W sprawie uchodźców mogło być pięknie. Mogliśmy zrobić coś dobrego dla ludzi w potrzebie, zaktualizować sens pojęcia solidarności a może i miłosierdzia, a przy okazji, załatwić kilka interesów w Europie. Mogliśmy. Tymczasem zrobiliśmy dokładnie odwrotnie. Pokazaliśmy to, co mamy w sobie najgorszego – ksenofobię, skrajną samolubność i zaściankowe myślenie. A politycznie – koncertową krótkowzroczność. Tekst, który piszę, jest swoistym ‘j’accuse’ – oskarżeniem polskich elit politycznych liderów opinii publicznej i mediów, że zamiast rozwiewać niepokoje i dodawać otuchy, zagrały na najgorszych instynktach społecznych i dały przyzwolenie na koncert nienawiści.
Na wstępie pragnę przeprosić za ton swojej wypowiedzi, ale przyznam, że odczuwam pewne zażenowanie pisaniem o ‘polskim wymiarze kryzysu uchodźców’. Jak przecież kraj długi i szeroki żaden statystyczny a nawet faktyczny Polak – uciekiniera z Bliskiego Wschodu na oczy nie widział, a skala pomocy, o której była mowa, byłaby nieodczuwalna dla polskiej indywidualnej kieszeni. Co zatem o nas Polakach, o nas emigrantach i potomkach emigrantów, i naszej rzekomo niezłomnej polskiej tożsamości, mówi sytuacja, w której prawie 40 milionowy kraj, bije na alarm w sprawie przyjęcia 7 tysięcy ludzi o nieco odmiennej kulturze ? Co ma powiedzieć 4 milionowy Liban, w którym znajdują się już prawie 2 miliony Syryjczyków? Histeria związana z przyjęciem uchodźców, cała kampania strachu i nienawiści toczy się w cieniu zjawiska, którego w Polsce nie ma, które nie jest realnym doświadczeniem Polaków.
Jasne, to, że jakieś zjawisko nie istnieje, nie znaczy oczywiście, że nie można się go obawiać czy wobec niego się ustawiać oraz traktować go jak ‘fakt społeczny’. Pisał o tym Stanley Cohen analizując zjawisko lęku wobec subkultur młodzieżowych, które pojawiły się w latach 60. w krajobrazie brytyjskich miast. Kluczowe dla powstania paniki moralnej – bo takiego terminu używał – jest nakręcająca się rola mediów i opinii publicznej, demonizacja przeciwnika i pozbawienie go prawa głosu. Fakty przestają mieć znaczenie. Wydaje się, ze dokładnie to dzieje się w Polsce w ostatnich miesiącach – debata o uchodźcach toczy się bez uchodźców, ponad ich głowami i poza faktami. Pozwala za to zająć się tym, co lubimy najbardziej – samymi sobą.
W kwestii uchodźców zawiodła mnie cała klasa polityczna – od prawej do lewej strony, od ław rządowych, które zdążyły się wymienić, do ław opozycji. Zaczęło się od niezdarnych wypowiedzi premier Ewy Kopacz, w obronie bezpieczeństwa polskich rodzin, od słów dzielących uciekinierów na tych lepszych (uchodźców) i gorszych (imigrantów ekonomicznych). Podział tyle fałszywy (bo zazwyczaj jest wiele czynników), co trudny do wyegzekwowania w kontekście ludzi docierających do Europy przez morze. Potem karierę zrobił nieszczęsny pomysł z priorytetem przyznawanym uchodźcom chrześcijańskim. Szkoda, że nikt nie pomyślał co opuszczenie jednej grupy etnicznej i religijnej z danego kraju oznacza w przypadku Syrii zaburzenie delikatnej (nie)równowagi tego kraju. W międzyczasie Nowoczesna, Razem i Lewica – raczej zbiorowo schowały głowy w piasek (wiem, były szlachetne wyjątki) niż z otwartą przyłbicą występowały w sprawie uchodźców. I już nawet nie o samych uchodźców mi chodzi – ale o sprzeciw wobec języka używanego wobec Arabów, wobec muzułmanów, wobec Islamu. Zabrakło silnego sprzeciwu wobec nienawiści i przemocy wobec obcokrajowców w Polsce, ludzi, którzy choć nieco odbiegają wyglądem od klasycznego Polaka. A w między czasie przyszedł PiS i już było tylko gorzej.
W kwestii uchodźców zawiodły mnie też media. Jak to możliwe, że w wielkim kraju w sercu Europy, ekspertką od problemu uchodźców syryjskich stała się osoba, która od samego początku prezentowała opinie skrajnie islamofobiczne? Jak to możliwe, że Miriam Shaded nadal brylowała w TVNie po tym jak stała się twarzą kampanii Korwin-Mikkego? Ale pójdźmy dalej i głębiej – jak możemy się dziwić, ze Polacy mają tak negatywne i stereotypowe opinie o Islamie, świecie arabskim jeśli w polskich mediach mówi i pisze się o tych rejonach i problemach jedynie w kontekście wojen, terroryzmu lub katastrof humanitarnych? Obraz Bliskiego Wschodu funkcjonujący w polskich mediach – jest wypisz wymaluj jak z Orientalizmu Edwarda Saida. Arabowie i muzułmanie (kategorie rozłączne, a w polskich mediach traktowane często jako tożsame) przedstawiani są jako nieracjonalni, histeryczni dzicy, kierowani w dodatku seksualnymi popędami. A przecież, nie zawsze było tak źle z wiedzą i pisaniem o Bliskim Wschodzie w polskich mediach. Prowadzę właśnie badania na temat udziału polskich artystów w wystawie w Bejrucie, która odbyła się w 1978. W tym celu, przeglądałam dziś stare numery „Trybuny Ludu” z 1978 roku. Sposób relacjonowania wydarzeń z Syrii, Libanu czy Egiptu, skala poinformowania czy zniuansowania przekazów na temat Bliskiego Wschodu jest tam imponująca. Z „Trybuny” dowiedziałam się też jakie wystawy otwarto w Damaszku, Algierze, Kairze, jaki jest stosunek arabskiej klasy robotniczej do ruchów narodowo – wyzwoleńczych i fragment o roli artystów na Bliskim Wschodzie. Nie płaczę po tubie propagandowej PZPRu. Chodzi mi tylko (i aż!) o to, że jakoś mogliśmy mieć nieco inaczej ustawione horyzonty myślenia a polskie media prezentowały całkiem pokaźną ekspertyzę w tematach bliskowschodnich. Że kiedyś dało się dało się zauważyć bogactwo kultury, życia społecznego, skomplikowanie tego regionu. W końcu chodzi mi o to, że o Bliskim Wschodzie da się powiedzieć coś więcej niż ma do powiedzenia Miriam Shaded.
Kończąc mój akt oskarżenia: w kwestii uchodźców zawiódł mnie również polski Kościół katolicki. Moim zdaniem – nie stając mocniej po stronie uchodźców, a potem nie robiąc nic w sprawie powstrzymania rozlewającej się fali nienawiści wobec ‘obcych’ (również w swoich szeregach) – stracił swoją historyczną szansę na stanie się relewantną instytucją w Polsce po 1989 roku. Tak wiem, że były parafie, które zadeklarowały przyjęcie uchodźców. Ale też wiem, że w czasie Świąt Bożego Narodzenia, których historia wiedzie nas na Bliski Wschód w żadnej z znanych parafii, które losowo odwiedziłam, nie było modlitwy się za ludzi uciekających przed wojną i tą wojną dotkniętych. Niedawno Episkopat Polski pod presją papieża Franciszka zadeklarował utworzenie korytarza humanitarnego dla uchodźców. Dla kilkudziesięciu rodzin. Dwa miliony Syryjczyków w Libanie. Doprawdy, już chyba wolałabym, żeby zareagował na marcową okładkę jednego z katolickich pism, która przedstawiała postać muzułmanina – terrorysty z podpisem ‘Piąta Kolumna w drodze do Europy’.
Nie twierdzę, że w Polsce przed czerwcem 2015 nie istniały w Polsce rasizm i ksenofobia i że to same polskie elity wykreowały problem niechęci do uchodźców, a wraz z nim falę nienawiści wobec obcych. O tym, że jesteśmy krajem nienawiści wobec muzułmanów bez muzułmanów pisali już wielokrotnie na przykład badacze z Centrum Badań nad Uprzedzeniami. Wiem też, że Polska nie była i nie jest jedynym niechlubnym wyjątkiem na mapie Europy, w którym rosną nastroje ksenofobiczne i izolacjonistyczne. To co chcę powiedzieć to to, że przywódcy nasi zrobili wiele, żeby istniejącą puszkę Pandory otworzyć, utrzymać ją szeroką otwartą i dolewać oliwy do ognia.
Historia nas uczy, że granie nienawiścią etniczną, rasową i religijną nie kończy się dobrze. Kiedy więc już niedługo, na przykład po możliwym Brexicie, pojawią się głosy o ograniczeniu swobodnego przepływu obywateli UE – do Wielkiej Brytanii, ale przecież może też do Niemiec czy Szwecji, możemy być pewni, nikt się za nami nie wstawi i nikomu nie będzie nas żal. I że tym razem nie będzie paczek z dżinsami i kakaem z Niemiec. I będzie to najlżejsza z możliwych kar za samolubność, egoizm i jednostronne rozumienie solidarności.
Oprócz tego, jest jeszcze jedna zła wiadomość. Najbardziej nieprzychylni uchodźcom – i rok temu i dzisiaj są najmłodsi Polacy. Polacy w wieku 18 – 24 są w konsekwentny sposób grupą najbardziej niechętnie nastawioną wobec przyjmowania i udzielania im pomocy. Mogłabym, idąc nieoczywistym tropem idealizowania mediów PRLu, palnąć, ze szkoda, że czytają internety zamiast „Trybunę Ludu”. Ale tak na serio – to zadaję sobie pytanie, co to nam ten wynik mówi o Polsce ostatnich dwudziestu pięciu lat, o edukacji, o tożsamości, o poczuciu bezpieczeństwa i o Polsce przyszłości. Ale to już jest temat na następny ponury tekst. Polacy, do boju!