Państwo minimalne to także państwo opiekuńcze opierające się na redystrybucji dochodów
U zarania liberalizmu (pojmowanego „klasycznie”) istniało przekonanie, że redystrybucja jest niesprawiedliwa i państwo może wykonywać tylko te funkcje, które są z korzyścią dla wszystkich obywateli (tzw. „dobra publiczne”), a których społeczeństwo samo nie jest w stanie wyprodukować. Do tej grupy tradycyjnie włączano: wojsko, policję i sądy. Państwo zaś takie określano mianem „minimalnego”.
Nie chciałbym się wdawać w szczegóły ekonomii dóbr publicznych, ale istnieje wiele pozycji wskazujących na to, że ich istnienie nie jest skazane na produkcję rządową: rynek i „trzeci sektor” (i „czwarty sektor”) – czyli społeczeństwo obywatelskie – są w stanie dostarczyć te dobra taniej, efektywniej i bez przymusowego opodatkowania, bez centralizacji, bez monopolu i bez kolektywnego podejmowania decyzji.
Ale nie wdając się w te dywagacje, chciałbym podkreślić, że usługi te mają także charakter redystrybucyjny. Niektórzy zdają się przekonywać, że państwo jest jednym wielkim ubezpieczycielem, ale to nie prawda. Po pierwsze w normalnych (czyli prywatnych) ubezpieczeniach wszyscy płacą adekwatnie do ryzyka, które wnoszą (a nie odwrotnie – jak w przypadku państwowego „ubezpieczenia” – im większe ryzyko, tym mniejsza składka). Po drugie szansa otrzymania środków z normalnego ubezpieczenia (pomijając oszustów, którzy wyłudzają środki) jest losowa – w państwowym „ubezpieczeniu” z góry wiadomo, kto dostanie pieniądze, a kto je straci. A skoro z góry wiadomo, że ja na państwowym „ubezpieczeniu” będę tracił, to nigdy dobrowolnie bym się do niego nie włączył – więc jestem do tego zmuszony. Do prywatnego ubezpieczenia mogę się zapisać, bo zmniejsza ryzyko pewnych niebezpieczeństw w moim życiu i koszt jest rozkładany losowo – nie wiem czy per saldo wyjdę na tym na plus czy na minus, ale wiem, że rachunek będzie mniej więcej fair. W przypadku państwowych „ubezpieczeń” od razu wiadomo, że dla większości to się zupełnie nie opłaca.
Państwo ma charakter redystrybucyjny, a polityka jest metodą budowania tych kanałów redystrybucji. Tak samo jest z liberalnym ideałem: państwem minimalnym. Łatwo można to pojąć wyobrażając sobie taką oto scenkę: mamy dwie rodziny – pierwsza z nich wykupuje ubezpieczenie od kradzieży i dodatkowo sama się „ubezpiecza” kupując sobie broń i przeszkalając z jej użycia domowników; a druga rodzina ani nie wykupiła ubezpieczenia, ani nie jest zainteresowana kupnem broni. Teraz pojawia się złodziej i okrada rodzinę „nieubezpieczoną” z dobytku. To co robi państwo minimalne, to zabiera pierwszej rodzinie środki, żeby ścigać przestępcę, który okradł drugą rodzinę (tymczasem ona sama powinna ponosić koszt tego ścigania). Alternatywnie państwo zabiera pierwszej rodzinie środki, żeby prewencyjnie ubezpieczyć drugą rodzinę (patrol policji po okolicy). Na jedno wychodzi: żeby pokryć szkody lub zapobiec szkodom wynikającym z nieodpowiedzialności (bądź zwyczajnego pecha) rodziny drugiej, zabiera się środki rodzinie pierwszej.
Z tym schematem są dwa problemy: etyczny i ekonomiczny. Moralnie nie da się uzasadnić zabieranie pensji mojemu sąsiadowi po to, żebym ja mógł ścigać złodzieja, który ukradł mi telewizor. To jest jawna niesprawiedliwość wobec mojego sąsiada: on opłaca mój brak przezorności (czy też zwyczajnego pecha). Problem ekonomiczny natomiast objawia się w tym, co ekonomiści nazywają „efektem gapowicza” (free-rider problem): druga rodzina, skoro wie, że państwo ją uratuje pieniędzmi pierwszej rodziny, ma bodziec do tego, żeby sama się nie ubezpieczać. (Po co mam dbać o ochronę mojego dobytku i rodziny skoro państwo opłaci policję za pieniądze reszty społeczeństwa? Po co mam płacić za ochronę czy prywatnych detektywów? Lepiej te pieniądze przehulać, a niech inni płacą za moje bezpieczeństwo.) W ten sposób istnieje bodziec ekonomiczny do nieodpowiedzialnych zachowań. Opłaca się jechać na gapę, zamiast być frajerem, który za wszystko płaci. W dzisiejszym państwie opłaca się obywatelom nie inwestować samemu w ochronę, bezpieczeństwo i ściganie przestępców. Dlatego też rynek na te usługi jest embrionalny i nawet jeśli istnieje to jego powstanie zawdzięczamy niedołęstwu „darmowej”-dumpingowej konkurencji państwowego monopolu.
Nie wspominając już o tym, że istnienie państwowego monopolu na te sprawy, kompletnie wypycha z niego trzeci sektor: spontaniczne organizacje samopomocowe, których celem będzie realizowanie tych potrzeb. Państwo wypiera ludzką motywację do tego, żeby wzajemnie się wspierać w ochronie, ściganiu przestępców, zbieraniu dowodów, sprawiedliwym osądzaniu i wymierzaniu kar. Nie chcemy o siebie dbać, bo nie musimy.