Wielu trybunów ludowych – wiele populizmów
Stawianie radykalnej tezy, iż wybór Donalda Trumpa rzeczywiście wprowadził świat euroatlantycki w jakąś nową polityczną erę, byłoby tyleż nieweryfikowalne, co przesadzone. Politycznych zmian w skali makro nie ujrzymy w konkretnych, pojedynczych wydarzeniach politycznych, choćby były tak niebagatelne, jak właśnie wybór prezydenta Stanów Zjednoczonych. George Lakoff i Mark Johnson w studium Metafory w naszym życiu podkreślają, że „rozumienie życia w terminach spójnej historii wymaga uwypuklenia niektórych uczestników i partii (epizodów i stanów) i pominięcia lub ukrycia innych. Wymaga to też spojrzenia na życie w terminach etapów, związków przyczynowych między partiami oraz planów dla osiągnięcia zamiaru lub zamiarów”1. Tym samym celem zrozumienia procesów historycznych należy jak najbardziej analizować działalność konkretnych postaci historycznych, jednakże zawsze z perspektywy „etapu” rozwoju społeczeństwa, a także „związków przyczynowych” między konkretną działalnością polityczną tychże postaci a jej rzeczywistymi „planami” czy „zamiarami”.
Żeby więc zrozumieć sukces Trumpa czy też podobnych jemu liderów, których publicyści niejednokrotnie określają mianem „populistów”, trzeba mocno trzymać się postulatów, które oni głoszą i odnosić je do rzeczywistości społeczno-politycznej oraz gospodarczej, w jakiej politycy ci wyrośli. Tak więc zarówno Trump, jak też Marine Le Pen, Geert Wilders, Bernd Lucke, Nigel Farage czy jakiś czas temu Jörg Haider, Andrzej Lepper, Vladimír Meciar, Pim Fortuyn, nie mogą być postrzegani jako „po prostu populiści”. Wydaje się, że w jednym worku może być zbyt ciasno dla tych wszystkich osobistości, które wyłoniły się jako reakcja na różnorakie zjawiska społeczne oraz gospodarcze. Jeśli więc określać ich wszystkich – idą za światem publicystyki – mianem populistów, choć nie jest to na gruncie nauk politycznych takie oczywiste, wówczas koniecznie ze świadomością, że nie traktujemy populizmu jako żadnego „izmu”. Przyjąć trzeba wówczas, że populizmów może być wiele, a każdy inny. Paul Taggart, wybitny znawca populizmu, wskazuje, że populizm „jest niczym kameleon i zawsze przybiera barwy otoczenia, w którym się pojawia. Ale nie jest to kamuflaż czy próba ukrycia się, ponieważ populizm zawsze w jakiejś mierze składa się z elementów otoczenia, w którym się znajduje”2. Toteż przyczyn sukcesów ruchów populistycznych zawsze należy poszukiwać w otoczeniu, w którym się one narodziły, nigdzie indziej, a tym bardziej nie w analizie psychologicznej populistycznego działacza.
Niezwykle często utożsamia się populizm z wrogością wobec fundamentalnych zasad wpisanych w to, co określamy mianem liberalnej demokracji, czyli demokrację przedstawicielską, pluralizm polityczny, wolność gospodarczą, państwo prawa i konstytucjonalizm, trójpodział władzy wraz z gwarancjami niezależnego sądownictwa na czele oraz poszanowaniem praw mniejszości. Tymczasem Yannis Papadopoulos sugeruje, że wyjaśnianie, iż „populizm wyrasta z niezgody na liberalny konstytucjonalizm, nie jest już dziś wystarczające”3. Wiele środowisk populistycznych doskonale radzi sobie w warunkach liberalnej demokracji i niezależnie od oficjalnego dyskursu, jakim się posługują, wykorzystują wszelkie możliwe jej instrumenty do swoich celów oraz definiowania metod walki politycznej. Prawdą jest więc to, co mówi Taggart, iż „populizm wymyka się definicji, w czym jest podobny do Świętego Graala”4. Nie znaczy to jednak, że powinniśmy porzucić dążenie do odszukania eidos – jeśli w ogóle istnieje – populizmu, albo zrezygnować z prób zrozumienia tego zjawiska społeczno-politycznego.
Populizm nie jest patologią!
Wielość populizmów i różnorodność przyczyn, które doprowadzają do ukształtowania się ruchów populistycznych, sprawiają, że w powszechnym dyskursie i publicystyce populizm zyskuje łatkę swoistej wewnątrzdemokratycznej patologii. Jest to zaś stwierdzenie tyleż efemeryczne, co zwyczajnie błędne. Źródłowo bowiem – jak wykazuje Papadopoulos – „populizm żywi się wymogami prawomocności demokratycznej, która w ostatecznej instancji opiera się na suwerenności ludu (nawet w demokracjach przedstawicielskich) bez względu na ewentualne czynniki pośredniczące czy filtrujące”5. Jeśli więc utożsamia się najczęściej populistów z tymi, którzy nieustannie odwołują się do idei ludu, na ów lud się powołują, realizacji jego woli żądają, gdzie wówczas dostrzegamy tę „patologiczność” populizmu? Wydawało by się właśnie, że populizm utożsamiany z powoływaniem się na prymat ludu i woli ludu musi być postrzegany jako zjawisko na wskroś demokratyczne, może nawet – używając terminologii José Ortegi y Gasseta – hiperdemokratyczne. Taggart przestrzega jednak przed przyjmowaniem postawy „ludocentrycznej” w wyjaśnianiu zjawiska populizmu. Wskazuje on bowiem, że wiązanie „populizmu z «ludem» prowadzi tak naprawdę donikąd. To pojęcie jest zbyt szerokie, by mogło powiedzieć nam cokolwiek istotnego o prawdziwym charakterze elektoratu populistów, choć jako symbol o wielkiej sile oddziaływania stanowi dla nich użyteczne narzędzie”6.
Lud to w demokratycznym państwie wszechogarniający suweren, a przecież środowiska populistyczne zagospodarowują jedynie pewne segmenty politycznego rynku. Margaret Canovan wskazuje, że typowa dla populisty jest „perspektywa drobnego posiadacza (chłopa, farmera, małego przedsiębiorcy), który wierzy w prywatną własność i jest przychylnie nastawiony do pewnych form współpracy (…). Nie patrzy z entuzjazmem na «postęp» i urbanizację (…), lecz odwołuje się do dobrych starych czasów. Populista tego rodzaju nie ufa intelektualistom i politykom; pociąga go albo bezpośrednia demokracja, albo silny przywódca, który wydaje się świetnie rozumieć problemy drobnych posiadaczy”7. Populizm zdaje się więc być swoiście rozumianym głosem obywatela bez większych rzeczywistych wpływów politycznych, człowieka wywodzącego się przede wszystkim z niższych partii middle class, który w warunkach demokratycznych przy pomocy populistycznego lidera dokonuje samoupodmiotowienia. Wyborca ruchu populistycznego to człowiek, który dopiero zaczyna spoglądać na siebie jako na obywatela, zaczyna dostrzegać potencjał polityczny w sobie i ludziach do siebie podobnych. Motorem populistów może więc być – wedle słów Ortegi y Gasseta – „świadomość człowieka współczesnego, siły witalne polegające na poczuciu, iż stoją przed nim olbrzymie, większe niż kiedykolwiek, możliwości, wobec których cała przeszłość sprawia wrażenie karła”8. Pytacie: „Dlaczego lud zagłosował na Trumpa?”, „Dlaczego Francuzi dają się wciągnąć w retorykę Frontu Narodowego?”, „Jak jest możliwa Alternatywa dla Niemiec w tym najzamożniejszym państwie w Europie?”, a przecież całość aksjologii demokratycznej, powszechne prawo wyborcze i promowanie społeczeństwa obywatelskiego oraz aktywności wyborczej powinny być wystarczającymi odpowiedziami na te pytania.
Powrót do prostoty
Sukcesy ugrupowań populistycznych należy więc postrzegać jako swoistą demokratyczną – czyli przede wszystkim oddolną – korektę politycznej układanki. Ten mityczny lud – a na pewno jego część – pragnie zwrócić na siebie uwagę, przywołać do porządku polityczne elity, podnieść do rangi istotnych pewne problemy, których przedstawiciele tychże elit albo nie widzą, albo unikają wokół nich dyskusji. Toteż dla Petera Wilesa populizm nie może być żadną polityczną doktryną, a co najwyżej „syndromem”. Populizm to nic więcej, jak „system przekonań lub ruch oparty na takiej oto głównej przesłance: cnota przysługuje prostemu ludowi, będącemu w przeważającej większości, oraz jego zbiorowej tradycji”9. Najistotniejszy jest tutaj jednak ów powrót do prostoty, który deklarują środowiska populistyczne. Każdy populistyczny lider „promuje «politykę prostoty», podkreśla suwerenność mas jako podstawową wartość i narzuca dychotomiczną formę debaty”10. Dlatego pojęcie „populizm” tak często pojawia się w towarzystwie pojęcia „demagogia”, choć nie należy pojęć tych uznawać za synonimy, albowiem tak jak populizm jest jakimś zbiorem politycznych idei (kwestią dyskusyjną pozostaje dla politologów, czy można mówić o nim jako o ideologii czy też doktrynie politycznej), tak demagogia odnosi się wyłącznie do sposobu uprawiania polityki. Niemniej jednak wszyscy populiści są jednocześnie demagogami, a ich skłonność ku różnie rozumianej a powszechnie deklarowanej prostocie to chyba najsilniejszy tego przejaw.
Mirosław Karwat wskazuje, że „demagog jest dość niechlujnym uczniem sofisty, ale nie musi przesadnie się wysilać, gdyż zwraca się nie do tych ludzi, których musiałby zdezorientować przewrotną logiką, lecz do tych ludzi, którzy wolą przeżywać zamiast myśleć, wierzyć zamiast wiedzieć i sprawdzić”11. Elektorat każdego demagoga stanowią więc w większości ludzie skłonni do „przeżywania”, nie zaś do „myślenia”, którzy wolą swój system myślenia opierać na „wierze”, nie zaś na „wiedzy”. Karwat nie stawia bynajmniej znaku równości między demagogiem a populistą, choć dostrzega, iż populiści w większym stopniu od przedstawicieli innych ideologii politycznych posługują się demagogią. Podkreśla jednakże, iż „skłonność do demagogii (żywiołowej czy wyrachowanej) jest zwykle przypisywana ruchom społecznym o charakterze demokratycznym, zwłaszcza egalitarnym, a w szczególności siłom lewicowym i rewolucyjnym”12. Jak więc widać, demagogia – podobnie jak populizm – odsyła nas ponownie do demokracji. Okazuje się wręcz, że także to zjawisko ma swój związek z ideą ludowładztwa jako takiego, a w sposób szczególny z wartościami egalitaryzmu. Postulowany przez populistów powrót do prostoty wielokrotnie rozumiany jest jako żądanie oddania władzy obywatelom, przywrócenia do łask suwerena, jakim w demokracji jest wspominany już właśnie lud.
Żądanie powrotu do prostoty zdaje się być również efektem niezadowolenia z nieprzejrzystości działania współczesnych reżimów demokratycznych. Współczesny człowiek jest zagubiony w mechanizmie państwa demokratycznego, bywa przytłoczony biurokracją i często niezrozumiałymi dla niego procedurami. Ponadto brak mu wiedzy i umiejętności, aby rozstrzygnąć, który z aktorów politycznego sporu mówi prawdę, który ma rację, któremu powinno się uwierzyć. Dlatego właśnie wezwanie do prostoty często skutkuje celebrytyzacją polityki, a populiści odgrywają w tym procesie swoją – nie taką znowu małą – rolę. Peter Sloterdijk w Pogardzie mas wskazuje, że „współczesne społeczeństwo zgodnie ze swoją logiką słusznie zastąpiło świętych sportowcami wyczynowymi – a grzeszną większość widzami”13. Większość populistycznych przywódców kreuje swój polityczny wizerunek bazując właśnie na mechanizmach komunikacyjnych, którymi posługuje się typowy celebryta – człowiek kontrowersyjny, emocjonalny, często radykalny i bezkompromisowy, człowiek, który łatwo odnajduje się we współczesnych mediach masowych i potrafi je skutecznie wykorzystać. Prostolinijność populisty i prostolinijność celebryty – czasem wręcz prostactwo – traktowane jest przez jego zwolenników wyłącznie jako dowód jego wiarygodności.
Era człowieka masowego
Populiści w sposób umiejętny wykorzystują to, jak współczesny człowiek kształtowany jest przez społeczeństwo masowe. Produktem finalnym jest człowiek masowy, którego całe życie podporządkowane jest procesowi nieustannej konsumpcji dóbr i usług wszelkiej maści, przede wszystkim zaś tych powszechnie dostępnych. Ów człowiek masowy jest dziś wyznacznikiem mód, oczekiwań, priorytetów, a także politycznej oferty, jaką prezentują przedstawiciele partii politycznych. Politycy współcześni stali się bezmyślnymi niewolnikami opinii publicznej, ta zaś – domeną człowieka masowego. Ortega y Gasset wskazuje, iż „prawo opinii publicznej jest uniwersalnym ciążeniem w politycznych dziejach”14. Politycy, którzy wystąpią oficjalnie przeciwko opinii publicznej, poniosą największą karę, jaka może spotkać człowieka w społeczeństwie masowym: zostaną zmarginalizowani. Autor Buntu mas postrzegał hiperdemokrację jako ustrój, w którym masowe społeczeństwo zaczyna dominować i wymuszać na otoczeniu instytucjonalnym dostosowanie się do „umasowionych” warunków. Również polityka staje się „umasowiona”, a więc podporządkowuje się gustom i oczekiwaniom szerokich mas społecznych. Ortega y Gasset prawie wiek temu konkludował, że „jesteśmy świadkami triumfu hiperdemokracji, w ramach której masy działają bezpośrednio, nie zważając na normy prawne, za pomocą nacisku fizycznego i materialnego, narzucając wszystkim swoje aspiracje i upodobania”15. Tym samym cała nasza rzeczywistość nie tylko społeczna, ale również gospodarcza i polityczna, staje się rzeczywistością masową.
Współczesne społeczeństwo masowe – społeczeństwo masowe w dobie powszechnej dostępności do mediów i informacji – nie jest już jednak masą w takim samym sensie jak jeszcze pięćdziesiąt lat temu. Sloterdijk przekonuje, że dotychczasowa „masa-zbiegowisko stała się masą objętą pewnym programem – i jako taka z definicji skończyła z fizycznym gromadzeniem się w jednym miejscu. W tej nowej masie jest się masą jako jednostka”16. Współczesnemu człowiekowi masowemu nie są potrzebne publiczne zbiorowiska, skoro masowa „tożsamość” kształtować się może poza fizyczno-przestrzennym zgromadzeniem. Media masowe stają się alternatywną formą „spotkania” współczesnych mas społecznych. Tymczasem populista, który swój przekaz ogniskuje na człowieku masowym nie musi spotykać się ze swoim potencjalnym wyborcą w rzeczywistości. Wystarczy, że pojawi się na ekranie jego telewizora, tabletu czy w smartfonie. Ludzie masowi zaczynają działać niczym tłum, dlatego też tak łatwo dają się manipulować populistom. Gustaw Le Bon wskazywał, że „zarówno nieuk, jak i uczony, kiedy staje się cząstką tłumu, traci zdolność obiektywnej oceny faktów”, staje się tym samym ofiarą „mechanizmu zbiorowych halucynacji”17. Jest to mechanizm, dzięki któremu współczesnym populistom udaje się zapanować nad umasowionym pseudotłumem.
Człowiek masowy ulega nagłym poruszeniom i pozwala, aby silne emocje sterowały jego uczuciami i działaniami. Człowiek masowy może stronić od ludzi, jednak ukształtowany przez cyberprzestrzeń staje się bezwolnym atomem współczesnego cybertłumu. Le Bon uświadamia nam, jak łatwo każdy tłum może zostać podporządkowany charyzmatycznemu liderowi. Według niego, „mówca, gdy chce go [tłum – przyp. S.D.] porwać, musi używać bardzo często silnych określeń. Przesada, bezwarunkowe twierdzenie, powtarzanie tego samego po kilka razy, niezgłębianie się w logiczne dowody – oto sposoby zdobycia i opanowania duszy tłumu”18. Czyż nie tak społeczeństwo masowe staje się narzędziem w ręku wszelkiej maści populistów? Wydaje się, że to właśnie populiści najlepiej odnaleźli się w realiach tegoż społeczeństwa. Dlatego właśnie to również populiści – czy wręcz demagodzy wszelkiej proweniencji – zdobywają coraz częściej przywództwo w ugrupowaniach, które dotychczas określano mianem umiarkowanych czy mainstreamowych. Zgodnie ze słowami Ortegi y Gasseta, „masy zdecydowały się wysunąć w społeczeństwie na pierwszy plan, zakupując lokale, korzystając z urządzeń i zaznając przyjemności, które dotychczas zarezerwowane były dla bardzo nielicznych”19. Masowość stała się dla populistów dźwignią do politycznego sukcesu. Dziś tą dźwignią są dla nich również media masowe, coraz częściej zaś media społecznościowe.
Pokłosie radykalizacji dyskursu
Sami populiści zdają się być wytworami społeczeństwa masowego, a ich zachowanie niekiedy przypomina działanie nieokiełznanego tłumu. Le Bon przekonuje, że dla tłumu „nie istnieją (…) rzeczy nieprawdopodobne, dzięki czemu mogą się wśród niego szerzyć legendy i opowiadania najbardziej fantastyczne”20. Populiści wykorzystują tę cechę masowych społeczeństw i człowieka masowego, wobec czego snują różnorakie narracje, które mają przyciągać, zachwycać czy budzić tęsknotę. Każdy populista przekonuje, że przywróci ów mityczny złoty wiek, odbuduje dawną prosperity, zmusi wrogów do uznania naszej wielkości i potęgi, a ludziom będzie się żyło niczym w krainie mlekiem i miodem płynącej. Jedni obiecywać będą „dobrą zmianę”; drudzy, że zrobią wszystko, co możliwe, „by żyło się lepiej”. Jedni gwarantują, że państwo wreszcie wstanie z kolan; drudzy obiecują rzeczywiste wejście do Europy. Taggart podkreśla, że „populizm może stanowić narzędzie zarówno postępowców, jak i reakcjonistów, demokratów i autokratów, lewicy i prawicy. Przyczyną tak łatwego przystosowywania się populizmu jest jego «pusty rdzeń». W populizmie nie ma czegoś takiego, jak przywiązanie do podstawowych wartości”21. Ów „pusty rdzeń” może być wypełniony różnymi ideami – rzecz w tym, aby były one chwytliwe i akceptowalne dla większości społeczeństwa.
Chwytliwość haseł w populistycznym dyskursie politycznym gwarantuje przede wszystkim radykalizacja języka politycznego oraz zastosowanie przez populistów retoryki walki. Zasadniczym celem populistów jest zawsze polaryzacja dyskursu i zarazem polaryzacja sceny politycznej. Starają się oni stworzyć wrażenie, że świat jest rzeczywistością spolaryzowaną, zaś po obu stronach barykady znajdują się egzystencjalni wrogowie. Taka gnostycko-manichejska dychotomizacja rzeczywistości społeczno-politycznej ma pobudzać wyobraźnię umasowionego tłumu, a zarazem skłaniać człowieka masowego do opowiedzenia się po stronie „tych dobrych” („tymi dobrymi” rzecz jasna zawsze są populiści). Sloterdijk podkreśla, że „we współczesnych walkach kultur i ideologicznych potyczkach partyjnych obserwujemy na ogół właśnie spór między obrażaczami a pochlebcami”22. Obie strony systematycznie oddalają się od linii, którą moglibyśmy określić mianem „umiaru”. Przy czym to zwykle populiści są prowokatorami. Autor Pogardy mas wskazuje, iż przejawem tak rozumianej radykalizacji dyskursu jest „obecność w systemie wulgaryzujących, prostytuujących i relatywizujących komunikacji”23. Taka forma komunikacji jednakże silniej oddziałuje na człowieka masowego.
Co ciekawe, radykalizacja w dyskursie politycznym przenosi się również do sfery dyskursu publicznego. Spory – czy też niejednokrotnie pseudospory – polityczne przenoszą się pod strzechy. Ten Riesmanowski „człowiek dobrze poinformowany” – zewnątrzsterowny człowiek masowy, zanurzony w oparach informacyjnej chmury – „stara się zawsze dowiedzieć jak najwięcej o tym, co myślą i co robią inni, postawieni bliżej «ważnych spraw» publicznego życia. Jego postawa w kwestiach polityki jest raczej «kosmopolityczna» niż «parafiańska». Jeśli nie może on zmienić tych, którzy grają główne role na politycznej scenie, będzie starał się upodobnić do nich”24. Sloterdijk dostrzega, że „ogólna i szczegółowa krytyka kultury naszych czasów zajmuje się przede wszystkim wzajemną grą mas telewizyjnych i telewizji masowej”25. Znaczy to, że współczesny człowiek jest kreowany przez telewizyjny przekaz, zaś przekaz ten w coraz większym stopniu dostosowuje się do regularnie obniżających się oczekiwań tegoż człowieka. Populiści doskonale odnajdują się w realiach takiego przekazu, zaś podążają za nimi bez większego już skrępowania demagodzy szkół wszelkich, którzy zdali sobie sprawę, że karierę polityczną zrobić można nie tylko kompetencjami, ale głośnym pohukiwaniem na wszystkich wokół. Okazuje się bowiem, że „w duszy każdego człowieka drzemią instynkty burzycielskie i zdolność do okrucieństwa, będące pozostałością epoki pierwotnej”26. Jeśli tak rzeczywiście jest, wówczas sukcesy ugrupowań populistycznych nie powinny nikogo dziwić.
Rewolucja, którą nam obiecują
Tak zradykalizowany dyskurs – a przecież populiści są zwykle głównymi winowajcami takiego retorycznego przesunięcia – skutkuje narastającym w społeczeństwie oczekiwaniem radykalnych zmian w funkcjonowaniu państwa, systemu politycznego, poszczególnych instytucji bądź też w polityce społecznej, gospodarczej czy międzynarodowej. Populiści zwykle obiecują rewolucję, której efektem ma być lepszy świat, lepsza rzeczywistość. Taggart wskazuje, że „populizm, który sprawia wrażenie ruchu rewolucyjnego i zyskuje ogromne poparcie w czasach kryzysu, w praktyce zawsze ma charakter jedynie reformatorski, a jednocześnie nie potrafi zaproponować zasadniczych czy całościowych reform”27. Nie można ujmować populistom zdolności definiowania i wizualizowania najważniejszych i najbardziej palących problemów społecznych. Można by rzecz, że na poziomie diagnozy populiści są niezrównani: doskonali obserwatorzy, wsłuchani w głos ludu, rozumiejący i współodczuwający. Niestety na poziomie rozwiązań i strategii populiści przegrywają z wszystkimi prosystemowymi ugrupowaniami politycznymi, z którymi tak zawzięcie walczą. Może i byliby zdolni do rewolucji, ale na jej gruzach nie byliby w stanie niczego zbudować.
Ta twórcza niewydolność ruchów populistycznych niewątpliwie ma swoje źródła w istotowej dla tych nurtów antypolityczności. Wrogość wobec politycznych elit oraz reprezentowanego przez nie systemu politycznego nadaje populistom siły rozpędu. Im bardziej elity polityczne nieudolne, zwaśnione i niezdolne do skutecznego zarządzania społeczno-państwowymi zasobami, tym bardziej wiarygodną zdaje się być krytyka, jakiej dokonują populiści. Taggart dostrzega prawidłowość, iż „populizm jako zbiór idei ma u swych podstaw pewien zasadniczo ambiwalentny stosunek do polityki, a szczególnie do reprezentacyjnego systemu politycznego. Polityka to bałagan i zepsucie, a do zaangażowania się w nią dojść może tylko w wyjątkowych okolicznościach”28. Tym też uzasadniają populiści swoją obecność w polityce: wyjątkowymi okolicznościami! Często populizm utożsamiany jest z ruchami antysystemowymi, gdyż w istocie najczęściej rzeczywiście różne wersje populizmu mają charakter antysystemowy. Wiele z nich jednakże funkcjonując jako ugrupowania parlamentarne z czasem ulega instytucjonalizacji, a wówczas wątki antyestablishmentowe ulegają wyciszeniu. Nie znika jednakże postulat radykalnej, wręcz rewolucyjnej zmiany. On zdaje się być w retoryce populistycznej swoistym constans.
Elity polityczne „zabetonowane” i niezdolne do zaproponowania społeczeństwu jakiejkolwiek wizji zmiany społecznej wielokrotnie de facto sprzyjają populistom swoją radykalnie (sic!) zachowawczą postawą. Zgnuśniała elita polityczna nolens volens wpycha sfrustrowane grupy społeczne w ramiona środowisk populistycznych. Ślepota elit na rzeczywiste problemy obywateli, postępująca alienacja władzy, dobrowolne odstąpienie od rządzenia na rzecz administrowania krajem – wszystko to sprawia, że w pewnym momencie dziejowym jedynie populiści werbalizują jakąkolwiek potrzebę zmiany czy też przebudowy. Ortega y Gasset dostrzega, że tzw. umiarkowana i prosystemowa „władza publiczna, rząd, żyje z dnia na dzień; nie przedstawia się jako zwiastun jakiejś wyraźnie określonej przyszłości, nie sprawia wrażenia początku czegoś, czego rozwój czy ewolucję można by sobie wyobrazić”29. W istocie bowiem ludzie nie chcą rewolucji, ale mają zawsze ogromną potrzebę zmiany, szczególnie kiedy dostrzegają dysproporcje pomiędzy przedstawicielami różnych grup społecznych, warstw czy nawet narodów w dostępie do zasobów, dóbr czy usług. Paradoksalnie czasami okazuje się, że jedynie populiści jakąś zmianę oferują. Partie prosystemowe obiecują jedynie spokój i rozsądek, czasami jeszcze równowagę budżetową, a nie są to idee, na bazie których da się zbudować silny ruch społeczny.
Populizm w natarciu, elity w odwrocie
Populizm istotowo jest nurtem, który nieustannie jest w natarciu. Siłą rzeczy trudno sobie wyobrazić umiarkowanego i racjonalnego populistę. Populizm musi być deklaratoryjnie burzycielski w swym stosunku do świata, przeraźliwie nieracjonalny w swoich wizjach i wybitnie efemeryczny w definiowaniu narzędzi wprowadzania proponowanej zmiany. Siła jego polega jednak na tym, że bierze na siebie rolę głosu wołającego wśród zinstytucjonalizowanych elit politycznych. Paradoksalnie to właśnie istnienie środowisk populistycznych – szczególnie zaś ich zasiadanie w parlamentach – służyć powinno politycznemu establishmentowi jako podstawowe źródło wiedzy na temat oczekiwań, bolączek i frustracji panujących w społeczeństwie. Peter Mair mówi, że „schyłek «demokracji partyjnej» wyraźnie «rozszerzył» przestrzeń, w której mogą się pojawiać postulaty populistyczne”30. Czy jednak diagnoza o schyłku demokracji partyjnej nie jest przesadzona? Może lepszym pojęciem opisującym „uwiąd”, w jaki popadły elity polityczne liberalno-demokratycznego świata, będzie „zgnuśnienie”? A może niepoprawne samozadowolenie?
Społeczeństwo przestało wierzyć w ethos elit politycznych. Zupełnie jak Ortega y Gasset, który prawie sto lat temu, przyznawał się, że kompletnie nie wierzy, aby „w jakimkolwiek zakątku naszego kontynentu istniała dziś grupa ludzi ukształtowana przez ethos, który miałby cechy jakiegoś kodeksu moralnego”31. Elity znalazły się w odwrocie, bo przestały wręcz definiować siebie jako przedstawicieli jakichś różnorodnych ethosów. Skupienie na administracyjno-instytucjonalnej sferze rządzenia państwem, któremu towarzyszy kompletna dezideologizacja programów wyborczych i postulatów politycznych, sprawia, że współczesne partie polityczne coraz częściej stają się „wydmuszkami”, a różnice między nimi po wielokroć mają charakter wyłącznie historyczny czy symboliczny. Populiści wchodząc na taki rynek polityczny okazują się nie tylko „świeżym powiewem”, ale wręcz jedyną alternatywą wobec wszystkich ugrupowań establishmentowych. Dowodzi to jednak, że nie jesteśmy na populistów skazani. Jeśli zinstytucjonalizowane partie polityczne odzyskają swoją ideową – a może nawet ideologiczną – tożsamość, jeśli staną się wyrazicielami interesów, nadziei i oczekiwań rzeczywistych grup społecznych, jeśli przedstawią wizję państwa, społeczeństwa i gospodarki, która wykraczać będzie poza obowiązujące status quo ante, wówczas będzie można mówić o powrocie elit. Nie dojdzie do tego jednak dopóki polityczne elity nurzać się będą w błogim zgnuśnieniu.
Sławomir Drelich – politolog i etyk, wykładowca akademicki (UMK w Toruniu) i nauczyciel licealny (I LO w Inowrocławiu), publicysta „Liberté!”
Przypisy:
1. G. Lakoff, M. Johnson, Metafory w naszym życiu, przeł. T. P. Krzeszowski, Wydawnictwo Aletheia, Warszawa 2010, s. 231.
2. P. Taggart, Populizm, lud i rdzenna kraina, , [w:] Populizm, O. Wysocka (red.), Wydawnictwo Uniwersytetu Warszawskiego, Warszawa 2010, s. 81.
3. Y. Papadopoulos, Populizm, demokracja i współczesny model rządzenia, [w:] Demokracja w obliczu populizmu, Y. Mény, Y. Surel (red.), Oficyna Naukowa, Warszawa 2007, s. 97.
4. P. Taggart, Populizm i patologie polityki przedstawicielskiej, [w:] Demokracja w obliczu populizmu, s. 111.
5. Y. Papadopoulos, Populizm, demokracja i współczesny model rządzenia, s. 102.
6. P. Taggart, Populizm, lud i rdzenna kraina, s. 87.
7. M. Canovan, Populizm, [w:] Populizm, O. Wysocka (red.), s. 66.
8. J. Ortega y Gasset, Bunt mas, przeł. P. Niklewicz, Warszawskie Wydawnictwo Literackie MUZA S.A., Warszawa 2006, s. 44.
9. P. Wiles, Syndrom, nie doktryna: kilka podstawowych tez o populizmie, [w:] Populizm, O. Wysocka (red.), s. 25.
10. P. Taggart, Populizm i patologie polityki przedstawicielskiej, s. 124.
11. M. Karwat, O demagogii, Wydawnictwo Sejmowe, Warszawa 2006, s. 16.
12. Tamże, s. 11.
13. P. Sloterdijk, Pogarda mas, przeł. B. Baran, Wydawnictwo Aletheia, Warszawa 2012, s. 126-127.
14. J. Ortega y Gasset, Bunt mas, s. 139.
15. Tamże, s. 15.
16. P. Sloterdijk, Pogarda mas, s. 23.
17. G. Le Bon, Psychologia tłumu, przeł. B. Kaprocki, Wydawnictwo Antyk, Kety 2004, s. 24.
18. Tamże, s. 28.
19. J. Ortega y Gasset, Bunt mas, s. 14.
20. G. Le Bon, Psychologia tłumu, s. 23.
21. P. Taggart, Populizm, lud i rdzenna kraina, s. 80.
22. P. Sloterdijk, Pogarda mas, s. 46.
23. Tamże, s. 80.
24. D. Riesman, Samotny tłum, przeł. J. Strzelecki, vis-à-vis/Etiuda, Kraków 2011, s. 236.
25. P. Sloterdijk, Pogarda mas, s. 27.
26. G. Le Bon, Psychologia tłumu, s. 31.
27. P. Taggart, Populizm, lud i rdzenna kraina, s. 77.
28. Tamże, 79.
29. J. Ortega y Gasset, Bunt mas, s. 50.
30. P. Mair, Demokracja populistyczna a demokracja partyjna, [w:] Demokracja w obliczu populizmu, s. 137.
31. J. Ortega y Gasset, Bunt mas, s. 208.