A dlaczego religia w szkole jest czymś nienormalnym?
Po pierwsze, dlatego, że żyjąc w wolnym światopoglądowo kraju mam prawo, nie tylko wierzyć, w co chce, ale mam też prawo, nie wierzyć w nic i mam prawo, tą swoją wiarą i niewiarą, z nikim się nie dzielić. I chociaż zmieniają się przepisy w szkołach i już nie jest tak, że dziecko rodzice wypisują z religii, a przez domniemanie na religię chodzi, to i tak w jego środowisku, klasie, nie da się ukryć, czy jest katolikiem, jehową, czy ateistą. Czyli wyznanie przestaje być jego prywatną sprawą, z której nie musi się spowiadać publicznie. Jeżeli dodamy obecność oceny z religii na świadectwie (np. na koniec gimnazjum, czy liceum), to wiedzą tą będzie się dzielić na kolejnych etapach edukacji oraz w przyszłym miejscu pracy. Czyli pozbawiamy go prawa do prywatności.
Po drugie, polskie szkoły są niedoinwestowane, brakuje godzin na zajęcia dodatkowe, na lekcje języków, na mniej liczne klasy, a równocześnie państwo lekką ręką funduje dzieciom 2h religii przez 12 lat edukacji. W dodatku finansuje nauczycieli, nad którymi nie ma nadzoru, którzy nie podlegają władzy państwowej.
Po trzecie, jeżeli już uważamy, że stać nas na lekcje religii, a ci, co z nich nie korzystają, dostają w zamian etykę, to może warto wziąć pod uwagę, że Polskie dzieci, dodając lekcje w szkole i czas na odrabianie lekcji, pracują często dłużej niż dorośli? Może należałoby dać im te dwie godziny wolnego na własne pasje, czy ruch, którego tak współczesnym dzieciom brakuje.
Po czwarte, za sprawą Ministra Giertycha ocena z religii, (czyli wiary, a nie z wiedzy o religiach) trafiła do średniej i może decydować o tym, czy dziecko dostanie, czy nie świadectwo z czerwonym paskiem. A to są punkty do gimnazjum, czy liceum. Czyli ktoś może dostać się do liceum, czy gimnazjum, nie z tego powodu, że jest lepszym uczniem, ale dlatego, że jest katolikiem (oceny z religii są zwykle wyższe niż średnia z innych przedmiotów). Czy to nie brzmi, jak nierówne traktowanie ludzi ze względu na ich światopogląd?
I po ostatnie. Religia w szkole, to koniec świeckiej szkoły, w której nie ma miejsca na modlitwy przed lekcją i szykany w stosunku do dziecka, którego ojciec zgłasza to do kuratorium „10-letni uczeń musiał odejść ze szkoły. A poszło o modlitwę przed matematyką”, kończące się tym, że dziecko musi zmienić szkołę. To święcenie plecaków w czasie lekcji, to strata czasu spędzanego na korytarzu przez dzieci niechodzące na religie, to wolne dni na rekolekcji, to napisy w stołówce dzielące dzieci na grzeczne, czyli modlące się przed obiadem i te inne. To, przede wszystkim, brak poczucia, że szkoła jest taka sama dla wszystkich.
Dlatego, NIE, dla religii w szkole, bo wiara jest naszą prywatną sprawa, nie elementem edukacji i wychowania powszechnego. I najwyższy czas, żebyśmy o tym rozmawiali, a nie przyjmowali obecny stan rzeczy jako oczywisty. I jeśli po sytuacji w Golasowicach, ktoś tego nie rozumie, to albo jest głupi, albo zrozumieć tego nie chce.