Mogę i muszę liczyć tylko na siebie. Tam, na ulicach Paryża bałem się tego najbardziej. Nie żadnej „próżni”. To różne próżnie i „europejskość do szpiku kości” wielu ludzi (…) jest często brakiem odwagi odczepienia się od jakichś pieniędzy, które tam albo siam jeszcze istnieją albo będą. D a d z ą. (…) Tu czuję, do jakiego stopnia zdążyłem w ciągu wojny i głównie tych lat powojennych – „zdipsieć”, stać się człowiekiem liczącym przede wszystkim na czyjąś pomoc (…) Razem z kilkudziesięcioma milionami dawniej okupowanych i nieokupowanych (…) Europejczyków i ich rządów uwierzyłem już, że udzielanie pomocy nawet nierobom, trutniom i niedorajdom jest „polityką społeczną”, a nieudzielanie jej, skandalem. I ja już zacząłem myśleć: Jak to – co jest, m u s z ą dać. Kto? Państwo, rząd, I.R.O., Marshall, Francuski Czerwony Krzyż, Aide aux Emigrants, Kwakry, Armia Zbawienia, Joint, Arcybiskup Paryża, itp. Europa kilkudziesięciu milionów dipisów, wiedziona przez „zdipisiałych” mężów stanu., preliminujących kulawe budżety, z „Muszą dać” jako główną pozycją wpływów, wpatrzona w porty, opłakująca upadek kultury i równocześnie niezdolna wydrukować nic, co mogłoby być wehikułem tej kultury i cywilizacji.
— Andrzej Bobkowski, Na tyłach, s. 76-7 [w tomie Coco de Oro, Paryż, 1970; pierwodruk „Kultura”, 1949, nr 17/18]
…jak będziemy mieszkać w bloku i nosić ubrania wzór Nr 1 i jeść według tygodniowego jadłospisu i czytać jakąś Polskę Proletariacką, redagowaną przez byłego członka ZNMS, to Basia nie będzie robić konfitur, a ja win owocowych i nalewek. Będziemy chodzić na zebrania, dyskutować Marksa, Lenina i Stalina i wmawiać sobie, że dopiero teraz życie jest piękne i że „dla Polski”. Otóż nie – nie widzę powodu, dlaczego Polska i dlaczego wszystko „dla Polski”. To, że się urodziłem Polakiem, jest takim samym przypadkiem, jak to, że należę do pewnej warstwy społecznej, a nie do innej, że jestem biały, a nie czarny. Warstwa społeczna, kolor skóry – to są przesądy i można na nie gwizdać, a ojczyzna, to koniecznie coś świętego. Dlaczego? Nacjonalizm stał się też religią, i czym bardziej tępy, czym bardziej ślepy, tym bardziej godny poszanowania.
— Andrzej Bobkowski, Szkice Piórkiem, Warszawa, 2011, s. 521-2 (zapis pod datą 30.7.1944)
Rewolucje doprowadziły przede wszystkim do wyniszczenia elity, do osłabienia się jej witalności, do zamknięcia się w sobie, do niesamowitych pokrzyżowań różnego rodzaju pogardy. I jak po każdej rewolucji, tak i we Francji wysuwa się na pierwszy plan chamstwo, chamienie rozszerzające się coraz bardziej, niedostrzegalne na pierwszy rzut oka, bo pokryte francuską familiarite, pod którą kryje się jednak gruboskórność i brak taktu rzadko spotykane gdzie indziej.
— Ibidem., s. 318
Nie potrafiłem i nie potrafię zatumanić się narodowo. Bardzo być może, że nacjonalizmu nie znoszę jeszcze bardziej niż komunizmu i gdybym był bardzo bogaty, to ufundowałbym na jakimś naszym uniwersytecie katedrę kosmopolityzmu i przytomności. Jesteśmy tyle samo warci co inni, a różnica jest w tonacji, nie w melodii.
— Ibidem., s. 348
Joseph de Maistre podaje w swoich świetnych „Considérations sur la France” małą statystykę, która mówi bardzo wiele i jest niesamowicie aktualna, pomimo swojej starości. W rozdziale VII swoich „Considérations” powiada tak:
„Od 1-go lipca 1789 roku do października 1791 roku Zgromadzenie Narodowe wydało… 2557 praw i ustaw.
Zgromadzenie prawodawcze wydało ich w ciągu jedenastu i pół miesiąca… 1712 praw i ustaw..
Konwent narodowy, od pierwszgo dnia Republiki aż do 5 Brumaire’a roku IV-ego (26.10.1795) wydał w ciągu 57 miesięcy… 11 210 praw i ustaw.
Razem 15 479 praw i ustaw.
Wątpię – pisze dalej de Maistre – czy trzy dynastie królów Francji razem wzięte porodziły kolekcję o takiej sile. Gdy myśli się o tej nieskończonej ilości praw i i ustaw, odczuwa się kolejno: najpierw podziw, lub co najmniej zdziwienie. Razem z Mr. Burkem jest się zdziwionym, że ten naród, którego lekkomyślność jest przysłowiowa, wydał aż tak upartych pracowników. Gmach tych praw jest dziełem atlantycznym, którego widok oszałamia. Lecz zdziwienie zmienia się od razu w litość, gdy pomyśli się o zupełnej nicości tych praw. Widzi się wówczas jedynie małe dzieci, które męczą się w pocie czoła, by wznieść wielki gmach z kart. Dlaczego tyle praw? Ponieważ brak zupełnie prawodawcy. Co zrobili ci rzekomi prawodawcy przez sześć lat? NIC. Ponieważ BURZYĆ nie znaczy CZYNIĆ (car detruire n’est pas faire).”
Wszystko to można by powtórzyć dzisiaj w odniesieniu do Francji dzisiejszej, a w przyszłości (jeżeli wszystko pójdzie dobrze) prawdopodobnie do całej Europy.
(…)
Widząc przyczynę wszelkiego zła w niewykonywaniu praw, postanowiła leczyć się – n o w y m i p r a w a m i. Nowe prawa i ustawy miały naprawić zło przeszłe i zapobiec nowemu. Wynik: zdwojono lub potrojono ilość nie wykonywanych praw.
(…)
Gdyby wszystkie prawa i ustawy, rodzące się z taką obfitością od czasów pierwszego ataku febry rewolucyjnej, zostały literalnie wprowadzone w życie, Francji albo nie byłoby już zupełnie, albo stałaby się krajem automatów i robotów.
(…)
Wszystko, co dotyczy materialnej strony prawa wykonywane jest ze ślepą dokładnością, wszystko, co związane jest z jego treścią, pozostaje martwym. I dlatego także dzieje się tu tyle bezprawia pod przykrywką prawa.
(…)
Przy każdej zmianie rządu, przy każdej mowie jakiegoś dygnitarza, Francuz łapczywie chwyta patos i obietnice reform, na zewnątrz często kpi, lecz w głębi WIERZY. Nic nie znaczącą zmianą jednej osoby w gabinecie gasi się tu rewolucyjne wrzenie ogółu. Bo Francuz wierzy – wierzy, że zewnętrzna zmiana, f o r m a, zmieni wszystko.
(…)
Balzac w swoich „Les employes” powiada, że we Francji jest około 40 000 urzędników. To znaczy w roku 1840 w całej Francji urzędoli czterdzieści tysięcy osób, tworząc administrację, o której Balzac powiada, że za 60 milionów franków pensji, płaconych tym urzędnikom la France obtient la plus fureteuse, la plus meticuleuse, la plus ecivassiere, paperassiere, inventoriere, controleuse, verifiante, soigneuse, enfin la plus femme de menage des Administratrions connues. Tak, ale w roku 1914 Francja liczy już osiemset tysięcy urzędników, w roku 1924 milion dwieście pięćdziesiąt tysięcy, a dziś przeszła dwa miliony, podczas gdy liczba mieszkańców od czasu Balzaca wzrosła we Francji nieznacznie i być może, że w tej chwili jest taka sama wskutek nieobecności trzech milionów jeńców i miliona deportowanych. To, co rozpętało się w tej chwili, przekracza ludzkie wyobrażenie. Miałoby się ochotę powtórzyć za G. Ferrero: „Faszyzm, który obiecał eksterminację biurokracji, skończył na tym, że ją jeszcze bardziej powiększył, ponieważ w s z y s t k i e r e w o l u c j e s k o ń c z y ł y s i ę n a t y m, i ż p o m n o ż y ł y l i c z b ę u r z ę d n i k ó w” (choćby z tego powodu należałoby unikać rewolucji. Warto). Francja pływa i tonie w morzu ustaw, praw i papierów, rozporządzeń i obwieszczeń, regulaminów, edyktów i dekretów wykonywanych przy pomocy ponad dwóch milionów urzędników, którzy ograniczają się jedynie do ścisłego przeprowadzenia ich pod względem formalnym i zewnętrznym, zamęczając papierami, deklaracjami , formularzami, kwestionariuszami i biuletynami 38 milionów ludności, która całkiem słusznie stara się niczego nie wykonywać.
(…)
Czym więcej praw, tym więcej sposobności do przekraczania ich, czym więcej idiotycznych praw, tym większa KONIECZNOŚĆ łamania ich.
(…)
Dlaczego tyle praw? Ponieważ brak zupełnie prawodawcy. Nie tylko we Francji – na całym świecie.
— Ibidem., s. 366-371