„Wolność niczym nieograniczona staje się pojęciowo niemożliwa.”
— Leszek Kołakowski„Całkowitej, absolutnej społecznej wolności osiągnąć nie sposób – byłaby nią jakaś idealna anarchia, a ta znów dałaby się zrealizować tylko wtedy, gdyby świat zalegała dziewicza puszcza, a poszczególni ludzie byli samowystarczalni i mieszkali od siebie bardzo daleko.”
— Stefan Kisielewski
Wolność, aby była realnie praktykowana, potrzebuje granic – tj. reguł określających czego nie wolno czynić i sprawnych metod ich egzekwowania (karania za ich popełnienie, a tym samym zniechęcania przed ich popełnieniem).
Liberalizm to budowla ideologiczna opierająca się na jednym sądzie wartościującym: nadrzędności wolności względem innych instytucji, dóbr i wartości (a więc względem m.in. bezpieczeństwa, równości, braterstwa, narodu, religii, języka, rasy, demokracji, kultury, nauki, sztuki, ojczyzny, solidarności, siły, zdrowia, przyjemności; słowem: względem wszelkich świętości). Wolność to swoboda wyboru jednostki niegwałcąca swobody innych jednostek. Takie rozumienie wolności zakłada, że wszelkie relacje międzyludzkie są dobrowolne.
Jednak, żeby taki porządek mógł zaistnieć potrzebne jest wytyczenie granic, dzięki którym konflikty pomiędzy ludźmi będzie dało się łatwo rozwiązywać bez uciekania się do gwałcenia liberalnego credo. Tymi granicami są spontanicznie rodzące się konwencje społeczne. Zwłaszcza dwie konwencje – odkryte i opisane przez Davida Hume’a – mają szczególną istotność dla zachowania ładu społecznego: są to własność i umowa (dotrzymywanie wzajemnych przyrzeczeń).
Konwencja to spontaniczna reguła koordynująca zachowanie ludzi, która równie spontanicznie znajduje mechanizmy swojego egzekwowania. Każdy kto jeździ metrem w Warszawie wie, że jak stanie po lewej stronie na schodach to może zostać równo opieprzony przez wiecznie zabieganych Warszawiaków – ba! uwagę ktoś może mu zwrócić nawet jeśli sam się nie śpieszy (tj. nie dla własnej korzyści), ale po prostu, informując go, że stać należy po prawej stronie. Jest to trywialny przykład spontanicznej konwencji, która równie spontanicznie jest egzekwowana przez społeczność (czasami dla własnej korzyści indywidualnych „egzekutorów”, a czasami z pobudek altruistycznych – po prostu, bo „tak trzeba”).
Większość legislacji powstającej od ponad 200 lat w istocie powstała na miejscu istniejących konwencji społecznych, zaś spontaniczny, konkurencyjny, zdecentralizowany, kształtowany przez dobrowolne relacje, prywatny mechanizm ich egzekwowania został zastąpiony biurokratycznym, monopolistycznym, centralnym, kształtowanym przez politykę, publicznym mechanizmem: policją, sądem, wojskiem i tysiącem innych urzędów państwowych. Odtąd siły społeczeństwa obywatelskiego uległy atrofii: nikt już nie musiał dbać sam o ochronę własności i egzekwowanie umów. Teraz robiło to państwo. Z czasem państwo zaczęło wypierać kolejne sfery działalności społecznej i rynkowej: charytatywność, edukację, ubezpieczenia, ochronę zdrowia, budowanie dróg, latarni morskich czy mostów; a dziś na naszych oczach zaczyna wypierać ochronę środowiska i powstawanie innowacji technologicznych. Społeczeństwo nie będzie się już zajmować tymi rzeczami, bo bodźce nie będą temu sprzyjać. Myślimy o zadbaniu o siebie, jak musimy – a jak państwo (jak nadopiekuńczy rodzic) robi wszystko za nas, to nie mamy motywacji, żeby o siebie dbać; stajemy się rozpieszczonymi i roszczeniowymi bachorami. Nic nie umiemy zrobić sami, bo wszystko robią za nas.
Gdyby dziś państwo zaczęło egzekwować zasadę stania po prawej stronie na ruchomych schodach w metrze, nie upłynąłby rok, jak nikt już by nie zwracał uwagi tym, którzy łamią regułę. Po kilku latach nikt by już nawet nie pamiętał, że taki zwyczaj niegdyś panował. A społeczeństwo utraciłoby kolejną ze zdolności dbania samo o siebie. Ludzie uznaliby, że tylko państwo jest w stanie egzekwować tę zasadę. Liberałowie, którzy domagaliby się powrotu do prywatnego regulowania stosunków na ruchomych schodach, zostaliby uznani za utopijnych i naiwnych anarchistów – zgoła za wariatów nie pojmujących realiów. Wskazywanoby, że przecież społeczeństwo nie robi nic w tym zakresie – więc jak zlikwiduje się działalność państwa, to zostanie próżnia, chaos, samowolka, wojna wszystkim ze wszystkimi, hobbesowska dżungla.
I właśnie dlatego z czasem biurokracja wyprze kulturę…