Róży Wojciecha Smarzowskiego na festiwalu w Gdyni nie doceniono, bo jury nie zrozumiało przesłania jakie niesie ze sobą ten film. Podobnie bez entuzjazmu wypowiedzieli się na jego temat widzowie, których podsłuchałam po seansie w multipleksie. Byłam świadkiem rozmów dwóch par: nastoletniej i drugiej, starszej najpewniej o jakieś trzy lub cztery dekady. W obydwu wypadkach treść zasłyszanej wypowiedzi brzmiała mniej więcej następująco: „Przepraszam, nie spodziewałem się, że to jest taki okropny film”.

Gdyby jego reżyserem nie był Smarzowski, można by się spodziewać, że odnajdziemy w Róży mniej lub bardziej sprawnie przetworzone wątki romansowe, a powojenne realia będą stanowić po prostu ich oprawę. Pierwsza scena pozbawia widza tego rodzaju złudzeń. Pokazano w niej, jak bohater filmu, Tadeusz, jest bezsilnym świadkiem gwałtu dokonanego na jego żonie przez niemieckich żołnierzy. W chwilę później zostanie ona zabita strzałem w plecy. Kiedy w jednej z kolejnych scen Tadeusz zmierza do mazurskiej wsi, w której mieszka Róża, zatrzymuje się nad stawem. Pływają w nim rozkładające się truchła żołnierzy, a bohater zabiera spod wody ukryte, czy też pozostawione tam pieniądze. Takie jest wprowadzenie do historii o miłości, dla której najpewniej przyszli do kina ci niezadowoleni widzowie.
Róża to wdowa po niemieckim żołnierzu. Podobnie jak inni Mazurzy, w oczach władzy ludowej jest Niemką. Wszystko dlatego, że w 1920 roku tamtejsza ludność opowiedziała się w plebiscycie za przynależnością do państwa naszego zachodniego sąsiada. W filmie jednak nie znajdziemy odpowiedzi na pytanie, czy tożsamość przedstawionych w nim Mazurów jest bardziej niemiecka czy polska; na pewno w jakiś sposób jest odrębna. Wiemy, że dotąd w kościele mówiło się po niemiecku ― dopiero władza ludowa postawiła pastorowi ultimatum: jeżeli chce nadal pełnić swoją funkcję, musi odprawiać nabożeństwa po polsku. Z kolei Róża posługuje się mazurską gwarą (ta gwara zaniknie właśnie wskutek zbliżających się wysiedleń do Niemiec), śpiewając ludową piosenkę. Widzowi zwrócono na to uwagę, bo Tadeusza zaintrygowało słowo „psiwo” i otrzymał wyjaśnienie, że tak właśnie mówią Mazurzy. Twórcy filmu rozmyślnie dają nam zatem sprzeczne komunikaty na temat ich tożsamości. Dopiero rozmowa Tadeusza z pastorem rozjaśnia nieco tło tego zjawiska. Otóż mieszkańcy Mazur osiemdziesiąt lat temu czuli się Polakami, lecz później stali się obiektem polityki najpierw niemieckiej, która intensywnie pracowała nad zmianą charakteru ich tożsamości, a współcześnie polsko-radzieckiej, piętnującej Mazurów za ich mniej lub bardziej domniemaną niemieckość. Ostatecznie stają się oni obcymi w Polsce Ludowej, ale i po wysiedleniu do Niemiec będą odrębni, bo przecież ich domem były właśnie Mazury. Poznajemy także mazurskie zwyczaje, co symptomatyczne, są to zwyczaje pogrzebowe. Rozmawiają o nich Róża i Tadeusz w okresie, w którym przez krótki okres wydają się szczęśliwi. Bohaterka wspomina, że Mazurzy przed domem zmarłego zostawiają siekierę, choć Róża ostatecznie nie wie dlaczego tak się robi. Widz, kiedy o owych obyczajach słyszy, ma prawo się domyślać, że nie idzie tutaj jedynie o walory etnograficzne (część z tych zwyczajów może być mu znana na przykład z książki Jeana Delumeau Strach w kulturze Zachodu), bo przeczuwa, że ten, raz już przywołany, temat w jakiejś postaci jeszcze powróci, zgodnie z zasadą, że jeśli w pierwszym akcie sztuki na ścianie wisi strzelba, to w ostatnim musi wystrzelić. Nad bohaterami od początku bowiem zdaje się ciążyć widmo katastrofy, choć nie wiemy jeszcze, jak się ona rozegra. Znamienne, że scena jednaj z rozmów Tadeusza z pastorem, w jakiej bohater wypowiada swoje obawy związane z zainteresowaniem władzy jego przeszłością w AK, rozpoczyna się kadrem, w którym przez kilka sekund widzimy właśnie siekierę. Jak się okaże, wydarzenia, jakie nastąpią po tej rozmowie składać się będą na ową „katastrofę”, której nadejście przeczuwaliśmy.
Zło, jakie dotąd obserwowaliśmy zaczyna się piętrzyć. Wojna się skończyła, ale bohaterowie nie mogą być ani spokojni, ani czuć się bezpiecznie. Władza ludowa, prostacka i agresywna, napaści na Mazurów traktuje jako coś naturalnego, dlatego przemoc nadal trwa i Róża doświadcza jej tak samo po wojnie, jak i w jej trakcie. Nawet, jeśli ostatecznie bohaterka się przed nią uchroniła, umrze na raka, będącego efektem wielokrotnego zgwałcenia jej przez Rosjan.
Z kolei Tadeusz jest szantażowany przez człowieka, który, co prawda w Armii Ludowej, ale razem z Tadeuszem walczył przeciwko Niemcom. Bohater doskonale uświadamia sobie, że ostatecznie stanie się ofiarą nowej władzy. W końcowych scenach filmu okaże się, że istotnie tak będzie: Tadeusz wskutek prześladowań ze strony Rosjan zamieni się w starca. Kiedy powróci do domu Róży, aby odnaleźć jej córkę, przekona sie, że zamieszkali tam repatrianci ze Wschodu, których bohaterowie bronili przed napaściami Rosjan, lecz teraz nie mogą liczyć na pomoc dawnych sąsiadów.
Wspomniałam, że film Smarzowskiego to opowieść o miłości, jednak owa miłość, łącząca Różę i Tadeusza, nie przejawia się w bliskości, którą będzie nam łatwo dostrzec. Róża jest ofiarą wielokrotnych gwałtów, Tadeusz obserwował gwałt dokonany na jego żonie (być może w jakiś sposób Róża jest mu przez to bliższa) i najpewniej dlatego nie dostrzegamy między bohaterami także napięcia erotycznego. Ich uczucie wyraża się w przywiązaniu i lojalności w krytycznych momentach, kiedy okazuje się, że pojedynczy człowiek (czy też dwoje pojedynczych ludzi) nie ma szans skutecznie przeciwstawić się złu, chociaż próbom opierania się złu nie odbiera się w filmie wartości.
W istocie, w pewnym sensie Róża to film okropny. Znajdziemy w nim nie tylko sceny przemocy i gwałtów, ale będziemy także świadkami choroby i procesu umierania głównej bohaterki. Celowo nie mówię tu o śmierci, ale właśnie o umieraniu, bo poświęcono mu w tym filmie tyle uwagi i przedstawiono je w tak drastyczny sposób, że przywodzi to na myśl postać Agnes z Szeptów i krzyków. Pokazano nam gwałty, okrucieństwa i śmierć spowodowaną chorobą, a zatem w zasadzie wszystkie możliwe sytuacje, w których ludzkie istnienie jest zagrożone. Bohaterowie bronili się przed przemocą, ale także sami zabijali, żeby nie stać się jej ofiarami. Nie mogli żyć w świecie przepełnionym złem, nie będąc w jakiś sposób jego uczestnikami.. Wszystkie te okropieństwa nie są jednak powodem by odmawiać temu filmowi wartości. Sądzę, że Smarzowskiemu udało się je przedstawić w taki sposób, że ostatecznie składają się one na katartyczne właściwości tego dzieła.
Tadeusz Sobolewski w recenzji dla „Gazety Wyborczej” napisał, że film kończy się „uniesieniem kamery w górę, spojrzeniem na świat z wysoka, jakby z pozycji tej »ulatującej duszy«, która wymknęła się z morderczej bitwy narodów. W planie symbolicznym losy tej pary [Róży i Tadeusza], ich spotkanie, cierpienie, miłość, niosą coś na kształt odkupienia”.
Widzę to trochę inaczej. W ostatniej scenie Tadeusz i Jadwiga, córka Róży, odchodzą z dawnego gospodarstwa bohaterów, zajętego przez przesiedleńców ze Wschodu i kierują się ku pustym polom Mazur. Puste łąki mazurskie, które się otwierają przed bohaterami stanowią swego rodzaju ― symboliczne ― bezludzie, jakie ta dwójka wyrzutków będzie przemierzać. Jeżeli jest ono widziane z lotu ptaka, czy też, jak chciał tego Tadeusz Sobolewski, z pozycji ulatującej duszy, to jest także bezludziem oglądanym z perspektywy egzystencjalnej. Moim zdaniem ostatnia scena nie mówi o możliwości odkupienia, a raczej o kondycji bohaterów w świecie.
