Serbia. Taki kraj, na Bałkanach. Chyba gdzieś koło Chorwacji albo Bułgarii. Chyba tam dużo owoców morza. I agresywni ludzie-to słyszałam od mamy.
Takie myśli przelatywały mi przez głowę, gdy szukałam ofert wyjazdu na wolontariat w ramach programu Global Citizen. Bardzo chciałam jechać do Budapesztu, jednak na jedno miejsce było ponad sto aplikacji. Odrzucam – klik, lecimy dalej z ofertami. Następnie skusiła mnie Brazylia – zobaczyłam zdjęcia, projekt. Zakochałam się. Potem sprawdziłam ceny biletów lotniczych. No cóż… Klik, klik, przewijam na dalsze oferty.
I zobaczyłam jedną ofertę. EnterYourFuture – hmm, chwytliwa nazwa. Ok, wejdę. Kragujevac? Co to w ogóle za wiocha? I gdzie? Wujek Google, Wikipedia. W Serbii, czwarte co do wielkości miasto, 211 tys. mieszkańców. Phi, to jest jedno z największych miast? – Prycham lekceważąco. Ale w porządku, chcę gdzieś jechać, czemu mam nie zaaplikować. Może się dowiem, gdzie ta Serbia w ogóle jest. No i może mnie tam nie zabiją.
Rozmowa z Dusanem z Oddziału Lokalnego w Kragujevac trwała 15 minut i przebiegła bardzo dobrze – wiedziałam to po czasie naszego Skype’a i po jego reakcji na moje odpowiedzi. Następnego dnia dostałam wiadomość, że się dostałam. Jednocześnie dostałam się również na projekt do Słowacji. Na co mi Słowacja – za blisko, taka Polska, tylko biedniejsza – pomyślałam. Niech będzie! E-mail potwierdzający mój udział w projekcie wysłany… do Serbii, do Kragujevac.
Wyleciałam 30.07. Nie wiedziałam, czego się spodziewać. Wylądowałam w Belgradzie, na głównym lotnisku. Tak… głównym. Czekała na mnie Viktoria, dziewczyna z Rosji, z którą miałam pojechać do miejsca naszego projektu. Po chwili dołączył do nas Alessandro z Włoch. Nietrudno było się znaleźć, skoro lotnisko miało 5m2. Potem znaleźliśmy autobus, który miał nas dowieźć do Belgradu. Rozpadające się żółte paskudztwo bez klimatyzacji, gdzie temperatura powietrza sięgała 37 stopni. Co mi strzeliło do głowy? – myślałam, rozmawiając z moimi współtowarzyszami. Gdzie Serbia do standardów, które mam w domu czy do klimatyzacji w łódzkim MPK (które może i nie zawsze działa, ale jest)? Pomocy!
Jakoś dotarliśmy do celu. Belgrad powitał mnie gorącem, emigrantami z Rumunii, siedzącymi w dziesiątkach w parku, gdzie bałam się przejść, oraz widokami rodem z Rosji w latach komunizmu albo z początków PRLu. Nie wierzyłam – to ma być stolica?! Nic, tylko uciekać! Do Kragujevac mieliśmy wziąć autobus z dworca głównego, na szczęście czekaliśmy moment. W drogę!
Na dworcu w Kragujevac powitały nas osoby z AIESEC z tamtejszego Oddziału Lokalnego. Nigdy nie widziałam nikogo tak podekscytowanego widokiem moim, Viktorii i Alessandra. No w porządku, wiadomo, że się cieszą, w końcu to oni zorganizowali nasz pobyt i cały projekt. Dowiedziałam się, że jedną noc będę nocować z Katariną, jedną z dziewczyn, która nas powitała. Byłam zbyt zmęczona, żeby się ekscytować jak oni, więc potulnie pojechałam z nią do domu. Kragujevac wyglądał tak jak Belgrad, może trochę bardziej zielony. Wieżowce wyglądające jakby zaraz się miały rozlecieć, ludzie ubrani jak my w Polsce 20 lat temu, duże blokowiska. Pisk opon na żwirze, lekkie szarpnięcie. Zatrzymaliśmy się przez domem Katariny na przedmieściach.
Mały, ładny dom z gankiem. No fajnie. Weszłam do środka i powitała mnie babcia Katariny. I wtedy otworzyłam oczy. Pierwszy raz w życiu, naprawdę je otworzyłam.
Spojrzałam w oczy babci Katariny, która nie mówiła ani słowem po angielsku. Uścisnęła mnie, jakbym była jej wnuczką i zaczęła do mnie mówić po serbsku. Nie mogłam oderwać wzroku od tych szczerych, pełnych miłości oczu babci, której nigdy nie widziałam. Katarina nie zwróciła na to uwagi, poszła przygotowywać jedzenie. Babcia nadal trzymając mnie za ramiona opowiadała o czymś namiętnie, a ja nie mogłam zrozumieć wrażenia całkowitego obezwładnienia jej czułością. Czy jestem tak zmęczona po podróży, że coś mi się w głowie przewraca? Nie wiem. Usiadłam w tym starym domu, w zużytym fotelu, gdzie poczułam się, jakbym była częścią rodziny. Gdzie poczułam się, jakbym była VIP czy gościem honorowym, ponieważ zostałam tak potraktowana. Gdzie poczułam się jak w domu. Razem we 3 najadłyśmy się do syta, a babcia Katariny (z jej tłumaczeniem) mówiła o swoim zmarłym mężu, którego zdjęcie stało na komodzie na utkanej na szydełku serwecie. O miłości jej życia i o Serbii. Nie chciałam wychodzić z tego salonu. Czułam spokój i nie chciałam przerywać opowieści babci Katariny. Chcę wiedzieć więcej!
Drugi raz mrugnęłam. Otworzyłam oczy, gdy spotkaliśmy się z pozostałymi Serbami działającymi w AIESEC. Nigdy nie widziałam nikogo mówiącego i znającego swoją historię tak dobrze. Chłonęłam każde słowo, które płynęło z ich ust – o Jugosławii, o podziale, o Tito, o Kosowie. Mijały sekundy, minuty, godziny, gdzie parę osób przekrzykiwało się, ponieważ każdy chciał coś dodać, o czym zapomniał inny. Gdzie dowiedziałam się, dlaczego Serbia jest w takiej sytuacji ekonomicznej, dlaczego rozpętała się wojna o Kosowo i dlaczego projekt Global Citizen oraz my zmieniamy ich życie. Poczułam się jak ostatnia ignorantka, gdy przypomniałam sobie, co wiedziałam o Serbii wcześniej. My, wolontariusze – z Polski, Włoch, Rosji, Francji, Turcji czy Grecji – przy piwie, papierosie i zachodzie słońca, również podzieliliśmy się historiami swoich narodów i dyskutowaliśmy, dlaczego akurat to wygląda tak, a nie inaczej. Po skończonym wieczorze spojrzałam na zegarek – rozmawialiśmy 6 godzin. Minęło mi to jak pół godziny, a nigdy nie zapomnę akurat tego wieczoru, 15 lipca w Carpe Diem – jednej z lokalnych knajp.
Trzeci raz mrugnęłam. Widzę przed sobą dwie klasy moich uczniów. Jednych z nich uczyłam francuskiego, gdzie były to dzieci w wieku 11-14 lat. Drugich nastolatków (14-15 lat) uczyłaangielskiego. Jednak było odwrotnie. To oni uczyli mnie – a zwłaszcza moja grupa z językiem angielskim. Toczyliśmy godzinne debaty na różne tematy – od poważnych politycznych, do tematów mniej ważnych – czy operacje plastyczne powinny być sponsorowane przez państwo. Patrzyłam na nich, gdy toczyli zażarte dyskusje, gdzie prawie doszło do rękoczynów i nie mogłam nie być zdumiona ich mocnymi opiniami, hartem ducha i siłą, z jaką się wyrażali. Wiem, że każdy z moich uczniów swoją ambicją i siłą ducha dojdzie tam, gdzie ani mi, ani im się nie śniło.
Gdy czwarty raz mrugnęłam, łzy poleciały z moich oczu. Po spędzeniu 6 tygodni na poznawaniu Serbii oraz każdej innej historii 20 wolontariuszy z różnych stron świata, musiałam ich pożegnać. Musiałam pożegnać moich uczniów, z którymi zrobiłam co najmniej 100 selfie. Musiałam pożegnać babcię Katariny i samą Katarinę, która stała się dla mnie moją „serbską siostrą” – drugiej tak podobnej do mnie osoby nigdy nie poznałam, z którą jadłam naleśniki po powrocie z imprezy o 4 nad ranem, oglądając wschód słońca i rozmawiając o chłopakach i o naszych miłostkach. Tak samo Greta z Włoch, wcześniej wspomniany Alessandro, Franck z Francji czy Giannis z Grecji, Nemanja, Stefan, Milos z Serbii – oni wszyscy stali się moimi prawdziwymi przyjaciółmi, których żegnałam płacząc jak wtedy, gdy miałam 5 lat i spadłam z roweru. Czułam, że zostawiam im kawałek serca, że zostawiam w Serbii kawałek siebie, jednocześnie zabierając z sobą szczyptę każdego z nich dzięki historiom, które usłyszałam.
Cztery mrugnięcia wystarczyły, bym otworzyła oczy. Kragujevac stał się najpiękniejszym miastem na świecie, milion śmiesznych i niemożliwych sytuacji, zdjęcia, rozmowy do rana i te naleśniki. Oczy babci Katariny. Serbia stała się moim drugim domem, a ludzie tam poznani przyjaciółmi na całe życie. Których zobaczę już w Sylwestra w Pradze – tak, jak sobie obiecaliśmy. I takim zbiorem doświadczeń jest Global Citizen organizowany przez AIESEC.
Cztery mrugnięcia. A Ty? Ile razy będziesz musiał mrugnąć, by naprawdę otworzyć oczy?
Anna Tomasik
Koordynator ds. zakwaterowania wolontariuszy