Niniejszy tekst jest polemiką z tezami zawartymi w artykule „Cztery lata w dwa miesiące” autorstwa Adriana Kreta, który ukazał się w piętnastym numerze Liberte!
Mam mnóstwo świetnych pomysłów na reformy w poszczególnych obszarach działalności państwa. Wiem jak naprawić polski system edukacji, opieki zdrowotnej, jak doprowadzić do równouprawnienia wykluczanych grup społecznych. Czasami jestem zmęczony swoją bezsilnością. Wydaje się zresztą, że nie tylko ja.
W podobnym nastroju musiał być, pisząc ostatnie akapity tekstu „Cztery lata w dwa miesiące”, Adrian Kret. W swoim tekście przekonuje, że obowiązkiem Platformy Obywatelskiej jest skorzystanie z uprawnień p.o. Prezydenta RP Bronisława Komorowskiego i przeprowadzenie w ekspresowym tempie zapowiadanych reform. Jak pisze: „W ciągu najbliższych dwóch miesięcy kontrolowany przez PO Sejm, pozbawiony ograniczeń ze strony prezydenta, może uchwalić przynajmniej najważniejsze dla przyszłych reform ustawy”.
Jednak w ten sposób Platforma Obywatelska nie zyska trwałego poparcia. Do dzisiaj nie udało się przekonać znacznej części Polaków do sukcesu „planu Balcerowicza”, który przez liberałów uważany jest za fundament udanej transformacji gospodarczej w Polsce. Ocena gospodarczych skutków przeprowadzanych reform jest trudna. Popularna sentencja mówi, że na polityce i piłce nożnej zna się każdy Polak. Każdy potrafi powtórzyć zasłyszane argumenty, czasami dorzucić coś od siebie i zbudować własną opinię na dany temat.
Z ekonomią jest znacznie trudniej. W ogniu argumentacji znanych profesorów reprezentujących dwa główne nurty myśli ekonomicznej, ludzie często nie są w stanie zająć właściwego stanowiska. Szukając odpowiedzi na swoje pytania kierują się wskaźnikiem znacznie prostszym niż wzrost PKB – zawartością swoich portfeli. Zawartością portfeli, której najlepsze nawet reformy nie zwielokrotnią natychmiast. Stąd potrzeba szerokich konsultacji społecznych, cierpliwego tłumaczenia spodziewanych skutków wprowadzanych reform i stopniowego zdobywania poparcia dla nich, a nawet udzielenia wsparcia dla tych, których sytuacja w wyniku reform znacznie się pogorszy. Czujący się przez polityczną elitę oszukani, nierozumiejący zachodzących wokół nich procesów społeczno-ekonomicznych zagłosują na Stanisława Tymińskiego, nie Tadeusza Mazowieckiego.
Zupełnie inną, a jednocześnie fundamentalną kwestią, pozostaje poszanowanie dla instytucji demokratycznego państwa. Wyobraźmy sobie, że rzeczywiście Donald Tusk decyduje się na przeprowadzenie reform w ciągu dwóch miesięcy pozostałych do wyborów prezydenckich.. Jak ocenia autor tekstu „Cztery lata w dwa miesiące”: „trudną do przecenienia zaletą scenariusza zakładającego kumulację reformatorskich wysiłków (…) jest to, że praktycznie unieważnia on znaczenie wyborów prezydenckich”. We mnie słowa te budzą konsternację. Wprowadzenie reform wbrew zdecydowanej większości głosów byłoby pogwałceniem zasad obowiązujących w ramach wykształconych instytucji demokratycznych. Po pierwsze złamana zostałaby fundamentalna zasada trójpodziału władzy, która zakłada istnienie niezależnych organów władzy wykonawczej i ustawodawczej. Pełniący obowiązki Prezydenta RP Marszałek podlega bowiem kontroli parlamentarnej i może być odwołany bezwzględną większością głosów. Po drugie o kierunku reform zdecydowałby przypadek (śmierć Prezydenta RP w katastrofie pod Smoleńskiem), nie zaś merytoryczna, ogólnokrajowa debata. Wreszcie, po trzecie, podejmowanie decyzji bez mandatu uzyskanego w demokratycznych wyborach podważałoby konstytucyjną ideę Narodu jako suwerena. Taki model uprawiania polityki trudno byłoby nazwać liberalnym, zaś obronę przed niepopularnymi reformami zagwarantować mógłby tylko sprzeciw Polskiego Stronnictwa Ludowego lub poczucie przyzwoitości części parlamentarzystów Platformy Obywatelskiej. Pamiętać należy, że cel nigdy nie uświęca środków.
Po partii określającej się jako liberalna spodziewałbym się zupełnie innego sposobu wprowadzenia reform. Powinna ona w ekspresowym tempie przygotować kluczowe projekty, tak by stały się one centrum publicznej debaty. Po pierwsze pozwoliłoby to na dokładniejsze zakreślenie pola możliwej współpracy przez innych kandydatów w wyborach prezydenckich, po drugie przekształciłoby same wybory w rzeczywiste referendum nad proponowanym kształtem państwa. W ciągu ostatnich dwudziestu lat reform mieliśmy mnóstwo. Znacznie rzadziej udawało nam się zastanowić jakiej Polski naprawdę chcemy.
