Dwunastego czerwca Ksawery Pruszyński rusza samochodem z Hagi do Warszawy. Śpieszy się na swój drugi ślub. Pod Dortmundem, w miejscowości Hamm, na nieodnowionej po wojnie szosie, podczas manewru wymijania jego samochód wpada pod ośmiotonową ciężarówkę. Jest rok 1950, czas politycznych procesów i śmierci w niewyjaśnionych okolicznościach. Na pojawienie się plotek o zamachu na życie Pruszyńskiego nie trzeba długo czekać. Niektórzy oskarżają o zamach „zachodnioniemieckie organy”, inni „dwójkę londyńską”, jeszcze inni twierdzą, że prawdopodobnie nieszczęśliwy wypadek jedynie wyprzedził planowany już zamach. Przyjaciele Pruszyńskiego zeznają, że ponoć zdawał sobie sprawę z zagrożenia i prosił ich, by „w razie czego” przyjechali do kraju na proces.
Rozbieżne zdania o tym, co się stało pod Hamm, mają nawet synowie Pruszyńskiego. Aleksander w wypadek nie wierzy, jego brat Stanisław wspomina natomiast, że ojciec był fatalnym kierowcą, jeździł ostro, a jego samochód ciągle był potłuczony i często lądował w rowie.
Dla wielu Pruszyński był autorytetem moralnym (dwukrotnie odznaczono go Krzyżem Walecznych), dla innych zdrajcą ojczyzny. Podziwiano go jako błyskotliwego krytyka rzeczywistości, świetnie wykształconego, władającego kilkoma językami, a krytykowano za brak wyrobienia politycznego i niestałość poglądów. Był zarówno anachroniczny, jak i współczesny. Stanowił wzór odważnej publicystyki, był jednym z twórców polskiej szkoły reportażu i jednocześnie kaznodzieją, u którego słychać niestety tony Piotra Skargi, Jana Chryzostoma Paska czy Henryka Sienkiewicza.
Pewne jest tylko, że to postać „równie barwna i bogata w niuanse, jak barwna jest jego twórczość, niosąca wartości przez długi czas lekceważone, jako staroświeckie, […] [później – przyp. W. K.] rehabilitowane i poszukiwane”. I może jeszcze jedno… postać dziś przez wszystkich niemal zapomniana…
Na rozdrożu kultur i wiar (1907–1926)
Ksawery Pruszyński przyszedł na świat we wsi Wolica Kierekieszyna, na Wołyniu, w 1907 roku. „Wolica – to tyle co wola, miejsce, gdzie chłopi-osadnicy mogli się osiedlać niepytani, skąd przyszli i od kogo zbiegli, gdzie na szereg lat otrzymywali dla zachęty odpowiednie zwolnienia od służebności i opłat. Tę zaś Wolicę ustanowił szlachcic pochodzenia tatarskiego nazwiskiem Kierekiesza”. W tych okolicach licznie rozgałęziona rodzina Pruszyńskich herbu Rawicz przebywała od XVI wieku. „Wśród mężów senatorskich wymieniają tylko jednego kasztelana osiemnastowiecznego, natomiast oficerów powstania kościuszkowskiego i listopadowego nie brakuje pośród gałęzi tego gniazda. Póki ten urząd istniał, w każdym też pokoleniu porozbiorowym powtarza się marszałek szlachty”. Jako ktoś, kto urodził się na rozdrożu światów i czasów, kultur i wiar, mów i ras, warstw i narodów, pamięć o współistnieniu wielu nacji w granicach jednej Rzeczpospolitej musiał wynieść z domu rodzinnego. Ale Pruszyński nie jest po prostu produktem kresowej kultury szlacheckiej. W wieku jedenastu lat jest już, co będzie mieć jeszcze większy wpływ na całe jego życie, „emigrantem i wygnańcem”. Z domu oprócz demokratyzmu, autentycznego liberalizmu, tolerancji i otwartości na świat wynosi także „konserwatyzm w stylu raczej angielskim, a jednocześnie niezbyt sprecyzowane skłonności socjalistyczne, sympatie rewolucyjne – powiedziałbym nawet (w stylu francuskim), oraz snobizm na lud (nie chłopomaństwo, to nie)”.
Tereny ogarnięte rewolucją opuszcza w 1918 roku, kilka miesięcy spędza w Żytomierzu, rozpoczyna naukę w gimnazjum, ale szybko przenosi się do Chyrowa i kontynuuje naukę w elitarnym gimnazjum jezuickim. Tam zakłada tajną organizację, której celem jest odzyskanie ziem za Zbruczem.
Każdemu z tych prądów najzupełniej obcy (1927–1936)
W 1927 roku Pruszyński zdaje maturę i przenosi się do Krakowa. Studiuje prawo na Uniwersytecie Jagiellońskim (1927–1932). Jest wtedy aktywnym przywódcą konserwatywnych i katolickich studentów, należy do prorządowej organizacji Myśl Mocarstwowa, deklaruje się jako wróg lewicy komunistycznej, zwolennik silnej władzy państwowej, a jednocześnie przeciwnik ciemnego nacjonalizmu.
Jeszcze w czasie studiów, w 1930 roku, zaczyna zarabiać jako korektor i dziennikarz w krakowskim „Czasie”. Tam też publikuje pierwsze reportaże (z wycieczki Polaków do Budapesztu). Już w roku 1931 artykuły Pruszyńskiego pojawiają się także w redagowanym przez Jerzego Giedroycia, a tworzonym przez ludzi Myśli Mocarstwowej, konserwatywnym „Buncie Młodych” (z którym będzie stale współpracował do 1935 roku, a sporadycznie do roku 1939; od 1937 „Bunt Młodych” będzie wychodził jako „Polityka”) oraz w krakowskim „Przeglądzie Współczesnym” (miesięczniku publikującym m.in. prace znanych historyków literatury – Stanisława Pigonia, Juliusza Kleinera, Wacława Borowego). Zajmuje się zarówno sprawami lokalnymi, jak i polityką międzynarodową, a także recenzuje książki. W 1932 roku zostają opublikowane teksty: „Dlaczego komunizm pociąga, a nie zwycięży”, „Wkoło nas oczyszcza się droga”, „Miłość w kraju Sowietów”. Na poglądy Pruszyńskiego w tym okresie największy wpływ mają zarówno pochodzenie i miejsce urodzenia, wyniesione z domu rodzinnego katolicyzm i kult Piłsudskiego, jak i poglądy przyjaciół oraz współpracowników. Antykomunizm jest wynikiem postawy antyrosyjskiej i wnioskiem wysnutym z polskich doświadczeń historycznych. Krytyka komunizmu wypływa także z założeń doktryny katolickiej.
W lipcu 1932 roku jako korespondent „Czasu” Pruszyński zostaje wysłany do Gdańska. Efektem tej podróży są reportaże podsumowane proroczą książką „Sarajewo 1914, Szanghaj 1932, Gdańsk 193?”, w której autor stawia tezę, że z polsko-niemieckiego konfliktu o Gdańsk wybuchnie w przyszłości wojna światowa.
Z Gdańska wyczuwa się najlepiej psychozę niemiecką. Najgroźniejsze – to nie bezrobocie, to nie hitlerowcy, to nie komuniści, to nie nędza i krach, i kryzys. Najgroźniejsza rzecz to to, że ludność niemiecka ogarnięta jest psychozą kończącego się świata, psychozą, która musi być chyba psychozą Sądu Ostatecznego. W kraju Goethego i Kanta w chwili katastrofy gospodarczej prosperują tygodniki przygodnych „wieszczów” i prosperują „poradnie” wszelkich chiromantów i znachorów.
Książka ta „nie pozostawia żadnych wątpliwości, że konserwatywny jeszcze wówczas antyfaszysta wśród tych wieszczów i poradni umieszczał doktrynę narodowego socjalizmu i jego wodza”. W tym i wielu innych tekstach z tego okresu Pruszyński podaje przykłady prześladowania Polaków, szerzącej się germanizacji i rosnącej pewności siebie Niemców na terenie Wolnego Miasta. Zastanawia się nad przyczynami nieprzyjaźni pomiędzy Gdańskiem a Polską mimo istniejących tradycji współpracy. Stwierdza, że błędem był taki sam stosunek Polaków do Gdańska jak do całego zaboru niemieckiego. Uważa, że w stosunkach z Niemcami powinniśmy gasić zarzewie sporu, nie wyciągać sprawy Gdańska przy każdej okazji. Ocenia, że Polska nie ma jasno sprecyzowanych kierunków działań w tej kwestii. Wierzy jednak w możliwość współpracy, choć właściwie nie analizuje, czy chcieliby jej także Niemcy. Zna i relacjonuje sukcesy hitlerowskich bojówek, ale nie wyobraża sobie, by kiedyś mogły odegrać większą rolę. Choć intuicyjnie wyczuwa niebezpieczeństwo związane z konfliktem o Gdańsk, nie wierzy w ostateczne zwycięstwo i hegemonię Niemiec.
Pruszyński przenosi się do Wilna i rozpoczyna współpracę z konserwatywnym „Słowem” Stanisława Cata-Mackiewicza, która będzie trwała do wybuchu wojny. Od 1933 roku na przemian chwali i gani procesy i przeobrażenia zachodzące w Niemczech. W kwietniu 1933 roku jako korespondent „Słowa” wyjeżdża na trzy miesiące do Palestyny, gdzie zostaje urzeczony ideą budowy nowego państwa, atmosferą wielkiego czynu, bezinteresowną ideowością. Książka, którą tam pisze, traktuje o zadośćuczynieniu historycznej krzywdzie narodu żydowskiego. Pruszyński nie kryje swego podziwu dla wysiłku narodowego Żydów i zamierza ten wysiłek pokazać czytelnikowi w kraju ogarniętym antysemityzmem. Tekst nosi tytuł „Palestyna po raz trzeci”, „nie Palestyna po raz trzeci oglądana […] lecz Palestyna po raz trzeci, po Palestynie starożytnej, po Palestynie wojen krzyżowych, wkraczająca na widownię historii”.
Pracowano ze zgiętym godzinami w łuk grzbietem, wyrzucając ziemię za rów, wbijając łopatę głębiej i dalej. […] Z każdym dniem niewidzialna ręka malarii wyszczerbiała szereg pracowników. […] Ale lukę zasklepiały nowe, młode siły […].
Ta podróż i wynikające z niej refleksje, co ciekawe, nie zmieniają właściwie nic w stosunku Pruszyńskiego do zachodniego sąsiada Polski. Na początku września 1934 roku, znów jako wysłannik „Słowa”, udaje się do Niemiec. Podziwia tam rozmach propagandy hitlerowskiej, informuje polskich czytelników o skutecznym rozwiązaniu problemów gospodarczych, o radykalnym zmniejszeniu bezrobocia, podkreśla wrogość Niemiec w stosunku do Związku Radzieckiego. Nie dostrzega w Niemczech pogromu Żydów, lecz jedynie powszechną pogardę, z jaką się spotykają.
Pod koniec czerwca 1935 roku udaje się do Czechosłowacji, Austrii i Jugosławii. Stwierdza wtedy, że antysemityzm w Europie traci swą żywiołowość, że wyraża się raczej w zarządzeniach biurokratycznych, które jednak nie niszczą własności prywatnej Żydów, ale jedynie obrzydzają im życie.
Po powrocie mieszka w Warszawie. Na przełomie lat 1934 i 1935 wydaje kilkanaście numerów tygodnika „Problemy”, w którym skupia się na polityce wewnętrznej, krytykuje na przykład decyzje polityczne niegodne polskiej tradycji. Współpracownikami pisma są publicyści „Buntu Młodych”.
12 maja 1935 roku, trzy tygodnie po śmierci Józefa Piłsudskiego, publikuje w „Wiadomościach Literackich” (co przynajmniej zdaniem przyjaciół Pruszyńskiego świadczy o zaczynającej się ewolucji poglądów dziennikarza i publicysty, choć i wychodzący od ponad dziesięciu lat tygodnik mniej więcej od 1935 roku również wyraźnie łagodnieje) reportaż z pogrzebu Marszałka (do zamówienia tekstu u Pruszyńskiego Mieczysława Grydzewskiego podobno namawia Antoni Słonimski). Tydzień później ukazuje się tekst Pruszyńskiego „Istota samotności Piłsudskiego”, w którym autor pisze:
Ulicami Warszawy przeciągały tłumy żądające ekonomicznej zagłady elementu żydowskiego, odsunięcia go od posad, ograniczenia przy wolnych zawodach, wypierania z handlu, niedopuszczania do roli. Tłumy te wiedziały, że milczący człowiek z Belwederu jest innego zdania. Okrzyk antysemicki był na uniwersytetach taranem bijącym właśnie w młodych piłsudczyków. Społeczeństwo przesiąkło niechęcią do tych właśnie Ukraińców, z których planami państwowymi złączono Marszałka na zawsze. W mieście okrążającym Belweder rodziły się coraz większe sympatie prosowieckie, odnawiał się dawny panslawizm. Wzbierała w nim nienawiść do „hydry germańskiej”. I oto nikt się nie łudził, że ten człowiek, zwany Wodzem, był temu wszystkiemu, każdemu z tych szerokich prądów najzupełniej obcy. Przez ten kraj przelewały się prądy pacyfistyczne, idealistyczne, nacjonalistyczne, rasistowskie. Tym wszystkim ideom Marszałek był obcy. Wobec mas wierzących w te idee był samotny. Dla demokratów przestał być demokratą od szeregu lat, dla zwolenników dyktatur – to nie był żaden dyktator.