Ale po kolei. Co istotne, wokół braku konstruktywnej negatywnej krytyki literackiej rozpoczęła się dyskusja. Linki do tekstów na ten temat (https://liberte.pl/web/app/uploads/old_data/nerwica-natrectw-literackich-czyli-dlaczego-nie-nurkuje-w-masce/ i https://liberte.pl/web/app/uploads/old_data/pieknie-sie-nie-zgadzac-czyli-polska-krytyka-od-nowa/) z niniejszego bloga podchwycił Karol Maliszewski i puścił w fejsbukową przestrzeń. Paweł Nowakowski zamówił ten pierwszy w rozszerzonej wersji do „eleWatora”, gdzie właśnie się ukazał w drugim tegorocznym numerze, z podwojoną liczbą literackich wkurwów. Paweł Kaczmarski odpowiedział na drugi w formie felietonu-listu (http://ha.art.pl/projekty/felietony/4499-wystapily-komplikacje-w-odpowiedzi-rafalowi-gawinowi).
Paradoksalny jest fakt, że w erze przedinternetowej podobne dyskusje na łamach prasy literackiej toczyły się w zdecydowanie szybszym tempie, z drugiej jednak strony – krytyka literacka mogła się poszczycić większą liczbą kompetentnych i godnych przeciwników, zainteresowanych nie tylko wegetowaniem na uczelnianym etacie za wszelką cenę czy lansowaniem jedynie kilku wcześniej odkrytych nazwisk, by przed kolegami po fachu nie wypaść na ignorantów, gdyby ich nowe typy okazały się zbyt mało nośne środowiskowo i towarzysko. Inna sprawa – obecnie tzw. krytyce i badacze literatury nie tylko nie czytają literatury sensu stricto, ale również nie sięgają po prace innych kulturo- i literaturoznawców. Bo w jakim celu? Żeby zauważyć, że wałkują w nieskończoność te same nudne analizy, zmieniając metody badawcze na te bardziej przez kolegów akceptowane z powodu mód czy braku pomysłu na przełamanie marazmu kalkomanii?
I potem na przykład taki Kacper Bartczak czy Grzegorz Jankowicz napiszą wnikliwe szkice lub polemiki – i kto ma im odpowiadać? Nie twierdzę w tym miejscu, że to mają być punkty odniesienia w kontekście dalszej dyskusji, niemniej to obecnie nieliczni z tych stosunkowo młodych adeptów sztuki krytycznoliterackiej, którzy wiedzą, co piszą, a nie piszą, co wiedzą.
Dlatego też (na marginesie) prywata: pragnę zarekomendować szkic Kacpra Bartczaka w „Arteriach” nr 1(20)/2015 pt. „Kanon ściętych głów: krytyka smoleńska Przemysława Dakowicza”, w którym autor rozlicza się z miałkością publicystyki i eseistyki tytułowego bohatera, niczym wytrawny mistrz wagi ciężkiej punktując zbyt lekkie i wręcz nonszalanckie podejście laureata zeszłorocznego ORFEUSZA do literatury, ba, całej kultury, począwszy od XX wieku, bo już na poziomie ogólnym w Obcowaniu… i Afazji polskiej pojawiają się problemy z zaakceptowaniem istnienia i wpływania na tworzenie i interpretowanie literatury wielu prądów literaturoznawczych, ale i kulturoznawczych i filozoficznych, na dłuższą metę tylko z powodów światopoglądowych.
Mniejsza z tym, łamy „Arterii” otwarte są również dla Przemysława Dakowicza, by odpowiedział na poważne, niemal dyskredytujące go jako badacza i krytyka, zarzuty Bartczaka. Jeżeli oczywiście się odważy, zamiast okopywać się na pozycjach w sposób coraz silniejszy i bardziej zwarty zajmowanych przez członków Topoi, powoli również przenikających do „Frondy” i innych, ideologicznie radykalizujących się mediów rzekomo kulturalnych. Na razie wygląda na to, że z podobnego „odrzucenia” przez lewacki mejnstrim próbują zbudować swoją markę; na ile skutecznie – niedługo (złośliwi mówią: po jesiennych wyborach) to się okaże.
Oczywiście, drogi Pawle, na twój tekst odpowiem niebawem, równie kwieciście i pieszczotliwie, byś nie czuł, że twój wysiłek intelektualny i emocjonalny poszedł na marne, a moja hipokryzja nie ma granic.
W podobnej sprawie na łamach „Lampy” zabrał jeszcze głos Michał Tabaczyński w szkicu pt. „Będzie jeszcze mówić przez proroków? O poezji smoleńskiej po śmierci poezji” (http://lampa.art.pl/poezjaposmo1500.php). Pytanie tylko, czy powyższy artykuł nie usprawiedliwia radykalnych zapędów dużej części prawej strony sceny literackiej w Polsce. Czy nie szuka metody w pospolitym szaleństwie. Pozwolę sobie rozwinąć ten wątek w innych okolicznościach politycznych (i, miejmy nadzieję, podobnych gospodarczych).
Krytyka zaczyna więc powoli wychodzić z uniwersytetów i szukać ożywczych sporów, ale sam kanon, który zdefiniowałem jako rodzaj post-brulionowkiej zmowy, z uwzględnieniem środowiska „Literatury na Świecie”, Biura Literackiego i „Twórczości” (jednak tej ostatniej w coraz mniejszym stopniu, ponieważ dział poetycki tego szanowanego miesięcznika za Janusza Drzewuckiego coraz bardziej podupada, niebezpiecznie zbliżając się, na szczęście nie pod względem światopoglądowym, do Toposowego), praktycznie nie zmienia się od lat. Gorzej, jeżeli na piedestale już znajdą się jacyś autorzy, pod wpływem impulsu czy kilku lepszych, świeższych czy bardziej bojowych pomysłów (Konrad Góra, Szczepan Kopyt), bardzo trudno ich stamtąd strącić, ponieważ mało twórczy i słabo oczytani tzw. polscy krytycy w ciemno chwytają się podobnych desek ratunku, by nabijać kabzę pozytywnymi recenzjami pewniaków.
Ale zanim spróbuję ustalić, oczywiście bardzo subiektywnie i niesprawiedliwie, nowy kanon, muszę zburzyć to, co zalega – rozprawić się ze starym. Dlatego planuję nowy cykl – „Poczet grafomanów polskich”. Oprócz pewniaków, tj. Krzysztofa Kuczkowskiego i Krystyny Miłobędzkiej, znajdą się w nim autorzy niekoniecznie kojarzeni ze słabą literaturą, często wprost przeciwnie: tacy, których krytyka literacka wylansowała do tego stopnia, że co bardziej ambitne i samodzielne jej elementy zaprzestały podważania pewnych „kontynuatorów i dekonstruktorów Mickiewicza i romantyzmu” oraz „przyjaciół wszystkich poetów” (zwłaszcza ta druga „rekomendacja” brzmi w związku z oceną samej twórczości poety absurdalnie).
Pytanie konkursowe: o kim mowa? Autorów najciekawszych odpowiedzi, czyli niekoniecznie prawidłowych (tradycyjnie: [email protected]) uhonoruję książkami poetyckimi-niespodziankami.
Możliwe, że w związku z powyższym projektem uruchomiona zostanie kolejna anty-nagroda literacka imienia pewnej osobistości, piętnująca tzw. wiersze przereklamowane, czyli wiersze autorów wiecznie smyranych po tyłkach przez wdupowłaszczą krytykę (sami widzicie, jakie to paradoksalne). Nie zdradzam więcej szczegółów, dopóki nie rozpocznę współpracy z większą liczbą bardziej dyspozycyjnych heteronimów.
Wtedy też więcej o cenzurowaniu i sterowaniu treścią recenzji na pewnych – papierowych i internetowych – łamach oraz o krytykach, którzy decydują się na taką działalność, mimo że czują się z nią źle i „obco” (och, wiesz już, że do ciebie piję).
Tyle o literaturze teoretycznie, jak zwykle za dużo, bo przecież clue największych kontrowersji czy innych zabaw z cyklu „kto zabija?” tkwi gdzie indziej, w praktyce. Do tej pory pieprznej kontynuacji nie doczekał się fabularny szkic powieści o dorzynaniu watahy, tj. „Ten obcy, czyli rzecz o wymierających kierunkach” (https://liberte.pl/web/app/uploads/old_data/ten-obcy-czyli-rzecz-o-wymierajacych-kierunkach/). Spodziewajcie się równie pasjonujących przygód waszej ulubionej brodatej eminencji, tym bardziej że świat przestawiony utworu rozrośnie się we wszystkich możliwych kierunkach, a na scenę wejdą nowi (anty)bohaterowie. Krew, pot, łzy i sperma, czyli wszystko, co lubicie, zwłaszcza gdy stanowi mieszankę, która wybucha.
Na rozwinięcie czekają jeszcze wywrotowe szkice o moralności według Allena i hołd dla kobiet zaliczających facetów (nie odwrotnie!). Tak, to zagadnienia bardziej pasujące do cyklu „Marzenia ściętej głowy”, jaki bardzo krótko uprawiałem na portalu Wywrota.pl. Niemniej skoro nikt się do mnie nie zgłasza, postanowiłem useksualnić nieco wizerunek tego bloga.
I tym oto sposobem odsłoniłem się na tyle, by już więcej nie dawać sobie szans na dwumiesięczne lenistwo. Niemniej nie przepraszać zamierzam za to, co napisałem, a nie za to, czego nie napisałem. Bierzcie i dławcie się tym wszyscy, na zdrowie!
