, im dalej, tym bardziej stają się powierzchowne, szczególnie w odniesieniu do historiozofii nowożytnej (coś więcej należałoby napisać na przykład o Heglu i Marksie). Teza o tym, że stanowi ona kontynuację chrześcijańskiej tradycji wymagałaby bardziej skrupulatnego uzasadnienia, bo jest nieprzekonująca. Być może niektóre z tych wątpliwości zostaną rozwiane w drugiej części tekstu Rafała Tichego, jednak po lekturze pierwszej ma się wrażenie, że autor dokonał wielu uproszczeń i pewne fakty stwierdził gołosłownie.
W „Magazynie Apokaliptycznym” znajdziemy także pracę z założenia językoznawczą: „Kara i oczyszczenie. Geneza II wojny światowej w wizjach polskich mistyków katolickich (Studium kreacji językowej)” autorstwa Izabeli Rutkowskiej. Uważam, że tekst liczący zaledwie kilkanaście stron niepotrzebnie opatrzono w podtytule słowem „studium”, które sugeruje jakąś gruntowną i dogłębną analizę, podczas gdy artykuł ma charakter raczej przyczynkarski. Autorka postawiła sobie za cel ukazanie środków językowych, za których pomocą polscy mistycy opisywali wydarzenia roku 1939. Zastanawiające, że Izabela Rutkowska odwołuje się do niejasnych wizji mistycznych i arbitralnie stwierdza, że przywołane mistyczki prorokowały na temat II wojny światowej, co budzi pewne zastrzeżenia. Co prawda, autorka próbuje się w pewien sposób przed takimi zarzutami ubezpieczyć, ale nie bardzo mnie przekonuje. W zdumienie może wprawić fragment, w którym Izabela Rutkowska uzasadnia, że w wizji jednej z mistyczek miastem przyrównanym do Sodomy i Gomory jest Warszawa, ponieważ w latach 30. XX wieku w stolicy Polski kwitła prostytucja… Przy tym wszystkim bardzo mało miejsca poświęcono temu, co powinno stanowić istotę artykułu – mianowicie analizom językoznawczym.
Moje wątpliwości budzą tezy artykułu Michała Łuczewskiego „Wszyscy jesteśmy Ryszardem C.”. Autor zmodyfikował teorię Renégo Girarda odnoszącą się do społeczeństw archaicznych, którą – według mnie w sposób nieuprawniony – przeniósł do swoich interpretacji współczesnego społeczeństwa polskiego. Otóż, najogólniej mówiąc, wedle Michała Łuczewskiego analogonem mordu dokonywanego na jednostce odgrywającej rolę kozła ofiarnego w społeczeństwach archaicznych jest współcześnie śmiech i wyszydzanie ofiary. Przywódcy archaicznej wspólnoty, jakim był kapłan, w dzisiejszej rzeczywistości odpowiada błazen, zaś funkcję obiektu agresji pełnili w naszym społeczeństwie bracia Kaczyńscy. To tylko kilka przykładów pokazujących, jak Michał Łuczewski w sposób dość dowolny podporządkowuje fakty z góry przyjętej koncepcji. Jego analiza jest powierzchowna i często odwołuje się do nieistotnych składników rzeczywistości, a ostatecznie to one mają być kluczowymi argumentami.
O mesjanizmie była już mowa. Jest to leitmotiv recenzowanego tu pisma. Pojęcie to przywołano również w artykule Nikodema Bończy-Tomaszewskiego „Mesjasz i Kronos”. Wedle autora Polska przeżywa obecnie niezwykle silny kryzys tożsamości, którego rozmiary odsłonić miała dopiero katastrofa smoleńska. Jedną z jej konsekwencji stało się odrodzenie „zainteresowania mesjanizmem jako kluczem do zrozumienia tego, co się wydarzyło, a w konsekwencji – rekonstrukcji polskiej tożsamości” (s. 150). Autor nie zauważa jednak, że dziś myślenie mesjanistyczne jest anachronizmem, bowiem to, co służyło podtrzymaniu polskiej tożsamości narodowej w warunkach niewoli, obecnie traci swoją aktualność. Nikodem Bończa-Tomaszewski ubezpiecza się jednak przed tego rodzaju kontrargumentami (i w zasadzie przed jakimikolwiek innymi, sprowadzając je wszystkie do rangi zaklinania rzeczywistości): „Arsenał zaklęć, którymi liberałowie i lewica próbują egzorcyzmować mesjanistyczne myśli z umysłów rodaków, jest szeroki, ale sprowadza się do jednego założenia: mesjanizm jest chorobą umysłową Polaków, którą za wszelką cenę należy wyleczyć” (s. 153). Otóż zaznaczam, że nie wypowiadam się tutaj z pozycji liberała ani człowieka związanego z lewicą – mówię jako badacz romantyzmu, mający świadomość, w jakich warunkach kształtował się polski romantyczny mesjanizm, który wedle autora artykułu przeżywa obecnie renesans. Bynajmniej nie uważam tego nurtu myślowego za polską chorobę umysłową. W czasach Mickiewicza mesjanizm chronił przed rozpaczą w obliczu historii, która po powstaniu listopadowym zmiażdżyła polskie nadzieje na niepodległość, pełnił zatem ów mesjanizm funkcję terapeutyczną. Jeżeli w XXI wieku w Polsce, może dalekiej od doskonałości, ale wolnej, odradza się myślenie mesjanistyczne, nie jest to świadectwo choroby umysłowej Polaków, lecz oznaka ich intelektualnej bezradności wobec rzeczywistości.
Temat mesjanizmu poruszony został także w artykule Michała Sokulskiego „Uwolnić Mickiewicza. Z Walickim i choćby mimo Walickiego”. Nie będę przytaczała tutaj wszystkich argumentów autora, ponieważ na większość jego błędnych twierdzeń odpowiedział Andrzej Walicki. Uderzyły mnie jednak sugestie Michała Sokulskiego, że w trzeciej części „Dziadów” nie znajdziemy treści sprzecznych z ideami chrześcijaństwa. Przecież czegoś zupełnie innego dowodzi choćby Improwizacja Konrada. Nie wystarczy powiedzieć, że w świetle wydarzeń dramatu jest to nieistotne, bo czytelnik dowiaduje się ostatecznie, że bohater dramatu wygłosił swój monolog opętany przez Szatana. Improwizacja porusza nie tylko problem dziejowej niesprawiedliwości, jaka dotknęła Polaków, ale także problem „skąd zło?”. Znajdziemy w niej odwołania do mistyki Jakuba Boehmego i jego koncepcji wiecznej natury, z jakiej wyłania się Bóg osobowy, oraz do poglądów na sztukę Friedricha Schellinga, wedle których artysta jak Bóg tworzy nieśmiertelność i poprzez twórczość uczestniczy w świecie ducha. Są to idee z gruntu obce myśli chrześcijańskiej.
Artykułom opublikowanym w „Czterdzieści i Cztery” można zarzucić wiele niekonsekwencji myślowych, łącznie z niewystarczającą znajomością tematu będącego przedmiotem analiz, jak choćby w przypadku artykułu o Walickim i Mickiewiczu. Nie można jednak nie docenić tego, że są to teksty pisane dobrym stylem, może nie zawsze rzetelne intelektualnie, ale na tyle dobrze skonstruowane, że warto się nad niektórymi zastanowić, choćby po to, żeby wejść z nimi w polemikę. Stronniczość sądów oraz interpretacji dokonywanych przez autorów publikujących w „Magazynie Apokaliptycznym. Czterdzieści Cztery” może być wyjątkowo irytująca dla czytelnika przekonanego o tym, że zasługuje na artykuł w większym stopniu odzwierciedlający rzeczywistość niż poglądy autora tekstu.
PS Redakcji należy również zwrócić uwagę, że od 1998 roku partykułę „nie” z imiesłowami przymiotnikowymi piszemy łącznie. Tymczasem we wszystkich artykułach mamy do czynienia z błędem ortograficznym. ■