Polska dyskusja o zapłodnieniu in vitro wznosi się na tak wyniosłe szczyty ignorancji i obłudy, że liberałowi aż serce rośnie. Boć to w demokracji właśnie idioci mają głos donośny, a nieraz decydujący. A gdy już zakłamanie i bezhołowie zupełnie nas zatka, możemy sobie przecie pomóc jakimś małym żarcikiem, co by nas odetkał. Służę więc Państwu tytułowym wicem własnego pomysłu. Śmiejcie się serdecznie przyjaciele, parskajcie szyderczo wrogowie!
A teraz anegdotka z autorem w roli świadka. Pewnego letniego dnia, dawno, dawno temu, gdy towarzysz Gierek, „nie palcem robiony”, budował drugą Polskę, jechałem sobie z ojcem autobusem marki Ogórek z Krakowa do Rabki. Grało radio. Wtem, mój nieco choleryczny a niemłody już wówczas naturalny sprawca in vivo wychyla się z siedzenia, wyciąga głowę i nerwowo wykrzykuje szeptem: cicho! Cicho! Oto radio podawało informację, że gdzieś tam, w mgłą zasnutym Albionie, urodziło się pierwsze dziecko z próbówki. Ojciec, ze zmierzwionym włosem, niczym rezydent sanatorium pod klepsydrą, podrywa się z miejsca i wykrzykuje autobusowi i światu dobrą nowinę: to wielkie zwycięstwo nauki! Wielkie zwycięstwo nauki! Ludność, jak to ludność, nie pojęła zrazu dziejowej doniosłości chwili, nieufnie i z troską spoglądając na dziwaka, zakłócającego błogą i płynną jazdę zakopianką. Ani wtedy, na początku, ani potem przez lata nikt nie słyszał, aby z robieniem dzieci w szkle był jakiś kłopot moralny.
Kłopot jednak był i z czasem zaczęto to sobie uświadamiać. Przez wiele lat wszczepiano po kilka zarodków, które to najczęściej wcale się nie przyjmowały, a ciąże mnogie często prowadziły do urodzenia wcześniaków. Z czasem zaczęły się pojawiać coraz liczniejsze zarodki nadliczbowe, nikomu niepotrzebne, które umieszczano w wąskich rurkach, zatapianych w ciekłym gazie. Dziś takich „słomek w termosach” jest ponad milion i tylko nieliczne zostaną kiedykolwiek wykorzystane. Problem był i nadal jest. Na szczęście efektywność metod sztucznego zapłodnienia bardzo wzrasta i nadliczbowych zarodków powstaje coraz mniej. Nadal powstają i nadal niektóre są niechciane, bo zbyt wątłe, wadliwe lub po prostu jest ich za dużo. Postępy w ochronie zarodków w przebiegu procedur sztucznego zapłodnienia są jednak tak znaczne, że zatarła się różnica moralna między stosowaniem tych metod a tradycyjnymi metodami pokonywania bezpłodności. Różnica sytuacji moralnej nadal istnieje, lecz nie przekłada się już ona na wyraźną przewagę moralną zwykłego leczenia bezpłodności nad techniką zapłodnienia „w szkle”.
W przypadku in vitro kłopot polega na tym, że niechciane bądź nieprzydatne zarodki mamy w swojej pieczy, podczas gdy w przebiegu terapii hormonalnej kolejne, liczne zwykle poronienia kończą się natychmiastową destrukcją zarodków lub płodów, bez podejmowania prób utrzymywania ich przy życiu, nawet gdyby było to teoretycznie możliwe. Ponadto, w przypadku in vitro dokonujemy selekcji zarodków, usuwając wadliwe, a w postępowaniu klasycznym (przy niektórych schorzeniach poprzedzającym zresztą próby in vitro) wadliwe zarodki eliminuje zwykle organizm kobiety.
Swoją drogą – jakże przewrotny jest argument przeciwników in vitro, mówiący o większej liczbie wad rozwojowych u dzieci poczętych tą metodą! Pomijając już to, że ta „większa liczba” jest większa tylko minimalnie (jeśli w ogóle), czynienie komuś zarzutu, że stosując in vitro moralnie godzi się na ewentualność większego ryzyka wad rozwojowych, a jednocześnie sprzeciwianie się procedurze selekcji preimplantacyjnej zarodków (służącej eliminacji zarodków genetycznie uszkodzonych) oraz nieprotestowanie przeciwko usiłowaniom naturalnego bądź wspomaganego hormonalnie spłodzenia potomstwa przez pary obciążone genetycznie to czysta hipokryzja. Zakazać in vitro, bo mogą urodzić się chore dzieci? To czemu nie zakazać rozmnażania się diabetykom? Ponadto, czy gdyby okazało się w przyszłości, że to dzieci poczęte w sposób naturalny mają statystycznie więcej wad genetycznych niż „dzieci z próbówek”, to przeciwnicy in vitro będą domagać się zakazu zapłodnienia naturalnego? No i czy owi przeciwnicy in vitro, szermujący argumentem o wadach rozwojowych, otwarcie głoszą poglądy eugeniczne? O ile wiem, to nie. A przecież uzależnianie zakresu prawa do reprodukcji od ryzyka genetycznego to wręcz kwintesencja eugeniki!
No i wreszcie ostatnia istotna różnica sytuacji moralnej, z jaką mamy do czynienia w terapii hormonalnej oraz w przypadku zapłodnienia in vitro. Otóż klasyczne leczenie bezpłodności oznacza moralną zgodę na wysoce prawdopodobną utratę znacznej liczby kilkutygodniowych lub kilkumiesięcznych płodów, natomiast stosowanie in vitro oznacza moralną zgodę na utratę nie większej liczby zarodków na najwcześniejszym, zygotalnym etapie rozwoju. Wszyscy, z wyjątkiem niektórych biskupów południowoamerykańskich, domagających się karania za aborcję tak samo jak za morderstwo, podzielamy intuicję, że status podmiotowy i ochrona prawna zarodka ma związek ze stopniem jego dojrzałości. Zniszczenie kilku komórek jest mniejszą szkodą niż usunięcie płodu w trzecim, a tym bardziej w piątym miesiącu ciąży. Z tego punktu widzenia in vitro, prowadzące często do utraty kilku zygot, wygląda na mniej problematyczne, niż wieloletnie, powtarzane starania o dziecko, kończące się nawet kilkunastoma poronieniami. Zgoda na utratę zarodków jest wpisana w zwalczanie bezpłodności. Czy można ją usprawiedliwić? Można, zważywszy na to, że bez utraty zarodków w ogóle nie jest możliwe rozmnażanie. Mniej więcej z co drugiego zarodka zdrowej parze rodzi się dziecko. Gdybyśmy nie chcieli się z tym pogodzić, musielibyśmy wyrzec się prokreacji w ogóle.
No to tyle bioetyki. A na koniec druga anegdotka. Otóż w dniu, w którym sejm po raz pierwszy obradował nad projektami ustaw o in vitro, przechodziłem tamtędy w zacnym towarzystwie pewnego profesora medycyny. Nie spodziewając się żadnych rozrywek po drodze do słynnej i drogiej restauracji, gdzie jadają tacy jak my, tym większy mieliśmy ubaw, gdy wśród transparentów wywieszonych przez protestujących na skwerku przed sejmem przeciwników in vitro znaleźliśmy taki oto: „Każdy Polak kulturalny dba o przyrost naturalny!”. Otóż to! Dbając o przyrost naturalny w narodzie polskim, popierajmy usilnie liberalne prawo o zapłodnieniu pozaustrojowym.