Teoria gier, anarchia, demokracja i konstytucja
Teoria gier
Teoria gier to dział matematyki, który zajmuje się badaniem optymalnej strategii w przypadku potencjalnego konfliktu (rzadziej omawiane są gry kooperacyjne). Rozważania dotyczące strategii, interakcji, podejmowania decyzji w przypadku konfliktu sięgają starożytności, ale teoria gier jako odrębna dziedzina nauki została stworzona przez polimata Johna von Neumana i ekonomistę szkoły austriackiej Oskara Morgensterna (ucznia Ludwiga von Misesa i, co ciekawe, syna córki Fryderyka III z nieprawego łoża) w pierwszej połowie XX wieku za sprawą opublikowania przez nich pracy pt. „Theory of Games and Economic Behavior”. James M. Buchanan uważał, że teoria gier jest największym wkładem w ekonomię w XX wieku.
Ogromny wkład w rozwój teorii gier i jej aplikacji do innych dziedzin wiedzy (głównie ekonomii) wniósł słynny John Nash (ten z „Pięknego umysłu”), który wraz z Reinhardem Seltenem i Johnem Harsanyi został nagrodzony Nagrodą Nobla w roku 1994. Nashowi zawdzięczamy opis gier, które tłumaczą słabość demokracji i potencjalnie rozwiązanie „dylematu więźnia”, na którym opiera się współczesne uzasadnienie konieczności istnienia państwa. Przeniesienie wniosków Nasha na grunt filozofii politycznej zawdzięczamy Anthonemu de Jasay.
Wybór kolektywny
Aby zrozumieć jaki wpływ mają wnioski płynące z badań nad grami na teorię liberalizmu trzeba zrozumieć czym jest wybór kolektywny. Otóż wybór kolektywny opiera się na zasadzie poddaństwa – jakaś grupa decyduje i wybór narzuca reszcie. Kiedyś był to król i jego trupa (co nie gwarantowało „rządów prawa” – bezkonfliktowego przekazania władzy), w starożytnych Atenach była to rozpasana demokracja bezpośrednia (która już lepiej gwarantowała bezkonfliktowe przekazanie władzy, choć niekoniecznie gwarantowała prawa jednostki), a w renesansowej Wenecji była to Signoria (która jeszcze lepiej gwarantowała „rządy prawa”, choć nie była demokratyczna i względnie lepiej chroniła wolność osobistą), a dzisiaj jest to demokracja parlamentarna (która także jest jednym ze sposobów gwarancji rządów prawa, choć potencjalnie jest największym zagrożeniem dla wolności osobistej). Niemniej, każdy z tych systemów opiera się na jednej zasadzie: obowiązek wszystkich w społeczności do poddania się decyzjom tylko niektórych jej członków. Zasada ta także nakłada obowiązek poddania się decyzjom rządzącym, zanim rządzeni w ogóle dowiedzą się jakie te decyzje właściwie będą. Na tym polega istota władzy – poddani wystawiają czek in blanco dla władzy na podejmowanie decyzji nie wiedząc jakie te decyzje w ogóle będą (a mogą być i często są one nie w interesie społeczeństwa, ale w interesie samej władzy i tej części społeczeństwa, której uda się zdobyć przychylność podejmujących decyzje). Takie poddaństwo nie jest ani moralne (gdyż nie jest dobrowolne), ani racjonalne (gdyż nie wiemy, jakie te decyzje właściwie będą).
Więc skoro reguła poddaństwa nie może być ani racjonalna ani moralna ex definitione, to dlaczego współcześnie zakłada się, że w ogóle istnienie państwa jest uzasadnione i prawowite? Skąd rząd czerpie legitymizację? Z pomocą przychodzi „dylemat więźnia”. Otóż zakłada się we współczesnej teorii państwa, że jednostki w anarchii nie są w stanie współpracować, gdyż dominującą strategią jest oszustwo (racjonalna jednostka więcej zyska na oszustwie niż na współpracy). Zatem przymus jest w naszym interesie, bo bez przymusu nie możemy osiągnąć optymalnego poziomu współpracy (gdyż kooperacja dotyczy w takim wypadku jedynie jednostek, które nie działają w swoim racjonalnym interesie).
Konwencja społeczna
John Nash jest jedną z osób, która sformalizowała gry, które odzwierciedlają to, co David Hume opisał dużo wcześniej – mianowicie, że własność i umowa (dotrzymywanie wzajemnych przyrzeczeń) są kwestią społecznych konwencji, które są pierwotne względem egzekwowania prawa przez scentralizowaną władzę. John Nash odkrył, że gry konfliktowe (tzw. „dylematy”) mają potencjalne rozwiązania w konwencji społecznej. Anthony de Jasay wysnuł z tego wniosek taki, że anarchia nie tylko jest możliwa, ale jest także pożądana, gdyż spontaniczne konwencje społeczne po pierwsze warunkują dobrowolność i racjonalność reguł, po drugie są wolne od wszystkich patologii wyboru kolektywnego, a po trzecie mogą być egzekwowane przez społeczeństwo obywatelskie.
„W przeciwieństwie do prawa – twierdzi de Jasay – które musi polegać na zasadzie poddaństwa, konwencja jest dobrowolna. Jest to spontanicznie wyłaniająca się równowaga, w której każdy przysposabia zachowanie przynoszące najlepszy rezultat pod warunkiem, że zachowanie to jest przewidywane, iż zostanie przysposobione przez wszystkich innych. W tym wzajemnym dostosowaniu do siebie nawzajem, nikt nie może sprzeniewierzyć się równowadze i oczekiwać korzyści na tym, ponieważ oczekuje, że będzie za to ukarany przez innych również odchodzących od równowagi. W przeciwieństwie do prawa, które zależy od egzekwowania, konwencja jest tak więc samo-egzekwująca.”
Większość obecnie istniejących transakcji rynkowych jest samo-egzekwowalna, gdyż są to po prostu transkacje gotówkowe (z rąk do rąk). Te transakcje natomiast, w których jedna strona musi poczekać na dostarczenie dobra czy usługi przez drugą stronę są egzekwowalne dzięki dwóm dyscyplinującym środkom: pierwszą z nich jest interes własny oszukującego, który nie będzie w stanie handlować z innymi jeśli wiadomość się rozniesie o tym, że jest oszustem; a drugą z nich jest fakt, że inne potencjalne ofiary oszusta mają motywację by ponieść koszt (niewielki, ale zawsze!) by ukarać oszusta – egzekwowanie umów innych osób jest także w ich interesie, bo sami także mogą być potencjalną ofiarą. Te zachowania właśnie determinuje spontaniczny, samo-egzekwujący się mechanizm konwencji społecznej. Mówiąc krótko: konwencja jest alternatywą – znacznie lepszą alternatywą – dla rządu.
Szanse anarchii
Jest tylko jedno „ale”: społeczeństwo musi mieć wyrobione konwencje i mechanizmy ich egzekwowania, a te zostały współcześnie kompletnie wyparte przez egzekutywę państwową (zupełnie tak, jak ubezpieczenia społeczne wyparły spontaniczne ubezpieczenia prywatne). To małe „ale” sprawia, że de Jasay smutno konstatuje, że mimo wszystko anarchia współcześnie nie jest możliwa. Nie dlatego, że – jak Hobbes ujął to w „Lewiatanie” – życie w ananrchii byłoby „nasty, brutish, and short” – ale dlatego, że upadek państwa najprawdopodbniej doproawdziłby do wyłonienia się nowego, jeszcze gorszego, bo społeczeństwo obywatelskie na tę chwilę nie ma wyrobionych mechanizmów, którymi mogłoby zastąpić państwo.
Ułomność demokracji
Jak to ma się do demokracji? Otóż sęk w tym, że w mocy wyboru kolektywnego jest wywłaszczenie wyboru indywidualnego, ale nigdy vice versa. Kolektyw może zawsze zadecydować (dzięki zasadzie poddaństwa), że to, co było robione dotąd prywatnie będzie robione teraz państwowo – np. ubezpieczenie zdrowotne albo od bezrobocia. Zakładając, że jest większość, która chce coś narzucić mniejszości, ale mniejszość się na to nie zgadza. Nawet jeśli istnieją ograniczenia przed „tyranią większości”, to zawsze większość może rozbić grupę blokującą przez skorumpowanie jej biedniejszej części zasobami w posiadaniu jej bogatszej części. Każdy wybór blokowany przez mniejszość da się tak rozbić, więc żadna blokada nie jest w stanie zadziałać. Co więcej, jeśli jednostki są racjonalne to „pójdą” na ten układ, czyli – mówiąc językiem teorii gier – jest to zawsze potencjalna strategia maksymalizująca.
Choć demokracja stwarza dobre warunki dla pluralizmu (opozycja nie jest represjonowana) i rozwoju praw obywatelskich (wolność słowa, prasy, wyznania, itd), to ma wbudowane w samej swej istocie mechanizmy redystrybucyjne (które właśnie opisuje teoria gier), które naturalnie skłaniają ją do pożerania wyboru indywidualnego. Państwo opiekuńcze zatem nie jest kwestią kultury politycznej danego państwa – jest naturalną konsekwencją ewolucji demokratycznej. Socjaldemokracja jest katalizatorem tego procesu, ale jego istota tkwi w samym sercu demokracji – wystarczy spojrzeć na historię udziału wydatków państwa jako proc. PKB na przestrzeni XIX i XX wieku albo na wzrastający udział populacji żyjącej na koszt reszty społeczeństwa, żeby to pojąć.
Ułomność demokracji najłatwiej zrozumieć, gdy zdamy sobie sprawę, że władza utrzymuje polityczne posłuszeństwo, gdyż wspiera się na swych zwolennikach, których musi przekonać (pomocnym narzędziem jest wiara w „demokratyczne wartości”, „chwałę narodową”, „sprawiedliwość społeczną”, „Polskę” czy inne hasła socjal-plemienne) albo przekupić (dawniej było to nadawanie ziemi i pozwolenia handlowe, dzisiaj są to skomplikowany system podatkowy i „dobra publiczne” służące zwykle ograniczonym grupom) . Redystrybucja jest narzędziem maksymalizującym szanse zyskania i utrzymania władzy.
De Jasay ujmuje to tak:
„Kiedy ważnym – nawet jeśli nie dominującym – składnikiem politycznych motywacji jest interes materialny, kupowanie poparcia poprzez odbieranie zasobów przede wszystkim jednej części wyborców i przekazywanie innej, jest koniecznym warunkiem zapewnienia i utrzymania władzy, kwestia natomiast, jak wielka redystrybucja jest potrzebna do tego celu, zależy od dwóch określonych przez reguły i tradycję cech rządów. Jedną jest wielkość odłamu społeczeństwa, którego poparcie trzeba sobie zapewnić. Jeśli jest on dobrze zorganizowany i kierowany w społeczności, w której poza tym brak przywódców i demokracji, nie musi to być nazbyt wielki odłam: na przykład gwardia pretorianów czy policja polityczna działająca w stylu KGB. Drugą cechą określającą, jaka skala redystrybucji wystarczy do zdobycia i zachowania władzy, jest stopień w jakim reguły i tradycja pozwalają na polityczną konkurencję. Tam, gdzie jawna rywalizacja o władzę jest nielegalna i jawnie represjonowana, stosunkowo niewielka redystrybucja może wystarczyć do zachowania status quo. Rzecz przedstawia się inaczej, tam gdzie sednem życia politycznego jest współzawodnictwo o głosy wyborców, a rywalizujące strony muszą się starać przeciągnąć na swoją stronę przynajmniej ich połowę plus jeden.”
Mówiąc krótko: gdy rywale do władzy konkurują o głosy anonimowych wyborców, powstaje bodziec do przekupywania jednej części wyborców pieniędzmi innej jej części (redystrybucji), aby zyskać jej poparcie. Co więcej, redystrybucyjne parcia demokracji zasadzają się dokładnie w tym samym mechanizmie, który skądinąd z innej strony wspiera porządek liberalny: rządy prawa, bezkonfliktowe przekazanie władzy, wolności obywatelskie, wpływ społeczeństwa na władzę i możliwość jej odwołania, gdy ta działa wbrew niemu. Z całą pewnością demokracja jest dobrą ochroną przeciw totalitaryzmowi i w jakimś zakresie ogranicza skalę dyskrecjonalnych poczynań władzy.
Niemniej jednak, jeśli politycy racjonalnie dbają o swój interes, zależy im na władzy i nie są w stanie sobie jej odmówić pogardzając redystrybucją (a w dzisiejszych czasach to nie wydaje się problemem), to demokracja jest nie do obronienia na gruncie teorii liberalizmu. Smutny to wniosek dla większości liberałów (wiem coś o tym!), ale z logiką trudno dyskutować.
Efekt gapowicza
Ten proces ekspansji redystrybucji ograniczającej wolność osobistą tłumaczy fakt, że państwo w ogóle, a państwo demokratyczne w szczególności, jest platformą do jazdy na gapę. Państwo zmusza nas do płacenia podatków, więc tworzy bodziec do tego, żeby wykorzystywać dla swojej korzyści zgromadzone środki a przesuwać koszt na innych. Łatwo to zrozumieć wyobrażając sobie, że usługi państwowe są dobrowolne – gdyby ktoś zaczął je wykorzystywać na swoją korzyść – tak, jak niektóre grupy społeczne w Polsce wykorzystują system emerytalny kosztem reszty społeczeństwa – to ci, którzy łożą na ich utrzymanie natychmiast wycofaliby swój wkład. Podczas gdy łożący są zablokowani w tym, co de Jasay nazywa „sytuacją frajera” – tj. państwo zmusza ich do łożenia i w przypadku gdy ktoś wykorzystuje ich wkład do swoich prywatnych interesów – to i tak nie mogą wycofać swojego wkładu. To jest właśnie klasyczny przykład efektu gapowicza i żadna produkcja dóbr publicznych na wolnym rynku nie stwarza większych bodźców do korzystania z nich na czyjś koszt niż właśnie za pomocą państwa.
De Jasay twierdzi, że podświadome założenie we współczesnych teoriach ekonomicznych i politycznych, że tylko państwo jest w stanie robić to, co obecnie robi – jak egzekwowanie umów, produkcja dóbr publicznych, ubezpieczenia społeczne, zmniejszanie kosztów transakcyjnych, etc – wynikają z pokusy jazdy na gapę. Ci, którzy korzystają na redystrybucji forsują za nią – w momencie gdy im się to uda, powstaje monopol, a inne rozwiązania są przez niego wyparte. Po jakimś czasie wszystkim się wydaję, że gdyby państwo nie finansowało, któreś z tych rzeczy, to nikt inny by nie pokrył tego kosztu z własnej kieszeni.
Konstytucja
Niektórzy klasyczni liberałowie – jak nobliści Hayek i Buchanan – wierzyli, że ten proces wywłaszczania jest w stanie ograniczyć odpowiednio skonstruowana konstytucja, która będzie ograniczała dyskrecjonalną władzę rządu – konstytucja państwa minimalnego. De Jasay z kolei dowodzi, że jest to życzeniowe myślenie. To, co determinuje układ polityczny w danym państwie to przekonania elit sprawujących władzę, a konstytucja jest tych przekonań skutkiem a nie przyczyną. Jeżeli konstytucja ma ograniczyć prerogatywy władzy, a to ona sama ją uchwala, to wygląda to tak – przekonuje de Jasay – jakby dziewica sama zakładała sobie pas cnoty i trzymała kluczyk na wszelki wypadek w zasięgu ręki. Konstytucja może wyrażać polityczne uwarunkowania determinujące sposób sprawowania władzy, ale to tradycyjne zasady (o ile są przestrzegane) go kształtują. Równowaga sił i presja opinii publicznej mają znacznie większe znaczenie w kształtowaniu układu politycznego.
Państwo minimalne
Co więcej, nie tylko konstytucja liberalna nie jest możliwa, ale nawet państwo minimalne nie jest możliwe na dłuższą metę. Wynika to z faktu, że sprawujący władzę nawet jeśli sami w to wierzą, że rząd powinien być ograniczony, to i tak motywacja działa na ich niekorzyść. Każda władza – włączając w to władzę dyktatorską czy nawet uświęconą wiekami władzę monarchiczną – opiera się na zgodzie jej zwolenników, którzy gwarantują posłuszeństwo polityczne. Jeśli poddanych (zwolenników obozu władzy) zaleje powódź, a władza nie pomoże im (zabierając środki innym), bo będzie twierdziła, że jej zadaniem jest egzekwowanie reguł sprawiedliwości, że to samych zainteresowanych obowiązkiem było ubezpieczenie się od powodzi oraz że nie może nic zrobić, bo zaadaptowała politykę rządu ograniczonego – to w takiej sytuacji zgoda poddanych-zwolenników mogłaby rychło zniknąć, a wraz z nim fundament na którym spoczywa władza. Równowaga państwa minimalnego nie jest stabilna.
Wniosek
Ani demokracja, ani konstytucja, ani nawet stworzenie dyktatorskiego (czy monarchicznego) państwa minimalnego nie gwarantuje na dłuższą metę porządku liberalnego – gwarantuje go tylko anarchia, a ta nie jest możliwa bez odpowiedniego przygotowania społeczeństwa obywatelskiego do spełniania funkcji społecznych obecnie sprawowanych przez państwo. Jest wielce nieprawdopodobne, że społeczeństwo obywatelskie w obecnych warunkach wyrobi się – wręcz przeciwnie, to co widzimy to systematycznie wypieranie przez państwo spontanicznych konwencji, reakcji i instytucji przez biurokrację państwową. Wszystko zmierza ku erozji porządku liberalnego. Wolność osobista jest stracona.