Czyli historia o tym, jak Happy Birthday zamieniło się w Tragic Deathday.
Małgorzata Bogajewska po raz kolejny sięgnęła po zagraniczny spektakl. I po raz kolejny wybrała dramat kontrowersyjny. Kotka. operuje bowiem brutalnością, absurdem, kontrastem, karykaturą. Nie jest to tragikomedia sensu stricto, to tragikomedia mocno doprawiona groteską.
Tragizm jest osiową cechą spektaklu, wokół której oscylują inne elementy, wyłaniają się z niej. Centrum historii stanowi ojciec rodziny (Andrzej Wichrowski), który w dniu sześćdziesiątych piątych urodzin pragnie podjąć decyzję w sprawie spisania testamentu – komu przekaże swój majątek? Pierworodnemu synowi Grooperowi (Mariusz Słupiński), jego grubej, ciężarnej żonie Mae (Izabela Noszczyk) i ich piątce dzieci? A może młodszemu Brickowi (Kamil Maćkowiak) – alkoholikowi i jego żonie Maggie (tytułowej kotce)? Wydaje się, że decyzja ojca jest już dawno podjęta. Faworytem jest Brick, jednak temu nie zależy na rodzinnym majątku, nie zależy mu na niczym poza szklanką wódki, która po śmierci przyjaciela stała się panaceum na całe zło świata. Nie jest to postać ani skomplikowana, ani ciekawa. Jedyne co może frapować w osobie Bricka, to niepewność jego orientacji seksualnej (samobójcza śmierć przyjaciela Skippera, która miała miejsce w przedakcji, wynikła z tego, że Skipper uświadomił sobie swój homoseksualizm). Sam autor dramatu – Tennessee Williams opracował kilka wersji utworu, które różniły się stopniem, w którym odbiorca mógłby podejrzewać o homoseksualizm również Bricka.
Tragiczniejszą jest kreacja Maggie. Fenomenalnie zagrana przez Iwonę Karlicką postać, to kobieta z biednego domu, która marzy o poprawie sytuacji materialnej, liczy na majątek teścia. Młodą aktorkę Teatru Studyjnego kojarzymy głównie z takimi spektaklami jak Ceremonie czy Zmierzch, w których grała zaściankowe, proste kobiety. Tym razem wcieliła się w rolę kotki, epatującej seksem oraz zmysłowością i okazała się w niej równie dobra. Maggie twierdzi, że kocha męża. Kiedy ten każe jej odejść, znaleźć kochanka i ułożyć sobie życie od nowa, kobieta stanowczo odmawia. Tkwi przy alkoholiku, motywuje go do działania, do zabiegania o spadek po ojcu. Ale czy aby na pewno jej wierność i oddanie wynikają ze szczerej miłości? Chęć zyskania materialnego zabezpieczenia pcha ją do obrzydliwego kłamstwa. Mówi teściowi, że jest w ciąży. Czy zrobiła to dla Bricka? Dla ojca? Dla siebie? Trudno to ocenić. Tak samo trudno jest zrozumieć reakcję Bricka na owo kłamstwo – dziękuje żonie, aprobuje jej zachowanie, mimo że wcześniej, podając przyczynę alkoholizmu, wskazał na obrzydzenie do kłamstwa, które zamieszkało w ich domu.
Cała rodzina Pollitów okłamuje ojca, który umiera. W niewiedzy o śmiertelnej chorobie męża jest również matka (Ewa Wichrowska). Maggie okłamuje Bricka w sprawie śmierci Skippera, ojciec okłamie matkę, że ją kocha. Jednym wielkim kłamstwem jest rodzina Goopera, przypominająca Dudley’ów z Harrego Pottera. Zachłanność pcha ich do absurdalnych działań, wykorzystują czar i talenty swoich dzieci do zdobycia przychylności umierającego dziadka. W tym spektaklu kłamią wszyscy. Czyżby również sam dramaturg igrał z odbiorcami niejednoznacznością, niedopowiedzeniami i fałszem?
Małgorzata Bogajewska poszła dobrym tropem, tworząc scenografię i wykorzystując pewne chwyty teatralne, które demaskują nie tylko fałsz będący częścią fabuły, ale również fałsz wpisany w teatr jako sztukę kreacji. Bohaterowie mówią, że dzieci Groopera są grube i brzydkie, nie mają szyj, jednak po scenie biegają zdrowe, wesołe urwisy. Najmłodsze z dzieci – niemowlak leżący w wózku, nie ma własnego głosu, płacze za niego niania (Milena Lisiecka). Fałszem jest również śpiew Ewy Wichrowskiej. Każda nuta brzmi na tyle nieczysto, że chciałoby się opuścić widownię.
Urodzinowe garden party, zawieszone w powietrzu balony, sztuczna trawa pokrywająca podłogę i ściany, dzieci poprzebierane za serca i gwiazdy, to wszystko wieje tandetą, amerykanizacją w najgorszym wydaniu. Wytwarza się przy tym baśniowy nastrój, przywodzący na myśl atmosferę i charakter Krainy Czarów, do której zawitała mała Alicja. Kolorowej przestrzeni państwa Pollitt daleko jednak do urokliwości. Cechą, która łączy historie Lewisa Carrolla i T. Williamsa, to przedstawienie świata w krzywym zwierciadle. O ile jednak świat Alicji był wyraźną fantazją, o tyle świat Pollitów powinien pretendować do miana rzeczywistego. A może jest coś rzeczywistego w tej groteskowości? Nie są nam przecież obce: chore ambicje materialistyczne, alkoholizm, obłuda, kłamstwo, tandeta. Tennessee Williams nie wyszukuje w rzeczywistości skomplikowanych tematów i nie parabolizuje przedstawianych historii, nie podpina im drugiego dna, nie posługuje się symbolem. Jego jedynym narzędziem jest operowanie niedorzecznością, grą językową, kontrastem osobowościowym postaci, karykaturalnością wykreowanego świata.